Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197028.90 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.89 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2016

Dystans całkowity:1671.35 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:34
Średnia prędkość:29.03 km/h
Maksymalna prędkość:64.50 km/h
Suma podjazdów:6291 m
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:52.23 km i 1h 47m
Więcej statystyk
  • DST 52.60km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.06km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 185m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oszukując deszcz

Wtorek, 31 maja 2016 · dodano: 31.05.2016 | Komentarze 3

Wydarzyła się dziś rzecz u mnie niespotykana, bo zazwyczaj, w 99,9999999% przypadków, jest dokładnie odwrotnie. A mianowicie - ominęły mnie deszczowe chmury, a ja wracając ze zdziwieniem stwierdziłem, że w momencie gdy wyjeżdżałem z Poznania musiało tam lunąć, a ja tymczasem jechałem sobie dalej w pełnym słoneczku. Ostatnie kilkanaście kilometrów było co prawda mokrych, ale tylko pod kołami, a nie nad głową. Podejrzane.

Zrobiłem drogę w tę i z powrotem - z Dębca przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę na wschód do Rogalina, a nawrót nastąpił kawałek dalej, w Mieczewie. O dziwo wiatr się troszkę uspokoił i można było poruszać się do przodu, a nie pedałować w miejscu.

Tym samym zamykam maj z dorobkiem 1670 kilometrów, wykręconych w górach i na płaskim, wszystkimi moimi rowerami, z czego każdy miał jakiś mały defekt w tym miesiącu. Jak to u mnie. Średnia wyszła lekko ponad 29 km/h.

Czerwca nie zacznę rowerowo, bo jutro wczesnym rankiem jadę niestety do centralnej Polski z najmniej pożądanym celem z możliwych, czyli na pogrzeb :/


  • DST 54.15km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 183m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Brutal reality

Poniedziałek, 30 maja 2016 · dodano: 30.05.2016 | Komentarze 4

Po krótkim urlopie nastąpił powrót do rzeczywistości. Dziś znów do pracy (co za radość, co za szczęście...:/), a jedynym plusem tego wszystkiego jest to, że w końcu się wyspałem, bo podczas długiego weekendu nie było mi to dane. Ot, paradoks.

Po ostatnim defekcie nabyłem na szybko jakąś tanią oponkę do szosy i w końcu miałem okazję ją przetestować. Jakie wrażenia? Nie mam pojęcia, bo miast na niej musiałem skupić się na utrzymywaniu równowagi, gdyż wiało tak, że wspominałem ostatnie wjazdy pod góry w Sudetach jako sympatyczny i relaksacyjny odpoczynek. Dość powiedzieć, że w połowie trasy miałem średnią o wielkości 25,7 km/h. Rowerem szosowym! Wstyd i hańba!

Zrobiłem kurs na wschód, przez Starołęcką (taaaa, wybitnie za nią tęskniłem), Krzesiny, Jaryszki, Gądki, Szczodrzykowo, Krzyżowniki, Tulce, znów Krzesiny i znów Starołęcką (bo tęsknota wciąż wzbierała). Na rondzie w Gądkach przy Rabenie postanowiłem sprawdzić co się stanie gdy skręcę w prawo wzdłuż S-11, bo niedawno tam skierował się jakiś mój przypadkowy towarzysz jazdy na kołach terenowych o rozmiarze 29 cali. Miałem bowiem nadzieję, że wynajdę jakąś objazdówkę wobec paskudnego asfaltu w Robakowie. Po półtorej kilometra musiałem cofnąć się jak niepyszny, bo wylądowałem pod wiaduktem, a do wyboru miałem: torowisko kolejowe bez przejazdu lub szczere pole. Wniosek - nie ufaj ludziom z kołami 29'' :)

Parno, gorąco, przedburzowo. Nie dla mnie klimacik. I tym również tłumaczę sobie paskudnie beznadziejną średnią.


