Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197028.90 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.89 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2017

Dystans całkowity:1550.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:14
Średnia prędkość:27.09 km/h
Maksymalna prędkość:67.50 km/h
Suma podjazdów:8573 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:53.47 km i 1h 58m
Więcej statystyk
  • DST 53.40km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.11km/h
  • VMAX 52.30km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 189m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

NAG

Wtorek, 31 października 2017 · dodano: 31.10.2017 | Komentarze 13

Było kiedyś takie coś, co nazywało się Nagły Atak Spawacza (NAS), ale na szczęście przeminęło z wiatrem, pozostawiając po sobie jedynie muzyczny smrodek. Po Nagłym Ataku Grzegorza (NAG) też póki co mamy już tylko traumatyczne wspomnienia, choć podobno już pojutrze znów wróci solidne wiatrzysko - już nie aż tak masakrujące.

Dziś było o wiele, wiele lepiej. Oczywiście nie oznacza to, że było przyjemnie, co to to nie :) Podmuchy jeszcze mocne z zachodu, ale po ostatnich doznaniach uznałem je jedynie za standardową upierdliwość. Oczywiście nie pozwoliły na uzyskanie dobrej średniej, jednak przynajmniej dało się poruszać do przodu, a nie walczyć o to, żeby się nie cofać.

Trasa (zalecam spojrzenie na Relive) zaiste skomplikowana: Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Chomęcice - serwisówki - Gołuski - Palędzie - Dąbrówka - Zakrzewo - Wysogotowo - Skórzewo - Junikowo - Plewiska - Górczyn - dom. O tym, że robię błąd kierując się na Junikowo uświadomiłem sobie po fakcie, gdy zakwitłem już w okołocmentarnych korkach, ale tak poza tym nie narzekałem na ruch. A nawet muszę dziś pochwalić kierowcę ciężarówki firmy Dolata, bodajże z Dąbrowy, który sam z siebie przepuścił mnie, gdy czekaliśmy na podporządkowanej, dzięki czemu mogłem szybciej wbić się do ruchu. Brawa - rzadko chwalę takie zachowania, więc tym większe.

A skoro zacząłem od shit hopu, gatunku, do którego mam stosunek przerywany... Są chlubne wyjątki od reguły i ludzie, którzy w nim coś do powiedzenia (i to sensownie oraz wprost - polecam drugi utwór), więc zareklamuję człowieka, który nagrał niedawno rewelacyjną (jak na moje standardy) płytę, katowaną ostatnio dousznie. A że to człowiek z Dębca, to... Tym bardziej :) Jeśli ktoś ma za dużo czasu... zachęcam do posłuchania :)






  • DST 52.00km
  • Czas 01:59
  • VAVG 26.22km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 173m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Antyrekord

Poniedziałek, 30 października 2017 · dodano: 30.10.2017 | Komentarze 8

Jakiś czas temu zostałem na BS zapytany o najwolniej przejechane szosowe 50 km. Szczerze mówiąc nie pamiętałem jaki to był wynik, za to po dzisiejszym wyjeździe już wiem, że ów niechlubny rekord został pobity. Poproszę o fanfary :)

Właśnie szosę wybrałem dziś za wkładkę pod tyłek, głównie dlatego, że już się za jazdą nią stęskniłem, a poza tym wyglądało na to, że nie będzie padać. Zacząłem żałować swojej decyzji dopiero po minięciu Plewisk, gdy znalazłem się na otwartej przestrzeni dróg serwisowych. Napisać, że mną pomiatało byłoby słowną pieszczotą. Przykładowo: zjazd z wiaduktu polegał na tym, że cisnąć ile wlezie rozpędziłem się do… 22 km/h. Kwestii podjazdu nawet nie będę poruszał, bo wstyd.

