Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 195776.30 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.90 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Kościoły i wiatraki drewniane

Dystans całkowity:2425.05 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:82:20
Średnia prędkość:29.45 km/h
Maksymalna prędkość:63.10 km/h
Suma podjazdów:9187 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:83.62 km i 2h 50m
Więcej statystyk
  • DST 61.20km
  • Czas 02:15
  • VAVG 27.20km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Podjazdy 156m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Drewniano

Wtorek, 12 września 2023 · dodano: 12.09.2023 | Komentarze 6

Podobno ukrop ma chwilowo odpuścić. Czekam z niecierpliwością :)

Dzisiaj jednak jeszcze lato jesienią pełnią gębą. Nie moje klimaty.

Wyjazd poranny, a trasa to kombinowana wschodnia wariacja: Dębiec - Las Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Jaryszki - Żerniki - Tulce - Krzyżowniki - Śródka - Szczodrzykowo - Dachowa - Robakowo - Gądki - Koninko - Szczytniki - Sypniewo - Głuszyna - Minikowo - Starołęka - Las Dębiński - dom.

Poranna Dębina rządzi :)
Poranek marzeń na poznańskiej Dębinie
W końcu udało mi się wejść do środka w znacznej części drewnianego kościoła na poznańskich Krzesinach. Drzwi były otwarte, nie mogłem nie skorzystać. Dodam, że drugi - i jedyny - zbudowany w stylu norweskim jest w Karpaczu i jest nim znany wszystkim Wang :)
Podkościelna rowerówka
Drewniany kościół na poznańskich Krzesinach
Ołtarz kościoła na Krzesinach
Organy z krzesińskiego kościoła
Widok z pozycji organisty
No i oczywiście Szczodrzykowo nawiedzone. Tam znajoma rodzinka łabędzi oraz perkozek.
Łabędziowe Szczodrzykowo
Rodzinka łabędzi ze Szczodrzykowa
Młody i dorosły łabędź
Młody łabędź z profilowym
Oko w oko z młodziakiem
Perkozek na wodzie
No i jeszcze takie coś nade mną przeleciało. Chyba Bryza.
Bryza w powietrzu
Dystans z dojazdem do pracy.


  • DST 52.60km
  • Czas 02:01
  • VAVG 26.08km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 152m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Prima wietrzylis

Piątek, 1 kwietnia 2022 · dodano: 01.04.2022 | Komentarze 11

Pierwszokwietniowa pogoda okazała się żartem. Bardzo niesmacznym zresztą.

Wiem, w centralnej i południowej Polsce było gorzej - spadł śnieg. W okolicach Poznania było zaledwie zimno i "zaledwie" wiało tak, że momentami ledwo kręciłem. A odczuwalna temperatura była zbliżona do tej na minusie.

No nic, zadanie zostało wykonane, więc można być z siebie zadowolonym, mimo koszmarnego wyniku.

Trasa wschodnia: Dębiec - Las Dębiński - Starołęka - Minikowo - Krzesiny - Jaryszki - Żerniki - Tulce - Krzyżowniki - Śródka - Szczodrzykowo - Robakowo - Gądki - Koninko - Sypniewo - Głuszyna - Starołęka - Minikowo - Las Dębiński - dom.

Dębina tym razem rowerowo z innego miejsca.
Trochę inne miejsce na zdjęcie, a poznańska Dębina ta sama
W Szczodrzykowie klasycznie. Nawet o dziwo wyszło słońce.
Wietrznie w Szczodrzykowie
Ptactwo swojskie. Perkozy i śmieszki walczące z falami.
Perkoz i śmieszka razem na falach
Perkoz z tyłu
Śmieszka walcząca z falami
Już w samym Poznaniu trafiły się żurawie. Jednego ledwo niewyraźnie uchwyciłem na ziemi, ale chwilę potem odleciały.
Niewyraźny żuraw
Odlot żurawi
Samotny żuraw w powietrzu
Para żurawi w locie
Bardziej przyziemnymi były sarenki.
Dwie sarenki
Koziołek trochę z tyłu
Czujny koziołek sarny
No i niestety skończono kolejną debilną śmieszkę łączącą nic z niczym, czyli Jaryszki z Żernikami. Po co to komu? Nie mam pojęcia - mi na pewno nie. Fakt, dobrze jest to zrobione, ale po pierwsze łączy się ze starym kostkowym bublem (na szczęście krótkim), po drugie oczywiście musiał zakwitnąć mój ulubiony znak. Dosadnie ująłem moje uczucia wobec niego.
Kolejna bezsensowna śmieszka, choć przyzwoita
Moje osobiste podejście do tego znaku
Nowy asfalt spotyka się ze starym szajsem, Żerniki
Na Dębinie kolejny dowód na to, że wiało :)
No wiało :)
Kropa zaś zyskała ubranko. Ostatnio non stop się przeziębia i kaszle, co jakiś czas jest na antybiotykach, więc w związku z tym, że pogoda póki co wraca do klimatów zimy, trzeba było coś dla niej znaleźć. Lepiej późno niż wcale. Oczywiście nie jest zachwycona, ale się przyzwyczai, nie ma wyjścia :)
Kropa w nowym wdzianku


  • DST 52.10km
  • Czas 01:54
  • VAVG 27.42km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 136m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pielgrzymkowo :)

Piątek, 27 marca 2020 · dodano: 27.03.2020 | Komentarze 31

Z grubsza było dziś tak jak wczoraj - wmordewindowo i niesprawiedliwie. Ale za to ciut cieplej.

