Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 195829.40 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.90 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2016

Dystans całkowity:865.73 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:31:47
Średnia prędkość:27.24 km/h
Maksymalna prędkość:62.20 km/h
Suma podjazdów:3009 m
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:48.10 km i 1h 45m
Więcej statystyk
  • DST 51.00km
  • Czas 01:48
  • VAVG 28.33km/h
  • VMAX 54.20km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 96m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wietrznie i zupełnie niepolitycznie :)

Niedziela, 31 stycznia 2016 · dodano: 31.01.2016 | Komentarze 16

Jeśli wczoraj wiatr masakrował to brakuje mi synonimów opisujących to, co robił ze mną dziś. Były fragmenty, gdy naprawdę się wysilając ledwo wykręcałem kilkanaście kilometrów na godzinę (szosą!) oraz takie, że miałem ochotę zejść z roweru i zmienić sposób spędzania wolnych chwil. Przyszła mi na myśl filatelistyka ze specjalizacją "patyczaki i straszyki" lub uprawa kiełków metodą behawioralną. Na razie biję się z myślami, o swej decyzji poinformuję w nieokreślonej przyszłości.

Przyznać jednak trzeba, że powrót był już przyjemniejszy i jakąś 1/3 wiało mi nawet w plecy. I tak: w połowie trasy miałem średnią w okolicach 24 km/h (czułem się jakbym znów wsiadł na rower marki Reksio), a finalnie odrobiłem ponad cztery tego typu jednostki. Na tak krótkim dystansie jak pięć dych mówi to samo za siebie. Komuś. Pewnie :)

Plus jest taki, że nie padało. Jak już staramy się być aż nadto optymistyczni :) Za to niebo robiło się raz sine, raz niebieskie, raz szare. Lubię to.

Jak zwykle wykręciłem któryś ze standardów, dziś był nim mapowy samochodzik: Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Konarzewo - Trzcielin - Dopiewo - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań. Na trasie mijałem kilku rowerzystów w paru konfiguracjach i widziałem cierpienie na twarzach. Wymieszane z radością. I o to chodzi w tym wszystkim :)

Na koniec mała wstawka okołorowerowa. Wczoraj jadąc do pracy zauważyłem w kiosku taką oto ogólnopolską okładkę weekendowej "Gazety Wyborczej" (zwanej w niektórych kręgach "GW"-nem oraz "Gazetą Żydowską". Mimo że mnie za to zaraz internet zje - zakupłem):

I cóż...  jako że kryteria spełniam (jedno od dziecka, drugie od kilkunastu lat) to gdybym tu nie mieszkał to bym się poczuł zaproszony. A tak zupełnie prywatnie - mimo, że od partii bezideowych cwaniaków i karierowiczów (platfusy), z list których startował prezydent, bardziej nie trawię tylko aktualnie panujących nam frustratów robiących z Polski poligon do leczenia swych kompleksów (nazwy chyba nie muszę wymieniać) - warto przeczytać wywiad (pewnie jeszcze do dostania w jakiejś Żabie). I wyrobić sobie własną opinię. Jak dla mnie - szacun za walkę z polskimi wiatrakami. Głównie mentalno-rowerowymi. Oby tak dalej.

Przecież pisałem, że nie będzie o polityce, prawda? :)


  • DST 52.40km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.11km/h
  • VMAX 62.20km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 117m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Spotkanicznie :)

Sobota, 30 stycznia 2016 · dodano: 30.01.2016 | Komentarze 11

Zwyczajowo ludkom od prognozy pogody coś nie wyszło. Na szczęście dziś owo "coś" okazało się pozytywem, bo zamiast zapowiedzianych opadów deszczu miałem przyjemność zaznać delikatesów, czyli ponownie osiodłać szosę i pokręcić po suchych drogach. Nie pomylono się niestety co do jednego, niezwykle upierdliwego elementu - tak, tak, oczywiście chodzi o wiatr. Przepraszam, nie bądźmy zbyt uprzejmi dla tej cholery - paskudnego wiatrzyska!

