Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 195829.40 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.90 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2017

Dystans całkowity:1320.10 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:48:40
Średnia prędkość:27.13 km/h
Maksymalna prędkość:55.84 km/h
Suma podjazdów:3254 m
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:50.77 km i 1h 52m
Więcej statystyk
  • DST 52.30km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 83m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jeżycja(z)da

Wtorek, 28 lutego 2017 · dodano: 28.02.2017 | Komentarze 14

Planowałem dziś pokręcić sobie na południe, tak żeby poczuć wiaterek w plecy podczas powrotu, ale… No właśnie. Ale moja kochana Małżonka doznała z okazji wtorku chwilowego napadu sklerozy i zapomniała wziąć ze sobą telefon. Nie pozostało mi nic innego jak zabawić się w prywatnego kuriera i dostarczyć ów przedmiot amnezji na Jeżyce. Co skutkowało tym, że wspominany wiaterek w plecy miałem podczas jazdy przez miasto, czyli skorzystałem z niego głównie stojąc. Rewela. Za to pozwiedzałem sobie Hipsterskie Ulice Jeżyc (jak ktoś chce to może wykonać zabawę i zrobić sobie od tego skrót), będąc lekko, aczkolwiek pozytywnie zaskoczony zmianami rowerowymi w tej okolicy. Pojawiły się kontrapasy, a i część ścieżek troszkę ucywilizowano – oczywiście wciąż jest gnój, ale mniej śmierdzący :)

Rycha Peji nie spotkałem, choć przejeżdżałem i przez jego ulicę (Morsie, nie spotkałem również innego Ryśka P., czyli Twojego idola. Tak już zaznaczam, bo pewnie i tak padłby komentarz w tym temacie), więc zwinąłem się i stanąłem przed dylematem – co dalej? Powrót przez Poznań w godzinach porannych uśmiechał mi się średnio, więc zacząłem kombinować jak koń pod górę, przez Ogrody dostając się do Bukowskiej, przez nią na Ławicę, by kawałek dalej uwolnić się z miejskich szponów, po kilkunastu kilometrach czerwonego, czerwonego i jeszcze raz czerwonego.

Od tego miejsca zdałem się na porywy wiatru, który intensywnie starał się mi przekazać, iż wolałby, żebym jechał w odwrotną stronę. Dotarłem jednak jakoś do Więckowic i Dopiewa, gdzie w końcu poczułem powiew w plecki. Fajnie się nawet kręciło, aż…

No tak :) Kilometr jazdy za traktorem mnie zmiażdżył, a cholery wyprzedzić się nie dało. Ale skoro mamy takie widoki to niechybnie idzie wiosna :) W każdym razie uwolniłem się w końcu i ostatnim odcinkiem przez Palędzie, Gołuski oraz Plewiska dobiłem średnią do najniższej z ewentualnie tolerowanych. Dodam, że ostatnie 20 kilometrów wykonałem w deszczu.


  • DST 53.40km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.35km/h
  • VMAX 50.30km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 204m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Minister ostrzega

Poniedziałek, 27 lutego 2017 · dodano: 27.02.2017 | Komentarze 41

Gdybym upadł na łeb i został ministrem zdrowia, na co na szczęście się nie zanosi (choć w sumie w aktualnym rządzie to stanowisko nie wydaje się specjalnie skomplikowane – wystarczy negować większość z tego, co na świecie uznane jest za sprawdzone, zastępując ideologią zasłyszaną w Radio Maryja), to moją pierwszą decyzją byłoby rozwieszenie w całej Polsce ostrzeżeń: „UWAGA! JAZDA PO POLSKICH ŚCIEŻKACH ROWEROWYCH MOŻE ZAGRAŻAĆ TWOJEMU ŻYCIU LUB ZDROWIU. PRZED WJECHANIEM NA NIE SKONSULTUJ SIĘ Z INNYM JADĄCYM Z NAPRZECIWKA ROWERZYSTĄ I JEŚLI POTWIERDZI ON, ŻE NIE CZYHA TAM ŻADEN PATROL – OLEJ JE”.

