Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198707.80 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2015

Dystans całkowity:1444.17 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:49:23
Średnia prędkość:29.24 km/h
Maksymalna prędkość:57.90 km/h
Suma podjazdów:7070 m
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:51.58 km i 1h 45m
Więcej statystyk
  • DST 52.05km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.62km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 147m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Siad płaski

Poniedziałek, 9 marca 2015 · dodano: 09.03.2015 | Komentarze 6

...czyli powrót do normalności po krótkoterminowym włóczeniu się po górkach. A przede wszystkim powrót na szosę. I po raz kolejny przekonałem się, że człowiek nie docenia tego sprzętu póki nie zafunduje sobie przejażdżek czymś, czemu bliżej do najbliższego skupu złomu niż najbliższego szczytu. Dziś po tym jak usiadłem na ascetycznym siodełku, smukłej ramie i wąskich oponkach, a w pedałowanie włożyłem o miliard razy mniej dżuli niż wczoraj (bo tam to były bardziej żule) poczułem, że żyję.

Triumfalnie objechałem "kondomik", tym razem od strony Komornik, potem Stęszewa, Mosiny i Puszczykowa, ciesząc się lekkością i płynnością jazdy. Aerodynamiczna linia nadwozia pozwoliła mi na wykorzystywanie każdego, nawet niesprzyjającego podmuchu. Specjalnie zaprojektowane ogumienie likwidowało niedogodności polskich dróg. Kształt kierownicy zapewniał efektywność ruchów i komfortowe wchodzenie w zakręty... Hola, hola, co ja piszę? Przecież nie robię folderu reklamowego dla nowego modelu Porsche. Sorrrry :)

No to po ludzku - jechało mi się fajnie, choć wiatrzysko wiało mi prosto w ryj nawet gdy flagi pokazywały, że mi sprzyja. Jak to zjawisko wytłumaczyć nie wiem po raz kolejny, bo z tego typu pieszczotami spotykam się nie po raz pierwszy. Ale - mimo tej niedogodności - dopłynąłem bezpiecznie do portu. A przedwczoraj przekroczyłem tegoroczne trzy tysiaki, nawet o tym nie wiedząc - informuję więc o tym teraz, przy dźwięku fanfar.

No dobra, przy dźwięku korpomuzy puszczanej mi nad łbem.


Karpaczio - ostatnie ugryzienie

Niedziela, 8 marca 2015 · dodano: 08.03.2015 | Komentarze 4

Wszystko co dobre szybko się kończy. Nie, nie chodzi tym razem o piwo, ale o urlop w wersji mini. Pogoda dopisała, wiatr nie masakrował, temperatury przyprawiały o szok termiczny... Oj, było zacnie.
 
Dziś nastąpiło zamknięcie sagi i w przeciwieństwie chociażby do "Gry o tron" nie odnotowano żadnego trupa. Choć nie, sorry, podczas powrotu zaczął wyskakiwać jeden trup z szafy, a konkretnie z tylnego koła. Prawdopodobnie zostala nim piasta, bo z metra na metr piski i zgrzyty zaczely być coraz bardziej słyszalne, nawet przez słuchawki. Niedobrze...
 
Trasę wybrałem sobie deserową, bez kosmicznych podjazdów i nieświadomej walki z KOMami. Najpierw opisywane wczoraj Karpniki, jak zwykle z niepowtarzalnym klimatem spod znaku sumiastych wąsów panów herbu brzuszka, kija i spławika. Oraz przegląd zatowarowania jeleniogórskiego lotniska, godne XXI wieku.
 
Potem zakręt na Bukowiec, Kowary i Miłków, gdzie walnąłem klasyczną fotę klasycznego (oj, bardzo...) roweru w bardzo klasycznej scenerii.
 
