Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197482.00 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2015

Dystans całkowity:1444.17 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:49:23
Średnia prędkość:29.24 km/h
Maksymalna prędkość:57.90 km/h
Suma podjazdów:7070 m
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:51.58 km i 1h 45m
Więcej statystyk
  • DST 31.65km
  • Czas 01:10
  • VAVG 27.13km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 192m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut śniegowy (?? !!!)

Wtorek, 31 marca 2015 · dodano: 31.03.2015 | Komentarze 7

"W marcu jak w garncu". Sratatata. Autora tego bon-motu najchętniej samego bym włożył do tego gara, gotował na żywym ogniu, pokroił na drobne kawałeczki, podsmażył z cebulką i okrasił majerankiem oraz drobno siekaną pietruszką. No dobra, z tym majerankiem trochę przesadziłem. W każdym razie nasuwa mi się jedno pytanie: co TO dziś było (jest) na dworze?

Wyjechałem lekko po dziewiątej, gdy niebo było co prawda zachmurzone i mocno wiało, ale specjalnych znaków mówiących o tym, że niebo spadnie nam na głowy widać nie było. Mimo to wsiadłem na crossa, szosę zostawiając w domowym ciepełku, co świadczy o tym, że mózg mam co prawda zryty, ale są w nim jeszcze resztki racjonalności. Pierwsze krople deszczu spadły mi na kask w Łęczycy. Kilka kilometrów dalej, w Puszczykowie, spadły krople: dwa tysiące sześćdziesiąta czwarta i trzy tysiące dziewięćdziesiąta dziewiąta. Na raz. Ok, ok, logika przekazała mi informację: leje, chyba nie ma sensu jechać dalej. Zakręciłem więc na Mosinę, z której zamierzałem najprostszą możliwą trasą wrócić do Poznania.

Ale to nie był koniec atrakcji - gdzie tam! Pojawił się ŚNIEG. I to nie śnieg rozumiany idyllicznie, jako materiał do tworzenia bałwanków z czerwonymi marchwiowymi noskami, kulek śnieżnych rzucanych przez uśmiechnięte dzieci podczas ferii czy jako białego malowniczego dywanu, na którym robi się orła mrucząc pod nosem "hihihi". To, co leciało z nieba miało konsystencję źle przetrawionego obiadu, zawierającego sporą ilość zdecydowanie nieestetycznych elementów, do tego połączonego z mokrymi i lepkimi wydzielinami organicznymi. A ja po kilku minutach jazdy w tym czymś wyglądałem z grubsza podobnie.

Jakoś udało mi się dotrzeć do domu, ciuchy po raz drugi w czasie trzech dni wylądowały w okolicach proszku do prania, a ja zaliczyłem najgorszego gluta ostatnich dni. Fuj :)

Tym samym zamykam miesiąc marzec wynikiem około 1440 kilometrów, ze średnią 29,2 km/h, w czym zawiera się tak szosa, jak i kilka dni w Sudetach na mtb oraz oczywiście kilka nieuniknionych glutojazd. Jak będzie w kwietniu? Początek zapowiada się na razie taki, że go nie będzie.



  • DST 33.00km
  • Czas 01:14
  • VAVG 26.76km/h
  • VMAX 43.10km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 112m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut wietrzny, mżawką okraszony

Poniedziałek, 30 marca 2015 · dodano: 30.03.2015 | Komentarze 32

Patrząc wczoraj wieczorem na prognozy byłem pewien tylko jednego: że się wyśpię. Wizja siarczystego deszczu zacinającego na ukos z powodu monsunu nad Polską zdecydowanie przybliżał moje myśli do ciepłego łóżeczka zamiast do klasycznego widoczku z prospektów Lidla, gdzie szeroko uśmiechnięte istoty płci obojga radośnie pedałują przez zielone łąki. No i co? Na szczęście - częściowo - synoptycy dali ciała. Ojej, jakie zaskoczenie :)

To znaczy było tak: gdzieś do dziewiątej rano zalegały wielkie kałuże po nocnych opadach, a okno zamykało się samo przy próbie otwarcia. Po dziewiątej nawet się wypogodziło, choć chmury przelatywały szybko jak drinki na imprezie w remizie w Srocku Wielkim (gmina Czempiń). Mając do wyboru spędzenie upojnej godzinki przed pracą na chomiku albo na świeżym powietrzu decyzja była oczywista - ryzyk fizyk, najwyżej zmoknę.

