Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197028.90 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.89 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2019

Dystans całkowity:1217.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:45:52
Średnia prędkość:26.55 km/h
Maksymalna prędkość:53.60 km/h
Suma podjazdów:4402 m
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:45.10 km i 1h 41m
Więcej statystyk
  • DST 55.10km
  • Czas 01:58
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 181m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Legalne pisiont

Czwartek, 31 stycznia 2019 · dodano: 31.01.2019 | Komentarze 2

Ostatni dzień stycznia miałem wolny, co w końcu pozwoliło mi zrealizować jedno z marzeń - wyspanie się. Potem niespieszne śniadanie, kawka, no i wyczekiwanie, aż zrobi się choć trochę cieplej, bo wbrew szumnym zapowiedziom nie pojawiła się dziś nagle wiosna.

W końcu, gdzieś chwilę przed południem, temperatura przekroczyła magiczne zero w kierunku górnym (w ciągu jazdy wzrosła nawet do plus dwóch!), może więc było ruszać. Tylko czym? Jazdy crossem miałem już dość, tym bardziej, że działa w nim już praktycznie coś koło połowy hamulca, ale drogi były jeszcze zmrożone, więc szosa nie do końca była wyborem intuicyjnym. Jednak stanęło właśnie na tej drugiej - jak szaleć, to szaleć :)

Na początku srogo żałowałem - były bowiem śmieszki zapomniane przez bogów i urzędników, których nie dało się ominąć...
Śmieszki albo zdrowie...
...jednak generalnie, gdy już się zaczęło je olewać, kręciło się całkiem spoko, choć oczywiście wciąż trwała analiza sytuacji na ulicach do kilometra naprzód.

Wykonałem wschodni wariant, w wersji: Dębiec - Hetmańska - Starołęka - Krzesiny - Jaryszki - Koninko - Borówiec - Gądki - Robakowo - Dachowa - Szczodrzykowo - Śródka - Krzyżowniki - Tulce - Żerniki - Jaryszki - Krzesiny - Starołęka - Hetmańska - Dębiec.

Przez jedyny leśny (już niestety częściowo) fragment towarzyszyła mi para drapieżników, prawdopodobnie myszołów (jeden widoczny wyraźnie na tle nieba, drugi ukrył się w cieniu drzewa). Uwielbiam te ich kwilące nawoływania!
Dwaj towarzysze wycieczki
Zatrzymałem się na chwilę przy Zalewie Szczodrzykowo, miejscu, gdzie zazwyczaj jest wiele ciekawego ptactwa wodnego. Dziś był jedynie lód, lód i jeszcze więcej lodu.
Dalej jechać było ciężko - Zalew Szczodrzykowo
Lodowa perspektywa - Zalew Szczodrzykowo
Prawie wiosna
Na lewo wiosna, na prawo zima
Ta miejscówka znana jest jeszcze z jednego ciekawego motywu - kilku śmierci wędkarzy, spowodowanych... zahaczeniem wędką o druty. Jeśli ktoś jest zainteresowany, żeby dowiedzieć się, jak niebezpieczne jest wędkarstwo, proszę bardzo, TUTAJ dowód.

Wpadło pięć legalnych dych - i o to chodziło! :) Relive pod tym linkiem.

Aha, z czekaniem na zamkniętych przejazdach kolejowych dziś bez tragedii - zaledwie trzy na pięć możliwych :)

No i jeszcze kadry z popołudniowego spaceru po Dębinie, do Warty i z powrotem. Pies już zapomniał o sterylce, ADHD pozostało :)
O renomę należy dbać również zimą :)
Lasek Dębiński - wersja (prawie) czarno-biała
Kaczki są nudne, perkozy (niestety prawie niewidoczne na zdjęciu) - to dopiero atrakcja :)
Na perkoza waruj! :)


  • DST 32.00km
  • Czas 01:15
  • VAVG 25.60km/h
  • VMAX 41.50km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 112m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut glizdowościeżkowy

Środa, 30 stycznia 2019 · dodano: 30.01.2019 | Komentarze 4

Po wczorajszym kolejnym ataku zimy tej zimy (a już myślałem, że globalne ocieplenie załatwiło sprawię, jak widzę - jeszcze nie) i zaledwie 31 kilometrach na chomiku, był już głodek jazdy. Tym bardziej, że analizując poprzedni rok, przypomniało mi się, jak to ładnie i zielono jest wiosną, a kolorowo jesienią. Więc się chciało.

