Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197418.70 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2016

Dystans całkowity:1365.05 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:48:03
Średnia prędkość:28.41 km/h
Maksymalna prędkość:57.00 km/h
Suma podjazdów:2934 m
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:50.56 km i 1h 46m
Więcej statystyk
  • DST 53.35km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.10km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

DZ - wersja na plus

Poniedziałek, 31 października 2016 · dodano: 31.10.2016 | Komentarze 0

Tak, zdecydowanie z dobrych zmian przemawia do mnie tylko jedna jedyna - ta weryfikująca czas na zimowy. Jak na moje to taka może następować co miesiąc :)

Dziś krótko, bom zalatany. Rano udało się zrobić kurs na zachód, przez Plewiska, Skórzewo, Wysogotowo, Więckowice, Dopiewo, Palędzie, Dąbrówkę i znów Plewiska, Czyli nic nowego, nic zaskakującego, po prostu orka pod wiatr, dziś już trochę słabszy. Z naciskiem na "trochę". Od jutra wedle prognoz najpierw deszcz, a potem deszcz, aż do czasu, gdy zacznie padać :/

Skończyłem słuchać "Przejęcie" Chmielarza. Oj, jest dobrze. Zaczynam "Wampira". Ma chłopak talent, nie ma co.


  • DST 51.75km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.23km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 134m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łacina

Niedziela, 30 października 2016 · dodano: 30.10.2016 | Komentarze 6

Pierwotnie miałem dziś wcześnie rano wracać z Prusimia, ale jak można wyczytać we wczorajszym wpisie sytuacja się lekko skomplikowała i finalnie startowałem z domu. Dzięki zmianie czasu (w tę stronę ją nawet lubię) poszło mi to sprawniej niż zazwyczaj, a poza tym nie za bardzo mogłem marudzić, gdyż mimo niedzieli grafik był wytyczony prawie co do minuty...

Żyła we mnie abstrakcyjna nadzieja, iż sytuacja pogodowa się unormuje, ale gdzie tam! Zimno, ponuro, średnio sympatycznie, a przede wszystkim TEN #*&^% WIATR. Na całej trasie z Poznania przez Plewiska, Gołuski, Dąbrówkę, Palędzie, Dopiewo, Trzcielin, Chomęcice, Rosnowo i znów Plewiska do domu miałem do pokonania trzy wiadukty, z dość ostrymi zjazdami. I mój dzisiejszy max na nich to… 28 km/h. I to przy sporym dokręcaniu. Co prawda finalnie udało mi się na jednym kawałku dobić do pięciu dych na godzinę, ale to w chwilowym momencie rozkoszy, gdy przez kilka sekund wiało mi w plecy.

Generalnie za swój sukces uznaję już to, że średnia nie miała wartości ujemnej :) A to, co zostało wyartykułowane pod nosem z moich ust choćby podczas walki z huraganem na odsłoniętej całkowicie serwisówce przy S11 śmiało mogłoby wzbogacić podręczniki współczesnej łaciny. Lub słów jej pokrewnych :)


  • DST 62.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 27.56km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 142m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

No i dupa :/

Sobota, 29 października 2016 · dodano: 29.10.2016 | Komentarze 27

Oj, dużo miałem dziś czasu na myślenie nad tytułem wpisu. I tylko ten pasował mi w całości.

Po kolei jednak.

Po niełatwych roszadach w pracy, zamianach i nadgodzinach udało mi się załatwić wolną sobotę, która miała być taka w jednym celu - pojawieniu na się na, będącym pomysłem Jurka57, integrującym bikestatowiczów z WLKP JurkoZlocie (tak to roboczo nazwałem). Było to drugie podejście do tematu, gdyż pierwszy termin został przełożony z kilku względów. Tym razem miało się udać. I wszystko było na dobrej drodze.

Wyspałem się, zjadłem bogate śniadanie, Żona zamontowała mi kanapki na drogę, które jako człowiek nieusakwiony zapakowałem wraz z ciuchami na zmianę do plecaka. Tym samym, wyglądając jak niepełnosprawna wersja wielbłąda, ruszyłem.

