Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 196909.50 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.89 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2017

Dystans całkowity:1840.95 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:65:19
Średnia prędkość:28.18 km/h
Maksymalna prędkość:63.10 km/h
Suma podjazdów:7889 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:61.37 km i 2h 10m
Więcej statystyk
  • DST 54.05km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 51.90km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 315m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sympatospisek :)

Sobota, 30 września 2017 · dodano: 30.09.2017 | Komentarze 16

Wrzesień rozpoczął się pogodową masakrą, a zakończył poezją. W międzyczasie w aurze rządziła w większości kloaka - albo temperatura była jak w listopadzie, albo, jak ostatnio, gdy lekko poszła w górę, to urywało łeb. Zresztą owo "To" (a przy okazji - byłem ostatnio w kinie na ekranizacji książki Kinga i polecam) urywało przez większość miesiąca.

Dziś... Cudo. Rzadko to piszę, więc zaręczam, coś musi być na rzeczy :) Po dziesiątej rano, gdy ruszałem, na termometrze widniało osiemnaście kresek, wiatr był wyczuwalny, ale nie gnojący, słońce grzało sympatycznie, czyli zupełnie nie tak, jak ma to w zwyczaju latem. Tylko kręcić, gdyby nie rodzinne obowiązki pewnie jeszcze bym siedział na siodełku.

Trasę wybrałem dziś w wersji nietypowej, bo w tę i z powrotem, z małymi korektami. Z Dębca ruszyłem przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Rogalinek i Rogalin do moich ulubionych Radzewic (jeszcze o nich napiszę), wracając tą samą drogą, jedynie z małą korektą - przed Luboniem zaliczyłem również Wiry. Tam zresztą w osłupieniu przyuważyłem zachowanie pewnego czegoś płci żeńskiej, które postanowiło w ten sposób włączyć się do ruchu z posesji, jakby nie tylko nie było mnie kręcącego około 30 km/h po prawej, ale również samochodu jadącego co najmniej 50 km/h po lewej. Ostre hamowanie nastąpiło z obydwu stron, a klakson został uzupełniony o moje - wyrażone najgłośniej jak potrafiłem - zdanie o istocie za kierownicą. W tym temacie jestem stuprocentowym feministą - uważam, że tępota została przyznana ludzkości niezależnie od płci. A paniusi polecam zamiast naklejki "dziecko w aucie" zamontować mózg pod czupryną.

No i jeszcze o wspomnianych Radzewicach. Upatrzyłem sobie już dawno tę wioskę, położoną przy kilku zakolach Warty, bo jest w niej zdecydowanie pozytywny klimat. Mam tam sprawdzoną agroturystykę, nie dość, że tanią, to na poziomie, a dla miłośników wody i przyrody jest tam raj. Dawno mnie w R. nie było, więc specjalnie dokręciłem do tamtejszego portu rzecznego, a w sumie bardziej "portku", bo to maleństwo, z pozytywnym zdziwieniem stwierdzając, że w międzyczasie zainstalowano pomost, jak również zgrabnego, wpasowanego w otoczenie zielonego toi-toia. Całkiem przydatne nowości :P
Pomost w Porcie Radzewice
Pomost w Porcie Radzewice © Trollking
Port Radzewice
Port Radzewice © Trollking

Podsumowując - to jakiś spisek (podobnie było w sierpniu), że większość miesiąca masakruje, żeby na sam koniec pokazać swój niewinny, sympatyczny i dziubdziusiowy ryjek, pewnie w celu zatarcia złego wrażenia. Jeszcze kilka takich i zacznę olewać większość dni, nastawiając się na same końcówki.

