Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197080.50 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.89 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2019

Dystans całkowity:1705.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:62:30
Średnia prędkość:27.29 km/h
Maksymalna prędkość:64.50 km/h
Suma podjazdów:8072 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:55.03 km i 2h 00m
Więcej statystyk
  • DST 57.90km
  • Czas 02:04
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 53.40km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 280m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niedzielna Sobota oraz Wirówka w WPN-ie

Niedziela, 31 marca 2019 · dodano: 31.03.2019 | Komentarze 14

Temat zmiany czasu (przynajmniej w tę stronę) pominę, po co się denerwować? :) Przejdźmy od razu do elementów, które mniej bolą.

Wczoraj pogodna była (podobno) idealna, a ja gniłem w pracy, dziś, gdy trafiło mi się wolne, znów na pierwszy plan wszedł wiatr, pozwalający sobie na za dużo i zbyt śmiało. W związku z tym plan był jedyny: odbębnić swoje pięć dych plus i zapomnieć o kwestiach rowerowych.

Udało się. W bólach.

Duło niby z północnego zachodu (bo w praktyce: z zewsząd), ruszyłem więc z Dębca właśnie na północ, czyli przez całe miasto. Niedziela była handlowa, więc ruch samochodowy jakiś tam był, ale nie on męczył, a non stop czerwone światła. Przez nie jakoś doczłapałem się przez Górczyn, Grunwald, Jeżyce i Piątkowo do Moraska, gdzie - przy zaliczeniu wjazdów i zjazdów - obrałem drogę na Suchy Las.


Następnie przez Jelonek i Złotniki do Soboty, stamtąd do Rokietnicy, skąd po raz pierwszy zaliczyłem "makdonaldsową" serwisówkę do Starzyn, a wróciłem do domu szlakiem przez Kiekrz, ulicę Słupską, wzdłuż D92 do Bułgarskiej...


...i znów zaliczając Górczyn przywiany zostałem na Dębiec.

Na terenie widocznego powyżej stadionu odbywał się zlot miłośników kotów rasowych. Prócz więc tłumów pieszych na śmieszkach, z atrakcji wymienić mogę próbę zabójstwa mojej skromnej osoby przez jakąś tępą dzidę w aucie, z telefonem przy pysku, która tak zmyślnie wjeżdżała na parking, że ja - jadący po DDR-ce - byłem zapewne powietrzem w jej percepcji. Uratowało mnie nagłe hamowanie, a to coś, co widocznie jedną z dwóch szarych komórek zostawiło w domu, nawet nie zauważyło, że odpowiadałoby za upaćkanie asfaltu moją juchą.

Relive TUTAJ.

Po południu swoje dostała Kropka. Udało się zrobić sporą ilość kilometrów po WPN-ie, tym razem eksplorując tereny między Wirami a Szreniawą. Czyli istna Wirówka. Zaczyna być ładnie, choć to jeszcze nie "to", bo kolorów brak (za wyjątkiem końcówki, gdy wyszło słońce). Starałem się patrzeć aparatem w górę, szukając ptaków, ale zamiast tego napotkałem inne ciekawostki, a także ze dwa enty (jeden wciąż żywy, drugi już średnio) :) Jakby co - prócz fotek Relive tu :)
Herszt - WPN
Trawka! Zielona! - WPN
Napotkany ent - WPN
Hmm... - WPN
Szczęście - WPN
Bonanza - WPN
U siebie - WPN
Dobranoc... - WPN
Tylko kolorów jeszcze brak - WPN
Cyrkowo - WPN
Tylko parowozu tu brak - WPN
Swojsko - WPN
W stronę słońca - WPN
Małe Shire :) - WPN


  • DST 51.60km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.21km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kondominium i wężowisko

Sobota, 30 marca 2019 · dodano: 30.03.2019 | Komentarze 7

Chyba idzie dobre. Dzisiaj co prawda nie odczułem tego za bardzo na własnym przykładzie, bo sobotę miałem pracującą i ruszyć musiałem skoro świt (czyli przed dziewiątą rano), gdy pogoda się jeszcze nie rozkręciła (maksymalnie było dziesięć stopni), ale zapewne już miliardy rodaków, które zdecydowały się odkurzyć swoje piszczące i ćwierkające rumaki, bo "sezon" się zaczyna, już tak.