Ruszyłem... Taaaa... Bardziej adekwatne będzie: wsiadłem na rower i próbowałem ruszyć. Wiatr był tak silny, że zatrzymywał mnie w miejscu, a nawet namiętnie próbował cofać. No ale w końcu wiedziałem na co się piszę - w pełni świadomie podjąłem decyzję o pokonaniu około dziewięćdziesięciu kilometrów do Prusimia, w którym zresztą nigdy nie byłem (co stanowiło dodatkowy motywator do wyjazdu), z huraganem prosto w ryj. Miałem też oczywiście już przygotowany cały zapas wytłumaczeń czemu pokonałem ów dystans z prędkością zbliżoną do ujemnej.

Trasę wybrałem najprostszą z możliwych, wzdłuż zawsze ruchliwej DK92. Zanim jednak do niej dotarłem postanowiłem zafundować sobie spokojniejszy kawałek, przez Plewiska, Skórzewo, Wysogotowo, Lusowo... no właśnie. Do tego momentu było ok, przynajmniej pod względem braku niespodzianek. Walczyłem z każdym podmuchem, wolno bo wolno, ale jednak do przodu. Niestety... właśnie tam, na dwudziestym kilometrze stało się to, czego się podświadomie obawiałem po wczorajszym - lewy pedał zaczął żyć własnym życiem. Pełen optymizmu zastosowałem wiekowy patent, czyli kręciłem nim przeciwnie do ruchu wskazówek zegara aż się odblokuje. Udało się. Na kilometr. Znów stop. Znów ręczna robota. Na dwa kilosy. Potem znów. Dojechałem do Tarnowa Podgórnego, tam jakoś udało się przejechać ścieżką, zatrzymując znów kilka razy. Przy jej końcu skontaktowałem się z Jurkiem, informując, że jest problem i jest opcja, iż nie dotrę, ale jeszcze spróbuję pokręcić. Otrzymałem krótką instrukcję w tematyce kręcenia jedną nogą, nawet próbowałem się zastosować, ale mając przeciwko sobie wichurę nie za bardzo wychodziło :)

W afekcie zrobiłem coś, czego nigdy nie robię za Tarnowem, czyli rondo pokonałem DDR-ką. Hmm. Coś mi się wydaje, że po raz ostatni. Czemu? Eee... sam nie wiem.

Niestety - po minięciu miejscowości Rumianek nic się nie poprawiło w sytuacji. Regularność zatrzymań wzrosła do pięciuset metrów, dojechałem więc do tablicy granicznej powiatów i się poddałem. Jurek nie odbierał, więc zamontowałem sobie w uszach zestaw słuchawkowy, zrobiłem symboliczne zdjęcie, na którym widać smutek poddania się i zawróciłem :/

Jurek oddzwonił, ja jadąc wyjaśniłem sytuację, na co nawet otrzymałem propozycję podwózki do Prusimia, ale pozostawała kwestia jutrzejszego powrotu, który zaplanowałem na poranek, a ekipa miała jeszcze w planach objazdówkę po tamtejszych hopkach, więc odpadało. Ja wpadłem jeszcze na jeden pomysł - przypomniałem sobie, że w Swadzimiu, jakieś dziesięć kilosów wstecz, jest Decathlon, który dawał mi nadzieję na dojechanie, a nie dojście do domu. A może nawet nawrotkę?

Po tym razem brutalnym potraktowaniu pedała z kopa, w sytuacji, gdy już nie musiałem na niego naciskać, a jedynie zdać się na tym razem błogosławiony podmuch wiatru w plecy, o dziwo dało się kręcić (jedno zatrzymanie, całkowita blokada, naprawiona) i powoli odnalazłem drogę do tymczasowego celu. W Decathlonie, który nie jest sklepem mojego pierwszego wyboru, od razu skierowałem się do serwisu, zapytałem czy byłaby opcja wymiany tych dość istotnych elementów na miejscu i ku swemu zdziwieniu otrzymałem odpowiedź: tak, zaraz powiem koledze, który tu będzie, pomoże panu. Szok. Zdecydowanie pozytywny. Do tego ochroniarz sam zaoferował, że popilnuje mi roweru (wow!), więc ruszyłem na poszukiwanie pedałów. Tu mi mina lekko zrzedła, bo aktualnie na stanie były albo tanie plastiki, albo jakieś kosmosy za +/- dwie stówy, albo... no właśnie. Aluminiowe, za mniej niż pięć dyszek, całkiem solidne, tylko że mające się do szosy jak płetwy dla jamnika. I tak mniej więcej wyglądają aktualnie (zdjęcie zrobione pod domem):