Zakrzewo, Sierosław, Więckowice – to trzy miejscowości zawierające w sobie walkę o przetrwanie. Pomiędzy Fiałkowem a Dopiewem było nawet spoko, ale już ostatni, dwudziestokilometrowy odcinek przez Palędzie, Gołuski i znów Plewiska do Poznania to kolejny wymiar rzezi, ale tym razem bocznej. Miało być z górki, a wyszło jak zwykle. I co ciekawe – tak jak w te mniej wietrzne dni bez problemów przekraczam 50 km/h prędkości maksymalnej, tak dziś, przy resztkach orkanu, ledwo mi się to udało.

Jeśli dodać, że mimo niezjechanej jeszcze kasety coś mi przeskakuje w napędzie (jak to wpływa na motywację w stąpaniu na pedały chyba wie każdy), to wyłania się w miarę klarowny obraz mojego dzisiejszego delektowania się jazdą. Sądzę, że smak niedosmażonego naleśnika polanego dżemem brzoskwiniowym oraz musztardą będzie idealną kulinarną alegorią :)

Cóż, również porażki trzeba brać na klatę. Za to był jeden plus – schizolski wygląd nieba. Oraz padający przez chwilę niewielki… śnieg :)
Schizo 1
Schizo 2



  • DST 52.30km
  • Czas 02:03
  • VAVG 25.51km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 276m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Orkanoleptycznie

Niedziela, 29 października 2017 · dodano: 29.10.2017 | Komentarze 6

Czy ja wczoraj narzekałem, że wiało? No narzekałem. To co mam dziś napisać? Powoli pomysły mi się kończą :) Ale chyba wystarczy jedno hasło: Orkan Grzesio i wszystko staje się jasne.

Za to bardzo podobał mi się poranek - bo był o godzinę dłuższy, co mojego wewnętrznego susła zawsze cieszy. Więc jeśli ktoś by się mnie pytał (już widzę ten las rąk) to tak, jestem za pozostawieniem zmiany czasu, ale tylko tego jesiennego. Za 24 lata wrócimy do punktu wyjścia, a co się wyśpimy gratisowo to nasze :)

Mniej sympatycznym elementem był deszcz, który na szczęście przestał gnębić okolice Poznania gdzieś w okolicach trzynast... eee... dwunastej. Jako że rodzinny poranek wyjątkowo był bez rowerowego ciśnienia, to dostałem zielone światło na późniejszy wyjazd, ale pod dwoma warunkami - miałem wziąć crossa (bo czołg ciężej zmieść z drogi) oraz uważać na siebie. Dało się zrobić :)

Kierunek miał być jak zwykle - czyli najpierw pod wiatr. A że był on północno-zachodni (teoria) to postanowiłem ruszyć z Dębca przez Górczyn, Grunwald i Ogrody na Golęcin. Gdzieś tam przyuważyłem, że chyba jednak wieje/wiało :)

Potem o dziwo szło całkiem-całkiem, bo schowałem się na chwilę w półlesie, czyli wzdłuż Koszalińskiej pełzłem do Kiekrza.
Jeszcze jesień
Po drodze tak mnie zauroczyło pewne powstałe po deszczach uroczysko, że aż się zatrzymałem, zlazłem z roweru i podreptałem w głąb, żeby go sfocić. Aha, przy okazji - limit mi się znów skończył na pierwszym zdjęciu, więc korzystam z dobrodziejstwa PBS, czyli: znów mam limit, czyli: mogę spamować :)
Uroczysko
W Kiekrzu zachciało mi się podjazdów, więc zamiast do Rokietnicy skręciłem na Rogierówko oraz Sady, gdzie parę razy mnie poprzestawiało przy bocznych podmuchach. Nie tylko mnie, jak widać. No ale - przypominam - w WLKP przecież nie wieje :)
Jaki tam wiatr? :)
Do Lusowa było tak sobie. Aż mnie prawe ucho zabolało. Potem już jednak sympatyczniej, bo od Zakrzewa w końcu zaczęło dmuchać w plecy. Chciało się tak dalej i dalej, ale chcieć to nie móc, więc karnie zawróciłem w Skórzewie na Poznań. Tam zresztą miałem do spełnienia jeszcze misję, na wypadek gdyby pierwszego kolejnego miesiąca nie udało się nam dotrzeć na Junikowo. Zatrzymałem się bowiem na chwilę sentymentalnego skupienia, zapalenia zniczy i kupienia kwiatów, na tamtejszym cmentarzu, przy grobie dziadka i babci Żony. O dziwo było prawie pusto, a nad nekropolią nie roznosił się jeszcze zapach popcornu...