Udało mi się wykonać jedynie klasyczne "kndominium" w wersji: Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Krosinko - Dymaczewo - Łódź - Witobel - Stęszew - Dębienko - Szreniawa - Komorniki - Poznań i nic więcej. Jechało(by) się lepiej, gdyby wiaterek się zdecydował, skąd chce dmuchać, prócz tego, że mi w pysk, ale poza tym było całkiem sympatycznie. Może nie ideał, ale coraz lepiej :)

Co ciekawe, stałem nie tylko na wahadle w Witoblu (wciąż kopią w ziemi i kopią moją ukochaną trasę potencjalną śmieszką), ale tam, gdzie aktualnie w tygodniu już można - dzięki otwartemu niedawno odcinkowi S5 - przejechać bez problemu, czyli w Komornikach. Ewidentnie ludożerka trasnportowała się ze wsi do poznańskich galerii, bo wzmożony ruch był tylko w jedną stronę. W sumie lepsze to niż zapychanie lasów i ścieżek miliardami istot, które nie mogą się odnaleźć w dni wolne od handlu. Jutro mam nadzieję na to samo :)

Choć nie brakło i dzisiaj dość ciekawych egzemplarzy, na przykład w Łęczycy :)

Tamże - zawsze zwarty i gotowy, a dziś nawet kulturalnie nieblokujący śmieszki - dziadyga :)

Przed robotą udało mi się jeszcze nawiedzić z Kropą ukochaną Dębinkę, w godzinach lekko przedpołudniowych jeszcze dość pustą. Pies zadowolony, choć już ewidentnie ma "mój" syndrom i męczy się ciepłem :)

Za to wykazała się prawdziwym instynktem łowcy i zaczęła szczekać na coś, co kłębiło się nad wodą, a co ja bym przeoczył. Okazało się nim istne wężowisko - co najmniej dwa piękne, długie zaskrońce oraz niezliczona ilość wężowych kurdupli. Żałowałem, że nie mam przy sobie aparatu, bo ciężko było się dostać bliżej, poza tym nie chciałem niepokoić tych przepięknych gadów. Zdjęcie zrobiłem więc tylko z komórki, średnie jakościowo.



  • DST 51.85km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.03km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 168m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Heheszkowo, lecz nieśmiesznie

Piątek, 29 marca 2019 · dodano: 29.03.2019 | Komentarze 15

Kolejny rowerowy dzionek niewiele różniący się od poprzednich. W roli głównej wciąż upierdliwy wiaterek z zachodu, niezdecydowany co do wariacji niczym hipster podczas podejmowania życiowej decyzji: czy wybrać do kawy mleko bez laktozy, czy jednak być częścią świata banalnego i wypić z mlekiem zwykłym. Do tego chmurki, umiarkowane ciepełko i takie tam.

W sumie jest lepiej niż było do tej pory, ale do ideału sporo brakuje. Jednak nie ma co narzekać - to, co wchodzi aktualnie w nogi podczas walki z wiatrem, pewnie w te idealne miesiące (kwiecień, maj, czerwiec, o lecie zapomnieć, wrzesień i październik) się przyda. Oby.

Wykonałem - żeby ominąć kilka wahadeł - kombinowaną zachodnią pętelkę: Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Komorniki - Głuchowo - Chomęcice - Konarzewo - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Plewiska - Poznań.

Tytułowe heheszki to oczywiście śmieszki. Temat rzeka, a w sumie bagno. Brzydkie, śmierdzące i podstępne. Dziś kompilacja dwóch z nich, niemal rocznik bieżący, bo wybudowanych w roku 2018. Jedna to ta często się u mnie pojawiająca, z Komornik, z rodzimym krawężnikowym wjazdem, nazwanym przeze mnie himalajskim.

Druga to coś, co do tej pory omijałem z daleka (przynajmniej od momentu formalnego otwarcia), lecz nadszedł i ten moment, wymuszony ryciem asfaltu w centrum Dupiewa. Co prawda wjechałem tylko na kawałek, żeby porobić fotki, ale odhaczam jako zaliczone :)


I jedyna rozsądna perspektywa, z której powinno się to gówno oglądać.

Ciężko mi stwierdzić, jak długo będą mnie jeszcze takie rzeczy irytować. To znaczy chyba wiem - albo do momentu, gdy Holandia lub Dania dokonają Anschlussu ziem polskich i zrównają te antyrowerowe wynalazki z ziemią, lub gdy odgórnie ktoś tu kiedyś wpadnie na pomysł, że jazda ma być przyjemnością, a nie męczarnią i wyda zakaz robienia nas w w DDR (Dymać, Dymać Rowerzystów). Najbardziej boli mnie to, że nikt, absolutnie nikt, nie ma kontroli nad tym, co jakiś samorządzik na zadupiu wymyśli - co z tego, że miasto Poznań ma swoje standardy, konsultowane z zainteresowanymi, gdy kilkanaście kilometrów poza jego granicami kwitnie trzeci świat i człowiek musi bardziej koncentrować się na tym, żeby nie rozwalić sprzętu, a nie na przyjemności z uprawiania najpiękniejszego ze sportów...

