Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 196920.50 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.89 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2018

Dystans całkowity:1649.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:30
Średnia prędkość:28.69 km/h
Maksymalna prędkość:59.20 km/h
Suma podjazdów:6653 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:53.22 km i 1h 51m
Więcej statystyk
  • DST 61.10km
  • Czas 02:05
  • VAVG 29.33km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 240m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wietrznie i towarzysko

Poniedziałek, 30 kwietnia 2018 · dodano: 30.04.2018 | Komentarze 11

Dzisiejszy dzionek był dzionkiem postawionym lekko na głowie. Miałem wolne, a zadeklarowałem się zrobić kilka nadgodzin po południu, miałem się wyspać, ale pies uważał inaczej i pobudka nastąpiła lekko po szóstej, pogoda niby była znakomita, ale wymęczyłem się nieziemsko, nie tylko przez dość wysoką temperaturę (rzyg), ale przede wszystkim przez... no przez co, no przez co? Ano przez wiatr. Gdzie tam wiatr - to były jakieś cholerne porąbane prądy powietrzne z piekła, a w sumie z nieba (bo to gorsze) rodem.

Zaraz się odezwą głosy, że przesadzam. A takiego wała! Dziś zapewniłem sobie świadka, a nawet świadków :) Do WLKP zawitał bowiem kolega ze Ślunska, czyli Marcin vel Lapec, który w Poznaniu i pod Poznaniem ma rodzinę. Jako że należy skutecznie zacieśniać BS-owe relacje, to udało się zgrać na póki co krótkie spotkanie, choć misja to była nie łatwa, gdyż wraz z kuzynem Piotrkiem startowali z zupełnie innej części świata, czyli ze Skórzewa. Wstępnie mieliśmy zgrać się podczas misji UĆ, czyli nawiedzeniu wielkopolskiej Łodzi, ale w praniu wyszło, że się nie uda. Jako że ja już wstępnie byłem nastawiony na tę miejscówkę, to poczyniłem honory samotnego gospodarza, wykonując wariację na temat "kondominium", czyli z Poznania przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Łódź właśnie (tu fota)...

...Stęszew, gdzie zacząłem się zdzwaniać z chłopakami, próbując ustalić, gdzie są oni, a gdzie ja. Nie było to łatwe, ale urodzone zdolności namierzania, a w sumie ich brak, spowodowały, że udało się wybrać jako taki punkt wspólny, czyli urocze okolice Komornik, gdzie magazyn magazyny magazynami pogania :) Problem był tylko jeden: byłbym tam za wcześnie, więc pokręciłem się jeszcze po okolicy, a w sumie to wiatr pokręcił mną, i wpadło dziesięć kilosów więcej. A w końcu udało się zgrać i w pełnym słoneczku nastąpił upalny zapoznawczy kwadransik z sympatycznym duetem śląsko-wielkopolskim, który z racji okrojonego czasu nie trwał zbyt długo, ale konkretnie, choć jedynie przy izotonikach i bidonikach :) Panowie mieli jeszcze wyznaczony azymut na WPN, czy się udało - jeszcze nie wiem, ale się dowiem :) Grunt, że kolejny bajkstatowicz poznany live. No i świadek, który naocznie odczuł to, co przeżywam na serwisówkach w wietrzne dni (czyli prawie zawsze). Sorry, że Was na to naraziłem :)

A tu jeszcze jeden dowód wizualny, że kurna wiało :)

Hmmm, limcik zdjęciowy jeszcze jednak został. To co, tysiąc twarzy Kropki, specjalnie dla fanów? :)









  • DST 52.20km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Podjazdy 264m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

OK :)

