Info
Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 209170.90 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.79 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 700345 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2024, Listopad14 - 79
- 2024, Październik31 - 208
- 2024, Wrzesień30 - 212
- 2024, Sierpień32 - 208
- 2024, Lipiec31 - 179
- 2024, Czerwiec30 - 197
- 2024, Maj31 - 268
- 2024, Kwiecień30 - 251
- 2024, Marzec31 - 232
- 2024, Luty29 - 222
- 2024, Styczeń31 - 254
- 2023, Grudzień31 - 297
- 2023, Listopad30 - 285
- 2023, Październik31 - 214
- 2023, Wrzesień30 - 267
- 2023, Sierpień31 - 251
- 2023, Lipiec32 - 229
- 2023, Czerwiec31 - 156
- 2023, Maj31 - 240
- 2023, Kwiecień30 - 289
- 2023, Marzec31 - 260
- 2023, Luty28 - 240
- 2023, Styczeń31 - 254
- 2022, Grudzień31 - 311
- 2022, Listopad30 - 265
- 2022, Październik31 - 233
- 2022, Wrzesień30 - 159
- 2022, Sierpień31 - 271
- 2022, Lipiec31 - 346
- 2022, Czerwiec30 - 326
- 2022, Maj31 - 321
- 2022, Kwiecień30 - 343
- 2022, Marzec31 - 375
- 2022, Luty28 - 350
- 2022, Styczeń31 - 387
- 2021, Grudzień31 - 391
- 2021, Listopad29 - 266
- 2021, Październik31 - 296
- 2021, Wrzesień30 - 274
- 2021, Sierpień31 - 368
- 2021, Lipiec30 - 349
- 2021, Czerwiec30 - 359
- 2021, Maj31 - 406
- 2021, Kwiecień30 - 457
- 2021, Marzec31 - 440
- 2021, Luty28 - 329
- 2021, Styczeń31 - 413
- 2020, Grudzień31 - 379
- 2020, Listopad30 - 439
- 2020, Październik31 - 442
- 2020, Wrzesień30 - 352
- 2020, Sierpień31 - 355
- 2020, Lipiec31 - 369
- 2020, Czerwiec31 - 473
- 2020, Maj32 - 459
- 2020, Kwiecień31 - 728
- 2020, Marzec32 - 515
- 2020, Luty29 - 303
- 2020, Styczeń31 - 392
- 2019, Grudzień32 - 391
- 2019, Listopad30 - 388
- 2019, Październik32 - 424
- 2019, Wrzesień30 - 324
- 2019, Sierpień31 - 348
- 2019, Lipiec31 - 383
- 2019, Czerwiec30 - 301
- 2019, Maj31 - 375
- 2019, Kwiecień30 - 411
- 2019, Marzec31 - 327
- 2019, Luty28 - 249
- 2019, Styczeń28 - 355
- 2018, Grudzień30 - 541
- 2018, Listopad30 - 452
- 2018, Październik31 - 498
- 2018, Wrzesień30 - 399
- 2018, Sierpień31 - 543
- 2018, Lipiec30 - 402
- 2018, Czerwiec30 - 291
- 2018, Maj31 - 309
- 2018, Kwiecień31 - 284
- 2018, Marzec30 - 277
- 2018, Luty28 - 238
- 2018, Styczeń31 - 257
- 2017, Grudzień27 - 185
- 2017, Listopad29 - 278
- 2017, Październik29 - 247
- 2017, Wrzesień30 - 356
- 2017, Sierpień31 - 299
- 2017, Lipiec31 - 408
- 2017, Czerwiec30 - 390
- 2017, Maj30 - 242
- 2017, Kwiecień30 - 263
- 2017, Marzec31 - 393
- 2017, Luty26 - 363
- 2017, Styczeń27 - 351
- 2016, Grudzień29 - 266
- 2016, Listopad30 - 327
- 2016, Październik27 - 234
- 2016, Wrzesień30 - 297
- 2016, Sierpień30 - 300
- 2016, Lipiec32 - 271
- 2016, Czerwiec29 - 406
- 2016, Maj32 - 236
- 2016, Kwiecień29 - 292
- 2016, Marzec29 - 299
- 2016, Luty25 - 167
- 2016, Styczeń19 - 184
- 2015, Grudzień27 - 170
- 2015, Listopad20 - 136
- 2015, Październik29 - 157
- 2015, Wrzesień30 - 197
- 2015, Sierpień31 - 94
- 2015, Lipiec31 - 196
- 2015, Czerwiec30 - 158
- 2015, Maj31 - 169
- 2015, Kwiecień27 - 222
- 2015, Marzec28 - 210
- 2015, Luty25 - 248
- 2015, Styczeń27 - 187
- 2014, Grudzień25 - 139
- 2014, Listopad26 - 123
- 2014, Październik26 - 75
- 2014, Wrzesień29 - 63
- 2014, Sierpień28 - 64
- 2014, Lipiec27 - 54
- 2014, Czerwiec29 - 82
- 2014, Maj28 - 76
- 2014, Kwiecień22 - 61
- 2014, Marzec21 - 25
- 2014, Luty20 - 40
- 2014, Styczeń15 - 37
- 2013, Grudzień21 - 28
- 2013, Listopad10 - 10
Góry
Dystans całkowity: | 6972.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 272:50 |
