Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 195829.40 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.90 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2016

Dystans całkowity:1465.83 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:49:27
Średnia prędkość:29.64 km/h
Maksymalna prędkość:60.80 km/h
Suma podjazdów:4335 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:50.55 km i 1h 42m
Więcej statystyk
  • DST 52.20km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 52.70km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 204m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Suchutko

Czwartek, 30 czerwca 2016 · dodano: 30.06.2016 | Komentarze 7

Po wczorajszym rowerze wodnym udało się dziś wykręcić zdrowe, niespaczone przygodami pięć dych. Co prawda pod koniec jazdy zaczęły mi się nad głową zbierać ciemne chmury, ale w domu stawiłem się z suchą stopią. A nawet dwoma.

Zrobiłem jedną ze stałych tras, ale tym razem dokładnie odwrotnie - zacząłem od Lubonia, Puszczykowa i Mosiny, tam skręciłem na Rogalinek, kawałek za Świątnikami zawróciłem i ostatni kawałek pokonałem walcząc kolejno z dziurawym asfaltem w Wiórku oraz Czapurach, a następnie ze wszystkim co najgorsze na DDR-ce przy Starołęce.

O dziwo nie mam na co narzekać, mimo dość sporego kawałka przejechanego miastem. Dziwiłem się tylko, że tylu puszkarzy koniecznie za pomocą przywieszonych flag i proporców chciało pokazać, że są Polakami. Ja to przecież widziałem po stylu jazdy ;) A i polski klakson ma tę swoją specyficzną, przeciągłą barwę, która jak dla mnie powinna być wpisana w hymn narodowy. Po chwili dopiero przypomniałem sobie, że dziś Polacy przegrywają z Portugalią. Choć z całego serca życzę im, żeby wtarli w ziemię Pana Żelusia o kryptonimie CR7.


  • DST 31.85km
  • Czas 01:09
  • VAVG 27.70km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 82m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut żulerski

Środa, 29 czerwca 2016 · dodano: 29.06.2016 | Komentarze 16

Zacznę od tego, że popełniłem po raz kolejny kardynalny błąd polegający na zaufaniu prognozom pogody. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że skoro wszystkie pięć lub nawet sześć pogodynek twierdziło, że NAJWCZEŚNIEJ zacznie KROPIĆ po jedenastej to coś w tym musiało być. I było. A to coś nazywa się ściema.

Zapobiegliwie wyruszyłem o 8:40, żeby mieć jeszcze zapas czasu na ewentualne przerwy świetlano-rogatkowe. Na sam start usłyszałem w radio przykre info o śmierci jednej z moich ulubionych dziennikarek politycznych, czyli Janiny Paradowskiej :/ Jadąc w zadumie minąłem Starołęcką, Krzesiny, Żerniki, za którymi skręciłem - bo chciałem lekko pokombinować z trasą - na Koninko i Głuszynę. Tam, po minięciu piętnastego kilometra zaczęło padać. Początkowo delikatnie, po paru minutach bardziej, a w końcu lunęło. Na szczęście udało mi się wyhaczyć przy autobusowej pętli Głuszyna wiatę z kawałkiem wolnego miejsca. Kawałkiem, bo resztę ławeczki zajęli żule, przyssani do pobliskiego sklepu spożywczo-monopolowego. Ze szczególnym akcentem na ten drugi człon nazwy.

Będąc pewny, że deszcz szybko przejdzie twardo znosiłem towarzycho, które migrowało w tę we wte, uzupełniając jedynie paliwo. W pewnym momencie od samych oparów dobiegających z ciał i ust owych delikwentów miałem już pewnie jakiś kawałek promila, poszedłem więc po zagrychę, nabywając dwie drożdżówki na przeczekanie. Jednocześnie wyżebrałem od właściciela sklepu dwie reklamówki-zrywki w celu założenia na buty, gdyż w planach miałem ewakuację. W międzyczasie żulia się przerzedziła, opary zostały, ja ruszyłem.

Z kilkunastokilometrowej drogi pamiętam jedynie wodną ścianę. Ładną, ale jednak ścianę, nie mówiąc już o DDR-ce na Starołęckiej, która sama w sobie zagraża życiu, a w tych warunkach to już zakrawa na niebezpieczny sport ekstremalny.


