Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197362.50 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2016

Dystans całkowity:1755.83 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:60:46
Średnia prędkość:28.89 km/h
Maksymalna prędkość:53.80 km/h
Suma podjazdów:3992 m
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:54.87 km i 1h 53m
Więcej statystyk
  • DST 42.30km
  • Czas 01:39
  • VAVG 25.64km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 274m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gdynia - Władek. Lost-zagubieni

Niedziela, 31 lipca 2016 · dodano: 31.07.2016 | Komentarze 7

Mój cichy i nieśmiały plan jednak wszedł w życie. W tym roku uparłem się, żeby choć na jeden wyjazd spod znaku "odmóżdżacz", czyli popularne polskie ośrodki wypoczynkowe kontra dwuosobowa delegacja kultywatorów rodu na literę "zet" zabrać rower. Do dzisiejszego rana wszystko jednak zależało od pogody, która na szczęście dopisała. Zgodnie z umową dzieląc role w tematyce dostarczenia bagaży na poznański dworzec (kolejne niewpisane pięć kilosów jakby co) wsiedliśmy do pociągu IC do Gdyni Głównej. Jak dla mnie nie ma bowiem lepszego sposobu przemieszczania się niż pociąg. Oczywiście poza dwoma kółkami :)

Do Gdyni dotarliśmy cali i bezpieczni, o dziwo nawet mając pod kontrolą mojego crossa w wydzielonym przedziale. Dalsza wersja wydarzeń miała zależeć od tego czy uda się zorganizować transport inny niż czekanie ponad godzinę na szynobus w kierunku Władysławowa, gdzie docelowo mieliśmy się znaleźć. Udało się, choć wywalczyć miejsce dla Żony w busiku w klimacie typowego letniego folkloru w PL, łatwe nie było. Kolejne moje zwycięstwo w życiu, hurra :)

Zgodnie z ustalonym planem ruszyłem rowerem wstępnie wyhaczoną w necie trasą, która jak zwykle w realu okazała się mitem. Wyjazd z Gdyni może jest bowiem łatwy, ale dla wszystkiego, co posiada co najmniej cztery koła oraz znajomość terenu, czego w tym przypadku nie mogłem sobie pozazdrościć. Finalnie zgłupiałem pod jakąś zakręconą estakadą i musiałem się ratować wiedzą tamtejszego bikera, który chwilę mnie podprowadził ścieżkami i zasugerował ominięcie elektrociepłowni. Podziękowałem, wszystko fajnie, bo proponowana trasa prezentowała się smacznie:

...było jednak małe "ale". Nagle urywała się w środku pola. Dosłownie. Poczekałem na kolejnego rowerzystę - tu po raz pierwszy błogosławiłem taki dzień jak niedziela :) - który z kolei zaproponował mi pomoc i poprowadzenie szlakiem spod znaku "tu, zaraz w prawo". Ku mojemu przerażeniu, bo nagle zostałem skierowany w jakieś piachy, dziury, ścieżynkę gruntową i cholera wie co jeszcze było na tym zadupiu prowadzącym wzdłuż torowiska przez jakieś dwa kilometry, zauważyłem, że kolega kręci na solidnym mtb. Dziękowałem tylko swojemu rozsądkowi, że nakazał mi on (rozsądek, nie pomocny kolega) kowewnętrznym impulsem nie brać szosy :)

Gdy już znalazłem się na w miarę normalnej trasie musiałem znów pytać co i jak. Tym razem była to grupka mieszana pod względem plci, którzy jako kolejni ostrzegli mnie przed tutejszymi górkami. Cholera, mnie każde wzniesienie cieszy, a jak widać w tych okolicach zakrawa to o jakieś zagrożenie mentalne :) Oczywiście po instrukcjach źle skręciłem, więc musiałem zawracać, ale i tak zdublowałem miłych instruktorów, stając się chyba kolejnym miłośnikiem ulicy Puckiej, bo serpentynki są na niej godne i malownicze. Szkoda, że nie miałem czasu się zatrzymywać, bo czas naglił, zrobiłem więc tylko dwa kiszkowate zdjęcia w pośpiechu.


Po dotarciu do Kosakowa świat stał się prostszy. Oczywiście musiałem jeszcze się pozatrzymywać i popytać jakichś kilkunastu osób, ale znałem już z grubsza dalszy zarys. Kolejnym celem było Mrzezino (i znów "oj, ale czeka tam pana ładny podjazd"), do którego dotarłem kręcąc jakimiś cholernymi betonowymi płytami.