Szkopuł był tylko w jednym skromnym "ale" - nocnym przymrozku, który utrzymywał się do okolic dziewiątej rano. A mróz oraz nie wszędzie jeszcze rozjechane śniegowe drogi to połączenie mało komfortowe, więc marzenia z rzeczywistością się lekko - jak zwykle - rozeszły. Finalnie skończyło się na tym, na co pozwoliły mi zasoby czasowe przed pracą, czyli na glucie, zimnej i wietrznej gliździe w wersji: Dębiec - Hetmańska - Starołęcka - Krzesiny - Żerniki - Jaryszki - Krzesiny - Starołęcka - Hemańska - Dębiec.
Prawie jak górki, prawie jak prawdziwa zima
Powyższy obrazek jest dla zmyły, bo to nie górki, to wciąż Poznań, a i drogi w większości były czarne, choć zawierające spore zasoby lodowych placków, jazda była więc nad wyraz ostrożna. Tym bardziej, że jak zwykle śmieszki nadawały się bardziej do trenowania dla Justyny Kowalczyk niż nałogowego rowerzysty :)
To ten, tego...
Po przejechaniu tego dzisiejszego mikro dystansu mogę uznać się za szczęściarza - stałem zaledwie dwa razy na zamkniętych przejazdach. A mogłem co najmniej trzy! :)

Pisząc wczorajsze podsumowanie roku, zapomniałem o planach na 2019. Oto one w skrócie. A co z nich wyjdzie - zobaczymy, bo zaległości są spore :)
Plany na ten rok :)


  • Aktywność Jazda na rowerze

Podsumowanie 2018

Wtorek, 29 stycznia 2019 · dodano: 29.01.2019 | Komentarze 13

Zabierałem się za to podsumowanie niczym pies do jeża. No ale kiedyś trzeba :) A że dziś nie pokręciłem, bo pogoda zafundowała w Poznaniu program "Alaska+", to... do dzieła!

***

STYCZEŃ

Rok rozpocząłem dość nietypowo, bo w... Łodzi. Tam bowiem moi Rodzice obchodzili 40-lecie małżeństwa, nie wypadało więc się nie pojawić.

Jednak Sylwester udało się spędzić na tyle trzeźwo, że nie tak późnym popołudniem wylądowaliśmy w Poznaniu i przyszło mi na dzień dobry z nowym rokiem wykonać symbolicznego gluta. Reszta miesiąca to walka to z deszczem, to z mgłami, to z lodem. Wymieniłem również napęd w crossie.


LUTY

Miesiąc przełomowy, bo to właśnie na jego początku zdecydowałem się na zakup nowej szosy, czyli T-rek(s)a. Bardzo okazyjnie, po dużej zniżce, z minimalnym przebiegiem - do tej pory uważam to za jeden z lepszych zakupów rowerowych.

Jednak - jako że były jeszcze przymrozki - katowałem starego szosowego Ventyla, co było zdecydowanie dobrym wyborem, gdyż zaliczyłem na nim m.in. pierwszy dzwonek, gdy jakiś inteligent wylał w Tulcach na łuku drogi hektolitry wody ze swojego obejścia, która oczywiście w mig zamarzła.

W pierwszej połowie lutego wpadł zawodowo do Poznania kolega Janusz vel Huann, więc udało się nam poznać na żywo, dużo przegadać, a i przy okazji zrobić sporą rundkę po poznańskich Targach. A poza tym? Mroziło - w dzień było nawet minus 9!


Aaa, no i zalało Wartostradę :)


MARZEC

Zaczął się od słynnej tragedii, która rozegrała się kilkaset metrów od mojego domu, gdy polski terrorysta (bo jak to inaczej nazwać?) wysadził w powietrze jedną z kamienic - zginęło kilka osób, wiele straciło tymczasowo dach nad głową. Aktualnie w tym miejscu nie ma nic, prócz ogrodzonego terenu.


Ze spraw rowerowych - zrobiło się ciut cieplej, więc dzięki namowom kolegi Huberta vel BUS-a ((w końcu poznanego w realu) zrobiłem pierwszą tego roku setę.

Zaczęły również masowo znikać z moich tras lasy, które były tam od zawsze, dzięki szkodnikowi o nazwisku Szyszko.

Aha, na początku miesiąca trafił się kilkudniowy, nierowerowy wypad z Żoną do "naszego" Krakowa.


KWIECIEŃ

W drugiej połowie miesiąca wiosna wystrzeliła pełną parą! Zaczęło się robić pięknie i kolorowo.
Oj, jak było ładnie - podsumowanie 2018
Jednak najważniejsza rzecz stała się zaraz po Świętach Wielkanocnych - adoptowana została Kropka, która całkowicie pozmieniała mi priorytety :) Rower owszem, owszem, ale dla psa musiał się czas znaleźć, co do dziś odczuwam w postaci permanentnego niedospania :) Kropa podbiła nasze serca, powłaziła nam umiejętnie na głowy, zeżarła połowę mieszkania, ale to wszystko nic przy radości, którą nam zapewniła. Teraz się głośno zastanawiamy, jak to nam się żyło w erze "przedkropokowej"? :)




Pod koniec kwietnia udało się spotkać na żywo kolejnego z mega sympatycznych bikastatswiczów - Marcina vel Lapeca, który po raz kolejny objeżdżał Wielkopolskę rowerowo. Przy okazji uścisnąłem grabę jego kuzynowi, nieświadomie odbierając mu później przyjemność oprowadzenia rowerowo po "mojej" Dębinie :)

MAJ

Niewiele ciekawego, prócz może dość dobrego wykonanego dystansu - 1722 km, oraz intensyfikacji spacerów, bo Kropa już mogła zdobywać świat :) Do tego pojeździłem trochę - jak nie ja - w terenie...