No dobra, nie zacznę. Zbyt wielbię jazdę na rowerze :)
Sympatyczna DDR-ka w Łęczycy
Sympatyczna DDR-ka w Łęczycy © Trollking



  • DST 51.55km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.12km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 231m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

KŚW bez KŚ :)

Piątek, 29 września 2017 · dodano: 29.09.2017 | Komentarze 4

Czyli: z wczorajszej gównianej trójcy męczyłem się dziś jedynie z wiatrem. Wybrałem bowiem muminkową trasę antyddr-kową, gdzie polskie wynalazki roweroudupiające są minimalnym minimum, a także udało mi się ominąć większość korków, choćby tych lubońskich, poprzez wybranie jazdy opłotkami. Trzeciego elementu już nie miałem jak oszukać, więc męczyłem się z gnojem tak samo jak podczas ostatnich dni. Szczerze mówiąc już mam go dość, a na pewno kierunku, z jakiego duje, czyli tego od mocodawców Macierewicza. Znaczy się ze wschodu :)

Rozpisywać się nie będę, bo nie ma o czym, a ja dziś znów walczę z czasem (na razie remis). Jak tylko mogłem chowałem się między drzewami, w sumie udało się to gdzieś do połowy TRASY, od Dębca przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Rogalinek do Wiórka, potem już niestety wypłynąłem na suchego przestwór oceanu, czy jak to tam szło :) Odcinek przez Daszewice, Babki, Głuszynę, Koninko i Starołękę wspominam bardzo dobrze. Bo się skończył :) Odpocząłem za to jak zwykle w ulubionym Lasku Dębińskim, kilometr od domu.
Staw w Lesie Dębińskim
Staw w Lesie Dębińskim © Trollking

Znów niby ciepło, a zimno. Tak po polsku.


  • DST 54.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 27.46km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 208m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

KŚW

Czwartek, 28 września 2017 · dodano: 28.09.2017 | Komentarze 11

Dzisiejszą galę żenady KŚW chciałbym zadedykować trzem elementom, które wybitnie pomogły mi wziąć w niej udział - Korkom, Ścieżkom, Wiatrowi. Gdyby chociaż rzuciły się na mnie zachowując zasady fair play, czyli po kolei, to może jeszcze nie byłoby tak źle, ale przy zmasowanym ataku byłem bezsilny.

Wszyscy się cieszą, że jest cieplej. A ja się pytam - jakie cieplej? Gdy wracałem było już co prawda siedemnaście stopni, ale mocny, zimny powiew, gnojący non stop ze wschodu, sprawiał, że czułem jakby było gdzieś w okolicach pięciu. Pierwsza połowa (Dębiec - Starołęka - Krzesiny - Żerniki - Tulce - Gowarzewo - Siekierki - Paczkowo) to istna masakra na mojej skromnej osobie, czego skutkiem była średnia w okolicach 25 km/h, i to wyrzygana resztkami sił. W sumie najlepiej jechało mi się... po szutrze. Czyli po kilometrowym odcinku w Lesie Dębińskim.
Lasek Dębiński przed wjazdem na kładkę
Lasek Dębiński przed wjazdem na kładkę © Trollking

Miałem nadzieję, że odbiję sobie wracając, i faktycznie, muszę przyznać, że odcinek do Swarzędza to była poezja autorstwa rzadko spotykanego pogodowego poety - Wiatra-Plecnego :) Potem zaczęła się swarzędzka proza, czyli korek-światło-korek-światło, z wisienką na torcie, czyli zwężeniu drogi przy granicy z Poznaniem.

Na wysokości Volkswagena zrobiłem głupi błąd (czy są błędy niegłupie?), gdyż chcąc jechać po raz pierwszy w tę stronę inną drogą, skręciłem w ulicę Bałtycką, dobijając się wbiciem na śmieszkę rowerową, która początkowo wydawała się cywilizowana, mimo że z kostki. Niestety - trzyma podwrocławsko-leszczyńskie poziomy, a hitem jest jej zakończenie. W sumie jego brak, bo są nim ulubione biało-czerwone barierki, za którymi lądujemy wprost pod kołami skręcających samochodów, gdyż wylotówka prowadzi... pod prąd. Najlepsze jest to, że można niby jechać za autami i zawrócić, ale... nie można (oczywiście teoretycznie), bo jest podwójna ciągła. Brawa.
Ze śmieszki prosto pod prąd. Ulica Bałtycka w Poznaniu
Ze śmieszki prosto pod prąd. Ulica Bałtycka w Poznaniu © Trollking

Kawałek dalej spędziłem ponad dziesięć minut na zamkniętym przejeździe kolejowym, przepuszczając cztery składy. Gdybym się dziś spieszył to bym się wk...urzył, ale mam przywilej odbierania nadprogramowych dni w robocie, więc ze stoickim spokojem pooglądałem sobie szczegóły naczep TIR-ów, podtruwanie spalinami mając gratis.