Podjaździkiem przez Ścięgny dotarłem do Karpacza, który jedynie liznąłem, no bo bez przesady, kiedyś w czasie urlopu można w końcu stać sie leniem :)

W pobliskim Miłkowie ukazał mi się wciąż niedokończony domek, jakiś kurde inny. Nie wiem dokładnie co z nim jest nie tak, może kolor dachówek? :)
 
Do Sosnówki udało mi się wjechać z astronomiczną jak na starego grata prędkością 55 km/h (w panice zrobiłem szybki przegląd fragmentów, które potencjalnie mogą odłączyć się od korpusu, w tym mojego, ale niepotrzebnie. Choć kto wie, może to wtedy rower zaczął mieć na mnie focha?). Następnie Podgórzyn, Zachełmie i Jelonka ugryziona od strony Sobieszowa. Od tego momentu moim towarzyszem stał się zgrzyt i - zupełnie nieproszony jak teściowa w kawalerce - był ze mną do samego końca. Coś z nim trzeba będzie zrobić...
 
Do Poznania wracam z poczuciem dobrze wykonanej roboty. I nawet zadwolony jestem z dzisiejszego wyniku, bo czuję się jakbym wygrał Siódmy Rajd o Puchar Sołtysa Napachania na starej, niedożywionej chabecie. Tylko koni, tylko koni żal...

Ps. Pisałem już, że dostając wybór: dodawanie wpisu na BS na tablecie albo nabijanie na pal połączone z rozczłonkowywaniem miałbym spory dylemat? No to po dzisiejszej walce w tym temacie tylko to potwierdzam.
Kategoria Góry


Szklarska plus zamkowy deser

Sobota, 7 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 4

Dzisiaj mogłem wyjechać już bardziej na luzaku. Czyli... wyjechałem tak samo jak wczoraj, po ósmej. Siła przyzwyczajenia - jak widać nawet nie trzeba mnie specjalnie tresować miesiącami, jeden dzień wystarczy. Kynolodzy pewnie biją się o mój kod genetyczny :)

Plan był niezwykle prosty - dotrzeć do Szklarskiej Poręby i wrócić. Banał. Trasa składa się z dwóch odcinków - w miarę prostego i zdecydowanie w miarę nieprostego. I ten drugi zawsze sprawia mi największą frajdę, choć pierwszy zaspokaja pewnie niedostatki widokowe:

Na rysunku powyżej przedstawiono idealną sytuację pogodową, która i mnie zadziwiła. Od granicy Piechowic ze Szklarską zaczął rządzić jednak mokry asfalt, kawałki błota, a na samej górze śnieg (pisząc o tym ewenemencie przyrodniczym czuję się w tym roku jak mieszkaniec Egiptu). Cieszyłem się więc, że jadę starym trupem a nie szosą, bo już oczyma wyobraźni widziałem siebie zgrabnie nurkującego w płynącej poniżej rzece Kamiennej po nieudanym wejściu w zakręt podczas zjazdu :) O dziwo jednak jechało mi się całkiem sympatycznie i dotarcie do centrum Szklarskiej nie było aż tak tragiczne jak myślałem analizując swoją "górską" kondycję (Strava tym razem zaśpiewała mi drugie miejsce w tym roku - zadziwiające). Po samym miasteczku trochę się pokręciłem, wykonałem jeden telefon spod znaku "żyję, nie zamarzłem" i mogłem zawracać.

Podczas zjazdu nie poszalałem... Nie chciałem ryzykować na śliskim asfalcie, do tego możliwości mojego górala w temacie rozpędzania się z górki kończą się na max 50 km/h, potem macham w powietrzu jak Flinstonowie - i tyle samo mam z tego pożytku. Znów więc nie mogę się nazwać Schumacherem mtb, średnią mogę zadedykować każdemu uczestnikowi turnusu w Ciechocinku, ale finalnie jestem happy.

