Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197362.50 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2016

Dystans całkowity:1417.66 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:52:10
Średnia prędkość:27.18 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Suma podjazdów:4678 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:48.88 km i 1h 47m
Więcej statystyk

Niestrawne Karpaczio

Sobota, 31 grudnia 2016 · dodano: 31.12.2016 | Komentarze 8

Generalnie na ostatni wyjazd w tym roku zaplanowałem trochę inną trasę niż finalnie wyszła, ale o powodach owej zmiany będzie później. Fajnie, że w ogóle znalazło się choć trochę czasu na pokręcenie, bo mimo wolnego dziś przy okazji wyszło kilka pilnych spraw do zrobienia.

Wczesnym rankiem było mega zimno (okolice minus sześciu), więc wyruszyłem dopiero po jedenastej, gdy termometr wskazywał upalne minus jeden. Ustąpiły mgły, co zachęcało do zatrzymywania się i robienia zdjęć, jednak ja postanowiłem olać system i cyknąć tylko kilka. Inaczej nie miałbym czasu jeździć :)

Najpierw skierowałem się z Jeleniej Góry do Łomnicy i Karpnik, przed którymi na szybko i z rąsi udokumentowałem powód, dla którego Rudawy są najfajniejszymi górkami w Sudetach :)

Kawałek dalej, między Krogulcem a Bukowcem postanowiłem jednak udowodnić, że nie jestem górkowym rasistą i postanowiłem dać szansę Karkonoszom, do których zbliżałem się z każdym stąpnięciem na pedały.

Kowary najpierw objechałem obwodnicą, dopiero przed wjazdem na przełęcz skręciłem do samego centrum. Żal patrzeć na tę miejscowość, jakby zatrzymanej jeszcze w latach osiemdziesiątych, upstrzonej jedynie co jakiś czas Biedronkami i innymi insektami... Szkoda, bo położenie ma ona genialne, ale komuna zrobiła swoje, łącznie z "ukominowaniem" ofiary...

Pokręciłem sobie dalej w kierunku Karpacza, z każdym kilometrem widząc, że zbliżam się znów do cywilizacji. Nagle wyładniały drogi, samochody zrobiły się jakieś takie wypasione, a i wzniesienia rosły w oczach.

Właśnie w Karpaczu miałem zamiar powspinać się w kierunku chmur i nawet zacząłem, ale... się nie dało. Czemu? Ano temu:

Zakopianka to przy tym była czteropasmowa, pusta autostrada. Pewnie gdybym zszedł z roweru dotarłbym jakoś gdziekolwiek dalej, ale w tym przypadku nie było szans. Sobie mogę przyznać medal za to, że w ogóle spróbowałem. Jednak poddałem się i zawróciłem, jadąc w dół wcale nie szybciej niż w górę. Na szczęście tylko do pewnego momentu.

Chcąc nie chcąc musiałem znaleźć alternatywę na dokręcenie do pięciu dych. Minąłem Miłków i dom na głowie (dwie dychy od lepka za wejście. Trzeba chyba upaść na łeb, żeby skorzystać)...

...i wybrałem drogę do Sosnówki, stamtąd do Podgórzyna, Zachełmia, jeleniogórskiego Sobieszowa i przez Cieplice do centrum. Na skrzyżowaniu w Cieplicach zauważyłem ze zdziwieniem śluzę rowerową. Chwilę po tym, jak zapaliło się zielone i ruszył z niej samochód :) Ech, w Jeleniej takie wynalazki... Przeca tu dopiero niedawno zdjęto rower z indeksu sprzętów zakazanych...

O dziwo nie ma "średniowej" tragedii jak na mtb. Potrzeba mi było widocznie tego górskiego motywu... A na trasie sporo kolarzy, w tym zadziwiająca spora reprezentacja płci ładniejszej, na szosach. Brawo!