Gdy już w końcu przebiłem się do Wartostrady, którą zamierzałem pomknąć szybko do domu, okazało się, że tym razem wieje mi z boku, nieśmiało podmuchami spychając do rzeki. Twardo się opierałem, rekompensując sobie to komfortem jazdy tym kawałkiem aż do końca nowego odcinka.
Wartostrada
Wartostrada © Trollking
Most Jordana
Most Jordana © Trollking

Za nim wykonałem kolejny dziś błąd. Zamiast bowiem skręcić w kierunku Rataj i tamtędy dokręcić do domu, postanowiłem zobaczyć jak kończy się stary odcinek traktu. Wiedziałem, że na końcu są schody, ale miałem nadzieję, że skoro obok jest samochodówka, to jest może również do niej jakaś cywilizowana droga. Błąd logiczny - albo źle skręciłem, albo jej nie ma. W wyniku czego miałem spory kawałek z gatunku "piaskowe mtb+chodnik", co przy szosowych kółkach śmiało można uznać za występ cyrkowy. Choć muszę przyznać, że sam odcinek nad Wartą jest naprawdę malowniczy.
Stary odcinek Wartostrady. Żeby z niego gdziekolwiek wyjechać trzeba albo zawrócić, albo nauczyć się latać
Stary odcinek Wartostrady. Żeby z niego gdziekolwiek wyjechać trzeba albo zawrócić, albo nauczyć się latać © Trollking

Sama końcówka to znana i nielubiana droga z Ronda Starołęka do domu, kawałek kolejnym odcinkiem śmieszki spod znaku "zemsta Grobelnego".

Ufff. Masakra. Oczywiście nie zapominam o swojej winie w dzisiejszym tragicznym wyniku. Nie potrafię bowiem jechać ultra szybko pod wiatr o sile 25-30 km/h, rozpędzić się między jednymi a drugimi światłami do setki, żeby zdążyć przed czerwonym, ani nawet przelecieć nad polskimi DDR-kami. Te elementy biorę na klatę ;)

TU trasa w wersji z Relive.

PS. Jak widać, z musu przeprosiłem się z PBS. Odwykłem, choć chwała mu, że istnieje. Tylko wstyd wstawiać nań zdjęcia takiej jakości, w większości robione "z rąsi".


  • DST 55.20km
  • Czas 01:57
  • VAVG 28.31km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 234m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiuuuu!

Środa, 27 września 2017 · dodano: 27.09.2017 | Komentarze 11

Ola Boga, a Krysia Szatana - ale mnie dziś przewiało! Początkowo, zaraz po wyjeździe, nie było jeszcze źle, ale z minuty na minutę duło coraz silniej, by pod samo koniec nawet na zjazdach spowalniać mnie do dziwnych wartości, typu 25 km/h. Brr. Co ciekawe - zrobiło się wyjątkowo ciepło, oczywiście w rozsądnym rozumieniu tego słowa, dzięki czemu nie mogę dzisiejszego wyjazdu potraktować w kategorii "bullshit". Jak już to ewentualnie "pigshit". Co nie znaczy, że chętnie bym powtórzył takie kręcenie.