Oczywiście nie przyszło mi nawet na myśl ruszenie szosą, ogarnąłem tylko szybko crossa, spod hektarów leżącego na nim błota odnalazłem kierownicę, lewy, a potem prawy pedał, Stwierdziłem, że więcej do szczęścia nie potrzebuję i ruszyłem na południe. Delikatny zefirek łagodnie muskał me lico, a jego kierunek przyjaźnie pomagał mi w jeździe. Żartuję. Ta menda fragmentami zatrzymywała mnie w miejscu, a że powiewy były raz w pysk, raz z boku (podczas powrotu zdecydowana większość z boku) to cieszyłem się z mojej decyzji o pozostawieniu w domu Krossa, a wzięcia crossa :)

Zaliczyłem polubioną niedawno górkę w Starym Puszczykowie, dojechałem (doczłapałem się) do Mosiny, chciałem jeszcze zaliczyć Osową, ale w tym momencie lunęło, więc szybko się zakręciłem i skierowałem na Poznań. Było ciut łatwiej, ale bez rewelacji - wietrzny zboczeniec nie chciał się ode mnie odczepić. Za to przestało padać - niedaleko od domu. Na dalszą jazdę nie miałem jednak ochoty.

W sumie chyba zaczynam lubić te gluty. Są bardziej absorbujące niż typowe dniówki. I zadziwiają - tak jak dziś - że w ogóle istnieją.



  • DST 53.10km
  • Czas 01:49
  • VAVG 29.23km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 248m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lej mnie

Niedziela, 29 marca 2015 · dodano: 29.03.2015 | Komentarze 5

Zaraz, zaraz, co o to ja miałem wspólnego z poobijaną niewiastą, katowaną kilka razy w miesiącu przez męża-sadystę? Aha, już wiem. Naiwność. I brak umiejętności uczenia się na błędach. O czym poniżej.

Dziś wyruszyłem o dziewiątej. To znaczy o ósmej. To znaczy o dziewiątej.... Cholera niech weźmie tę zmianę czasu. Ucieszyłem się, że - wbrew prognozom - nie padało. Owszem, niebo szczelnie zajęte było przez chmury, ale nic ponadto ("przecież on od dwóch dni nie pije, na pewno się zmienił"). Ruszyłem. W Puszczykowie zaczęło lekko kropić ("oj tam, oj tam, jedno piwko nie zaszkodzi, a tylko poprawi mu humor"). Spoko, pewnie zaraz przejdzie. W Mosinie zacinało już konkretnie. Przy granicy Dymaczewa byłem już cały mokry, ale, cóż, czy w tę czy w drugą stronę zmoknę tak samo - cofać się nie było sensu ("bije, bo kocha. Na pewno ostatni raz. Jak wytrzeźwieje to przeprosi i ten koszmar się skończy").

Dość tandetnych paralel. Fakt jest faktem, że chyba nigdy się nie nauczę, żeby nie sugerować się własną nadzieją. W Stęszewie miałem już prawego buta tak nasiąkniętego wodą, że mogłem z niego wycisnąć zawartość skromnego przydomowego baseniku. Dzień wcześniej uprane ciuchy nadawały się do rewizyty w proszkowym czyśćcu. Optymistycznie założone rękawiczki bez palców przydały się bardzo. Do wycierania okularów, bo do niczego więcej - palce zmarzły mi koszmarnie.

Był jeden duży plus - dojechałem do domu. Co prawda szczękając zębami, nawet tymi ostatnio usuniętymi :) Ale dojechałem. Brr.

Wracając do pierwszego akapitu - na koniec troszkę kultury bez kultury werbalnej, czyli utwór jednego z niewielu szanowanych przeze mnie przedstawicieli hip hopu. Z lekko dwukierunkowym przesłaniem.




  • DST 57.00km
  • Czas 01:52
  • VAVG 30.54km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 243m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez H i bez H

Sobota, 28 marca 2015 · dodano: 28.03.2015 | Komentarze 8

Noc po anihilacji zębów przeżyłem na jednym Ibumpromie, więc tragedii nie było. Nie zafajdałem posoką pościeli, nie zakrwawiłem łóżka - tylko się cieszyć. Choć w sumie nuuuuda :)

Udało mi się nawet dziś przed pracą ruszyć na rower - nie padało (jeszcze, jeszcze...), więc szosą. Kurs na północny-zachód, przez całe miasto, a potem standardowo: Strzeszynek, Kiekrz, Rokietnica, Mrowino i kierunek zawsze mnie przyciągający dzięki nazwie, czyli "na Napachanie", a powrót przez Przeźmierowo. Bez historii, a dzięki łagodniejszemu wymiarowi kary ze strony paszczy również bez histerii.