Niedziela, 29 kwietnia 2018 · dodano: 29.04.2018 | Komentarze 3

Ładna pogoda się utrzymuje, znaczy się: mam pracujący weekend :) To takie oczywiste... Znów więc musiałem zebrać się dość wcześnie, a nawet wcześniej, bo póki co jesteśmy w trakcie misji uczenia psa ludzkich manier, czyli załatwiania się na dworze. Idzie opornie, wychodzi pół na pół, ale na tym etapie jeszcze można sobie pozwolić na - dosłownie - olanie tematu "jedynki" zafundowanej na podłogę o trzeciej w nocy, z "dwójką" jest już gorzej :) Nie zmienia to faktu, że już po siódmej trzeba być na nogach, czy niedziela, czy nie, żeby zdążyć z delikatną sugestią, że kibel to to zielone milusie na zewnątrz, a nie drewniane w pokoju :)

Wyruszenie o wczesnej porze w weekend ma tę zaletę, że da się przepchać przez co bardziej rowerowo uczęszczane części miasta bez kałacha w dłoni. A że wiało (znów niezbyt mocno) z północnego wschodu, to czekał na mnie caluuutki Poznań, łącznie trzynaście kilosów w jedną stronę, ale o dziwo całkiem przejezdnych. Nie ma co ukrywać, główna w tym zasługa tego, że ludzkość na szczęście wyemigrowała sobie do innych światów na długi weekend, ale również i ułatwień dla rowerzystów, które sprawnie powstają od jakiegoś czasu (i tu naprawdę bez ironii) ułatwiają życie. Oczywiście chodzi o słynną już Wartostradę, lecz ja mam też swojego skromnego pupilka, niech będzie, że to Dębcostrada (jakieś półtora kilometra), czyli ucywilizowana już w pełni droga techniczna Aquanetu, którą kiedyś uwieczniłem jako śmieszkowy poznański paradoks. Teraz jest godnie, choć można się przyczepić do jej styku z pozostałościami wynalazków poprzednich ekip - tu jeszcze trzeba trochę zrobić.

Po dotarciu do wspomnianej Wartostrady cieszyłem się pustką na niej (coś czuję, że przez najbliższy tydzień będzie o to ciężko), choć i zdarzył się kwiatek, o taki:

To ten, tego, drodzy rowerzyści: jak widać i u "naszych" bywa problem z rozumieniem pisma obrazkowego :/ I żeby nie było - waćpanna mnie nie widziała i nie zjechała z lewego pasa, żeby zrobić mi miejsce.

Następnie nawiedziłem - również ucywilizowaną - ulicę Gdyńską, która ma to do siebie, że drogowcy albo mieli niezwykłą fantazję, albo ktoś zafundował im nieodpowiednie dragi, dzięki czemu na całkiem fajnej drodze zdarzają się dylematy: ostro w lewo lub ostro w prawo, a finalnie i tak znajdziemy się, nie bójmy się tego powiedzieć, w dupie :)

Prawilny ja, gdy już wyłonił się z "opcji na prawo", zobaczył taki widok:

Można? Moszna :) Nie potępiam, ale że widoczny trathloniarz, czy jak tam się oni zwą. nie pozdrowił, bo zapewne przez nieznaczny ruch ręką straciłby cenne 0,000656273 nanosekundy, więc postanowiłem go gonić. Poddałem się na trzecim ddr-kowym ślimaku - niestety po raz kolejny w meczu infrastruktura kontra ja przegrałem do zera :) Mogłem jeszcze podgonić, ale Kolega Skupiony śmignął dalej prosto, ja natomiast skierowałem się ku celowi podróży, czyli na wschód: przez Koziegłowy, Kicin, Mielno i Wierzonkę do Karłowic, gdzie zawróciłem, zaliczając tamtejsze obowiązkowe hopki, do Kobylnicy, a stamtąd już ruchliwą trasą znów do Poznania.



Ostatni kawałek to znów Wartostrada, ale tym razem jej najnowszy odcinek, który już tu recenzowałem w lutym. Niedociągnięć było kilka, jedno nie zniknęło (dojazd do Drogi Dębińskiej), ale za to naprawiono dojazd do Dolnej Wildy (świeży asfalcik) oraz najważniejsze - oczyszczono klasyczny polski syf (porozbijane butelki) pod mostem Jadwigi i nawet zastąpiono go utwardzoną nawierzchnią, co prawda z kostki, ale lepsze to niż nic. Oficjalnie potwierdzam: jest lepiej.