...oraz odkryłem, że mamy pod Poznaniem kopalnię :)

Aha, byłem jeszcze na "słynnym" meczu Lech - Legia, zostając oszukany, bo płaciłem za całość, a dostałem 2/3 :)


CZERWIEC

Na początek wypad w "moje" Sudety, a po powrocie dalsze zwiedzanie świata na dwóch kołach zamiennie z sześcioma, a czasem ośmioma łapami (łącznie) :)
Kapella - podsumowanie 2018
Górki, górki - podsumowanie 2018

Na "płaskim" też bywało fajnie :)
Kusiło pokręcić dalej, oj, kusiło...
Zielona część Wartostrady
Kolorowe kredki... i całe przedszkole na szosy!
Latający gnojek 2 :)
Malta, ta Poznańska - podsumowanie 2018

LIPIEC

Przede wszystkim zrobione 100+ z BUS-em, z powodu smutnej okazji zobaczenia po raz ostatni ponad setki drzew, które szły pod nóż z okazji poszerzania drogi na Buk. 

Ten miesiąc był wybitnie wietrzny, deszczowy, a i dość chłodny jak na środek lata. Choć były i wyjątki.
Truchło ze Zlotu - na pierwszym planie :)
Rogalińska trójca - podsumowanie 2018
Pałac w Rogalinie - podsumowanie 2018
Poza tym - proszony przez Morsa - zawitałem na zlocie emerytów :)
Truchło ze Zlotu - Tarpan w stanie agonalnym
Truchło ze Zlotu - Syrena Bosto

SIERPIEŃ

Sierpień to miesiąc kórnickiego maratonu, w którym i ja tym razem wziąłem udział jako... kibic. Ale dość aktywny, towarzyszący "grupie Bitelsa" przez kilkanaście kilometrów.

Potem weszła jeszcze seta - tym razem już solo - do Środy Wielkopolskiej, w celu nawiedzenia tamtejszej wąskotorówki.
Wąskotorowo - podsumowanie 2018
Pod koniec miesiąca zaczęły kwitnąć moje ukochane dożynki i było co robić na trasach :)
Dożynka, wersja z rejestracją
Chrumo i muu(do)żynki
Rolnik znalazł żonę, czyli dożynki na czasie
Łącznie wyszedł wtedy miesięczny rekord - 1738 km. Sporo też przespacerowane po WPN-ie z psem.



...a i tam pojeżdżone.

Była temperaturowa masakra!


WRZESIEŃ

Początek miesiąca to znakomita pogoda – słonecznie, ciepło (ale nie za ciepło), czyli warunki idealne. Korzystając z jej dobroci, odwiedziłem sobie stare śmieci, ale też udało mi się wpakować pewnej niedzieli do… muzeum w Stęszewie, co wbrew pozorom okazało się być bardzo ciekawym doznaniem.

Gdzieś tak w drugiej połowie straciłem z powodu remontu dostęp do mojej ulubionej trasy, czyli „kondominium”, zacząłem więc z musu kombinować z nowymi drogami – kilka z nich objechałem po raz pierwszy, co można uznać za jakiś tam plus tego minusa. Potem, z dnia na dzień, pogoda się zbiesiła i w ciągu jednej doby temperatura spadła o kilkanaście stopni, oczywiście przy okazji zaczęło wiać, do tego zakwitł mi kolejny remont, w Gołuskach. Niechybny to był znak, że kończy się nie tylko rok, ale i termin zgłaszania robót drogowych w celu uzyskania dopłat z Unii :)
Chwila wahania
Wrzesień do końca miażdżył kolorami, na przykład na Dębinie.
Jesień wypatrzona

PAŹDZIERNIK

Miesiąc jak zwykle kolorowy, ale i deszczowy. Doszły do tego wybory samorządowe, które upaćkały wszelkie slupy, płoty i tym podobne miejsca pyskami kandydatów. Ja zaś odkryłem, iż w Dupiewie, zwanym oficjalnie Dopiewem, wójt wymyślił sobie, że najłatwiej o głosy wyborców dzięki budowie śmieszki, oczywiście takiej z kostki, w miejscu, gdzie nikt jej nie potrzebuje. Czyli Polska w klasycznym wydaniu.

Udało się pojechać w moje górki, co jak zwykle mnie naładowało pozytywnie na końcówkę roku.
Szklarska z PKPespektywy - podsumowanie 2018
Śnieżkowo - podsumowanie 2018
Chojnik - podsumowanie 2018
Szrot i Sokoliki - podsumowanie 2018
Heloooł!! - podsumowanie 2018
Przy okazji zawitałem na przedwyborczą konwencję PiS-u – i przeżyłem, choć brzuch mnie bolał ze śmiechu.

