Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198021.80 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2015

Dystans całkowity:1444.17 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:49:23
Średnia prędkość:29.24 km/h
Maksymalna prędkość:57.90 km/h
Suma podjazdów:7070 m
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:51.58 km i 1h 45m
Więcej statystyk
  • DST 55.40km
  • Czas 01:50
  • VAVG 30.22km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 232m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przed zaćmieniem

Piątek, 20 marca 2015 · dodano: 20.03.2015 | Komentarze 6

Nasi rdzenni przodkowie wierzyli, że gdy słońce pożerane jest przez ciemność to zbliża się koniec świata. Oczywiście ani razu się to póki co nie sprawdziło, ale w międzyczasie obsługę klientów w Polsce przejęła pewna instytucja, która w zamian zaproponowała na przykład wiarę w to, że nie pochodzimy od małpy, ale od jednej pary męsko-żeńśkiej, która miała dwóch synów, a z nich rozrósł się ród ludzki. Proszę się nie doszukiwać logiki w tym, że ta sama instytucja potępia kazirodztwo. Za to proponuje wiarę w człowieka, który jest jednocześnie również Bogiem i Duchem Świętym, a w wolnych chwilach kursuje sobie boso po jeziorach, zamieniając wodę w wino (co akurat do mnie przemawia). A koniec ludzkości będzie wtedy, kiedy usłyszymy dźwięk siedmiu trąb i przyleci sobie Antychryst. Do głębokiego przemyślenia zostawiam co miało więcej sensu :)

Koniec z bajkami. Zaćmienie słońca zafundowano nam dziś na "po dziesiątej", a że chciałem przeżyć finisz istnienia cywilizacji jednak przy potreningowej kawce, a nie między Mosiną a Łęczycą (bo była by to lekka potwarz), a poza tym musiałem być wcześniej w pracy, to zwlokłem się na dwór już po ósmej. Było zimno. Nawet bardzo. Tak, że cały czas miałem na sobie długopalczaste rękawiczki. Co do samej trasy to była zwykłym, przedłużonym do Sulejewa glutem w te i wewte, z małą korektą podczas powrotu, bo mając do wyboru czekanie po raz trzeci tego dnia na przejeździe kolejowym wybrałem objazd przez wioskę... sorrryyyy, wciąż nie mogę się przyzwyczaić, MIASTO Luboń, co kosztowało mnie trochę ze średniej.

Na chwilę zatrzymałem się w lesie, gdzie powstał o mnie krótki, jednostronnicowy i grafomański komiks, zupełnie bez jakiejkolwiek puenty :) A kolejny koniec świata w sumie mogę uznać za udany.





  • DST 53.40km
  • Czas 01:43
  • VAVG 31.11km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 286m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatrzysko - nieposzukiwany / nieposzukiwana

Czwartek, 19 marca 2015 · dodano: 19.03.2015 | Komentarze 4

Wiatr się uspokoił! Jezu, jakie to błogosławieństwo... Miałem już po ostatnich kilku dniach lekki kryzys i zacząłem się zastanawiać czy nie rzucić całego tego pedałowania w cholerę i zmienić branżę, zakładając jakiegoś kontrowersyjnego blogaska na temat alternatywnych sposobów uprawy rzepaku albo wpływu spodni-rurek na zanikanie męskości u hipsterów (choć w sumie jak można pisać o czymś, co nie istnieje?). Dzisiejszy dzionek przywrócił mi jednak wiarę.