Wiało ze wschodu, tam więc się udałem. Niestety nie było mojego ulubionego pomocniczego podmuchu z południa, tylko z północny, co spowodowało, że wylądowałem na polach. Tu praktycznie nie ma się gdzie schronić, czyli dokładnie tak jak na zachodzie. No nie ma lekko :)

Trasa: Dębiec - Las Dębiński - Starołęka - Minikowo - Krzesiny - Jaryszki - Żerniki - Tulce - Gowarzewo - Trzek - Siekierki Wielkie - Gowarzewo - Tulce - Żerniki - Jaryszki - Krzesiny - Minikowo - Starołęka - Las Dębiński - dom. TUTAJ Relive.

Cel dzisiejszej pielgrzymki wybrał sam rower - bowiem Trek ma swoje święte miejsce: Trzek :)
Trek i Trzek :)
No ale żeby nie było tak interesownie, to wpadłem jeszcze do Siekierek Wielkich, gdzie obfotografowałem to, co najlepsze: pusty, drewniany kościół, jeden z wielu w tych okolicach. Niestety kolejny raz musiałem wybierać na pierwszej fotce to, co ma się zmieścić w kadrze: rower czy krzyż. Długo się nie zastanawiałem :)
Dylematy kadrującego: albo rower, albo krzyż :) - Siekierki Wielkie
Kościół od tyłu - Siekierki Wielkie
Czasy mamy frasobliwe - Siekierki Wielkie
Bliżej nieokreślona kapliczka - Siekierki Wielkie
Z innych spraw: tutaj przez kilka sekund trwało zgromadzenie z moim udziałem, choć starałem się wyprzedzić jak najszerzej :)

Na koniec dedykacja i pozdrowienie dla kolegi Roadrunnera, który miał tego pecha, że niedawno wrócił z Francji i trafiła go kwarantanna :)



  • DST 51.60km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.21km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 188m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jakmuchawsmole

Środa, 5 czerwca 2019 · dodano: 05.06.2019 | Komentarze 12

Jak w tytule. A czemu bez spacji? Bo nie mam siły :)

Któraś już z rzędu wycieczka po rozgrzanym piekarniku to dla mnie za dużo. Dzisiaj dodatkowo doszedł jeszcze mocny wiatr, co prawda lekko chłodzący, ale jednocześnie udupiający siłą, upierdliwością oraz zmianami kierunku. Brakuje jeszcze do pełnego zestawu pieszczoszków oblodzenia (a co!) na obowiązkowej, połączonej z zakazem jazdy rowerów po drodze, kostkowej śmieszce :)

Nawet nie chciało mi się cisnąć, więc po prostu człapałem, myśląc o połowie arbuza, który zalegał w lodówce. Zawsze to jakaś motywacja. Wykonałem standardowego "mumina" w wersji" dom - Las Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Jaryszki - Koninko - Szczytniki - Sypniewo - Głuszyna - Babki - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Wiry - Poznań.



Z atrakcji ślimaczych. Taki oto słoń najpierw mnie wyprzedził na wąskiej drodze w Krzesinach, żeby po chwili pełzać z prędkością 5 km/h, a na progach gdzieś 0 km/h. Do tego blokada na rondzie, skręt w lewo i tego typu manewry. A potem się tacy żalą, że ich rowerzyści wyzywają od najgorszych - przecież sam się prosił :)

Będąc w Rogalinku, poszedłem za biało-niebieskim tropem, zobaczyłem resztki peregrynacji, a przy okazji pozwiedzałem sobie piękny drewniany - i co najfajniejsze, pusty (czyli najlepszy) - kościół z początków XVIII wieku. Zapach takich drewnianych przybytków jest cudowny, daje kawałek cienia, a samo miejsce malowniczo góruje nad Wartą. Efekt lekko tylko psuje zniczomat oraz radosne wycinanki tutejszych wiernych :)





Dawno mi tak arbuz nie smakował jak dziś po powrocie :)

A jutro... upał. Plus burze. Suuuper :/

  • DST 55.10km
  • Czas 01:56
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 52.30km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 261m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętelka z guzikiem, Lobo, suport i 112

Środa, 17 kwietnia 2019 · dodano: 17.04.2019 | Komentarze 9

Dzisiaj miałem okazję ciut dłużej się wyspać, jednak mimo wolnego dnia komfortu na wylegiwanie się do południa nie było - jak zwykle bowiem miałem masę rzeczy do załatwienia. Ale nawet godzina wylegiwania się w wyrze dłużej niż zazwyczaj to już mega fajna rzecz.

Gdy ruszyłem, byłem w sumie pozytywnie zaskoczony pogodą - co prawda wciąż wiało mocno (a jak!), ale za to temperatura zrobiła się mega sympatyczna, a gdyby nie miasto, które znów pokonałem dwukrotnie, mogło być jeszcze lepiej, na pewno w temacie średniej.