Ech! :/


  • DST 53.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.14km/h
  • VMAX 53.70km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 226m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na Arenie

Czwartek, 28 marca 2019 · dodano: 28.03.2019 | Komentarze 4

Na początek pozytywnie: nie było dziś aż TAK źle :) Tylko trochę. 

Wiatr wciąż muli i muli, tak po swojemu, bo niemal nieodczuwalnie podczas postoju, a sekundę po ruszeniu pojawia się to specyficzne szumienie i niewidzialna ściana rusza razem z nami, tylko w przeciwną stronę. Do momentu, gdy my ową stronę zmienimy, wtedy oczywiście podąża naszym śladem.

Jednak to nie powiewy były dziś największym upierdliwcem. Były nimi korki, które trafiły mi się już na Dębcu, potem ciągnęły kawałek przez Górecką, a gdy dojechałem do Hetmańskiej, musiałem szukać alternatywy, bo pewnie stałbym jeszcze do teraz.

Tym samym, robiąc lekki skok w bok, odwiedziłem sobie Arenę. Obiekt ten, w momencie otwarcia, czyli jeszcze w pierwszej połowie lat 70., był może innowacyjny jak na polskie warunki, ale aktualnie trąci myszką, a zaplanowana renowacja co roku jest odwlekana. A szkoda, bo choć jest w Poznaniu sporo alternatyw (choćby genialna Sala Ziemi na Targach), to sądzę, że przy rozsądnym planie dałoby się z tego zrobić całkiem sympatyczny obiekt.


Jakoś doczłapałem się przez czerwone, czerwone, a potem czerwone, do Golęcina, z którego w końcu mogłem (po kilkunastu kilometrach) zacząć jechać, a nie stać. Koszalińska to aktualnie jedna z moich ulubionych tras, o dziwo nawet tam, gdzie jest DDR-ka, bo akurat ta trzyma poziom. Klasyczna fota oczywiście musiała zostać zrobiona:

Od tego momentu zaczęła się przyjemność z jazdy. Minąłem Strzeszynek, Psarskie, Kiekrz, wspiąłem się do Rogierówka i zjechałem do SS-ki w Sadach i Swadzimiu, a wróciłem sobie przez Lusowo, Zakrzewo, serwisówki i Plewiska do domu. I nawet zdążyłem do pracy.

Powoli, bardzo powoli, pojawiają się w końcu kolory na krzakach i pojedynczych drzewach. Niech żyją, żyją nam! :)

Relive TUTAJ. Uwaga, zawiera koreczki.

PS. Jakby ktoś chciał fachowej porady w temacie: czy warto obudować telefon i montować szkło ochronne, to odpowiadam: warto :)


  • DST 52.40km
  • Czas 01:53
  • VAVG 27.82km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 134m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zimowa pustynia

Środa, 27 marca 2019 · dodano: 27.03.2019 | Komentarze 16

Zima wróciła. W nocy raczyły przybyć do nas przymrozki (minus trzy stopnie), na szczęście bez opadów białego gów... to znaczy puszku (mam nadzieję, że po raz ostatni na dobre kilka miesięcy używam tego wyrażenia). Czyli i tak Wielkopolska znów miała więcej szczęścia niż inne rejony kraju.

Nad ranem było już cieplej, ale i tak zestawu zimowego, łącznie z rękawiczkami, nie dało się uniknąć. Co prawda gdy wracałem, już się lekko gotowałem, ale jak wiadomo przedwiośnie rządzi się swoimi własnymi prawami. Niemal jak pewna miłościwie panująca nam przewodnia partia :)

Wiało wciąż z zachodu, słabiej niż wczoraj, czyli zaledwie bardzo mocno. Zanim jednak zostałem wydany na ostre podmuchy, musiałem pokonać urocze okolice Świerczewa, Górczyna oraz Plewisk, na których zapanowała dziś (nie bójmy się tego napisać) samochodowa sraczka. Korki były wszędzie, nie wspominając już o tępocie niektórych kierujących.

