Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 195829.40 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.90 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2018

Dystans całkowity:1722.82 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:58:43
Średnia prędkość:29.34 km/h
Maksymalna prędkość:55.40 km/h
Suma podjazdów:7124 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:55.57 km i 1h 53m
Więcej statystyk
  • DST 51.20km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 207m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pustawka

Czwartek, 31 maja 2018 · dodano: 31.05.2018 | Komentarze 8

Kolejny wpis z tych konstruowanych na szybko, przed wyjazdem na - w końcu - długi weekend. Od razu informuję, że rower może się zdarzy, ale to nic pewnego: trzeba się będzie zajmować psem, a i pogoda zapowiada się burzowo i deszczowo. Odpoczynek też dobra rzecz.

Wykonałem dziś klasycznie "kodnominium", czyli z Poznania przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Łódź, Stęszew, Szreniawę i Komorniki do Poznania. Olałem wschodni wiatr, kierując się na zachód, co przypłaciłem ostrą orką podczas walki z nim na ostatnich... czterdziestu kilometrach :) Do tego wciąż (za) gorąco i (za) słonecznie. Fuj. Ale za to pusto na drogach.

Gdy jechałem sobie zgodnie z zasadami... logiki ulicą Armii Poznań, nagle kątem oka zauważyłem radiowóz szykujący się do wjazdu z podporządkowanej, akurat w moim kierunku. Skręciłem więc na śmieszkę jak gdyby nigdy nic, bo oczywiście o tym od początku tylko marzyłem, ale jakoś nie było okazji. Albo jestem tak dobrym aktorem, albo policjanci mieli ze mnie niezły ubaw, jednak obyło się bez mandaciku. Stawiam raczej na to drugie :)

W Łęczycy dziadyga był, a owszem, ale nie uwieczniłem. Za to DDR-kę, latem przejezdną, owszem.

Natomiast w Stęszewie czekali na mnie kibice, i to wcale niemało :)

A może jednak to nie z mojego powodu? Sam nie wiem :)



  • DST 51.05km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 206m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Półzło

Środa, 30 maja 2018 · dodano: 30.05.2018 | Komentarze 0

Dziś było już ciut lepiej pod względem pogodowym - a to głównie dzięki słońcu, którego... nie było. Przynajmniej rano, na początku jazdy. Chmury na tyle szczelnie zasłoniły niebo, że nie grzało złem, tylko jakimś półzłem - było upalnie, ale do wytrzymania. Podobnie z wiatrem - wciąż mocnym, ale względem podmuchów wczorajszych - jedynie umiarkowanym.

Duje wciąż ze wschodu, dopracowywałem dziś więc ponownie coś-na-kształt-śmigłowców-których-nie-zamówił-Antoni, albo po postu "tampon", czyli trasę z domu przez Lasek Dębiński, Starołekę, Krzesiny, Jaryszki, Koninko, Kamionki, Daszewice, Babki, Czapury, nawrotkę na Głuszynę, znów Koninko, Jaryszki, Krzesiny, Starołęcką i Lasek Dębiński na Dębiec. Przygód niewiele, raz zblokował mnie traktor, ten z takich "czarów PRL-u", który gnał z 15-20 km/h i nie dało się go za cholerę wyprzedzić na wąskiej drodze. Widziałem też w Babkach, pierwszy raz w życiu, jak ktoś jest zatrzymywany na sygnale przez Żulerię, sorry, Żandarmerię Wojskową. 

Gdy walczyłem z bocznymi podmuchami w Czapurach, zasadziła się na mnie z uśmiechem i suszarką w ręce sympatyczna Pani Władza. Mierzyła mi prędkość na tyle skrupulatnie, że mijając ją zapytałem w "biegu":

- Czyli dziś będzie bez mandatu?
- Dziś bez, lekko ponad 30 km/h!
- No nie postarałem się :)

Aha, po raz kolejny wychodzi na to, że najbogatszą dzielnicą w Polsce są poznańskie Krzesiny. Prawie codziennie montowana są tam bowiem na DDR-ce nowe, całkiem kosztowne stojaki rowerowe :) Dziś doszedł kolejny do kolekcji.