Tym samym zakończyłem miesiąc grudzień wynikiem lekko ponad 1417 km. Przyzwoicie jak na zimę. Gorzej ze średnią (27,2), ale ją mam w tym okresie gdzieś, tym bardziej, że był to miesiąc głównie crossowo-wietrzny, z akcentem górskim i szosowym. Rok podsumuję przy innej okazji, bo czasu teraz brak. Życzę wszystkim udanego rowerowo 2017 i do poczytania za rok :)

Kategoria Góry


Kroto-chwile

Piątek, 30 grudnia 2016 · dodano: 30.12.2016 | Komentarze 7


Jako że kierunek wiatru (słabego!) był dziś z grubsza tożsamy z wczorajszym to i ja wybrałem zbieżny kurs. Ruszyłem po dziesiątej, przy solidnie świecącym słoneczku, ale wciąż przy temperaturze poniżej zera. Właściwie to miałem wrażenie, że miałem do czynienia z inwersją, bo czym byłem wyżej tym było mi cieplej. A może to efekt kilku "potliwych" podjazdów? Nieeee, na moje inwersja :)


Trasę wybierałem na żywca (mimo że na trzeźwo). Najpierw ruszyłem do jeleniogórskiej Maciejowej, z której skręciłem ostro w górę w okolice Jasiowej Doliny, a następnie w dół do Wojanowa. Potem ponownie kierunek Rudawy i rzeka Bóbr.

Doprowadziła mnie ona najpierw do Bobrowa (co za zaskoczenie), a potem do odkrycia, że boczna droga po prawej stronie nie tylko jest w o wiele lepszym stanie niż główna, ale też, że została przedłużona aż do samej końcówki Trzcińska, dzięki czemu oszczędziłem koła, jak i poprzez powstrzymanie w ostatniej chwili prawej dolnej kończyny przed naturalną reakcją, pysk kundla, który zaczaił się na mnie pod koniec objazdu :)

Przełęcz Karpnicką pokonałem... no pokonałem. Na dole postanowiłem zaliczyć dziś jeszcze jedną - o nazwie pod Średnicą, która jest skromną wersją autentycznej rzezi (jakby co - letni filmik zawierający jej opis umieściłem kiedyś TU). Dość powiedzieć, że widzieć Sokolik prawie na wysokości swojego pyska, a także uśmiechać się w górach do siebie przy znaku ostrzegającym przed ostrym podjazdem to.. coś co kocham :)



Zjeżdżało się minimalnie szybciej niż wjeżdżało. Dziwne :) Dotarłem do Kowar, w których byłem całkiem niedawno za pomocą... książki. A konkretnie kryminału Wojciecha Chmielarza - "Farma lalek". Miejscowość nosi w niej nazwę Krotowice, ale nikt nie oszuka chłopaka wychowanego w tych rejonach. Czyli - nieskromnie - mnie :)

Czekał mnie już tylko powrót i konieczność nadrobienia masakrycznej średniej, oscylującej poniżej granicy przyzwoitości. Zatrzymałem się więc jeszcze tylko raz przed Ścięgnami, żeby wykonać "rowera na górowisku"...

...i pocisnąć zatłoczoną trasą Karpacz - Jelenia. Dzięki niej zresztą dobiłem z wywieszonym ozorem do najniższego (poza wyjątkami) progu przyzwoitości.

PS. - dla Morsa. Czemu nie ma Ściegien, a od zawsze Ścięgny bez "ś"... nie wie chyba nikt :)


Kategoria Góry


Mountain back! :)

Czwartek, 29 grudnia 2016 · dodano: 29.12.2016 | Komentarze 19

Przez dobre pół roku nie miałem okazji pojawić się w ukochanych Sudetach, możliwość pojawiła się dopiero w teoretycznie najgorszym dla dwóch kółek okresie, czyli kalendarzowej zimie. Dobre i to, a jak się okazuje póki co nie taka ta zima zła, huhu ha, huhu ha :)

Wystartowałem późno, bo przed jedenastą, gdy zelżał już największy mróz i temperatura zbliżała się do okolic zera. Było całkiem słonecznie, ale jak to w grudniu - słońce wzwszło strasznie blade i zamiast wzmacniać walory wizualne tylko je psuło. Na początek musiałem wydostać się z centrum Jeleniej Góry, co od czasu otwarcia tu kolejnej świątyni polskości, czyli brzydkiej do wyrzygania galerii o nazwie Nowy Rynek jest drogowym koszmarem, tak samo jak poruszanie jeleniogórskimi drogami "dla" rowerów na Zabobrzu. Choć nie powiem, na odcinku w Maciejowej dzięki "falom Dunaju" na wzburzonym kostkowym szlaku na pewno poprawiłem sobie ilość zaliczonych wzniesień :)

Po pokonaniu pierwszego solidnego wzniesienia w Radomierzu i przekonaniu się ponownie, że Polak i samochód to połączenie niebezpieczne jak członek ISIS po wykładzie jakiegoś muzułamańskiego imbecyla, zatrzymałem się na chwilę i zacząłem koić nerwy.