Jechało się rewelacyjnie. Wiało co prawda wciąż ze wschodu, ale już spokojnie, nic mi nie groziło urwaniem kawałków ciała, więc mogłem sobie zafundować najpierw jazdę na delikatny zachód, przez Puszczykowo, żeby dopiero tam skręcić na wschód przez Rogalin do Mieczewa. Co prawda w moim umyśle tliła się podejrzliwość, że jak to tak, że jadę do przodu i nie muszę się przebijać przez niewidoczną ścianę, ale stwierdziłem, że widocznie po prostu tak jest, a na teorie spiskowe przyjdzie czas gdy będę już dziadkiem i wszędzie będę widział Żydów, masonów i cyklistów. Choć tych ostatnich widuję już teraz :)

Wróciłem swoimi śladami, za motywatora mając ostatnie sceny audiobooka Simona Becketta "Chemia śmierci" (polecam!) i piękną pogodę. Wyszło całkiem przyzwoicie. Mijałem się z kilkoma rowerzystami, ale w pamięć zapadł mi głównie jeden, z okolic Rogalinka - był tak skupiony na pędzie i byciu PRO, że na moje pozdrowienie łaskawie raczył (jeśli dobrze uchwyciłem ten szlachetny gest) poruszyć delikatnie lewą rzęsą. A może nawet i nie tym? Z poletka zgoła innego - już na Dębcu po klaksonie dał (gorrrrąco potem przeze mnie powitany) troglopuszkarz, zapewne z powodu tego, że nie jechałem przy samej krawędzi drogi, nie chcąc zaginąć w nieogarniętych przestrzeniach dziur w asfalcie. Sam 500 metrów dalej skręcając w prawo nie włączył migacza... Polska, białooooo-czerwooniii! :)



  • DST 58.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 29.00km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 245m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Call me Jesus

Środa, 18 marca 2015 · dodano: 18.03.2015 | Komentarze 3

Dziś zostało mi przypomniane, że z powodu długich kłaków miałem na studiach ksywę "Jezus". Owo przypomnienie zafundowało mi niezawodne Endomondo, które tak mi uciachało kawałek trasy, że na mapie mogę się pochwalić przejechaniem Jeziora Maltańskiego suchą stopą. Jak widać moje niebiańskie moce rosną z dnia na dzień :)

A jeśli chodzi o samą dzisiejszą jazdę to najchętniej bym wkleił swój wczorajszy wpis. Nie zmieniło się NIC w temacie huraganów, sprytnie zakamuflowanych za maską radośnie świecącego słoneczka. Postanowiłem ponownie oszukać przeznaczenie i pojechać odwrotnie niż poprzedniego dnia - najpierw DK92, tym razem do Kostrzyna, a wrócić przez Gowarzewo i Tulce, mając nadzieję na dar losu w postaci podmuchu w plecy. Gdzie tam! Było klasycznie - jak nie w pysk, to z boku. Po analizie ostatnich kilku dni stwierdzam, że wiatr w plecy przestał oficjalnie istnieć.

Amen.



  • DST 53.20km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 279m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Klamra Mordoru

Wtorek, 17 marca 2015 · dodano: 17.03.2015 | Komentarze 6

Podobno wino im starsze tym lepsze, a człowiek z każdym dniem staje się mądrzejszy. Co do pierwszego to ciężko mi zweryfikować, bo dobre wino potrafi u mnie leżakować jakieś dwa, trzy... dni. Maks :) A drugie? Jestem idealnym zaprzeczeniem tej teorii.

Wczoraj byłem dumny z mojego pomysłu anulowania podmuchów przez jazdę w terenie zalesionym. Dziś nie chciało mi się dublować trasy i na pałę wybrałem kierunek na wschód od Poznania. Po fakcie zorientowałem się, że kategoria "drzewko" jest w tych rejonach równie często spotykana jak wspólna wieczerza zorganizowana przez Tyranozaura Rexa i Kasię Cichopek. A co za tym idzie na odsłoniętych polach i wsiach byłem pomiatany jak podatnik w urzędzie skarbowym odpowiednim dla swojego miejsca zameldowania. Czyli tak, że pozostało mi jedynie pozdrawiać wyprzedzające mnie na prostej ślimaki winniczki. Po tym jak dotarłem przez Tulce do Siekierek postanowiłem być sprytniejszy niż ustawa przewiduje i wykorzystać podmuchy do nadrobienia średniej i wrócić naokoło, wzdłuż DK92 i Zalasewo. Szkopuł z tym, że wiatr raczył się zmienić z północno-wschodniego na południowo-wschodni, więc jedyny zysk z tego był taki, że jechałem już równo ze wspomnianymi winniczkami. Każda próba ucieczki była skazana na porażkę :)