Trasa: klasyczny "muminek" z Dębca przez Starołękę, Krzesiny, Koninko, Szczytniki, Głuszynę, Babki, Daszewice, Rogalinek. Mosinę, Puszczykowo oraz Luboń (TEN Luboń) do domu. Prócz tego, że momentami jechałem ukosem niewiele się zdarzyło. Za to na granicy miejscowości Wiórek spotkałem kumpla, który kręcił do Poznania. Nie powiem, zachwyciłem się jego rowerem marki Fuji, w którym zamontował sobie jakieś dziwne rzeczy typu pomiar mocy i inne cosie, których nawet bym nie potrafił nazwać. Wartość sprzętu to około dwudziestu tysięcy, ale że jeszcze rok temu był współwłaścicielem sklepu rowerowego to poskładał go "dużo taniej". Nie pytałem ile to "dużo" oznacza, ale na pewno wciąż dużo :) Cóż, za wykończenia z kości słoniowej trzeba płacić :) Choć w sumie coś jest na rzeczy, bo jakbym porównał wartość mojego Vento to musiałbym takich z dziesięć koło siebie postawić i słoń by wyszedł. Wagowo również. Nie jestem gadżeciarzem, ale w tym przypadku rozumiem kolegę, który nie dość, że ambitnie w swoim teamie śmiga na zawodach, to jeszcze jest trenerem personalnym, więc warunkowo wybaczam mu sprzęt o wadze siedmiu kilo. Mój, po tuningach polegających na zastępowaniu tanich komponentów jeszcze bardziej gównianymi, waży już pewnie z piętnaście :)

Zdjęć brak, bo mam bana do końca miesiąca od Banstats :)


  • DST 61.10km
  • Czas 02:10
  • VAVG 28.20km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 269m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

P.Leń

Wtorek, 26 września 2017 · dodano: 26.09.2017 | Komentarze 8

Dziś wolny dzień, który sponsorował mój dobry znajomy - Pan Leń :) Lubię go. Zafundował mi możliwość spania do 9:30, brak obowiązków (choć nie, mam ich aż za dużo, ale P.Leń namówił mnie, żeby ogarnąć je jutro), brak roweru... Wrróć! Jak brak roweru? Tu trzeba było kolegę lekko ustawić do pionu i finalnie po porannej kawie wyruszyłem na obowiązkowy objazd okolicy, sprawdzić czy mnie nie ma gdzieś na trasie.

Byłem :) Najpierw w Luboniu, następnie w Puszczykowie, Mosinie, Rogalinku oraz Rogalinie, za którym podjąłem decyzję, żeby lekko wydłużyć dystans i skierować się na Kórnik, z którego przez Dziećmierowice, Szczodrzykowo, Gądki. Krzesiny oraz Lasek Dębiński trafiłem do domu. Wpływ na ową decyzję miała w znacznym stopniu moja słaba psychika, bo jak pomyślałem sobie, że miałbym - zgodnie z pierwotnym planem - wracać swoimi śladami i raz jeszcze przejeżdżać przez Luboń, to wymiękłem. Do kursu przez tę miejscowość powinni dodawać bezpłatnego psychiatrę :)

Miało być cieplej, a zrobiło się zimniej. Jakoś taki smętny klimat był na trasie, ze złotej polskiej jesieni mamy na razie polską jesień.
Tak jak wczoraj podczas wyprawy crossem na wiatr nie mogłem narzekać, tak dziś wrócił do swojej ulubionej zabawy, czyli zgaduj-zgadula: z której strony dam Ci w pysk? Odpowiedź: prawie z każdej. Oj, nie miałem dziś do niego szczęścia, co przełożyło się na masakryczny wynik.

Chciałem dodać zdjęcia, ale wykorzystałem limit. Pierwszy raz w historii... Cóż, w takim razie tylko jedno (a w sumie wycięty fragment, bo tylko tyle się zmieściło), robione podczas jazdy za pomocą kalkulatora, przedstawiający ludzkie dobro. Bowiem (nie)widać na nim, jak jakiś troskliwy gentleman w BMW zatrzymuje się, żeby zapewne zapytać samotną zbieraczkę grzybów, o to, czy może jej nie podwieźć. W dalszej części odnajduje jakiś leśny skrót, którym pomknęli w pożądanym kierunku, co wskazuje na dobrą znajomość terenu. Tyle się pisze o tym, że ludzie są dla siebie paskudni, a tu proszę - nie dość, że kierowca uprzejmy, to jeszcze o zmyśle leśnika. Jednak warto jest wierzyć w ludzkość :P



  • DST 52.00km
  • Czas 01:57
  • VAVG 26.67km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 200m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

