Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 196853.40 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.89 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2014

Dystans całkowity:1202.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:40:48
Średnia prędkość:29.48 km/h
Maksymalna prędkość:55.40 km/h
Suma podjazdów:8031 m
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:54.68 km i 1h 51m
Więcej statystyk
  • DST 51.20km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 395m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miastodont

Środa, 30 kwietnia 2014 · dodano: 30.04.2014 | Komentarze 0

W końcu! Juhu! W końcu wiatr się zmienił! Co prawda w zupełnie niepożądany przeze mnie kierunek północno-zachodni, który również wymaga ode mnie przetransportowania tyłka przez całe miasto, ale w końcu nie muszę mijać jego wschodniej części, z Maltą i tłumem pędzących tam sezonowców oraz obrzeży Rataj, na których korki byłyby pewnie nawet gdyby wybuchła tam bomba nuklearna.

Ruszyłem dziś jak zwykle przed pracą, mając do dyspozycji te swoje dwie godzinki. Na wykresie z Endomondo widać jak to wyglądało, w sumie z tego co na nim widać można by zrobić całkiem zgrabne łoże dla fakira :) To wszystko pokłosie świateł i oczywiście korków - no ale nie narzekam za bardzo, bo to były już "swojsze" korki. W końcu udało mi się wyjechać w kierunku na Rokietnicę, minąłem Strzeszynek, gdzie już widać piwne przygotowania do majówki, oraz Kiekrz. W Rokietnicy stwierdziłem, że zaryzykuję i nie będę wracał tą samą trasą, tylko pojadę przez Sobotę. W sumie nie narzekałem, jechało mi się płynnie. No ale przecież byłoby zbyt pięknie.... Gdyż...

...pojawił się Suchy Las i sznur tirów. Miałem nadzieję że przed długim weekendem będzie już z tym spokój, ale gdzie tam! Jak już minąłem Suchy Las pojawił się mój koszmar - Obornicka. Ulica do zaorania, w sumie nawet gdyby tak się stało to byłaby bardziej przejezdna, a już na pewno byłaby bardziej płaska, bo teraz można by wkomponować w niektóre koleiny trochę wody i stworzyć kolejny akwen jako atrakcję dla turystów :)

Walczyłem... wywalczyłem średnią w okolicach trzydziestu i już wiem - jestem zwycięzcą!:)



  • DST 51.00km
  • Czas 01:41
  • VAVG 30.30km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 224m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Godzina piąta, minut trzydzieści...

Wtorek, 29 kwietnia 2014 · dodano: 29.04.2014 | Komentarze 2

...to precyzyjna godzina mojej dzisiejszej pobudki :) czemu - nie będę się zagłębiał, w każdym razie myślę o pewnej zmianie, kroku w przód i to był w tym kierunku pierwszy step, czy słuszny - się zobaczy. Czy je zrealizuję - też. Ale nie zmienia to faktu, że żeby być na 10-tą w pewnym miejscu musiałem zapodać sobie hardkora z porannym wstawaniem

Jestem z siebie dumny, bo raz że wstałem, dwa że nie zniechęciłem się tym (znowu) cholernym północno-wschodnim wiatrem. Ile można? Któryś dzień telepię się kilkanaście kilometrów przez miasto, bo inaczej się nie da, żeby mieć trochę normalnej drogi (dziś znów Biskupice-Jerzykowo), a potem znów miejska rzeźnia. Dziś o 6 rano jechało się co prawda jeszcze całkiem spoko, ale powrót? Prawdziwa księga dżungli, bydło w samochodach między 7:30 a 8 jest zaślepione pospiechem i dziś gdyby nie moja uwaga to miałbym co najmniej dwie kolizje. Nie lepiej było z bydłem rowerowym na ścieżkach - jedzie taka paniusia z siodełkiem ustawionym tak, że zębami zahacza o kolana, z prędkością ćwierci pluja, na całej szerokości - i nic, jej się nie spieszy, słuchaweczki w uszach i zero reakcji. Takich paniuś było dziś kilka, mam nauczkę - jeśli mogę to zawsze będę ruszał po ósmej. Szkoda mojego zdrowia na modę jazdy do pracy rowerem wśród rodaków, którzy prócz tego, że potrafią nim ruszyć to mózg w całej operacji nie uczestniczy.

