Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 195776.30 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.90 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2014

Dystans całkowity:1168.65 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:40:27
Średnia prędkość:28.89 km/h
Maksymalna prędkość:54.50 km/h
Suma podjazdów:2519 m
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:50.81 km i 1h 45m
Więcej statystyk
  • DST 32.00km
  • Czas 01:10
  • VAVG 27.43km/h
  • VMAX 39.00km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 42m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ta ostatnia mżawica...

Środa, 31 grudnia 2014 · dodano: 31.12.2014 | Komentarze 6

...w tym roku oczywiście. Bo w to, że będę miał z nią jeszcze do czynienia wielokrotnie nawet nie muszę wierzyć. Ja to wiem. W tym temacie nawet nie śmiem być ateistą.

W nocy napadało śniegu, więc nijak na rower nie było ani chęci, ani możliwości. Jednak po południu, po załatwieniu niezbędnych przedsylwestrowych sprawunków (no dobra, koniec z eufemizmami - zakupu szampana i browarów, bo w gości nieprzygotowani nie pójdziemy) pokonałem taktycznie zasieki w postaci oporu Lepszej Połowy i ruszyłem na krótki, króciutki wypad. W końcu marznąca mżawka, przeskakujące coraz bardziej w crossie zębatki ani wbudowany głęboko w moją osobę leń nie mogły mi przeszkodzić, żeby choć chwilę pokręcić tego ostatniego dnia roku!

Pojechałem w tę i nazad do Mosiny, mając jako założenie jedne i jedyne tego dnia nie dać się wyprzedzić agresywnie szarżującym na poboczu ślimakom. Plan został zrealizowany w 100%, choć głowy nie dam, że jego wykonanie mogło być zagrożone - wystarczy spojrzeć na średnią :)

Na podsumowanie 2014 roku przyjdzie czas w kolejnych wpisach, tym razem ogarnę tylko grudzień. Lekko ponad 1150 kilometrów to jak na w teorii najmniej rowerowy miesiąc chyba ujdzie? :) Średnia - niecałe 29 km/h, ale biorąc pod uwagę, że jeździłem wszystkimi trzema moimi gratami, także po górkach, to nie zamierzam się kamieniować, biczować ani zmuszać do obejrzenia nowych odcinków "Rolnik szuka żony" z tego powodu.

Życzę wszystkim w przyszłym roku wiatru w plecy, terrorystów, którzy dokonają serii skutecznych zamachów na kostkowane DDR-y oraz nigdy nie kończącego się łańcucha :)



  • DST 53.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura -8.0°C
  • Podjazdy 69m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rześko

Wtorek, 30 grudnia 2014 · dodano: 30.12.2014 | Komentarze 5

Jak tak dalej pójdzie i jeszcze bardziej przyzwyczaję się do trybu wstawania około dziesiątej to będę musiał sobie w pracy zamówić indywidualne terminy dyżurowania - nie wiem, np. od osiemnastej lub nawet później. Urlop to jednak paskudna sprawa - rozleniwia bardziej niż przymusowe oglądanie partyjki szachów w wykonaniu osób z głębokim paraliżem. Wstać się jednak w końcu udało, z przygotowaniem odpowiedniego rynsztunku na dzisiejszą przejażdżkę było już gorzej. Trzy pary skarpet, tyle samo jeśli chodzi o ilość bluz, do tego bielizna termo, ogrzewane spodnie - tyle włożyłem na siebie, niczym superbohater zmieniając się gabarytowo w średniej wielkości bałwanka lub ludzika Michelin :)

Aha, no i obowiązkowo kominiara - i mogłem w końcu powiedzieć: nara, ruszam. Początkowo było mi nawet za ciepło (!), ale kilka podmuchów ukochanego wiaterku uświadomiło mi, że te minus osiem to... dużo poniżej minus osiem :) Kręciłem sobie dziś więc spokojnie, wiedząc, że nie ma co figlować ze zmrożonym asfaltem, szczególnie na rondach i zakrętach. Trasa "kondomowa", ale odwrotna - najpierw Szreniawa i Stęszew, dopiero później Dymaczewo i Mosina.