Trasę zrobiłem jak w tytule - pętelka to w tę i z powrotem (Dębiec - Wartostrada - Hlonda - Bałtycka - Gdyńska - Koziegłowy - Kicin - Mielno - Dębogóra - Karłowice - Wierzonka - nawrotka prawie tak samo), a guzikiem była nowa droga w Dębogórze.

W Kicinie zjechałem sobie na chwilę w okolice drewnianego kościoła św. Józefa Oblubieńca - kiedyś co prawda tam byłem, ale na szybko, dziś mogłem zobaczyć ciut więcej. Zbudowano go pod koniec XVIII wieku, aktualnie jest jednym z wielu na Szlaku Kościołów Drewnianych wokół Puszczy Zielonka.


Jak widać, przygotowano już Drogę Krzyżową. Całkiem pomysłowo, muszę przyznać. Mnie jednak przy samym wjeździe zadumał taki oto widok:

Był to tył obrazu, który od razu mi się skojarzył z komiksami o Lobo (czy ktoś je czytał? - aha, i nie jest to obraza religii, ale pierwsze, co mi przyszło na myśl). Sądziłem, że gdy zobaczę przód, będzie łagodniej. Ale... nie :)

Muszę przyznać, że... podobało mi się. Taką wersję graficzną Kościoła zdecydowanie kupuję - makabreska na wysokim poziomie!

Po powrocie zawitałem w serwisie, gdyż - tak jak pisałem wczoraj - czułem już spore luzy w okolicy suportu. Oczywiście całą zimą przejechałem bez większych problemów technicznych, a gdy tylko wybił czas na "sezon", od razu coś się zaczęło sypać. Standard :) Wszystkie miejsca obłożone tak, że nawet po znajomości terminy były kosmiczne. Na szczęście na Dębcu w tamtym roku powstał nowy rowerowy przybytek, którego właściciel wcisnął mnie między jedno a drugie zadanie - tym bardziej, że wymieniany element udało mi się nabyć zapobiegliwie dzień wcześniej w innym miejscu, bo pan działa na zasadzie zamawiania mniej popularnych części jeśli jest zapotrzebowanie (bo to generalnie nie jest sklep). Tym samym w pół godzinki miałem zamontowany nowy suport, a do tego regulację przerzutek gratis :) Polecam serwis Velo 2.0 zdecydowanie, a co, zareklamuję, bo warto :)

No ale - jak to u mnie - nawet pięćset metrów powrotu do domu nie może być normalne. Gdy jechałem DDR-ką przez tunel pod torami, zobaczyłem kilka osób stojących na jedną leżącą w dziwnej pozycji. Zatrzymałem się, pytając, czy jakoś mogę pomóc, no i mogłem, dzwoniąc na ich prośbę na 112. Podczas zgłaszania i oczekiwania na karetkę (i po przeciągnięciu "ofiary" wraz z jeszcze jednym rowerzystą w bezpieczniejsze miejsce) dowiedziałem się, co się stało - jechała sobie niewiasta hulajnogą (zwykłą) z młodym na rowerze, która wpadła jej w widoczną kratkę, tak pechowo, że poleciała na bok (niewiasta, nie kratka), prawdopodobnie skręcając kostkę.

Tym sposobem mój powrót, który powinien trwać dwie minuty, trwał jakieś dwadzieścia. Poinformowałem panów z eRki, gdy już przyjechali, co i jak, oraz wiedząc, że tragedii wielkiej tu nie będzie, ruszyłem do siebie. Jak się skończyła cała sprawa nie wiem. Wiem za to, że pani już będzie uważała podczas jazdy w tym miejscu hulajnogą, a i mam nadzieję, że jednak wybierze część dla pieszych, nie rowerów, bo nie chciałbym się przekonać, co by się stało, gdyby akurat jechał za nią rozpędzony kolarz.

Na koniec Relive oraz rezydenci z Parku Mazowieckiego. Dziś nawet dało się koło nich przejechać bez maski gazowej :)



  • DST 53.75km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.32km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 228m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Smark wygwizdowy

Środa, 31 października 2018 · dodano: 31.10.2018 | Komentarze 46

Październik o dziwo zakończył się podobnie jak wrzesień - niezwykle sympatycznie pod względem pogody. Ciepło (nawet rano), słonecznie, pozytywnie - aż dziw, że tak można, biorąc pod uwagę wybryki aury sprzed kilku(nastu) poprzednich dni. Jedyne co bym doregulował to wiatr, ale nie jego siłę, bo źle nie było, lecz zmienność - pierwszą połowę kręciłem z wmordewindem, a drugą ze zboczuchem. Nieładnie tak.

Wykonałem smarka w tę i z powrotem, bo przy trasach na południe nie mam aktualnie za wiele opcji, przez ten cholerny remont "środkowego kondominium". Z Poznania ruszyłem do Lubonia, Łęczycy, Puszczykowa, Mosiny, pięknym leśnym duktem do Żabinka oraz Żabna. za którym zaliczyłem jeszcze hopkę i wróciłem swoimi śladami. 

Po drodze pięknie resztka jesieni broniła się przed nadchodzącą zimą... I nawet wybaczam śmieszce w Łęczycy jej stan, bo nie było mokro i nie musiałem bronić się przed glebą.