Łatwo nie było, ale mus to mus. Pierwotnie chciałem zrobić prostą trasę w tę i z powrotem, przez Luboń i Mosinę do Będlewa, ale zapomniałem o planach i pojechałem kawałek dalej, robiąc standardowe "kondomowe" kółeczko przez Stęszew i Komorniki. Chyba miałem jakiegoś nieuświadomionego czuja, o czym później.

Najpierw jednak krótko o wybitnie polskiej naleciałości, czyli braku mózgu użytkowników czterech kółek. Żadne słowa nie powiedzą tego, co opisze obraz, więc proszę:

Zastanawiające, że pewnie jakbym ja olał widoczną na fotce DDR-kę to znalazłby się pewnie od razu jakiś zagubiony patrol i wlepiłby mi mandat. A czy są jakieś kary za ustanowienie ścieżki nieprzejezdną? Pewnie nie, choć już wyobrażam sobie tłumaczenie - "bo przecież było jeszcze miejsce!" :) Skończyło się na tym, że zawołałem jednego z widocznych na zdjęciu robotników, wytłumaczyłem co oznacza niebieski znak z narysowanym rowerem, po kilku sekundach dostrzegłem w oczach coś na kształt zrozumienia, usłyszałem "ok" i pojechałem dalej. Czy coś z tym zrobili - nie mam pojęcia. Choć chyba znam odpowiedź...

A gdy sobie tak jechałem i jechałem, najpierw walcząc z mega silnym powiewem w ryj, a potem z boku, na wysokości Witobla (Witobela?) standardowo pozdrowiłem się z mijanymi z naprzeciwka rowerzystami. I już bym kręcił dalej, gdy nagle nastąpiła z obydwu (a w sumie oby-tru) akcja-reakcja. Przecież my się chyba znamy? :)

A skąd? Ano wirtualnie - z BS. Po zmasakrowaniu klocków hamulcowych i nawrocie witałem się i poznawałem chwilę później StarsząPanią oraz Jurka, jadących... (a, nie będę zdradzał, coby zabawy nie psuć. W każdym razie wyraziłem niemy podziw dla planów przy takiej wichurze). Po krótkim gadu-gadu, m.in. o zawartości lodówki, sorrrry, sakw Starszej (szpinak, makaron + kuchenka i grill - choć co do tych dwu ostatnich pewności nie mam) i mitycznego wyścigowego roweru Jurka na kołach 26" cyknięta została pamiątkowa fota z poziomu jurkowej szosy jurkowym telefonem (miałem chyba najmniej profesjonalny strój w historii, o wszystkich możliwych i wykluczających się barwach). Pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy. Miło się było poznać, drodzy Państwo. Dzięki za sympatyczne spotkanie :)

Wracając musiałem lekko przyspieszyć, bo czas przed pracą naglił. O dziwo po wmordewindowej masakrze były chwile, gdy wiało też w plecki, dzięki czemu udało mi się dwukrotnie przekroczyć sześć dych na liczniku. Praktycznie na płaskim. Milusio. Za wiele w finalnej średniej nie pomogło, ale poczułem, że żyję.


  • DST 52.30km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.33km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 162m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szosa - wersja (prawie) virgin

Piątek, 29 stycznia 2016 · dodano: 29.01.2016 | Komentarze 34

W końcu nadeszło błogosławieństwo pogodowe i można było wziąć dziś szosę na prawie dziewiczą przejażdżkę w 2016 roku, większą niż jeden jedyny dotychczasowy trzydziestopięciokilometrowy glut do serwisu i z powrotem. Z czego skrzętnie skorzystałem, choć lekko się zszokowałem po wyruszeniu, bo przy wczorajszych prawie dziesięciu stopniach marne plus dwa na starcie niespecjalnie były pozytywem. Łagodnie rzecz ujmując.