Trzy pary skarpet się przydały. Dzięki nim niemal odmroziłem sobie lekko tylko palec, a nie całą stopę. O dziwo też się nie opaliłem ani nie zgrzałem :) W pewnym momencie było ciężko, a nawet bardzo ciężko i gdyby nie muzyka to pewnie bym się zatrzymał gdzieś w szczerym polu, kazał szosie dalej kontynuować jazdę beze mnie i został najdziwniejszym lodowym pomnikiem upamiętniającym głupotę i upór, wyrażające się chęcią pedałowania w mrozie.

Dojechałem jednak do domu, podczas wchodzenia po schodach lód z powiek zaczął odmarzać i do mieszkania wlazłem z oczyma mokrymi jak u przeciętnej modelki zmuszonej do zjedzenia pięćsetnej kalorii tego dnia.

Niby na jutro zapowiadają opady i przymrozek - więc jakby co: do zobaczenia za rok!



  • DST 57.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Temperatura -3.0°C
  • Podjazdy 147m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót Szoszona :)

Poniedziałek, 29 grudnia 2014 · dodano: 29.12.2014 | Komentarze 7

Znów na płaskiej wielkopolskiej ziemi i znów na szosie, którą - jak sobie dziś z niemałym zdziwieniem uświadomiłem - ostatni raz jechałem... prawie dwa tygodnie temu! Jak się okazuje jest życie poza barankiem... Ale co to za życie :)

Odbieram sobie zaległy urlop, więc miałem dziś przywilej wyspania się prawie do 10-tej. Generalnie nienawidzę takiego marnowania czasu, ale kiedyś w końcu trzeba sobie pofolgować. Za oknem świeciło radosne i patologiczne jak na miesiąc grudzień słoneczko, więc nie miałem presji wczesnego zrywania się z wyra z powodu nadchodzącego kataklizmu pogodowego. I co? Jak już się zacząłem zbierać to... zaczął padać śnieg. Na szczęście niezbyt duży, jedynie delikatnie pokrywający asfalt. Od ułożenia czterech liter na szosowym siodełku powstrzymałby mnie dziś może sam Chuck Norris, choć aż tak dużo szans mu nie daję, więc delikatnie, spokojnie i z łyżwiarską precyzją ruszyłem. Faktycznie, nie były to wymarzone warunki, do tego z powodu północnego wiatru pierwsze 10 kilosów to męczarnia przez miasto, ale w końcu przestało padać, a ja narzekać. Na wysokości Strzeszynka było już nawet przyjaźnie, a w Rokietnicy - całkiem suchutko. Powrót przez Mrowino i Napachanie to byłaby poezja, gdyby nie wiatr, który całkowicie zgłupiał i zamiast planowanej pomocy otrzymywałem co chwilę kuksańce w twarz i w bok. Ale temperatura na poziomie banalnych minus trzech to jak ciepłe wczasy w porównaniu z tym, co miałem przez ostatnie dwa dni w górach :)

W każdym razie jestem happy - Vento odkopane, jazda z przyzwoitą prędkością znów przypomniana. Czy ostatni raz w tym roku? Się okaże.



Świnta - the end

Niedziela, 28 grudnia 2014 · dodano: 29.12.2014 | Komentarze 2

Nie ma co - podczas tych świąt nie poszalałem rowerowo. Drugi i ostatni dzień spod pedałowego znaku powitał mnie zachęcająco najpierw zimnem na poziomie -10, a gdy już zdrowo wyspany i najedzony po śniadaniu zdecydowałem się choć na chwilę pomęczyć siebie oraz znudzonego nieróbstwem górala-staruszka na emeryturze to - szaleństwo - zrobiło się aż -9. Przeszła mi przez głowę myśl o krótkich spodenkach, ale po głębszej analizie okazało się, że to skutek procentów wypitych przy okazji sobotniego spotkania z dawno nie widzianymi znajomymi :)