Skierowałem swe okrągłe kroki, zaraz po wyjechaniu z powyższych, na serwisówki, zaliczając Zachodnią Obwodnicę Poznania, dzięki czemu dotarłem od Komornik do Dąbrowy, następnie skręciłem na Zakrzewo, Dąbrówkę, Palędzie, Gołuski, Głuchowo, Komorniki i przez Plewiska dotarłem do domu. Tak jak na Relive.

Naprawdę chciałbym w tym miejscu wkleić jakiś ładny leśny widoczek, ale niestety - matka natura jest wciąż eksploatowana przez synka rzeźnika i aktualnie w kierunku zachodnim pochwalić się możemy pustynią.


W Plewiskach (oczywiście korki) wyprzedził mnie kolega odważny, który postanowił skorzystać z chodnika z funkcją dopuszczającą rowery. Śmiała to była decyzja, bo prawie by zginął pod kołami jakiegoś troglo wyjeżdżającego z posesji. A i tak dogoniłem :)

Generalnie powyższy, widoczny na fotce patent, to najgenialniejszy sposób na połączenie potrzeb chodnikowców z potrzebami tych, którzy rowerami chcą jeździć, a nie walczyć na nich o życie :)

A przy okazji, w temacie tych pierwszych - artykulik z niezawodnego ASZ:Dziennika :)


  • DST 51.35km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.11km/h
  • VMAX 52.30km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 157m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wpis w 4K

Wtorek, 26 marca 2019 · dodano: 26.03.2019 | Komentarze 9

No i znów bym przegapił kolejnego przejechanego tysiaka. Ale tym razem jakimś cudem się spostrzegłem, z zaledwie jednodniowym opóźnieniem, hip hip hura :) Niniejszym oficjalnie ogłaszam więc, że jakoś pyknęło te cztery tysie w tym roku.

Jednak wykonać dzisiejszą nadbudowę było nie tyle ciężko, ile wręcz katorżniczo. Wiało tak, że każde stąpnięcie na pedały było niczym wysokogórska wspinaczka. Huragan bowiem miażdżył, gnoił, niszczył, a ja dziś nie jechałem, a jedynie pełzałem, co widać po średniej. Do tego temperatura - niby na poziomie pięciu stopni na plusie - odczuwalnie była bliska zera.

Trasa to kombinacja zachodnia: Poznań - Luboń - Łęczyca - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice - Konarzewo - Dopiewo - Dopiewiec - Gołuski - Plewiska - Poznań.

Z DDR-kowych smaczków: Luboń, odcinek miliardowy :) Zaraz przed świątynią zwaną Factory Outlet leży sobie takie coś:

Ma może dwieście czy trzysta metrów i się kończy. Czyli temat nie istnieje. Dzisiaj nawet miałem obok mijankę ze Strażą Miejską - bez konsekwencji. Ale jedną wielką zagadką jest to, co po drugiej, czyli prawej ode mnie, stronie, a co zaczyna się zaraz za ekranami:

Co ciekawe, początek ma... w trawie, do tego bez żadnego znaku pionowego, czyli formalnie jest nic nieznaczącym graffiti na chodniku. Żeby było jeszcze ciekawiej, dalej jest oznaczenie końca drogi dla rowerów, więc pewnie i tam się ona zaczyna, ale znak jest tylko widoczny dla jadących z drugiej strony. W sumie cieszą takie niechlujne straszaki, bo łatwo się wymigać od mandatu. Gorzej, gdy mamy urządasów na poziomie Zduńskiej Woli (wpis dla przypomnienia), czyli są w stanie opakować najbardziej śmierdzące gówno w świecące formalnie złotko.


  • DST 52.20km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.22km/h
  • VMAX 55.70km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 212m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

PoPUKane

Poniedziałek, 25 marca 2019 · dodano: 25.03.2019 | Komentarze 5

W końcu nadszedł wolny dzień w rozumieniu klasycznym. Czyli takim, gdzie podmiot nigdzie być nie musi i nic istotnego nie ma do zrobienia (prócz oczywiście mega ważnego spaceru z psem), a w zamian dostaje możliwość wyspania się. Podmiot skorzystał :)

W związku z tym start nastąpił dość późno, bo około 10:30. Był to maksymalny możliwy termin, żeby zdążyć z wykonaniem pięciu dych i nie wracać w strugach deszczu. O dziwo mi się to udało, choć przeciwko sobie miałem niemal wszystko: światła, korki, wahadło (w Witoblu, gdzie stałem prawie 10 minut), no i przede wszystkim wiatr, który znów się rozkręcił oraz zmieniał zdanie co do kierunku niczym laska na fochu. Było też zimno. Te 7 stopni pod koniec jazdy, przy solidnych podmuchach odczuwalne było niczym zero. Dobrze przynajmniej, że śnieg nie padał i lawiny nie schodziły :)

Trasa to klasyczne "kondominium" w wersji: Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Dymaczewo - Łódź - Witobel - Stęszew - Szreniawa - Komorniki - Poznań.