Do domu dotarłem przez Górczyn. Na Grunwaldzkiej pewna niewiasta chciała mi jeszcze zafundować święto zmarłych rowerzystów, w swoim mniemaniu uważając zapewne, że moje zielone na przejeździe rowerowym i jej zielona strzałka przy skręcie są z grubsza równoważne, tyle że jej może się pobrudzić na czerwono karoseria, a mi tylko to coś pod kaskiem, więc chyba spoko będzie, jeśli ruszy w tym samym momencie co ja?

Chyba najmniej pisałem dziś o wietrze. Naprawdę starałem się ograniczać, bo musiałbym zabluzgać bloga. A tak - pełen luz, wolny, piękny dzionek... Czy jakoś tak :)





  • DST 53.05km
  • Czas 02:07
  • VAVG 25.06km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 185m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Płaskogórnie

Sobota, 28 października 2017 · dodano: 28.10.2017 | Komentarze 14


Weekend. Czas na wypoczynek, krzewienie aktywności fizycznej, spokojne oddawanie się przyjemnościom i pasjom... Tyle teorii :) Teraz praktyka: gniję w pracy, a dzisiejsze warunki do jazdy delikatnie odbiegały od tych idealnych. Co prawda nocne opady zniknęły gdzieś nad ranem, ale mokre drogi oraz aura zbliżona do tej z horrorów zmusiła mnie do wyboru crossa. Zdecydowanie takowego nie żałowałem.

W roli głównej wystąpił bowiem wiatr. Żeby w zarodku wyskrobać potencjalne komentarze w stylu: "jaki wiatr, przecież w Wielkopolsce nie wieje", które zdarza mi się tu wyczytać gdzieś z okolic kola podbiegunowego, załączam stosowny obrazek :)

No kurna wiało, nie da się ukryć ;) Generalnie czułem się jak na treningu wysokogórskim - były momenty, że stosowałem najmniejszą tarczę z przodu i prawie największą z tyłu, bo inaczej nie dało się jechać... A, no i trzeba przyznać, że fragmenty z powiewem w plecki były całkiem przyjemniaste, szkoda tylko, że było ich tak mało :)

Jechałem najpierw o suchym kasku, jednak ostatnie dziesięć kilometrów to najpierw mżawka, a potem już regularny deszcz. Trasa (tu Relive) z gatunku przed siebie i nazad, czyli z Dębca przez Luboń, Wiry, Komorniki, Chomęcice, serwisówki, Gołuski, Palędzie, Dąbrówkę, Zakrzewo, Wysogotowo, poznańską Ławicę (akurat miejsce pasujące idealne, bo leciałem z wiatrem)...

...i Bułgarską, gdzie sfociłem jeszcze deszczową pieczarkę z wciąż ładnie prezentującym się pierwszym planem :)

Do domu wróciłem zaliczając jeszcze Górczyn, kompletnie usyfiony, sprzęt oczywiście również. Ale główka pracuje - gdy zauważyłem pod blokiem pana z firmy Remondis, który akurat czyścił pojemniki do segregowanych śmieci myjką zainstalowaną w specjalnym samochodzie, zapytałem grzecznie czym myje. Po usłyszeniu, że samą wodą, poszedłem dalej w swej śmiałości i zaproponowałem, że może gratis potraktować strumieniami H2O również mój rower, co o dziwo spotkało się z chęcią współpracy. Tym samym nie musiałem jechać na stację i podczas powrotu znów go brudzić, więc po wykonanym sympatycznym geście grzecznie podziękowałem miłemu jegomościowi, a zaoszczędzone 2 PLN obiecałem poświęcić na browara (no dobra, zeta muszę dołożyć, bo sikaczy za dwójkę nie pijam) i łyknąć za jego zdrowie. A z siebie jestem dumny - Poznań uczy oszczędności :)