Miedzianka. W umarłym miasteczku

Niedziela, 29 maja 2016 · dodano: 29.05.2016 | Komentarze 36

Na ostatki sudeckiego wypadu wyruszyłem w miejsce smutne i wciąż zagadkowe. Specjalnie za godzinę wyjazdu wybrałem okolice siódmej rano, gdy ruch praktycznie jest zerowy, a atmosfera rodzącej się przyrody - niepowtarzalna.

Już od samej Jeleniej Góry wiedziałem, że będzie godnie. W nocy padał deszcz, więc powietrze pachniało najlepiej na świecie, a na drogach pojedyncze kałuże mieszały się z poburzowymi pozostałościami. Wyruszyłem w swoim ukochanym kierunku, czyli w Rudawy. Górki niewysokie, ale malownicze i przede wszystkim będące rajem dla rowerzystów. Po minięciu Łomnicy oraz Wojanowa skręciłem we wczoraj przedstawioną mi drogę przez Bobrów, wcześniej uwieczniając kwintesencję tych rejonów.

Przez Trzcińsko do Janowic, przed którymi zaczęło się... ponad półtora kilometra podjazdu z nachyleniem do 13%. Niby niewiele, a męczy wybitnie. Wszystko po to, żeby dotrzeć do...

O właśnie. Miedzianka. W skrócie - miasteczko o ponad 900-letniej historii. Z rozbudowaną infrastrukturą, kilkoma cechami rzemieślniczymi, a przede wszystkim - tradycją górniczą, rozpoczętą już w XII.wieku. Miedzianka przetrwała pożary, przejazdy husytów, wojny światowe, w tym tę ostatnią, najbardziej tragiczną. Aż do czasów PRL. Wtedy bowiem władze wraz z Rosjanami zaprzęgły do wydobywania śmiercionośnego uranu nieświadomych mieszkańców tych okolic, nie zachowując oczywiście żadnych norm bezpieczeństwa. Nie mówiąc już o logistycznym zabezpieczeniu terenu przed zapadaniem. Wedle opowieści usłyszanej bezpośrednio od bliskiej mi osoby z rodziny, bywały udokumentowane (jedynie wewnętrznie) prośby o odszkodowania od rolników, którym podczas wypasania bydła nagle znikały krowy, zapadając się kilkadziesiąt metrów pod ziemię. Osoby, które głośno rozprawiały o tym, że praca tu grozi powolną śmiercią związaną z wydobyciem grożącego życiu pierwiastka same znikały w zaskakujących okolicznościach... W końcu, w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, zakazano remontów budynków, by następnie wszystkich pozostałych przy życiu mieszkańców przenieść do Jeleniej Góry, na wtedy świadczące o potędze PRL-u, a dziś straszące blo-komuną osiedle Zabobrze. A samo miasteczko praktycznie zrównano z ziemią, mając nadzieję, że jego historia tak samo zniknie.

Przydługie info nie było bezpodstawne. Wyobraźcie sobie bowiem, że tu...


...jesteśmy w tym samym miejscu, gdzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu znajdował się rynek...

...a wyglądał on tak, jak na fotografii u góry po lewej. Kościół widoczny na niej, jak i na mojej, w górę od roweru, o dziwo przetrwał.

Robi wrażenie? Mam nadzieję! Na końcu napiszę o współczesnej współczesności, która lekko zaburzy ów romantyczny i mroczny klimat :)

Jeśli do Miedzianki wjeżdża się mało komfortowo to zjeżdżanie zdecydowanie można polubić. Nawet takim jak mój gruchotem rozpędziłem się do prawie 65 km/h, choć nie ukrywam, że były momenty zawahania przy co większym błocku. Jednak w całości dotarłem do Janowic i lekko naokoło minąłem Trzcińsko, by zaliczyć zacną i lubianą Przełęcz Karpnicką. Widok na Sokolik dziś dodaję gratis do wpisu :)

Potem już banalnie - Krogulec, Bukowiec, Mysłakowice, trasa z Karpacza i spoko DDR-ka wzdłuż niej. W sumie wyszło to, co wyjść musiało, czyli pięć dyszek na pożegnanie z Sudetami, a konkretnie Rudawami, które jak dla mnie są rowerową mekką.