A na koniec czekała mnie przeprawa przez Poznań, czego opisywać nie muszę. Tym samym zgrabnie została zamknięta Klamra Mordoru, rozpoczęta rano na Starołęckiej. Oficjalnie spuszczam zasłonę milczenia na dzisiejszy trening, na to, jak się jechało, no i oczywiście na średnią. Masakra.


  • DST 56.00km
  • Czas 01:52
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 262m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

! ...rtaiW

Poniedziałek, 16 marca 2015 · dodano: 16.03.2015 | Komentarze 12

No i nie padało. W końcu obiecałem, prawda? :)

Za wiatrzysko odpowiedzialności nie brałem i dobrze, bo bym musiał sam sobie zafundować karnego jeżyka. Wiało i pomiatało mną momentami tak, że aż mi literki w tytule poprzestawiało.

Jednym wyjściem żeby wrócić w całości było zafundowanie sobie kursu przez możliwie jak najbardziej zalesiony teren, co jako mieszkaniec południa Poznania (i w tym momencie znów ukażę wyższość tej lokalizacji) mam praktycznie gwarantowane. Puszczykowo, potem Rogalin, zahaczenie o Kórnik i nawrót przez Borówiec i Koninko - oto moja dzisiejsza trasa. Wyszedł mi muminek w zaawansowanej ciąży. Do Buki trochę zabrakło - muszę nad tym popracować.

Wydarzeniem dnia, tak dla mnie jak i dla mojego nieszczęsnego roweru, było pokonanie kilometra trasy pomiędzy Skrzynkami a Borówcem. Jeżdżę tamtędy na tyle rzadko, że sam się łudzę, iż nie jest tam tak źle.

I nie jest. Jest jeszcze gorzej. To, jak nachodzą na siebie betonowe płyty i jak wiele dziur można zmieścić na metrze kwadratowym przekracza nawet możliwości konstruktorów polskich ścieżek rowerowych. I jednocześnie jest to chyba jedyne miejsce na świecie gdzie życzyłbym sobie, żeby DDR - nawet rodzimy - istniał. Co w moich ustach (palcach) mówi samo za siebie. Koszmar.

Na deser, podczas mijania 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego, moje uszy poruszył dawno niesłyszany dźwięk dopiero co startującego F-16. Aktualnie moje bębenki można wystawiać w muzeum ofiar wojskowości.



  • DST 55.45km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.81km/h
  • VMAX 47.30km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 223m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jestę Zubilewiczę :)

Niedziela, 15 marca 2015 · dodano: 15.03.2015 | Komentarze 11

Podobno zostałem pogodowym medium i jak napiszę komuś w komentarzu, że będzie lać to będzie lać. No i potem muszę przyjmować na klatę wiadro pomyj, ale w sumie to fajnie wiedzieć, że mam taką moc. Kiedyś postaram się ją z siebie wykrzesać bez analizy ośmiu serwisów pogodowych na raz :)