Trochę się naczekałem w sklepie, bo akurat kolejeczka interesantów wpadła, tu rower na grudzień, tu kaseta ma za dużo zębów, więc trzeba wybrać nową, tam napisy na ciuchy sportowe dla firmy trzeba zrobić, więc kwitłem, ale i tak tragedii nie było. Gdy już trafiło na mnie to wymiana potrwała, jak to w takich nieskomplikowanych przypadkach, chwilę, a co najlepsze - nie chciano ode mnie kasy za wymianę! Mimo nalegań! Szacun, naprawdę. Niby pierdółka, sama sprawa nieskomplikowana, ale jednak - brawo Decathlon Swadzim! :)

Gdy wyszedłem na zewnątrz... musiałem podtrzymać rower, żeby nie upadł od podmuchu. Była godzina prawie piętnasta, czyli ta, którą zaplanowałem na pojawienie się w okolicach mety. Tymczasem byłem kilka kilometrów od granicy Poznania... Wykonałem więc jeszcze jeden telefon do Jurka, potwierdzający niestety moją ostateczną rezygnację i osobistą porażkę. Nienawidzę tego, nienawidzę się poddawać, ale spojrzałem na sytuację realnie - do Prusimia miałem jakieś siedem dych pod mega mocny wiatr, z tyłu tylko lampkę z marketu, a 9/10 drogi wzdłuż koszmarnie dziś (o dziwo) zaTiR-owanej DK92. Do tego podczas naszej rozmowy zaczęło kropić, potem mocniej padać... No nie, trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść :/

Z płetwami pod nogami wróciłem do miasta, tam stanąłem w... korkach. W sobotę. Około szesnastej. No tak, życie cmentarne się zaczęło. Czułem się jak o 7:55 rano przed wjazdem do jedynej drogi prowadzącej do korpo. Cale moje stanie zamiast jazdy dopełniły całości dzisiejszego wyjazdu. Osiągnąłem chyba najgorszą w historii średnią na szosie, po trzech godzinach od startu miałem zrobione czterdzieści kilometrów z małym plusem, cały misterny plan w p...lecy. Bywa.

Tak więc wrócę do tytułu: no i dupa!

PS. Z Jurkiem jako "wodzem" ekipy udało się połączyć wieczorem i symbolicznie otworzyć browara. Choć tyle :)


  • DST 52.40km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.11km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 111m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wolna Amerykanka

Piątek, 28 października 2016 · dodano: 28.10.2016 | Komentarze 9

Jak wiadomo nieszczęścia chodzą parami, a w moim przypadku jeżdżą (ja i rower). W związku z tym moje wczorajsze przygody z przednią gumą dziś płynnie zamieniły się w gnój z pedałem. Lewym. Tak bowiem - jak to tylko ja potrafię - wszedłem w zakręt, że zahaczyłem nim o glebę, na szczęście nie wywracając się, ale od tego momentu pod butem zaczęła mi się wolna Amerykanka. A nawet Kanadyjka. Po trzech przystankach i potraktowaniu sprzętu finalnie z kopa dało się jechać, ale pod domem znów coś się przyblokowało. Pomógł następny kop. Mam nadzieję już na stałe, ale coś czuję, że jestem zbyt dużym optymistą.

