Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197362.50 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2015

Dystans całkowity:1360.89 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:46:57
Średnia prędkość:28.99 km/h
Maksymalna prędkość:55.80 km/h
Suma podjazdów:2548 m
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:50.40 km i 1h 44m
Więcej statystyk
  • DST 51.35km
  • Czas 01:52
  • VAVG 27.51km/h
  • VMAX 41.50km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 118m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bezmózg z SUVA ostro zasuwa

Sobota, 31 stycznia 2015 · dodano: 31.01.2015 | Komentarze 4

Rano przed pracą miałem dylemat jaki rower wybrać na dzisiejszą jazdę - zakurzoną ostatnio szosę czy katowanego crossa? Skłaniałem się ku tej pierwszej opcji, już nawet zaczynałem przekładać moje pseudo lampki z jednej kierownicy na drugą, gdy zaczął padać śnieg. Lampki wróciły na swoje dotychczasowe miejsce, a ja - zrezygnowany jak szczeniak, któremu obiecano miskę żarcia, a nakarmiono chrupkiem - wyjechałem crossem.

Pierwsze co poczułem po wyjściu na dwór to mocny, bardzo silny podmuch wiatru, który towarzyszył mi już całą drogę, tylko pod koniec trochę pomagając. Na trzecim kilometrze pochowałem tylny błotnik pod akurat stojącym przydrożnym krzyżem - odpadło mocowanie i nie dało się już nic z nim zrobić. Trochę ze mną przejechał, ale że wyglądał jak wyglądał to specjalnie po nim nie płakałem :)

Jako że jechałem przez Górczyn to na wysokości usytuowanej tam giełdy odzieżowej jak zawsze załączył mi się radar ostrzegawczy. I bardzo dobrze  - najpierw bym przejechał paniusię idąca samym środkiem DDR-ki, a potem jakaś tępa dzida w białym SUV-ie, która ewidentnie musiała widzieć, że jadę ścieżką na jej wysokości, próbowała skręcić na giełdę jakbym nie istniał, wymuszając pierwszeństwo i w gratisie próbując zrobić ze mnie krwawy placuszek. Nie ze mną te numery, lekko tylko skorygowałem tor jazdy i krzyknąłem troglodytce obrazową krótką paralelą w języku łacińskim co myślę o jej sposobie prowadzenia. Prowadzenia SIĘ, a nie samochodu. Eh, gdyby taka sytuacja trafiła mnie tam pierwszy raz to trudno, pewnie przypadek, ale połączenie: samochód + wypindrzona paniusia + giełda odzieżowa wzbudza we mnie już po tylu latach palpitacje serca mocniejsze niż ekstremalny downhill bez ochraniaczy.

Trasa dzisiejsza - klasyk ("kondomik" przez Stęszew, Łódź, Mosinę, Puszczykowo). Średnia dzisiejsza - marność nad marnościami. Ale śnieżek (który na szczęście potem ustąpił) i wiatrzysko mnie tam jakoś tłumaczy.

A paniusię w białym SUV-ie zobaczyłem raz jeszcze wracając, w okolicach Łęczycy. Skręcała z Lubonia na Mosinę, co w pewnym sensie wyjaśniło mi kilka spraw :)


  • DST 54.14km
  • Czas 01:56
  • VAVG 28.00km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 118m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Crossoscalanie

Piątek, 30 stycznia 2015 · dodano: 30.01.2015 | Komentarze 2

Od kiedy mam nowy napęd (ten dziwny, co to w nim nic nie przeskakuje) to w sumie... polubiłem crossa. Wygodne siodełko, szeroka kiera, opony, których nie powstydziłby się średniej wielkości walec drogowy, a do tego plecki nie bolą i w ogóle jest wszystko och i ach. Oczywiście prócz prędkości, bo gdy przesiadam się z szosy na tego mojego grubasa to czuję się jakbym poruszał się w zwolnionym tempie, coś jak replay w niskiej klasie kanale TV. I pomyśleć, że jeszcze nieco dalej niż rok temu był to mój podstawowy rower, a alternatywą był jedynie rozpadający się góral... Łezka w oku :)