Dzisiejszy fałmaks nie został zdobyty na żadnej górce, ale na płaskim terenie zabudowanym (byłby mandacik!), czyli przy wyjeździe z Mosiny, gdy podczepiłem się pod ciężarówkę, która niestety po chwili skręciła. A mogło być tak pięknie.. :(

Z ciekawostek - jakby ktoś chciał odzyskać PUK, to zapraszam do Komornik :)

Po południu zaś pewien czorny czworonożny szatan dostał pełną rekompensatę za mą częściową weekendową nieobecność :) Co prawda wczoraj też był spacer po Dębinie, ale przepychanie się przez tryliardy ludzi (otwórzcie do cholery w końcu te galerie w niedziele, bo ludzkość jest zagubiona i mi się pcha, gdzie nie powinna!) to nie to samo co dzisiejsze cudowne pustki w tym miejscu.




  • DST 62.10km
  • Czas 02:08
  • VAVG 29.11km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 235m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Swojsko

Niedziela, 24 marca 2019 · dodano: 24.03.2019 | Komentarze 7

W końcu - po dwóch dniach szwendania się po województwie łódzkim (aha, uzupełniłem w końcu WPIS z piątkowej stówy) - powrót na znane z codzienności śmieci. Nawet nie zdążyłem zatęsknić, w takim byłem pędzie, ale jednak co swoje, to swoje :)

Nie za bardzo miałem okazję odpocząć, gdyż ruszałem rano, ale za to w końcu mogłem pozbyć się kokona zza tyłka. Oj, odczuwalna to jednak różnica. Nie da się ukryć, nałogowym sakwiarzem nie zostanę.

Wykonałem spokojną, północno-zachodnią pętelkę, w znacznej części przez miasto: Dębiec - Górecka - Grunwald - Jeżyce - Golęcin - Strzeszyn - Psarskie - Kiekrz - Rogierówko - Kobylniki - SS-ka (Sady i Swadzim) - Batorowo - Lusowo - Zakrzewo - serwisówki - Głuchowo - Komorniki - Plewiska - Poznań. Co prawda korków nie było, ale i tak swoje odstałem na światłach, raz też byłbym zabity na Golęcinie przez jakąś troglodytkę w aucie, która mentalnie nie potrafiła odróżnić drogi podporządkowanej od tej z pierwszeństwem.

Od wysokości Lusowa do Głuchowa kręciłem z sympatycznym szoszonem na karbonie, który nie tylko kumał moje żarty (a z tym czasem bywa ciężko wśród ludożerki), ale i miał podobne odczucia co do panujących tu wmordewindów. Pozdrawiam kolegę :)

Czy ktoś wie, co to za pojazd i czy ma prawo pełznąć DDR-kami? :)

A niewidomi w Poznaniu wciąż wiedzą, gdzie muszą uważać :)

Do dystansu dodaję jeszcze powrót z Poznania Głównego (wylądowałem kilka minut po północy) do domu. Czy kogoś zdziwi fakt, że kręcąc po nocy trafiłem na dwa (!) zamknięte przejazdy kolejowe? :)

A od jutra podobno zima, a co najmniej jesień :/

Relive TUTAJ.


  • DST 74.20km
  • Czas 02:36
  • VAVG 28.54km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 358m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Majkelek wita. Alfonsów i Piotrków. W tle Par(ad)yż i Wawa na chwilę

Sobota, 23 marca 2019 · dodano: 23.03.2019 | Komentarze 24

Dziś przed chrztem (ekhm) udało mi się jeszcze z rana zaliczyć klasyczne, ulubione pięć dyszek. Czyli pamiętałem, żeby dzień święty święcić :)

Sulejów, skąd pochodzi część mojej rodziny, to niewielkie miasteczko na zadupiu, w województwie łódzkim, niedaleko Piotrkowa Trybunalskiego. Tutejsze klimaty bardziej przypominają rozwiniętą wieś, czyli są tak samo specyficzne, jak sympatyczne.

Najbardziej znanym miejscem jest Podklasztorze – zespół budynków cysterskich z XVII wieku, w których kręcono m.in. Potop. Tam też skierowałem najpierw swe koła, objeżdżając klasztor niemal dookoła.