Ministrem nie jestem, ale o swoje zdrowie dbam. Wieloletnia praktyka jazdy po wielu polskich miastach i miasteczkach nauczyły mnie, iż świat idealny, w którym nie ma kostki, fal Dunaju, krawężników oraz przylepionych wjazdów do posesji w naszym kraju nie ma racji bytu. Można jedynie minimalizować ryzyko. Niniejszym oświadczam, że metodą prób i błędów wygenerowałem w końcu trasę prowadzącą głównie przez tereny zabudowane, mającą lekko ponad 50 kilometrów, gdzie ilość obowiązkowych DDR-ek wynosi mniej niż 10%. Optymalizacja i dopracowanie szczegółów zajęło mi z grubsza jakieś 10 lat, ale warto było :)

Szkopuł jest jeden – trzeba zacząć na poznańskim Dębcu. Z tego względu opracowana trasa nie jest w pierwszej kolejności dedykowana osobom na przykład z Suwałk :) Jedziemy przez Luboń wzdłuż Armii Poznań, olewając pozbrukową ścieżkę po lewej (nie prowadzi w kierunku jazdy), docierając do Łęczycy, gdzie telepiemy się asfaltowym, choć ostatnio usyfionym przez ciężki sprzęt budujących wiadukt nad torowiskiem kawałkiem przez około 3 kilometry. Opuszczamy go i do Mosiny kręcimy zwykłą drogą, stamtąd kierujemy się na Rogalinek, z którego pędzimy na północ przez Wiórek do Czapur. W nich trzeba uważać, bo jak nie skręcimy w kierunku Babek to czeka nas zło, czyli 100% polska DDR-ka na Starołęckiej. Omijamy ją sprytnie i tym samym zamiast robić w linii prostej 12 kilometrów mamy przed sobą ponad 20. Za to zwykłymi drogami. Docieramy do poznańskiej Gluszyny, wylatujemy z Poznania na wysokości Koninka, znów zakręcamy za Jaryszkami i ponownie jesteśmy w Poznaniu, z tym, że na Krzesinach. Tutaj zdarza się pół kilosa ścieżki z asfaltu, potem normalność, potem nienormalność, czyli końcówka Starołęckiej i jeszcze chwila podskakiwania na korzeniach po potworku na Hetmańskiej. I już, znów Dębiec. Prawda, że proste? :) Gdybym choć lekko zmienił kierunek i nie ominął kilku kluczowych miejsc łączna długość śmieszek wyniosłaby z grubsza 16 kilometrów. A tak jest niecałe 5.

Ma się te życiowe problemy, no nie? :) W załączeniu mapka. Trasa będzie się nazywała Muminek albo Alf.

A tak w ogóle to zrobiło się całkiem sympatycznie. W momencie wyjazdu plus 7, pod koniec nawet 12 stopni. Wiatr wciąż marudzi i męczy, ale minimalnie mniej. I like it.



  • DST 52.30km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.05km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 125m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cześć i chwała...

Niedziela, 26 lutego 2017 · dodano: 26.02.2017 | Komentarze 22

Był dziś ze mną jeden niemy bohater.

Skromny zarówno posturą, jak i nieskomplikowany jeśli chodzi o wewnętrzną głębię.

Dzielnie chronił moje tyły.

Zapewniał bezpieczeństwo.

Nie marudził i bez szemrania spełnił swoje zadanie.

Cześć i chwała mojemu szosowemu tylnemu błotnikowi! :)

Przed pracą ruszyłem bowiem na swój pięćdziesięciokilometrowy objazd trasą "kondomikową" z Poznania przez Stęszew, Dymaczewo, Mosinę, Puszczykowo i Luboń, spodziewając się chmurek i może jakichś tam pojedynczych kropelek. Tymczasem – jak na załączonym obrazku.

To, że wiało silnie od momentu wyjazdu nie jest warte nawet ostatnimi dniami wspominania. Ale to, że zaczęło lekko padać na dziesiątym kilometrze, a po kolejnych dziesięciu nastąpiło oberwanie chmury już jest. No ale przecież przez deszcz bym się nie wycofał. Kto jak kto, ale nie ja.