  • DST 53.20km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 53.80km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 241m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Koszmar - remake

Wtorek, 29 maja 2018 · dodano: 29.05.2018 | Komentarze 16

Jako że mam awersję do wszystkiego, co się dubluje, poczynając od bliźniaków aż po wpisy na BS, nie chce mi się powtarzać tego, jak się czułem podczas jazdy. Zapraszam do wczorajszej notki - jedyna różnica jest taka, iż wyjechałem trochę wcześniej, więc na patelni było "zaledwie" 28 stopni, natomiast wiatr gnoił tak samo. Nawet tragiczny wynik jest podobny. Tragedia.

Nie bawiłem się tym razem w jakieś skomplikowane trasy i zrobiłem takie nawet zgrabne kółeczko, z Poznania przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Rogalinek, Rogalin, Mieczewo do Kórnika, tam skręt na APSik (Adolf Pozdrawia Szoszonów), czyli kilometr betonowej rzezi między Skrzynkami a Borówcem, następnie Koninko, Jaryszki, Krzesiny, Starołęka i przez Lasek Dębiński do domu. Starałem się wybrać tak, żeby w większości trasa otoczona była drzewami, częściowo się udało, ale były też momenty, gdy... lasu już nie było, mimo że od zawsze przed drobną zmianą istniał (jedną wycinkę uwieczniłem na Relive) - to naprawdę może zwichrować błędnik.

Puszczykowo wciąż piękne i wciąż usyfione DDR-kami... Aha, jakby ktoś pytał: to jedno z drzew na jej środku to nie instalacja,jakiegoś szalonego artysty, a zamysł projektanta, tak jak i kostka .Jedynie dziury są efektem jazdy po tym koszmarku. Kawałek dalej jest ścieżka już co prawda asfaltowa, ale na korzeniach z niej wystających można by zorganizować całkiem rozsądne zawody MTB. Choć i tak w porównaniu z Luboniem jest tu bosko :)


  • DST 63.25km
  • Czas 02:15
  • VAVG 28.11km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 229m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na zero

Poniedziałek, 28 maja 2018 · dodano: 28.05.2018 | Komentarze 14

Nic mnie tak nie miażdży fizycznie i mentalnie na rowerze jak połączenie tych dwóch, za przeproszeniem, gówien: silnego wiatru i upału. A zarówno jedno, jak i drugie pokazały dziś swoje najbardziej paskudne ryje, przez co czułem się niczym stetryczały emeryt. I na takim poziomie osiągnąłem wynik.

Drugi wolny dzień i znów musiałem ruszyć rano - ale tym razem był to głos rozsądku, bo wiedziałem, że jak już na dobre ten pogodowy grill się rozkręci, to z mojego mózgu powstanie mało apetyczna papka. Niewielka, bo niewielka, ale jednak :) Postanowiłem też znów pokombinować z trasą, szukając alternatywy wobec stałych szlaków w kierunku wschodnim. Wyszło... co wyszło, widać na Relive, że dość specyficznie. A żeby formalności stało się zadość, to wyliczanka zaliczonych fyrtli: Dębiec - Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Żerniki - Koninko - Borówiec - Kamionki - Daszewice - Babki - Czapury - Starołęcka - Głuszyna - Koninko - Jaryszki - Krzesiny - Starołęka - Lasek Dębiński - Dębiec.

Temperatury nie jestem w stanie pokazać, ale za to znalazłem miejsce, gdzie widać dobrze, jak to najczęściej jest z podmuchami w moich okolicach, wystarczy spojrzeć na ułożenie flag. Otoczenie zdjęcia może lekko dziwne jak na mnie, ale w sumie pasuje: wiatr na tle terenów kościelnych to jak PZ-et w BMW - czyste zło :)

A ja, gdy dość szybko wychlałem litr izotonika z bidonu, nie dawałem już rady i musiałem odnaleźć jakiś sklepik. Udało mi się to dopiero pod sam koniec, na Minikowie, ale za to z całkiem bogatym asortymentem, przez co zamiast pierwotnie wymarzonej coli postanowiłem wybrać coś innego. Co prawda wstyd pić coś takiego jak bezalkoholowe piwo 0%, ale przynajmniej nominalnie większa część jego nazwy brzmi po ludzku. To się nazywa mistrzowski marketing - jak dobrze sprzedać soczek :)

Po powrocie czekała mnie jeszcze bieganina w upale: obskoczyć kilka miejsc, pójść z psem do szczepienia (na szczęście to już ostatnie) i na godzinny spacer, zrobić zakupy, ogarnąć mieszkanie... Nie ma co, wolny ten dzionek miałem jak cholera. Jednak dzięki temu wpadło jeszcze kilka kilosów do dystansu, bo do jednego ze sklepów na Górczynie pyknąłem się crossem.