Po południu - już zdecydowanie nie rowerem, choć kolarzy o tej porze wykwitło jak mrówków - pojechaliśmy odwiedzić Karpniki, kiedyś wieś, o której powiedzieć "zadupie" graniczyło z pochwałą, a teraz... Ktoś wziął się za renowację tamtejszego zamku z pierwszej połowy XIX wieku ze skutkiem rewelacyjnym - i bardzo przypominającym mi Kórnik, hm... W środku mieści się wykwintna restauracja oraz hotel, a podobno są plany na jakieś SPA (niestety)... Zamek dziś a za komuny to dwa odrębne światy - każdy kradł z niego co mógł, więc odnowienie kosztowało grube miliony złotych. Oby się opłaciło. Poniżej dla kontrastu fotka z Karpnik oraz z Bobrowa (kawałek dalej), gdzie też powoli zaczyna się coś dziać. I pomyśleć, że zdjęcie pierwsze jeszcze w latach dziewięćdziesiątych można było pomylić z drugim...


A na koniec fotka znad stawu w Karpnikach oraz imponujące jak dla mnie dzieło bobrów. Fajnie, że znów się - dosłownie - wgryzają w krajobraz :)



Kategoria Góry


Pilchowice + Szybowcowa

Piątek, 6 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 6

Dobra, przyznaję - napisałem, że nie będę jeździł. Możecie mnie nazywać kłamcą, oszczercą, Pinokiem, a nawet politykiem, ale pisałem to szczerze. Byłem pewien, że w górach pogoda będzie paskudna i jedyne co na mnie będzie czekało to spacerki tempem emeryta (i to z użyciem kijków nordikłokingggg!), a tu proszę, jaka niespodzianka. Ups :)

Przyjechaliśmy do Jeleniej w czwartek po południu, w piątek planowałem randkę z dawno niewidzianym dentystą (klasycznie - w samo południe, jak to w filmach klasy C), a potem celebrowanie urodzin Żony. Musiałem zwlec się więc wcześnie i już o ósmej rano ogarnąłem swoje zombie-mtb (a bardziej "mtb", chyba że chodzi o skrót od słowa "metabolizm") i ruszyłem. Wiatr miał być północno-zachodni i oczywiście taki nie był, ale kierunek mi odgórnie ustalił - Pilchowice i nawiedzenie tamtejszej słynnej tamy. Za ciepło to nie było, ale kilka górek mnie przekonało, że to złudzenie :) Przed samymi Pilchowicami przywitał mnie piękny wiadukt kolejowy:

Potem skręt w lewo i podjazd na tamę. Zrobiłem jeden podstawowy błąd - raz zmieniłem przednią przerzutkę na najlżejszą, sam nie wiem po co. Skarcony zostałem od razu - łańcuch zaplątał się we wszystko co możliwe i tyle miałem z jazdy. Zapomniałem, że ten mój "rower" ma jakieś 20 lat, a to słuszny wiek dla sprzętu i może nie wytrzymywać moich głupot. Po ręcznym wyrwaniu z mechanicznych otchłani tego co było trzeba dokręciłem w końcu na samą górę. O tamie napiszę kiedyś więcej przy kolejnej okazji, teraz tylko fotki na szybko:

Brakowało mi kilometrów, a jazda dalej niemal po płaskim do Wlenia jakoś mi się nie uśmiechał, więc postanowiłem zawrócić i w Jeżowie zaliczyć Górę Szybowcową. Się mi zachciało, cholera... Dawno tędy nie jeździłem i jeden ostry kawałek nieźle mi dał w kość - jednak Osowa Góra pod Poznaniem to nie do końca to samo :) Zaliczyłem tę serpentynkę lekko zziajany, a jak się okazało w domu Strava mi "powiedziała", że było to najszybszy podjazd pod Szybowcówę w tym roku. Co zapewne oznacza, że jechałem jako pierwszy w 2015 :)


Są tu jacyś miłośnicy zjazdów? Zapraszam :) Kiedyś wjeżdżałem tym skrótem bez betonowych płyt, pozmieniało się, oj pozmieniało...