Po powrocie przyszły wybory z nowymi możliwościami oddawania głosu...

...a ja wraz z Kropą łapałem jeszcze smaczki jesieni w WPN-ie.
Nadwarciański z innej mańki
Na lewo most, na prawo...
Puszczykowo - drzwi do lasu
Prawie liściopad
Mam haka i nie zawaham się... :)
Końcówka października to już paskudna pogoda, choć i tak odkryłem ”swoją” rejestrację :)


LISTOPAD

Zaczął się od obowiązkowej już dla mnie wizyty na zapomnianym cmentarzu na Dębcu.
Wejdź, wędrowcze... - Poznań, na granicy cmentarza przy Samotnej
Znicz był tu zdecydowanie potrzebny - zapomniany cmentarz przy Samotnej w Poznaniu
Zajmowała mnie przez jakiś czas sprawa kretyńskiej śmieszki w Gowarzewie... 

Wszędzie dokoła zaś chciano wycinać, to drzewa, to zwierzęta, dzięki czemu udało się przeprowadzić tu sporo ciekawych dyskusji.

Z okazji kolejnego remontu trzeba było stawać na głowie, żeby go objechać… :)

Resztki słońca wskazywały kierunki...
Świetlisty szlak - podsumowanie 2018
A i Kropa skorzystała spacerowo.
Perspektywicznie
Warta wciąż udaje lato
Chlup! - WPN
Patyczkowanie - wersja standard
Popłynąć...
Pod sam koniec zaliczyłem mega fajną wystawę zorganizowaną przez modelarzy kolejowych.

No i spotkałem Bukę :)


GRUDZIEŃ

Zaczął się ślizgawicą i sobie tak trwał. Zaczęto mi też psuć ”kondominium” planami budowy (prawdopodobnie) śmieszki. W międzyczasie otwarto tę w Dupiewie.
Żadnych więcej DDR-ek - podsumowanie 2018
Z pozytywnych rzeczy – można już było nawiedzić wieżę widokową na Szachtach.
Wieża na Szachtach - podsumowanie 2018
Widok na Szachty - podsumowanie 2018
W Poznaniu pojawiły się też hulajnogi, czyli zaczął się niezły burd… bałagan.
Hulajnogowe przekleństwo - podsumowanie 2018
Zaczęło być śnieżnie.
Wierz(b)ę - podsumowanie 2018
Ale rok zakończył się deszczowo.
Końcóweczka - podsumowanie 2018

Uffff… Było co opisywać, czas na podsumowanie podsumowania. Żegnajcie, kolejne przeżyte 365 dni :)

Żegnaj, roczku - podsumowanie 2018

***

Rok 2018 zakończyłem z rekordowym dystansem 19 101 km i prawdopodobnie już go nie pobiję, chyba że na emeryturze :) Weszły co prawda zaledwie trzy setki, ale wolę regularność od kumulacji. Średnia za cały okres, na trzech rowerach, to 28,2 km/h. Ciężko ocenić czy to dobrze, czy słabo.

Z rzeczy dodatkowych: przeszedłem (choć to tylko statystyka z rejestrowanych wypadów, czyli znacznie zaniżona) około 950 kilometrów, a na chomiku jakimś cudem siedziałem zaledwie przez 162 kilometry.

Przeczytałem trzynaście książek (mało!), wysłuchałem siedemnaście audiobooków oraz wsączyłem uszami sto trzydzieści sześć albumów muzycznych :)


  • DST 52.50km
  • Czas 02:03
  • VAVG 25.61km/h
  • VMAX 41.50km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 189m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na łyżwach

Poniedziałek, 28 stycznia 2019 · dodano: 28.01.2019 | Komentarze 12

Chwilowo wróciła normalność. Co prawda - z tego co widziałem w prognozach - jedynie na jeden dzień, bo na jutro znów zapowiadają śnieg i przymrozki, ale co skorzystałem to moje. Niestety, do ideału sporo zabrakło, co będzie widoczne w dalszej części wpisu, jednak możliwość jazdy po w większości czarnych drogach wywołała u mnie skurcz na pysku zwany uśmiechem. 

Sam sobie post factum gratuluję, iż odpuściłem pomysł ruszenia szosą. Wybrałem crossa ze względu na wieloletnie życiowe doświadczenie (jednak z tą ewolucją coś jest na rzeczy) i podejrzenie, że tak różowo to jednak nie będzie. Nie pomyliłem się.