Gdy już ukoiłem zjechałem sobie zgrabnymi ruchami kaczki (nie tej!!) starając się przyspieszyć, ale moje zombie zdecydowanie nie nadaje się do takich akcji z powodu braku odpowiednich przełożeń, do Janowic. Gdzie kojenia nastąpił ciąg dalszy, tym razem poprzez wjazd do lasu, a nawet tutejszego strumyczka.

Następnie Trzcińsko i Przełęcz Karpnicka, z przerwą na podziwianie Sokolika znad zamarzniętego stawu. Przy okazji o mało co bym nie utopił roweru, ale jak się okazało refleks mam cały czas na przyzwoitym poziomie.

Karpniki, Krogulec, Bukowiec i Mysłakowice przejechałem znanym i utartym szlakiem. Z którego ciężko się było wydostać, bo droga na Karpacz była niczym Zakopianka, a kultura kierowców porównywalna. Po kilku minutach oczekiwania na możliwość wyjechania z podporządkowanej po prostu zacząłem się wpychać, dzięki czemu utorowałem drogę sznurowi aut za sobą.

Końcówka to lekka modyfikacja standardu - dokręciłem do Miłkowa, stamtąd skręt na Sosnówkę i podjazd do Staniszowa, gdzie landszafty robiłem z już tylko z rąsi.



W Jeleniej pojawiłem się uchachany powrotem w góry jak łysy na widok sera. W sumie nie wiem czemu akurat sera, ale podzielam akurat ten kulinarny kierunek :)

Kategoria Góry


  • DST 52.10km
  • Czas 01:54
  • VAVG 27.42km/h
  • VMAX 44.70km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 46m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ostatni kurs...

Środa, 28 grudnia 2016 · dodano: 28.12.2016 | Komentarze 8

...szosą. W tym roku. Jak dobrze pójdzie to może (może) uda mi się dokręcić jeszcze kilka kilometrów na innym rowerze, ale to zależy od pogody i czasu.

Baśka już nas na szczęście opuściła, ale wciąż wiało solidnie, teoretycznie z północnego zachodu, a w praktyce jak się okazało tylko z północy, więc na całej trasie z Poznania przez Plewiska, Skórzewo, Wysogotowo, Więckowice, Dopiewo, Palędzie, Gołuski i znów Plewiska do domu miałem powiew z boku lub w pysk. Mówi się trudno, cieszyłem się, że mam okazję jeszcze raz wsiąść na ten mój ukochany chybotliwy sprzęt.

Pod koniec nawiedziłem jeszcze "uroczy" budyneczek stacji PKP Poznań Dębiec, który od jakiegoś czasu jest w kolorze blue oraz wyremontowane perony, które w końcu wyglądają po ludzku.


Dla porównania widok sprzed jakichś czterech lat w wersji video :)
No i jeszcze wypłacić trochę gotówki, przy której to czynności zakwitłem. Czemu babcie, które nie ogarniają bankomatów zawsze muszą być w kolejce przede mną, a nie za mną? Zagadka egzystencjalna.



  • DST 33.10km
  • Czas 01:19
  • VAVG 25.14km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 47m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut Baśka

Wtorek, 27 grudnia 2016 · dodano: 27.12.2016 | Komentarze 8

Oj, Baśka miała dziś fajny... spust. Orkan Barbara, który raczył nawiedzić nasz kraj już w nocy intensywnie starał się upewnić, że o nim pamiętam poprzez subtelne próby wybicia mi szyb w oknach, a może nawet wyrwania okiennic w całości.