A górka, nie powiem (na fotce nie widać) wymęczyła mnie solidnie. Lubię ją :)

Zresztą tych podjazdów naprawdę było sporo, co najlepsze - prawie w ogóle nie rekompensowanych zjazdami. Może o to chodziło tubylcom? :)

Dojazd do Pucka jakoś minął, ja minąłem Puck, by skręcić w kolejną ddr-kę rodem z Pomorskiego. A ten ród ma swoją specyfikę - jest genialnie, ale strzeż się rowerzysto, bo do czasu. Nie znasz dnia ani godziny. Najpierw jednak zobaczyłem w końcu morze i dopiero uwierzyłem, że jestem na właściwym szlaku :)

A potem? Rozwijałem się na asfaltowej trasie dla cyklistów, tu wyprzedzając, tam mijając, żyjąc złudną nadzieją, że jak coś jest przez X kilometrów prowadzone dobrą jakościowo drogą to nie może nagle zamienić się w... to?

Lub to?

Odpowiedź brzmi - TU MOŻE. Bo co? Bo morze :)

We Władku znalazłem się nie wiem kiedy. A nie. Wiem. Ten obrazek z gatunku marketingu bezpośredniego mi to uświadomił :)

Podsumowując:
- zrobiłem dziś łącznie osiem dych z małym plusem;
- Żona czekała na mnie tylko około pół godziny;
- już nienawidzę Władysławowa w sezonie;
- pomorskie ma genialne podjazdy i zero zjazdów :);
- ludzie w pomorskim są bardzo pomocni, ale boją się genialnych podjazdów;
- wiało mi dziś centralnie w pysk, bo wiatr był z kierunku NW;
- jeszcze bardziej nienawidzę Władysławowa w sezonie :).

Czy jutro gdzieś pokręcę zależy od pogody. Kierunków nie ma za dużo, więc czuję się jak w ruskiej ruletce :)

Kategoria Morze


  • DST 34.20km
  • Czas 01:09
  • VAVG 29.74km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 46m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glucik przedrzeźny

Niedziela, 31 lipca 2016 · dodano: 31.07.2016 | Komentarze 4

Przed wyjazdem na mentalną rzeź (Polacy + morze + lato) udało się jeszcze wstać lekko po piątej (!) rano i wykonać krótkiego gluta szosą. Dłuższego dystansu nie chciałem sobie fundować, bo znając życie na trzydziestym kilometrze pękła by mi dętka lub odpadła kierownica i z ustalonego terminu odjazdu pozostałby… inny termin.

Celem było się nie spocić i to się nawet udało. Całość traski z Dębca przez Plewiska, serwisówkę przy S-11, Dąbrówkę, Palędzie, Gołuski i ponownie Plewiska wykonałem tempem emeryckim. Ale za to wrażenia przy wyjeździe w niedzielę bladym świtem są genialne – zapach powietrza jak na koloniach w dzieciństwie (i nie chodzi tu o okolice latryny), niewysokie mgły snujące się nad polami, a przede wszystkim – puste drogi. Oj, gdybym nie był takim śpiochem to chętnie bym tak sobie częściej kręcił. Ale niestety – siła wyższa :)


  • DST 54.50km
  • Czas 01:49
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 52.70km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 124m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

NÓda :)

Sobota, 30 lipca 2016 · dodano: 30.07.2016 | Komentarze 4

Dziś bez spektakularnych wydarzeń, historii, tragedii, nagłych zmian akcji, pościgów, trupów w szafach, nawet deszczu. Jednym słowem - nuuuuda. Klasyczny "kondomik" od strony Lubonia, Puszczykowa, Mosiny, Łodzi, Stęszewa i Komornik po prostu się wykonał. Oczywiście nie mogło jednak zabraknąć dwóch elementów, bez których wyjazd istnieć nie może - wiatru, który solidnie dziś dawał o sobie znać, oraz debili poruszających się czterema kółkami. Szczególne pozdrowienia dla dziada w Tico, który wyprzedzając przed Dymaczewem dostawczaka jadącego z naprzeciwka uznał mnie za - sam nie wiem - ducha? Pęd powietrza? Kibola Legii? W każdym razie za coś, co w jego oczach nie powinno zasługiwać na uwagę, a może i istnienie, więc minął mnie o centymetry. Tylko dlatego w tak wielkiej odległości, że przykleiłem się do linii łączącej pobocze z regularnym polem. Eh, to, że zawsze znajdzie się choć jeden taki as też jest nudne...