CB (czasu bez)

Poniedziałek, 25 września 2017 · dodano: 25.09.2017 | Komentarze 13

Wczoraj była wycieczka bez "h" jak historia, dziś wypad bez "c" jak czas. Bowiem od rana lało, a gdy już przestało (przed jedenastą) i udało mi się znaleźć okienko, żeby osiodłać crossa, to byłem na styk z czasem. Udało się mimo wszystko wykonać pełne pięć dych, a nie jakąś namiastkę w postaci gluta, więc mogę czuć się na "z" jak zwycięzca lub znów "c" jak czubek, który tylko czeka, żeby wyjść na rower :) Coś mi się jednak wydaje, że nie jestem sam na świecie w tym temacie :)

Trasa: Dębiec - Lasek Dębiński - Starołęka - Głuszyna (a pomiędzy jazda objazdowymi chynchami) - Koninko - Gądki - Robakowo - Szczodrzykowo - Krzyżowniki - Tulce - Żerniki - Krzesiny i końcówka taka jak początek. Jak zwykle w przypadku kręcenia crossem (w przeciwieństwie do siedzenia na szosowym siodle) moje cztery litery czuły się jak na wakacjach, choć takich militarnych, bo jedynie brakowało mi lufy od czołgu, żeby zestaw był pełen :)


Jesień coraz bardziej widoczna na drzewach, co jest spoko, niestety też coraz więcej jej pod kołami i nogami :/



  • DST 53.60km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.71km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 170m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez "h" + filmik z WPN

Niedziela, 24 września 2017 · dodano: 24.09.2017 | Komentarze 11

Wyjazd bez historii, jak również bez histerii, bo kręciłem powolutku ze względu na kostkę, która o dziwo pobolewa jak nic nie robię, a po rozgrzaniu zachowuje się dużo lepiej. Jednak nie ma co szarżować, więc kroczek po kroczku spokojnie zdobywałem kolejne kilometry.

Trasa to standardowy klasyk nad klasykami, ze sporym zaliczeniem miasta Poznań, kierunek wschód. Czyli z Dębca przez Maltę, Antoninek, Stęszew, Paczkowo, Siekierki, Tulce, Żerniki, Krzesiny, Starołękę i do domu. Kolarzy coraz mniej, zostali najbardziej wytrwali, czyli w końcu nadchodzą bezpieczne czasy dla tych, którzy chcąc nie chcąc muszą zaliczać po drodze DDR-ki :)

Zrobiło się ciut cieplej, do tego nie padało, jedynie parę kropel spadło mi na łeb. Wiatr był z gatunku tych odbytowych. Czyli cichacz :) Męczył na otwartych przestrzeniach, mimo że kompletnie go nie widziałem. W końcu jednak ktoś wziął go podstępem i mam na niego dowód. Co oczywiście nie oznacza, że jak już skręciłem w prawo (daleko za zakazem, żeby nie było) to pomagał :)

No i w końcu udało mi się przerobić filmik z wypadu do WPN sprzed kilkunastu dni. Ciężko było z ponad dwóch godzin wyciąć siedem minut, cięcia były okrutne, ale w bólach powstało to, co poniżej.




  • DST 52.50km
  • Czas 02:04
  • VAVG 25.40km/h
  • VMAX 54.50km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 331m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ja kiekrzę

Sobota, 23 września 2017 · dodano: 23.09.2017 | Komentarze 8

W końcu reklamowane szeroko na Bikestats deszcze dotarły do Poznania. Na szczęście ich główna kolumna przyleciała dopiero po południu, a mi rano udało się jeszcze kręcić bez nich lub w zaledwie mżawce wymieszanej z delikatnym opadem. Pewnie pogoda odpuściła dlatego, że ubrałem przeciwdeszczową kurtkę, więc stwierdziła, że i tak za bardzo mnie nie zgnoi :)

Jako środek transportu wybrałem crossa, bo porządne błotniki to zawsze jakieś zabezpieczenie, poza tym z powodu północnego wiatru wiedziałem, że czeka mnie spora dawka jazdy po mieście. A skoro crossowy STR-uszek poszedł w ruch, to była okazja do lekkich eksperymentów co do trasy, na którą kompletnie nie miałem pomysłu i postanowiłem, że będę improwizował na bieżąco. Najpierw dostałem się opłotkami do Kaponiery, gdzie jak zwykle niemal bezwiednie pyknąłem fotkę nowej wersji Bałtyku.