Mimo miejskiej walki udało się utrzymać te trzy dychy średniej, czyli jest ok. Robi się lekko za gorąco, czyli nie ok. Póki co nie wieje za mocno, czyli ok. Z długiego (maks można było wyciągnąć dziewięć dni wolnego) weekendu mam wolne (i to nie do końca) tylko trzy dni, czyli nie ok. Ale generalnie - jest ok :)

Poszalałem dziś z fotami, ale skoro niewykorzystany limit nie przechodzi na kolejne okresy rozliczeniowe, to ma za swoje :)

tutaj Relive.


  • DST 53.85km
  • Czas 01:47
  • VAVG 30.20km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 205m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dziękować :)

Sobota, 28 kwietnia 2018 · dodano: 28.04.2018 | Komentarze 5

Gdybym był urodzonym optymistą, a nie realistą narodowości (chcąc nie chcąc) polskiej, mógłbym uznać po dzisiejszym porannym wyjeździe, że jednak pogoda wysłuchuje czasem błagań. Odczuwalna bowiem wyraźnie była różnica warunków jazdy pomiędzy dziś a wczoraj – po pierwsze zdecydowanie słabiej (ale nie, że słabo) wiało, po drugie – zrobiło się sympatycznie słonecznie, a po trzecie – przyzwoicie ciepło. Niniejszym oficjalnie dziękuję :)

Kręciło by się jeszcze lepiej, gdyby nie korki lubońsko-mosińsko-komornickie, które zabrały mi sporo ze średniej - na szczęście jednak udało się utrzymać program 30+, choć łatwe toto nie było. Za to trasa ("kondominium" w wersji z Poznania przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Łódź, Stęszew, Rosnowo i Plewiska do Poznania) jest mi tak dobrze znana (i lubiana), że mógłbym prowadzić kursy dla niewidomych, samemu jadąc z zasłoniętymi oczyma, a i tak bym pewnie bezbłędnie wchodził w zakręty :)

Przed Łodzią zrobiłem sobie fotę na tle tapety w Windowsie :) Nooo, może lekko spłaszczonej.

A ponadto: ptaki śpiewają, kwiaty pachną, rzepak już cuchnie - wiosna pełnym ryjem :)


Na ostatnim zdjęciu oczywiście fragment ścieżynki w Łęczycy, na którą wrócił dziadyga! W sumie to się ucieszyłem, że są na tym łez padole rzeczy niezmienne, nawet jeśli bym się z nimi o mało nie zderzył :)

Niestety potem trzeba było do pracy i wiosenny czar prysł niczym sos z sałatki posłanki Pawłowicz na fotel sejmowy.


  • DST 52.60km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.43km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 139m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wietrzne nudy

Piątek, 27 kwietnia 2018 · dodano: 27.04.2018 | Komentarze 5

No cóż, wczorajsze prośby i groźby oczywiście nie zadziałały - jak wiało, tak wieje. Może nie jakoś ekstremalnie, ale najbardziej wkurzająco jak się da - wiatr bowiem snuł się niczym smród po gaciach lub Komorowski po lesie za czasów prezydentury (teraz znów wrócił do polowań, czym stracił u mnie resztki szacunku, którego zresztą nigdy nie miał). Tym samym gdziekolwiek pojechałem, tam byłem witany powiewem w pysk i co bym zrobił, nic by nie dało. Ot, ciężkie jest życie rowerzysty na wrednych podpoznańskich pustyniach.

Zimno - wyruszając rano około 8:30 musiałem założyć na siebie nawet kurtkę wiatrówkę, która zdecydowanie przydała mi się podczas jazdy.

Trasa dzisiejsza to taki wyskrobany embrion wyklęty, lepszego skojarzenia co do wyglądu nie znajduję :) Czyli: Poznań - Plewiska - Komorniki - Głuchowo - Gołuski - Palędzie - Dopiewiec - Konarzewo - Trzcielin - Dopiewo - Palędzie - Dąbrówka - serwisówki - Plewiska - Poznań. Bez przygód, bez atrakcji, nuuudy :) Choć raz trzeba było hamować, coby woń świeżego rzepaku nabrać w płuca.