Po powrocie podjechałem sobie jeszcze crossem na Półwiejską (robiąc dodatkowe 11 kilosów, ale nie mam ich gdzie wpisać, więc oficjalnie nie istnieją), gdzie wczoraj najzupełniej przypadkowo odkryłem sklep rowerowy, o istnieniu którego do niedawna o dziwo nie miałem pojęcia. Cel: wymiana siodła i przy okazji sztycy, bo po ostatnich dwóch stówach z trzeszczącym poddupiem już więcej wstydzić się przed ludźmi nie miałem zamiaru :) No i tym samym problem mi się rozwiązał. Mam za niewielką kasę jedno i drugie, przetestowane na razie na krótkim dystansie, a co najlepsze - mimo kręcących się po sklepie ludzi z miliardem pytań nie musiałem nawet sam całości montować, choć to sprawa banalna, bo bez pytania zrobiono mi to gratis. W sumie fajny sklep w samym centrum Poznania, a i widać pasję, bo właścicielem jest były kolarz zawodowy. Polecam.

Jutro rano wyjazd na kilkudniową rzeź mentalną, czyli polskie morze w sezonie. Boję się o swoją psychikę :)



  • DST 51.30km
  • Czas 01:48
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 95m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jednak-Nie-Glut

Piątek, 29 lipca 2016 · dodano: 29.07.2016 | Komentarze 3

Od razu muszę wyjaśnić, że ani mi nie przeszło przez myśl, iż decydując się dziś na rower uda mi się przejechać całość suchą stopą. Gdzie tam. Jednak miałem nadzieję, że zgodnie z informacjami od 99% internetowych pogodynek czeka mnie ewentualnie na trasie delikatne kropidło, a rzeź zacznie się grubo po jedenastej. Taaaa... Zapobiegliwie nawet ruszyłem wcześniej (8:30), gdy niebo było jeszcze słoneczne.

Pierwsze osiem kilometrów minęło szybciutko i suchutko. Rozpoczęcie dziewiątego to już pojedyncze krople, narastające, narastające, narastające, aż... lunęło. Na szczęście byłem w okolicach Szreniawy, w której znajduje się jedno z największych błogosławieństw każdego rowerzysty, czyli przystanek autobusowy. Jak się zatrzymałem, tak tam zakwitłem. Na ponad pół godziny. W towarzystwie samotnego żubra, o dziwo w połowie pełnego, co okazało się podczas transportowania go na bok w celu zapewnienia sobie przestrzeni życiowej. Zresztą nawet nie chcę myśleć o jego zawartości, jeśli nie było nim to, co być powinno :) Zagadka ta pozostanie zagadką, gdyż oczywiście do konsumpcji nie miałem zamiaru przechodzić.

W międzyczasie, mimo że niebo się przejaśniało, ilość lecącej z góry wody nie malała, a wręcz rosła. Z nudów robiłem więc sobie wieśniackie selfie przystankowo-pogodowo-szosowe...

...i zastanawiałem się czy "dolata" to właściwa forma słowa "doleci", określające to, co z kałuż trafiało na moje buty spod kół TIR-ów :)

Dostałem też smsy od Dariusza z zapytaniem czy jakimś cudem jestem na rowerze i czy w takim razie wziąłem kapok oraz czy ma mi wysłać zdjęcie parzonej w domowych warunkach kawy przedurlopowej. Jak widać na załączonym obrazku cios w plecy może nadejść z każdego kierunku i o każdej porze :)

W końcu przestało. Byłem jednak na tyle mądry, że nie zdecydowałem się na dalszą jazdę w kierunku, który pierwotnie założyłem, tylko cofnąłem się do Rosnowa, a potem do Plewisk, gdzie zamierzałem na podstawie sytuacji pogodowej zdecydować co dalej. O dziwo chwilowo już nie padało, więc skręciłem na Komorniki, gdzie podczas postoju na światłach podczas włączania się do ruchu na krajowej piątce zagadał mnie z okna kabiny niemłody już na oko kierowca żółtego TIR-a.
- Chłopie, gdzie ty tak tu jeździsz tym rowerem po takich drogach? Przecież to samobójstwo.
W odpowiedzi z grubsza opisałem ile jeżdżę, że zawsze staram się mieć oczy naokoło kasku, że akurat z tymi większymi gabarytami mam dobre relacje, bo gdy trzeba to zjeżdżam, sygnalizuję etc. Pokiwał ze zrozumieniem w głową, ale i tak podsumował w typowy dla branży, niezwykle kulturalny i głęboki sposób:
- No dobra, ale ja tam i tak za ch...ja bym nie wsiadł na rower.
Tym optymistycznym akcentem skończyła się nasza konwersacja i rozjechaliśmy się w swoje strony :)