Niestety sielski klimat był tylko fragmentami. Koszmar korkowy, porównywalny z tym wczoraj wklejanym przeze mnie z Poznania, był praktycznie w każdej mijanej miejscowości - Luboniu (a jak!), Puszczykowie, z kumulacją w Mosinie. Moja średnia, która mogła być całkiem przyzwoita, w tym momencie prosiła o przekazanie serdecznych podziękowań za jej zmasakrowanie.

W tej samej Mosinie zostałem wygwizdany :) Przez znajomego, który jechał na mtb i mnie gdzieś tam wypatrzył ze skraju lasu. Odmachałem tylko, bo czas naglił i do roboty trzeba było zdążyć, jednak po raz kolejny okazało się, że świat jest mały, a okolice Poznania to już w ogóle.

W końcu udało mi się dostać do środka drewnianego kościoła w Żabnie. Co prawda nie do końca, bo zdjęcie ze środka jest robione przez szybkę, ale mogę dodać ten obiekt do tych zaliczonych. 



Uwielbiam puste świątynie, w przeciwieństwie do tych pełnych. Jak na moje to w każdej z nich (wszystkich religii) powinien obowiązywać zakaz wstępu, żeby nie psuć klimatu :) A ten akurat kościół zbudowano w 1789 roku, jest pod wezwaniem św. Jakuba Apostoła, jak można przeczytać na tabliczce informacyjnej, "konstrukcji sumikowo-łątkowej, od zewnątrz oszalowany", co pewnie oznacza, że nadaje się dla kibiców. Pooglądałem, powąchałem (te drewniane zapach mają niesamowity) i pojechałem dalej, włączając sobie na drogę nową płytę Behemotha. Zaiste genialną!



  • DST 107.50km
  • Czas 03:32
  • VAVG 30.42km/h
  • VMAX 55.50km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 378m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

W końcu seta

Niedziela, 11 marca 2018 · dodano: 11.03.2018 | Komentarze 24

To, że "wszyscy" pyknęli już w tym roku setę, a ja jeszcze nie (w tamtym roku udało mi się to już w lutym), stawało się lekko frustrujące. No dobra, nie stawało się, ale zawsze trzeba wymyślić sobie jakąś motywację :) Tą dzisiejszą była zarówno piękna pogoda, wolna niedziela, ale również kolega o kryptonimie BUS, który od jakiegoś czasu próbował się ze mną ustawić na wspólną jazdę. Do tej pory nie wychodziło, z różnych względów - terminów, braku czasu, zobowiązań rodzinnych i dokoła rodzinnych, a w końcu i problemów zdrowotnych. Dzisiaj w końcu udało się zgrać, bo nawet dostałem od Żony zielone światło do wyrwania na rower tych czterech godzin, czyli jakby nie patrzeć dwukrotności tego, co mam wynegocjowane. Dziękuję :)

Start ustaliliśmy na okolice południa, gdzieś tak o tej godzinie pojawiłem się w umówionym miejscu, czyli przy stacji Poznań Starołęka. Kolega Hubert, bo tak BUS ma na imię, podjechał po chwili, a ja już byłem po ściągnięciu niepotrzebnej górnej warstwy ciuchów, bo ubrałem się zdecydowanie za ciepło (już było czternaście stopni!). Po zapoznawczym zagadaniu ruszyliśmy w trasę, a że akurat udało się zgrać z całkiem sprawnie kręcącym kolarzem, to do Rogalinka poszło bardzo sprawnie, bo przez dawane zmiany mniej było czuć powiewy, których miało nie być, a oczywiście były. Kolega poleciał na Mosinę, a my dalej we wcześniej ustalonym kierunku.

Był nim początkowo Kórnik, do którego dotarliśmy przez jedne z moich ulubionych rejonów, czyli lasy Rogalińskiego Parku Krajobrazowego. Jako że pogoda dopisała, to zakwitł tam też mało estetyczny widok grzybiarek, z czego jedna akurat udawała się w trasę z jakimś miłośnikiem mykologii :) Oczywiście nie zawiedli tam również troglo z pewnymi kompleksami, które próbowali zrekompensować sobie zbyt ciężką stopą na pedale.

W Kórniku chwila dla reporterów :)


Przy wyjeździe na krajówkę zrównał się z nami jakiś killer w stroju teamu Mroza, na takim karbonie, że baranek mojej szosy niemal schował się ze wstydu :) A my zaczęliśmy orkę pod wiatr, następnie pod wiatr, a w końcu pod wiatr. Po drodze nie brakło atrakcji - m.in. miałem rzut beretem do domu. A mi się głupiemu wydawało, że to 40 km :)

Kawałek dalej nastąpił skręt do Koszut, które mimo mikroskopijnej wielkości mają kilka atrakcji - dworek i kościól z XIV wieku...

...oraz ruiny (chlip) przepięknych wiatraków.