I jeszcze obiecany rys współczesny. W Miedziance w tym roku otworzył się mały, regionalny browar, serwujący naprawdę godne piwko. Wczoraj wieczorem wybraliśmy się tam na "małe zapoznawcze", ja - no bo jak inaczej - wybrałem Cycucha Janowickiego :) Żona - cholera wie czemu - Mniszka. Oba smakowały. Nasz kierowca nic o herbacie nie wspominał :)

Jakie są tego minusy? Jak dla mnie browar wygląda zbyt nowocześnie i ściąga hipsteriadę z całego Dolnego Śląska. Psuje to zdecydowanie magię miejsca, ale z drugiej strony - chyba lepiej mieć trupa podrygującego niż całkowicie zimnego. Na szczęście mało kto z naszych brodato-ajfonowych kreatorów rzeczywistości ma siłę dotrzeć wyżej (browar jest przy samej dolnej granicy, w spodniach-rurkach ciężko się wchodzi) i popsuć to, co tam najcenniejsze mentalnie. Może więc to jakiś rozsądny kompromis? Oby!

A widok z tarasu jest przepiękny... na rudawskie cycuchy oczywiście :)




PS. Na temat miasteczka napisana została i wydana w 2011 roku książka Filipa Springera pt. "Miedzianka. Historia znikania".

PS 2. W końcu, w sierpniu 2016 roku, udało mi się sklecić filmik z tego wyjazdu:



Kategoria Góry


Czarna dziura :)

Sobota, 28 maja 2016 · dodano: 28.05.2016 | Komentarze 14

Rano obudziła mnie burza. Nie byle jaka, bo grzmoty i błyski, miałem wrażenie, chciały zjeść, spalić i zgwałcić jeleniogórski rynek. Nie wnikam co się finalnie działo, ale dzięki temu paradoksalnie się wyspałem, zjadłem śniadanie, a dopiero potem zacząłem myśleć o jakimkolwiek rowerowaniu.

W końcu około jedenastej zaczęło się przejaśniać. Co - bo taktycznie temat zgody na wyjazd zacząłem ogarniać już wcześniej - oznaczało, że ruszam. Wpasowałem się idealnie - zacząłem chwilę po deszczu, a zaparkowałem na kilka minut przed nim. Raz w życiu można mieć szczęście, prawda? :)

Wybrałem kurs na wschód, z opcją szybkiego powrotu w razie "w". Na wysokości lotniska "dopadłem" pewnego rowerzystę na crossie, jak się okazało potem - ciut ode mnie starszego. Dokładnie o 25 lat :) Mimo to zarówno gadało się, jak i kręciło całkiem sprawnie, pogaworzyliśmy trochę o sporcie, jego wpływie na zdrowie, pięknie "naszych" gór, pożartowaliśmy, a co najważniejsze - zostałem zaskoczony nowymi drogami! Bowiem mój towarzysz pokazał mi wyremontowane kawałki tras w Bobrowie oraz Trzcińsku, które kiedyś można było pokonywać jedynie czołgiem. A i to z pewną nieśmiałością. A teraz? Miodzio!

W Janowicach czekał na nas prezent. Raczej rzadko spotykany - pod wiaduktem kolejowym żerował sobie bocian. Niby nic. Tylko że był to bocian czarny. Dla spostrzegawczych: można go odnaleźć na poniższej fotce.

W końcu trzeba było się pożegnać, ja na lewo, kolega na prawo. Dojechałem pod górę do Radomierza, skąd zawróciłem do Jeleniej. Za jej granicami - jako że pogoda wydawała się wciąż ok - skręciłem na Wojanów. Na tej drodze zawszę obiecuję sobie, że nie będę się zatrzymywał na zjazdach, bo szkoda niszczyć średnią. I zawsze nie wychodzi :)


W Wojanowie ruszyłem dalej na południe, docierając do Mysłakowic, a potem do głównej drogi na Karpacz. Połknąłem jeszcze jakiegoś szoszona (niby że to standard) i w końcu wylądowałem w Jelonce, na - brzmi to u mnie jak herezja - jednej z najlepszych DDR-ek w Polsce. Ciekawe jest to, że zakwitłej w mieście, w którym jeszcze niedawno oczywistym musem dla kolarza był chodnik wykonany z jak największej ilości płyt różnego pochodzenia.