Wróciłem do Poznania mając na liczniku nieco ponad trzydzieści kilosów, czyli mało. Było pochmurno, ale wciąż sucho, więc postanowiłem dokręcić do słusznego dystansu, wybierając drogę przez Luboń do Wirów i znów Komornik, gdzie zawróciłem do Lubonia wzdłuż ulicy Żabikowskiej. Na Dębcu pojawiłem się przed jedenastą, trafiając na korek spowodowany jak zwykle zamkniętym przejazdem kolejowym. Ale dziś - uwaga, bo będzie szok - SOK-iści, którzy zazwyczaj zajmują się wlepianiem tu mandatów, pozwolili pieszym i rowerzystom przepełznąć pod szlabanem, bo coś tam się opóźniało z przyjazdem pociągu. Brawo. A ja w tym momencie zamieniłem gluta na niegluta.

Sekundę po tym jak zamknąłem drzwi mieszkania zaczęła się ulewa. Prawie tak jak miało być. Prawie :)

Średniej dzisiejszej nie komentuję, bo więcej było w tym pływania po kałużach niż jazdy, a co do trasy to dla jej zobrazowania wyjątkowo wklejam mapkę. PS. Szczególnie radosna na niej jest zakładka "pogoda" :)



  • DST 51.30km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.04km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 78m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzisińć tysi

Czwartek, 28 lipca 2016 · dodano: 28.07.2016 | Komentarze 5

W końcu pyknęło mi oficjalne 10 tysiaków w tym roku. Oficjalne, gdyż te nieformalne mam już dawno za sobą, bo nie zliczam przejazdów rowerem miejskim, czyli jakichś około stu kilosów więcej miesięcznie, oraz pseudokręcenia na stacjonarnym. W każdym razie - udało się, teraz wszystko co ponad zostanie plusem dodatnim :)

Z tej okazji... nie poszalałem. Znów nie chciało mi się walczyć z podmuchami, więc na spokojnie wykręciłem pięć dyszek kółkiem przez Plewiska, Dąbrówkę. Palędzie, Dopiewo, Trzcielin, Konarzewo, już na stałe poprawiając standard w ten sposób, że w Komornikach odbiłem znów na Plewiska, z radością omijając Luboń. 

Tyle celebracji. Jestem ósmy dzień pod rząd w pracy i zaraz zagryzę monitor :)


  • DST 51.35km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.07km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 84m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez pomysłu na tytuł :)

Środa, 27 lipca 2016 · dodano: 27.07.2016 | Komentarze 4

I znów będzie, że mitologizuję wiatr :) Cóż, biorę na klatę. Wiało dziś mega upierdliwie, zmiennie, choć przyznać trzeba, że do standardowej wmordewindo-urwiszonowości jednak trochę brakowało. A plusem był jego czynnik chłodzący, który momentami stawał się błogosławieństwem.

Bliski byłem nawet rzeczy wydawałoby się nierealnej, czyli pochwały przepustowości mitycznej ulicy Starołęckiej, bo jadąc w jedną stronę udało mi się przejechać nią całkiem sprawnie. Jednak podczas powrotu, gdy trafiłem na koreczek postprzejazdowopociągowy, koszmar wrócił do swej codziennej normy. Szkoda. Ja natomiast pokręciłem przez Krzesiny i Tulce do Gowarzewa, gdzie zakręciłem się na pięcie i wróciłem swoimi śladami. Kolejne pięć dyszek stało się faktem, choć z wynikiem mocno kiszkowatym.

Dobra, wracam do pracy. W tym miejscu chciałbym serdecznie podziękować mojemu ukochanemu rządowi za ustawę antyterrorystyczną, jak zwykle wprowadzoną bez użycia mózgu, przez co aktualnie mam bezsensownej roboty tak na oko miliard razy więcej niż dotychczas. Oczywiście takiej, za którą mi nikt więcej nie płaci. Wielkie spasiba.


