Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197362.50 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2015

Dystans całkowity:860.37 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:30:26
Średnia prędkość:28.27 km/h
Maksymalna prędkość:52.00 km/h
Suma podjazdów:2317 m
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:45.28 km i 1h 36m
Więcej statystyk
  • DST 33.00km
  • Czas 01:16
  • VAVG 26.05km/h
  • VMAX 43.80km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 88m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut utrzymaniowy

Poniedziałek, 30 listopada 2015 · dodano: 30.11.2015 | Komentarze 0

Znów meteorolodzy się mentalnie sfajdali. Miało od rana padać, a w sumie nawet na to wyglądało około godziny siódmej, więc zamiast wstawać nastawiłem się na dalszą drzemkę. Gdy się obudziłem lekko po dziewiątej niebo było już błękitne, więc w mym umyśle pojawiło się zdziwienie, ale pozytywne. Niepokoiło tylko jedno, a mianowicie ptaki usiłujące zostać kamikaze i dokonać żywota na mojej szybie. Hitchcocka to ja lubię, ale nie na żywo, zacząłem więc zgłębiać temat. Okazało się, iż to nie próby samobójcze, a porywy wiatru, które nie za bardzo zachęcały do wyściubiania nosa za drzwi.

Wymyśliłem kompromis między chceniem a niechceniem. Stwierdziłem, że ruszę znów na zaledwie glutowy dystans. I tak w sumie na więcej czasu przed pracą nie miałem. A dla bezpieczeństwa znów pojechałem crossem, co było decyzją jedyną słuszną, bo ledwo udawało mi się go utrzymać na ziemi przy mocniejszych podmuchach. Zakładam, że siedząc na szosie zwiedzałbym już dachy, kominy i drzewa. Zrobiłem kółeczko na zachód, przez Plewiska, Gołuski, Palędzie, Skórzewo i znów Plewiska, przy czym zostałem zmasakrowany niemiłosiernie. Jadąc przez Skórzewo znów miałem okazję podziwiać opisywaną niedawno ściechę. Oczywiście z pozycji leżącego obok asfaltu :)

Tym samym zamknąłem niezwykle skromnie cieniutki rowerowo miesiąc listopad. Kontuzja, deszcze niespokojne, a także wyjazd nad morze spowodowały, że wykręciłem zaledwie 850 kilometrów z małym nakładem. Pół na pół szosą i crossem, więc średnia wyszła słabiutka, na poziomie 28,3 km/h. Doszło do tego jeszcze jakieś 300 kilosów na chomiku, ale skoro tego nigdzie nie wpisuję to pozostanę konsekwentny.


  • DST 33.00km
  • Czas 01:13
  • VAVG 27.12km/h
  • VMAX 40.60km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 100m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut Januszowy

Niedziela, 29 listopada 2015 · dodano: 29.11.2015 | Komentarze 2

W sumie nastawiony od wczoraj byłem na to, że wykręciłem już ostatnie kilometry w tym miesiącu, a tu proszę. Po porannych opadach w okolicach południa zaczęło się lekko wypogadzać i dostałem od Żony warunkowe pozwolenie w nagrodę za dobre sprawowanie na krótki wypad. W sumie nawet na dłuższy nie miałem ochoty, ale przewietrzyć siebie i głowę - tego się nie odmawia :) Sam sobie postawiłem dwa założenia - jechać powolutku i nie przegrzewać się, bo czuję się delikatnie podziębiony (ale na szczęście delikatnie, a już nie raz wyleczyłem się rowerem jako dodatkiem do wszystkich innych lekarskich specyfików) oraz omijać przy takiej aurze ulicę Armii Poznań w Luboniu, bo znów leżeć na torach nie zamierzałem.