Wykonałem "kondomika" od strony Górczyna, Komornik, Stęszewa, Łodzi, Mosiny, Puszczykowa i Lubonia na Dębiec. "Wiater" się wzmógł. Fajnie choć, że z zachodu, ale komfortowy to on nie był :) Jako że po prostu nie chce mi się ostatnio cisnąć to olałem średnią i kręciłem wybitnie tempem emeryckim. I jak prawdziwemu polskiemu emerytowi przeszkadzały mi pedały.




  • DST 55.60km
  • Czas 01:55
  • VAVG 29.01km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 166m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Troglobaba i problemy z gumą

Czwartek, 27 października 2016 · dodano: 27.10.2016 | Komentarze 7

Dziś jesień miała dzień sympatyczny. W końcu to kobieta, więc trzeba takie doceniać ;) Nie mżyło. nie padało, nie mgliło, aż chciało się wyruszyć gdzieś dalej, ale niestety - robota wzywała. Wykonałem więc jedynie klasyczne pięć dych z małym nadkładem, wynikającym z konieczności odwiedzenia na chwilę lubońskiego oddziału swojego kołchozu i odebranie dość cennego sprzętu.

Wiatr w teorii miał wiać z południa. I tak było, dopóki nie zawróciłem - wtedy zmienił kierunek na zachodni. Sweet :) Pokręciłem w tę i z powrotem z Dębca przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę (tam niestety objazd pomiędzy ddr-kami i zakazami jazdy rowerem. Moje zęby...), Żabinko i Żabno, gdzie na górce zawróciłem. Jechało mi się jakoś dziwnie ciężko, w domu okazało się czemu - powietrza w przednim kole było tyle, co kot (na pewno jakiś się znajdzie) napłakał. Pewnie dopompowując je przed wyjazdem coś skopałem przy wentylu i mam za swoje.

Pod sam koniec, już na Dębcu, zostałbym placuszkiem za sprawą jakieś troglobaby, która biorąc azymut na Rossmana skręciła mi przed nosem w lewo, tak, że aż musiałem wjechać na chodnik, będący jednocześnie początkiem wjazdu do sklepu, żeby nie wylądować w okolicach podwozia. Tępa dzida dostała ostro po uszach nie tylko ode mnie, ale i od kobiety, która jechała za nią. Niestety, tutaj zdarza się to coraz częściej - paniusie będące już myślami w drogerii, kupujące mentalnie jakieś podkłady lub inne... eee... lub inne rzeczy (w tej tematyce jak nigdy brakuje mi słów) to broń śmiertelna. Gorzej jest tylko przy giełdzie odzieżowej na Górczynie. Tam powinni zrobić znak: "teren przyjazny samobójcom". 


  • DST 51.30km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.04km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mlecznie

Środa, 26 października 2016 · dodano: 26.10.2016 | Komentarze 7

Nie może być nudno. Po prostu nie może. Jak nie wieje mocno to pada, jak nie pada to mży. A czasem na raz mży, pada i wieje. Dziś dla odmiany za oknem ktoś wylał gęste mleko, co nie tylko jest marnotrawstwem zasobów, ale aktywnym czynnikiem z gatunku tych upierdliwych. Aż musiałem wykręcić lampkę z crossa i przyczepić w szosie, bo świecić pod tyłkiem słabiutkim led-em jakoś mi się nie widziało. A pewnie kierowcom nie widziało się mnie widzieć :)

Rok temu żałowałem, że nie zamontowałem sobie na sezon jesień/zima wycieraczek do okularów. Dziś przypomniałem sobie czemu. Osiadająca na nich woda czy para powodowały, że mleko było nie stu, ale dwustuprocentowe. W pewnym momencie opuściłem je więc do połowy nosa, przez co wyglądałem pewnie jak emeryt z misją, szukający w skupieniu kolejnego Żyda w polskim sejmie.

A to, co nie wyglądało, wyglądało o tak na początku...

...trochę lepiej później...

...aż w końcu już całkiem ładnie. 