  • DST 50.60km
  • Czas 01:41
  • VAVG 30.06km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szorcik

Wtorek, 26 lipca 2016 · dodano: 26.07.2016 | Komentarze 5

Miła niespodzianka - jednak nie padało, przynajmniej rano. Za to zrobiło się gorąco, czego nienawidzę, a fakt, że jest jakieś tam lato nie jest w moich oczach żadnym wytłumaczeniem. Na szczęście - uwaga, uwaga, bo przeczytanie tych słów u mnie stanowi wyjątek nad wyjątkami - wiał wiaterek, który lekko schładzał temperaturę. Czemu jednak gdy zakręciłem w połowie drogi zmienił się z północno-zachodniego na południowo-wschodni, jak zwykle nie mam zielonego pojęcia.

Mimo wszystko jechało mi się dość dobrze, zastępcze pedały w opcji full plastik sprawdzają się fenomenalnie, a i są bardziej pro, bo ważą kilka miligramów mniej niż aluminiowe :) Trasa - Poznań Dębiec - Plewiska - Skórzewo - Wysogotowo - Sierosław - Więckowice - Fiałkowo - Dopiewo - Palędzie - Plewiska - Poznań.

Dziś krótko i merytorycznie miałko, bo nauczony wczorajszym doświadczeniem muszę wpis skończyć teraz, bo inaczej nie zrobię tego do końca dnia. Od niedawna bowiem przebywanie w robocie to jak odpieranie ataków zombie. Brakuje tylko broni. Oj... rozmarzyłem się ;)


  • DST 55.50km
  • Czas 01:53
  • VAVG 29.47km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 139m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Walki z pedałami dalszy ciąg

Poniedziałek, 25 lipca 2016 · dodano: 25.07.2016 | Komentarze 12

Dłuższego wstępu dziś nie będzie, bo motyw tytułowy opisany jest we wczorajszym wpisie. Generalnie miałem wstając dziś rano nadzieję, że moja interwencja młotkiem rozwiąże sytuacje, ale niestety - chwilę po ruszeniu lewy pedał znów się przyblokował, na szczęście nie aż tak mocno jak wcześniej. Jako że nie miałem pomysłu na dzisiejszą trasę to decyzję co do kierunku podjąłem błyskawicznie - Mosina oraz kolejna wymiana serwisowa. Problemem było jednak to, że o 8:30 to ja mogłem sobie ewentualnie poskrobać w szybkę, więc pokręciłem "kondomika" od strony Komornik, Stęszewa, Łodzi i Dymaczewa. W trakcie jazdy odkryłem nowe mięśnie, z których istnienia do tej pory nie zdawałem sobie sprawy - położone gdzieś w śródstopiu, idealnie nadające się do stanowczego utrzymywania pedała w jako takiej równowadze. Czekam na zakwasy :)

Przed sklepem pojawiłem się kilkanaście minut przed teoretycznym otwarciem, a jako że się dziś nie zapowiadałem to pozostało mi czekać. Potem wymiana poszła sprawnie i od ręki, wziąłem pasującego kapcia do pary. podziękowałem, ruszyłem i...... to samo. Po kilometrze coś tam się poluzowało, coś zablokowało, jakiś kawałek się ułamał. Na szczęście byłem blisko, więc zawróciłem, wprowadziłem w osłupienie kolegę/serwisanta i trzeba było kombinować. Generalnie mega dziwna sprawa, bo używałem dokładnie tych samych pedałów w tamtym roku, sprawdzały się super, a wymieniłem tylko dlatego, że przy jakimś zakręcie zrobiłem z nich miazgę, a teraz...? Szajs niemiłosierny jak się okazuje. Albo to ja mam tak ciężką stopę :)

Stanęło na tym, że zamówiłem na razie jakieś lepsze z niewielką dopłatą, których niestety na stanie nie było, więc dostałem póki co jakieś zastępcze używki, które o dziwo się nie rozpadły, w przeciwieństwie do nowych. Tym samym dotarłem do domu w całości i nawet nie musiałem po powrocie wyciągać młotka z szafy. Taka nowość ostatnio w przypadku mojego roweru :)

Jutro ma podobno padać :/


  • DST 51.15km
  • Czas 01:44
  • VAVG 29.51km/h
  • VMAX 53.10km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 187m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bo z pedałami...

Niedziela, 24 lipca 2016 · dodano: 24.07.2016 | Komentarze 2

...nigdy nie wie, oj nie wie się... Jakoś tak to szło. Od razu uprzedzam pytania bardziej narodoowo-żołnierzowyklęto-antyciapato/lewusowo-smoleńskiej młodzieży - nie, nie chodzi o okazję do spałowania uczestników jakieś tam parady :) Ale do sedna.