Rano, gdy już wstałem, miałem dylemat czy w ogóle przed pracą wyściubiać nos na dwór. Drzewa kłaniały mi się na horyzoncie, chmury ścigały z F-16, a do tego jeszcze momentami kropiło. Postanowiłem zrobić próbę, ubrałem się szczelnie i z zamiarem wykręcenia maks gluta ruszyłem crossem.

Ruszyłem... Hehe. 

Hehehehehe, jakby zarechotał śp. Andrzej L. na myśl o gwałcie na prostytutce.

Czy można ruszać wstecz? Pewnie tak, ale ja chciałem do przodu. Ciężko było. Generalnie ponad połowę trasy, do ronda między Skórzewem a Dąbrówką pełzałem, walczyłem o utrzymanie pionu i niewylądowanie nagle pod kołami jakiegoś auta. Udało się. Choć na logikę - jeśli wiatr wiał z prędkością około 50 km/h, a ja ledwo ledwo poruszałem się w granicach 20 km/h to powinienem jechać do tyłu, z prędkością minus trzydzieści. Ale nie, jakimś cudem udało się dobrnąć z oszałamiającym wynikiem plus 21 km/h.

Powrót nie był może poezją, ale był całkiem fajnym wierszykiem :) Samo to, że na odcinku piętnastu kilometrów nadrobiłem cztery kilosy średniej mówi (chyba) za siebie. A że w deszczu to przynajmniej nie czułem upału :)

Ale generalnie Baśce za dziś serdecznie dziękuję. Do niezobaczenia się z panią, oby nigdy, głupia dz...iewucho :)


  • DST 56.00km
  • Czas 02:11
  • VAVG 25.65km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 162m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Eksperymenty

Poniedziałek, 26 grudnia 2016 · dodano: 26.12.2016 | Komentarze 10

No proszę, udało się dziś zarówno pospać, jak i pokręcić. Z naciskiem na to pierwsze :) Wstałem późno, mając co prawda cichą nadzieję, że nie będzie padać, ale nawet gdyby z nieba lało się jak u przeciętnego polskiego wujka na imieninach to bym specjalnie nie rozpaczał. Wolne to wolne, rzadko się zdarza, więc trzeba je celebrować.

Ruszyłem w okolicach wpół do jedenastej, gdy chmury przelatywały nade mną z prędkością kosmiczną, raz ciemniejsza, raz jaśniejsza, ale na moje nie były one specjalnie groźne. W przeciwieństwie do wiatru, który walił dziś ostro, przez dobre trzydzieści kilometrów robiąc ze mnie mentalną miazgę. I tu proszę mi nie wmawiać, że to były jakieś podmuchy powietrza czy inne wynalazki - to była regularna rzeź. A że kręciłem crossem, czyli średnią miałem... no tam gdzie miałem, to postanowiłem wykonać kilka eksperymentów na stałej trasie "kondomikowej" z Poznania przez Komorniki, Stęszew, Mosinę i Luboń do Poznania.

Najpierw odnalazłem objazd Głogowskiej bardziej przy samych Szachtach, całkiem fajny. Potem w końcu postanowiłem zatrzymać się na chwilę w tunelu na krajowej piątce, która przedziela Wielkopolski Park Narodowy. Nie wiem czemu, ale zawsze mi się podobał i tym samym oddaję mu hołd umieszczając we wpisie ;)

Zaraz za nim zrobiłem coś, na co w normalny dzień bym sobie nie pozwolił, czyli pierwszy i ostatni raz pojawiłem się na położonej po prawej DDR-ce, mającej łącznie może z 200 metrów. Co w niej takiego wyjątkowego? Ano to, że powstała może ze dwa czy trzy miesiące temu w miejscowości Dębienko i jest na pewno dumnym dzieckiem tutejszego sołtysa. Oznaczona jest z obydwu stron niebieskimi znakami, zrobiono ją z najbardziej klasycznej z klasycznych kostek, no i nie zapomniano o słupku na samym jej środku. Brawo, polska myśl techniczna nie umarła nawet w drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku! :) Wjechałem, wyjechałem, wyparłem.