Średnia prędkość: | 25.55 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.50 km/h |
Suma podjazdów: | 74000 m |
Liczba aktywności: | 132 |
Średnio na aktywność: | 52.82 km i 2h 04m |
Więcej statystyk |
- DST 54.20km
- Czas 02:09
- VAVG 25.21km/h
- VMAX 51.50km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 630m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Z ogniem w... :)
Poniedziałek, 8 października 2018 · dodano: 08.10.2018 | Komentarze 11
Kolejny dzionek z piękną październikową pogodą. No trafiło się jak ślepej kurze ziarno, ale jeśli jest takie życie bezokiego drobiu, to w sumie nawet mógłbym nim zostać :)
Wiało najpierw ze wschodu, potem z północy i zachodu, zresztą nieważne, bo po prostu w pysk, ale na szczęście słabo. Czyli po wielkopolsku, ale jednak po sudecku :)
Wyjechałem po dziesiątej (w końcu urlop), najedzony, dokawowany, a nawet wyspany. Z Jeleniej ruszyłem w kierunku Łomnicy i Karpnik, wciąż w asyście słynnych cycuchów, bliżej i dalej.
Następnie zaatakowałem Przełęcz Pod Średnicą. Trafił mi się ciekawy motywator :)
Serpentynka za serpentyką i dotarłem do Gruszkowa, a w końcu do samej góry, skąd spojrzałem na świat, skąd pochodzę :)
Potem już świetny zjazd do Kowar, które objechałem sobie dokoła i wyjechałem do trasy na Ścięgny.
Zahaczyłem jeszcze o Karpacz i srrruuu, przez Mysłakowice i znów Łomnicę do Jelonki.
Dziś nie było żadnej partyjnej konwencji, a szkoda, bo chętnie bym się pobrechtał tym razem z platfusów :)
Jak zwykle Relive - tutaj.
- DST 52.50km
- Czas 02:04
- VAVG 25.40km/h
- VMAX 65.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 702m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Rudawy, Miedzianka i "Magajwer"
Niedziela, 7 października 2018 · dodano: 07.10.2018 | Komentarze 13
Z tęsknoty obrałem dzisiejszego poranka jeden z moich ulubionych kierunków, czyli Rudawy. Zawsze mnie cieszy, gdy podczas wypadów do Jeleniej zawieje ze wschodu, bo pojawia się ku temu okazja. Dziś wiało ze wschodu, a podczas powrotu... z zachodu, ale nie marudzę, bo dmuchało wciąż w pysk, ale jednak słabo :)
Z Jeleniej ruszyłem przez Łomnicę, Wojanów, Bobrów, Trzcińsko, Janowice. Zerkając na pięknie kolory jesieni, ładnie skrzący się Bóbr i wysoko położone Sokoliki.
A że już bylem, gdzie bylem, poszedłem za zewem trolla... :)
...i wjechałem sobie do Miedzianki. Czyli krainy Wygasłych Browarów, z jednym prężnie działającym :) Po wspięciu się na górę nie od parady, zatrzymaniu się na, hmmm, rynku, zawróciłem sobie, rozpędzając do 65 km/h.
Powrót nastąpił przez ponownie Janowice i Trzcińsko, potem Przełęczą Karpnicką do Karpnik, Krogulca, Bukowca, Mysłakowic i Łomnicę do Jeleniej.
W Wojanowie spotkałem samochód nie byle kogo. Nie wiem czy widać na fotce, ale na boku jest napisane: "Auto naprawa Magajwer". Jak widać, do niczego tu nie można mieć zastrzeżeń, prócz może znajomości języków obcych :)
A po południu wybrałem się na... regionalną konwencję PiS :) Lepszego kabaretu wymarzyć sobie nie mogłem. Panie z publiki szalały i chichotały jakby znów miały sześćdziesiąt lat, panowie partyjni kłaniali się sobie nisko i gaworzyli jak na polu minowym, a poza tym lewactwo się szerzyło w ustach partyjnych ludków wszem i wobec, o dziwo nie ja byłem adresatem, a ultra prawactwo z PO. Warto było się pojawić, taki show za darmo nieczęsto się zdarza :)
Zaległości na BS i komentarze postaram się nadrobić jutro, bo padam na pysk. W końcu urlop nie jest od tego, żeby odpoczywać, prawda? :)
Relive tutaj.