Wyjazd z Jeleniej zaplanowany był na okolice 15-tej, na zegarku 11-ta, a ja nawet nie założyłem jednej z pięciu warstw ciuchów - oj, rozleniwiły mnie te święta... Do tego zaczął znów padać śnieg, a spojrzenie Żony nabierało coraz bardziej widocznej barwy kojarzonej z piorunami :) Więc albo tak, albo tak: i jak zwykle wybrałem, że tak. Szybciej niż praktykant podczas pierwszego dnia służby w OSP przywdziałem się w strój, który jak zwykle miał o jedno coś za mało (tym razem chodziło o skarpety) i ruszyłem. Wiało umiarkowanie, co przy minus xxxxxx oznacza, że porywiście, do tego strasznie niezdecydowanie, niby z NE, co wstępnie pozwoliło mi na pomysł zaatakowania Kapelli, ale sam się wyśmiałem na trasie podczas któregoś zasypania śniegiem jedynej ogólnodostępnej części pyska, czyli oczu. Pojechałem więc do Maciejowej, gdzie skręciłem na Wojanów, dając sobie chwilę na odmrożenie części kominiarki położonej blisko ust. Przy okazji cykając szybką fotę. Jak widać szału nie było :)

Dotarłem do pałaców w Wojanowie oraz Łomnicy i stwierdziłem, że jakoś za mało kilometrów na powrót, więc jeszcze pokręciłem do Mysłakowic. Oczywiście z kominiarką na pysku wzbudzałem na trasie niemal sensację (nieodzowny element gdy powracam w rodzinne rejony. Ma to swój urok). Dotarłem na trasę z Karpacza, będąc ciekaw, czy ktoś wpadł na pomysł odśnieżenia DDR-a.

Nie zawiodłem się.

Nikt na to nie wpadł :)

W sumie miałem okazję dzięki temu posmakowania asfaltu, który jako bachor objeżdżałem dawno temu, gdy wyrażenie "ścieżka rowerowa" wzbudzała gromki śmiech (piękne czasy - czy nie możemy do nich wrócić???). Doturlałem się do Jeleniej, gdzie zrobiłem sobie jeszcze kawałek po okolicach Małej Poczty (pamiętam do dziś teatralną zapowiedź tego przystanku, gdy w miejskich autobusach raczkowała możliwość komunikowania czegokolwiek przez głośniki) i zawróciłem do centrum, czyli domu.

O jakości jazdy niech opowie sama średnia. Ja więcej do napisania nie mam.

A serducho, które wyszło na mapie dedykowałem Żonie za cierpliwość :)

Kategoria Góry


Świnta

Sobota, 27 grudnia 2014 · dodano: 28.12.2014 | Komentarze 4



Niech sobie gadają co chcą teoretycy logistyki, ale pogodzenie ze sobą świątecznych obchodów mając rodziny w odległości 300 kilometrów od siebie powinno się zlecać jajogłowym z najwyższych sfer. Niestety ja takowych nie znam, więc amatorsko pogodziliśmy ogień z wodą spędzając wigilię w Poznaniu, a dwa dni świąt daleko, daleko na południu. I - co zaskakujące - tym razem nie w samej Jeleniej Górze, tylko kilkadziesiąt kilometrów dalej, w miejscowości Mojesz (nie Mojżesz) pod Lwówkiem Śląskim. Wiocha ta jest całkiem ciekawie położona, jakiś kilometr od całkiem fajnej Szwajcarii Lwóweckiej, czyli o tego:

No i OCZYWIŚCIE tego :)

Świąt nie ma co opisywać - tradycyjnie polskie, z masą żarcia, picia, picia i picia :) Jako że trafiliśmy w łapska agroturystyki to nie musieliśmy nawet nic robić, więc żeby nie zaśniedzieć dużo łaziłem, bo roweru nie było jak sprowadzić. Jeśli ktoś chce na przyszłość znaleźć fajne miejsce na święta w tych okolicach - służę pomocą.