Jutro znów podobno pogodowa powtórka z rozrywki :/ A do zestawu dojdzie powrót do pracy :(


  • DST 51.35km
  • Czas 01:39
  • VAVG 31.12km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 221m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Złomas

Niedziela, 27 maja 2018 · dodano: 27.05.2018 | Komentarze 11

W końcu nadarzył mi się wolny od pracy dzień, choć z zaplanowaną wizytą u Teściowej. Nawet to jest lepsze niż robota, więc nie narzekałem ;) Niestety w związku z tym nie mogłem się znów w pełni wyspać - żeby zdążyć musiałem wyruszyć po dziewiątej. Plus z tego był bardzo istotny - zdążyłem wrócić przed największym upałem, choć pod koniec i tak już parowałem.

Postanowiłem tym razem olać wschodni kierunek wiatru, bo szczerze mówiąc już nim rzygam, i wykonać dawno niewidziane "kondominium", czyli Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Dymaczewo - Łódź - Stęszew - Rosnówko - Szreniawa - Komorniki - Poznań. Wietrzysko było tym widocznie zaskoczone, bo najpierw mnie gnoiło, ale potem zgłupiało, dzięki czemu nawet jakieś dziesięć kilosów łącznie miałem go w plecy. reszta oczywiście leciała z boku lub prosto w pysk.

Jednak dzisiejsza średnia wyszła całkiem przyzwoicie, mimo temperatury. W sumie to zmotywowała mnie grupka szoszonów, która doszła mnie podczas postoju na światłach w Puszczykowie, a pod którą się podczepiłem i odczepiłem kawałek dalej, w Mosinie - skoro bowiem już mnie pociągnęli ten fragmencik, to dalej jakoś poleciało. A pewnie gdyby nie ta solowa przepychanka z podmuchami, od wysokości Stęszewa, jak i jakiś wysyp pierwszokomuchów, których rodziny zablokowały mi puszkami ostatni odcinek, byłoby bardziej godnie.

Zaraz przed Łodzią natrafiłem na taki oto polski pejzażyk:


Brak słów... Chętnie bym znalazł autora tej instalacji i kazał gnojowi w zębach przytaszczyć to na najbliższe legalne śmieciowisko i złomowisko.

A dla kontrastu: widoczki ze spaceru po "moim" Lasku Dębińskim, dziś dość pustym, bo przecież niedziela "zwykła", więc było co robić po galeriach. W sumie dobrze, Kropa się mogła spokojnie wybiegać, bez obijania o narąbanych rodaków i sąsiadów ze Wschodu, którzy już zaczęli kolonizować i to miejsce.




  • DST 52.05km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 233m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mijanki

Sobota, 26 maja 2018 · dodano: 26.05.2018 | Komentarze 13

Protestu przeciw wczesnemu wstawaniu ciąg dalszy. Więc - mimo że wypadła mi sobota pracująca - kontynuowałem wewnętrzny opór i znów zdecydowałem, że będę w robocie godzinę później. Jak postanowiłem, tak zrobiłem, a i nawet udało mi się pospać dłużej niż zazwyczaj. Jakiś kwadrans :)

Ruszyłem między dziewiątą a dziesiątą, wyjątkowo najedzony, więc pełen optymizmu co do jazdy. Niestety już na starcie został on brutalnie sprowadzony na ziemię przez temperaturę, która była już na granicy mojej tolerancji (powyżej dwudziestu pięciu płynę), a wiaterek upierdliwie, choć niezbyt mocno starał się demotywować. Tym samym postawiłem początkowo na tempo niespieszne, znów kierując się na wschodnie rejony, przez Lasek Dębiński, gdzie uwieczniłem szutrową drogę, którą często jeżdżę nawet szosą. Generalnie nienawidzę takich wynalazków, ale ten jest dobrym kompromisem - teren jest leśny, w większości raczej na grubsze opony, natomiast ten kawałek, od Dolnej Wildy przez kładkę nad Wartą do Starołęki sympatycznie utwardzono i jest ok, pod warunkiem, że ostrożnie wchodzi się w zakręty. Bo jak się robi to nieostrożnie, to... na szczęście nie wiem co, bo jakoś udało się utrzymać pion :)