Wróciłem do domu zadowolony, nie przejmując się średnią - bo jakbym zaczął to weźcie ode mnie wszelkie żyletki! :)

Relację z dzisiejszej jazdy dodam albo późnym wieczorem, albo jutro. Tak samo wtedy dopiero ogarnę Wasze wpisy - sorry. Właśnie się dowiedziałem, że idę do teatru - i tyle mam z wolnego, cholera :)

Kategoria Góry


  • DST 33.10km
  • Czas 01:07
  • VAVG 29.64km/h
  • VMAX 43.50km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 53m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krótki glut

Czwartek, 5 marca 2015 · dodano: 05.03.2015 | Komentarze 3

W sumie masło maślane - jak krótki to przecież glut. Dziś znów w kształcie węża z przepukliną, choć ten wariant trasy (przez Skórzewo, Palędzie, Gołuski i Plewiska) wymyśliłem niedawno. Udało się zmobilizować i tę godzinkę pokręcić przed wyjazdem, ze skutkiem marnym, ale zawsze.

Jedynym godnym zauważenia doznaniem było podziwianie około 7:30 ponad kilometrowego korka w Skórzewie. Mogę się tylko domyślać, że spowodowany jest on przez nowych mieszkańców - miłośników "ciszy i spokoju z dala od miasta" w nowo wybudowanym klockowym osiedlu w Dąbrówce. Zaprawdę - myślałem, jadąc niemal zupełnie pustym pasem w przeciwną stronę - warto było się tu przeprowadzać... :)



  • DST 52.40km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.11km/h
  • VMAX 47.10km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 76m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Urwanie głowy

Środa, 4 marca 2015 · dodano: 04.03.2015 | Komentarze 3

Udało mi się jednak nie zachorować. Gripex prawdopodobnie okazał się skuteczniejszy od sugerowanych tu przez niektórych leczniczych nalewek, choć na pewno był mniej smaczny. Obiecuję przy pierwszej nadarzającej się okazji nadrobić i ten brak, zapobiegawczo. Choćby nawet na dworze byłby ukrop dochodzący do 40 stopni w cieniu. Zdrowie w końcu jest najważniejsze :)

Wczoraj przed wyjazdem powstrzymał mnie deszcz, zaliczyłem więc godzinę chomika. Dziś już nie było zmiłuj - rano przed pracą z nieba nie chciała za cholerę spaść kropla wody, trzeba się więc było zwlec z wygodnego łóżka, ubrać w ciasne wdzianko i ruszyć na wojnę. Dziś przeciwko sobie miałem nie tylko kierowców, którzy chcieli zrobić miazgę zarówno ze mnie (jeden troglo podczas wyjazdu z lidlowego parkingu, drugi/druga podczas wjazdu na giełdę odzieżową - czyli historia, która nie ma końca), jak i z pieszego przepuszczonego przeze mnie na pasach, którego jadąca jakieś pięćset metrów za mną kretynka prawie przejechała, bo po co się zatrzymywać skoro droga taka prosta? To były pikusie.

Prawdziwym wrogiem okazał się wiatr. Zimny, porywisty, dochodzący do 40-50 km/h, z klasycznego kierunku zachodnio-północno-południowo-wschodniego, dostosowanego idealnie pod końcówkę mojego pyska. Wymęczył mnie strasznie, więc z trasę "samochodzikową" przez Skórzewo, Dopiewo, Trzcielin i Komorniki pokonałem głównie leżąc - albo na kierownicy, albo, w przypadku najmocniejszych podmuchów, z łokciami blisko asfaltu. Brr. Ale zaliczone, co cieszy tym bardziej, że jutro rano wyjeżdżamy na kilka dni i raczej nie uda mi się pokręcić.




  • DST 53.10km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.70km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 124m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wodny demon

Poniedziałek, 2 marca 2015 · dodano: 02.03.2015 | Komentarze 16

Podobno istnieje w przyrodzie takie coś jak instynkt samozachowawczy. Nie u mnie.

Czytałem prognozy. Widziałem ikonki ciemnych chmurek z kropelkami. Bardzo ciemne ikonki z bardzo intensywnymi kropelkami.