W Środzie Wielkopolskiej pojawiliśmy się w jednym celu - wyjechać z niej :) Udało się - bo to miasteczko to koszmar kolarza, oczywiście z powodu śmieszek, takich rodzimych do kwadratu, wypełnionych niedzielnymi rowerzystami. Bardzo ładny widok z daleka, bo oczywiście żadnej nie zaliczyliśmy. Za to dokoła jeziora widać, że idzie nowe, bo tam zakwitł nawet asfalt i jest przyzwoicie,

O ile do tego miejsca kojarzyłem miejscówki, to za nim pojawił się przede mną nowy świat. Dzięki temu zawitałem w historycznym Gieczu, siedzibie pierwszych Piastów, co prawda oglądając z bliska jedynie romański kościół, a nie skansen, ale to do nadrobienia w innym terminie.

Aha, ktoś może wie o co chodzi z tym napisem? Czyja to lipa, czemu i w ogóle o ssssso chozzzi? :)

W Gułtowach z kolei następny zabytek - kolejny godny, częściowo drewniany. Wiem, był też pałac, ale to nie był wypad krajoznawczy :)

Ostatni etap to włączenie się do DK92 i nią przez Kostrzyn oraz Swarzędz dostanie się do Poznania. Na tym etapie miało wiać w plecy, ale napieprzało bocznym z południa. Jak zwykle :) Generalnie podczas całego przejazdu pomagał może maksymalnie przez jedną trzecią, na co mam świadka :)

A właśnie - jeszcze parę słów o BUS-ie (co ciekawe - ma BS-a, ale go nie praktykuje, za to ma urocze logo), którego poznałem dziś na żywo. Spoko człowiek, sympatyczny i ogarnięty, tak jak ja nienawidzący DDR-ek. Jechał dziś jeszcze nie do końca wyleczony z choroby, a godnie dawał radę - graty! :) Wedle założeń miała być dzisiaj średnia 28-29 km/h, ale jakoś tak wyszło, że lepiej wyszło :) Hubert zna okolice Poznania jak własną kieszeń, więc pozostało mi dziś po prostu kręcić. Natomiast ciekawostką jest to, że z założenia jeździ - lato czy zima - w rowerowym stroju, ale bez kasku (tego akurat nie pochwalam, ale co kto lubi), bez spd-ów (brawo!), a i tak kopyto ma godne. Innym rozdziałem jest podejście do przepisów - jeśli co do śmieszek podejście mamy tożsame (olewamy ile się da), to co do światła czerwonego lekko się ono różni - kolega ma swój patent, ja swój (jednak je zauważam, hehe). Mimo to udało się wynegocjować kompromis - ja naprawdę lubię jak muszę kogoś gonić, gdy już zapali się zielone :) Aha, no i jeszcze rower - jak na moje kompletny oldschool, czyli poezja: stalowa rama z lat 70. plus napęd na Ultegrze i 105-tce.

Przy AWF-ie każdy w swoją stronę, mnie czekał jeszcze kawałek na Dębiec, a po drodze jeszcze kwintesencja pierwszego "wiosennego" dnia, czyli tłok, tłok i tłok. Plus spora doza bezmyślności.

Fajny wypad, Hubert - dzięki za godny wynik mimo choroby i za towarzystwo. Miło było jechać. Wpadła mi w końcu ta stówa, nie będzie, że się obijam :) Pogoda była rewelacyjna, szkoda jedynie, iż wiatr nie chciał współpracować. Ale nie ma co narzekać.

Tu Relive z drogi. Całkiem zgrabnie to wyszło.


  • DST 133.10km
  • Czas 04:33
  • VAVG 29.25km/h
  • VMAX 63.10km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 557m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

NieZaPiłę :)

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 09.09.2017 | Komentarze 27

Pomysł wspólnego (pierwszego „pełnego”, a nie tylko dokoła komina) wypadu z Jurkiem narodził się niedługo po tym, jak niestety terminy (m.in. przez jutrzejszy Bike Challenge) i inne kwestie nie pozwoliły na zgranie ludzkości w Prusimiu. Mi akurat termin wyjątkowo pasował, bo do wszelkich maratonów mam wciąż niesłabnącą niechęć, więc zgadaliśmy się na wykonanie stówki, coby okazja nie przepadła. Były również plany na dłuższy dystans, jednak w okolicach wczesnego wieczoru musiałem być w Poznaniu, na chwilę i tylko papierkowo, ale... Stanęło więc na kierunku pilskim.

Czemu akurat ten? Po pierwsze – bo wiało z południa. Po drugie – tam mnie jeszcze nie było. Po trzecie – bo wiało z południa :) W sumie punkt drugi można śmiało wykasować, bo nie spodziewałem się po tej miejscówce niczego wartościowego, a czy zmieniłem zdanie – o tym pod koniec relacji.

Jurek musiał najpierw pojawić się w Poznaniu. Wykonał to zgrabnie w kilkanaście minut za pomocą pociągu, a konkretnie szynobusu. Co ważne – nie zapomniał roweru, o czym przekonałem się, gdy „odebrałem” go na stacji Poznań Górczyn. Chwila na omówienie szczegółów i lekko przed dziewiątą ruszamy.