Do domu dotarłem cały, ale z moich reklamówkoochraniaczy zostały strzępy. Pomogły o tyle, że woda z butów lała się strumieniem, a nie oceanem :)

Czekając na przystanku straciłem grubo ponad pół godziny, a że czas nie jest z gumy to zaliczyłem tylko szybki ogrzewający prysznic i do pracy. Nie muszę dodawać, że gdy do niej szedłem to już się rozpogodziło, a nawet wyszło słońce... Nie muszę, prawda...?


  • DST 56.60km
  • Czas 01:55
  • VAVG 29.53km/h
  • VMAX 60.80km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 262m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

O mój jeżu

Wtorek, 28 czerwca 2016 · dodano: 28.06.2016 | Komentarze 11

Gdy dziś zaraz po wyruszeniu zobaczyłem zamknięty kolejowy przejazd dla pociągów towarowych na Dębcu, wiedziałem, że o dobrym wyniku mogę zapomnieć. Zaplanowałem sobie bowiem trasę w założeniu z wiatrem choć przez moment pomagającym, ale że nie miałem wolnej pół godziny czasu na czekanie aż pociąg najpierw się pojawi, potem jak zwykle stanie tak, że ostatni wagon uniemożliwi otwarcie rogatek, to zawróciłem i pojechałem zupełnie odwrotnie. W głowie powtarzając sobie, że jak nie urok to... sami wiecie co :)

Temperatura - trzeba przyznać - wciąż była przyzwoita, za to Urwiszon rozkręcił się na dobre. Najpierw na trasie "kondomika" od Poznania przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo i Mosinę podwiewał mi boczki oraz dość często pysk. Potem, do Stęszewa - usilnie próbował się ze mną czołowo, a gdy wracałem przez Szreniawę, Rosnowo i Komorniki znów starał się mnie zepchnąć bardziej na pobocze. Finalnie jest jak jest, a dzisiejszy dystans wyszedł ciut większy, gdyż już będąc w Mosinie przypomniałem sobie o istnieniu pieszczoszka o nazwie Osowa Góra, którą z namiętnością zaliczyłem, podczas zjazdu biorąc udział w programie 60+.

Na moim ukochany kawałku przez Puszczykowo w końcu znalazłem chwilę czasu by sfotografować znak jeżoostrzegawczy.

Mój znajomy kiedyś stwierdził, że zamiast "kierowco" powinno być "kobieto", łącząc to z seksistowskim, ohydnym i w ogóle fuj fuj samczym rechotem (który oczywiście, w celu uniknięcia linczu z rąk feminazistek, potępiam). Jakby co nie wiem o co chodzi, ja tylko sprzątam i proszę mi nie wybijać szyb kamiennymi stanikami :)


  • DST 52.70km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 62m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Akcja renowacja

Poniedziałek, 27 czerwca 2016 · dodano: 27.06.2016 | Komentarze 16

Na takie lato ja jak na lato :) Dziś było ludzkie, przyzwoite 20+, ani kawałeczka słońca, a wiatr umiarkowano-do ogarnięcia. Rano przed wyjazdem delikatny deszczyk. Raj na ziemi, gdyby nie świadomość, iż póki co jest to jedynie chwilowe przykręcenie piekarnika pomiędzy jedną a drugą potrawą przygotowywaną przez nawiedzonego kucharza, specjalistę w smażeniu z cyklu "na wiór".

Trasę zrobiłem jedną z tych, którą gdyby mi zakazano to bym tęsknił. Czyli z Poznania przez Luboń, Wiry, Komorniki, Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo, Palędzie, Dąbrówkę i Plewiska do Poznania. Przygód na szczęście nie było, więc kończąc audiobooka spokojnie i bez stresu zrobiłem swoje.

Trafił mi się znów wolny dzień, więc po południu postanowiłem zrobić delikatny przegląd crossa, który usyfiony stał sobie w mieszkaniu od czasu ostatniego deszczowego wyjazdu. Niestety, okazało się to, co podświadomie podejrzewałem, ale byłem zbyt nieśmiały, żeby sprawdzić :) W tylnym kole, które dziwnie mi latało od jakiegoś czasu, pękła szprycha. Wypiąłem je, umyłem i pełen optymizmu ruszyłem do rowerowego serwisu na Traugutta, bo do Mosiny (gdzie większość rzeczy po znajomości mam robione ode ręki) nie miałem czasu jechać. Tam niestety zonk - mimo deklarowanej (bo tam też mnie znają z miliarda problemów) chęci pomocy centrowanie plus wymiana byłaby najwcześniej na za kilka dni. Jak zwykle bowiem nasze kochane społeczeństwo gdy tylko zrobiło się gorąco poczuło miętę do rodzinnych wycieczek, podczas których wyszły wszystkie defekty wynikające z używania roweru raz na rok. Wpadłem więc na inny pomysł - od jakichś dwóch lat miałem bowiem na stanie rezerwowe koło do crossa, które zyskałem w wyniku reklamacji pękniętej obręczy w tym pierwotnym. Podpytałem czy jak przywiozę to przełożą mi kasetę na miejscu ("no pewnie!") i sprawa załatwiona.