Jutro podobno lepiej nosa z domu nie wyściubiać, bo w porywach ma wiać do 100 km/h. No ale przecież w WLKP to tylko imaginacja, więc może nas oszczędzi? :)


  • DST 52.50km
  • Czas 02:03
  • VAVG 25.61km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 181m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Presadistic :)

Piątek, 27 października 2017 · dodano: 27.10.2017 | Komentarze 11

Zgodnie z zapowiedziami: od rana padało, ale około dziewiątej przestało. Na dwunastą z kolei byłem zapowiedziany z wizytą u dentysty i to za cholerę nie chciało przestać istnieć, tak w mojej świadomości, jak i rzeczywistości. Choć akurat w tym przypadku bym się nie obraził za dublet :) 

Gdy na dworze zalegały jeszcze kałuże, osiodłałem crossa, mając w głowie opcję wcześniejszego powrotu z powodu potencjalnego deszczu lub defektu na trasie. Jak na złość, raz jedyny w życiu, gdy bym sobie tego życzył, nie zdarzyła się awaria ani mnie nie zlało. Wszelkie nadzieje na znalezienie wymówki od pojawienia się na fotelu sadystycznym prysły :)

Wykonałem glizdę (nie gluta!) w tę i z powrotem, z małymi jedynie korektami - najpierw z Dębca do Plewisk, tam skręt w kierunku serwisówek, Dąbrówki, Palędzia, Dopiewa, dokrętka do końca świata w Podłozinach, nawrót i już prawie tak samo, ale z zaliczeniem Gołusek. 

Nie dość, że wiało jak cholera (a ma wiać jeszcze mocniej... no i padać), było dość nieprzyjemnie, to jeszcze wszystkie drogi na zachód od Poznania były jakimś drogowym koszmarem z powodu poranno-nocnego wypadku na A2, który ją całkowicie zablokował i ludzkość poruszała się objazdami. To jest w ogóle kompletny hit tego naszego trzeciego, mentalnowschodniego świata -  dwa szerokie pasy ruchu, jeden awaryjny, ruch teoretycznie bezkolizyjny, bo oddzielony od siebie, a i tak co kilka dni na różnych odcinkach (głównie na tym bezpłatnym) pod Poznaniem słyszę o kolizji zmieszanej z wypadkiem i odwrotnie. No łapy opadają.

Dobrze, że czasem można skręcić do lasu, żeby znaleźć się u siebie i wśród swoich :)
A u dentysty było jak zwykle. Wesoło :)


  • DST 53.30km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.05km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 171m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Człowiek doświadczony

Czwartek, 26 października 2017 · dodano: 26.10.2017 | Komentarze 9

Jak wiadomo nie od dziś, jesień ma coś z deklem. Najpierw, całkiem niedawno, pokazywała swoją śliczną, złotą buźkę, żeby teraz ukazać paskudny ryj. Zero zdecydowania, jednym słowem - baba. Nie obrażając oczywiście kobiet, z pełnym uszanowaniem płci pięknej :)

Wczoraj przegrałem z deszczem (jedynie godzinny kurs na stacjonarnym chomiku, wykonane 33 km), dziś na szczęście udało się wyjechać, ale przyjemności w tym było tyle, ile miał słodziutki, maleńki prosiaczek z tego, że został kotletem. W roli rzeźnika wystąpił dawno niewidziany gnojek, czyli wiatr. Niby zachodni, ale realnie zmienny i naprawdę solidny (momentami nie mogłem przekroczyć prędkości większej niż 22-23 km/h).