Na ostatniej prostej musiałem niestety zjechać z DDR-ki. Jakoś jednak mnie to nie ubodło - jak na moje kanalizę na ścieżkach można oczyszczać codziennie, non stop, 24 h na 7, nie będę obrażony, naprawdę :)


  • DST 54.20km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.53km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 231m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Korkowind

Czwartek, 26 kwietnia 2018 · dodano: 26.04.2018 | Komentarze 2

Na początek nieśmiała i kulturalna prośba do Pana Wiatra, żeby w końcu, kurna, zamknął ten swój paskudny ryj. Dziękuję, wiem, że i tak nie posłucha, ale próbować trzeba :)

Tymczasem klasycznie chciał dziś zrobić ze mnie kebab, tak mentalnie, jak i fizycznie. Na falafela może bym się jeszcze zgodził... Mój brak zgody oczywiście na nic się nie zdał, więc męczarnie trwały w najlepsze na praktycznie całej "kondominiowej" trasie z Poznania przez Luboń, Plewiska, Komorniki, Rosnowo, Szreniawę, Trzebaw, Stęszew, Łódź, Dymaczewo, Mosinę, Puszczykowo i Luboń do domu. Wmordwind plus samochodowa sraczka w Mosinie i Luboniu równa się to, co widać, czyli jak na w miarę ciepły dzień wynik poniżej krytyki.

Na swoje usprawiedliwienie dodam, że już chwilę po wyruszeniu z domu stanąłem w korku, który był efektem jakiegoś innego korka, zapewne stanowiącego odnogę jeszcze jednego. I dopiero w takich momentach docenia się czasem DDR-ki, takie jak ta wzdłuż ulicy Ostatniej. Z góry można poczuć wyższość dwóch nad czterema kółkami :)

Żeby nie było, zdarzały się i fragmenty spod znaku "ladność" i "zieloność". To zdecydowanie poprawia nastrój i ładuje akumulatory, zwłaszcza, gdy ma się po powrocie perspektywę spędzenia iks godzin w zamkniętym pomieszczeniu, do tego w interakcji z rodakami. Brr :)


Aha, znów mało od rana padać, ale się powstrzymało (nadrobiło później), wbrew ostrzeżeniom wróżek, eee, pogodynek. No i fajnie.


  • DST 65.20km
  • Czas 02:24
  • VAVG 27.17km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 237m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

PoKaźnie

Środa, 25 kwietnia 2018 · dodano: 25.04.2018 | Komentarze 4

Czy ja już w tym tygodniu tego nie przerabiałem? Prognoz mówiących mi, że nie pojeżdżę, dnia poprzedniego psujących humor, a nad ranem stwierdzenie faktu, że jednak owszem, wystarczy jedynie przeczekać lekkie urwanie chmury? A juści - to już było. I zdecydowanie wolę, gdy działa to w tę stronę, a nie odwrotnie :)

Faktycznie, coś tam kropiło, ale jeśli ma się na podorędziu crossa, to można więcej. Ruszyłem więc znów spokojnie, jak żółw ociężale, para buch... i tak dalej, na południe: z Dębca przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę, a następnie przez przepiękny fragment Ostoi Rogalińskiej w kierunku Żabna. A że jakoś takoś mi się zrobiło leśnie, to postanowiłem w ową gęstwinę się zagłębić, ale nie jakoś daleko, kilka kilometrów, gdyż zaciekawił mnie znak informujący o miejscu kaźni. I faktycznie, gdzieś w dziczy, pośrodku niczego, natrafić można na taki smutny pomnik ludzkiego okrucieństwa. 


Z chęcią bym go zadedykował tym naszym rodzimym naziolom z koziej dupy spod znaku celtyka, którym myli się nie wiadomo jak i czemu zdrowy patriotyzm z nienawiścią rasową, narodowościową i etniczną... Jak trzeba być tępym, żeby nie mieć świadomości, iż oni pierwsi te kilkadziesiąt lat temu szliby pod ścianę?