Przepchanie się przez miasto o dziwo poszło dość sprawnie – jednak sobota rano ma swoją magię. Meldujemy się w okolicach cmentarza na Junikowie, gdzie powstaje symboliczna fota. Kompletny przypadek sprawił, że samowyzwalacz ją zrobił w momencie, gdy akurat patrzyłem na zacnego kolegę :)

Następnie nieznanymi mi wcześniej traktami (dzięki za pokazanie) dokręcamy do Ławicy i wzdłuż Bukowskiej docieramy do Wysogotowa, a następnie jakąś o dziwo posiadającą wyjazd serwisówką wobec DK92 znajdujemy się gdzieś na wysokości Sadów. Tam znów zaskoczenie – ktoś zgrabnie schował sobie w ogródku MIG-a, chyba z numerkiem 29, ale tu strzelam, bo się nie znam na maszynkach do mordowania :) W każdym razie Jurek sobie mig-a :)

Przez chwilę rozmawiamy i jedziemy wspólnie z kolarzem, który szykuje się – a jak – do jutrzejszego maratonu. Jednak skręca na Rokietnicę, my natomiast dalej na północ, jeszcze znaną mi trasą przez Napachanie, Cerekwicę i Pamiątkowo. Oczywiście nie widzimy „ułatwienia” z kostki, co klaksonem komentuje zaledwie jedna frustratka. Niezły wynik i tak ;)

W Szamotułach już byłem i pamiętałem, że nie chciałem znów być, głównie ze względu na bruk w centrum oraz korki. Ponownie wiem, że nie chcę znów być, z tych samych względów :)

Od tego momentu zaczynają się dla mnie światy nieodwiedzone. Drogami, lepszymi czy gorszymi, ale i DDR-kami z asfaltu (!) docieramy do miejscowości Obrzycko, gdzie odwiedzamy Chatę Lewiatana, czy jak to było tym sklepom, gdzie sprzedawali colę i drożdżówki :) Przy okazji okazało się, że to, co jak sądziłem jest kościołem, okazało się ratuszem, do tego barokowym (!). Nic mi w tej opowieści nie pasuje, no ale trzeba wierzyć tutejszym ludziom od wstawiania tablic z opisami. Generalnie jednak miejscowość o dziwo miło mi się zapamiętała we łbie, bo kilka ciekawostek dało się zauważyć na murach.






Przekraczamy Wartę, a tu... Zielonagóra :) A ja się miło witam z radiowozem, który dziwnym trafem podświadomie kieruje mnie mentalnie ku tamtejszej ścieżce. Te pojazdy mają w sobie niewypowiedzianą magię :)

Wjeżdżamy na tereny Puszczy Noteckiej. Oj tak, to moje miejsce. Dobre drogi, pięknie położone pomiędzy drzewami, jakieś tam hopki, na razie niewielkie. Rewela.


W Lubaszu chwila na podziwianie całkiem ładnej atrakcji weekendowej, z której akurat leciały znane przeboje. Jurek i tak stwierdził, że będę się smażył w piekle, więc nie będę dosypywał sobie jeszcze doń węgielków. I na tym zakończę temat :)

Pojawił się Czarnków. Nigdy nie byłem, a zawsze mi się dobrze kojarzył - z pysznymi wyrobami mlecznymi oraz z pysznymi wyrobami... chmielnymi :) 50% sukcesu zostało uzyskane, gdyż po drodze mijaliśmy mleczarnię, tego drugiego zakładu niestety nie :/ A miasteczko polubiłem za jeszcze jedno - jest położone w dolinie, co oznacza najpierw godny zjazd (ponad 63 km/h), a potem grubo ponad kilometrowy wjazd (trochę wolniejszy, za to - jak powiada Strava - z nachyleniem w porywach dochodzącym po 10%). Miodzio :) Tutaj małe info - plany Jurka były trochę inne co do tej części trasy i nawet ku mojemu zaskoczeniu zaczęły się delikatnie realizować (te nawrotki pod prąd, hehe), jednak po spojrzeniu na zegarek trzeba było wrócić do rzeczywistości.

Tutaj Jurek dzielnie zjeżdża...

...a następnie jeszcze bardziej dzielnie wjeżdża :) Brawo - górki były naprawdę godne!!!

Potem zresztą też było całkiem fajnie, do tego gdzieś w tle widniała jakaś ciekawa, bo asfaltowa i całkiem pagórkowa ścieżka, ale dostanie się do niej wymagałoby z naszej strony zatrudnienia wojsk obrony terytorialnej. Pewnie czekalibyśmy jeszcze do teraz, bo zanim grillowce w koszulkach z żołnierzami przeklętymi wsadziłyby się w mundury... :)

Rewelacyjny zjazd czekał na nas jeszcze w Ujściu, które bardzo, ale to bardzo mi się podobało. Czułem się niemal jak u drugiego/pierwszego siebie, czyli w górach. Do tego godne zabytki, dwie rzeki na raz... Po prostu pięknie. Niestety w tym samym momencie zgłupiał mi aparat w jednym z dwóch telefonów, więc końcówka relacji będzie symboliczna pod względem zdjęć.


W końcu Piła... Przy wjeździe była nawet całkiem konkretna sesja, ale niestety zachowało się jedynie zdjęcie z kalkulatora.