Ubrałem się ciepło, osiodłałem crossa i zionąc paskudnie po śniadaniu bogatym w czosnek ostrożnie ruszyłem po jeszcze dość mokrych drogach. Unikając jak się dało dość mocnych powiewów wiatru i zwalniając na każdej potencjalnej niebezpiecznej przeszkodzie objechałem Luboń tak, że szerszej się nie dało, w Łęczycy zupełnie jak nie ja skorzystałem ze ścieżki rowerowej, a potem już całkowicie jakbym zamienił się w Rowerowego Janusza postanowiłem w Puszczykowie kontynuować nią jazdę. Po niemal cudem uniknięciu kilkukrotnego wybicia sobie zębów na wystających z niej korzeni szybko mi przeszło i wrócić postanowiłem już przez Mosinę i jak normalny człowiek ominąłem wszelkie wynalazki z kosmosu, zwane potocznie polskimi DDR-kami.

Zadowolony z wykręconego dziś spokojnego gluta pojawiłem się w domu, świecąc piaskiem w zębach i błotem w uszach :) Jutro ma podobno nie tylko padać, ale też już wybitnie urywać łby, tym bardziej cieszy mnie ten urwany dziś pogodzie element, zapewne ostatni. A na trasie było dziś tak:

Spotkałem też spacerującą koninę.



  • DST 52.20km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.00km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 176m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wcześniak

Sobota, 28 listopada 2015 · dodano: 28.11.2015 | Komentarze 4

Nie, nie doczekałem się potomka :) Do tego mi niespieszno. Za to musiałem się dziś stawić w robocie o godzinę wcześniej niż zazwyczaj, więc śmiało mogłem zagrać rolę rowerowego wcześniaka. I tu zauważyłem jakiś tam mały plusik okresu późnojesienno-zimowego - żeby zobaczyć wschodzące słońce na horyzoncie nie trzeba zbierać się tak jak jeszcze niedawno o piątej rano. Wystarczy lekko przed ósmą :)

Trasa - jak to ostatnio - nieskompilowana. Przez Luboń, Puszczykowo do Mosiny, tam po pokonaniu zasieków na rozkopanym (i już pewnie bez nadziei na wznowienie budowy wiaduktu) przejeździe kolejowym lasem do Żabna, gdzie będąc wjechałem na górkę przed Sulejewem mając cichą nadzieję, że ktoś może już wpadł na pomysł, żeby pokryć asfaltem tarkę jakiś czas temu tam zrobioną w ramach akcji "udupiamy na drodze". Ale gdzie tam. To już chyba finalny efekt. Postuluję jeszcze posypać całość szkłem i pokryć piaskiem. Bo na razie mimo trzęsawki jakoś da się jechać.

Wracając przez Luboń po raz pierwszy źle wyliczyłem opisywane niedawno światła specjalnej troski. Spóźniłem się o sekundę. Albo byłem o sekundę za szybko. Bo tyle czasu trwała mniej więcej zmiana sekwencji zielone-czerwone-zielone. Kurde, może to jest jakaś ukryta kamera z czułym mikrofonem i zbierają najbardziej wymyślne przekleństwa użytkowników dróg? ;)

Od jutra zapowiada się długofalowa kicha pogodowa. No cóż, co skorzystałem po kontuzji to moje.



  • DST 52.10km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.21km/h
  • VMAX 44.20km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 109m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Płynąc z muzyką

Piątek, 27 listopada 2015 · dodano: 27.11.2015 | Komentarze 5

Krótko o trasie: jeden z klasyków przez Komorniki, Stęszew, Łódź, Dymaczewo, Mosinę, Puszczykowo oraz Luboń.

Krótko o pogodzie: lekka mgiełka, dwa stopnie na plusie, drogi w większości w stanie znakomicie przejezdnym, ale momentami asfalt był jakoś dziwnie mokry, więc trzeba było jechać ostrożnie. Wiatr według wszelkich prognoz miał być południowo-zachodni, a jak się okazało był północno-wschodni (ot, drobna różnica. Brawo panie i panowie meteorolodzy), przez co zafundował mi jakieś 75% swojego towarzystwa z namiętnym pocałunkiem w pysk.