Tak zrobiłem, wykonałem jeszcze jeden kursik dom-serwis-dom i między sprzedażą dętek do kół 20" oraz trąbek uaktywniłem lekko zapomniane już koło. Ze zdziwieniem jednak stwierdziłem, że ma ono otwór na wentyle presta, co mi lekko skomplikuje przewożenie rezerwowych dętek, no ale cóż. Stare koło zostawiłem do renowacji, a po powrocie testowo pokręciłem sobie jeszcze sześć kilometrów po Dębince (nie wpisuję do statystyk). Przy nierozklekotanym kole nawet mogłem wyregulować hamulce, dzięki czemu znów odkryłem uroki zatrzymywanie się za pomocą klocków, a nie podeszwy. Fajne to :)


  • DST 51.50km
  • Czas 01:45
  • VAVG 29.43km/h
  • VMAX 52.70km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 86m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ulgix

Niedziela, 26 czerwca 2016 · dodano: 26.06.2016 | Komentarze 27

W tym kraju nic nie może być normalne, również pogoda :) Różnica temperatur między "wczoraj" a "dziś" to ponad piętnaście stopni, na szczęście w dół. Do tego z palącego słońca nie zostało dzięki bogom nic, za to w rewanżu znów pojawił się bardzo silny wiatr, skutecznie utrudniający poruszanie się do przodu. Jednak z dwojga złego wolę tego gnoja zmuszającego do zaciskania zębów niż gnoja robiącego mi ze łba pod kaskiem jajecznicę.

Do samego wyjazdu zabierałem się dziś i zabrać nie mogłem. Od rano bowiem ciężkie chmury wisiały nad Dębcem, nie mogąc się jednak zdecydować na konkretny ruch w postaci opadu. Oczywiście nastąpił on jak już ruszyłem, dokładnie dwie minuty po tym fakcie :) Jednak nie była to jakaś ulewa, ot, zwykły deszczyk, nawet przyjemnie zraszający pysk. Który zresztą po kilkunastu kilometrach ustał. A że z powodu wolnego dnia nie miałem okazji do narzekań, bo człowiekowi najedzonemu i wyspanemu nie przeszkadza nawet bardzo wolne tempo podczas walki z Urwiszonem, to delektowałem się jazdą. Choć nie ukrywam, gdy nawróciłem i już mogłem poruszać się do przodu, a nie pedałować w miejscu korzystając jedynie z pomocy ziemi krążącej wokół słońca, przyjemność była ciut większa :)

Zrobiłem pętelkę z Poznania przez Plewiska i Gołuski do Dopiewa, gdzie skręciłem na Więckowice i wróciłem przez DK307, odbijając w Wysogotowie na Skórzewo i znów Plewiska. Dawno mnie nie było w tych okolicach, więc postanowiłem na chwilę zatrzymać się przy pewnym znanym, opisywanym już tu wielokrotnie miejscu, żeby sfocić znak "nisko latających czarownic", który jak wynika z moich obserwacji co jakiś czas znika, żeby po odbyciu tajnych misji znów pojawić się na swoim stanowisku. Gdy tak stałem odebrałem telefon od Żony, która akurat dzwoniła z prośbą, żebym powoli zawracał, bo nad Poznaniem słychać pierwsze grzmoty burzy. Na pytanie gdzie jestem odpowiedziałem zgodnie z prawdą: w Fiałkowie, na stacji Poznań Główny :)


Przy okazji - żeby nie było że ściemniam - udało mi się uwiecznić Urwiszona, od literki "N" w lewo na krzakach i drzewach :)

Po południu wybraliśmy się na spacer do mojego "ziomalskiego" Lasku Dębińskiego. Były w tym roku z niego foty zimowe i wiosenne, czas na letnią. A w bonusie kaczuchy, które jak zwykle nakarmiliśmy. Na tę zgraję zeszło pięć sporych bułek, a jeszcze kłapały dziobami o więcej! :)




  • DST 51.50km
  • Czas 01:45
  • VAVG 29.43km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Podjazdy 186m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na susła