Trasa to "muminek", ale z guzem mózgu, który pojawił się przez konieczność objechania Lasu Dębińskiego - tam można było ewentualnie wybrać się na łyżwy. Reszta szlaków, czyli przez Hetmańską, Starołękę, Krzesiny, Jaryszki, Koninko, Szczytniki, Sypniewo, Głuszynę, Babki, Czapury, Wiórek, Sasinowo, Rogalinek, Puszczykowo, Łęczyce i Luboń do domu, to mniej lub bardziej mokre drogi, jednak i tak wyglądające na komfortowe względem ostatnich dni. Aż do, oczywiście, DDR-ki w Łęczycy, która prezentowała się tak oto:


Jak widać - nawet próbowałem nią jechać, bawiąc się przy tym całkiem dobrze, bo w końcu niecodziennie można zdobyć umiejętność aktywnego ślizgacza :) W końcu jednak się wkurzyłem, stwierdziłem, że nie ma się co wydurniać i wróciłem na drogę, bo zakaz zakazem, ale zdrowie ważniejsze. O dziwo obyło się tym razem bez klaksonienia.

W Puszczykowie śmieszka wyglądała znacznie lepiej. 

Gdy zatrzymałem się w losowym miejscu, żeby ją sfocić, okazało się, że jednak nie do końca jest losowe, a chyba siła podświadomości kazała mi się zatrzymać akurat w tam :) Przy minusie dla piwosza za śmiecenie, mały plusik za dobry gust - zawsze doceniam, gdy widzę, iż kto nie zatruł się jakimś Harnasiem, a skonsumował bardziej szlachetny trunek.

W Czapurach specjalnie ustąpiłem - w ramach walki z zabobonami - czarnemu kotu. Idącemu do Żabki zresztą. Istny zwierzyniec :)

No i na koniec chyba póki co ostatni RYŚ. Taki wyliniały już.

Jutro prawdopodobnie znów chomik.


  • DST 32.00km
  • Czas 01:15
  • VAVG 25.60km/h
  • VMAX 40.50km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 101m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut paraodwilżowy

Niedziela, 27 stycznia 2019 · dodano: 27.01.2019 | Komentarze 11

Na wstępie chciałem zaznaczyć, że ten wpis tylko wydaje się taki długi - jego drugą połowę śmiało mogą pominąć niezainteresowani tematami pozarowerowymi :)

Po wczorajszym nagłym ataku białego gów... to znaczy puszku, przez który finalnie skończyłem na chomiku (32 kilometry w około godzinę), dziś odczuwałem już całkiem spory rowerowy głodek. Niestety, w nocy wciąż był przymrozek, więc nad ranem przywitał mnie za oknem widok znienawidzony - białych dróg zmieszanych z już powoli pojawiającą się ciapą. I pewnie gdybym miał wolne, spokojnie odczekałbym do popołudnia i wtedy ruszył, ale że trafiło mi się błogosławieństwo weekendowego egzystowania w pracy, nie za bardzo miałem pole manewru.

Ruszyłem więc... na spacer z psem :) Miał on jeszcze jeden cel (prócz oczywistego, patykowego) - oceny tego, ile paskudztwa zalega jeszcze na szosach, a co za tym idzie: czy jest nadzieja choćby na gluta. Jak się okazało, początki odwilży zaczęły robić swoje, po powrocie zaprzęgłem więc crossa i opakowany w strój z kolekcji "do usyfienia" wystartowałem.

Wykonałem z grubsza ten sam zestaw, co przedwczoraj: Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Komorniki - Plewiska - Poznań. Gdzieś w połowie drogi zaczęło już być nawet sucho, co bardziej mnie zirytowało niż ucieszyło, bo zachęcało do dalszej jazdy, a nie było na nią już czasu.



Jak zwykle z nieustanną fascynacją podziwiałem rodzime śmieszki. Z daleka prezentowały się o niebo lepiej niż podczas kręcenia po nich, ale dziś akurat nie miałem ku temu okazji :)

TUTAJ zapraszam do Relive.

Uwaga, nadszedł ten czas - będzie trochę o polityce, ostrzegam. Zgodnie z zapowiedzią można przestać czytać, nie obrażę się :)

Podczas spaceru z Kropą słuchałem bardzo ciekawej audycji Grzegorza Sroczyńskiego w TOK FM. A wręcz szokująco odświeżającej. Gdybym bowiem zapytał kogoś znającego polskie realia, kto napisał takie oto słowa...:

"(...) po raz kolejny trafiłem na prawicowe heheszki z tego, że zwierzęta boją się wystrzałów w petard, kulą się, sikają pod siebie i uciekają właścicielom. To kolejna tradycyjna beka, po rechocie z cierpienia karpi, szukających powietrza w worku foliowym i przekonywaniu nas, że futro jest fajne, bo "goła baba w samym futrze jest ładna, hehe". Tradycyjnie bekają ze zwierzęcego strachu samce alfa polskiej prawicy z Rafałem Ziemkiewiczem i Łukaszem Warzechą na czele, a wtóruje im chór kipiących testosteronem członków titterowej husarii, oraz szukające w mediach społecznościowych męża "prawe" ciotki - klotki w wieku przed i popoborwym. Nie mam złudzeń - ci ludzie to se tak na serio myślą. Podczas śledzenia dyskusji na temat zakazu hodowli futerkowych doskonale zorientowałem się, jakąż to empatię do zwierząt posiadają opaśli w sało, folołersów i opinię na każdy temat specjaliści - publicyści. Cepy argumentacyjne przemieszane z jadem i wiadrami cykuty, przyprawione paralelami o aborcji i lewactwie i - jak w przypadku strzelania w Sylwestra - żarcikami w stylu "lubię zwierzęta, są smaczne". Haha, super żart, taki nie za śmieszny. Prawie tak śmieszny jak redaktor Terlikowski piszący, że "zwierzęta to nie ludzie, więc nie mają praw".