Przygód dziś wyjątkowo brak, prócz tego że w końcu się przełamałem i wracając pokręciłem przez ulicę Armii Poznań w Luboniu, częściowo DDR-ką, częściowo "po ludzku" i pokonałem wszystkie trzy cholerne ukośne torowiska tam istniejące. Zrobiłem to z prędkością, od której mniejsza jest tylko opcja "wsteczny", dzięki czemu mojej stopie na pewno ulżyło. Bo traumę po ostatnim upadku pewnie jeszcze będzie miała na długo :)

No i jeszcze najważniejsze: muzyka, która mi dziś towarzyszyła. Od jakiegoś czasu próbowałem z różnych źródeł (hm) dostać nową płytę Pablopavo, jak dla mnie jednego z ciekawszych polskich wykonawców. W końcu się poddałem i nabyłem wczoraj online ze strony wydawcy album w formacie "empeciii" za zaledwie równowartość trzech browarów w knajpie (zamiast bulić jak za ośmiopak za wersję na CD). I dziś jadąc w tej mgiełce, wśród tej ciszy na zewnątrz, wśród łysych, ale wciąż pięknych drzew w Wielkopolskim Parku Narodowym, płynąłem sobie spokojnie wraz z dźwiękami. Jak dla mnie płyta rewelacyjna, niełatwa do odbioru dla tzw. "ogółu", pełna smaczków muzycznych i tekstowych. Ideał na późnojesienne kręciołki.



  • DST 52.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.43km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 78m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wzdłuż fal :)

Czwartek, 26 listopada 2015 · dodano: 26.11.2015 | Komentarze 14

Długoterminowa szosowa passa trwa. To już drugi dzień :) Jak na koniec listopada - pełne szaleństwo.

Miałem dziś wolne, więc zaplanowałem zrobić dwie rzeczy. Pierwsza - wyspać się. Udało się częściowo. Do całkowitego szczęścia zabrakło mi na oko zaledwie jakichś dwudziestu godzin :) Druga - zrobić swoje pięć dych. Ani mniej, ani więcej. Udało się częściowo, bo dwa kilometry na górkę wpadły nawet nie wiem kiedy. Wykonałem sumiennie kółeczko przez Plewiska, Skórzewo, Dąbrówkę, Dopiewo, Trzcielin, Konarzewo, Komorniki, Wiry i Luboń. Oszczędzałem się już mniej niż wczoraj, więc średnia wyszła wciąż słabiutka, ale już bardziej zbliżona do tych właściwych.

Jakieś dwa tygodnie temu obiecałem zrobić fotkę nowiutkiej, wykonywanej przez kilka tygodni przy okazji remontu ulicy Poznańskiej w Skórzewie drogi pieszo-rowerowej. Proszę. Oto ona, z dwu stron:


Prawda, że wybitnie prorowerowa? Ta kosteczka... Te fale Dunaju... Ten brak wyszczególnionego pasa dla rowerów... Ta niezgodna z przepisami szerokość... Witamy w XX wieku :) A że mamy połowę drugiej dekady XXI? Oj tam, oj tam. Skórzewo przegapiło tę drobnostkę.


  • DST 53.20km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura -2.0°C
  • Podjazdy 213m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szoszoszoszosa :)

Środa, 25 listopada 2015 · dodano: 25.11.2015 | Komentarze 10

Znów na szosie... Dżizas, jakie to fajne uczucie po prawie trzech tygodniach abstynencji w tym temacie. Czułem się jak sześciolatek wpuszczony przedwcześnie do pierwszej klasy z siedmiolatkami i musiałem przypomnieć sobie parę podstawowych zasad związanych z ujeżdżaniem tego chybotliwego bydlęcia (jakie te koła są wąskie!), ale jakoś poszło :)