Na niej też przyuważyłem jakąś większą grupkę, z której kilka osób naprawiało rower. Zatrzymałem się, zapytałem czy w czymś pomóc, w odpowiedzi uzyskałem gorące podziękowania oraz info, że już nie trzeba. Zdążyłem się jednak przyjrzeć rowerowi i okazało się, że to tandem. Natomiast moi rozmówcy ubrani byli w odblaskowe koszulki z napisem "organizator". Krótki strumień świadomości i już wiedziałem kogo spotkałem - genialnych ludzi z genialną misją, polegającą na rajdzie po Dolnym Śląsku osób niewidzących wraz z przewodnikami (tu jest jakiś reportaż). Pogratulowałem pomysłu, wielkiego serca i wytrwałości, dostałem życzenia prostej drogi i wróciłem do domu.

Tyle na dziś. Była dziura między burzami, był czarny bocian. Na więcej weny brak, bo późno. Ale wpis musi być :)

Kategoria Góry


Ro(wero)raty z awarią i czeskim płodem w tle

Piątek, 27 maja 2016 · dodano: 27.05.2016 | Komentarze 19

Oj, ciężki to był dzionek. Zdecydowanie rower zaczął wychodzić mi boczkiem.

Wstałem - zupełnie jak nie ja - niemal przed świtem (5:40 !!!), żeby wyrobić się ze swoją cyklową fanaberią przed zaplanowanym na lekko po ósmej wyjazdem do Czech, dla nas w celach rekreacyjnych, a dla osobistego Taty w półzawodowych. Spóźnić się więc nie mogłem. Rano było rześko, ale i przyjemnie, ptaszki świergotały, ja kręciłem, niemal idylla podczas rodzącego się dzionka.

Wybrałem kierunek południowy, więc na start zaliczyłem Staniszów, z dość fajnie odrestaurowanym Pałacem na Wodzie, który z ma tyle wspólnego z pałacem na wodzie co świnka morska ze... świnką. Do tego morską :) Czyli niewiele.


Po wjechaniu na samą górę zawsze czeka sympatyczny bonus w postaci widoczku na Karkonosze podczas zjazdu do Sosnówki. Zaliczony.

Następnie skierowałem się na Podgórzyn, po którym troszkę się pokręciłem i zawróciłem na Jelenią, bo w planach miałem opcję bezpieczną, czyli nawrót pod dom i jeśli starczy czasu to dobicie normalnego, zdrowego dystansu. Plany planami...

W Sobieszowie nagle spostrzegłem, że brakuje mi czegoś w przednim kole. Dość istotnego. A mianowicie opisywanego we wczorajszym wpisie samozapinacza wraz z ośką! Nie wierzyłem własnym oczom, a przede wszystkim nogom, że mimo wszystko rower wciąż podążał do przodu, ale postanowiłem zawrócić i poszukać zguby. Znalazła się kilkaset metrów wcześniej, ale po kilkunastominutowej próbie montażu okazało się, że nic z tego. Nigdy nie sądziłem, że może zepsuć się coś tak banalnego, ale prawda okazała się okrutna - gwint od mocowania nie trzymał już w ogóle, a reszta elementów solidarnie mu w tym pomagała. Stwierdziłem, że zaryzykuję i spróbuję jechać na kole podtrzymywanym tylko na śrubach oraz klockach hamulcowych. O dziwo - znowu się udało. Co prawda nikt, nawet pod groźbą randki z Krychą Pawłowicz, nie zmusiłby mnie wjechania na jakąkolwiek DDR-kę w tym stanie, ale takowych o dziwo na trasie przez Cieplice prawie nie było, więc krok po kroczku dotarłem do celu.