Podsumowując - zdążyłem gdzie miałem zdążyć, wstałem o godzinie, za którą powinni karać. Dałem radę :)



  • DST 51.40km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.24km/h
  • VMAX 50.10km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zielonkowy relaksik

Poniedziałek, 28 kwietnia 2014 · dodano: 28.04.2014 | Komentarze 2

Do pracy miałem dziś na aż na 13-tą, więc przede wszystkim się porządnie (porządnie!) wyspałem, co zdecydowanie było mi potrzebne. Jednak w końcu się trzeba było zwlec z łóżka, rower się sam nie ujeździ, a pogoda za oknem wydawała się zacna. Jedyne co irytowało to znów silny północno-wschodni wiatr, przez który już po raz kolejny musiałem jechać przez miasto, żeby nie wracać z podmuchem w pysk. Ostatnio przetestowałem chyba wszystkie znane mi trasy w tym kierunku, więc dziś dla odmiany postanowiłem polecieć w okolice Puszczy Zielonka. 

Jazda przez Poznań była już przeze mnie wielokrotnie opisywana i dziś było tak jak zwykle - korki, nieprzejezdne ulice i smaczki dnia codziennego. Gdy już na 12-tym kilometrze minąłem znak z przekreśloną ikonką z budynkami i skręciłem w Koziegłowach w prawo poczułem, że żyję... Dawno tu nie byłem, głównie przez remont nawierzchni, który ciągnął się tu w tamtym roku niemiłosiernie, ale dziś zostałem mile zaskoczony w Kicinie - ładniutki asfalt, co prawda z jakimiś kamulcami po bokach, ale nie ingerującymi w trasę. 

Minąłem Mielno, podziwiając piękną zieleń puszczy, zachwyciłem się dachem z kwitnących drzew na trasie, obserwowałem na ile się da przyrodę - genialnie. Z rzadka mijał mnie jakiś samochód, więc mogłem jechać środkiem i nikomu nie przeszkadzałem - no istny raj dla rowerzysty... Tak to wyglądało:

I tak:

Moje nadzieje, że asfalt będzie cały czas dobrej jakości prysły przed Wierzonką. Od tego momentu był tak "doskonały", że rozważałem momentami czy nie skręcić w las w jakieś błocko i hałdy piachu w celu poprawy komfortu jazdy :) Ale za to wciąż było ładnie, zieleń, ptaszki, pszczółki i rozjechany jeż.

W Wierzonce zaciągnąłem się wonią tutejszego post-pegeeru, czy cokolwiek to jest, w każdym razie nie da się ukryć, że rolnictwo w tym miejscu na swój namacalny dla nosa wymiar :) Dojechałem na samą górę Karłowic, odetchnąłem i zawróciłem, wreszcie mogąc się rozpędzić, choć skakanie po dziurach w tym nie pomagało. Powrót to jednak była istna przyjemność, nawet w "biegu" udało mi się zrobić chyba całkiem klimatyczną fotkę (nie wiem, nie znam się ;) ):

Oczywiście na koniec znów miasto, ale byłem naładowany "puszczowymi" klimatami i nawet nie narzekałem, musiałem tylko lekko mocniej depnąć na miliardzie świateł, żeby osiągnąć te okolice trzydziestkowej średniej.