Świadom, że triathlon wciąż trwa i przejechać przez miasto bez trwałych ubyktów na psychice się nie da, ruszyłem na południe, w akompaniamencie bocznego, wschodniego podmuchu. W sumie jechało się przyzwoicie, nawet Starołęcką łyknąłem bez problemu, olewając wszelakie ścieżki, mając świadomość, że wszelkie siły policyjne zostały rzucone na północ Poznania i mandacik mi raczej nie grozi. Tak dotarłem do Czapur, Wiórka, Rogalinka, skręciłem na Rogalin, a zawróciłem w Mieczewie. Wtedy właśnie zablokował mi się – jak na złość, bo po ostatniej reklamacji z powodu pośpiechu wymieniłem tylko prawy – tym razem lewy pedał. I to tak, że praktycznie nie dało się jechać, bo stopy nie można było za cholerę ułożyć. Co chwilę więc stawałem i jakoś tam udawało się wyrównać ułożenie, ale w końcu musiałem się zatrzymać i zweryfikować w czym rzecz. Okazało się, że odpadł jakiś element mocujący, środek przetransportował się na gwint i blokował całość. Naprawa nie wchodziła w grę, więc zastosowałem najlepszą, odwiecznie stosowaną metodę. Czyli na kopa. Zadziałało o tyle, że dało się dalej jechać, mało komfortowo, ale do przodu. Tym samym po minięciu Rogalinka, Puszczykowa i Lubonia dotarłem do domu.

Gdy tak walczyłem ze sprzętem, jadąc ulicą Wczasową w Puszczykowie usłyszałem przeciągle trąbienie ze strony jakiegoś troglo w puszce, według którego ścieżka po przeciwnej stronie mojego toru jazdy to też szlak, do którego powinienem się przytulić. W tej całej mojej irytacji puściło mi wszystkie werbalne hamulce i szanowny pan kierowca otrzymał ode mnie tak samo przeciągłą litanię. Niestety się nie zatrzymał, bo w afekcie chciałem już sprawdzać czy może nie da się całkowicie naprawić defektu na jakimś tam elemencie jego czterech kółek.

Stan większej „pedałowej” równowagi udało mi się przywołać dopiero w domu, przed wyjściem do pracy. Za pomocą młotka ;) Oj, pechową partię trafiłem, nie ma co...


  • DST 52.23km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.02km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 101m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

P666 zgłoś się

Sobota, 23 lipca 2016 · dodano: 23.07.2016 | Komentarze 2

Miało być dziś upalnie, a było sympatycznie. Miało być piekące słońce, a na szczęście były chmury. Tak, zdecydowanie nasi meteorolodzy rozwijają swoje umiejętności w nieprzewidywaniu pogody coraz bardziej. Są już bardzo bliscy mistrzostwa, bo pomyłka o ponad dziesięć stopni na niecałe dwanaście godzin przed to jest już coś :)

Było za to coś, co być musiało. Triathlon w Poznaniu, czyli znów zablokowane miasto, dzięki czemu chcąc dostać się na północny wschód od Dębca musiałem skierować się piętnaście kilometrów na południe, do Koninka, skąd dopiero pokręciłem na północ, przez Tulce i Zalasewo do granic Swarzędza, gdzie zawróciłem. No cóż. nie mam pretensji do istot, które lubią w ścisku pedałować, pocić się podczas biegu oraz taplać wspólnie w bajorku, ale co roku mi cholera utrudniają jazdę :)

O czym to ja jeszcze miałem... Aha. Wiatr :) Niezbyt silny, ale skutecznie przy zmianach kierunku moich oraz jego uwalił mi przyjemność z jazdy, nie mówiąc o średniej.

Ostatnio minął mnie na trasie w jakimś wypasionym wozie P1 MISIO. Dziś, w Garbach, wyprzedził jakiś nissanik o kolorze (...) (tu wstawić coś czego nie ogarnia męski mózg) z dumną rejestracją P2 AGNES, do tego z napisem "sexi bielizna". Uwielbiam przedstawicieli polskiej inteligencji :) Idąc torem cyferkowym spodziewam się na kolejnych trasach spotkać na przykład P3 GRUCHĘ. potem P4 NIUNIĘ, potem... jak dojdę do P666 SEJTAN przeżegnam się i przestanę jeździć rowerem. Obiecuję. Na 24 godziny :)