- DST 53.20km
- Czas 02:07
- VAVG 25.13km/h
- VMAX 61.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 705m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Porębane :)
Sobota, 6 października 2018 · dodano: 06.10.2018 | Komentarze 22
Jak urlop, to
pierwszy wybór zazwyczaj jest jeden – moje górki :) Wczoraj
wieczorem wylądowaliśmy więc w Jeleniej Górze, a dziś rano można
się było przywitać z rowerowym zombie, który o dziwo wciąż jest
w stanie "jeżdżalnym”, choć coraz mniej. Ale i tak wielkie
brawa dla niego za wytrzymałość na mnie w tym wieku :)
Z pogodą trafiłem
idealnie. Dziwne :) Nawet wiatr, mimo że zmienił kierunek i miałem
go w pysk i w pysk, był słaby. Zresztą Sudety to nie Poznań, jak
wiadomo, nie ma się najczęściej czym przejmować :)
Z trasą nie
kombinowałem, tylko wybrałem się do Szklarskiej Poręby. Czemu? Bo
tak :) A że mogę ją (trasę) wykonywać po ciemku i z zamkniętymi oczami,
to za wiele nowości w tym wpisie nie zawrę. Ruszyłem koło
dziesiątej, zaczynając od Cieplic, by z nich prosto dostać się na
Stawy Podgórzyńskie, gdzie wykonałem zwyczajową sesję.
Następnie dołem
Zachełmia i przez Sobieszów...
...dotarłem do Piechowic, z których już
rzut beretem - czyli banalne sześć kilometrów pod górę - i byłem
na miejscu. Po drodze najpierw wyprzedził mnie młody szoszon, z którym
zamieniłem kilka zdań, ale że nie chciałem go na swoim trupie
spowalniać, to popędził dalej, ale w Szklarskiej Średniej znów
się zrównaliśmy. Ku mojemu niezmiernemu zdziwieniu :)
Gdy robiłem zapas
oscypków, zagadał mnie jeden z turystów, czy nie wiem przypadkiem,
gdzie tu jest wypożyczalnia rowerów. Nie wiedziałem początkowo
czy to pocisk wobec mojego super hiper pro ultra sprzętu mtb, czy
szczera ciekawość (okazało się, że to drugie), ale i tak
odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że… nie wiem :) Na szczęście
Pani Oscypkowa pokierowała zainteresowanych w odpowiednie miejsce.
Chwilę relaksu
zrobiłem sobie przy stacji Szklarska Poręba Górna. Łaskawie dałem
również sobie zrobić selfie :)
Zjazd ze Szklarskiej
Górnej to poezja, na szczęście mało znana, więc ruch tam znikomy
i można się rozpędzić (dziś 60+ na zakręcie).
Końcówka to
jeszcze zaliczenie Pakoszowa, a reszta swoimi śladami.
Po południu
podjechaliśmy sobie na Stawy
Podgórzyńskie. I co? Tam spotkaliśmy zajadającą sobie na tarasie restauracji
Maję Włoszczowską. Jak widać w Jelonce nawet jak człowiek chce się odciąć od roweru, to nie ma jak :)
Relive tutaj.
- DST 55.10km
- Czas 02:12
- VAVG 25.05km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 802m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Kapella - Karpacz tour :)
Poniedziałek, 4 czerwca 2018 · dodano: 04.06.2018 | Komentarze 9
Nadszedł czas na pożegnanie się z górami. Cóż, życie. Na ostatni kursik podczas tego wyjazdu nie miałem pomysłu, więc ruszyłem po prostu przed siebie, zerkając najpierw na flagi, które jak sądziłem pomogą mi w wyborze. Bo wiatr ma moc decyzyjną. Stanęło na tym, że... wciąż nic nie wiedziałem.
Gdy tak wciąż nie wiedząc włączałem się do ruchu, sporego jak na Jelonkę, bo to w końcu poniedziałkowy poranek, przypomniałem sobie, że chciałbym ponapawać się na koniec widokami, a czy jest ku temu lepsze miejsce niż okolice Łysej Góry? Odpowiedź brzmi: owszem, ale tam mam najbliżej :) Gdy przedarłem się z centrum do okolic Zabobrza, ze zdziwieniem spostrzegłem, że w miejscu, które "od zawsze" nazywane było potocznie "Rondo" od nazwy społemowskiego (chyba) sklepu tam się mieszczącego, powstało... rondo. Brawo :)
W Dziwiszowie zacząłem się wspinać. I wspinać. I wspinać :) Te 11% to fajna rzecz. jednak humor mi się popsuł, gdy zobaczyłem, że drogowcy zabrali się za remont, akurat teraz, kiedy ja się pojawiłem. W rezultacie na każdym zakręcie i serpentynie pojawiła się paskudna tarka, która podczas jazdy w górę nie za bardzo mi przeszkadzała, ale już podczas zjazdu wnerwiała koszmarnie, nie dając szansy na rozpędzenie. A że do tego jeszcze na szczycie okazało się, iż widoczność jest słabiuuuutka, wyszła lekka kiszka. Ślepa :)
Gdy już zjechałem znów do Jeleniej, za główną atrakcję mając mijanie slalomem drogowców, wymyśliłem sobie, że skoro byłem na północy, to warto teraz być na południu. Tym samym dotarłem do granic Karpacza, zaliczając po drodze opłotkami Mysłakowice i centralnie Ścięgny, a wracając najkrótszą i najprostszą drogą. Co ciekawe - byłem wściekły na to, że wiatr według łopoczących flag miał mi pomagać "do", a walił mocno w ryj, a jednak w drodze powrotnej pomógł, mimo że niby przeszkadzał. Ciekawostka.