A w pracy taki gnój i ruch, że wpis mogłem dodać dopiero teraz, po 22. Szkoda, bo miałem kilka wrażeń do opisania na bieżąco, a tak to już mi zgasły :)



  • DST 53.10km
  • Czas 01:43
  • VAVG 30.93km/h
  • VMAX 46.30km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 261m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Murowana Go-go-go-ślina :)

Niedziela, 27 kwietnia 2014 · dodano: 27.04.2014 | Komentarze 3

Wczorajszy dzień to pokaz bohaterstwa i poświęcenia z mojej strony. Bo musicie mi chyba przyznać, że wstanie rano, ubranie się w strój rowerowy, spojrzenie z desperacją na podłogę zawaloną odpadami poremontowymi (który to remont już na szczęście na finiszu) i... przebranie się w domowe ciuchy, a następnie sprzątanie przed pracą tego całego kataklizmu zamiast zrobienia treningu zasługuje na takie miano.

To było wczoraj. Dziś już wróciłem do normalnego stanu umysłu i delikatnie po ósmej (bo znów dzień pracujący) wyruszyłem w kierunku Murowanej Gośliny, bo tam mnie skierował instynkt "podwiatrowy" i jak zwykle haniebnie oszukał, bo wiało z boku, ale na szczęście niezbyt mocno. Przejazd przez całe miasto o dziwo przebiegł sprawnie i za to kocham niedzielne poranki - w moim wymarzonym świecie istniałyby tylko takie, a dni robocze byłyby ustawowo zakazane. A co :) 

Pogoda geniaaaalna - kilkanaście stopni, mroczno, bo słońce schowane za chmurami, w uszach kryminał - tylko kręcić.

Planowałem dziś w Owińskach standardowo "nie widzieć" opisywanej już wcześniej kostkowanej ścieżki (sztuk dwie), ale niestety ciut wcześniej stały miśki w radiowozie i bałem się, że spryciarze będą zaraz ruszać i ukłoni się mandacik za ignorowanie zakazów, więc z rezygnacją poklekotałem się po tym wynaturzeniu drogowym (sztuk dwie).

Do średniej 31 km/h zabrakło niewiele, ale nie mam do siebie pretensji, bo każda jazda miastem, nawet w niedzielę, skazana jest na jakieś "prawie"...



  • DST 51.00km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 44.60km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 258m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rzepak powiem...

Piątek, 25 kwietnia 2014 · dodano: 25.04.2014 | Komentarze 2

...aj, sorry, miało być "że tak powiem", ale dziś zachwyciłem się kolorystyką wielkopolskich pól obsianych rzepakiem :)

Miejscami czułem się jakbym przyroda specjalnie istniała dla kibiców Falubazu Zielona Góra lub np. Norwich City - żółć wspomnianego rzepaku pięknie przeplatała się ze świeżą, głęboką zielenią trawy - no istne miodzio. Cyknąłem tylko na szybko zdjęcie jednego z mniejszych pól, nie oddaje ono nawet ułamka kolorystyki, ale za to nie przenosi też na szczęście zapachu rzepaku, bo on jest już mniej zachwycający :)

Sama jazda dziś nie miała specjalnej historii - szlak na Siekierki przez Tulce i z powrotem. Wiaterek robił się już upierdliwy, a trasę miałem zakręconą, więc trochę się z nim nawalczyłem, żeby wywalczyć tę równiutką trzydziestkę średniej. Aha, jeszcze wspomnę, choć to się już robi nudne - ostatnio pisałem, że na ścieżce w Krzesinach od lutego leży to samo rozbite szkło na całej szerokości.

No to... wciąż leży.


  • DST 51.10km
  • Czas 01:49
  • VAVG 28.13km/h
  • VMAX 43.10km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 270m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Crossowo i deszczowo

Czwartek, 24 kwietnia 2014 · dodano: 24.04.2014 | Komentarze 7

Po wczorajszym zastoju spowodowanym pracą oraz porannymi opadami wróciłem dziś do rowerowej rzeczywistości. W sumie to mało brakowało a bym nie wrócił, gdyż oczywiście co pojawiło się kilka minut po obudzeniu? Taaak, deszcz. Ale twardym trzeba być, nie miętkim i przetrzymałem z nosem przy szybie najgorsze. Deszcz się generalnie wypadał i lekko po ósmej ruszyłem.