Sorry za jakość, ale zdjęcie robiłem jadąc i kombinowałem jak nie wpaść na biało-czerwoność ;)

Aha, kilka kilometrów wcześniej, na parkingu leśnym mijałem grzybiarkę. Nie ma co, to się nazywa mieć święta dosłownie do d... :)

Skoro już szalałem z eksperymentami to jeszcze postanowiłem pomiędzy Łodzią a Dymaczewem przekonać co kryje się na końcu jednej z bocznych dróg. Według reklam miał się tam znajdować trzygwiazdkowy hotel oraz restauracja z widokiem na Jezioro Dymaczewskie. No i pewnie się znajdowały, w okolice hotelu dotarłem fajną leśną drogą, ale był zamknięty na cztery spusty, natomiast restauracja, położona w drugiej odnodze była.... zamknięta na cztery spusty. Do tego otoczona zasiekami, których nie powstydziłby się Antoni chroniący przed spadającymi zdradziecko w zamachach tupolewami. Finalnie z nosem na kwintę zawróciłem, nie widząc w tym rejonie nie tylko jeziora, ale nawet kałuży (tych więcej było na asfalcie, którym jechałem).

Postanowiłem odbić sobie ten zawód nawiedzając ostatni raz w tym roku Osową Górę. Jak zwykle wjazd na nią z czołgiem pod tyłkiem przypominał wleczenie ze sobą solidnego słonia, ale na górze mogłem w nagrodę cyknąć sobie pożegnalną osową fotę a.d. 2016. Tu przynajmniej była jakaś woda :)

Zjazd był poezją, a końcówka trasy przez Puszczykowo, Łęczycę i Luboń chwilą na nadrobienie żałosnego, leniwego wyniku z poprzednich etapów. Udało się o tyle o ile, ale nie to było dziś ważne. Jechałem na luzie, w miesiącu, gdy większość odwiesiła swoje rowery na hakach, co zresztą było widać po frekwencji (jeden cyklista mijany, dwóch gdzieś w oddali), skręcając z powodu sporej ilości czasu tam, gdzie wcześniej mnie nie było... Lubię to :)


  • DST 54.00km
  • Czas 02:04
  • VAVG 26.13km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 120m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tknięty

Niedziela, 25 grudnia 2016 · dodano: 25.12.2016 | Komentarze 2

Wczoraj zostałem tknięty przeczuciem. Mimo że wszystkie prognozy jak jeden mąż (lub jak kto woli: małżonka) pokazywały, że będzie lać od samego rana, położyłem się wyjątkowo jak na mnie wcześnie, czyli około północy. Ułatwiło mi to pobudkę, nagrodzoną porannym zdziwieniem - póki co nie pada!

Jako że Żonę mam tolerancyjną, a może już po prostu wiedzącą, że z głupotą uparciucha się nie wygra, dostałem zgodę na wyjazd, ale pod warunkiem, że jak tylko zacznie kropić to zawrócę. Spełniłem ów wymóg w stu procentach - zaczęło w okolicach połowy jazdy :) Początkowo pojedyncze krople powoli zamieniały się w regularny opad, ale i tak udało mi się dotrzeć do domu przed regularną ulewą, która zaczęła się chwilę po zaparkowaniu w domu i trwała już cały dzień.

Trasa: Poznań - Plewiska - Dąbrówka - Palędzie - Dopiewo - Trzcielin - Konarzewo - Szreniawa - Komorniki - Luboń - Poznań. Mimo aury i mocnego wiatru jechało się super, bo zobaczyć puste od samochodów i korków Komorniki czy Luboń to widok bezcenny. I w ogóle ruch bliski zeru absolutnemu to coś, co chciałbym widzieć na co dzień. A że kręciłem dziś crossem, do tego ubrany jak to w grudniu, to z grubsza wyglądałem tak jak poniżej. Choć wunderbauma, wąsów i brody wyjątkowo nie zamontowałem :)

Jutro już nie mam zamiaru być ofiarą tknięcia. Chcę się wyspać. Jeśli przez to nie wsiądę na rower - życie. Raz (nie) można.