Aha, jeszcze chciałbym złożyć hołd najlepszemu polskiemu zespołowi :) Ta IV Liga w końcu kiedyś się skończy awansem co najmniej do III :) Co prawda pewnie w 2053, na stulecie klubu, ale warto czekać :)
Podsumowując wolne: te ponad 200 kilosów rowerem po górkach oraz kilkadziesiąt piechotą (brawa dla Kropy!) ucieszyły mnie wielce. Szkoda, że w "moim wieku" nie da się już być na emeryturze, którą dostaje się za wykręcone w życiu kilometry na dwóch kółkach - nie musiałbym tak sobie tego dawkować :)
A dzisiejszy Relive: tutaj.
- DST 54.20km
- Czas 02:09
- VAVG 25.21km/h
- VMAX 60.50km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 922m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Misja "Oscypek"
Niedziela, 3 czerwca 2018 · dodano: 03.06.2018 | Komentarze 10
No i znów nie padało –
a znów miało. Jednak chyba miewam czasem w życiu choć kilka dni
rowerowego szczęścia :)
Za to… solidnie wiało.
Zaciąg wielkopolski po mnie widocznie przysłano :) I to jeszcze z
północnego zachodu, ale że to akurat według mnie najmniej
atrakcyjny kierunek koło Jeleniej Góry, postanowiłem to olać i pokręcić owszem, na zachód, ale południowy. Czyli po prostu w Karkonosze.
Ruszyłem po
dziewiątej. Chciałem wcześniej, ale gdzieś po pierwszej w nocy wzywałem
Straż Miejską, bo jakaś hołota odpaliła sobie na rynku mega mocny głośnik, przez który na pełną parę puszczali
hiphopowe gówna, jakby to była plaża w Mielnie w południe, a nie
centrum miasta po północy. O dziwo przyjechała i spisała bydło, co było dalej
– nie wiem, prócz tego, że w końcu można było spać, a ja
musiałem finalnie swoje odespać.
Trasę
zaplanowałem w końcu na taką z przyzwoitym przewyższeniem jak na pięć
dych. Zacząłem od kursu przez Cieplice do Stawów Podgórzyńskich,
gdzie zatrzymałem się na chwilę popodziwać to, co zawsze, choć
dziś widoczność była – delikatnie mówiąc – pobudzająca
wyobraźnię :)
Potem Podgórzyn,
Zachełmie, jeleniogórski Sobieszów, gdzie sfociłem Chojnik…
...i skierowałem
się w góóóóórę. Czyli do Jagniątkowa, chyba najpiękniejszej,
czysto górskiej części Jeleniej.
Gdy robiłem to
zdjęcie, nagle zobaczyłem, że wspina się do góry dwóch
szoszonów. Wsiadając na rower przyuważyłem, że tak daleko nie
odjechali, ruszyłem więc za nimi, nie spodziewając się sukcesu. O
dziwo okazało się, że wystarczy tylko mocniej depnąć na
podjeździe i… siedziałem im na ogonie. Chwilę zagadałem sapiąc,
nawet „awansowałem” na drugie miejsce w szeregu, ale gdy zrobiło
się już płasku, czyli w Michałowicach, podziękowałem za
współpracę i odpuściłem – niestety nie te koła, nie ten rower
i nie te przełożenia.
Po „Michałkach”
nastąpił zjazd. Jak zwykle genialny.
A z Piechowic wybrałem kierunek do
Szklarskiej. Każdy był, każdy zna, więc opisywać nie będę: w
górę sympatyczna rzeź, w dół sama przyjemność. A na miejscu wypeniłem
tytułową misję – dziś było to porównywalne z zakupami w
mięsnym lub czekaniem w kolejce w cukierni za stadem emerytek.
Jednak udało się. A i dla rodziny zapasy zrobione.
Powrót był już
najszybszy z możliwych – Piechowice, Wojcieszyce, Cieplice i do
centrum. Przy okazji - kolejny smaczek w temacie jeleniogórskich DDR-ek, coby lekko zepsuć sielski klimacik :) W sumie ciekawe, jak po tym się jeździ, nigdy nie próbowałem.