Sobota, 25 czerwca 2016 · dodano: 25.06.2016 | Komentarze 0

Po dwóch ostatnich dniach, które odchorowałem (a konkretnie mój łeb), dziś postanowiłem się przemóc i wstać wcześniej, tak żeby wystartować jeszcze przed największym ukropem. Finalnie ruszyłem o 7:40 zamiast standardowej 9:00, co dało mi na starcie "rześkie" 27 stopni na plusie, jednak niecałe dwie godziny później parowałem już w stopniach 32. Nie ma u mnie mocnych na taki ukrop - jedyne co wykombinowałem to metoda "na susła", czyli wprowadzenie w pewien rodzaj rowerowej hibernacji, polegająca na minimalnym zużywaniu energii w słońcu, a delikatnym przyspieszaniu w obszarze zacienionym. Poskutkowała ona tym, że udało mi się dojechać żywym do domu, ale że na dzisiejszej trasie tego drugiego rodzaju terenu było jak na lekarstwo to cudów nie zdziałałem.

Pokręciłem dziś przez Starolękę, Krzesiny, Tulce, Krzyżowniki, Szczodrzykowo, Gądki, znów Krzesiny i znów Starołęcką. Spotkałem po drodze, a nawet o dziwo mimo mojej "miłości" do gorąca, powyprzedzałem sporo rowerzystów, którzy najwidoczniej też za porę wyjazdu wybrali tę jedyną słuszną, która nie groziła spaleniem żywcem :)

Po południu zostałem skarcony za swoją niewiarę w polską reprezentację, bo będąc pewien, że jej przygoda na Euro skończy się na fazie grupowej, datę 25 czerwca zaplanowałem sobie jako pracującą, czego niestety za cholerę już nie było jak odkręcić. Jak się okazało nie byłem sam, bo w zupełnej ciszy, jaka panowała od piętnastej na mieście, co chwilę słyszałem tylko krzyki aprobaty lub dezaprobaty dobiegające z innych części budynku, w którym pracuję. Miałem jednak ten luksus, że dochodziły one do mnie z pewnym opóźnieniem, gdyż jak się okazało tylko my z kumplem używaliśmy konta premium na jakimś-tam-pół-legalnym-serwisie. W przypadku karnych dawało to ciekawą przewagę nad resztą ludzkości, która mając opóźnione wersje streamingu świętowała z grubsza dopiero nietrafioną jedenastkę przez Szwajcara, natomiast my już awans Polaków :) A kibicowanie przy kawce zamiast przy jedynym słusznym napoju - nigdy więcej! :)


  • DST 53.40km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.13km/h
  • VMAX 32.70km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 203m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

ParówaXit

Piątek, 24 czerwca 2016 · dodano: 24.06.2016 | Komentarze 14

No i proszę. Dziś rano po otwarciu uszu dotarła do mnie informacja, niestety niespecjalnie mnie zaskakująca, że znów przez partykularną, amatorską, nastawioną jedynie na wygranie poprzednich wyborów, politykę małego mentalnie polityka o poglądach prawicowej konserwy zaczyna się burzyć jakiś - oczywiście nieidealny, pełny absurdów i kretyńskiej biurokracji - porządek. Dający powody do wyśmiewania, ale jednocześnie poczucie bezpieczeństwa.

Jeśli ktoś ma wątpliwości o kogo chodzi to pisałem o Davidzie Cameronie. Wszelkie inne skojarzenia niech pozostaną jedynie ostrzeżeniem :)

No a do tego upał wzrasta. Jechałem więc zgodnie ze swoimi wczorajszymi założeniami - powoli, spokojnie, a nawet karnie po DDR-kach, nawet po tej przy Starołęckiej. Miałem bowiem w pamięci zajęcia z psychologii społecznej i teorię, iż im bardziej temperatura wzrasta tym szybciej w ludziach zwiększa się poziom agresji i frustracji. W przypadku naszego szanownego narodu oznacza to tykającą bombę, której wolałem nie zapalać. Ale i tak, mimo całej mej ostrożności, pomiędzy Wiórkiem a Rogalinkiem prawie mnie skasował jakiś troglodyta, tak wyprzedzający z naprzeciwka, że mogłem obejrzeć plomby w jego zębach. Ale wolałem ratować się zjazdem na pobocze. Zdążyłem za to wydobyć z siebie tyle zgrabnej łaciny, że na chwilę zachrypłem. Później zresztą też było niespecjalnie lepiej, bo używanie migaczy jest w PL passe, a nawet jak już zdarzy się to zrobić to najlepiej dopiero w połowie manewru, gdy osoba jadąca za (w tym przypadku ja) zaliczył już ostre hamowanie. Nie pozdrawiam więc dziadygi z Lubonia :)

Zrobiłem dziś kółeczko "antyupałowe". Czyli z założenia w jak największym cieniu, co oczywiście nic nie dało. Łeb mi jeszcze pęka. Zacząłem od Dębca, potem Starołęka i Wiórek. Tam na chwilę się zatrzymałem, żeby cyknąć kawałek drogocennej wody w Warcie.