Wiało delikatnie słabiej niż wczoraj, co oznaczało, że wiało mega. Ruszyłem na południowy zachód, w kierunku Stęszewa i pierwotnie w planach miałem kółko powrotne stałą trasą przez Mosinę, ale po smsie od Żony, że podobno na tym odcinku jest lodowisko (info ze strony epoznan.pl, ile w tym było prawdy - nie sprawdziłem) skorygowałem kierunek i kontynuowałem jazdę "piątką" przez Zamysłowo i na wysokości parkingu przy Srocku Małym (uwielbiam tę nazwę) zawróciłem. W uszach miałem motywatora, bo akurat w TOK FM leciało na żywo expose mojego ulubionego ministra Waszczykowskiego i spodziewałem się czegoś nowego w temacie pałowania cyklistów i zagładzania wegetarian, ale się zawiodłem, bo był tylko Smoleńsk. Kicha :)

Finalnie trip uważam za udany, choć średnia jeszcze nie taka, jaka być powinna. Jako stary wyjadacz sprytnie ominąłem obwodnicę Stęszewa, coby nie połamać sobie kół na tamtejszej kostkowej DDR-ce. Zadowolony dotarłem do Zamysłowa, przez który jadąc nagle wyskoczył mi taki niebieski wypierdek. Ok, wcześniej znaku nie było, podjazdu w tym miejscu prócz krawężnika również... I co w takiej sytuacji można zrobić? Odpowiedź jest prosta: stanąć, cyknąć fotkę na BS i... olać ścieżkę jadąc drogą. Co niniejszym z przyjemnością wykonałem :)




  • DST 51.00km
  • Czas 02:01
  • VAVG 25.29km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 180m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rzeź

Czwartek, 28 stycznia 2016 · dodano: 28.01.2016 | Komentarze 5

Kto rano wstaje ten leje jak z cebra. Jest takie przysłowie. A może i nie? :) W każdym razie ja wstałem rano, ale nie tak wcześnie jak zamierzałem i dostałem za swoje. Ja nie lałem, ale za to mnie zlało.

Gdy przed dziewiątą spoglądałem za okno chmury wydawały się solidne, ale niespecjalnie groźne. Wydawały się. Przezornie jednak mimo suchych dróg nie wybrałem szosy, co było najlepszą decyzją dzisiejszego dnia. Po pierwsze - ciężkość crossa dawało mi kilka punktów więcej w kategorii "nie zostać zwianym", co przy dzisiejszych warunkach pogodowych wcale skomplikowane nie było. Po drugie - z tyłu miałem błotniki, ten najgenialniejszy z genialnych wynalazków.

Ruszyłem na zachód (trasa przez Plewiska, Palędzie, Dopiewo, Trzcielin, Szreniawę, Komorniki oraz Luboń) i początkowo myślałem, że uda mi się przejechać suchą stopą. Gdzie tam. Na dziesiątym kilometrze niebo się rozstąpiło i się zaczęło. W parę sekund z małego opadu zrobiła się ulewa, a z ulewy - megaulewa. Miałem dwa wyjścia - jechać do przodu i zmoknąć albo zawrócić i zmoknąć. Jako że w drugim przypadku nie zrobiłbym nawet 30 kilosowego gluta, postanowiłem zacisnąć zęby i kręcić dalej. Co nie było łatwe, bo wichura zatrzymywała mnie praktycznie w miejscu. Nawet gdy (a jednak!) się kilkanaście minut później rozpogodziło, podmuchy nie odpuściły, a wręcz się wzmogły. Przykładowo za Dopiewem, gdzie na wiadukcie zazwyczaj się rozpędzam do prawie pięciu dych dziś prychając udało mi się wywalczyć zacne... 23,5 km/h. A co najgorsze - po nawrocie było tylko ciut lepiej, bo oczywiście kierunek zmienił się na boczny.