Na koniec jeszcze
jeden wątek – gdy wspinałem się do Jagniątkowa, nagle
zobaczyłem, że jakiś debil wyprzeda jadąc z góry na bardzo niebezpiecznym łuku drogi, oczywiście
jakby nie było na niej mnie. Rejestracja? PZ. Oni są, kurna,
wszędzie! :)
Całkiem górski Relive: tu. Uwaga, zawiera plecy szoszonów :)
- DST 51.30km
- Czas 02:03
- VAVG 25.02km/h
- VMAX 51.50km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 601m
- Sprzęt T-rek(s)
- Aktywność Jazda na rowerze
O upiornym hotelu, czarcie i duszeniu
Sobota, 2 czerwca 2018 · dodano: 02.06.2018 | Komentarze 5
Kolejna
spektakularna porażka pogodynek i pogodynków (hmm, nie ma takiego
słowa? Toż to seksizm i dyskryminacja!) stała się faktem. I
bardzo dobrze, oby jeszcze więcej i więcej takich!
Budząc się kilka
razy w nocy obawiałem się najgorszego podczas urlopu, czyli burzy i
ulewy. Tymczasem nic takiego, a nawet nad ranem ciemne chmury
mieszały się z delikatnymi przebłyskami błękitu. Pomny jednak,
że to góry i sytuacja lubi bywać dynamiczna, ruszając o ósmej
zabrałem ze sobą do plecaka kurtkę przeciwdeszczową i
postanowiłem, że najpierw zaplanuję jakiegoś gluta, coby w razie
W się szybko ewakuować.
Za półmetek
glutowości służyły dziś Pilchowice, czyli miejsce graniczne
pomiędzy Izerami a Górami Kaczwskimi, położone około 15
kilometrów od Jeleniej Góry. Żeby się do nich dostać, trzeba się
najpierw ostro wspiąć do Strzyżowca, następnie z niego zjechać i
udawać, że się nie pamięta, iż całość trzeba będzie
powtórzyć podczas powrotu. Za to gdy już się znajdziemy na miejscu i ukaże
nam się rzeka Bóbr…
...i wespniemy się
na wielokrotnie już przeze mnie tu opisywaną tamę (dobra niemiecka
robota z początku XX wieku, do dziś najwyższa łukowa i kamienna w
Polsce) – poczujemy, że życie ma sens (jeśli oczywiście jeszcze
o tym nie widzieliśmy).
Zapory nie będę
szerzej opisywał, skupię się na pewnym elemencie koło niej, o
którym mało kto chyba wie. Gdy znajdziemy się po drugiej stronie,
kierując wzdłuż chaszczy, jakiś kilometr szutrową drogą w górę,
ukaże się naszym oczom obraz upiornego, opuszczonego hotelu o
nazwie (a jak) „Nad Zaporą” - kiedyś zapewne obleganego, dziś
mogącego służyć za idealne miejsce do nakręcenia horroru.
Trafiłem tu kiedyś przypadkiem podczas zupełnie nierowerowej
wycieczki i chciałem dziś w końcu wejść do środka – udało
się to częściowo – obszedłem parter, czyli
prawdopodobnie recepcję i świetlicę…
...jednak już tymi
schodami nie odważyłem się wejść na górę. Albo to moja
wyobraźnia, albo słyszałem jakieś trzaski, w każdym razie
wolałem dmuchać na zimne, bo duchów i umarłych się nie boję,
ale żywych – już bywa, że owszem. Weźmy jednak to na karb
troski o pozostawiony rower :)
W każdym razie
miejsce jest klimatyczne i niemal całkowicie zapomniane. Uwielbiam takie.
Po powrocie do
Pilchowic z radością stwierdziłem, że niebo staje się coraz
ładniejsze, skierowałem się więc w kierunku Wlenia, miejsca tak
brzydkiego, że aż ładnego :) Jednak po minięciu granicy tego
zapyziałego miasteczka postanowiłem zobaczyć dokąd prowadzi
kierunkowskaz w prawo. Napisane było, że do Modrzewi, co mówiło
mi w sumie niewiele. Jak się okazało warto było, bo czekała
nagroda, bo widząc taki napis zawyłem z zachwytu :)
Już wiedziałem,
gdzie dziś zawrócę (nie mylić z „nawrócę”). Wspiąłem się
jeszcze kilometr i ujrzałem dziwne miejsce, jeszcze jakby w budowie
– ów Czart jak się okazało jeszcze nie do końca wyszedł z piekieł, robi podkopy, coś tam kombinuje w ziemi, więc z rzeczy piekielnych ku mojemu smutkowi przyuważyłem jedynie poldka :) No i info o off roadach.
Za to warto było doczłapać kawałek dalej - tam czekał na mnie prawdziwy czarny diabeł :)
Jak się okazało - szatana da się ugłaskać :) Po tym czynie zjechałem w dół i jeszcze zatrzymałem się przy ładnie wyremontowanym pałacu we Wleniu, choć nie on sam przykul mą uwagę, a...
Cóż, chyba wyszedł mi tematycznie ten wyjazd :)
Powrót swoimi śladami, co widać na Relive.