Tempo postanowiłem sobie zapodać iście rekreacyjne (co widać po średniej), ale nawet gdybym chciał dziś bić jakieś rekordy to by się nie dało. Najpierw pod domem wpadłem w niedający się ominąć korek kolejowo-objazdowo-wahadłowy i poruszając się z prędkością w granicach 5-10 km/h pokonałem pierwszy kilometr. Potem było już luźniej, prócz oczywiście wąskiego gardła jakim był mój "ukochany" Luboń. W sumie mam ochotę napisać zamiast "wąskie gardło" po prostu "wąski odbyt", ale mimo że i Luboń i odbyt są strasznie gówniane to ten drugi się przynajmniej na coś przydaje i nie mam zamiaru go obrażać tym porównaniem :) Tę mieścinę zaliczyłem dwa razy, bo wracałem swoimi śladami i wyhaczyłem na ulicy Sobieskiego, że lubońscy spece drogowi dostali od sołtysa (czy burmistrza, cokolwiek tam mają) nowe zabawki i zamontowali coś, co widziałem do tej pory jedynie w podpoznańskiej Dąbrówce, czyli światła, które zmieniają się co kilka sekund z czerwonego na zielone cokolwiek się dzieje. W tym miejscu co prawda w życiu nie widziałem żadnego pieszego, a gdyby nawet jakiś był, na przykład w wieku emerytalnym lub tak jak ja jeszcze kilka dni temu kuśtykający z gracją, to przy tempie zmiany kolorów doszedłby może do trzeciego pasa, a następnie zmieniłby się w placuszek pod kołami ruszającego wozu. Ot, Luboń. Czyli raz jeszcze powtórzę - stan umysłu :)

A sama trasa to krzywa krecha przez Luboń, Wiry, Puszczykowo, Mosinę, Rogalin i Świątniki, kawałek za którymi zawróciłem. Sucho, spokojnie, sympatycznie. I przede wszystkim szosą! Hura.


  • DST 32.10km
  • Czas 01:10
  • VAVG 27.51km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 90m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut zamiast jazdy jak z nut

Wtorek, 24 listopada 2015 · dodano: 24.11.2015 | Komentarze 4

Miało dziś być regularne pięć dyszek szosą. I by było. Ale nie było :)

Wszystko przez naszą kochaną służbę zdrowia. Gdy chwilę po bohaterskim zwleczeniu się z ciepłego łóżka w okolicach godziny ósmej obierałem kurs na kuchenkę gazową, w celu wykonaniu akcji "poranna kawa" zadzwonił mi telefon z informacją, że jest na dziś wolne miejsce u lekarza specjalisty. Super, to jak gwiazdka z nieba, ale jak usłyszałem jedyną możliwą godzinę wizyty, czyli 10:30, mina mi lekko zrzedła. Chwila zastanowienia - jak to zrobić, żeby był wilk syty i.. wilk syty - i chwilę później już wdzierałem się w zimowe kolarskie ciuchy, złapałem pod pachę pierwszy możliwy rower, czyli crossa (szosę by trzeba dopompować, a na to czasu nie miałem) i postanowiłem zrobić choć gluta. Wszystko zajęło mi jakieś pięć minut - od tego momentu proszę wysyłać mi strażaków na szkolenie w temacie szybkiej ewakuacji :)

Sama jazda czołgiem była standardowo ciężka, a trasa po prostu w tę i z powrotem - przez Luboń, Wiry, Puszyczykowo do Mosiny. I nazad. Nawet nie miałem czasu zmarznąć, mimo temperatury lekko poniżej zera. Średnia wyszła taka sobie, ale mimo wszystko się wyrobiłem - dzięki prysznicowi wykonanym w tempie ekspresowym oraz śniadaniu zjedzonemu na schodach klatki schodowej. I tym samym równiutko o umówionej godzinie pukałem do gabinetu.

Szkoda tych zagubionych dwóch dyszek, ale zdrowie ważniejsze. Coś mi wybitnie pod górkę w tym miesiącu jest z rowerem.