Trasa dziś lekko zakręcona, z powodu objazdów. Z Dębca przez Luboń, Wiry i Komorniki, potem do Plewisk, serwisówkami do Gołusek, Palędzia i Dopiewa, tam skręt do Konarzewa, skąd znów wróciłem do Palędzia oraz Gołusek, a już inną drogą dotarłem do Plewisk i wróciłem do domu.

Jeden dzionek bez roweru i prawie zapomniałem, że poruszam się prawie codziennie wśród innych tubylców, ludzi, którzy w znacznej części powinni mieć genetyczny zakaz prowadzenia czegokolwiek, czyli mieszkańców wschodniej Europy, względnie zachodniej Azji. Polacy, Ukraińcy, Rosjanie – jeden pies, po co ryzykować jedynie swoim życiem, skoro można czimś? Najpierw między Dopiewem a Konarzewem przyuważyłem traktor, zza którego zaczął się wyłaniać SUV, najpierw ostrożnie, żeby sprawdzić, czy nic nie jedzie z naprzeciwka, potem, gdy upewnił się, że owszem, jadę... zaczął wyprzedzać. Finalnie minęliśmy się prawie ocierając uszko o lusterko, a to tylko dlatego, że przyhamowałem. Potem, przed Plewiskami, na zakręcie drogi tak wąskiej, że nawet nie opłaca się malować pasów, wyprzedziły mnie na raz dwa samochody, w tym jeden dostawczy. Pobocze, jak dobrze, że istniejesz...

Za to już na zupełnym luzie, płynnie i dziarsko, pamiętając o tym, co było za mną, minąłem się kawałek dalej z takim oto sympatycznym bolidem (fota niewyraźna, więc może nie widać, że jechał w moim kierunku). Doświadczenie robi swoje :)

A jutro znów ma padać... :/


  • DST 52.30km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 242m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zaległe 15k

Wtorek, 24 października 2017 · dodano: 24.10.2017 | Komentarze 11

Ciężko mi się dzisiaj jechało. Niby prawie bezwietrznie, ale powietrze jakieś takie zawiesiste i zatykające, że jakiekolwiek myśli o walce w temacie średniej tłumiłem w zarodku. A może to zarodek tłumił mnie? Nieważne, grunt, że znów jechałem tylko po to, żeby dojechać i nic więcej.

Trasę wykonałem tę z serii "AntyDDR-kowy muminek", tyle że odwrotnie niż zazwyczaj, zaczynając od Lubonia przez Wiry, Puszczykowo, Mosinę, Rogalinek, Daszewice, Babki, poznańską Głuszynę, Koninko, Krzesiny, Starołękę i Lasek Dębiński do domu. Przed Głuszyną przypomniałem sobie, że obiecałem kumplowi. iż przy okazji wpadnę wziąć pendrive w celu nagrania kilku ściśle tajnych rzeczy. Szybki telefon w celu zapytania, czy jest w domu (o dziwo był), ustalenie szczegółów (cud, że się dogadaliśmy, bo podobno podczas rozmowy w czasie jazdy przez słuchawki  można było usłyszeć głównie coś w rodzaju "szzczczczzjesteszczzcczzbędszzczzcpiętnaśszczminut") i kilkanaście minut później miałem już w kieszonce... przenośny dysk twardy, bo kolega zagubił mniejszy nośnik. Dobrze, że nie laptopa, albo - gdyby akcja działa się kilkadziesiąt lat temu - komputer Odra. Bo bym musiał wozić ze sobą mobilną wersję Titanica :)

Przez urlop przeoczyłem fakt przekroczenia piętnastu tysięcy kilosów w tym roku. Niniejszym nadrabiam tę informację, zapewne najbardziej istotną w historii ludzkości. Kolejne będzie info jak zapewnić sobie nieśmiertelność, ale tu jeszcze brakuje mi kilku szczegółów, więc dam znać, gdy je poznam ;)

A od jutra podobno znów deszcze :/



  • DST 53.70km
  • Czas 01:55
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 165m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