...to? Myślę, że zaskoczę większość, tak jak i ja zostałem zaskoczony. To nie słowa "proaborcyjnego lewaka", czy kim to podobnie myślący do mnie stają się w oczach prawicy, ale Wojciecha Muchy, kierownika działu opinii... "Gazety Polskiej", jakby na nią nie patrzeć, tuby rządowej :) Jak dobrze wiedzieć, że i tam są osoby, które myślą inaczej niż myśleć muszą, bo tak trzeba, i nie boją się tego mówić głośno. Brawo dla tego pana! Zainteresowanych odsyłam do źródła cytatu, a dla tych, którzy mają wykupiony dostęp do podcastów - do samej audycji. A ja na koniec oddam raz jeszcze głos wspomnianemu:

"Wolę być po stronie zwierząt, niż po stronie heheszków piszących non stop o sobie, cytujących się nawzajem, wszechwiedzących bufonów ogoniastych, ich klakierów i potakiwaczy i całej prawicowej ferajny. Ten rok (a przede wszystkim kwestia zwierząt) mnie skutecznie wyleczył ze złudzeń, że to moja bajka. Więcej mam sympatii do uratowanej z rzeźni krowy, niż do gburów rechoczących z cierpienia zwierząt i ich anonimowych potakiwaczy i potakiwar. Jeśli tak myślą i mówią o zwierzętach, pieron wie, co gra im w duszy. To mnie jednak nie interesuje, nie chcę wiedzieć. Strzelajcie se w sylwestra, kupujcie se pistolety, piszcie o tym sążniste felietony, okraszajcie je przeczytanymi teoretykami lat minionych. Jedzcie se krwiste steki, niech wam cieknie po kolejnych podbródach. Walczcie z listonoszami, lewakami, i maratonami, jeździjcie siedmiolitrowymi samochodami, nie wierzcie w zmiany klimatu, bratajcie się z sadystami zbijającymi hajsung na krzywdzie zwierząt. Ale nie nazywajcie tego proszę, konserwatyzmem, a już na pewno człowieczeństwem". 

Piękne.


  • DST 32.00km
  • Czas 01:16
  • VAVG 25.26km/h
  • VMAX 41.50km/h
  • Temperatura -5.0°C
  • Podjazdy 99m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut menu-alny

Piątek, 25 stycznia 2019 · dodano: 25.01.2019 | Komentarze 6

Menu na wolny dzień, godziny poranne:

- od około siódmej podawane są płatki (a i płaty) śniegu, pod pierzynką z mrozu, okraszone ślizgawicą;
- przed południem, w ramach wczesnego obiadku, serwuje się potrawkę z paragrafów, autorstwa radcy prawnego. Danie to spożywane jest w towarzystwie osobistej Teściowej, której ów kąsek się tyczy.

Po takim zestawie miałem ochotę szukać najbliższego pochyłego drzewa, ale raz, że dzięki panu Szyszce i kolejnych środowiskowo inaczej uwrażliwionych kreatur nie za bardzo było w czym wybierać, a dwa, że - na szczęście - lekko zmienił się szef kuchni i można było choć przez chwilę skorzystać z dnia, trafiło mi się bowiem pogodowe okienko.

Polegało ono na tym, iż przestało mocno prószyć, za to zaczęło wiać, co miało ten plus, że drogi przeschły i całkiem sympatycznie dało się wykręcić choć gluta. Był on w jednej z często powtarzanych wersji: Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Komorniki - Plewiska - Poznań, tak jak na Relive.

Najgorzej - o dziwo - było w mieście, jakby chmury skumulowały się właśnie tu. Oczywiście na pierwszym planie nieprzejezdności znajdowały się śmieszki.

Aha, nie obyło się bez wymiany uprzejmości z jakimś frustratem, który zawiesił przy Głogowskiej bebech na klaksonie - niestety mimo mojego intensywnego stukania ręką w puszkę nie udało mi się zmusić go do otwarcia szyby i wyjaśnienia, co łaziło mu po łbie.