Jutro ma znów padać... Wiem, wiem, już to pisałem. Ale wolę zrobić to ponownie, może dzięki temu będzie jednak sucho? :)
- DST 52.00km
- Czas 02:04
- VAVG 25.16km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 524m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Rudaw-iank-y
Piątek, 1 czerwca 2018 · dodano: 01.06.2018 | Komentarze 11
No i w końcu wylądowaliśmy w stolicy Sudetów. W końcu, bo ostatni raz w górach byłem ho ho, a może nawet dłużej, czyli w październiku ubiegłego roku. Wstyd. Jednak teraz zaległości urlopowe udało się połączyć z długim weekendem, więc czas na reset - tak nieobecności, jak i umysłu.
Wolny dzień rozpocząłem dziś pobudką o... 5.45. Rano, żeby nie było :) Jednak był to mus, bo się okazało, że młoda psia gówniara nie za bardzo dogaduje się ze stateczną dziesięcioletnią jamniczką (ach te różnice pokoleń, mam to samo), a dziś akurat mieliśmy opiekować się nimi sami, trzeba było więc wdrożyć plan B, czyli ewakuować tymczasowo jednego z czworonogów do znajomych. Oczywiście Kropy byśmy nie oddali, stanęło więc na mądrzejszej prawie-że-emerytce. A ja przy tej okazji gdzieś o siódmej zaliczyłem prawie siedmiokilometrowy spacer.
Potem już, jak to mawiają w Wielkoposce, ze spokojem, można było działać rowerowo. Zanim jednak ogarnąłem po takim czasie rozsypującego się coraz bardziej górala, było już po dziewiątej, co oznaczało najgorsze dla mnie - jazdę w ukropie. Niestety trafiłem na jego ostry rzut, do tego stopnia, że w pewnym momencie musiałem się zatrzymać i ochłonąć, bo łeb mi pękał niczym studentowi o poranku po zaliczonej sesji. Niestety, upały działają na mnie tragicznie. Jednak o dziwo nie padało - wbrew prognozom. Zawsze to jakiś plus.
Wiało ze wschodu, ruszyłem więc w moje najukochańsze z najukochańszych Rudawy, których mi już cholernie brakowało. Górki niewysokie, położone na niewielkim obszarze, ale mające w sobie to coś. Z Jeleniej Góry popędziłem (no dobra, to słowo na wyrost, powinno być: popełzłem) do Łomnicy i Wojanowa, skąd wzdłuż Jaśkowej Doliny dotarłem do... Jeleniej. Następnie przy sporym ruchu doczołgałem się do Radomierza i Janowic, gdzie w końcu w pełni ukazały się mi rudawskie cycuchy :)
Postanowiłem lekko poszerzyć standardową trasę o kursik do Trzcińska wzdłuż Bobru, a następnie lekką nawrotkę do podnóża Przełęczy Karpnickiej, której pokonanie w tej temperaturze trochę czasu mi zajęło.
Natomiast po zjeździe z niej i minięciu Karpnik oraz Krogulca ukazały mi się już wyraźniej szczyty Karkonoszy. W sercu noszy. To znaczy nosiłem. To znaczy w sumie noszę, bo wciąż jestem cichym kibicem jeleniogórskiego klubu o tej nazwie :)
Powrót nastąpił przez Mysłakowice i trasą na Karpacz. Pod sam koniec ponownie z wielką przyjemnością doceniłem różnicę pomiędzy sympatyczną DDR-ką na ulicy Sudeckiej...
...a tym czymś z jeleniogórskiem Maciejowej, czyli zwałem lat 90., gdy zbudować gówno potrafiono wszędzie, ale już później je zburzyć i zastąpić czymś, po czym da się jeździć, mało gdzie. I tak to trzeba patrzeć za siebie, czy jakiś radiowozik nie nadjeżdża. Bo na tym czymś na przykład dziś już za wiele miejsca dla siebie nie widziałem :)
Tutaj zapraszam na Relive.
A jutro... jednak ma padać, i chyba niestety pogodynki wiedzą co kraczą :/
- DST 54.20km
- Czas 02:10
- VAVG 25.02km/h
- VMAX 67.50km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 751m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Górkokręceniowe finito
Piątek, 20 października 2017 · dodano: 20.10.2017 | Komentarze 8
Nadszedł w końcu
ten dzień, gdy należało się pożegnać nie tylko z
górkami (smutna buźka), ale i powoli z urlopem (smutny wielki,
obleśny i paskudny ryj). Nic nie trwa wiecznie, raz się żyje, a
gdzie kucharek sześć tam dwanaście cycków (takie nawiązanie do
Rudaw), więc jedyne co pozostało to zastosować się do jeszcze
jednego przysłowia: kto rano wstaje, ten nie tylko leje jak z cebra,
ale i ma szansę na pokręcenie przed wyjazdem :)
Zastosowałem tę
ludową mądrość i ruszyłem skoro świt. Co na
jeszcze-póki-co-urlopie oznacza koło dziewiątej :) Niestety
wyczuwalna już powoli była zapowiadana wszem i wobec zmiana pogody
– założyłem dodatkową porcję ciuchów oraz rękawiczki
długopalczaste (oczywiście musiałem je potem na trasie
pościągać), no i wiatr wrócił – może jeszcze nie mocny, ale
do komfortu milutkiego, lekkiego zefirka z ostatnich dni sporo
brakowało.