O pogodzie na najbliższe dni nie napiszę nic a nic. Zero informacji. A pewnie i tak mi się tu dostanie za zmianę czasu na letni od co poniektórych :)


  • DST 33.60km
  • Czas 01:12
  • VAVG 28.00km/h
  • VMAX 43.40km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 63m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut z BULem

Piątek, 27 marca 2015 · dodano: 27.03.2015 | Komentarze 10

Wczoraj pokonał mnie deszcz, ale i tak byłem w pracy, więc psychika ucierpiała mniej. Dziś padał deszcz, ja miałem wolne, ale główną atrakcją dnia była wizyta u dentysty w celu usunięcia aż dwóch zębów z mojego pyska. Rano więc tylko godzinkę pochomikowałem, a następnie wylądowałem w piekielnym kotle. Okazało się, że korzenie mam cholernie mocne i spędziłem na jeżdżącym foteliku ponad godzinę. Szczegółów oszczędzę, ze mnie lała się krew, z czoła stomatologa pot, ale się udało. Zaszyty i z ryjem wypchanym jakimiś tamponami oraz nafaszerowany znieczuleniem, którego zazwyczaj w ogóle nie używam, dotarłem do domu. Już nie padało. No więc co? No co? Na rower!

Krótko bo krótko, bo już było po piętnastej, crossem bo crossem, bo... w sumie nie wiem, stęskniłem się :) Grunt, że był glut! Zakręcony, z odwłokiem, ale był. Szczęka mnie trochę bolała, więc pewnie nawet prezydent Komoruski połączyłby się ze mną dziś, jak on to lubi, "w bulu". Zostawiam sobie dozę niepewności, bo go wyjątkowo nie widziałem na trasie. Za to spotkałem tłumy PeZetów wracających do siebie, więc stałem sobie w korkach godnych 7:30 rano, tylko że w odwrotnym kierunku. Przejechałem przez Plewiska, przejechałem przez Palędzie, zawróciłem przez Dąbrówkę i Skórzewo - tyle miałem dziś atrakcji. Szaleństwa nie było. Za to mam muła od znieczuleń :)



  • DST 52.20km
  • Czas 01:40
  • VAVG 31.32km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 325m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nienarzekacz

Środa, 25 marca 2015 · dodano: 25.03.2015 | Komentarze 6

Uwaga, uwaga! Nadszedł oto dzień, w którym nie mam na co narzekać. Sytuacja to rzadka, ale jak widać jednak realna. I ani wiatr, ani Starołęcka, ani troglodyci w puszkach nie wzbudzili dziś we mnie irytacji. Starzejesz się, powiecie. Zgadza się - z każdą sekundą zbliżam się ku śmierci, która kiedyś nadejdzie. Wiem, wiem, optymizm to moje drugie, a może nawet pierwsze imię :)

Był dziś nawet traktor. Taki traktor, co to się pod niego podłączyłem i od przejazdu PKP na Starołęce do zjazdu na Głuszynę cisnąłem sobie te 2-3 kilometry bez wysiłku w okolicach 40 km/h, przy okazji wdychając w płuca te wesołe kłębki z rury wydechowej. Mogłem, naprawdę mogłem, przejechać na drugą stronę, na DDR-kę, na te podjazdy pod posesje, na krawężniki i kostkę, ale jak namówić traktorzystę, żeby również to zrobił? :) A cała "mysia" trasa przez Wiórek, Rogalin, Radzewice, znów Rogalin, potem Mosinę i Luboń w praktycznie już wiosennej scenerii wykręcona została przeze mnie w naprawdę fajnym rowerowym nastroju.

Mentalnie cierpiałem tylko raz. Choć to cierpienie przeżywam dość często jadąc na południe od Poznania, więc już powinienem być przyzwyczajony. Jest bowiem taki moment, najczęściej na wysokości Mosiny, kiedy TOK FM traci zasięg i z automatu wskakuje na to miejsce Radio Zet... Cóż by tu dużo pisać, czuję się jakbym przetransportował się w sekundę z konferencji laureatów nagrody Nobla w sam środek plaży w Mielnie. W sierpniu. Boli. A przy okazji tego tematu cytat z "Uwikłania" Miłoszewskiego, wczoraj usłyszany: "- Zaczynamy od tragedii w Warszawie - powiedział radośnie spiker, a Szacki pomyślał, czy Zetka płaci niższe podatki, skoro zatrudnia upośledzonych, i czy ma status zakładu pracy chronionej". Nic dodać, nic ująć :)