Wczoraj oczywiście padało, bo tak napisałem, postanowiłem więc na razie się wstrzymać z takimi szarżami. No i proszę - dziś po porannych zachmurzeniach zaczęło się wypogadzać. Po jedenastej można już było ruszać, co zrobiłem głodny rowerowych wrażeń po AŻ jednym dzionku przerwy. Chwilę potem jak wyściubiłem nos za drzwi i został on nagłym porywem przetransportowany gdzieś w okolice lewego łokcia stwierdziłem, że moja moc przy mocy kolesia od wiatru pozwoli mi maks na sprzątanie jego garnuszka po miksturze ze skóry z węża i wątroby noworodka. Oj, ciężka to była jazda, tym bardziej, że w kierunku wschodnim i południowo-wschodnim, gdzie przy moim położeniu geograficznym trasę wybrać niełatwo. Postawiłem na Starołękę (o dziwo dziś przejezdną, bo światła nie działały), Głuszynę, Koninko, Robakowo, potem Śródkę, zakręt w Krzyżownikach na Tulce i powrót przez Krzesiny. Kilka razy nieopatrznie puściłem jedną ręką kierownicę, co boczne wiatrzysko traktowało jak zachętę do zapoznania mojego pyska z asfaltem. Na szczęście udało mi się uciec od tego namiętnego romansu.

Rowerzystów początkowo widziałem tylu co nic (poza Starołęcką, gdzie radiowóz coś robił - spisywał? pouczał? - kilku kolarzom stojącym na tym "czymś z kostki" na wysokości Stomilu). Im później tym się zagęszczało, a kumulacja nastąpiła w okolicach przejazdu nad S-11 w okolicach Żernik, gdzie mijałem się z jakąś kilkuosobową rozciągniętą ustawką walczącą z wiatrem.

Jutro nie będzie padać. Z kolesiem od podmuchów nie mam kontaktu, ale chyba wiem czego się po nim mogę spodziewać, bo ewidentnie jest nie w sosie :)



  • DST 72.27km
  • Czas 02:27
  • VAVG 29.50km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 300m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uazaaaa...rzewo. Plus Pobiedziska

Piątek, 13 marca 2015 · dodano: 13.03.2015 | Komentarze 15

Dysponowałem dziś trochę większą ilością czasu i przez mój parchaty łeb przeskoczyła nawet myśl o stówce, ale przypominając sobie o ilości zadań na dalszą część dnia wyparowała ona szybciej niż denaturat z organizmu żula spod osiedlowego marketu. A właśnie, przy okazji - nabyłem wczoraj w Lidlu pompkę, którą W KOŃCU udało mi się napompować koła w szosie do okolic sześciu atmosfer. Okazało się to co prawda taktycznym błędem, bo taka ilość powietrza nie jest kompatybilna z polskimi drogami, o czym zaświadczyć mogą moje cztery litery. Ale sam fakt, że wykonałem rzecz nieosiągalną warto odnotować :)

Drugim elementem przeciw stówie była pogoda, czyli pochmurno na granicy deszczu, na który mam jeden sprawdzony patent. Jak jadę stówę i jest ryzyko, że spadnie to... zawsze spadnie. Natomiast jeśli w pewnym momencie się zawróci to opad głupieje, a że istota ta nie należy do najbardziej bystrych to zanim się ogarnie już jestem w domu. Ma to swoje minusy, ale niech te minusy nie przysłaniają nam plusów :) Taką więc taktykę dziś wybrałem, kierując się po prostu na Pobiedziska, które w końcu chciałem zaliczyć "podziwiając" coś więcej niż paskudne, obdrapane zakłady, które mija się na trasie do Gniezna.

No i dojechałem, walcząc z upierdliwym północno-wschodnim wiatrem (o którym więcej później), najpierw brnąc przez Poznań, potem podskakując na jak zwykle nierównym asfalcie na tej trasie. Same Pobiedziska... jakby tu napisać... No dupy nie urwały, w przeciwieństwie do kół w rowerze na tamtejszym przejeździe kolejowym, bo odstępami między szynami można by obsłużyć ze dwa Wielkie Kaniony i jeszcze kawałek Wielkiego Rowu. Zresztą wracając w tym samym miejscu czekała mnie prawie dziesięciominutowa pauza, bo dyżurny ruchu zamknął rogatki pewnie już chwilę potem jak pociąg wyruszył z Gniezna :)