Nie miałem dziś więc specjalnie wyrzutów sumienia wybierając właśnie ten środek transportu - zmrożona nawierzchnia pod oknem nie zachęcała do śmigania szosą, a widoczne gdzieniegdzie lodowe placki tylko mnie upewniły, że dobrze robię. Stuprocentowe potwierdzenie otrzymałem - jak zwykle - na DDR-ce. Ślizg w lewo, ślizg w prawo, niczym Justyna Kowalczyk pokonywałem te kolejne usyfione "udogodnienia" dla rowerzystów, na Starołęckiej, standardowo usytuowane po drugiej stronie względem mojego kierunku jazdy. Postanowiłem odświeżyć dawno nie pokonywaną z powodu remontów na Głuszynie trasę przez Koninko, potem koło Rabena w Gądkach, górka do Szczodrzykowa i powrót przez Śródkę, Tulce i Krzesiny. Jednym słowem - biedny, kaleki foksterier bez nóżek :) Mega plus (kolejny w tym roku) - Głuszyna jest już całkowicie przejezdna! Żadnych szykan, żadnych objazdów, żadnych wahadeł. Aż się odnaleźć nie mogłem.

Ostatnie pół godziny jechałem tak, jak powinno się jeździć zimą - wśród pięknie wirujących śnieżynek. No dobra, to nie szajs od Disneya - wściekle atakujących, upierdliwie kąsających szpilek, bo wiatr dawał znać o sobie. 


  • DST 51.40km
  • Czas 01:52
  • VAVG 27.54km/h
  • VMAX 41.50km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 101m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powstania styczniowe

Czwartek, 29 stycznia 2015 · dodano: 29.01.2015 | Komentarze 6

W tym miesiącu każde moja wcześniejsza pobudka to prawdziwe powstanie styczniowe. Ciężko się zwlec, dotarcie do kuchni w celu urodzenia kubka kawy to prawdziwy heroizm, a zebranie się w sobie w temacie rowerowym wymaga ode mnie spojrzenia w głęboko ukrywane mroki psychicznej motywacji. Dziś się udało jednak wyjechać nawet mimo tego, że w pracy musiałem być już lekko po jedenastej, a po nocnych opadach drogom bliżej było tym w Wenecji niż w Polsce.

Oczywiście ruszyłem crossem, bo nie tylko opony, ale i siodełko szersze, więc tyłek mniej narażony na dyskomfort. Nie zmienia to faktu, że po powrocie pierwsze co zrobiłem to... umycie zębów :) Szlifowanie klawiatury kamyczkami i błotem to niby norma zimą, ale jakoś nie mogę się do niej przyzwyczaić. Wrócił mocny wiatr, tym razem z południowego zachodu, więc z prędkościami nie poszalałem, wymyśliłem za to nową trasę - pojechałem przez Mosinę do Dymaczewa, gdzie skręciłem na Bolesławiec i wyjechałem w Drużynie. Zabrakło kilku kilometrów do pięciu dych, więc dokręciłem do Pecnej i wróciłem przez Krosinko, zaliczając z narażeniem życia tamtejszego DDR-a, który na szczęście przy jeździe crossem mniej boli.

Skończyłem słuchać "Niespokojnego człowieka" Henninga Mankella i na końcówkę trasy zafundowałem sobie powrót do dzieciństwa - "Zagładę domu Usherów" Edgara Allana Poe. Tak, miałem specyficzne dzieciństwo :)


  • DST 53.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 85m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pan Samochodzik i Napoleon

Środa, 28 stycznia 2015 · dodano: 28.01.2015 | Komentarze 12

Wczoraj z powodu pogody przerwa, jedynie godzinka na chomiku (31 km w godzinę i pół minuty, ale wpisywać w statystyki tego nie będę, bo dla mnie osobiście jak nie ma wiatru we włosach to jest popierdółka, a nie rower), dziś więc już pojawił się głodek. Gdy okazało się rano, że nie pada i można ruszać - i to szosą! - to nawet kawka spożyła się szybciej i już mnie w domu nie było.