Wykonałem woooolniutkie kółeczko na zachód, z Dębca przez Plewiska, Skórzewo, Wysogotowo, Więckowice, Dopiewo, Gołuski i znów Plewiska. Gdy mijałem słynną stację diagnostyczną w Fiałkowie, słynącą z ciekawych gadżetów na ekspozycji, kadłub samolotu we mgle z czymś mi się skojarzył... Hm... Zupełnie nie wiem z czym. Ale coś czuję, że pierwsze z brzegu odtworzone wydanie "Wiadomości" pomoże mi w wyjaśnieniu tej zagadki :)



  • DST 31.80km
  • Czas 01:10
  • VAVG 27.26km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 43m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut na stacji Bułgarska

Wtorek, 25 października 2016 · dodano: 25.10.2016 | Komentarze 5

Zaskoczenia nie było. Miało padać i padało. Po ósmej rano otworzyłem jedno oko, jedno ucho i wstałem jedną nogą, żeby zobaczyć jak wygląda sytuacja za oknem (jednym, bo zakładałem, że za drugim będzie to samo). Lotem nurkowym wróciłem pod kołdrę i tak wytrwałem do godziny dziewiątej. Wtedy, ku memu zdziwieniu, rzut już obydwu oczu dał wynik pozytywny, znaczy się - lać przestało! Szybko dokończyłem kawę, ubrałem zestaw ciuchów rowerowych spod znaku "syf' i przygotowałem crossa do jazdy.

Czasu miałem niewiele, więc z założenia nawet nie myślałem o wykonaniu zwykłego dystansu, a jedynie gluta. Na którego zresztą miałem już swój plan, zbieżny z północno-zachodnim kierunkiem wiatru. Ruszyłem spokojnie starając się nie utopić w kałużach, minąłem Górczyn, minąłem Osiedle Kopernika i pojawiłem się pod głównym punktem wycieczki, na Inea Stadionie przy Bułgarskiej. Który ma od niedawna nowego lokatora, czyli parowóz Ty51 przywieziony tu prosto z wolsztyńskiej parowozowni. Mimo mojej ambiwalencji wobec Lecha inicjatywna jest zacna, wyjątkowa jak na polskie warunki i po prostu fajna. Brawo :)


Po sesji pojechałem dalej Bułgarską, skręciłem w Bukowską, dotarłem do Ławicy, wyjechałem z Poznania do Wysogotowa, z którego skręciłem na Skórzewo, Plewiska i do domu. Usyfiony za wszystkie czasy (bo znów zaczęło padać) zameldowałem się w domu i w całkiem dobrym nastroju ruszyłem do roboty. Gdzie oczywiście ów nastrój mi padł :)


  • DST 52.20km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.27km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 214m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Remontowe dylematy

Poniedziałek, 24 października 2016 · dodano: 24.10.2016 | Komentarze 11

Prawdopodobnie miałem w tym tygodniu ostatnią szansę na porządne wyspanie się, a moja dusza sportowca nie pozwala na marnowanie takich sytuacji :) Niczym wytrawny suseł nie dałem przeciwnikowi szans i nie opuściłem łóżka do momentu, gdy poczułem, że zwycięstwo jest moje. Potem małe śniadanie, kawka i można było myśleć o rowerze. Na popołudnie miałem kilka rzeczy w planach do załatwienia, więc w głowie klasyczne pięć dyszek.

Wiatr niezmiennie gnoi ze wschodu, więc trzeba było znów obrać ten kierunek. Tylko że oznaczało to Starołęcką, więc zmodyfikowałem trasę i ruszyłem na południowy zachód, do Lubonia, Wir, Łęczycy i Puszczykowa, gdzie zacząłem się zastanawiać czy w Mosinie wciąż remontują przejazd czy już jakimś cudem skończyli. Tak z ręką na sercu to myślałem o tym jeszcze przed wyjazdem, ale znaleźć jakiekolwiek info na ten temat choćby na stronie owej gminy jak się okazało jest rzeczą niewykonalną. Pozostało mi więc obserwować znaki przy drodze mówiące o objazdach. Znalazłem taki jeden, a jego autorowi dałbym szansę na wstąpienie do komisji Macierewicza, taki był abstrakcyjny. Żółta tablica, z informacją, iż remont jest. Ale nie przekreślony w całości, jak to zazwyczaj się robi gdy takowy się kończy, a jedynie na małym znaku zakazu wjazdu ktoś nakleił czarną linię. Po jego przeanalizowaniu byłem głupszy niż przed tą czynnością. Po prostu więc skręciłem w lewo i z zadowoleniem stwierdziłem, że po prostu można już legalnie jechać, co prawda mijając jeszcze robotników w czymś tam zbliżonym do podkładów sobie grzebiących, ale spacer już nie jest konieczny.