  • DST 53.30km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.05km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 125m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Back from Hel(l)

Poniedziałek, 23 listopada 2015 · dodano: 23.11.2015 | Komentarze 8

Tytułowa zabawa w skojarzenia na poziomie mniej ogarniętej abiturientki technikum hotelarskiego o specjalizacji konserwacja powierzchni płaskich wbrew pozorom ma sens. Już tłumaczę.

Najpierw mój powrót z piekła metaforycznego. Bo z tym kojarzy mi się niemal dwutygodniowy okres, gdy z powodu kontuzji stopy siedziałem w domu, kuśtykałem z zaciśniętymi zębami tam, gdzie nie mogłem się przemieścić inaczej niż na nogach oraz nieśmiało kręciłem na chomiku. Mentalna masakra. Jednak udało się w końcu kończynę wypielęgnować - chodzę jeszcze ostrożnie, bo nie chcę przesadzić, ale najważniejsze jest to, że jazda rowerem jest już możliwa - oczywiście bez przesady. Tak jak dziś.

Tak mnie cieszyła opcja pokręcenia, że nie zniechęciła mnie nawet temperatura poniżej zera (w momencie wyjazdu minus jeden, potem okolice dwóch nad kreską) ani zamrożona nawierzchnia, która zmusiła mnie do wyboru crossa zamiast szosy, za którą - nie będę ukrywał - już się nieźle stęskniłem. Ale gleb mam na ten rok już powyżej dziurek w dętce, więc ryzykować nie miałem zamiaru. I wybrałem dobrze, bo momentami było ślisko (choć przy powolnej jeździe bezpiecznie) nawet dla mojego czołgu, więc nie chcę myśleć jaką bym miał zabawę na wąskich gumach. Zrobiłem kółeczko przez Luboń (ale naokoło, omijając słynną już w moim przypadku ulicę Armii Poznań z trzema ukośnymi przejazdami kolejowymi), Wiry, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Stęszew, Szreniawę i Komorniki. Oj, gęba mi się cieszyła - choć starałem się robić to dyskretnie, bo jak pysk za bardzo uśmiechnięty to wpada za dużo zimnego powietrza :) Swoje zrobiłem i na dzień dzisiejszy jestem sehr zufrieden.

A teraz o Helu przyziemnym. Ostatni weekend spędziliśmy z Żoną właśnie w tej miejscowości i jestem zachwycony samym półwyspem, na którym byłem po raz pierwszy w życiu, oraz klimatem polskiego morza w wydaniu późnojesiennym. Apartamenty można wynająć za grosze, sam Hel wygląda jak klimatyczne zadupie, bydła jest tyle ile wynosi błąd statystyczny, pojedyncze otwarte knajpki serwują całkiem dobre żarło, jest luz, jod i och, i ach. Odwiedziliśmy fokarium, w którym było kilkanaście osób i zero wycieczek z bachorami, plaże były puste, dopisała nawet pogoda, tworząc genialne mozaiki na morzu i na niebie. Polecam każdemu. Nawet ja jestem na tak, przy całej mojej nienawiści do nadmorskich miejscowości znanych z sezonu letniego.




  • DST 52.15km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.52km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 62m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jedynak

Czwartek, 19 listopada 2015 · dodano: 19.11.2015 | Komentarze 2

Udało się! Jeden jedyny dzień w tym tygodniu na rowerze - to jest wynik :) Cud, że w ogóle moje stopy poczuły dziś komfort dotknięcia pedałów, bo do momentu wyjazdu, czyli dziewiątej rano miałem podejrzenia, że za chwilę lunie i nawet z tego solowego kręciołka będą nici... Ruszyłem crossem z postanowieniem szybkiego powrotu "jakby co", ale na szczęście stopniowo chmury zaczęły się rozstępować i zmoczony nie zostałem.