Wtedy napatoczył się taki oto ziomek, który swoją przyjacielskością oraz chęcią miziania połączoną z tarzaniem się na pleckach, zabrał mi sporo minut. Przepraszam, nie zabrał – dał, bo to była sama przyjemność i ciężko mi się było od niego oderwać :)


Wróciłem do centrum Sulejowa, zaglądając jeszcze nad Pilicę, w której za czasów, gdy byłem bachorem, pływałem namiętnie…


...by po chwili odpuścić sobie trasę nad Taraskę, bo bałem się, że gdy już wpadnę w jeden z miliarda drogowych kraterów, nie zdążę się zeń wykaraskać do imprezy :) W zamian skierowałem się na trasę na Kielce, w sumie jedną z niewielu tutejszych, gdzie nie trzeba martwić się o wspomniane, za to w zamian uważać na siebie podczas jazdy wąską i niebezpieczną drogą. Dziś na szczęście obyło się bez ekscesów. A przy okazji proszę, jaki odkryłem skansen. O chałupę też chodzi ;)

Celem nawrotki był Paradyż, kolejna miejscówka z kościelnym cacuszkiem. Taki to rejon :)


Objechałem i skierowałem się na wypatrzoną na mapie atrakcję, czyli tytułowy Alfonsów. Bo tak :) Co prawda prócz bałaganu oraz nazwy nie było tam nic do zobaczenia, ale nie mogłem sobie darować.

Z innych atrakcji – spotkałem małego Majkelka…

...oraz zobaczyłem coś, czego już niestety nie odzobaczę – Piliczański Obszar Chronionego Krajobrazu… wycięty co do pnia. Za to z puszką browara. Stałem osłupiały, puściłem wiązankę i pojechałem dalej. Polska to jednak trzeci świat, nie obrażając oczywiście trzecich światów.




Po południu chrzest, na którym robiłem za fotografa amatora, potem wyżerka (miałem nawet na wyłączność kotlety z selera. Pyszne, nie rozumiem, czemu nikt mi nie zazdrościł, hehe) i czas się było zbierać na… pociąg. Bo niestety jutro muszę być w Poznaniu. Miałem ofertę podwózki samochodem z rowerem w tle, ale oczywiście wybrałem tę lepszą, czyli dojazd na dwóch kółkach z plecakiem i sakwą, dzięki czemu wpadło kolejnych 17 kilosów.



Tam wziął mnie pan Słowacki, czyli IC-ek z… Jeleniej Góry (ha!), którym dotarłem do Warszawy Zachodniej. Oczywiście miejsce rowerowe zapchane walizkami, do których nikt się nie chciał przyznać, więc sam musiałem wykonać pociągową rewolucję, choć już leciał do mnie bardzo miły pan konduktor...

...który nawet potem zapytał sam z siebie, czy mam wystarczająco czasu na przesiadkę. Miałem. Godzinę, którą poświęciłem na symboliczną (5 km) rundkę po mieście po... gównianej DDR-ce wzdłuż Jerozolimskich :) Ale jestem już na tyle uodporniony, że nawet mnie to nie ruszyło. Poza tym lubię Wawę.


Znalazł się też smaczek.

Niestety reszta drogi, czyli odcinek do Poznania, to już zero komfortu. Mam co prawda miejscówkę, ale wagonu rowerowego brak, przezornie więc zająłem miejsce... na plecaku przy początku składu. Ma to dwa plusy: jest blisko do kibla i nie muszę patrzeć na ludzi :) I tak do północy.

Na nadrabianie wczorajszego wpisu oraz zaległości na BS czas przyjdzie jutro. Dziś już nie mam siły, poza tym dodanie tej relacji na tablecie, ze znikającym netem, kosztowało mnie za dużo sił.

Relive z Alfonsowa TUTAJ, a z trasy na Piotrków - TU.


  • DST 103.70km
  • Czas 03:42
  • VAVG 28.03km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 435m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Droga krzyżowa (Sieradz - Zduńska Wola - Łask - Piotrków - Sulejów)

Piątek, 22 marca 2019 · dodano: 22.03.2019 | Komentarze 11

Na ten weekend prognozy rowerowe miałem bardzo nieciekawe. Wszystko z powodu planowanego… chrztu. Nie, nie mojego, a syna kuzynki. Musiałem się na nim pojawić choćby ze względu na to, że z wiadomych (katolikiem nie jestem, więc byłoby to zdeka nieszczere) względów odmówiłem bycia chrzestnym, ale obiecałem za to pełnić nad nim pieczę mentalną. Nawet taką na granicy…