Finalnie - zostałem zmasakrowany, o średniej nawet nie chcę myśleć, czułem się jak tłusty prosiaczek po wizycie w rzeźni, ale za to niech nikt mi nie mówi, że się poddałem. Ewentualnie można powiedzieć, że mam problemy umysłowe. O :)


  • DST 35.28km
  • Czas 01:13
  • VAVG 29.00km/h
  • VMAX 44.20km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 104m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Wolna" środa: Misja II (serwis)

Środa, 27 stycznia 2016 · dodano: 27.01.2016 | Komentarze 14

Jakieś pół godziny po misji pierwszej rozpocząłem misję drugą. Tym razem polegała ona na zmotywowaniu się i wymianie napędu w szosie. Temat ugadałem jeszcze pod koniec ubiegłego roku z chłopakami z rowerowego w Mosinie, przyjechały części, tylko pogoda się skisiła. Wybierałem się wiec jak sójka za morze i dotrzeć nie mogłem. Do dziś - bowiem w drugiej połowie dnia aura się wyklarowała i można było zaryzykować jeszcze jeden kurs.

Po raz pierwszy w 2016 zaprzęgłem więc szosę, z lekką obawą czy pamiętam jak się nią jeździ. To pamiętałem, ale zapomniałem w jakim jest stanie. Kilka przeskoków łańcucha i już mi pamięć wróciła :) Tym bardziej poczułem się zmotywowany i wolno około czternastej dotarłem do sklepu. Tam ruszyła maszyna - do wymiany były blaty, kaseta, łańcuch, kółka od przerzutek, jedna z linek. Roboty od cholery. No i chłopaki na cztery ręce wyrobili się w półtorej godziny, mając kilka przerw na szanownych klientów, którym w związku z nagłym ociepleniem przypomniało się co to są dwa kółka. Tym samym stałem się świadkiem tego, z czym muszą borykać się sprzedawcy/serwisanci w rowerowym i niniejszym jestem w stanie potwierdzić każde ze słów pisanych tak często w tym temacie przez Księgowego.

I tak: wparowała nagle paniusia z synkiem, on na pełnych dwudziestu calach, ona na jakiejś "dumie marketu" w kolorze czarny róż. "Panowie, ratujcie, coś mi słabo działa tylny hamulec...". Łaskawie pozwoliłem połowie obsady zająć się tą tragedią, pani ruszyła do Tesco, a tymczasem spojrzeliśmy na stan sprzętu. Linka - pęknięta. Koła - scentrowane. Klocki - po wyjęciu można się było nimi golić. Ładne mi "słabo działa" :) Potem rozdzwonił się telefon, jakiś klient pytał o konkretne parametry jakiegoś roweru, model i takie tam. Słuchałem jednym uchem, ale kwintesencja była taka, że zaraz przyjdzie. Kilkanaście minut później pojawił się - kolejny z dzieckiem - tatuś napakowany teorią. Bo to dla synka sprawdzane były te wszystkie parametry. Szczegół, że ten ledwo wsiadał na siodełko, ale musiał mieć amora najwyższej klasy. Pan obejrzał, pomarudził, krytycznie stwierdził, że "jak tu była ostatnio żona to mówiła, że ten rower jest zielony, a ja tu widzę, że przeważa czerń" i pożegnał się informując, że oni to muszą jeszcze przemyśleć. Oczywiście przez całą wizytę latorośl, przyszły ujeżdżacz, nie miał nic do powiedzenia w temacie :) Trzecia - i ostatnia - wizyta to była już prawdziwa pielgrzymka, oczywiście znów po sprzęt dla kolejnego kurdupla. Dziadek, babcia, ojciec, mama, syn (choć dowodów nie sprawdzałem, więc mogę się mylić). Babcia nadawała: "A jakie panowie tu mają błotniki?". "No różne, zależy od modelu". "Aha". "Ale za ile?". "No od takiej do takiej". "Aha". "A światełka, oświetlenie jakieś?". "No mamy - tu jest cała półka, jak państwo wybiorą już rower to coś dobierzemy". "Aha". Dziadek w międzyczasie penetrował kawałek sklepu z karbonem zadając miliard pytań, mamusia ogarniała kolory rękawiczek. Kolejny synek milczał. W końcu wyszli, oczywiście niczego nie kupując.