Pokręciłem dalej do Rogalinka, Rogalina i zakręciłem sobie za Świątnikami, wracając swoimi śladami. Niestety już nie było wczorajszych komfortowych warunków co do ruchu drogowego i postałem sobie w kilku korkach. A że mi się nie spieszyło to odpuściłem walkę o średnią, tym bardziej że wiatr pieścił mnie głównie z boku.

Znów deszcze siakieś zapowiadają :/


  • DST 57.40km
  • Czas 01:54
  • VAVG 30.21km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 92m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

NIEdziela na TAK

Niedziela, 23 października 2016 · dodano: 23.10.2016 | Komentarze 5

Nic w przyrodzie nie ginie, Także niedospane godziny. Po trzech ostatnich dniach hardkora, gdy wstawałem przed siódmą, wracałem do domu przed dwudziestą drugą, a kładłem się spać koło północy, dzisiejszy wolny dzień nie mógł rozpocząć się inaczej jak leniuchowaniem do późna, zjedzeniem rodzinnego śniadania, a rower odwlekł się do godziny dwunastej. Oj, chciałbym mieć częściej taki komfort... Również pogodowy, bo znów było wyśmienicie, gdyż startowałem w temperaturze około dziesięciu stopni, a na mecie było ich nawet dwanaście. Odzwyczajony jestem od takich upałów :)

Jako że była niedziela to z mniejszym niż zazwyczaj poziomem desperacji ruszyłem przez miasto. I faktycznie, wyjątkowo nie jechało się źle - po minięciu Chwaliszewa, Malty i Antoninka miałem na liczniku średnią na poziomie 28 km/h, czyli o jakieś osiem więcej niż w przeciętny dzień roboczy :) Na moście Rocha zauważyłem nowy/stary trend - w okolicach południa w niedziele jak wiadomo odwiedza się świątynie. Tym razem nie było inaczej, choć wierni uczą się dopiero szlaku, nie zwracając uwagi na linie oddzielające część dla pieszych od drogi rowerowej. Ale jestem spokojny, w końcu się nauczą, przecież galerię Posn/rania otworzono dopiero kilka dni temu :) Problemem może być tylko na przyszłość szerokość chodnika, gdyż siatki z zakupami zajmują sporo miejsca, co może powodować zatory na trasie. Trzeba jednak być mocnym w wierze - gorące modlitwy i problem się jak zwykle pewnie rozwiąże.

Swarzędz przejechałem bez zatorów, tak samo jak praktycznie całą DK92 do Kostrzyna, gdzie zakręciłem na Siekierki, Gowarzewo i Tulce, dalej już podążając stałym szlakiem przez Jaryszki, Krzesiny i wyjątkowo pustą Starołęcką. Tym samym zrobiłem trasę Polska+, a +, bo o kilka kilosów dłuższą niż zazwyczaj. Tego plusa proszę nie mylić z pewnym innym :) Wiatr dawał o sobie znać, ale bez przesady, a cała wyprawa mnie naprawdę pozytywnie pogodowo ucieszyła. Widocznie trzeba czasem dostać przez kilka tygodni po tyłku, żeby docenić to, co jeszcze niedawno było standardem.

Skończyłem słuchać audiobooka Wojciecha Chmielarza "Podpalacz". Polecam. Cholera, człowiek się starzeje, bo jeszcze kilka lat temu przez myśl by mi nie przeszło rekomendowanie powieści człowieka o kilka (ale niewiele) młodszego od siebie.



  • DST 32.10km
  • Czas 01:10
  • VAVG 27.51km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 43m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cyt. oryg.