Gryzł mnie jednak temat pięknej pogody, którą zapowiadali synoptycy. Postanowiłem więc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, co zostało mi ułatwione przez fakt, że Żona i tak w sobotę musiała pojawić się w pracy, stanowiłem więc solową delegację. Niestety w piątek na miejscu (a było nim niewielkie miasteczko Sulejów pod Piotrkowem Trybunalskim) musiałem być z kilku względów dość wcześnie, więc odpadało wykonanie całej trasy na dwóch kółkach. No ale część, według moich wyliczeń, była do zrobienia. Tym bardziej, że w dniu decyzji (wczoraj wieczorem) zapowiadano wiatr zachodni, czyli w plecy. A że już rano podczas odprawy okazało się, iż będzie jednak… północno-wschodni, to już zupełnie inna, klasycznie wmordewindowa bajka. Ale było postanowione, więc do dzieła.

Aha, kwestia techniczna. Przy jeździe samochodem, autobusem czy nawet pociągiem bez roweru, temat tego, jak przetransportować garnitur jest niezauważalny. W tym przypadku – może przyprawić o ból głowy. Chcą nie chcąc wziąłem więc ze sobą klasycznej wielkości plecak, gdzie załadowałem marynarkę, spodnie i koszulę, a buty wpakowałem do opisywanej wczoraj sakwy. Tym samym jeszcze przed startem wyglądałem jak połączenie wielbłąda z osą cierpiącą na przepuklinę. No i w sumie miejsce dla osła w tym zestawie też by się znalazło :)

Finalnie około 8:30 rano stawiłem się na stacyjce Poznań Dębina i wsiadłem do pociągu, którym z przesiadką w Ostrowie Wielkopolskim dostałem się do Sieradza, gdzie postanowiłem rozpocząć właściwą podróż. Pełen obaw o wiatr, ale też o jakość polskiej infrastruktury antyrowerowej, bo szybka przebieżka po mapach Google nie napawała optymizmem.

*********************************************************************************************************************************************

Ta część wpisu powstała jeszcze w pociągu. Jako że nie zdążę już dziś dodać reszty, to opis masakry, która za mną, niech symbolizuje to zdjęcie.

Dziękuję, dobranoc :) Pełen wpis zamieszczę zapewne dopiero w niedzielę. Wtedy też nadrobię zaległości na BS.

Na pocieszenie Relive.

***************************************************************************************************************************************************

Jest niedziela, wróciłem już do Poznania, doszedłem w miarę do siebie, czas dokończyć wpis. Temat jest ciężki i boli do teraz, ale po kolei :)

Najpierw dokończę jeszcze wątek "pociągowy". Gdy ruszałem z poznańskiej Dębiny...

...i wsiadłem do nowoczesnego EZT-a...

...byłem pełen optymizmu. W Ostrowie wykonałem małą rundkę po tamtejszych uliczkach i zacząłem się pakować na właściwy peron. W momencie, gdy usłyszałem zapowiedź swojego pociągu, który finalnie wiózł ludzkość do Łodzi, poczułem się, jakbym wygrał zdrapkę z kolejnym losem na loterii. Okazało się bowiem, że w związku z remontami od Sieradza prowadzona jest autobusowa komunikacja zastępcza, o czym oczywiście nikt mnie nie informował wcześniej. Ale (to na plus) jeszcze przed odjazdem podeszła do mnie miła pani konduktor, z troską pytając, dokąd jadę. Gdy odpowiedziałem, że zaplanowałem sobie start właśnie w miejscu, gdzie kończy się kolejowy świat, widocznie jej ulżyło, bowiem podobno kierowca robi jakieś problemy. Co prawda ja byłem pewny, że w razie "w" i tak bym pojechał, nawet gdyby autobusiarz musiał trzymać rower w zębach, ale dzięki mojemu pomysłowi na wycieczkę nie trzeba się było denerwować, tylko zająć tył w ukochanym "kiblu" :)

Lekko przed południem stałem już na właściwej stacji.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to kostkowe DDR-ki. Wszędzie. Dosłownie wszędzie. Kilka ominąłem, ale w końcu na jednej się pojawiłem, żeby zapytać jakiegoś starszego pana, czy dobrze jadę w wybranym kierunku. Ten, pełen dumy ze swojego miasta, potwierdził, dodając jeszcze, iż przez cały czas jest tam taki dobry rowerowy... chodnik, taki jak tu. Mina mi zrzedła, ale była okazja do wygłoszenia pierwszego dwukołowego wykładu tego dnia. Widziałem zrozumienie na widok moich opon :)

Nie mając wyjścia, ruszyłem przed siebie, mając jeszcze nadzieję. Ale niestety. To była tytułowa droga krzyżowa.