Na ten finałowy
wypad zaplanowałem trasę „czysto” karkonoską. Przez
jeleniogórskie Cieplice wydostałem się na Trasę Czeską...
...i mijając m.in.
Piechowice dotarłem do klu dzisiejszego wyjazdu, czyli
ośmiokilometrowej serpentynki w górę, która doprowadziła mnie do
Szklarskiej Poręby Górnej. Tyle razy już tam byłem i to
opisywałem (a nawet filmowałem), że nawet nie zatrzymywałem się
na zdjęcia, robiąc tylko wyjątek dla samego centrum oraz
wypierdka, na którym znajduje się dworzec PKP.
Wjazd jak wjazd,
cieszyło mnie jedno – to, co następuje po nim :) Udało mi się
rozpędzić podczas zjazdu do 67,5 km/h, a mogło być pewnie i z
osiemdziesiąt, ale po prostu nie chciałem ryzykować tym moim
trupem. On już swoje w rowerowym życiu się nastresował, niech ma
spokojną emeryturę.
Końcówka to powrót
przez Piechowice, jeleniogórski Sobieszów, Zachełmie…
...oraz koło
podgórzyńskich stawów, które mają u mnie sporego minusa.
Przedwczoraj byliśmy tam chłonąć widoki i nie tylko (choć ja tam
mogę sobie co najwyżej popić browara browarem lub zagryźć frytki
frytkami), a tu „niespodzianka” - wciąż stoi stary, klasyczny grzybek z
pomostami, ale zaczęto budować jakieś wielkie paskudztwo,
drewniany barak, o póki co nieznanych mi funkcjach. Nie tylko psuje
(przynajmniej teraz, gdy jest w trakcie stawiania) panoramę miejsca,
ale góruje nad całym, do tej pory swojskim, przytulnym i zgrabnym
kawałkiem ziemi. Paskudztwo. W związku z tym zdjęcie zrobiłem
kawałek dalej, niestety przy gorszej widoczności oraz perspektywie,
ale niech mają za swoje! :)
Końcówka to
jeszcze chwila kręcenia między Cieplicami a centrum Jeleniej oraz…
koniec. Czas wracać. Dobrze, że to miejsce mogę mieć na
wyciągnięcie ręki, mimo niemałej odległości. To pozwala na
spokojny powrót do też fajnej, choć kompletnie innej, Pyrlandii.
Na koniec kilka
zdjęć z wczorajszego spaceru po Parku Norweskim w Cieplicach.
Uwielbiam to miejsce. A że limit mi się ostał, to… :)
TU Relive z dziś.
- DST 53.80km
- Czas 02:08
- VAVG 25.22km/h
- VMAX 52.90km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 783m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Niewidoki
Czwartek, 19 października 2017 · dodano: 19.10.2017 | Komentarze 5
Gdy dziś rano wyruszałem, wiedziałem jedno - przynajmniej przez jakiś czas nie będę musiał martwić się pewnym codziennym dylematem, który zawsze towarzyszy mi podczas wypadów w góry, a mianowicie: gdzie się zatrzymać, żeby cyknąć fotkę. Człowiek wielkopolsko spłaszczony doznaje tu zawsze oczopląsu, nawet mimo sporego życiowego doświadczenia.
Dzisiaj poszło jakoś łatwiej. W samej Jeleniej było co prawda standardowo, ale już zaraz za jej granicami nie widziałem żadnych przeszkód do jazdy. Najogólniej mówiąc :)
Tu przykładowe ujęcie z Łomnicy. Za mostem prosto pałac, na prawo kierunek na Karpacz, na lewo Wojanów. Powtórzyć? :)
W Bobrowie zaczęło być jakoś takoś jaśniej, widziałem nawet drogę, którą jadę, w perspektywie dalszej niż solidne splunięcie...
...a w Trzcińsku zaczęły się już pojawiać Rudawy, z Sokolikiem w tle.
Ucieszyło mnie to na tyle, że w końcu wymyśliłem plan dalszej wycieczki i postanowiłem najpierw (podobnie jak wczoraj) zaliczyć Przełęcz Karpnicką, skupiając się na jej mniej docenianych walorach...
...a w samym Karpnikach skręcić na Przełęcz pod Średnicą, którą dotarłem do Kowar, przy okazji jeszcze w Strużnicy uwieczniając idealnie zachowaną drewnianą chałupę, zapewne poniemiecką (no bo jaką inną na tych ziemiach?).