No dobra, wycofałbym się, ale w połowie drogi i tak nie miało to sensu :)

Dopłynąłem do domu chlupiąc butami, wolniutko, ale za to cztery litery mając w miarę suche. Tym samym dziękuję mojemu błotnikowi, który zresztą był prezentem od znajomego. Jest to - w przeciwieństwie do hołubionych jakoś teraz na dniach przez prawicę Żołnierzy Wyklętych - bohaterski twór o zapędach całkowicie pacyfistycznych. Nie morduje, nawet nie gwałci - zupełna antyteza wyżej wymienionych. Taki oto mój Błotnik Przypięty :)

Znalazłem dziś zakaz wjazdu w/na/pod (?) drzewa. Nie do końca rozumiem jego ideę. ale w tym kraju coraz mniej rozumiem :)



  • DST 52.10km
  • Czas 01:59
  • VAVG 26.27km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 86m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z grubsza

Sobota, 25 lutego 2017 · dodano: 25.02.2017 | Komentarze 23

Wszystko dziś było u mnie rowerowo z grubsza.

Z grubsza wykręciłem podobną trasę jak przedwczoraj, czyli Dębiec – Plewiska – Komorniki – Konarzewo – Trzcielin – Dopiewo – Palędzie – Dąbrówka – Plewiska – Dębiec, choć z drobnymi modyfikacjami.

Z grubsza miałem taką samą cieniutką średnią jak wtedy, na tych samych grubaśnych crossowych kołach.

Z grubsza przewiało mnie do cna, mimo ubrania się w strój z grubsza odpowiedni. Jednak na wichurę nie ma mocnych.

Z grubsza wróciłem zadowolony z wyjazdu, bo po wczorajszym chomiku i dzisiejszym poranku, który przywitał mnie widokiem ulic pokrytych śniegiem (na szczęście po dziewiątej stopniał), to, że znów siedziałem na siodełku jest pozytywne.

Z grubsza uważam swoją formę za w miarę ok, bo dziś podczas walki z podmuchami dogoniłem w Trzcielinie jednego ambitnie kręcącego rowerzystę, który na moją ofertę, że lekko go podwiozę na kole po chwili odpuścił. W sumie żaden powód do dumy, ale nie zaszkodzi o tym napisać, żeby doszło +3 do rowerowego morale :)

Z grubsza... pięć dych wpadło.


  • DST 53.00km
  • Czas 02:01
  • VAVG 26.28km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 55m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

O Pączusiu :)

Czwartek, 23 lutego 2017 · dodano: 23.02.2017 | Komentarze 26

Dziś, w przeciwieństwie do dnia poprzedniego, pogoda była strasznie niezdecydowana. Wczoraj po prostu od rana lało, więc skończyłem na chomiku (33 km, średnia 32,2 km/h), w przypadku tłustego czwartku już zrobiło się bardziej smacznie. Znów miało według prognoz padać, więc ze zdziwieniem przyuważyłem rano niebieskawe kawałki nieba. Niepokojące było jedynie to, że chmury ścigały się z F-16, co oznaczało jedno - wciąż koszmarnie mocny wiatr.

W związku z tym wybrałem crossa, bo raz, że cięższy, dwa, że jak już mam zmoknąć to wolę mieć świadomość posiadania szerokiego błotnika chroniącego moje cztery litery. Ruszyłem na zachód, jak to zwykle bywa podczas walki z wichurą starając się kręcić do przodu, a nie cofać. Jako tako się udawało. Bardzo jako tako. Do wysokości Trzcielina, gdzie dotarłem przez Luboń, Wiry, Komorniki oraz Konarzewo i zmieniłem w końcu kierunek jazdy, moja średnia wyniosła ledwie 23 km/h, co i tak uważałem za spory sukces :) Podczas powrotu nawet kilka razy powiało mi w plecki, ale cobym się za bardzo nie zachłysnął to głównie szturchało z boku.

Póki mogę korzystam jeszcze ze słuchawek i umilam sobie pedałowanie muzyką, a jak mi jej zakażą to pozostanie myślenie na trasie. Za to chyba się nie wezmą, chociaż kto wie? :) I tak sobie analizując rzeczywistość wymyśliłem, że jak wrócę to przy pączusiu narysuję w końcu coś o naszym Pączusiu, tym głównodowodzącym. Dawno się w to nie bawiłem, ale drób czyni cuda :)

Asumptem był oczywiście widok, który również dziś mi towarzyszył. Nie sądziłem, że i za tę aleję między Gołuskami a Plewiskami się mendy wezmą, Tną równo, ale ja wciąż się łudzę, że chodzi tylko o gałęzie...