Ruszyłem często uczęszczaną przeze mnie trasą - Samochodzikiem, przez Wiry, Komorniki, Szreniawę, Trzcielin, Dopiewo i Skórzewo. Graficznie w sumie większości kojarzy się to z rybką, ale dla mnie jest to samochodzik i kropka. A gdzieś w lewej części podwozia, nad niewidocznym przednim lub tylnym kołem, znajduje się miejscowość o nazwie Konarzewo. Dziś nawet poświęciłem chwilkę czasu na to, żeby zatrzymać się tam na pewnej górce i cyknąć zdjęcie pewnemu obiektowi. Czemu? Tak, tak, drogi Remiku, byłeś tu ostatnio i stwierdziłeś, że i tak nie ma nic ciekawego jeśli dobrze pamiętam. Ano chyba jest :)

I nie piszę o kościele, który zbyt imponująco faktycznie się nie prezentuje, ale o pałacu z końcówki XVII wieku, który w 1806 roku nawiedził swą kurduplowatą i bambaryłowatą obecnością sam Napoleon Bonaparte. Taki drobiażdżek :) Niestety, sam pałac aktualnie wygląda gorzej niż ruina, co jest zasługą naszych kochanych PRL-owskich włodarzy, którzy - a co - urządzili sobie tutaj zgrabny PGR....

Cyknąłem fotkę, gdy nagle poczułem się jak jakimś Dombasie czy innym Doniecku. Znienacka bowiem na dachu zaczęli pojawiać się zakapturzeni osobnicy... Szykowałem się już na ostrzał, kombinowałem czy lot nurkowy zrobić na lewo czy na prawo, aż tu... ufff....

To po prostu służby remontowe zabrały się za odnawianie pałacu... Najwyższy czas! Podjechałem bliżej i stwierdziłem, że powstało już rusztowanie oraz częściowo położono nowe dachówki - pięknie. Zdziwiło mnie tylko czemu tutejsi separatyści latają po dachu bez zabezpieczeń, ale to już nie mój problem :)

Z nadzieją w sercu, że żywot odzyskuje kolejna perełka ruszyłem dalej, już bez zdjęć, bez wzruszeń, a nawet średnia wyszła mi niestyczniowa. Jutro prawdopodobnie znów przerwa.



  • DST 54.20km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 102m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z błogosławieństwem Babci Śmietnikowej

Poniedziałek, 26 stycznia 2015 · dodano: 26.01.2015 | Komentarze 2

Dziś suchutko. Niebo ciemne, zachmurzone, ale bez niespodzianek w temacie białego gnoju spadającego z nieba, więc ruszać można było rano szosą. W to mi graj.

Pierwsze co zobaczyłem na dworze to sąsiadka wchodząca do swojego mieszkania na parterze... po drabinie. Babcia Śmietnikowa, bo tak roboczo została ona przez nas nazwana, to Cerber Osiedlowy, wiedzący wszystko o wszystkim i wszystkich, co jest dość przydatne w temacie bezpieczeństwa, ale upierdliwe o tyle, że rejon śmietnika to jej - i tylko jej - terytorium. Odkłada sobie kartony, żelastwo i inne "cenne" rzeczy, czyta swoim przeraźliwie skrzeczącym głosem wyrzucane paragony, znajduje skarby etc., więc każdy przyjazd śmieciarki to dla niej jak wizyta obcego wojska na terytorium partyzanckim. No i właśnie dziś, podczas próby obrony swoich okopów spadł jej klucz do śmietnika i pojechał razem z resztą smaczków wywożonych przez Remondis. Skąd o tym wiem? Bo ta wojenna historia obowiązkowo została mi opowiedziana z pozycji parapetu gdy załączałem Endomondo :)

A o samej jeździe będzie niedużo - "kondomik" przez Mosinę, Łódź i Stęszew, bez przygód, bez specjalnej pasji, za to z narażeniem życia, bo po co przy cofaniu samochodem z posesji przy DDR-ze patrzeć w lusterko? Mam nadzieję, że koleś nie miał włączonego radia i usłyszał litanię do Marii Magdaleny sprzed nawrócenia, gdy jeszcze zajmowała się swoim wyuczonym zawodem :)


  • DST 33.40km
  • Czas 01:13
  • VAVG 27.45km/h
  • VMAX 40.50km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 42m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chomicross