W Rogalinku zakręciłem na Rogalin i Świątniki, za którymi kawałek dalej zawróciłem, przy Punkcie Kontrolnym "Grochówka Wojskowa". Postanowiłem w końcu go uwiecznić na fotce.

Druga połowa trasy to już walka z samym sobą i swoją głową. Zdychałem, ale parłem do przodu, tym razem przez Mosinę, Puszczykowo i Luboń. Tam oczywiście stanąłem w korku, ale przy okazji mam prezent dla Morsa i Michussa, miłośników czarnych blach. Nie ma tego złego:)

Wróciłem do domu zmasakrowany. A jeszcze muszę jechać do pracy. Żeby nie było, że ściemniam co do gorąca - piktogram w załączeniu :)



  • DST 53.40km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.13km/h
  • VMAX 47.10km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 167m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

BocianoStats

Czwartek, 23 czerwca 2016 · dodano: 23.06.2016 | Komentarze 3

Na najbliższe dni moje założenie „treningowe” jest następujące: wolno pełzać, zero spiny, celem i zwycięstwem jest samo dotarcie do celu. Czyli z domu do domu. Niestety, mój organizm toleruje wysokie temperatury niczym Polski Prawdziwy Patriota ziomala o barwie brown. Czyli nie toleruje. Łeb mi rozsadza, każde zatrzymanie to zmiana barwy na burakoczerwoną i takie tam. NIENAWIDZĘ LATA. Ale chyba już o tym wspominałem :)

Już w godzinie wyjazdu, czyli o dziewiątej rano było gorąco. O jedenastej, gdy parkowałem pod klatką, piekarnik był już na etapie wychodzenia zeń dojrzałego ciasta. I to pomimo faktu, że znaczną część drogi miałem w cieniu, bo kręciłem najpierw do WPN-u, czyli Puszczykowa, żeby zaraz za Mosiną skręcić na Baranowo i Krajkowo, gdzie zawróciłem.

W Mosinie – jak to w Mosinie – trafiłem na zamknięty przejazd kolejowy. Ustawiłem się grzecznie przed szlabanie. A po chwili dobił do mnie, dziarsko zmieniając tor jazdy z chodnika na asfalt, Składakowy Dziadek. Taki, jakich wielu krąży po naszych drogach, na sprzęcie wyprodukowanym między rozbiorami. Widać, że coś chciał zagadać, ale skory nie byłem, więc po otwarciu szlabanu ruszyłem, zaraz za przejazdem pokazując kierowcy z podporządkowanej, że śmiało może włączyć się przede mną do ruchu, tym bardziej, że z naprzeciwka robiono to samo.

Kierowca ruszył. Nagle po swojej lewej zobaczyłem i usłyszałem Składakowego wrzeszczącego do kierowcy:

- Gdzie jedziesz??? Mam pierwszeństwo!!!
- Eee... przecież ten pan – wskazując na mnie – mnie przepuścił.
- Ale ja nie przepuściłem!!!! - krzyknął dziadyga, coś tam jeszcze zaskrzeczał pod nosem i pojechał dalej.

Spojrzeliśmy po sobie, skwitowaliśmy sprawę ironicznymi uśmiechami, z samochodu dostałem podziękowanie za zrobienie miejsca i tym samym chyba po raz pierwszy w życiu powstała moja mała koalicja z autem przeciw innemu rowerzyście :)

Jakiś czas temu byłem dumny z "upolowania" dwóch bocianów. Po dzisiejszym dniu uznaję się za samozwańczego króla BocianStats, albowiem mogę się pochwalić parką oraz trzema małymi gnojkami! Ha!


Przy okazji korzystam z okazji, żeby zdementować plotki co do mojej kończyny. Jest prosta, co udokumentowałem poniżej :)




  • DST 54.10km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.51km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 215m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Summer is coming...