Gdy wracałem chmurzyło się już konkretnie, zdążyłem jednak nabyć zestaw podstawowy do kawki i myknąć do domu przed deszczem. Tym samym mój ostatni w tym miesiącu dzień wolny uznaję za póki co udany, a nawet smaczny. Jutro znów podobno cały dzień opady... :/



  • DST 31.70km
  • Czas 01:15
  • VAVG 25.36km/h
  • VMAX 43.50km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 54m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut ukośny

Wtorek, 21 lutego 2017 · dodano: 21.02.2017 | Komentarze 12

Jednak nie zacząłem świecić po wczorajszej wizycie w ognisku ptasiej grypy. Te maty dezynfekujące chyba są jednak skuteczne :) Choć w sumie z jednej strony szkoda, może bym poczuł miętę do jazdy nocą :)

Dziś natomiast zdecydowanie nie czułem mięty nie tylko do jazdy, ale nawet do wyściubienia nosa za drzwi. Przelotny, choć niewielki opad nie był problemem, w przeciwieństwie do wiatru, który po raz kolejny starał się stanowczo zbyt intensywnie testować moją cierpliwość. Zacisnąłem jednak zęby (przy okazji - zaczyna mnie boleć górna piątka) i ruszyłem crossem przed pracą choć na minimalny (g)lutowy dystans. Oj ciężka to była misja. Pierwsza połowa trasy, z Poznania przez Plewiska do Skórzewa i ronda przed Dąbrówką to nawet nie jazda. To błagalna ateistyczna modlitwa o poruszanie się do przodu, a nie tak jak dziś byłoby wygodniej, na wstecznym. W każdym razie do momentu nawrotu na liczniku miałem zawrotną wartość 22,5 km/h. Oł je :)

Powrót przez Gołuski był zdecydowanie przyjemniejszy, przynajmniej w znacznej jego części. Choć przy zjeździe z wiaduktu na serwisówce przy S11 w pewnym momencie moja pozycja wyglądała z grubsza tak: "\". Po chwili już prawie tak: "-". Na szczęście udało się wrócić do: "I" :)

Ulica Czechosłowacka kawałek przed Górczynem wyłysiała. Podobnie jak moje do tej pory wybitnie zielone osiedle. O chorej wycince w całej Polsce napisano już wiele, więc wałkować tematu nawet mi się nie chce - wkurza mnie jedynie, że z powodu kretyńskiej ustawy wymyślonej przez tych gnoi inne gnoje śmiejąc się ludziom, którzy tak jak ja doceniają kawałki zieleni w mieście, w pysk, robiąc mi pustynię z krajobrazu, który tak sobie ceniłem. Ręce opadają. Albo inaczej - zaciskają się w pięści. A jeszcze w pakieciku wyczytałem dziś takiego oto NEWSA. Ja bym poszedł dalej - zakażmy jazdy na rowerach w ogóle! Wystarczy przeprowadzić sondaż wśród samych kierowców z pytaniem czy życzą sobie obecności cyklistów na drogach i pojawi się niezbity argument spod szyldu "lud tak chciał".


  • DST 54.20km
  • Czas 02:06
  • VAVG 25.81km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 205m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

W oku ptasiogrypiego cyklonu

Poniedziałek, 20 lutego 2017 · dodano: 20.02.2017 | Komentarze 32

Nocne opady deszczu spowodowały, że jazdę do motywacji miałem dość mierną. Gdy do tego rano podczas wyjścia po pieczywo za pomocą mocnego podmuchu prawie zmiotło mnie spod piekarni (ale dzielnie nabyłem chlebek, stając się mącznym bohaterem w swoim domu) to zredukowały się one niemal do zera. Ale skoro miłościwie nam służąca pani premier przeżyła Oświęcim to co, ja nie dam rady? :)