Do centrum dojechałem na czuja, bo żadnymi znakami nic mnie nie chciało poinformować gdzie toto się znajduje. Z ciekawości spojrzałem na miejsce, gdzie mieści się stolec burmistrza, które jednocześnie jest... siedzibą jednego z banków. Taka ciekawostka, oczywiście nic nie sugerująca :) Na Rynku zaciekawiła mnie fontanna, a właściwie to, co w niej było. Tak się zastanawiałem co zacz - pomnik ku czci krasnali, bohaterów zmarłego wczoraj jednego z moich ulubionych pisarzy - Terrego Pratchetta (R.I.P. :( )? Wsparcie dla górników z okupowanego Donbasu? Jakaś sztuka nowoczesna z tytułem: Zeus karmi żebraków (lub hipsterów) kubkiem kawy ze Starbucksa? Nie znalazłem nigdzie odpowiedzi, musiałem ją sobie w domu wygóglać. I ten... tego... kto zgadnie? To Lech, Czech i Rus... Sorry, aż tak bardzo abstrakcyjnej wyobraźni nie posiadam :)


Na pierwszym zdjęciu w tle widać kościół z fajną zabytkową dzwonnicą. I było na tyle. Jeszcze zjechałem sobie z górki, która gdzieś tam prowadziła w dół, a potem chciałem zabłysnąć szybkim podjazdem, ale przed pysk wepchał mi się jakiś dostawczak wiozący piwnego sikacza i tyle było z rekordów uphillowych. A że wóz zakorkował pół Rynku (co przy jego rozmiarach nie jest trudne) to zrobiłem sobie po nim jeszcze jedno kółko, odnalazłem szlak powrotny i zawróciłem.

Było mi trochę mało, więc postanowiłem jeszcze skręcić do Uzarzewa, gdzie mieści się Muzeum Przyrodniczo-Łowieckie. Jak zapewne część z Was wie jestem wybitnym miłośnikiem myślistwa, tak wielkim, że sam bym w jakimś wziął udział. Za cel biorąc myśliwych :) W związku z czym miejsce nęciło mnie "tak se", ale sam budynek pałacowy prezentuje się godnie, podobnie jak park, choć ten ostatni sprawiał wrażenie zaniedbanego. Trochę się przestraszyłem, bo pierwsze co zobaczyłem wjeżdżając na jego teren była pani w zdecydowanie dojrzałym wieku, ubrana w obcisły strój i z dorodnymi, wystającymi uszami na głowie. O cholera, pomyślałem, czyżby jakaś ponadprogramowa prezentacja szmiry spod znaku "50 twarzy Greya"? i już chciałem uciekać, gdy nagle zza winkla wyłoniło się stado przedszkolaków. Nie jest to mój wymarzony widok, ale w tej sytuacji poczułem ulgę :) Nieopatrznie jedynie dałem pauzę na mp3 (a tam leciała piękna nowa płyta Moonspella) i usłyszałem: "no weź króliczka za łapkę", a potem gromkie: "tak, tak, kjóliczek, idziemy!". Miałem dość, więc tylko drżącymi łapami zrobiłem nieostre zdjęcie pałacu i się zawinąłem. Potem jeszcze chwilka dla szachulcowego kościółka, a także kawałka skamieniałej dziczyzny.



Pozostało mi tylko powalczyć z wiatrem (tak, tak, zmienił się na boczny...) i z miastem. Z ciekawości zaliczyłem "Chlew na Hlonda" - faktycznie cały czas nic tam nie ruszono. Ale asfalt na głównej drodze przyjemnie smagał pod kołami, jak ten na DDR-ce - nie mam pojęcia, bo jakoś nie udało mi się nań wjechać :)

Reasumując - zadanie zaliczone. I szczerze mówiąc im częściej jeżdżę na tak często chwaloną na BS północ od Poznania tym bardziej lubię... południe :) Moje, oswojone i chyba ciekawsze. Jednak po chwili zawahania dopisuję dzisiejszą wycieczkę do kategorii "Wielkopolska - miejsca ciekawe".