Z natury jestem dobrym człowiekiem, więc z troski o stan crossa, który poprzez trwający wciąż remont łazienki i unoszący się pył nabrał biało-sinej barwy niczym głowa emerytki z Ciechocinka, postanowiłem zafundować mu oczyszczający kontakt z kroplami deszczu, które jeszcze pojawiały się w atmosferze.

No dobra. Nie chciałem pobrudzić szosy. Jestem złym człowiekiem.

Czasu miałem mało, bo na 12 do pracy, wiatr miał być północno-wschodni, więc wybrałem trasę przez miasto do Kobylnicy, a potem Jerzykowa. Jechało się fajnie, mimo że wiatr był TYLKO północny, więc jechałem z bocznym podmuchem, cały czas ani wolno ani szybko - typowo crossowo. Jako że rzadko jeżdżę ostatnio tym sprzętem to zrobiłem jeszcze pamiątkową fotkę na tle jeziorka Kowalskiego i tyle było z dzisiejszych atrakcji :)




Władca Sudetów, cz.3, ostatnia :)

Wtorek, 22 kwietnia 2014 · dodano: 22.04.2014 | Komentarze 0

Szybka relacja, bo już ostatnia z wyjazdu do Jeleniej, pisana zmęczonym wzrokiem z Poznania. Ale - żeby nie było że odpuszczam - trening poranny stał się faktem, chyba całkiem konkretny.

Wiatr nie chciał się zdecydować co i jak, więc zdecydowałem za niego. Zostałem za to pokarany, jak zwykle. Pomógł mi może ze dwa razy, jak nie mniej. No ale nawet to wybaczam. Kurs pierwotny to wedle założeń dolne rejony Karpacza, a potem się zobaczy. No i do Karpacza się faktycznie dosapałem, bo mięśnie jakieś były nie te po nadrabianiu zaległości w odnawianiu znajomości wieczór wcześniej :)

Potem już w dół i nawrót przez Ścięgny i Miłków, aż do Sosnówki, gdzie nastąpiła przerwa na Tymbarka i obowiązkową fotę z gratem, póki jeszcze jeździ :)

Sosnówka ze swoim zbiornikiem wodnym ma to do siebie, że choćby było zupełnie bezwietrznie to na tym właśnie kawałku podmuchy pomiatają zawsze. Nie inaczej było dziś - jadąc w dół musiałem ostro pedałować. Ale co to dla mnie, skoro i tak nie działały najcięższe przerzutki i o większych prędkościach można było marzyć? Jechałem więc bez stresu, emeryckim tempem - no cóż, czas się przyzwyczajać :)

Potem zahaczyłem jeszcze o jeleniogórski Sobieszów, gdzie cyknąłem zdjęcie mojemu ukochanemu zamkowi Chojnik (to to coś z dużą ilością pikseli na górze).

A jak już Sobieszów to potem Piechowice, trasa na Szklarską, zjazd do Cieplic i... koniec świąt :(

Może władcą Sudetów nie jestem, ale wolne się udało.

Kategoria Góry


Władca Sudetów, cz.2 :)

Poniedziałek, 21 kwietnia 2014 · dodano: 21.04.2014 | Komentarze 2

Schemat dzisiejszego dnia niewiele odbiegał od wczorajszego. Czyli na zajecia fakultatywne przed śniadaniem mialem dwie godzinki :) i zabralem sie raźno do roboty równiutko o 8 rano, planując nierówną walkę z poludniowo-wschodnim wiatrem. Do tego postanowiłem zapodać sobie hardkora, planując trasę z góry wiedząc, że większość bedzie pod górę. A co!

Pierwszym etapem był Staniszów, czyli miejscowość, która się diametralnie zmieniła od "moich" czasów. Zamiast zrujnowanej wsi zastać tam teraz można będące jej częścią dwa pięknie odrestaurowane pałace. Jednym z nich jest tzw. "Pałac na wodzie", którego nazwa to spora przesada, ale względem ruiny, która tu straszyła to i tak miodzio.