Szybkie ogarnięcie i kierunek Czechy. Jak zwykle mój uwielbiony, bo mentalnie i widokowo chętnie bym się zgodził na zmianę narodowości. Odświeżyłem sobie Liberec (niestety chyba się lekko cofa), nie mając niestety odwagi spróbować suchych plodów, oraz po raz pierwszy zwiedziłem Frydlant (ciekawe zadupie o sporym potencjale) i po piętnastej byliśmy z powrotem w Jeleniej.

W niej szybki skok do rowerowego, zakup nowej ośki, montaż i... burza za oknem. Gęba w podkówkę, bo skoro dostałem od Żony zgodę na godzinkę testu to aż żal by było nie wykorzystać. Urwanie chmury jednak w końcu minęło i w okolicach 16:30 ruszyłem. Znów z duszą na ramieniu. Na szczęście - mimo pewnych luzów - crashtest wyszedł pomyślnie. Zrobiłem 26 kilometrów, najpierw do Mysłakowic, w nich skręt na Łomnicę, z niej do zapomnianej przez świat Dąbrowicy, a już w Jeleniej kursik po Zabobrzu i centrum. Humor mi się zdecydowanie poprawił. Ale ciekawe ile jeszcze rzeczy zepsuje się/odpadnie/wyskoczy/zapadnie się w tym moim rowerowym zombie zanim zmotywuję się do kupna nowego... Pewnie odpowiedzią będzie: nie ma takiej ilości. Bo ta cholera ma swoją duszę...


Kategoria Góry


Wokół Starej K.

Czwartek, 26 maja 2016 · dodano: 26.05.2016 | Komentarze 6

Na długi weekend, jak to często bywa, trafiliśmy w moje rodzinne strony. Tym razem jednak nie będzie to wpis uwieczniający piękne widoki i takie tam pierdółki zachęcające do czytania wpisu. Mam ten dar do zachęcania, prawda? :)

Czemu nie będzie? Bo po pierwsze jest późno, ja jestem zmęczony po całodziennym odpoczynku, staram się jednak wpisy dodawać na bieżąco, więc klecę. Po drugie - dopadło mnie jakieś rowerowe fatum, wczoraj pożegnałem oponę w szosie, a dziś... gdy rano wyjąłem górala z piwnicy okazało się, że coś jest nie tak z przednią ośką. Na tyle nie tak, iż koło żyło swoim życiem, a widelec swoim. Po głębszej analizie okazało się, że zardzewiał element samozapinacza, do tego stopnia, że niemal wylatywał z całości. Mając w perspektywie brak kręcenia albo szybką amatorską naprawę i test swoich umiejętności survivalu wybrałem to drugie. Coś tam udało się sklecić i z duszą na ramieniu ruszyłem. Aha, bym zapomniał - w teorii była też bramka numer trzy, czyli wizyta w sklepie i zakup nowego elementu. Problem był tylko jeden - akurat dziś mieliśmy jakieś święto kościelne (jak to w teoretycznie laickim kraju), więc klucz do niej nie istniał.

Powód numer trzy był banalny - całkowite zachmurzenie, które co prawda było i tak dużo lepsze niż zapowiadane burze, ale nie zachęcało do zatrzymywania na kilkunastominutowe suity fotograficzne.

Północno-zachodni wiatr wymusił na mnie nową trasę, której jeszcze na rowerze w tym wydaniu nie wykonywałem. Wszystko kręciło się bowiem wokół tytułowej Starej Kamienicy, gdzie jakiś czas temu położono nowe drogi i da się jeździć bez utraty uzębienia. Jakieś pół roku temu byłem tam na czterech kołach i postanowiłem przetestować wersję alternatywną, jedyną słuszną. Najpierw jednak czekał mnie dobrze znany kawałek "góra-dół-góra-góra-góra", czyli dojazd z Jeleniej Góry do Pasiecznika. Mimo chmur odbywał się on w kolorze yellow, bo jak się okazuje rzepak rządzi nie tylko w WLKP.