Święta się skończyły, a my kopsnęliśmy się jeszcze na sobotę i niedzielę do Jeleniej. Pogoda się kompletnie zbuntowała, z dotychczasowego 10 na plusie nagle zrobiło się 8 na minusie, do tego posypało, więc żeby nie ryzykować w JG znaleźliśmy się dopiero w sobotę koło południa, a moje marzenia o wypadzie na rower stanęły pod dużym znakiem zapytania, szczególnie na widok wzroku Żony, która widząc mojego wielkiego rowerowego głoda próbowała skutecznie mnie przekonać, że w sumie to jestem najedzony :) Na szczęście już w kotlinie tak złych warunków jak myślałem nie było, asfalt w miarę ok, więc postanowiłem choć na godzinkę się kopsnąć - kosy w plecach udało się uniknąć. A że okazało się, że od sierpnia jedna z dętek znudziła się życiem w piwnicy i popełniła samobójstwo, do tego musiałem zamontować licznik, na trasie byłem dopiero przed 14-tą. Może i dobrze, bo śnieg częściowo stopniał, więc ostrożnie, bo ostrożnie, ale wróciłem do domu w całości. Oczywiście nie było co ryzykować z trasą, więc po prostu ruszyłem na wschód, dojechałem do Radomierza i wróciłem pokrewną trasą.

Tak oto wyglądała jakakolwiek próba skrętu w bok. Asfalt wykazywał jednak kawałki czarności. Zachciało się, cholera, zimy!

Kategoria Góry


  • DST 51.05km
  • Czas 01:53
  • VAVG 27.11km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 118m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Opowieść wigilijna

Środa, 24 grudnia 2014 · dodano: 24.12.2014 | Komentarze 0

Będzie krótka, coby nie robić konkurencji panu Dickensowi. W sumie bardziej w moim wykonaniu przypomina ona "Starego człowieka i morze", bo jest w niej wszystko - desperacja, walka, ból, pot i łzy (no dobra, bez przesady). Nie ma nawet kawałka marlina, ale za to wiatru i deszczu - pod dostatkiem. Ale odpuścić nie mogłem, bo jutro rano opuszczamy na święta Poznań i był to zapewne ostatni wyjazd w tym tygodniu, a być może nawet w roku.

Nie będę się rozpisywał - wykorzystałem koło 10 chwilę bez deszczu i udając przed samym sobą, że już padać nie będzie zaprzęgłem crossa i tyle mnie w domu widziano. Z całej trasy "kondomikowej" (Puszczykowo - Mosina - Dymaczewo - Stęszew - Komorniki) pamiętam tylko ścianę huraganu, chwile deszczu i momenty bez niego, a do tego świąteczny, klasyczny polski klakson wzdłuż DDR-ki, którą nie miałem zamiaru jechać. No i jeszcze to, co boczny wiatr robił ze mną na odkrytym odcinku wśród pól między Łodzią a Stęszewem - już bardziej kątem do podłoża się ułożyć nie dało :)

I nawet minąłem w Krośnie jednego bikera! Myślałem, że podwiezie mi się trochę na kole, ale chyba się poddał. Szkoda. Do tego klasycznie kilku międzywiejskich dziadków składakowych :)

Życzę Wam wszystkim udanego wypoczynku i miłego spędzania czasu wśród bliskich. W tematy religijne pchać się nie będę, bo to nie moja bajka :)




Kiłownia

Wtorek, 23 grudnia 2014 · dodano: 23.12.2014 | Komentarze 3

Po prawie roku znów czekał mnie dziś z powodu pogody powrót na siłownię, miejsce przeze mnie wielbione tak samo jak świąteczny karp kocha te sympatyczne warunki, które oferują mu markety na kilka dni/godzin przed zarżnięciem. No ale skoro inaczej się nie da to trzeba się przemóc, zacisnąć zęby i pojawić w tym dla mnie mentalnym kosmosie, gdzie normalne słowa i wyrażenia na próżno próbują wywalczyć sobie kawałek miejsca pośród ton rzucanego w przestrzeni mięsa :)

Sprzęt, który na przełomie roku użytkowałem w Fabryce Formy i jak najbardziej mi się sprawdzał to właśnie ten:

Cholernie ciężkie bydlę, z masą jakichś dziwnych ustawień i z najwyższym poziomem takim, że po zaliczeniu go można śmiało wjeżdżać na Giewont bez zadyszki. Zrobiłem sobie dziś szybką godzinną jazdę, 22 kilometry na cięższych poziomach, ostatnie 9 na lżejszych. Maksymalna wyrzygana moc to 360 W. Spociłem się nieziemsko, na spokojnie wyciągnąłem spokojną średnią i mam dość siłki. Fuj!