Gdzieś w połowie zagadnąłem kolejną osobę, tym razem miłą panią, pytając, czy to coś się kiedyś skończy. Najpierw zapytała: a czemu pan pyta? Po chwili została moją drugą studentką w temacie polskich realiów tego dnia :) Niestety, nie miała dobrych wieści. Łącznie było tego szesnaście kilometrów. A to był dopiero początek koszmaru, gdyż w końcu dotarłem do miejsca, które sam sobie wybrałem ze względu na nazwę, czyli do Zduńskiej Woli :)


Miałem zamiar zamienić do zdjęcia palcami "ń" na "l", ale było za wysoko. Nie żałuję, bo bym się teraz tego wstydził. Co do walorów turystycznych - chciałem tu zobaczyć coś, co by można było uwiecznić, jednak nawet mój pogłębiony wywiad z kolejną (tu plus dla łódzkiego) uśmiechniętą osobą na rowerze skończył się na tym, że są kościoły, kościoły, do tego kościoły, a także coś na pamiątkę ojca Kolbego.

Nawet ratusz wygląda jak sztuka nowoczesna wykonana przez miłośnika PRL. Masakra.

Ale - co jasno widać po pierwszym dodanym zdjęciu - główne skrzypce na tym zadupiu (piszę to z pełną odpowiedzialnością) grały śmieszki antyrowerowe. Żeby się za bardzo nie traumatyzować wspomnieniami, jedynie jeszcze dwie fotki.


Tak jest tam WSZĘDZIE (wiem, bo się lekko pogubiłem dzięki genialnym oznaczeniom). Do tego kwitną zakazy jazdy rowerem po drogach, tak abstrakcyjne, że wniosek jest jeden: tam muszą szczerze nienawidzić rowerzystów. Gdybym miał tu mieszkać, pewnie z musu musiałbym oddać się jakiejś innej pasji, typu chlanie denaturatu na czas... A na tę chwilę, gdyby była prowadzona klasyfikacja na najgorszą gminę rowerową w Polsce, ta wygrywa w przedbiegach.

Gdy w końcu się wydostałem z tego gównianego miasta (jedyne, co mi się podobało, to szkielet parowozu na rogatkach)...

...miałem za sobą 23 kilometry rzezi, do tego z kokonem za tyłkiem. Miałem dość. Na szczęście drogowo zaczęło być lepiej, a mijany dalej Łask nawet wzbudził moją sympatię, bo nie natrafiłem na żadną śmieszkę - brawo :)

Niestety w międzyczasie wiatr zaczął robić to, czego się obawiałem - wiać albo z boku, albo w pysk. Cóż, wyjścia nie było, trzeba było jechać dalej, a kończąc ten wątek - pomógł mi dopiero na ostatnich kilku kilosach.

Jednak jakościowo miałem teraz przez sobą najlepszy odcinek. Cały czas prosta droga, prowadząca przez Aleksandrówek, Gucin, Kuźnicę, Chynów, Wadlew, Rusociny, Szydłów i jeszcze sporo mniejszych wiosek, z gładkim, choć wąskim asfaltem. Częściowo przez las, tam gdzie jeszcze był. A i z fajną akcją społeczną.

Tak w ogóle to przez kilkadziesiąt kilometrów co chwilę widziałem worki ze śmieciami. Chcę wierzyć, że to wynik sprzątania, a nie wręcz czegoś przeciwnego. Spotkałem też oryginalny słup ogłoszeniowy.

A także sporo ciekawych drewnianych domków.

W końcu doczłapałem się do Piotrkowa.


Miasto znam, więc bez problemu się przezeń przedarłem. Mam wrażenie, że trochę wyładniało ostatnimi czasy.


Jednak pewne rzeczy są tu niezmienne :/

A i szkoda takich budynków (dawna przędzalnia).

Przede mną jednak był jeszcze kurs tutejszym lokalnym przekleństwem, czyli kilkanaście kilosów wąską drogą bez pobocza, za to z korkami i tirami za plecami, oraz w końcu (na nic się nie przydał) powiewem w plecy.

Jakoś się jednak udało dotrzeć do celu.


Wpadła pierwsza (dopiero) w tym roku stówka, w założeniu mająca być lekka, a w praktyce - jak zawsze :) Jednak spotkanie z zawsze sympatyczną rodzinką warta była męczarni z wiatrem i ze Zduńską (i proszę nie przeinaczać) Wolą :)