Drugi z pałaców położony jest duuużo wyżej,  w odległości 10 kilometrów od centrum Jeleniej. Z których co najmniej polowa jest pod górę. Zdjęcia nie zrobiłem, bo aparat zalany potem i znojem bywa zawodny :)

Ale w końcu po to są wyjazdy,  żeby były nagrody, i taka właśnie mnie czekała podczas zjazdu do Sosnówki - piękne błękitne niebo, idealna widoczność,  aż musiałem się zatrzymać, żeby cyknąć fotkę. Jak się okazało była to ostatnia okazja na tego typu fanaberie...

Widoczny na zdjęciu emeryt rowerowy zaczął wydawać już z siebie odgłosy rodem z Mordoru - coś strzelało, coś sapało w środku, miałem chwilowo lekką schizę, ale jako odważny hobbit jechałem dalej i - uprzedzając fakty - żyję :) Dojechałem do Miłkowa i ruszyłem na Karpacz, który liznąłem w najbardziej dolnym jego etapie.


Wciąż o dziwo pod wiatr i z coraz bardziej mrocznym niebem w tle poleciałem na Ścięgny, a potem do Kowar, smutnego miasteczka z długim rynkiem w brukowej kostce. Do teraz czuję każdy jego element. 

Kilometrów było jakoś mało, więc postanowiłem zaliczyć kolejne wsie - Kostrzycę i zupełnie niepłaski Bukowiec, który jeśli już się zdobyło to był bonus w postaci zjazdu do Karpnik, z tutejszymi malowniczymi stawami.

No a potem w końcu zaczął sprzyjać mi wiatr (na 35 kilometrze z 50!) i mogłem LEKKO nadrobić tragiczną średnią z tego dnia. Pomogła w tym panorama Rudaw oraz kolejnego powstałego z martwych pałacu - w Łomnicy.


Wyjazd zakończyłem z lekkim spóźnieniem na śniadanie. Ale cóż - zew natury był tego dnia silniejszy...



Kategoria Góry


Władca Sudetów :D

Niedziela, 20 kwietnia 2014 · dodano: 20.04.2014 | Komentarze 6

Tegoroczne święta wielkanocne zaplanowaliśmy sobie niemal już tradycyjnie w Jeleniej Górze,  skąd jak wiadomo jakiś czas temu ucieklem, zdradzając ziemię dolnośląską dla innych rejonów kraju. Ale wracam zawsze chętnie,  choć na częste powroty brakuje czasu. Tym razem żeby być na miejscu jeszcze w jakichś rozsądnych godzinach musieliśmy wyjechać w sobotę wczesnym rankiem, więc z przyczyn oczywistych rower wczoraj w rachubę nie wchodzil.

Za to podczas popołudniowego spaceru po Jeleniej udalo nam się półprzypadkowo trafić na mecz pomiędzy. Karkonoszami a - uwaga uwaga - Orkanem Szczedrzykowice (?????). Wynik 2:2 mógłby być jeszcze bardziej okazaly, ale niestety w 4 lidze montują za male bramki na umiejętności naszych kopaczy :) Nie bylem na tym stadionie dobrych kilkanaście lat, więc milo było sobie przypomnieć jak pod koniec lat 90-tych latalem na drugoligowe mecze, a klub potrafił nawet nie przynieść wstydu w Pucharze Polski, dostając w plecy z ówczesną potęgą - Wisłą Kraków tylko 1:3. Dziś... jedyne co jest godne szacunku to wciąż kilkudziesięcioosobowy mlyn ukryty za sektorówką "Władcy Sudetów". Z której to, nie ma co ukrywać,  mieliśmy z Żoną delikatną polewkę :)