Wróciłem swoimi śladami, kontemplując radosną zieleń, śpiew ptaków, kosmiczne zapachy wiosny i potęgę przyrody. Zdecydowanie muszę nabyć sobie w końcu przyzwoity sprzęt do jazdy w teren, bo mi już brakuje tego typu dłuższych wypadów. Ale to pewnie najwcześniej za rok.


Dojechałem do hopki w Żabnie, jak zwykle nie omieszkałem się na nią wdrapać i rozpędzić podczas zjazdu. Natomiast po nawrotce postanowiłem dobić kilka kilometrów objazdem przez Krajkówko, Baranowo i Sowiniec. 

No i znów gnoje od Szyszki w pewnym momencie przywrócili mnie do pionu... :/

Końcówka to znów swoje ślady - Mosina, Puszczykowo, Łęczyca (dawno nie widziałem dziadygi, zaczynam się martwić), Luboń i do domu. Z pełną premedytacją jak zwykle pokonałem w tę stronę wiadukt kolejowy w Luboniu nie źle oznaczoną DDR-ką (o której wcale nie muszę wiedzieć, bo wjazd na nią jest po drugiej stronie drogi, do tego niewidoczny przez ekrany wyciszające), a szosą i... tylko czekałem. Oczywiście, że się doczekałem. Oczywiście, że klaksonu. Oczywiście, że wydobywającego się z BMW :) Naprawdę, życie w Polsce jest tak mało skomplikowane, pewne schematy są niezmienne :)

Tutaj trasa z Relive, wzbogacona o więcej zieleni. Natomiast dystans zawiera jeszcze dojazd rowerem do pracy i z powrotem.


  • DST 51.30km
  • Czas 01:48
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 54.60km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 141m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komisja chodnikowa

Wtorek, 24 kwietnia 2018 · dodano: 24.04.2018 | Komentarze 13

Dawno mi się tak nudno nie kręciło jak dziś. Wrócił bowiem na tapetę mocny zachodni wiatr, który skierował kola mojego Trek(s)a na zachód, gdzie znaleźć można głównie serwisówki w polu, poprzecinane serwisówkami w polu, gdzieniegdzie jeszcze stykające się z serwisówkami w polu. Urocze to z grubsza jak randka z posłanką Krystyną przy sałatce śledziowej, czy co tam ona na sali sejmowej podżera :)

Trasa wyglądała o tak: Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Gołuski - Palędzie - Konarzewo - Dopiewo - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań. Oczywiście myślniki pomiędzy oznaczają głównie serwisówki, a ja intensywnie starałem się znaleźć jakiś motyw na zdjęcie, coby łyso na BS nie było. Jak widać po rezultacie, misja z góry skazana na porażkę :)

Wynik za dziś jest mocno średni, ale nie miałem ochoty kopać się z podmuchami. Skupiłem się na słuchaniu radia, gdzie pomiędzy reklamami traktującymi o suchości pochwy, którą w sumie jesteśmy w stanie zaakceptować, bo znikają boczki, a może nawet i upławy, więc wystarczy wziąć positivum i będzie suuuper, usłyszałem jedną ze Ski Teamu, czy jak to zwą, w każdym razie w klimacie "mówił Jędruś". I teraz zachowam się jak jakaś feminazistka wszędzie widząca seksizm czy PPP (Polski Prawdziwy Patriota) wszędzie węszący antypolskie spiski, bo w wierszyku o rowerach Cube było coś o lansowaniu się w na drogach, w lesie i... na chodnikach. A że na to ostatnie cięty jestem wybitnie (czyli po prostu nie ustępuję pedałującym chodnikowcom), oficjalnie czuję się obrażony i żądam skierowania sprawy do odpowiedniej komisji śledczej, może być ta od parówek :)


  • DST 52.40km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.10km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 217m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wróżka pe el