Niedziela, 25 stycznia 2015 · dodano: 25.01.2015 | Komentarze 29

33 kilometry na powietrzu. Tyle zaledwie udało mi się dziś wykręcić z powodu pojawienia się późnym rankiem tak niespotykanego w styczniu zjawiska jak śnieg. Tegoroczna zima tak mnie już przyzwyczaiła do wszystkiego: megawiatru, deszczu, wirujących liści, suchego asfaltu, temperatury pod 10 stopni, ale przecież nie do białego puchu! Gdy dziś pojawił się więc za oknem patrzyłem zdziwiony jak Murzyn złapany gdzieś w dżungli i zaprzęgnięty do czwartoligowego zespołu piłkarskiego podczas przerwy sezonowej. Co to jest?? :)

A że gdy zaczęło padać (około 10-tej) byłem już w sumie przygotowany na rower to najpierw chwilę postałem sobie z otwartym pyskiem, potem wykonałem próbę samobójstwa pijąc kawę bez mleka, aż w końcu postanowiłem dokonać heroicznego czynu testowania niedawno zakupionego nowego chomika. Chomik jest stacjonarny, kupiony niewielkim kosztem (historia jego zamawiania śmiało mogłaby być osobnym wpisem) i wybrany świadomie - nie chciałem fundować sobie trenażera, bo po pierwsze szkoda mi roweru, a po drugie bawienie w przepinanie licznika i innych rzeczy, które umożliwiłyby pokazywanie prędkości i dystansu to dla mnie, jako dumnego z siebie lenia, to za dużo. Tak wygląda chomik:

Zrobiłem sobie nim 10 km w niecałe 20 minut, co dało średnią lekko ponad trzy dychy. Jednak cały czas tęsknie zerkałem za okno - i... stało się! W końcu przestało sypać. W pędzie założyłem bluzę, przełożyłem bidon z szosy na crossa i już mnie nie było. Czasu miałem mało, niewiele ponad godzinę, bo - tradycyjnie - na wczesne popołudnie znów zaplanowana była Misja Teściowa.

Ślisko, mokro - taaa, to lubię. W dodatku na trzecim kilometrze znów zerwała się śnieżyca, która utrzymała się praktycznie do połowy wypadu. Jechałem ostrożnie, szczęśliwy, że jednak się udało choć tak pokręcić. Odwiedziłem Plewiska, Gołuski, Palędzie i wróciłem przez Dąbrówkę i Skórzewo. Średnia - a co to? :)

Po południu po śniegu nie było śladu.

Teściowa pozdrawia.



  • DST 53.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 43.20km/h
  • Temperatura -2.0°C
  • Podjazdy 130m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na zachodzie bez zmian

Sobota, 24 stycznia 2015 · dodano: 24.01.2015 | Komentarze 2

No i proszę. Jednak co zachód to zachód. Wystarczyło wybrać się przez miasto lewą stroną Warty, by odczuć różnicę pomiędzy zgniłym, ale jednak zachodem (Poznania) a usyfionym DDR-ami i innym gnojem wschodem (Poznania). Wszelkie podobieństwa do sytuacji geopolitycznej świata oczywiście jak najbardziej zamierzone ;)

W sobotę byłem w... Sobocie. Zgrabne kółeczko mi wyszło, najpierw przepychanka miejska, potem Suchy Las, Złotkowo i skręt na Rokietnicę, a potem już Kiekrz i Strzeszynek. Parę hopek zaliczyłem, powalczyłem z wiatrem, słabym, ale za to zmiennym i tyle. Ścieżki miażdżyły mnie tylko minimalnie, bo było ich mało, a do tego jakoś "zapomniałem" o części z nich :) Było też zaskoczenie - świeżo oddana obwodnica chyba faktycznie odkorkowała częściowo miasto, bo Obornicka pusta, aż musiałem spojrzeć na datę, żeby się upewnić czy ktoś mnie nie przetransferował do roku np. 1925...