Sobota, 22 października 2016 · dodano: 22.10.2016 | Komentarze 32

Pod koniec wczorajszego wpisu, cytując klasyka tego bloga, czyli siebie, napisałem "jaka pogoda będzie jutro nie wie właściwie nikt" (cyt. oryg.). I, cholera, się nie pomyliłem. Połowa prognoz, które ogarnąłem wczoraj przed zaśnięciem wspominała coś o sporym zachmurzeniu, druga połowa o znakomitej pogodzie. Zagadka: co mnie obudziło rano, prócz dźwięku budzika w telefonie?

Wiem, zagadka mało skomplikowana. Krople deszczu odbijające się od parapetu. Cały mój misterny plan wstania trzeci dzień pod rząd o jakiejś kosmicznej godzinie, żeby popedałować i zdążyć na jedenastą do roboty poszedł w p...różnię. Nie żebym specjalnie płakał mogąc poleniuchować jeszcze trochę, no ale tak głupio było nie kontrolować co się dzieje dalej. W końcu padać przestało, ale czasu starczyło mi tylko na skromnego gluta, którego wykonałem inaczej niż zazwyczaj, bo nie pokręciłem do Mosiny, mając na uwadze tamtejsze miny na remontowanych przejazdach kolejowych, tylko zrobiłem niepełnosprawne kółeczko z Dębca przez Luboń, Wiry, Komorniki, Szreniawę, Rosnówko, znów Komorniki, Plewiska i na Dębiec. Mimo że deszcz już odpuścił to kałuże były na tyle spore, iż wybrałem sobie znów na dziś crossa, co jak zwykle było strzałem w dziesiątkę. Ech, gdyby mi tak kiedyś szło w totka... :)

Gdy szedłem do roboty słońce oczywiście zaczynało pojawiać się na niebie. Gnój jeden.

W pracy jak zwykle sielsko i anielsko. Kolega na zapleczu, dorwał się w końcu po kilku godzinach ludzkich ataków do pierwszej tego dnia bułki z serkiem wiejskim. Ja rozmawiam z nawet sympatyczną panią, zresztą stałą bywalczynią, omawiając szczegóły umowy. W międzyczasie na horyzoncie pojawia się "człowiek VIP", czyli jakiś gówniarz, na moje oko "biznesmen", który dostał od tatusia środki na swoją wielką działalność, z lasencją obok. Nie minęły dwie minuty, a zaczyna się sapanie z powodu "kolejki" (w której byli sami), by w końcu, bez żadnego przepraszam...

- Jest pan tu sam?
- Nie, jak widać jest jeszcze ta pani oraz kolega, który ma przerwę.
- A kiedy kończy przerwę?
- Nie mam pojęcia, jak wróci to z państwem porozmawia.
- Co to za odpowiedź? Nie wie pan ile trwa u was przerwa?
- Po pierwsze to nie kołchoz i nie reglamentujemy sobie czasu, tylko korzystamy z chwili, gdy jest spokój, po drugie nie jestem swoim kolegą i nie wiem na jakim etapie konsumpcji się znajduje.
- Pan jest bezczelny, pewnie jest pan tu nowy i nie wie jak się pracuje?
- Dokładnie, dopiero zaczynam przygodę z tą firmą. Jakieś pięć lat.
- Ja bym tu panu tygodnia nie dał pracować i bym pana wyp...lił.
- Na przyjemności trzeba sobie zasłużyć. Proszę mi się nie wcinać w rozmowę, szczególnie tak kulturalnie. Życzę miłego dnia.

Obserwowałem oczy stałej klientki, które powiększają się z rozmiaru 50 groszy do wypasionej pięciozłotówki. Nasz "samiec alfa" w pełnym oburzeniu wyszedł, samica za nim. Liczę tylko na to, iż przedstawi podobnym sobie historię swoimi ślepiami i zniechęci ziomali do wizyt u nas, bo tego typu buców codziennie jest kilku, a ten był przypadkiem, który po prostu zapamiętałem. 

Polskaaaa, białoooo-czerwoooni!