  • DST 31.50km
  • Czas 01:12
  • VAVG 26.25km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 43m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut mżalny

Sobota, 24 grudnia 2016 · dodano: 24.12.2016 | Komentarze 19

Żeby nie było niedomówień – mżalny, nie mszalny :) Zgodnie z planem minimalnym założonym wczoraj jedyne co udało mi się dziś wykręcić to właśnie kolejny około trzydziestokilometrowy glut, początkowo w umiarkowanych warunkach, a od połowy drogi w mżawce przechodzącej w deszcz. No cóż, na szczęście nie dożyliśmy jeszcze czasów, w których święta są zgodne z linią rządzącej partii, czyli polskie, czyste i białe, więc miną one pod znakiem opadów.

Trasa: Dębiec – Luboń – Wiry – Komorniki – Szreniawa – Rosnowo – Komorniki – Plewiska – Poznań. W którym, w tym samym miejscu co poprzedniej niedzieli, na odcinku Głogowskiej wzdłuż Szachtów usłyszałem klakson. Może nawet od tego samego osobnika, prawdopodobnie myślącego, że jak jakaś droga prowadzi nad autostradą, mimo że nie ma z nią nic wspólnego, jest jakimś jej przedłużeniem... Nie ma to jak nastrojowa atmosfera. Ale przynajmniej gardło mogłem rozgrzać :)

Po powrocie szybko na krótko do pracy, dziś na szczęście tylko na kilka godzin. A tu przedwigilijny sort Polaków (wymieszanych z naszymi wschodnimi sąsiadami) – od samego oddechu znacznego (dosłownie) procenta z nich mam obawy czy w razie kontroli nie będę pod wpływem :) Do tego klasyczne „wiepancomamtakiproblem”-y w ilościach hurtowych. Na szczęście przede mną dwa dni bez ludzkości „zewnętrznej”... potrzebuję tego.

Wesołych świąt życzę! Niech wierzący przeżyją je tak, jak powinni i pamiętają, że bycie miłym dla siebie powinno być codziennością. Ateiści niech się skupią nad tym, że bycie dobrym, a nie gnojem dla drugiego jest podstawą bycia człowiekiem przyzwoitym (też na co dzień). Kicz tych kilku dni minie, pozostanie codzienne życie, tylko że bez etykietki sztucznej miłości dla bliźniego. Pamiętajmy o tym i nie niszczmy innych.

Mało optymistycznie? Ups, to przecież tylko święta :)

A tymczasem, jak co roku... niezawodny w trudnych tematach Hasiok.


  • DST 32.50km
  • Czas 01:14
  • VAVG 26.35km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 92m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut zamachowy

Piątek, 23 grudnia 2016 · dodano: 23.12.2016 | Komentarze 12

Gołoledzi nie było. Zamiast tego od rana kropiło, siąpiło i generalnie było mało komfortowo pod względem pedałowania. Znalazłem jednak moment, gdy mokro było jedynie pod kołami, a nie nad kaskiem i zrobiłem glutowe trzy dyszki przed pracą. Oczywiście crossem.

Zagadka - co mnie spotkało pół kilometra od domu? Ano korek spowodowany opisywanymi wczoraj "usprawnieniami" ze strony PKP. Dziś już nawet się nie łudziłem, że szlaban otworzą szybciej i w porywie kreatywności znalazłem kawałek dalej - co prawda strasznie oblodzone, ale zawsze - przejście pod torowiskiem, dzięki któremu oszczędziłem pewnie dobre pół godzinki.

Wydostałem się z Dębca i ruszyłem w kierunku Plewisk, w nich skręciłem na Skórzewo, dotarłem do ronda przed Dąbrówką, gdzie zawróciłem znów na Plewiska serwisówką wzdłuż S11. Zjechałem sobie spokojnie z wiaduktu nad torowiskiem, a za mną sapał sobie TIR. Poczekał aż przejadą samochody z naprzeciwka i zaczął manewr wyprzedzania. Tylko że w jego przypadku niczym się on nie różnił od zwykłej jazdy prosto, więc słowo "wyprzedzanie" nie jest tu odpowiednie. Z przerażeniem stwierdziłem w pewnym momencie, że jak nie zjadę na pobocze to mnie zgniecie - praktycznie zabrakło może centymetra od tego. Ja rozumiem, że mordowanie za pomocą ciężarówek jest inspirujące, ale jednak wolałem nie zostać kolejną ofiarą tej mody. Udało się przeżyć, ale to, co wydobyło się z moich ust chwilę później w kierunku szoferki słyszano pewnie w Berlinie. Oczywiście troglo się nawet nie zatrzymał, a miałem wyjątkową ochotę wytłumaczyć mu dobitnie zasadę wyprzedzania w odległości co najmniej jednego metra od rowerzysty. Próbowałem jeszcze dogonić go na kolejnym wiadukcie, ale się nie udało. Zrobiłem tylko zdjęcie z rąsi, mając nadzieję, że będzie na nim rejestracja, jednak był już za daleko. Zanotowałem jedynie nazwę firmy, w której jechał ów mistrz kierownicy - DB Schenker. Żałuję, że nie wziąłem kamerki, oj, żałuję...