Zaraz, zaraz, czy ja napisałem "ruszyłem" na początku poprzedniego zdania? Korekta. "Starałem się ruszyć" - tak to powinno brzmieć. Pierwszy powiew mnie cofnął, a potem już było tylko ciężej :) Nogę starałem się jeszcze oszczędzać, więc średnie przez połowę dystansu oscylowały w okolicach tych najlepszych. Jeśli weźmiemy pod uwagę niepełnosprawnych przedszkolaków. Na szczęście powrót już był bardziej sympatyczny. No i nie można tak było od razu? :)

Trasę zrobiłem jedną z klasycznych, przez Luboń, Wiry, Komorniki, Szreniawę, Trzcielin, Dopiewo, Palędzie, Gołuski i Plewiska. Wolniutko, bez spinki, ciesząc się jazdą. Oczywiście głównie wtedy, gdy nie zajmowałem się utrzymaniem równowagi podczas walki z wichurą. Wtedy cieszyłem się mniej.

W Plewiskach na oświetlonym skrzyżowaniu zjechał mi lekko na lewo, ustępując miejsca, sam z siebie (!) kierowca z rejestracją PZ (!). Po początkowym szoku spojrzałem na okolice zderzaka, a tam proszę: naklejka jak byk "I love MTB". Wszystko się wyjaśniło :) A chwilę później gdy w szoku wjechałem podczas wyprzedzania w błoto i prawie się wywaliłem, otrzymałem pełen zrozumienia uśmiech. Świat potrafi zadziwić.

Teraz przerwa co najmniej do poniedziałku z powodu wyjazdu. Odpocznę sobie od odpoczywania od roweru odpoczywając od roweru.


Niejazdy + Chomiczówka

Środa, 18 listopada 2015 · dodano: 18.11.2015 | Komentarze 6

Krótki raport z frontu: kontuzja na szczęście i odpukać jest już na wykończeniu. Chodzę prawie normalnie, mimo wszystko smaruję jeszcze mazidłami, ale wychodzi na to, że pokonałem mendę. Hura.

Mniejsze „hura”, a bardziej „buu” to fakt, że za oknem pogodę mamy jaką mamy i nawet gdybym chciał to nie miałbym jak i kiedy przestać się leczyć. Ciągle leje, od dziś wieje i w ogóle jest masakra w temacie. Dziś nawet przyszło mi do głowy, żeby wykorzystać półgodzinną lukę między opadami i jednak pokręcić choćby jakiegoś gluta, ale na szczęście coś mnie powstrzymało. Temu „cosiowi” chciałbym niniejszym podziękować, bo w innym przypadku w połowie drogi zacząłbym się oglądać za jakimś przydrożnym sklepem dla nurków. Nie mówiąc już o tym, że jednocześnie bym zakupił w nim butlę na plecy w celu zwiększenia balastu, bo inaczej miałbym darmowe lekcje fruwania.

Pozostał mi chomik, przez pierwsze dwa dni (niedziela, poniedziałek) robiony na mniejszym obciążeniu, coby nogi nie masakrować, wczoraj i dziś już konkretniej. Tak to wyglądało (wklejam pro forma, bo do statystyk nie zamierzam włączać):

- niedziela 15 listopada: 30 km ze średnią 29,8 km/h (małe obciążenie);
- poniedziałek 16 listopada: 32 km ze średnią 31,3 km/h (małe obciążenie);
- wtorek 17 listopada: 31 km ze średnią 30,7 km/h (średnie obciążenie);
- środa 18 listopada: 33 km ze średnią 32,2 km/h (średnie obciążenie).

Do tego mogę pozwolić już sobie na śmielsze spacerki, więc wczoraj i dziś doczłapałem się do roboty na piechotę (po pięć kilometrów).

Tak więc wracam powoli do żywych, ale i tak od piątku do niedzieli na jakiekolwiek kręcenie nie ma szans, bo wyjeżdżamy. Jutro ma padać. I po co tu zdrowieć? :)