Całość mojego krótkiego pobytu najlepiej podsumował kurdupel (ten pierwszy, od pani z hamulcami): "mamo, śtlaśne łatwe jeśt śpsiedawanie jowejów - dajesz jowej i dostajesz pieniążki". Taaaaaa... :)

Finalnie - serwis w wersji ekspres poszedł sprawnie, za naprawdę niewielkie pieniądze, tym bardziej biorąc pod uwagę stan mojej szosy. Dzięki chłopaki - jak zwykle profeska! Wracałem już na sprawnym sprzęcie, co prawda nie nadrobiłem czasowo średniej z dojazdu, ale jakże przyjemne było kręcenie bez sprzętowego stresu!

Tym samym pyknęło mi dziś 87 kilometrów. Kusiło dobić do stówy, ale już nie było kiedy, bo zaczynało robić się szaro. Jutro niby ma znów padać, się zobaczy.


  • DST 52.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 27.37km/h
  • VMAX 54.40km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 249m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Wolna" środa: Misja I (lapek)

Środa, 27 stycznia 2016 · dodano: 27.01.2016 | Komentarze 6

Moje wolne dni wyglądają ostatnio w ten sposób, że spędzam poza domem więcej czasu niż gdybym siedział te osiem godzin w robocie. Zawsze jest coś do zrobienia, załatwienia, naprawienia, zapłacenia, kupienia i jeszcze innych "-nia". Czasem się zastanawiam czy nie dałoby się podzielić sekund na jeszcze mniejsze cząsteczki.

Pierwotnie dzień dzisiejszy miał być luźny i leniwy, a przynajmniej na taki zapowiadał się kilka dni temu. Niestety - w weekend wydarzył się mały wypadek i Żonie udało się zalać swojego laptopa. O dziwo póki co działa, ale kilka klawiszy odmówiło posłuszeństwa, stąd pomysł na wymianę klawiatury. Klikanie na Alledrogo pozwoliło mi wyszukać sklep z Poznania, który ma odbiór osobisty, więc ominąłem w/w portal i bezpośrednio przez telefon ugadałem, że odbiorę zamiennik właśnie w środę. Wszystko fajnie, ale był tylko jeden szkopuł - sklep znajduje się na Starołęckiej, Tak, tej mojej "ukochanej" Starołęckiej. Tej, właśnie tej :) Żeby było jeszcze fajniej to w punkcie będącym na wysokości 2/3 jej długości, zaraz przed A-2. No cóż, przeanalizowałem sobie wszelkie "za" oraz "przeciw" i podjąłem wyzwanie.

Było to o tyle łatwiejsze, że od rana jeszcze padało i mżyło, więc kurs szosą znów odpadał. Crossem jakoś łatwiej pokonuje się polskie abstrakcje, więc jak już się wyspałem to właśnie nim ruszyłem, tak planując trasę, żeby wracając mieć odpowiedni azymut. Realnie wyszła z tego droga w tę i we wte - Starołęka (dziś do standrdowych korków doszły jeszcze korki związane z wymianą asfaltu), Czapury, Wiórek, Rogalinek, Mosina (która będzie jeszcze dziś wspomniana, ale później, przy Misji II), gdzie wtoczyłem się po raz pierwszy w tym roku ślimaczym tempem na Osową Górę i wróciłem. Odnalazłem sklep, co super intuicyjne nie było, i w miłej atmosferze odziany jak jakieś dziwadło w kask i strój rowerowy odebrałem klawiaturę. Samo miejsce polecam, zdecydowanie, sprawnie wszystko poszło, co do serwisu to nie mam czego ocenić, bo próbę przywrócenia lapka do pełni używalności podejmie jutro kumpel.

Mokro, wietrznie, ale ciepło. Fajnie było. Tak oto skompletowałem jedną z misji. Druga była przeze mną. Opiszę ją trochę później.


  • DST 52.25km
  • Czas 01:54
  • VAVG 27.50km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 141m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Frühling - noch einmal :)

Wtorek, 26 stycznia 2016 · dodano: 26.01.2016 | Komentarze 5

Siedem stopni! Taki komunikat wyświetlił mi się na mijanej dziś tablicy pokazującej temperaturę. Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem taką wartość. Albo inaczej - pamiętam kiedy widziałem, tyle że na minusie :) Żeby jednak nie było za fajnie to prócz wszechobecnej mokrości na drogach (ale na szczęście już bez deszczu w wersji active) dostaliśmy w pakiecie znów silny wiatr. Miodzio. A że przy okazji takich zmian aury można nie tylko ześwirować, ale również się rozchorować to już inna sprawa (coś mnie faktycznie boli gardło).