Poniedziałek, 23 kwietnia 2018 · dodano: 23.04.2018 | Komentarze 17

Tak właśnie powinny się nazywać te wszystkie dziwne strony, nie żadne pogodynki. srynki, meteocośtam, tylko po prostu wróżka pe el. Wczoraj wieczorem byłem przez kilka(naście) z nich informowany,  ze muszę wstać wcześniej jeśli chcę pojeździć, bo koło dziewiątej, maks dziesiątej nastąpi niemalże koniec świata, a przynajmniej biurze z piorunami. I co? Wstałem wcześnie, a tu... pada. Poszedłem spać, obudziłem się za godzinę, a tu... nie pada. Wtedy, kiedy padać miało. Finalnie lepsze takie wróżenie niż odwrotne, więc nie narzekam.

Jako że już nic w temacie aury mądrego nie wiedziałem, postanowiłem zminimalizować potencjalne ryzyko i zamiast szosą ruszyłem ostrożnie crossem, po lekko jeszcze mokrych drogach. I w sumie dobrze mi się kręciło - wygodne siodło, spokojne tempo, tylko azymut na "przed siebie", bez spiny. I taki wyglądał cały ten dzisiejszy "muminek", czyli: dom - Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Żerniki - Koninko - Sypniewo - Głuszyna - Babki - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Poznań.

Kilka fotek z burzy, której nie było.



Co, za sielsko? No to dla kontrastu - uwaga, uwaga, jaka wioska, wrrrróććć, miasteczko, będzie na tapecie? Taaaa jest, Luboń :) I tamtejsza DDR (a do tego iP!). Na niej zresztą (tylko kawałek wcześniej) jak zwykle miałem pyskówę z jakimś bęcwałem, o dziwo tym razem, bo... chciałem na nią wjechać (czasem zapodaję sobie takie hardkory w ramach podsycania ukrytego gdzieś masochizmu), ale szanowny tępopuszek tak umiejętnie wyjeżdżał tyłem z posesji, że by mnie skasował, gdyby nie donośne "kurrrrr...czę" (ekhm) wydobyte z mojego gardła.

No to co, jacyś chętni na szusowanie po lubońskich ułatwieniach rowerowych? Tylko ostrzegam, z tych pokładów piachu może coś wyskoczyć, jakiś skorpion czy żmija, a może nawet fenek?... :)


  • DST 51.70km
  • Czas 01:41
  • VAVG 30.71km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 223m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przez Rzeczpospolitą Mosińską :)

Niedziela, 22 kwietnia 2018 · dodano: 22.04.2018 | Komentarze 10

W trasę ruszyłem około 9:30, tak wcześnie (jak na wolny dzień) głownie dlatego, że chciałem uniknąć dwukołowych tłumów zagrażających życiu kolarza przyzwyczajonego do tego, że jeździ się raczej rozsądnie, a nie samym środkiem, zerka się co jakiś czas za siebie, samo to, że rower jedzie nie jest powodem do euforii pozbawiającej możliwości korzystania z mózgu, jak również potrafiącego odebrać telefon podczas jazdy (najczęściej przez zestaw słuchawkowy), bez konieczności nagłego wyhamowywania w panice z tych 10 km/h. Nie do końca się udało, ale ryzyko zminimalizowałem :)

Tak jak się spodziewałem, kręciło się spoko, głównie dzięki pustym, naprawdę pustym drogom, nawet w Luboniu. Zresztą tam przyuważyłem ciekawostkę - zawsze, gdy w "normalne" niedziele jeździłem tamtędy o tej porze, pod kościołem stały zaparkowane samochód na samochodzie. W niedzielę niehandlową - miejsca wolne aż krzyczały. Widocznie jedna, pewnie ta bardziej nudna świątynia bez tej drugiej to średnia atrakcja :)