Potem Krzesiny, Jaryszki, Koninko, Kamionki, Daszewice, Czapury, Wiórek, Rogalinek, Mosina, Puszczykowo, Luboń i do domu. Czyli "muminek plus". Dwa razy stałem na zamkniętych rogatkach, sporo razy na czerwonym, kilkukrotnie musiałem odczekać swoje na obowiązkowych miejsko-wiejskich lewoskrętach, a także wpieprzyłem się w piach podczas wymijania stojących tirów, co skończyłoby się glebą, ale ponownie dzięki refleksowi się nie skończyło.

Przyzwyczajony jestem, że w "sezonie" w weekendy mijam tak na oko miliardy rowerzystów, ale dziś na odcinku Rogalinek - Moisna widziałem ich co najmniej biliard (w tym co najmniej dwie poziomki), do tego pędzących w peletonach i jakoś tak zdecydowanie szybciej niż normalnie. W domu Strava mi pokazała, że mijałem się (w większości odmachiwali, brawo) z uczestnikami GP Amatorów na Szosie "Rowerem przez Polskę", odcinek wielkopolski. Spoko, chyba sympatyczna sprawa, mnie jednak zastanowił fakt, na ile wiarygodne są wyniki zwycięzców, jeśli organizatorzy tak poprowadzili trasę, że gdy jedni pędzili, inni stali sobie przez kilka minut na zamykającym im się przed nosami przejeździe w Mosinie. Ale nie wiem, nie znam się na zasadach takich wyścigów, zarobiony jestem, więc jedynie głośno myślę :)

Natomiast dobrych dziesięć kilometrów, od Daszewic do Rogalinka, jechałem sobie wspólnie z bardzo sympatycznym kolarzem na karbonowym Canyonie, dzielnie trzymającym mi koło, w wieku (jak się okazało)... 68 lat, czego bym w życiu nie stwierdził po kondycji i wybitnie nieemeryckiej sylwetce. W trakcie rozmowy dowiedziałem, się, że rok temu nagle zmarła mu żona, popadł w depresję trwającą prawie pół roku, nie działały leki i psycholodzy, aż w końcu za namową znajomych wziął ze sobą rower, poleciał na Gran Canaria i... pomogło (oczywiście zachowując pewne proporcje). Po raz kolejny okazuje się, że sport leczy nie tylko ciało, ale i umysł. A cała dyskusja była bardzo konstruktywna, mimo że pod wiatr. Koledze Wojtkowi życzyłem, żeby to rowerowanie trwało i trwało, bo jeśli pomaga, to zdrowszego lekarstwa nie ma - o czym chyba akurat my wszyscy dobrze wiemy.


  • DST 52.02km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.01km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 215m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Siad maltański

Piątek, 25 maja 2018 · dodano: 25.05.2018 | Komentarze 9

Gdy dziś po raz kolejny z musu obudzony zostałem lekko po szóstej rano, w perspektywie mając konieczność stawienia się w robocie w samo południe, a przedtem jeszcze spacer z psem, wypicie kawy, wizytę w piekarni, a nade wszystko - jeszcze chwilę na dospanie i oczywiście pięć dych na rowerze, stwierdziłem, że pierdo... pierdzielę, nie robię. To znaczy robię, ale w pracy pojawię się godzinę później, niech dziękują, że w ogóle, tym bardziej, że mam do odebrania masę nadgodzin. Taki ze mnie antysystemowiec-hardkorowiec, hehe :)

Finalnie Kropa i tak nie dała mi się wyspać, w zamian więc spędziłem sporo czasu przeznaczonego na spanie na spacerki i uczenie komend. W związku z tym półprzytomny ruszyłem na rower, spodziewając się rzezi podobnej do wczorajszej, jednak o dziwo tak źle nie było, głównie dzięki ciut słabszemu już wiatrowi. Dostałem się opłotkami do nowej części Wartostrady, która ponownie przez swoje istnienie oszczędziła mi tych kilku potencjalnych siwych włosów, a z niej trafiłem prosto nad Maltę, przed wjazdem na którą spojrzałem najpierw na kalendarz. Piątek - luz, można jechać. Od jutra, w związku z weekendem, polecam te rejony jedynie najgorszemu wrogowi, tylko pytanie, czy aż takiego mam :)