Cieszy mnie, ze znów po dwóch dniach chomikowania (niedziela - 33 km, średnia 32,5 km/h; poniedziałek - 33 km, średnia 32,7 km/h) udało mi się łyknąć troszkę świeżego powietrza. Nawet więcej niż troszkę, bo wiatrzysko przez połowę jazdy nieźle mnie wymęczyło. Kręciłem dzielnie crossem, który powoli staje się moim rowerem podstawowym, bo na szosie jeszcze nie siedziałem w tym roku ani razu.

Historii żadnej dziś nie będzie, nie będzie też żadnego nawiązania do polityki, Ot, taki nietypowy wpis :)


  • DST 52.20km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.00km/h
  • VMAX 44.10km/h
  • Temperatura -6.0°C
  • Podjazdy 206m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Rz" jak rześko

Sobota, 23 stycznia 2016 · dodano: 23.01.2016 | Komentarze 8

Miło, że ci nasi kochani meteorolodzy się "czasem" mylą. Albo inaczej - że czasem trafią z prognozą. Z dzisiejszą nie trafili, dzięki czemu rano zamiast zasp za oknem zastałem śliski, ale jednak widoczny gołym okiem asfalt. Jupi!

Czasu przed pracą miałem niewiele, więc wyjechać mogłem maksymalnie w okolicach dziewiątej rano. Nie spodziewałem się tropików, ale chłodek po wyściubieniu nosa za drzwi zdecydowanie nie należał do tych, które specjalnie zachęciłyby mnie do polubienia pory roku zwanej zimą. Na termometrze było minus sześć. Odczuwalnie - minus biliard. Ale wybrało się taki gatunek sportu to trzeba cierpieć. Nasunąłem więc kominiarkę jeszcze bardziej na poliki i próbowałem się rozgrzać. Szło opornie. Na szczęście cross to takie bydle, że już samo ruszenie nim wymaga sporego wysiłku, więc po jakimś czasie czułem, że już nie jestem na Biegunie Południowym, a zaledwie na Syberii :)

Odwiedziłem po raz pierwszy w tym roku Rogalinek, a nawet położone kawałek za nim Świątniki, trasą przez Luboń, Wiry, Puszczykowo, Mosinę. I z powrotem. Lubię tamtędy jeździć, bo i górki, i widoczki, i las, i rzeka, i w ogóle. Szkoda tylko, że zawsze musi się trafić na drodze jakiś kretyn - dziś przykładowo jeden blaszany pustak stwierdził, że to, że jadę z naprzeciwka nie powinno mu przeszkadzać w wyprzedzeniu innego samochodu pełną parą na wąskim odcinku. Minął mnie o centymetry i mam nadzieję, że dotarła do niego wygłoszona w tym momencie przeze mnie Litania Do Bezmózga. Nie nadająca się do zaśpiewania w żadnym kościele :)

Jutro już coś czuję nie mogę liczyć na kolejną pomyłkę - wszędzie trąbią, że będzie śnieg. Eh.


  • DST 55.50km
  • Czas 02:01
  • VAVG 27.52km/h
  • VMAX 43.50km/h
  • Temperatura -2.0°C
  • Podjazdy 100m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ja, czołgista

Piątek, 22 stycznia 2016 · dodano: 22.01.2016 | Komentarze 6

Podobno na weekend zapowiadają powrót opadów śniegu i wciąż mrozik (choć jak wiadomo meteorolodzy są równie wiarygodni jak politycy i cholera wie jak będzie), więc chcąc podkręcić swój skromniutki kilometrowo wynik w tym roku nie zamierzałem dziś odpuszczać. O dziwo dzionek przywitał mnie słońcem i dość przyjemną pogodą - oczywiście do momentu, gdy otworzyłem okno, żeby ocenić rześkość powietrza. Zdecydowanie Eskimosi byliby zadowoleni. Ja nie do końca :)