Z Kowar znanym śladem poleciaaaaaaaaaaaaaałem w dół, zatrzymując się dopiero przed Karpaczem, na widok Śnieżki z koniną :)
Natomiast potem, od Miłkowa przez Sosnówkę oraz Staniszów do samej Jeleniej, jeśli już coś klikałem, to tylko na potrzeby Relive (trasofilmik tu).
Było fajnie, zacnie i pogodowo idealnie. Wiatr nie męczył, upał nie dręczył. Nie ma na co narzekać, więc prędko kończę ten irracjonalny wpis :) A jutro nadrobię bajsktatsowe zaległości.
- DST 54.00km
- Czas 02:09
- VAVG 25.12km/h
- VMAX 65.50km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 684m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Miedzi(ozachci)anka
Środa, 18 października 2017 · dodano: 18.10.2017 | Komentarze 10
Póki co wciąż
mamy październik, a nie piździernik, do tego bardzo zacny. Wbrew
wstępnym prognozom, wiatr ku mojemu zadowoleniu zamiast z zachodu
zaczął wiać z południowego wschodu (i to słabo!), co oznaczało
jedno – kierunek Rudawy. Mało co mnie tak cieszy :)
Rano było jeszcze
zimno – czyli fajnie – oraz mało widokowo – czyli niefajnie.
Jednak na samym początku trasy nie za wiele było do oglądania,
więc skupiałem się na wartkiej akcji audiobooka. Przyjemniej
zaczęło się robić kawałek za Jelenią, pomiędzy Wojanowem a…
Jelenią, czyli na górce koło Jasiowej Doliny, a następnie na
wyjazdówce do Radomierza. Tam zatrzymałem się na pierwsze dziś
zdjęcie. Jak widać szalu nie było, choć rudawskie cycuchy jak
zwykle wyraźnie się odznaczały :)
Po zjeździe do
Janowic zerknąłem sobie (załóżmy, że przypadkiem) za torami w lewo, a gdy zobaczyłem rozjazd
kolejowy z jednej, a pewną drogę w górę z drugiej…
...już wiedziałem,
gdzie za chwilę się udam. Miedzianka kusiła jak zwykle :) Zacząłem
się wspinać, wspinać, wspinać…
...aż się
zatrzymałem na chwilę, żeby zrobić fotkę współczesnego
browaru, po drugiej stronie panoramci Rudaw.
Wtedy nagle zobaczyłem,
że biegnie do mnie pies staruszek, a za nim drepcze podobnie
prezentujący się pan. Czworonóg przywitał się ze mną sam z
niczego serdecznie (no co, lubię zwierzęta, a one chyba mnie), a to
samo również zrobił dwunóg, gdy tylko zapytałem, czy mogę
psiakowi cyknąć zdjęcie.
I tak - w połowie drogi na Miedzianą Górę -
spędziłem kilka minut na rozmowie o tej okolicy, o upadających
zakładach pracy w Jeleniej Górze, a także o samej Miedziance. Tu z
ciekawości zapytałem o zdanie prawie miejscowego (bo mieszkańca
Janowic) o sytuację miejscowości i otrzymałem parę newsów,
między innymi o tym, że będą budować się tu ludzie z…
Warszawy. Łapy opadają. Boję się tego, że za jakiś czas
Miedzianka odżyje w ten sposób, że będą po nim codziennie
spacerować sobie „rdzenni tubylcy XXI wieku”, czyli hipsterzy z
Wawy, Poznania, Wrocka czy Krakowa… Oby nie!
Ładnie się
pożegnaliśmy, po spotkaniu, które zostanie mi w głowie, i
ruszyłem dalej w górę.
Tam postanowiłem
zachować na zdjęciu po raz kolejny jeden z najważniejszych swego
czasu budynków tego miasteczka-trupa (opisywanego przeze mnie już wielokrotnie oraz raz filmowanego), czyli pozostałość knajpy
Schwarzer Adler. Teraz jest to przykład polskiego syfu, a niegdyś - u schyłku świetności - miejsce, w którym nie tylko toczyło się bogate życie, ale wręcz przeciwnie - powiesiła się pierwsza Niemka (było ich później dużo
więcej) na wieść o nadchodzących wojskach radzieckich, z obawy przed sporym ryzykiem masowego gwałtu, z którego słynęły.
Podczas zjazdu
uchwyciłem jeszcze kościół (na szczęście on mnie nie).
A potem już
chwytałem jedynie kierownicę, bo rozpędziłem się do godnej
prędkości :)
Powrót od Janowic
do domu już był klasyczny – Trzcińsko, Przełęcz Karpnicka,
Karpniki, Krogulec, Bukowiec, Mysłakowice, Łomnica, Jelenia. Bez
historii, prócz tej, że musiałem nadrabiać lenistwo podczas
wspinania się pod górki, więc na koniec będzie tylko kilka jesiennych
fotek. Same one są słabe, ale jesień jest przepiękna, więc remis
:) A ja jak zwykle na urlopie nie mam czasu na dłuższe dywagacje,
więc kończę.
Miedziankowe Relive tu.