Aktualnie znów mocno śnieży, co oznacza, że jutro na 99,9% nie pokręcę, tym bardziej, że idę do pracy :/


  • DST 31.50km
  • Czas 01:12
  • VAVG 26.25km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura -6.0°C
  • Podjazdy 110m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut oraz RYŚ

Czwartek, 24 stycznia 2019 · dodano: 24.01.2019 | Komentarze 12

Glutowania (a może bardziej glutostyczniowania) ciąg dalszy. Wyruszyłem spokojnie przed dziewiątą, wiedząc już z góry, że moja ochota do jazdy pryśnie przy pierwszym podmuchu wichru na polach, i tak się właśnie stało. Bez wyrzutów sumienia wykonałem więc powolutku minimalne minimum, z takim samym (czyli niemal zerowym) zaangażowaniem w temat, jak nigdy ciesząc się, że jestem już w domu i jak zawsze cierpiąc z powodu perspektywy wyruszenia do pracy.

Było ciut cieplej niż wczoraj - zaledwie minus sześć :) Ale wiatr duł jeszcze mocniej, więc odczuwalna temperatura oscylowała w granicach kilkunastu stopni poniżej kreski. To właśnie w takich warunkach wykonałem wschodniego "jajnika": Dębiec - Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Jaryszki - Żerniki - Jaryszki - Krzesiny - Starołęka - Lasek Dębiński - dom.

Przy okazji wyjaśniam tytuł - póki jeżdżę na wschód, mogę prowadzić RYŚ-a, czyli, z lekka staropolsko, Raport Yinwentaryzacyji Śryżu :) Dziś prezentował się on następująco:

Powoli idzie w masę :)

A skoro już przy masie jesteśmy...

Cała seria tych fajnych plakatów oblepiła ostatnio miasto. Jednak żeby zrobić to zdjęcie musiałem na chwilę wjechać (brrrr) na to coś, co za czasów ekipy poprzedniego prezydenta oznaczono jako ciąg pieszo-rowerowy, a ekipa aktualna wciąż nie może się zebrać, żeby ją skasować lub wyremontować (choć trzeba przyznać, że po drugiej stronie wyrosła jakiś czas temu całkiem fajna asfaltówka, jednak z kretyńskim rozwiązaniem kierującym rowerzystów na właśnie te wyboje).

Jak zwykle stanąłem sobie na jednym z kilku(nastu?) przejazdów kolejowych, którymi naszpikowana jest każda z moich tras. I ze smutkiem przyuważyłem kolejną zlikwidowaną budkę dróżnika, tym razem na Sandomierskiej. Teraz i te rogatki podlegają pod centralny system, czyli czas się nastawić na dwukrotnie dłuższe oczekiwanie :/

Za to jak widać jakiś półmózg już znalazł sobie pole do manewru na usyfienie okolicy swoim "dziełem".


  • DST 31.80km
  • Czas 01:12
  • VAVG 26.50km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura -7.0°C
  • Podjazdy 117m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut planowy

Środa, 23 stycznia 2019 · dodano: 23.01.2019 | Komentarze 8

Tak jak wczoraj zapowiadałem: póki srogo mrozi, a ja muszę znaleźć się w przybytku rozkoszy wątpliwych, zwanym pracą, najpóźniej w samo południe, gluty będą leciały nie tylko z nosa, ale i w podsumowaniu dziennego dystansu. Starość nie radość, o zdrowe (również to psychiczne) trzeba dbać :)

Wyłoniłem się z domu wpół do dziewiątej, z radosną świadomością, iż czeka mnie przywitanie z temperaturą minus siedem oraz wiatrem, który już dziś zaczął sobie całkiem solidnie pozwalać. I jak jeszcze kilka dni temu taka wartość na termometrze była rekompensowana słabiutkimi podmuchami, tak dziś na podpoznańskich polach zostałem konkretnie sponiewierany. Nie było więc ani ciśnienia na średnią, ani na zwiększanie dystansu. Był tylko jeden moment, gdy przyspieszyłem, bo zirytował mnie fakt, iż na śliskim wiadukcie wyszedł mi Vmax 49 cośtam, a nie 50, więc musiałem nadrobić na płaskim, gdy na chwilę wiatr raczył mi pogłaskać plecki :)

Trasa to kwadratowe kółeczko: Dębiec - Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Żerniki - Koninko,- Szczytniki - Sypniewo - Głuszyna - Starołęcka - Lasek Dębiński - dom. W smożku, szarości, zimności, brrr...


No i śryż z dnia na dzień coraz większy,

Zamiast dobijać na siłę do słusznego dystansu, udało mi się jeszcze zaliczyć spacer z Kropą, która już wie, że woda zamarznięta to nie jest woda, którą da się wypić :)


A w drodze do pracy...

To się nazywa desperacja :) A można było po angielsku napisać, choć coś czuję, że wtedy i tak docelowi odbiorcy niewiele by zrozumieli :)


  • DST 51.80km
  • Czas 01:53
  • VAVG 27.50km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura -5.0°C
  • Podjazdy 202m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Muminkowe bajlando

Wtorek, 22 stycznia 2019 · dodano: 22.01.2019 | Komentarze 9

Dzisiaj niestety nie mogłem pozwolić sobie na komfort wyruszenia przy temperaturze bliższej zeru niż minus dziesięciu, więc start nastąpił przy średnio idealnej wartości minus siedmiu stopni. Cóż, pamiętam bardziej milusie swoje wyjazdy, ale i tak lepsze to niż plus trzydzieści kilka :)

Pierwsze, co zauważyłem na dworze to to, że... niewiele widzę. Po powrocie wyczytałem, że to była nie mgła, a smog - Poznań pod tym względem znajdował się w czołówce światowej. Super :/ Dzięki wielkie, kopciarze i genetyczni wrogowie publicznego transportu.