StereoTyp

Poniedziałek, 23 października 2017 · dodano: 23.10.2017 | Komentarze 11

Powrót do pourlopowej rzeczywistości to jak wiadomo ciężka sprawa. U mnie nie jest inaczej, a gdy jeszcze wchodzi w grę mobilizacja do wcześniejszego wyjazdu na rower to w ogóle jestem za tym, żeby zakazać chodzenia do roboty :)

Zimno, ponuro, na drzewach już łyso - tak wyglądała moja dzisiejsza trasa (Poznań - Plewiska - Skórzewo - Wysogotowo - Sierosław - Więckowice - Dopiewo - Palędze - Dąbrówka - Plewiska - Poznań). Nie miałem więc specjalnej ochoty na dociskanie tempa, czyli - zgodnie z kolarską terminologią - chyba jechałem w tlenie. A bardziej w smogu :) Wiatr niezbyt silny, choć na otwartych przestrzeniach (czyli prawie wszędzie) dawał o sobie znać z północnego zachodu.

Przygód nie było, prócz jednej pod sam koniec, na remontowanej ulicy Ostatniej. Bohaterów dwóch: ja, jadący drogą, zamiast zamkniętą dla rowerzystów DDR-ką, oraz - jakby na zawołanie - żywy stereotyp: młody byczek w czapeczce, dresiku, jadący VW Golfem. Akcja: klakson i machanie łapami w kierunku nieczynnej ścieżki. Reakcja: hmm, głośna i dosadna, pokazywanie barierek gratis. Finał: spotkanie na światłach i po wyjaśnieniach... przeprosiny od Żywego StereoTypa :) Wybaczyłem :)


  • DST 54.20km
  • Czas 02:03
  • VAVG 26.44km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 221m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Elegancko

Niedziela, 22 października 2017 · dodano: 22.10.2017 | Komentarze 6

Zgodnie z prognozami, od rana dziś padało. Zgodnie z prognozami byłem spokojny, bo na popołudnie zapowiadano przejaśnienia. Zgodnie z prognozami oznaczało o dziwo... zgodne z rzeczywistością :) Raz na jakiś czas widocznie nawet pogodynki robią błędy i się nie mylą :)

Najpierw się wyspałem, potem zjadłem domowe śniadanie, jeszcze trochę poleniuchowałem, aż w końcu zauważyłem, że nie pada. No to co - zielone światło od Żony, zaprzęgnięcie crossa i w drogę. Pierwsze co mnie spotkało po wyruszeniu to... deszcz, ale na szczęście już nieduży, poza tym po chwili zniknął. Wiatr niespecjalnie silny, ale jakiś taki niezdecydowany, więc - co nie szokuje - nie pomógł mi dzisiaj w ogóle.

Pojechałem po prostu na południe, w kierunku Lubonia. Tam niespodzianka - z racji tego, że oddano do użytku wiadukt na styku z Łęczycą, zamknięto drogę z Wirów, którą kręciłem. Oczywiście - jak to w Luboniu - nie racząc poinformować o tym jakimkolwiek znakiem wcześniejszym niż ten przed samymi zasiekami. Ale że się wracać nie lubię, to pokonałem je tak, jak się pokonuje zasieki, na wszelki wypadek w kluczowym momencie zamykając oczy, żeby nie być świadkiem tego procederu :) A sam wiadukt doczeka się mojej osobnej recenzji, bo już widzę, że będzie tam rowerowy bubel - jak to Luboniu. Poczekam jednak do momentu, gdy go oficjalnie ukończą, bo na razie zalega tam masa, a jak!, kostki brukowej. Już się "cieszę" :/

Potem już bez suprajsów - Puszczykowo, Mosina, objazd przez Krosno do Żabienka i Żabna, tam skręt w kierunku Baranówka przez Rogaliński Park Krajobrazowy. Prz nim się na chwilę zatrzymałem, więc przy okazji zapraszam do odnalezienia wątku smoleńskiego na poniższej fotce :)

Przez Krajkowo wróciłem do Mosiny, gdzie cyknąłem jeszcze fotę najbardziej znanego mieszkańca tej miejscowości - niejakiego Eleganta z Mosiny :)