Ze zdartym gardłem pokręciłem do domu. Już na Dębcu... ano korek. Ano przez PKP. To się już staje nudne. Jednak od strony Opolskiej jest od niedawna coś, co cieszy me oczy - osobny, współdzielony pas dla rowerzystów i autobusów, kosztem puszek. Jest sprawiedliwość na tym świecie :)

Jutro znów do roboty, na szczęście krótko, a w święta deszcz. Jupi!


  • DST 56.70km
  • Czas 02:00
  • VAVG 28.35km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura -0.5°C
  • Podjazdy 106m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przed-swąd

Czwartek, 22 grudnia 2016 · dodano: 22.12.2016 | Komentarze 2

Jeszcze trochę... wytrzymać te dwa i pół dnia i wolne... Bez wczesnego wstawania, co ostatnio jest u mnie torturą... 

Na razie jednak klasycznie - wyjazd po dziewiątej rano, jeszcze przy minusowej temperaturze. Po wczorajszych atrakcjach lodowych zastanawiałem się przez chwilę (jakieś dwie do trzech sekund) czy może nie wybrać dziś crossa, ale nieeee... Bo nie :)

Pełen optymizmu wystartowałem i... po pięciuset metrach stanąłem przed zamkniętym przejazdem kolejowym. Ostatnimi czasu na Dębcu jest z nim prawdziwy hit, gdyż (powtarzam niepotwierdzone plotki, bo jak jest naprawdę w tym burdelu ze skrótem PKP nikt z zewnątrz się nie dowie) podobno szlaban jest najpierw zamykany przez dróżnika, który informuje o tym kogoś na dworcu Poznań Główny lub w Luboniu i dopiero wtedy skład stamtąd rusza. Przez te kilka kilometrów stoją piesi, samochody, rowerzyści, nie ma zmiłuj. Pociąg po około dziesięciu minutach przejeżdża, a szlaban... pozostaje zamknięty. Bo nadjeżdża kolejny. I kolejny. Biorąc pod uwagę, że w godzinach szczytu przez tę trasę przejeżdża ich kilkanaście - korki sięgają kilku kilometrów, a czas oczekiwania nawet do pół godziny. Tak oto polskie koleje testują nowy system powiadomień... Ręce opadają. Jeśli do tego dodać, że jest już praktycznie wykończony tunel pod tą newralgiczną trasa, ale zapomniano wcześniej zgłosić terminy jego odbioru to... A. co się będę wyrażał.

Więc: z przyzwyczajenie postałem sobie kilka minut, ale do pracy nie miałem na osiemnastą, a na trzynastą, więc zawróciłem i pokręciłem w kierunku Lubonia, gdzie niedawno dzięki temu, co w akapicie powyżej, odkryłem nowe drogi, w tym jedną (a nawet dwie) z objazdem pozwalającym ominąć tory. Potem już klasycznie - do Wirów, Łęczycy, Puszczykowa, Mosiny, Dymaczewa, Łodzi, Stęszewa... Tam stanąłem w kolejnym korku, oczywiście związanym ze świąd... swąd.. świątecznym szałem. Po tym koszmarze wiedziałem już, że w Komornikach czeka mnie to samo, więc przed nimi skręciłem na Rosnowo i objazdem przez Komorniki oraz Plewiska dotarłem do domu.

Na jutro nasi kochani synoptycy zapowiadają gołoledź. Oby tym razem się mylili, tak jak to mają najczęściej w zwyczaju, bo przy niej nie pokręcę...