Gdy minąłem A2 i wjechałem do Lubonia, nagle jakbym znalazł się w innym świecie, niestety jeszcze gorszym (w sumie najczęściej tam tak jest), bowiem na całym odcinku od ronda do Maka i okolic centrum handlowego sypał regularny śnieg. Jako że miałem pod tyłkiem szosę, to lekko zwątpiłem, ale postanowiłem jechać dalej i ewentualnie zawrócić jeśli sytuacja się utrzyma. Na szczęście ulicę dalej było już w normie, a im bliżej wyjazdu z tej miejscowości, tym lepiej. I jak tu nie uważać Lubonia za czyste zło? :)

Pierwotnie chciałem wykonać trasę w tę i z powrotem do Żabna, ale jak pomyślałem sobie o powtórce z powyższego i dwukrotnie jednego dnia zaliczanym kursie po solance na śmieszce w Łęczycy, po dojechaniu przez Puszczykowo do Mosiny zmieniłem zdanie, kierując się na Rogalinek. Tam chwila przerwy na spojrzenie na Wartę i śryż...


...a przy okazji na dwóch gówniaków (widać ich po lewej w tle), z których jeden zaczął się popisywać na oblodzonym moście jadąc na jednym kole, gdy z naprzeciwka toczył się tir. Co kto lubi :)

Finalnie wykonałem "muminka", kręcąc dalej przez Sasinowo, Wiórek, Czapury, Babki, Głuszynę, Sypniewo, Koninko, Krzesiny, Starołękę i Lasek Dębiński do domu. Jechałem powoli, ostrożnie i... anonimowo. Przez mróz pewnie bym sam siebie nie poznał podczas mijania :)

W poznańskich Krzesinach trafiło mi się prawdziwe bajlando :)

A i tak najbardziej podobały mi się dzisiaj drzewa, te, które jeszcze pozostały. Choć przez smog niestety mało wyraźne.


Jutro chyba - jeśli uda się w ogóle wyruszyć - skrócę dystans do gluta. Takie zamarzanie na żywca to średnia przyjemność, która niestety jeszcze ma trwać kilka dobrych dni :/


  • DST 52.25km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.03km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura -4.0°C
  • Podjazdy 173m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mój niebieski przyjaciel

Poniedziałek, 21 stycznia 2019 · dodano: 21.01.2019 | Komentarze 16

Jazda przy niezłym minusie (w najcieplejszym momencie jazdy cztery stopnie poniżej zera), do tego z mroźnym wietrznym oddechem, a ja oceniam dzisiejszy wypad na plus. Odbiło mi? Owszem, już dawno, ale nie w tym przypadku :)

Dzionek miałem ostatni z wolnych, mogłem więc sobie odczekać na przyjście upału, wrrrróććć, zminimalizowanie temperatur rodem z Arktyki. Profilaktycznie wypiłem nie tylko ciepłą kawę, ale i taką samą herbatę, zjadłem coś na kształt śniadania i dopiero ruszyłem. Było po dziesiątej, a dłużej czekać nie było sensu, gdyż szans na Afrykę nie widziałem (i w sumie to dobrze).

Wiało niezbyt mocno, ale jak wspomniałem - męcząco, z zachodu, tam też skierowałem swe koła, robiąc jedno z klasycznych kółek, czyli: Poznań - Luboń - Łęczyca - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice - Konarzewo - Trzcielin - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań. Tutaj Relive.

Jednym z plusów była suchość - śnieg leżał na polach, na drzewach, gdzieniegdzie na wiaduktach, ale nie na drogach. W to mi graj.



No i są jeszcze dwa - jeden zasługujący na wpis do Księgi Guinessa: udało mi się przejechać przez Luboń bez ani jednego czerwonego światła! Oraz jeszcze taki bardziej przyziemny - przez kilka kilometrów, od Chomęcic do Konarzewa, podpiąłem się pod tytułowego niebieskiego przyjaciela :)

Marki nie znam, ale samo to, że jechał równo 30+, gdy miałem pod wiatr, spowodował, że go wielbię :) Szkoda tylko, że tak szybko skręcił.

A po południu jeszcze krótki spacer z Kropą (powoli wraca normalność), zakończony wizytą u weterynarza w celu zdjęcia zewnętrznych szwów (na psa z ADHD podobno takie są lepsze niż te samorozpuszczalne). To już na szczęście jeden z ostatnich dni z kloszem na głowie :)