Aha, na Grunwaldzie wprowadzono już nowy, superinteligentny system zarządzania ruchem. Po czym poznałem? Po tym, że tam, gdzie od jakiegoś pół roku miałem zazwyczaj zieloną falę (od Przybyszewskiego do Górczyna) dziś stałem na wszystkich, pięciu czy sześciu światłach. Dziękuję :)


  • DST 52.40km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.11km/h
  • VMAX 45.50km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 57m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

DDR-epresja

Piątek, 23 stycznia 2015 · dodano: 23.01.2015 | Komentarze 13

Po tym jak w końcu już wróciłem dziś rano po treningu do domu i zaparkowałem rower poczułem, że mój mózg, ciało i umysł są na poziomie autystycznego pantofelka ze zdiagnozowaną depresją paranoidalną. Tak zostałem zmasakrowany trasą, którą sam sobie zafundowałem, prowadzącą w połowie przez Poznań, a potem do Murowanej Gośliny i z powrotem. Czemu? Odpowiedź jest prosta i banalna jak przewód myślowy przeciętnego odbiorcy "Poranka TVN".

Ścieżki rowerowe! Te hektolitry pomyj, które wylałem na tym forum w ich temacie chyba dziś się postanowiły na mnie zemścić. Do Malty jeszcze było jako tako, choć przeprawa na drugą stronę Warty to zawsze do mnie mega wyzwanie. Nie wierzyłem własnym oczom dopiero na słynnej już chyba ulicy Hlonda, na której do tej pory była prawdopodobnie najbardziej kuriozalna nawierzchnia "asfaltowa" w mieście. I co? Kochany Poznań - miasto hau hau - wsłuchało się w głosy rowerzystów! Super! Jak to wygląda aktualnie? Ano tak:

I tak:

Od razu uprzedzam pytanie: to nie kartoflisko. Po tym się jeździ. Co prawda dawno tędy nie kręciłem i nie wiem od kiedy wygląda to tak, jak wygląda, ale coś czuję, że nie jest to od wczoraj. Nie muszę dodawać, że na całej długości nie działo się nic - żadnego robotnika, żadnego ciężkiego sprzętu... oraz znaku, że ścieżka jest zamknięta. Gdzie tam! Jakby nie było widać to według urzędasów jest ona pełnokrwistą, gotową do użytkowania - a nawet w świetle przepisów obowiązkową - drogą dla rowerów. Jakieś pytania? :)

Udało mi się w końcu tą jak zwykle sympatyczną ulicą Gdyńską wyjechać poza miasto. I chwilę było nawet fajnie. Dopóki nie dopadła mnie Fantazja Sołtysa - czyli dwa kostkowane DDR-y przed i za Owińskami. Nie po raz pierwszy poraża mnie bezinteresowne sukinsyństwo osób, które postawiły tam znaki zakazu jazdy rowerem, zmuszając niczemu winnych bajkerów do przejeżdżania na drugą stronę, co jest bardziej ryzykowne niż pokonanie tych w sumie dwóch kilosów po prostu po asfalcie. Nawet głupich pasów tam brak, za jednym wyjątkiem. Pewnie miałbym ten zakaz głęboko w... no, nieważne, gdyby nie to, że już kilka razy widziałem tam sprytnie schowany patrol milicji.

Dojechałem do Murowanej, zawinąłem się, przeżyłem to samo co powyżej raz jeszcze i wróciłem do domu z wrażeniem, że tylu bluzgów nie użyłem od niepamiętnych czasów. No, chyba że mówimy o przeciętnym dniu w pracy :)

Raz jeszcze postuluję do decydentów tego naszego chorego kraju - dajcie mi wybór i niech będzie tak, że jak jest ścieżka to MOGĘ nią jechać, a nie MUSZĘ. Ja naprawdę chcę żyć...

Grrrr. Wyżyłem się, A w ogóle to pyknął mi pierwszy tysiak w tym roku.


  • DST 33.60km
  • Czas 01:14
  • VAVG 27.24km/h
  • VMAX 41.50km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 48m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krótkie GTA

Czwartek, 22 stycznia 2015 · dodano: 22.01.2015 | Komentarze 4

Dziś musiałem się wcześniej zebrać do pracy, a co za tym idzie szybciej wystartować z ewentualnym rowerem. Słowo "ewentualny" nie jest tu, przynajmniej częściowo, przypadkowe, ale o tym za chwilę. Fakt faktem, że przed ósmą byłem już gotowy do drogi, gdy dostałem info od Żony, że na drogach nie jest tak różowo jak mi się przy spojrzeniu za okno wydawało. Nastąpiła więc szybka zmiana rowerów - szosa dostała karnego jeżyka, a w ruch poszedł cross.