W kiłowni widać, a przede wszystkim słychać prawdziwie świąteczną atmosferę, o czym świadczy choćby zasłyszany cytat z szatni: "Nooo, dziś k... było za...ście, ale jutro wigilia i masa pójdzie w ch...".

Zaprawdę, urocze to miejsce :)

Dystans: 31 km
Czas: 01:04
Średnia: 29 km/h

Z pogodą już nie za ciekawie będzie, więc jakby co wesołych wszystkim!


  • DST 52.10km
  • Czas 01:54
  • VAVG 27.42km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 96m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wietrzny moonwalk

Niedziela, 21 grudnia 2014 · dodano: 21.12.2014 | Komentarze 5

Mógłbym w pierwszym zdaniu napisać, że wiało. No ale po co, skoro każdy, kto dziś choć na chwilę wyściubił nos poza cztery ściany miał okazję doznać tego, co robiła z homo sapiens i wszystkim innym sapiens ta wredna, paskudna i rzeźnicza menda zwana wiatrem. I pomyśleć, że w związku z tym, iż rano nie padało miałem dylemat jaki rower wybrać... Głos rozsądku (czytać: Żona) zdecydował o wyborze crossa, co zdecydowanie jak się okazało było jedyną dopuszczalną opcją, bo nie chciałbym siebie widzieć z moją wagą i jeszcze pod tyłkiem filigranową szosą podczas niektórych bocznych podmuchów, gdzie niezamierzenie tańczyłem jakiegoś huraganowego moonwalka :)

Trasa: dojechać i wrócić. Czyli przez Zakrzewo do Drwęsy i nawrót. Co tu dużo pisać - jazda pod wiatr mnie po prostu mentalnie zabiła - były momenty gdy nie byłem w stanie poruszać się szybciej niż 18-20 km/h, czego już dawno nie doświadczyłem. Finalnie tę część zakończyłem wulgarną średnią niewiele ponad 24 km/h. Powrót to już oczywiście zupełnie inna bajka, włączyło się Pendolino w miejsce wyciągu orczykowego i tak to mógłbym jechać do Warszawy, potem na Lublin, Kijów, Moskwę, i cholera wie gdzie jeszcze zanim ktoś by mi przypomniał o istnieniu hamulców :) A nie, sorry, przypomniano mi dziś wcześniej, bo w Skórzewie trafiłem na niedzielne przekleństwo, czyli bydło wyjeżdżające spod kościoła. I tak to sobie postałem w dzień święty (jak dla kogo) na zadupiu w korkach.

Jakieś pozytywy z tego wyjazdu po dniu przerwy? Tak - muzyczne. Bo dwa zespoły mojego dzieciństwa postanowiły mi zrobić prezent na święta i "się wydać", tak więc w jedną stronę motywowało mnie KSU, a w drugą leciał ze mną Dezerter. Lepszych motywatorów nie potrzebowałem.

Tak sobie patrzę na prognozy na kolejne dni i czuję nadchodzącą depresję. Wiatrzysko podobno nie ma zamiaru odpuścić, do tego ma padać deszcz. A jak już się uspokoi to zaczną się święta, na które jedziemy w miejsce, gdzie na rower mogę sobie popatrzeć ewentualnie na obrazku w książce, bo nie jestem pewien czy dochodzi tam internet... Eh :/

Aha, jeszcze słowo o frekwencji rowerowej dziś na trasie - pojedyncze jednostki (około trzech), jedna grupka, która śmignęła mi gdzieś na skrzyżowaniu w Plewiskach, a tak to puściutko. I nie wiem czy to lepiej świadczy o mnie czy o tych, którzy jednak nie wyjechali :)