I co? Zaufałem w swoją ocenę sytuacji, w połyskujące gdzieniegdzie słońce za oknem i ruszyłem rano, lekko po ósmej, na rower. I to szosowy.

Efekt? Do połowy trasy, prowadzącej przez Mosinę, Sowiniec i Baranowo (bo postanowiłem przetestować niedawno odkryty całkiem sympatyczny asfalt w tamtych okolicach) było jeszcze OK. Przed Żabnem postanowiłem zdjąć jedną z bluz i to był błąd, bo chyba tym samym obudziłem uśpionego deszczowego demona, bo sekundę później lunęło. I to jak!

Łudziłem się, że to chwilowe, przejściowe, bla bla bla. Jak wszyscy wiemy tak się nie dzieje. Powrót to był istotny rower wodny - w pewnym momencie, gdy już zaczęły mi zamarzać kałuże w butach było mi wszystko obojętne, ważne było tylko jedno: dotrzeć do celu, czyli do ciepłego domu... Przez Mosinę i Luboń musiałem jechać niemal środkiem szosy, bo próbując przemieszczać się tym, co było po prawej stronie prędzej bym się utopił, a do znalezienia moich zwłok w tamtejszych asfaltach trzeba by było wzywać płetwonurków.

W końcu udało się skończyć ten żałosny trening, w domu od razu pod prysznic, ciepła herbatka i trzeba było lecieć do roboty. Tam dwa gripeksy i utrzymywanie się w nadziei, że wyrobiona zimowymi miesiącami odporność to jednak nie mit. Gorzej jeśli będzie inaczej :/



  • DST 53.35km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.20km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 234m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Osowa Góra - dwupak

Niedziela, 1 marca 2015 · dodano: 01.03.2015 | Komentarze 2

Jeśli chodzi o frekwencję na trasach to dziś było jak w pełni (ekhm ekhm) "sezonu" (i nie ma opcji, żebym napisał to słowo bez cudzysłowia). Zanim dojechałem do Starołęki z Dębca to miałem już na koncie wyprzedzonych czterech kolarzy, przy sklepie rowerowym widziałem kolejnych trzech, a przed zjazdem z górki na granicy z Czapurami minąłem dwóch na mtb, których zresztą potem pozdrawiałem raz jeszcze w Mosinie. Nie mówiąc już o tych, którzy jechali z przeciwnego kierunku - grupki, zgrupki, ustawki, soliści - pełna gama rowerowego kolorytu. Lekko po 10 rano! Jeśli tak wygląda początek marca to boję się co będzie choćby w maju - mam już w głowie wizję zakorkowanego Poznania przez cyklistów. I w sumie nie jest to wizja traumatyczna :)

Wiało dziś zacnie i zimno z bliżej nieokreślonego kierunku zbliżonego do południowego, trasę wybrałem więc tak samo nieprecyzyjną - do Rogalinka przez Wiórek, potem skręt na Mosinę i wjazd na Osową Górę. Zaliczyłem ją dwukrotnie - klasycznie Pożegowską, a potem po raz pierwszy Spacerową (faktycznie ciekawszą, ale trafienie na nią jest tak samo intuicyjne jak dla przeciętnej makreli wybór podróży balonem). Jak zwykle było "ekstremalnie" :)

Wracając DDR-ką przy Hetmańskiej natrafiłem na poniższy widok. Niczym nie przejmujący się peleton wędkarski o V max - 10 km/h, AVS - około 5 km/h. Minięcie tego rowerowego walenia łatwe nie było, musiałem lekko nadwyrężyć gardło, a jak widać miałem nawet czas zrobić niewyraźną fotkę telefonem przed samym ryzykownym dla życia manewrem. Aha, pro forma tylko dodam, że na tej samej ścieżce wciąż było za mało czasu na uprzątnięcie szkła. Dodano za to kolejne.

Aktualnie za oknem o szyby tłucze deszczyk. I tak już prawdopodobnie będzie przez najbliższe dni. Chyba przerwa ;/