Środa, 22 czerwca 2016 · dodano: 22.06.2016 | Komentarze 40

Nadchodzi najbardziej przerażająca z pór roku. Tak jak uwielbiam wiosnę oraz jesień, a i dla łagodnej zimy mam nutkę sympatii, tak dla smażalni letniej czuję czystą, nieskrępowaną nienawiść. Dziś mieliśmy zaledwie preludium, bo rano kręciłem w temperaturze do 25 stopni, ale na najbliższe dni zapowiadana jest rzeź niewiniątek. Niniejszym takowym zostaję roboczo na ten okres.

Dziś pokręciłem po prostu na wschód, ale najpierw po prostu na południowy zachód :) czyli przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Rogalin do Radzewic, gdzie nastąpiła cofka. Oczywiście ta kierunkowa, choć i do innej było mi blisko gdy walczyłem z jakimiś koszmarnymi korasami wszędzie, nawet tam gdzie ich w życiu nie widziałem. Dodatkowo konstruktorzy świateł chyba specjalnie postanowili wykonać na mnie jakąś niezrozumiałą vendettę, gdyż jedynym kolorem widocznym na skrzyżowaniach i zebrach była wredna purpura.

Finalnie skończyło się cienko. Cieniuteńko.

W Luboniu przy Armii Poznań nastałem się dziś za wszelkie czasy, bo budują tam przedłużenie przyszłościowego wiaduktu kolejowego. Kolejne remonty to nic dobrego, ale ja się cieszę z jednego - wygląda na to, że chyba na tyle zmasakrują tamtejszą DDR-kę, że będzie do likwidacji. Oby!!! A jakby dało się jeszcze przy okazji skasować cały Luboń to będę najszczęśliwszym kolarzem pod słońcem :)


  • DST 52.00km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 130m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kto rano nie wstaje, temu leje jak z cebra

Wtorek, 21 czerwca 2016 · dodano: 21.06.2016 | Komentarze 4

Dziś miałem okazję troszkę dłużej pospać. Niby fajnie, niby spoko, ale jak się okazało był to podstęp. Bo gdy spałem – nie padało. Sekundę po tym jak udało mi się zwlec i ruszyć rowerem – lunęło. Deszcz początkowo był delikatny i dający nadzieję na rychły jego koniec, ale z minuty na minutę narastał, po kilkunastu kilometrach stając się po prostu upierdliwym. A że byłem w trakcie wykonywania „klasycznego kondomika” i wjeżdżałem właśnie do Mosiny to postanowiłem zaparkować na chwilę w tamtejszym zaprzyjaźnionym rowerowym. Gdy już tam byłem to prócz dwukołowych plotek postanowiłem korzystając z okazji wymienić pedały, bo ostatnimi czasy zaczęły mnie – dosłownie – kręcić ostre zakręty, dzięki czemu przy paru kontaktach z ziemią jeden z dotychczasowych został solidnie przeorany. Już się nauczyłem kiedy chować nogę, ale kosztem nowego zestawu. Oczywiście budżetowego :)

W czasie niedługiego pobytu przekonałem się, iż ludzie pracujący na co dzień z „żywiołem ludzkim” rozumieją się w mig. Nagle bowiem usłyszeliśmy z zewnątrz tekst kierowany do jakiegoś dziecka: „o, patrz, tu są rowerki. Chodź, wejdziemy”. W tym momencie, jeszcze zanim się pojawili, ja zacząłem:

- Kocham to. Nie wiemy co chcemy, po co w ogóle włazić, ale nie mamy co robić, więc potrujemy dupę…
- ...i zajmiemy pół dnia, Po czym i tak nic nie weźmiemy – dokończył kolega, który aktualnie zajmował się skomplikowanym zamówieniem roweru triathlonowego dla jakiegoś konkretnego klienta.

Spaczeni jesteśmy. Ale niewiele się pomyliliśmy :)

Przestało padać, ja już z nowymi pedałami pokręciłem dalej na Dymaczewo, Stęszew, Komorniki, Poznań… 

Na koniec dwie miłe informacje: jeszcze nie ma upałów i kręci się bardzo przyjemnie, szczególnie gdy zapach deszczu miesza się z wonią ziemi oraz bryzą znad wielkopolskich jeziorek. Druga (usłyszana podczas nawrotu w radio i umieszczona tu zupełnie powodu) – podczas obchodów Poznańskiego Czerwca nie będzie wojska, dzięki czemu nikt nie będzie czytał przy tej okazji listy „zamordowanych w Smoleńsku”. Brawo! :)