Potem już klasyczna trasa w kształcie pojałtańskiej Polski: Antoninek, Swarzędz, Paczkowo, Siekierki, Gowarzewo (poopalałem się trochę na niekończącym swej bytności tu wahadle), Tulce, Żerniki, Jaryszki, Krzesiny, Starołęka, Lasek Dębiński i do domu. Relive tutaj, a ja się cieszę, że udało się, mimo kilku mocnych uszczypliwości wiatru oraz miejskich upojności, wyciągnąć te trzy dychy średniej.

Plus dzisiejszego dnia? "Siad" opanowany niemal do perfekcji :)



  • DST 52.60km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.43km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 208m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czerepourywacz + zapomniany cmentarz na Dębcu

Czwartek, 24 maja 2018 · dodano: 24.05.2018 | Komentarze 13

Cóż... Jeśli chodzi o pierwszą część tytułu to rozwijać się chyba za bardzo nie muszę. Rano standardowo po spojrzeniu na drzewa za oknem już wiedziałem, że powinienem sobie zarezerwować tych kilka minut więcej na jazdę, bo przynajmniej przez jej połowę (a realnie co najmniej dwie trzecie) będę zajmował się głównie utrzymaniem w pionie. No i niestety znów się nie pomyliłem. A kiedyś bym chciał, oj, jakbym chciał :)

Trasę zrobiłem ponownie wschodnią, a dokładnie lekko napuchniętego "munimka": dom - Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Jaryszki - Koninko - Kamionki - Daszewice - Babki - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań. Wymęczony zostałem za wszystkie czasy, ale pocieszałem się jednym - zimą przy takich podmuchach myślałem tylko o tym, żeby wrócić do domu, dziś - że a co mi tam, lekka niedogodność.

Hmmm... lekka? :)

Coraz bardziej podobają mi się okolice Jeziora Koninko, za które ktoś się w końcu wziął i zaczął je cywilizować. Jest po prostu... sympatycznie.

O dzisiejszym wypadzie to tyle, bo do teraz próbuję jeszcze uczesać kask :)

Zmieniając temat: kilka dni temu podczas spaceru z psem odwiedziłem smutne, zapomniane miejsce, do którego trafić "w ciemno" się nie da - trzeba z Opolskiej skręcić w niezachęcające osiedle paskudnych, poniemieckich baraków, potem odnaleźć ścieżkę przez pola i las, by w końcu się znaleźć u celu. Jest nim stary, zarośnięty i zmurszały cmentarz przy ulicy Samotnej. Widać go we fragmentach jedynie podczas jazdy koleją - gdy pociąg wyjedzie z Lubonia i minie A2, należy spojrzeć na lewą stronę, zanim zatrzyma się na stacji Poznań Dębiec. Ukażą się wtedy pojedyncze krzyże, poukrywane gdzieś między krzakami.




Jeszcze przed II Wojną Światową była tu pięknie położona i - jeśli można tak napisać - "przyszłościowa" nekropolia dla mieszkańców Wildy i Dębca, z miejscem na kolejne pochówki. Niestety wojna zrobiła swoje, ostatnie nagrobki są tu z lat czterdziestych, z czego w wielu z nich nie było kogo chować - są jedynie symboliczne informacje, iż dana osoba została zamordowana w którymś z obozów koncentracyjnych.

Natrafiłem na jakąś relację z tego miejsca gdzieś sprzed dekady, w której informowano o pomieszkującej tu jeszcze samotnie żonie byłego zarządcy - jednak zapewne i ona umarła, bo nie spotkałem żywej duszy. Jednak mimo wszystko widać pojedyncze, malutkie zmiany na plus względem mojej ostatniej wizyty, jakieś dwa lata temu - ktoś sprząta tu śmieci, w miarę możliwości porządkuje ścieżki, gdzieś tam palą się pojedyncze znicze.

Klimatyczne i refleksyjne miejsce. Położone przy uliczce, która zaczyna się po drugiej stronie torów, a po tej... formalnie nie istnieje. 