Potem było też całkiem ładnie, bo Piła jeszcze nie za bardzo była, za to były drzewa :)

Jak się Piła pojawiła to... Hm. Cieszyłem się, że to finisz :) Zresztą, co tu dużo gadać, kalkulator prawdę powie :)


Ok, nie powinno się oceniać po okładce, bla bla bla... Ale ocenię - trzeci świat. Oczywiście była za to galeria, do której Jurek poleciał po zapas alko i bezalko browarów (wiem, wstyd :P, ale co zrobić?), natomiast prawdziwym hitem okazał się cerber płci żeńskiej, pełniący zaszczytną funkcję ciecia dworca, z napisem "SOK". W skrócie: my już przy kasach, płacimy za bilety, gdy gdzieś zza winkla rozlega się:

- Panowie, proszę uprzejmie opuścić dworzec z tymi rowerami.
- Już, jak pani widzi właśnie kupujemy bilety, zaraz mamy pociąg.
- Tam na zewnątrz są stojaki, proszę je tam zostawić.
- Ale my przecież za minutę wychodzimy, bilety się drukują.
- Proszę opuścić dworzec.
- Czy pani nie widzi, że już byśmy dawno te bilety kupili, gdybyśmy nie rozmawiali z panią?
- Zapoznali się panowie z regulaminem dworca? Chcą panowie mandat?

I tak przez kilka minut :) Jurek dyskutował, ja po przekazaniu w okienku, iż zapłacę kartą zostałem najpierw wysyczany przez kasjerkę, która wycedziła, iż "płatnośśść kartą zgłasza ssssię przed zakupem" (faktycznie była kartka, ale nie widziałem, bo gadałem z panią cieć), a potem z fochem dostałem blankiecik, jednak bez przejazdu na rowery. Czemu? Bo "nie ma gwarancji, że będzie na nie miejsca". Za to wypisano nam karteczkę, dzięki której mieliśmy możliwość zakupu takowych już w pociągu. Oto jak wygląda skład trakcyjny EN57, do którego nie da się sprzedać biletu rowerowego (na pierwszym tle blankiecik) z powodu braku gwarancji miejsca:

Choć może mieli rację? Na fotce nie widać drugiego roweru, a przy aktualnych możliwościach w temacie klonowania... :) A tak w ogóle to może w pociągu uzbierałoby się ze dwadzieścia osób...

W samym Poznaniu Jurek złapał jakieś wirtualne połączenie do Buku, którego nie było w rozkładach internetowych, a to i tak tylko dzięki temu, że podczas spalania fajki usłyszał komunikat. Dobra zmiana sięga już PKP :)

Fajna seta+ się dziś trafiła, Planowałem ciut krótszy wypad, ale wersja alternatywna trasy na Piłę baaardzo mi się podobała. Jurek dzielnie trzymał koło, a różnica w naszych średnich wynika z tego, że gdy czuję (tak rzadko...) powiew w plecy to nie mogę (no nie mogę) nie jeździć (prawie) swojego. Jako że szanowny kolega nie kręci tak regularnie jak ja (za to potrafi zrobić 400+, czego ja bym nawet nie ruszył) to wymyśliłem swój patent - gdzieś od połowy trasy jechałem z przodu, korzystając z okazji do podkręcenia, potem robiłem jakieś zdjęcia i pauzę, a gdy a horyzoncie (bardzo szybko) pojawiał się Jurek to podjudzałem go pozytywnie do przyspieszania, tworząc presję - i tym samym chyba obaj jesteśmy zadowoleni :)

Jurek - dzięki wielkie za wyjazd. Pokazałeś mi tereny, za które zabrałbym się pewnie za tysiąc lat, a już wiem, że byłby to błąd niewybaczalny, gdyż powinno się je serwować w pierwszej kolejności. Dzielnie jechałeś, a podjazdy zostaną w nogach, wierz mi. Piła zaliczona, a w sumie odfajkowana - o wiele lepsze są okoliczności, które do niej prowadzą. Polecam.

TU trasa w wersji ładnej, a poniżej z Endomondo. Do dystansu doszedł jeszcze przejazd z poznańskiego dworca.

PS. O dziwo pojawiły się dwie dogorywające już dożynki, a także jeden drewniany wiatrak do kolekcji.

A ja idę spać, nadrobię zaległości w BS jutro, obiecuję :)






  • DST 54.25km
  • Czas 01:57
  • VAVG 27.82km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 124m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Siekierki, motyka... :)

Niedziela, 30 kwietnia 2017 · dodano: 30.04.2017 | Komentarze 6


W nocy podobno temperatura oscylowała koło zera, natomiast gdy ruszałem koło ósmej rano było już aż trzy na plusie. Gdy wracałem lał się natomiast prawdziwy żar tropików - całe siedem stopni! Żeby jednak mi się w tyłku nie poprzewracało od tych upałów to ryzyko udaru słonecznego zostało zminimalizowane przez zimny, mocny i dokuczliwy wiatr z północnego wschodu. Dziękuję Ci, wiosno, żeś taka łaskawa :)

Pierwsza część trasy to kilkanaście kilometrów miastem, z Dębca przez centrum, wzdłuż Malty. Na moście Tylman (czyli Rocha) przyuważyłem całkiem sprawne powstawanie Wartostrady - brawo, może w końcu będzie ona miała ręce i nogi. pozwalając w przyszłości nie tarabanić się aż tak bardzo jak to ma miejsce aktualnie pomiędzy puszkami...