Ciężko było stwierdzić jaka jest jakość dróg, ale postanowiłem wybrać opcję bezpieczną, czyli znów ruszyłem crossem. Na trasie okazało się, że jadąc bardzo ostrożnie można było pokusić się o zainicjowanie po raz pierwszy w tym roku szosy (zresztą mijałem dwóch odważnych na wąskich gumach), ale nie narzekałem - jednak pewność siebie to dość istotny element całej tej zabawy. Zrobiłem pięć dyszek z małym plusikiem, kręcąc klasyka przez Luboń, Wiry, Komorniki, Stęszew, Dymaczewo, Mosinę i Puszczykowo. W Mosinie zatrzymałem się na kilka minut na dwukołowe ploty w rowerowym i zzieleniałem z zazdrości oraz podziwu nad nowym nabytkiem znajomego, czyli świeżutkiej karbonowej szosie. Zzielenienie zapewne było naturalną reakcją, gdyż ten akurat sprzęt marki Fuji miał sporo elementów właśnie o barwie green :)

W Łęczycy ścieżka rowerowa była pięknie oblodzona, więc z radością olałem zakaz jazdy i pokręciłem asfaltem. O dziwo nikt nie zatrąbił, więc musiałem po powrocie sprawdzić za pomocą gps-a czy wciąż znajduję się na terenie Rzeczpospolitej Polskiej. Pokazało, że tak. No proszę :)

Cyknąłem fotkę mojego crossa, bo w sumie używam go tak rzadko, że pewnie mało kto go widział. Proszę Państwa, oto czołg! Żałuję jedynie, że nie mogę przekazać dźwięku przez BS, bo usłyszeć jak trzeszczy w nim połowa części jest rzeczą bezcenną :)



  • DST 53.10km
  • Czas 02:00
  • VAVG 26.55km/h
  • VMAX 42.20km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 175m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Żółta kartka dla Tarnowa Podgórnego!

Czwartek, 21 stycznia 2016 · dodano: 21.01.2016 | Komentarze 12

Stycznia ciąg dalszy. Lekko na minusie, drogi generalnie przejezdne mimo nocnych i porannych lekkich opadów, solidny wiaterek. Podsumowując - nie jest źle, tylko korzystać.

Więc skorzystałem. Trzy warstwy stroju na sobie, pod sobą cross, na łbie kominiarka oraz kask. Więcej nie potrzebowałem do pełni szczęścia. W sumie - lubię to! Tolerancja na drogach jakby większa, rowerzystów mniej, zimno da się zredukować szybszym tempem. Jestem na tak. Dopiero w lecie będę na NIE :)

Pokręciłem na północny zachód, najpierw przez Górczyn, potem koło Inea Stadionu ścieżką, przez którą straciłem dobre dziesięć minut zaliczając wszystkie możliwe światła, następnie korpodrogą z widokiem na Amazon do Tarnowa Podgórnego. Z niego wymyśliłem sobie powrót inną drogą, która zaczęła się  nazwanym malowniczo na Stravie segmentem "Płyty z gównolitu (2,5 km po betonowych płytach)" (co idealnie oddaje to, co przeżyły moje zęby), stamtąd już klasycznie - Lusowo, Zakrzewo, Skórzewo, Plewiska i Poznań. Łatwo nie było, ale ryj mi się cieszył.

Zaskoczyło mnie - negatywnie - Tarnowo Podgórne. Nie wiem co się stało (Dobra Zmiana?) z miasteczkiem słynącym i chwalonym dotąd nawet przeze mnie za niemal idealną DDR-kę, bo chcąc naiwnie nią jechać natrafiłem na całkowicie nieodśnieżony syf. Oj, oj, oj... Nieładnie. Oczywiście ją olałem i kręciłem asfaltem, podobnie jak kilka kilometrów dalej w Lusowie, ale tym razem modliłem się, żeby to kostkowane szkaradztwo było w stanie nieprzejezdnym. Było. Uff :)

Kolejne pięć dyszek mówi mi, że jestem zwycięzcą.