No i swoimi śladami przez Puszczykowo oraz Luboń dotarłem do domu. Ostatni dzień urlopu uznaję za odbyty. I tu powinien być emotikon oznaczający rozdzieranie szat. Ale go nie ma, więc w zamian Relive :)


  • DST 52.00km
  • Czas 01:45
  • VAVG 29.71km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 215m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Plan B

Sobota, 21 października 2017 · dodano: 21.10.2017 | Komentarze 5

Wczoraj wieczorem nastąpił tryumfalny powrót do Poznania. Im bardziej robiło się płasko, tym bardziej nachodziła mnie myśl o szosie. Nie ma co, już się stęskniłem za jazdą czymś w miarę lekkim, a nie sprzętem mogącym służyć do obrony terytorialnej :)

A tu... zonk. Gdy sprawdziłem kontrolnie stan roweru, ze zdziwieniem zauważyłem to, czego w  przedwyjazdowym pędzie nie widziałem - pękniętą szprychę w przednim kole. Żeby było jeszcze ciekawiej, powietrza w dętce było z grubsza tyle, ile tłuszczu na przeciętnej anorektyczce. Kumulacja pecha. Postanowiłem nie bawić się w szukanie dnia następnego (weekend...) serwisu, który uzupełni ubytek, tylko w końcu zamontować leżące do tej pory w piwnicy rezerwowe koło, kupione w pośpiechu przy ostatniej podobnej awarii. Niestety ma ono dwa minusy - brak samozamykacza (wtedy innego na stanie nie było) oraz wysoki stożek. I ten właśnie stożek skomplikował mi życie - nie miałem bowiem na stanie gumy z aż tak długim wentylem, więc zamontowałem standardową, jak się okazało dziś - po prostu źle, nie mogąc dopchnąć do końca wentyla. W jego okolicy pozostało małe wybrzuszenie.

Ruszając miałem pewne obawy, co z tego wyjdzie. Niestety słuszne. Na szczęście wybrałem sobie taką trasę, żeby mieć plan 'B", z czego jestem osobiście dumny, bo może ze mnie dupa, nie serwisant, ale już strateg zdecydowanie lepszy :) Z Dębca przez Luboń i Puszczykowo aż do Mosiny jechałem powolutku, bo obserwowałem dziwne turlanie z przodu, a gdy znalazłem się w Mosinie wiedziałem już, gdzie się udać. Na kolegę z tamtejszego serwisu zawsze mogę liczyć, i dzięki Allahowi tak jest, bo gdy nabywałem dętki z właściwym wentylem okazało się, że jednak ta zamontowana przeze mnie pękła i powoli traciła powietrze. Nie było wyjścia - mimo sporego ruchu w sklepie udało się w międzyczasie wymienić gumę, a ja przy okazji dostałem kilka rad, jak zabierać się za to, jeśli posiada się dość tanie opony, takie jak moje.

Zanim ruszyłem dalej byłem jeszcze świadkiem odebrania z serwisu, po montażu szytek, dwóch kół, które warte są z grubsza cztery razy tyle, ile mój rower, czyli osiem tysięcy. Sama praca nad klejeniem i jakimś tam glazocośtam, trwa podobno ze dwie godziny, a schnie toto około doby. O dziwo właściciel na nich jeździ, i to sporo, co przy tym segmencie kwotowym nie zawsze jest normą :)

Od wyjazdu ze sklepu moja dalsza droga zrobiła się jakby łatwiejsza :) Dokręciłem całego "kondomika", przez Dymaczewo, Łódź, Stęszew i Komorniki, a że pełzało mi się całkiem dobrze, to tym bardziej żałowałem owej pierwszej połowy, bo mógł być godny wynik. I nawet nie wiało jeszcze specjalnie mocno! Za to jutro ma lać, a poza tym czas powoli szykować się do powrotu do pracy. To tak żeby zejść na ziemię ;/

Ładnie jeszcze dziś było.