  • DST 55.20km
  • Czas 01:50
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 57.90km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 226m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glucik z pętelką

Wtorek, 24 marca 2015 · dodano: 24.03.2015 | Komentarze 7

Co prawda kryterium glutowości zarezerwowane jest do dystansów <50 km, ale trasa na Żabno ma tak idealny kształt do tej nazwy, że stanowi wyjątek od reguły. Dziś wzbogaciłem jego konsystencję o kilka małych smarczków, ups, to znaczy smaczków, czyli odchyłów w bok (m.in. znów podjazd w Puszczykowie) oraz pętelkę przez Sowiniec i Baranowo.

Spotkał mnie też dziś glut mentalny. Kolejowy. W Mosinie rogatki zamknięte przez dobre 10 minut (Przewozy Regionalne i towarowy) w jedną i ciut mniej w drugą (IC). Za Łęczycą znów sznurek samochodów - ponownie IC-ek, przez którego postanowiłem jechać objazdem. Na Dębcu - szlaban zamknął mi się centralnie przed pyskiem. Pięć minut później raczył przejechać szynobus Kolei Wielkopolskich. Jak widać Grupa PKP postanowiła rzuć wszystkie możliwe siły, żeby mnie uwalić. Jako że jestem na finiszu odsłuchiwania "Uwikłania" Miłoszewskiego, w którym panuje wszechogarniający spisek, wydaje się to zastanawiające. Jak to ktoś kiedyś powiedział: "to, że jestem paranoikiem nie oznacza, że nie jestem śledzony" :)

Fajnie za to, że wiatr mi sprzyjał.

Taki żarcik.

A na koniec dowód na to, że w WLKP też są górki, tylko "ciut" mniejsze. Na zdjęciu po lewej ta dzisiejsza z Puszczykowa, po prawej kawałeczek ze względnie łagodnego wjazdu pod Szybowcówę w Jeżowie Sudeckim. Znajdź miliard różnic :)




  • DST 52.50km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.44km/h
  • VMAX 56.20km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 343m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Podjazdowy kurak

Poniedziałek, 23 marca 2015 · dodano: 23.03.2015 | Komentarze 3

Im ładniej na dworze tym bardziej brakuje mi górek. Swój limit wyjazdów w rodzinne strony na tę połowę roku już wykorzystałem i nagiąć tego nie ma za bardzo czasu, więc trzeba sobie radzić na miejscu. I dziś postanowiłem zrobić sobie "górski" (ekhm ekhm) trip po wielkopolskich Mount Everestach (ekhm ekhm ekhm ekhm).

Na początek rozgrzeweczka - w Puszczykowie odbicie w ulicę Studzienną i całkiem fajny podjazd ze zjazdem przez Czarnieckiego, gdzie mijałem się z uśmiechniętym kolarzem w twarzowym stroju o barwie dojrzałej cytrynki. Potem podjazd pod Osową Górę od strony Puszczykowa, zdecydowanie najfajniejszy z trzech (a podobno nawet czterech) możliwych - kręty, z ośmioprocentowymi nachyleniami. Szkoda tylko, że kończy się w lesie, a asfalt nagle zanika niczym internet mobilny w łapach gimbazjalisty. O dziwo gorzej się stamtąd zjeżdża niż wjeżdża - i nie, nie wypadłem z zakrętu uderzając się w łeb, że to piszę :)

Osową zaliczyłem jeszcze raz, tym razem już w wersji klasycznej, przez Pożegowską. Szkoda tylko, że zjazd miałem z wiatrem w pysk, więc nawet nie mogłem się specjalnie rozpędzić. O tym wietrze jak zwykle mógłbym dziś wiele napisać, bo oczywiście jego kierunek widoczny w teorii na łopoczących flagach a rzeczywistość to dwa zupełnie nienakładające się na siebie zakresy nazw, więc cała droga powrotna (Rogalin - nawrót - Wiórek - Czapury - Starołęcka) zamiast romansu z podmuchem była brutalnym gwałtem :) Urodziłem dziś na mapie kuraka - jest nawet skrzydełko w Puszczykowie, są nóżki, choć ta lewa wyszła mi jak u kurczaka przeżartego GMO.