Wykonałem "kondominium" w wersji: Poznań - Luboń - Puszczykowo - Mosina - Dymaczewo - Łódź - Stęszew - Szreniawa - Komorniki (bez korków) - Poznań. Wiatr jak zwykle pomagać nie chciał, ale średnią nadrobiłem minimalną (jak na podpoznańskie realia oczywiście) ilością zatrzymań. A jedno z nich zafundowałem sobie sam, wykonując nagłe hamowanie, gdy zauważyłem, że przed wjazdem do Mosiny zmieniono powitalną tablicę na taką oto:

To jest w ogóle ciekawa sprawa (kiedyś o niej wspominałem, ale dawno temu), o której mało kto wie i fajnie, że miasteczko o tym trąbi - podczas Wiosny Ludów bowiem Mosina była... stolicą Polski. Co prawda nie do końca formalną i przetrwała całe pięć dni, ale... :) Dla ciekawskich kilka informacji z Wiki oraz artykuł z Wprost. I niech ktoś mi powie, że WLKP to nudny teren!

Od jutra załamanie pogody - deszcze i burze siakieś. Szkoda, bo było całkiem sympatycznie... :/ A tymczasem... weź tu pisz spokojnie Bikestatsa :)



  • DST 56.25km
  • Czas 01:56
  • VAVG 29.09km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 270m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sobotnio

Sobota, 21 kwietnia 2018 · dodano: 21.04.2018 | Komentarze 11

Znów "posłuchałem" prognoz co do kierunku wiatru... I był to błąd, a nawet wielbłąd. Miało duć z północy, a finalnie wmordewindowało głównie z zachodu. Czyli mogłem ruszyć na jakieś spokojne, wiejskie tereny, tymczasem zafundowałem sobie na sam początek kilkanaście kilometrów miejskiej rzezi. Niby w sobotę nie powinno być to większym problemem, ale w sobotę poprzedzającą niedzielę wolną od handlu - owszem. Tłumy przy galeriach to jedno, ale na Obornickiej zakwitłem między pezetami tak skutecznie, że wolałem nawet jechać wiaduktową DDR-ką niż drogą (!).

Pokonanie odcinka: Dębiec - Górczyn - Głogowska - Kaponiera - Piątkowo - Suchy Las szybciej pewnie poszłoby mi na piechotę. A tak to odświeżyłem sobie umiejętności interwałowe: siad - waruj - ruszaj, i tak w kółko. Przy okazji: Nowy Bałtyk, czyli toto krzywe, zostało mianowane do Nagrody Architektonicznej "Polityki". I słusznie :)

Jak mi się dobrze zrobiło, gdy się wydostałem na prostą prowadzącą do Złotkowa... Oj, bardzo dobrze. Nawet to, że mnie z drogi zwiewało nie zmieniło tego odczucia. Chwilę potem skręciłem na zachód, uwieczniając widoczek z miejscem po prawej, które gdyby wybuchło, ułatwiłoby kilka rowerowych spraw na przyszłość. Nie żebym coś sugerował i do czegoś namawiał :)

Nie rozumiem, czemu drogowcy traktują mnie jak idiotę, myśląc, że nie wiem jaki mamy dzień tygodnia :)

Potem już drogą klasyczną doczłapałem się do Rokietnicy, z niej przez Starzyny dotarłem do Kiekrza i przepięknie zieloną Słupską wróciłem do miasta, gdzie znów odstałem swoje.

O dziwo nie widziałem za dużo kolarzy (chyba byli mądrzejsi ode mnie i po prostu olali miejskie klimaty), ale mijałem za to się z całkiem ambitnie pędzącym tandemem (dawno nie spotkałem), udało mi się też ledwo wyprzedzić taki oto peleton :)

W sumie całkiem spoko się dziś jeździło. Gdyby nie nieprzejezdny Poznań byłoby nawet i sympatycznie w temacie średniej, choć i tak wycisnąłem z tego co się dało, bo na osiemnastym kilometrze, czyli w Suchym Lesie na liczniku miałem niewiele ponad 25 km/h.

Tutaj Relive, mam nadzieję oddający w pełni obraz męki :) Druga czekała mnie jeszcze po południu, bo musiałem na kilka godzin pojawić się w robocie. Trauma na traumie :)