Co by nie gadać o tym budowanym pięć lat(!) rondzie, to ma jeden plus - całkiem rozsądnie wykonane pasy rowerowe ze śluzami, na których zielone zapala się minimalnie wcześniej niż dla samochodów. Mała rzecz, a cieszy.

Następnie postanowiłem zrobić sobie hardkora, czyli przejechać wciąż zalegającym złogiem po genialnych pomysłach poprzedników zatwierdzających śmieszki rowerowe w Poznaniu dawno temu. Szosą w życiu tego nie robię, wybierając korki zamiast tego kostkowego koszmarka, ale dziś postanowiłem sprawdzić czy coś się poprawiło. Z góry znając odpowiedź - nie :)

Jedyne co, to w końcu ktoś poszedł po rozum do głowy i zamontował lustra na skrzyżowaniach w tunelach, czyli najbardziej niebezpiecznych elementach tego "ułatwienia" dla rowerzystów.

Kolejny etap to Morasko, jedna z najfajniejszych - bo wyhopkowana - część miasta, prowadząca do Suchego Lasu.


Po drodze zajrzałem jeszcze na teren wyburzonego przez klechę kościoła - na razie pusto, nic się nie dzieje. "Przyczajony sukienkowy, ukryty zysk" - będę śledził dalszy ciąg tego serialu :) A dziś przyuważyłem jedynie Marsz Pingwinów:

Za Jelonkiem kolejny eksperyment - postanowiłem nawiedzić dawno nieodwiedzaną ulicę Złotnicką, dzięki której mogłem choć na chwilę znaleźć się w łagodnym lubuskim :)

Na szczęście to tylko kawałek, bo potem aż do Kiekrza jest całkiem sympatycznie.

A skoro już we wspomnianym Kiekrzu się pojawiłem, to nadszedł czas na eksperyment numer trzy: przejechanie wzdłuż największego z pięciu poznańskich jezior. Od dobrych kilku lat kręcę naokoło, teraz chciałem odświeżyć sobie pamięć. Tu pozytywne zaskoczenie, bo zamknięta dla ruchu samochodowego droga prowadzi rewelacyjną trasą przez las, fragmentami jest nawet przyzwoity asfalt. Niestety dobre wrażenie niszczy samo zakończenie, gdzie nie wiadomo czemu pozostał nieutwardzony kawałek, co zniechęca do jeżdżenia tędy szosą. Szkoda. A nad samym jeziorem trwały akurat jakieś zawody żeglarskie, więc z wjazdu na pomost nici.


Nawrotka w kierunku domu i przez Wolę, wzdłuż Lutyckiej, docieram do okolic Golęcina, stamtąd już prawie prostą drogą przez Górczyn na Dębiec. Nie spieszyłem się, zresztą nawet się nie dało, bo mimo soboty miasto było dziwnie zakorkowane, a czerwony kolor jeszcze wciąż mi miga w głowie. Jednak - jak zwykle podczas jazdy czołgiem - dobrze się bawiłem, całkowicie olewając średnią, wiatr i wynik. Oraz fundując sobie całkowicie przyzwoitą ilość przewyższeń jak na wielkopolskie płaszczyzny. Aha, jeszcze coś o kostce (tej nożnej, nie ścieżkowej) - jest trochę lepiej, do tego wciąż pobolewa, gdy chodzę, a nie gdy jadę. Dobrze, że nie odwrotnie :)

Niewidomy rowerzysto - miasto dba o Ciebie. Ścieżki nie przeoczysz :)

Trasa z filmikiem wg Relive TU.