Następnie - skrzętnie monitorując i co kilkanaście minut poprawiając ośkę - skręciłem na właściwy szlak, czyli do wiochy o nazwie Janice, gdzie zagnieździli się Franciszkanie. W sumie to jeden z niewielu lubianych przeze mnie zakonów, więc obejdzie się bez krytyki z mojej strony. Braciszkowie starają się tu żyć w zgodzie z naturą, a zarówno zastane okoliczności przyrody, jak i przyuważony sposób na parzenie herbatki mają u mnie plusa.

Kawałek dalej zatrzymałem się przy punkcie widokowym oraz miejscu do PO-PiS-u. Tfu! Popasu :) Jak widać dzięki aurze tyłka nie urywało.

W Rębiszowej zrobiłem ponowy nawrót i serpentynkami oraz podjazdami i zjazdami (oczywiście z większością podjazdów), mijając m.in. "mucho muciek"...

...dotarłem najpierw do Małej, a potem do Starej K...amienicy :)

Tam zatrzymałem się na chwilę, by uwiecznić Czyn Patriotyczny uwieńczony celtykiem. Tak się zastanawiam czy tutejsi Polscy Aryjczycy nie wydalają (no chyba że tylko na biało?), czy może uważają, iż dofinansowanie w wysokości prawie 30 milionów z całkowitych prawie 45 zagraża zatrzymaniu na Tej Ziemi najlepszego sortu ekskrementów? I czemu polska "krytyka" jest po angielsku, a nie w języku Mickiewicza?

Pytać nie było kogo, ale ja w zadumie nad Dumnym Polskim Gównem przeoczyłem skręt i wyjechałem dalej niż zamierzałem, bo w Barcinku. Ale i tak było fajnie, bo trochę błądzenia to zawsze jakaś atrakcja.

Powrót to znów rzepak. Lubię go. Dopóki nie śmierdzi. Tą głęboką puentą zahaczającą o dwa ostatnie zdjęcia zamykam wpis :)


PS. Koło o dziwo nie odpadło. Mówcie mi MacG...
Kategoria Góry


  • DST 51.20km
  • Czas 01:44
  • VAVG 29.54km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 74m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kolejna przegrana Vittoria

Środa, 25 maja 2016 · dodano: 25.05.2016 | Komentarze 4

Jak pech to pech. Wczoraj położyłem się wcześniej, bo dziś przed południem wyjazd na długi weekend. Oczywiście po to, żeby ruszyć na rower i mieć trochę zapasu czasu. Zdecydowanie się przydał.

Wyjechałem lekko po siódmej i praktycznie od razu wpakowałem się w korek przed przejazdem kolejowym na Plewiskach, którego za cholerę nie dało się objechać, gdyż z naprzeciwka non stop jechały samochody, Gdy już się ruszyłem - stanąłem. Bo przejazd zamknął się ponownie. Musiałem więc skorygować plany, zamiast w prawo ruszyć w lewo i skierować się na Skórzewo. Przed nimi.. stanąłem w korku, Miał on na oko jakieś dwa kilometry, a wynikał nie wiadomo z czego. Żabimi skokami starałem się go pokonać, ale w końcu się cofnąłem - jak znaczna część kierowców. Kolejna zmiana planów.

No to do Gołusek. Szlo nawet całkiem sprawnie, wyprzedziłem dwóch kolarzy (ładne pozdrowienia), a na dwudziestym kilometrze, na wysokości Dopiewca zobaczyłem jeszcze jednego, który akurat całkiem sprawnie kręcił. Zacząłem go doganiać, gdy nagle usłyszałem ten znienawidzony dźwięk - pfffffff............ Dętka. A co najgorsze - dziurawa opona. Nie miałem czasu się zastanawiać, szybko zmieniłem gumę i stwierdziłem, że zawracam, zobaczymy co będzie, a w razie "w" wzywam taryfę. Na szczęście się udało. Przezornie dętkę dopompowałem jedynie do 3-4 atmosfer, więc jechałem jak na flaku, ale chyba dzięki temu nie musiałem drałować na piechotę.