Aha, zgodnie z regułą deszcz zaczął padać kilkadziesiąt minut po zaparkowaniu w domu.



  • DST 55.10km
  • Czas 01:52
  • VAVG 29.52km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 335m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Militarny czwartek

Czwartek, 12 marca 2015 · dodano: 12.03.2015 | Komentarze 8

Jako że idzie wojna i niedługo zapewne nas nawiedzą Ruskie to zrobiłem sobie dziś paramilitarny trening. Podzielony on został na trzy etapy.

Melduję, że podczas pierwszego i ostatniego z nich prowadziłem walkę partyzancką próbując przedrzeć się przez miasto Poznań, okupowane przez siły wroga zamkniętego w zapuszkowanych pojazdach. Konkretna wymiana ognia miała miejsce z jednym z nich, który ośmielił się zatrąbić na Piątkowie w momencie keidy starałem się zgrabnie ominąć dziury w asfalcie, oczywiście upewniając się czy manewr jest bezpieczny. Ale cóż, tak to bywa gdy istoty z rejestracją PCT (okolice Czarnkowa i Trzcianki) wybiorą się do miasta, które ma więcej niż jedno skrzyżowanie. Dodatkowym utrudnieniem były zasieki w postaci nigdy niekończących się remontów, objazdów i wahadeł, z których szczególnie wymienić mogę ten na Morasku, gdzie czekała mnie obowiązkowa pauza w obydwu kierunkach, bo przecież nie istnieje w przyrodzie coś takiego jak zielone na mijance gdy akurat ja jadę. 

Etap środkowy był spokojniejszy - dojazd do Biedruska pomiędzy pięknymi lasami, do których nie można wejść ani wjechać. Bo nie. Przez chwilę nawet zastanawiałem się w zadumie jak to jest żyć wśród zieleni, z której nie można skorzystać, ale po chwili sobie przypomniałem, że żołnierz nie ma myśleć, tylko działać, więc kręciłem już bezrefleksyjnie. W samym Biedrusku zasalutował mi sympatyczny rowerzysta, o dziwo nie w moro, tylko w twarzowym niebieskim stroju, którego zresztą wracając przywitałem po raz kolejny podczas lanserskiego wyprzedzania na jednym z podjazdów między Radojewem a Moraskiem.

W ostatnich słowach swego raportu zaznaczam, że po takim treningu czuję się w 100% gotowy do dalszej walki. Aktualnie można stawiać przede mną już tylko łatwiejsze wyzwania niż jazda po Poznaniu, takie jak pokonanie 200 kilometrów po bruku na samych felgach lub ostry zjazd mtb z wymontowaną kierownicą :)

Spocznij.


  • DST 58.20km
  • Czas 01:56
  • VAVG 30.10km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 279m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień kobiet

Środa, 11 marca 2015 · dodano: 11.03.2015 | Komentarze 4

Wiem, wiem, ten oficjalny, połączony z obowiązkowym wręczaniem jakichś wiechci już za nami. Ale dziś przeżyłem swój osobisty, drogowy. Miałem ku temu okazję wybitną, gdyż łącznie jakieś 20 kilometrów przejechałem po mieście, co samo w sobie jest przeżyciem, a jeśli doda do tego się popisy niektórych przedstawicielek płci, hmmm, pięknej to wrażenia są naprawdę ciekawe.