W końcu za Antoninkiem wydostałem się z tego oceanu czerwonych świateł i powoli docierałem do Swarzędza, gdzie owych świateł było już zaledwie morze. Pozdro z drogi! :)

Następnie wzdłuż krajowej piątki do Paczkowa, tam sobie zakręciłem na Siekierki i Tulce. To był jedyny kawałek z powiewem w plecy, bo oczywiście początek, jak i nieoczywiście cała reszta to walka z podmuchem. Końcówkę dokręciłem klasycznie, przez Żerniki, Krzesiny i Starołęcką, by zameldować się na Dębcu.

W Siekierkach Wielkich trafiłem akurat na chwilę po końcu mszy, co zawsze dodatkowo mnie stresuje, bo nie ma nic gorszego niż Polak po rozgrzeszeniu, ruszający samochodem w świat ze świeżym limitem do wykorzystania. Był z tego jeden plus - w końcu udało mi się dostać do środka drewnianego kościoła pod wezwaniem świętej Jadwigi. Misja zaliczona, bo pomimo tego, że do panów w sukienkach oraz rodzimej wersji katolicyzmu czuję delikatnie mówiąc awersję (z wzajemnością), to nawiedzać świątynie, szczególnie te drewniane, uwielbiam :)


Zmarzłem dziś. Nawet walczyć o wynik mi się nie chciało. Już nie mówiąc o motywacji do pójścia do pracy. Choć tego ostatniego to akurat nie mam nigdy :)


  • DST 52.50km
  • Czas 02:01
  • VAVG 26.03km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 170m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wpis ze sporą ilością fotek jak na listopad :)

Piątek, 11 listopada 2016 · dodano: 11.11.2016 | Komentarze 8

Mimo moich wczorajszych obaw co do dzisiejszego wyjazdu - udało się! Co prawda nie miałem możliwości najpierw "dwunożnie" sprawdzenia śliskości nawierzchni pod pretekstem kupna świeżych bułek, ale plus jeden za oknem dawał nadzieję, iż mokre drogi po nocnych opadach nie mają morderczych instynktów. Jak się okazało - nie miały, ale dla bezpieczeństwa swojego i psychicznego Żony wybrałem dziś crossa.

A skoro cross i świąteczny dzionek (czytaj: przejezdne drogi) to jak zwykle czas poeksperymentować. Północno-wschodni wiatr zadecydował za mnie, iż ich obszarem będzie remontowana od niepamiętnych czasów ulica Gdyńska i to, co za nią. Zanim jednak tam dotarłem najpierw przedarłem się przez miasto. Szło ono dzięki wszędzie czerwonym światłom niczym przedzieranie blachy falistej pilnikiem do paznokci. Tylko że wolniej :) Gdy już byłem prawie u celu doznałem szoku poznawczego, bo na pobliskiej Bałtyckiej zakwitła po obu stronach asfaltowa ścieżka dla rowerów. Bez początków i końców, ale z asfaltu. Wow. Za to o co chodzi z ruchem dla cyklistów na wspomnianej Gdyńskiej - nie ogarniam kompletnie. Na szczęście jeszcze nikt nie raczył tam zamontować prawidłowych oznaczeń, więc śmiało mogłem pokonać nowo powstały wiadukt zwykła drogą. W przyszłości chyba będę przelatywał.

Za Koziegłowami zaczęło się robić przyjaźniej. Co prawda zaczął prószyć śnieg, ale było już całkowicie pusto, więc mogłem jak panisko jechać prawie środkiem drogi, tak docierając do Mielna, Wierzonki i Karłowic, gdzie zawróciłem. Nie powiem, zmęczyłem się w tym czołgu, a i wiatr nie pomagał. Za to wszystko rekompensowało otoczenie, jak zwykle piękne w tych okolicach.
Dzięki łysym już koronom drzew udało mi się dostrzec na horyzoncie w Kicinie coś, co z niezrozumiałych powodów przeoczyłem mimo wrzeszczących niemal o nim tablic - drewniany kościół. Oczywiście to, że z reguły omijam takie przybytki z daleka jest oczywiste, ale drewnianym nie przepuszczam, zdobyłem więc kolejny do kolekcji.

W Poznaniu zaliczyłem jeszcze Wartostradę, prezentującą się naprawdę godnie, przynajmniej na tym odcinku...


...oraz, ślizgając się po śródeckim bruku niczym współczesny student podczas trudnego egzaminu, widoczek na poznańską Katedrę. Chyba tak "krzyżowego" wpisu jeszcze tu nie dodałem :)

Powolutku dotarłem do domu, zadowolony z tego, że znów się udało. Tempo ostrożne, emeryckie, ale cel wykonany. W sumie - lubię to :) A druga część dnia to dokańczanie dokańczania remontu. Uff.

Dla zdziwionych - nie, nie będzie dziś nic o polityce. Nie lubię świąt, a te w tym roku dodatkowo są wyjątkowo nudne. Choć nie do końca - z ciekawości zapodałem sobie "Wiadomości" TVP i już wiem wszystko. WSZYSTKO! :)