Wieczorem wyciągnąłem z piwnicy swojego emerytowanego górala, zrobiłem niezbedny przegląd i stwierdziłem,  ze da się chyba jechać. Dostałem od rodziny dwugodzinną dyspensę od przygotowywania śniadania i ruszyłem przed 8. Czasu mało, wiaterek wschodni, kierunek więc wybrany: na Janowice Wielkie, a potem się zobaczy. Aaaaaale fajnie było w końcu poczuć pod kołami wzniesienia! Rudawy Janowickie to niewysokie górki,  ale idealnie nadające się na jazdę rowerem - głównie dystans pokonuje się co chwilę wyjeżdżając i  zjeżdżając z uroczych hopek położonych wzdłuż rzeki Bóbr. Minąłem pałace w Łomnicy i Wojanowie, dojechalem do Trzcińska i zrobiłem sobie przerwę "na widoczka".

Zaczęły jednak zbierać się jakieś miejscowe szczekające kundle, które jak wiadomo szczególnie odważne są na odległość i w momencie gdy wiedzą,  że człowiek jest poza ich zasięgiem.  A tak było tym razem, wiec specjalnego spokoju nie zaznałem i ruszylem dalej. Stanąłem jeszcze raz,  ale na szybko,  bo czas gonił,  żeby zrobić fotkę mojego złomu na tle Sokolików, górujących nad Rudawami.

Potem już bez pauzy dojechałem do Janowic, skąd  wdrapałem się do trasy na Wrocław, w Radomierzu, skąd  zjechałem z prędkością prawie 55 km/h. Byloby szybciej, ale nie działają mi najcięższe przerzutki,a nawet gdyby to bym się bał, że w pewnym momencie rama odjedzie w swoim,  a koła w innym kierunku. Taki mam tu sprzęt :) Dotarłem do Jeleniej, ale jako że zrobiłem dopiero około 25 kilometrów to ostrym wjazdem skręciłem znów na Wojanów, a potem przedzierałem się przez miejscowości-maszkaronki, takie jak Mysłakowice, w ktorych zawróciłem trasą z Karpacza. Miałem nadzieję na fajną fotkę panoramy Karkonoszy,  ale niestety mgła wygrała przez nokaut.

Tak to mi minął świąteczny dzień.  Średnią się nie przejmowałem, bardziej tym,  żeby nic nie odpadło z mojego wehikułu :)

PS. Muszę pisać z tabletu,  a jak pewnie wiecie to mordęga. Jeśli są jakieś błędy to przepraszam, a Wasze wpisy ogarnę po powrocie do cywilizacji :)

Kategoria Góry


  • DST 52.00km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 45.60km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 361m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

I jeszcze jeden, i jeszcze raz :)

Piątek, 18 kwietnia 2014 · dodano: 18.04.2014 | Komentarze 2

Ostatni wyjazd przed świętami, które zapewne spędzę bezrowerowo, bo pogoda ma się skopać, wyjeżdżamy, poza tym nie jestem pewien czy mój stary góral jeszcze będzie do użytku. Stojąc przed taką perspektywą nie mogłem dziś rano odpuścić i lekko po ósmej byłem na trasie. Zaplanowałem sobie dziś kółeczko Poznań - Mosina - Rogalin - ogonek do Radzewic - nawrót i powrót przez Czapury, czyli klasyczne pięć dych.

W Łęczycy na ścieżce znów czekał na mnie fragmencik kolejnego odcinka uznanego i opisywanego tu już serialu rodzimej produkcji - "Szkieły na drodze". Wciąż trzyma w napięciu.

Wiaterek się zmieniał, ale to już chyba nikogo nie dziwi, a ja cieszyłem się, że mam szansę jeszcze sobie dziś trochę pokręcić, więc nawet się nie irytowałem. A z ciekawostek - natura chyba postanowiła zrobić mi prezent przed świętami, bo przebiegł mi drogę za Rogalinem dorodny zając :)

Wesołych wszystkim! Życzę udanego budowania masy przez święta, żeby było co spalać :)