Najpierw trafiłem na zatamowaną Przybyszewskiego street. Dwie paniusie miały sobie coś do wyjaśnienia, z czego jedna stanęła... w poprzek ulicy, nic nie robiąc sobie z tego, że korek się zrobił nieziemski, a kakofonia klaksonów była słyszalna pewnie na drugim krańcu miasta. Jak już sobie dziewoje poplotkowały to wspomniana niewiasta tak zgrabnie się wycofała, że uderzyła tyłem w płot. Ręce mi opadły. Potem zatrzymałem się przed zebrą, żeby przepuścić chcącą przejść na drugą stronę rowerzystkę. Ja przepuściłem. Tępa dzida jadąca za mną już nie, niemal tratując na pasach spokojnie idącą i dziękującą mi bajkerkę. Kolejna sytuacja: na ścieżce (tylko rowerowej, tam nie ma chodnika!) prowadzącej po wiadukcie na Górczynie kobiety idące obok siebie, do tego z wózkiem, były wielce zdziwione, że krzyczę "uwaga!", a nie schodzę z roweru, żeby je wyminąć. Zresztą - 100 metrów dalej to samo, tylko że bez wózka. A kierunek - moja ukochana giełda odzieżowa. Nie będę już wspominał o babciach i nie babciach, włażących na drogę w miejscach nieoznakowanych bez patrzenia na to, czy coś jedzie czy nie. A to wszystko podczas jednego treningu! Mógłbym tu coś napisać na temat garów i gotowania, ale nie napiszę, bo na BS mogą wchodzić feminazistki i kiedyś mógłbym zostać zastrzelony na trasie zagubionym stanikiem. Może więc tylko zacytuję tekst usłyszany kiedyś w South Parku: "nie można ufać czemuś, co krwawi przez kilka dni w miesiącu i nie umiera" :) I koniec tematu - pozdrawiam wszystkie racjonalnie myślące istoty, obojga płci.

A dzisiejsza jazda to przepchanie się przez Poznań, potem Strzeszynek, Kiekrz, Rokietnica i w Mrowinie skręt na Napachanie (jak ja lubię tę nazwę) i powrót przez Przeźmierowo. Wiało mocno, więc połowa trasy w pozycji bocznej ustalonej (za barankiem), potem już przyjemne korzystanie z wiaterku. I mimo kursu przez miasto średnia w okolicach trzech dych osiągnięta, co cieszy.





  • DST 53.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 124m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mleczna droga

Wtorek, 10 marca 2015 · dodano: 10.03.2015 | Komentarze 6

Mleko, w którym dziś jechałem o ósmej rano było tak gęste, że zacząłem się rozglądać za jakimś pogodowym serwisem do kawy. Albo przynajmniej młynkiem. Niestety nic takiego na horyzoncie się nie pojawiło, więc z marzeniami o cukiernicy nawet nie wyskakiwałem. Szkoda. Za to mglisty klimacik zawsze mnie specyficznie nastraja do jazdy, szczególnie z dobrym audiobookiem w uszach, więc kręciliśmy dziś sobie ze Stefkiem Kingiem w sumie całkiem przyjemnie.

Do rzeczywistości jak zwykle przywoływali mnie puszkarze. A konkretnie kierowca autobusu z napisem "EKO", który w Luboniu, gdy zgodnie z przepisami olewałem DDR-a nieprowadzącego w moim kierunku jazdy zaczął trąbić i minął mnie na zapałkę. Współczuję pasażerom, że się nasłuchali mojego monologu z tylnymi światłami busa, ale niestety - taki jest koszt wyboru przewoźnika bez mózgu.

Trasę zrobiłem szubieniczną - Mosina (spacerek nad remontowanym torowiskiem), Żabno, Baranowo, Sowinki i powrót znów przez Mosinę, gdzie ponownie prawie potraciłem zęby na asfalcie i torowisku w okolicach stacji PKP.  A w klimat mgły, Kinga i mapowego wisielca wpisała się przyroda, która zafundowała mi dziś po drodze widok martwego i lekko już nadżartego dzika. Choć przyznać trzeba, że próbowała złagodzić przekaz nurkującym sokołem i (chyba) skowronkiem, który w lesie przeleciał mi nad kaskiem. Wiatr - dokładnie tak jak wczoraj: wizualnie wydawał się sprzymierzeńcem, a odczuwalnie okazał się wredną świnią.