Dałem. Tyle że crossem. Co prawda drogi już w większości wyschły, ale nie chciałem odlecieć szosą gdzieś w kosmos, stąd taki wybór. Nie miałem tylko sprecyzowanego celu wyjazdu, więc ruszyłem najpierw po prostu przez Luboń i Łęczycę do Puszczykowa, które objechałem dokoła, by znaleźć się w Mosinie. Tam postanowiłem skorzystać z szerokich kół i wykonać ryzykowny dla życia kurs „ddr-ką” (cudzysłów zasłużony) do Krosna i Drużyny Poznańskiej. Tam w końcu sprecyzował mi się plan wycieczki, gdyż przypomniałem sobie o dawno niejeżdżonej drodze przez Borkowice.

Najpierw jednak przejechałem po czymś dziwnym, jakby wyciętym kawałku asfaltu przykrytym trocinami. Kawałek dalej skojarzyłem fakty za pomocą tego znaku:

Wklejałem już podobne zdjęcie z Puszczykowa, ale w obszarze zapowietrzonym mnie jeszcze nie było. A że się cofać nie lubię to postanowiłem kilka następnych kilometrów wykonać bez oddychania. No cholera, nie wyszło :)

Dotarłem do Bolesławca (nie tego na Dolnym Śląsku, choć jednakowoż „uroczego”) i stwierdziłem, że skoro już tu jestem to polecę hardkorem i zobaczę miejsce, w którym ostatnio wybito kilkaset tysięcy sztuk drobiu z powodu ogniska ptasiej grypy. Ponura aura, paskudny wygląd okolicy oraz świadomość stanu zagrożenia (choć niby nie dla ludzi) spowodowały, że jechałem jak po skromniejszej wersji Czernobyla. Psy tu dupami szczekały, a szczególnie jeden spryciarz, taktycznie chowający się w krzakach gdy nadjeżdżałem, a zaczynający mnie gonić i szczekać gdy był pewny, że mu to się nie uda. Dokręciłem do zakładów, usłyszałem przejmującą ciszę, zobaczyłem pojedyncze auta oraz generalną pustkę i zawróciłem. Kaszląc zapobiegawczo, bo nigdy nic nie wiadomo :)


Opisywane dziwne wyłomy w drodze okazały się matami dezynfekcyjnymi. Jak to cholerstwo działa nie mam pojęcia, ale czuję się zdezynfekowany. Jeśli jutro zacznę świecić dam znać.



Wróciłem przez Dymaczewo do Mosiny, tam na chwilę zajrzałem do Adrenalina Fitness, bo miałem do przekazania pewien gratis koledze i stałym puszczykowsko-lubońskim kursem dotarłem do domu.

Przewiało mnie konkretnie, na szczęście nie zmokłem. Pada za to teraz i podobno ma być tak również jutro oraz w kolejnych dniach, więc tym bardziej się cieszę, że zaliczyłem te pięć dyszek. A co do ptasiej grypy to wyczytałem po fakcie, że byłem w samym centrum cyklonu zwanego H5N8. Ma ono około trzech kilometrów średnicy w okolicy Bolesławca, zamieniając się potem w około dziesięć w wersji lżejszej. Ale skoro ludzie tam jak sądzę (bo nie widziałem) wciąż mieszkają to chyba mogę być spokojny. W razie „w” - przekażcie moje przesłanie, że w polskich warunkach drobiu należy się wystrzegać. W każdym możliwym tego rozumieniu :)

Tylko tego ptactwa żal… :/ Choć może to dla nich lepiej – być zagazowanym niż skończyć z poderżniętym gardłem na taśmie. Ot, człowiecze (niby gatunek najwyższy, phi!) dylematy.


  • DST 53.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.14km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 124m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pokrótce standardowo

Niedziela, 19 lutego 2017 · dodano: 19.02.2017 | Komentarze 11

Wszystko dziś było standardowe.

Klasa była standardowa - "kondomik" (Poznań - Komorniki - Stęszew - Łódź - Dymaczewo - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Poznań).

Wiatr był standardowy. Wrócił do swojej klasycznej odsłony, czyli permanentnego gnojenia.