  • DST 52.60km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.50km/h
  • VMAX 55.20km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 261m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Korko(anty)ciąg

Środa, 23 maja 2018 · dodano: 23.05.2018 | Komentarze 9

Jako że jazda rowerem jest uzależniona od wielu czynników, a najczęściej robią one wszystko, żeby życie utrudnić, a nie ułatwić, mój zapal wynikający ze wspomnienia wczorajszego przyjemnego kręcenia dziś się ulotnił się już zaraz po starcie, gdy wylądowałem w korku na Dolnej Wildzie, który następnie zamienił się w korek na Drodze Dębińskiej, by finalnie skierować mnie do korka na Królowej Jadwigi. Nie da się ukryć, jest w tym jakaś konsekwencja :)

Odetchnąłem po dotarciu do Wartostrady, którą w miarę sprawnie opuściłem i przez Gdyńską doczłapałem się do Koziegłów, oczywiście napotykając na styku tej miejscowości z Poznaniem puszkowy zator. I dopiero gdy znalazłem się na dukcie do Wierzonki i Karłowic, gdzie pięknie lasy zamieniają się w pola i odwrotnie, mogłem zacząć cisnąć. Oczywiście było już za późno na nadrabianie strat, ale żeby nie było, że nie próbuję, to na jakieś dwa czy trzy kilometry podłączyłem się pod traktor, z tych, co mają na nalepce, iż rozpadają się przy prędkości 25 km/h, ale realnie potrafią wyciągnąć NAWET dychę więcej. Niestety skręcił, a ja po zaliczeniu hopek przed Puszczą Zielonka wykonałem nawrotkę na pętli autobusowej i skierowałem się ku Kobylnicy.

Powrót Gnieźnieńską i miastem to powtórka z rozrywki, choć znów Wartostrada, tym razem na nowym odcinku, ulżyła cierpieniom. Wciąż jest tylko jedno "ale" - brak równego dojazdu z niej do Drogi Dębińskiej, co oznacza, że albo telepać się muszę naokoło, wzdłuż starych DDR-ek na Dolnej Wildzie (brrrr...) lub z duszą na ramieniu zaliczyć to coś:

Jest jednak nadzieja - kontaktowałem się ze stowarzyszeniem Rowerowy Poznań i podobno dostali oni zapewnienie, że do końca roku będzie tu ładniutki, równiutki asfalt. Trzymam kciuki, a póki co - mocno kierownicę, dla własnego bezpieczeństwa :)

tu Relive.


  • DST 72.00km
  • Czas 02:23
  • VAVG 30.21km/h
  • VMAX 55.40km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 291m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Karmiąc

Wtorek, 22 maja 2018 · dodano: 22.05.2018 | Komentarze 4

Milo mi się dziś kręciło. Joł.

Wiatr jakby słabszy, upału nie było, co prawda korki jak zwykle i Luboń taki jak zawsze, ale mimo to nie spieprzyło mi to średniej tak, jak dzieje się to zazwyczaj. A przede wszystkim z dzisiejszym wyjazdem kojarzy mi się kolor zielony, który dominował zdecydowanie po drodze przez Rogaliński Park Krajobrazowy i okolice Rzeczpospolitej Mosińskiej, zwane potocznie Wielkopolskim Parkiem Narodowym :)

Trasa to jeden ze standardów: Dębiec - Starołęcka - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Rogalin - Mieczewo - nawrotka na Rogalin i Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca (brak dziadygi) - Luboń - Poznań. Transfer trzeba oszczędzać, więc połacie obszarów w kolorze green są na Relive, tu zaś skromnie.

W Czapurach stwierdziłem, że jednak jest ja tym świecie jakaś sprawiedliwość, bowiem mijała mnie laweta, a na nim pewne BMW, które zapamiętałem z wczoraj, bo wyprzedzało mnie bardzo, ale to bardzo na gazetę, ze żnińskimi blachami, czyli CZN. Pamiętałem, że po tym manewrze krzyknąłem za nim, poszerzając na głos rejestrację o ŁO w środku i personalizując wobec kierowcy. Dziś już sobie nie poszalał, widocznie karma wraca :)

Dystans jest poszerzony o trasę: dom - praca, praca - dom (szybki kurs, żeby zobaczyć, co tym razem zdemolowała Kropka), dom - praca, praca - dom.