  • DST 52.40km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.32km/h
  • VMAX 50.30km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 172m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

NiePad

Piątek, 22 września 2017 · dodano: 22.09.2017 | Komentarze 7

Dzisiejszy wyjazd był sponsorowany przez hasło: "będzie padać". W celu uniknięcia efektu zwanego w szerokich rowerowych kręgach "syndromem mokrej dupy", zrobiłem co następuje:

- wstałem i wyjechałem dość wcześnie jak na swój wolny dzień;
- zamontowałem w szosie tylny błotnik;
- zlokalizowałem mikro plecak rowerowy, do którego zapakowałem kurtkę przeciwdeszczową;
- wypiłem kawę 2,63 razy szybciej niż zazwyczaj.

I co? Nie padało. Ani podczas jazdy, ani przez cały dzień.

Czy oznacza to, że miałem szczęście? Nie. Deszcz przyjdzie, ale w momencie, gdy będę gdzieś w trasie, bez błotników, bez kurtki, spóźnię się do roboty i nie zdążę wypić kawy :) Ja tam już wiem, że nic w przyrodzie nie ginie.

Z atrakcji wspomnę jeszcze o temperaturze. 12 stopni we wrześniu? Można? Można. Grubsza rowerowa bluza prawie sama wyskoczyła mi z szafy, niczym trup, którym w sumie była gdzieś od kwietnia. Wiatr bez niespodzianek - nie był zbyt silny, ale za to zimny i swoje zadanie jak zwykle wykonał na piątkę. Natomiast i tak nie miałem zamiaru z nim walczyć, bo dopadła mnie jakaś mini kontuzja - boli mnie wewnętrzna strona stopy, na wysokości kostki. Starałem się więc jej nie przeciążać, choć podczas jazdy nie ma problemu, jest tylko minimalny dyskomfort podczas chodzenia. Trzeba obserwować.

Trasa na zachód: Poznań - Plewiska - Zakrzewo - Sierosław - Więckowice - Dopiewo - Palędzie - Gołuski - Komorniki - Plewiska - Poznań. Sennie, i to tak, że gdy piszę te słowa rzęsy szorują mi o klawisze :)


  • DST 51.60km
  • Czas 01:52
  • VAVG 27.64km/h
  • VMAX 53.30km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 259m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rege

Czwartek, 21 września 2017 · dodano: 21.09.2017 | Komentarze 7

Dziś spokojny, regeneracyjny przejazd. To znaczy taki miał być z założenia, ale że grubo ponad dwadzieścia kilometrów kręciłem po mieście, a do tego nie miałem już komfortu sprzyjającego mi wiatru (kręcił z północnego zachodu, już dość silnie) to odpocząłem mocno średnio :) Jednak nie miałem żadnego, ale to żadnego ciśnienia, prócz jednego - przejechać pięć dych i dotrzeć do domu. A, i jeszcze nabyć zapasową dętkę, bo wieczór przed wyjazdem na dwusetkę musiałem wymienić jedną w przednim kole, ale że zrobiłem to z subtelnością pijanego mamuta (tyle że na trzeźwo), coś tam w pośpiechu namieszałem, wybrzuszyła się na wysokości wentyla i pękła, na szczęście jeszcze w domu.

Dzisiejsza trasa: Dębiec - Górczyn - Grunwald - Golęcin - Strzeszyn - Kiekrz - Rogierówko - Sady - Lusowo - Wysogotowo - Skórzewo - Plewiska - Górczyn - Dębiec. Pod koniec postanowiłem zebrać się na odwagę i umyć rower myjką na BP. Robiłem to z pewną obawą, bo naczytałem się sporo o złym wpływie tego ustrojstwa na komponenty rowerowe, jednak wczoraj podczas powrotu nasłuchałem się samych superlatyw, więc "zaryzykowałem". No i... faktycznie, polecam. Rower zrobił się dziwnie czysty, a ja nie odczułem żadnych negatywów w działaniu napędu. Jednak lepsze to niż ślęczenie z wiadrem na podwórku :)

Po leszczyńskich i podwrocławskich ddr-owych koszmarkach z lubością wjechałem na te co lepsze poznańskie. Ufff....

A skoro rege... to reggae :)