W Rogalinku nadrobiłem poważne niedociągnięcie - przejeżdżając tysiące razy tą trasą nie byłem świadomy, że kawałek dalej, nad samą Wartą, położony jest drewniany kościół z przełomu XVII i XVIII wieku. Dowiedziałem się o tym dzięki wpisowi Kamila, za co w tym momencie składam podziękowania. A czemu sam bym w życiu nie wpadł żeby go odkryć? Bo prowadzi doń trasa z kostki - a gdzie kostka tam mnie nie ma :) Budynek - jak praktycznie wszystkie drewniane - z klimacikiem. Niestety miałem mało czasu, więc tylko na szybko cyknąłem zdjęcie telefonem, a do środka postaram się dostać którejś niedzieli, bo dziś oczywiście drzwi zaryglowane.


 


  • DST 52.30km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.53km/h
  • VMAX 50.10km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 280m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Huhu ha, huhu ha...

Niedziela, 22 marca 2015 · dodano: 22.03.2015 | Komentarze 4

Jest zima, musi być... A nie, kurde, to nie to.

W każdym razie piękny styczeń mi zafundowano dziś na trasie. Musiałem wyruszyć wcześnie, delikatnie po ósmej, żeby wyrobić się do pracy. W nocy podobno prószyło, a pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy (a w sumie pod koła) były rozległe placki lodu zalegające na pozamarzanych ulicach, które delikatnie mówiąc nie tworzyły komfortowych warunków do poruszania się szosą. Jechałem więc z premedytacją ostrożnie, a znów bardzo silny wiatr powodował, że czułem się jak odkrywca Bieguna Północnego (no i w sumie jakby nie patrzeć w tym właśnie kierunku zmierzałem). Minąłem cały Poznań, dojechałem do Biskupic, zawróciłem i tyle.

Podczas drogi powrotnej było "ciut" przyjemniej, przynajmniej fragmentami, ale zaległości z pierwszej połowy nie nadrobiłem. Minąłem za to kilku rowerzystów jadących w przeciwnym kierunku i patrząc na ich ukryte gdzieś na wysokości samozapinaczy przy kołach głowy i wolno walczące z wiatrzyskiem kończyny z satysfakcją myślałem o tym, że ten element mam już za sobą. A najlepiej jechało mi się wzdłuż Hlonda. Tak, tak, asfalt jest tam genialny jeśli sprytnie nie zauważa się Najbardziej Zaniedbanego Kartofliska III RP, czyli tamtejszej DDR-ki :)

A tymczasem na mieście stan wojenny - Legia przyjeżdża. Ciekawe są te jeden-dwa dni w roku, gdy Poznaniacy odzyskują w końcu swój cel w życiu :)




  • DST 53.40km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.51km/h
  • VMAX 52.70km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 240m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

3cielin - brawo! :)

Sobota, 21 marca 2015 · dodano: 21.03.2015 | Komentarze 9

Ostatnio w moich wpisach zaczęły pojawiać się jakieś dziwne, religijne wątki, więc lecę dalej wedle schematu i dzisiejszy kształt trasy przemianowuję z "samochodzika" na "rybkę". Gorzej mi :) W sumie nawet gdybym chciał się powstrzymać od wątków metafizyczno-eschatologicznych to mijany przeze mnie w Konarzewie szyld zakładu pogrzebowego o głębokiej nazwie "Lamento" sprawiłby, że musiałbym je poruszyć...

Było w miarę ciepło, nie padało, ruch samochodów nie powalał intensywnością - można się było rozwinąć. Tak by napisał teoretyk kolarstwa, poprawiając spodnie od dresu, spod których ucieka intensywnie hodowany mięsień piwny, a opuszki palców ledwie mieszczą się na szerokość klawiszy. Bo doszedł jak zwykle ukochany przez wszystkich czynnik, czyli wiaterek - i wcale nie silny, raczej na granicy umiarkowanego, za to z uśmiechem na niewidocznym, wrednym ryju, ponownie udowadniający mą tezę, że powiew w plecy umarł dawno temu śmiercią tragiczną. Gdziekolwiek skręciłem - miałem w pysk.

No nic, wpływ na to mam z grubsza taki jak na możliwość podwyżki w pracy, więc pozostało mi zacisnąć zębiszcza i kręcić swoje. A w Trzcielinie dałem po hamulcach, bo znów mnie pozytywnie zaskoczył jeden skwerek (ten sam z ostatniego wpisu z działu "Dożynki") - tym razem świątecznie. Brawo dla kreatorów sztuki w tej małej ojczyźnie! Aha, i uprzedzam pytanie - ten z przodu w czerwonym wdzianku to nie ja :)