W Poznaniu postanowiłem jeszcze dokręcić do pięciu dych, a jako że średnią i tak już mogłem sobie wsadzić w d...ętkę to zrobiłem to po Szachtach. W domu jestem prawie o czasie, zaraz ruszamy.

Moja druga opona Vittoria i druga porażka. Nigdy więcej - i nikomu nie polecam. Po powrocie muszę pomyśleć o czymś rozsądniejszym.

Na najbliższe dni zapowiadane są deszcze i burze. Nawet więc jeśli rower będzie pod ręką to nie wiem czy uda mi się coś wykręcić. Oby jednak... :)


  • DST 52.50km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 54.80km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 80m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Who knows? :)

Wtorek, 24 maja 2016 · dodano: 24.05.2016 | Komentarze 15

Wschodni wiatr się utrzymuje, więc nie ma wyjścia, trzeba kręcić w tym oto kierunku. To znaczy oczywiście inne wyjście jest, ale u mnie ustawa tego nie przewiduje. Ciężki mój los :) Gorąco, dość wietrznie, ale bez tragedii.

Wykręciłem "Polskę" od strony Starołęki, Krzesin, Jaryszek, Tulec, Gowarzewa i Siekierek, gdzie skręciłem na Paczkowo, z którego wróciłem przez Swarzędz, poznański Antoninek oraz Maltę na Dębiec. W okolicach Żernik(-ów?), gdzie ostatnio zbudowano rondo w środku pola, z przerażeniem przyuważyłem, że powstaje droga pieszo-rowerowa. Część dla pieszych jest z kostki, natomiast część dla rowerów z... kostki. Ręce opadają. Coś czuję, że dość często będę miał tam spore problemy ze wzrokiem :)

Pomimo jazdy przez miasto, w tym Starołęcką w jedną stronę, udało mi się wywalczyć trzy dyszki średniej. Cieszą takie małe zwycięstwa, wbrew korkom i DDR-kom. A skoro już przy nich jesteśmy to na jednej takiej, przed mostem Ewy Tylm..., wrrrróćć, Rocha, przyuważyłem taki oto obiekt. Jaka historia się tu kryje? Czy smutna czy wesoła, czy to przezorność czy jakaś tragedia? Kto wie...


  • DST 53.20km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 184m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

A PeZety płyną, płyną, płyną...

Poniedziałek, 23 maja 2016 · dodano: 23.05.2016 | Komentarze 2

...i pogrzebią bez korków świat!

Wydostać się z Poznania pomiędzy godziną ósmą a dziewiąta - wykonalne. W drugą stronę - szybciej uda się to ślimakowi na haju niż użytkownikowi puszki z rejestracją PZ. Dziś korki w Luboniu tworzyły imponującego węża, który praktycznie się nie poruszał. Na szczęście akurat kierowałem się ku wolności, czyli Puszczykowa, a potem Rogalina, Świątnik i Mieczewa, ale wracając te niecałe dwie godziny później przeżyłem ową gehennę na własnej skórze. Albo bardziej oponach. Z musu kręcących się po płytach chodnikowych. Co z tego, że pogoda aż za ładna? Że komunikacja miejska z podpoznańskich zadupi naprawdę daje radę? Nie, trzeba się telepać samochodem. Naród niereformowalny.

Koniec narzekania. Mimo wysokiej temperatury oraz silnego, bardzo silnego wiatru ze wschodu jechało mi się fajniusio. Lasy, pagórki, pola, rzepak. Dużo rzepaku. Dużo lasów. Pagórków mało, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Za to było dużo rzepaku. Chyba już o tym pisałem :)

Zabrakło dziś jedynie wyprzedzającego mi skuterka. Dzięki czemu żaden KOM na Stravie nie został pobity, przynajmniej pomiędzy 8:40 a 10:30 :)


  • DST 54.60km
  • Czas 01:51
  • VAVG 29.51km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 202m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