Wiatr wiał z północnego wschodu, więc czekała mnie przeprawa przez miasto... (tu powinno być dużo, dużo kropek). No i faktycznie - asfalt niby był ok, ale ilość śliskich białych zamrożonych placków potwierdzał słuszność wyboru roweru. Na Moście Rocha pojawiło się nawet malutkie, zgrabne lodowisko, mijanka z innymi bajkerami wyglądała więc jak jazda figurowa na lodzie. Jechałem bardzo ostrożnie, a i tak na zakrętach zwalniałem niemal do zera. Czułem się tak pewnie na trasie jak linoskoczek po udarze - naprawdę było ciekawie. Wyjechałem w końcu poza Poznań, gdzie praktycznie o jeździe poboczem można było zapomnieć - człapałem sobie prawie środkiem, dojechałem do Kobylnicy, gdzie po głębszej analizie wszystkich za i przeciw stwierdziłem, że jednak lepiej się żyje w jednym kawałku niż w kilku. I zawróciłem. Decyzja jak na mnie rzadko spotykana, ale dumny jestem ze swojego bohaterstwa :)

A sam powrót... Gdybym grał dziś w GTA zamiast jeździć rowerem to pobiłbym wszystkie rekordy w uszkadzaniu istot żywych - DDR-y były dziś pełne. Pieszych oczywiście. Oj, kusiło nie zwalniać, kusiło... Ale wizja zeskrobywania krwi i kawałków mózgu jednak mnie powstrzymywała. 

Wyszło dziś dziwnie. Słabo, krótko, ale czuję się rozgrzeszony. Bo przeszedłem przez piekło i czyściec za jednym zamachem, którymi było te 25 kilometrów czyściutkiej jazdy przez Poznań. Do tego tańcząc na lodzie.



  • DST 53.00km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.72km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 46m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

LEŃin

Środa, 21 stycznia 2015 · dodano: 21.01.2015 | Komentarze 9

Wolny dzień... jak ja to kocham. Człowiek się wyśpi, poleniuchuje, wypije kawę w tempie dwa razy dłuższym niż zazwyczaj... A przede wszystkim nie musi lecieć do roboty, co samo w sobie jest wartością najwyższą. Tak też dziś wyglądał mój dzionek - z powodu nocnych opadów motywacji do wczesnego wstawania nie miałem i ruszyłem dopiero po 10:30, z planami na pięć dych i nie za wiele więcej. Jak leń to leń.

Plan wykonałem. Zrobiłem trasę przez Skórzewo, Dopiewo, Fiałkowo, Więckowice i powrót przez Zakrzewo oraz Wysogotowo. Wyszedł z tego... nie wiem... smok? Mrówka w ciąży? Kaszalot z wciągniętym brzuszyskiem? Cokolwiek to jest to zdecydowanie było źle zaplanowane, bo znów miałem pod wiatr, a potem pod wiatr. Klasycznie :)

Wczoraj Norbert zapytał czego słuchałem, że miałem tak zakręconą trasę. W sumie temat jest ciekawy - czy muzyka motywuje czy przeszkadza w jeździe? Czy ma wpływ na wyniki i wybór trasy? Na to ostatnie u mnie zdecydowanie nie, na poprzednie - ciężko powiedzieć. Dziś na przykład jechałem z takim osobistym "the best of" z przesłuchanych w styczniu płyt. I tak: w ciągu niecałych dwóch godzin przez moje uszy przewinęło się gotyckie Bella Morte, rzeźniczy i technicznie doskonały deathmetalowy Bloodbath, folkmetalowy Cruachan, stary i zawsze dobry punkowy Dezerter, industrialno-metafizyczne Einstürzende Neubauten oraz liryczny i poetycki Grzegorz Turnau. No i co? Dobrej średniej i tak się zrobić nie udało, choć w tym temacie ciśnienia specjalnego nie miałem.

Wniosków brak. Nooo, chyba że jeden podstawowy - należy myć uszy.