  • DST 52.30km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 110m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zefirek :)

Piątek, 19 grudnia 2014 · dodano: 19.12.2014 | Komentarze 6

Ostatnio co wpis informuję, że kolejnego dnia pewnie z powodu pogody nie pojeżdżę. Rano wstaję, patrzę za okno i o dziwo ostatnio nie pada, choć mokro jest na tyle, że nie decyduję się na szosę, a zaprzęgam coraz bardziej styranego życiem crossa i pozwalam sobie na te pięć dyszek przed pracą. Nie będę narzekał, tym bardziej, że dziś ruszyłem w trasę ubrany na górze tylko w bluzę, bo było około 10 stopni. Pod koniec grudnia. Przypomnę - pod koniec listopada było sporo na minusie. Taki mamy klimat.

Za to dziś wiało. Tak eufemistycznie nazwę to, co wiatr robił ze mną, szczególnie na kilku kilometrach na otwartym terenie między Mosiną a Dymaczewem, a potem w Będlewie. Za to można spojrzeć na wykres z Endomondo. Jakimś cudem udało mi się przed nawrotem mieć na liczniku równe 25 km/h, co naprawdę dziś nie było złym winkiem jeśli wziąć pod uwagę, że wspinałem się pod niewidoczną górę, jadąc po płaskim.

Powrót to już była sama przyjemność - gdybym chciał to w ogóle bym nie musiał pedałować, no ale coś przez te kilkadziesiąt minut w końcu trzeba robić :) załączyłem więc sobie agresywną muzę i frunąłem, co w przypadku crossa to jakieś 0,42785% możliwości wykorzystania tego, co dałaby szosa. No ale i tak jakoś w miarę udało się odrobić, choć bez rewelacji. Gdy chciałem pocisnąć z prędkością to na trasie pojawiał mi się albo korek albo traktor.

A jutro już - bez żartów - chyba nie pokręcę.


  • DST 53.20km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 79m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Luka

Czwartek, 18 grudnia 2014 · dodano: 18.12.2014 | Komentarze 3

"My name is Luka" - wciąż śpiewa sobie zapewne w radiach Suzanne Vega ("zapewne", bo mam alergię na stacje radiowe typu Zet, RMF i inne Eski i nie jestem w stanie tego zweryfikować). Luka dziś trafiła się i mnie (a w sumie trafił, bo podmiotem lirycznym, o czym pewnie mało kto wie, jest chłopiec, ofiara przemocy domowej). A konkretnie luka pogodowa. O 7 rano padało, o 9 już nie, więc mogłem startować, jak to często ostatnio bywa na crossie. Wyszedł ze mnie po raz kolejny niewierny Tomasz, bo nie sądziłem, że dziś mi się jednak uda. A tu niespodzianka. Przepraszam za urażenie uczuć religijnych co poniektórych :)

Wiatr jeszcze się aż tak nie rozkręcił, ten koszmar czeka nas podobno od jutra (w tym znów deszcz, deszcz i deszcz), ale wiało już całkiem całkiem, co na otwartej przestrzeni nieźle mnie zmęczyło. Rozhuśtać to moje bydle było niezmiernie ciężko, ale za to na "samochodzikowej" trasie przez Wiry, Komorniki, Trzcielin i Dopiewo znów odczułem błogosławieństwo szerokich opon i amora, niwelujących atrakcje "ogólnodrogowe".

Testowałem dziś sobie nowy licznik, który nabyłem po kosztach, jako że mój dotychczasowy przy crossie odszedł na łono Abrahama, po chyba czterech latach. Pogrzebu mu nie zrobiłem i nie zrobię, schowam do szuflady za zasługi, których miał co niemiara. Aktualnie nabyłem Sigmę 700, bo jest niedroga i ma funkcje, które mi w zupełności wystarczają, Jestem jednak lekko zawiedziony jednym faktem - średnią pokazuje co pół kilometra. Trochę to głupie, bo konkretną wartość trzeba sobie wyliczyć z czasu jazdy. No ale cóż, nie spodziewałem się cudów.