O stravożerczych ściemniaczach

Niedziela, 22 maja 2016 · dodano: 22.05.2016 | Komentarze 6

Wczorajsze mitologiczne "jedno piwko" ze znajomymi zmieniło się w... noooo, w więcej piwek ze znajomymi, którzy u nas gościli. Wszystko za sprawą genialnej planszowej gry Dixit, która nie tylko pozwala na niemal psychologiczną zabawę i rozpracowanie przeciwników, ale też jest tak skonstruowana, że ją często - jak się okazało - wygrywam. Co - nie ukrywam - jest dla mnie jej główną zaletą :)

Dziś ruszyłem później niż zazwyczaj, bo... bo tak. I może na tym skończmy ;) Prażące słońce niespecjalnie zachęcało do konfrontacji z moją głową. ale w momencie gdy już byłem pewny, że mogę jechać postanowiłem spełnić swój obywatelski obowiązek. Mając cały czas pod kaskiem myśl, że jeszcze czeka mnie niedziela w pracy, ale na szczęście musiałem pojawić się w niej dopiero w godzinach raczej głęboko popołudniowych.

Już się robi dla mnie lekko za gorąco, ale granica nie jest przekroczona - brakuje niewiele. Jechałem dziś więc bez spiny, bo nie było to wskazane :) Tym bardziej, że rano jeszcze musiałem wymienić dętkę z przodu, bo poszedł wentyl, a z tyłu mam po wczorajszym dziurawcu z Konarzewa dziwnego bąbla na oponie, co powoduje mało komfortowe toczenie.

Pokręciłem po prostu - przez Starołękę i Wiórek do Rogalina i Świątnik, kawałek za którymi zawróciłem. Z tym zresztą łatwo nie było, bo pierwotnie planowałem ów manewr wykonać na wysokości grochówki i flaków, czyli przydrożnego baru, ale co dogodna do zakręcenia ścieżka to... grzybiarka za grzybiarką (wciąż przed sezonem). Głupio mi było akurat przy nich się zatrzymywać, więc nadrobiłem dobry kilometr i w końcu się udało bez rysy na reputacji :)

Wracałem znów przez Rogalin, ale potem już Mosinę, Puszczykowo i Łęczycę, gdzie tamtejsza ścieżka opanowana przez ośmiopokoleniowe familie na rowerach od trójkołowca po kozę tak mnie zmęczyły psychicznie, że skręciłem na Wiry i pokręciłem przez samo zło, czyli centrum Lubonia, docierając zgrzany do celu, w sumie ze słabym wynikiem, za to z wiatrem w uszach, który znów raczył stać się katem kolarzy.

A skoro przy kolarzach to jeszcze jedno. Często po przyjeździe zaglądam sobie na stravowy Flybys, żeby z ciekawości sprawdzić z kim się mijałem na trasie. Dziś wśród masy kropeczek oznaczających innych amatorów kręcenia zobaczyłem, że przed Świątnikami podobno wyprzedził mnie rowerzysta. Czemu podobno? Bo takie sytuacje się pamięta, a ja kojarzę, że wtedy owszem wyprzedził mnie, ale... skuter. Lub mały, o niskiej pojemności motorek. Do tego praktycznie na gazetę, dlatego to zapamiętałem. Spojrzałem sobie na profil naszego "cyklisty" a tam KOM-y za KOM-ami bite aż miło, choć dziś był "zaledwie" dwukrotnie w generalkach... No proszę. Niby nie moja sprawa, ale jest ktoś w stanie mi wyjaśnić po jaką cholerę komuś się chce w to bawić? Prędkości - pewnie z założenia - nie są aż tak szokujące (34-35 km/h), czyli jak dla mnie zbrodnia niemal doskonała :) Żałuję, że nie przyjrzałem się naszemu bohaterowi, ale z drugiej strony za szybą kasku motocyklowego niewiele bym zobaczył. A że indywiduum to żałosne to nawet nie umieszczę tu jego stravovego nick-a. Jeszcze by miał satysfakcję jakby to jakimś cudem przeczytał...