Ruch na drogach był standardowy. Czyli jak co niedziela - niewielki, za to z wybitnie wielką reprezentacją gówniarzy w pierdzących personifikacjach buzujących hormonów. Głównie tych niemieckich, na trzy i cztery litery. Personifikacji, bo właściciele hormonów zdecydowanie wyglądali na wybitnie polskich.

Jak na ocieplenie ilość kolarzy była standardowa. Czyli spora. No i tu akurat fajno. Mijałem się w Dymaczewie nawet z kilkunastoosobową grupką, być może Zgrupką, ale było szaro i nie przyuważyłem strojów.

Jedno było niestandardowe - rowerzysta widziany przeze mnie w Wirach. W krótkich rowerowych spodenkach. Przypominam - mamy luty. Tym samym już nie uznaję BS za świat freaków. Rzeczywistość jest gorsza :)


  • DST 51.00km
  • Czas 01:49
  • VAVG 28.07km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 87m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Replay

Sobota, 18 lutego 2017 · dodano: 18.02.2017 | Komentarze 6

O klimacie dzisiejszego wyjazdu nie chce mi się rozpisywać, a jakby ktoś był ciekaw to zapraszam do wczorajszego pierwszego akapitu w celu wykonania zadania z gatunku "kopiuj-wklej" w wersji "przeczytaj-zapomnij" :) Napiszę tylko tyle, że mycie roweru uważam od dziś za całkowity bezsens, bo co z tego, że wczoraj go ładnie wypucowałem licząc choć na minimalny brak opadów, gdy dziś został on przez wspomniane meteorologiczne atrakcje usyfiony 200 procent bardziej. I w ogóle nasuwa się pytanie - czy życie ma sens? :)

Trasę również wykonałem dość podobną do wczorajszej, z tym, że w Plewiskach skierowałem się tym razem na Skórzewo i Wysogotowo, z którego odbiłem do Sierosławia i Więckowic, by następnie zmienić kierunek jazdy i wrócić przez Dopiewo oraz Gołuski i Plewiska do domu. Prócz tego, że nie widziałem większych przeszkód do jazdy momentami mało widziałem w ogóle, bo wciąż nie zamontowałem sobie wycieraczek na okulary.

Atrakcji dziś większych nie było. Prócz może jednej, bo na skrzyżowaniu ulic Wołczyńskiej i Wołowskiej najpierw mym oczom ukazał się radiowóz, koło niego rozmawiający z kimś policjant, a za samochodem leżał sobie w błocku, pyskiem do ziemi skrępowany z tyłu kajdankami bysio. Co tu się wydarzyło nie mam pojęcia, ale widocznie sobota zaczęła się jak należy. Szczególnie dla pralni :) Bałem się jedynie cyknąć fotkę, bo osobiście nie należę do miłośników wydłubywania żużlu z zębów.


  • DST 52.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 27.37km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 73m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Syfilizm

Piątek, 17 lutego 2017 · dodano: 17.02.2017 | Komentarze 10

Patrząc dziś za okno byłem prawie pewny, że nie pokręcę. W nocy padał deszcz, którego nieśmiałe krople jeszcze spadały nad ranem na ziemię. Dodatkowo łóżko atakowało tą swoją cieplarnianą magią, dzięki której w rywalizacji człowiek kontra wstawanie chciałoby się z automatu poddać walkowerem. 

No ale jednak się udało. Ruszyłem gdy niebo zaczęło się lekko przejaśniać, choć na drogach syf był nieziemski. Co oznaczało jeden wybór - szosa :) Tak, czasem zdarza mi się opuścić mentalnie przestrzenie słowa "logika". Ale mimo że wróciłem ubabrany jak przeciętny Dmytro czy inny Timur z promocji na słoninę w Biedro to kręciło mi się całkiem fajnie. Trasę wykonałem z Dębca przez Plewiska, Gołuski, Dąbrówkę, Dopiewo, Trzcielin, Konarzewo, Rosnowo, znów Plewiska i do domu. Wiatr mnie zgnoił, woda z kałuż powodowała, że nie musiałem sięgać po bidon, a i tak wróciłem z pozytywnym uśmiechem na pysku. No i nowy licznik póki co daje radę, nawet gdy ja nie domagam :)