Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197080.50 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.89 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2017

Dystans całkowity:1518.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:55:40
Średnia prędkość:27.29 km/h
Maksymalna prędkość:56.90 km/h
Suma podjazdów:6252 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:52.38 km i 1h 55m
Więcej statystyk
  • DST 53.30km
  • Czas 01:58
  • VAVG 27.10km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 253m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pana-na-na

Czwartek, 30 listopada 2017 · dodano: 30.11.2017 | Komentarze 2

Jak sądzę po tytule można się już domyślić, co było centralnym wątkiem dzisiejszego wyjazdu. No ale po kolei.

W robocie miałem dziś pojawić się dopiero pod wieczór, więc zafundowałem sobie kolejną dawkę leku zwanego snem, a wyruszyłem dopiero grubo po dziesiątej rano. Na termometrze okiennym widniały całe dwie kreski, co i tak było jednak postępem względem nocy, podczas której rządziły przymrozki. Utrzymywała się za to delikatna mgiełka, a i kilka razy na trasie mocniej pokropiło. Było też dość ślisko, więc się nie rozpędzałem, tylko jechałem ostrożnie jak po szkle. Co pewnie podświadomie zemściło się na mnie później :)

Z Dębca przetransportowałem się do okolic AWF-u, przejechałem Most Tylman, nazywany wciąż nie wiadomo czemu Mostem Rocha, i skierowałem się ku Malcie. Bardzo mi się podoba jakość DDR-ki po odświeżeniu - oby tak dalej!

Odstałem obowiązkowo swoje na zamkniętym przejeździe przy stacji Poznań Wschód, a potem już całkiem płynnie przez Janikowo dotarłem do Kobylnicy, gdzie na skrzyżowaniu... odstałem swoje. Bowiem tamtejsza sygnalizacja nie przewiduje rowerzystów i umożliwiła mi skręt w lewo dopiero, gdy za mną ustawił się samochód. Muszę widocznie sporo utyć, zanim ponownie tu się pojawię :)

Pomknąłem do Wierzonki jednym z moich ulubionych podpoznańskich odcinków. Czemu ulubionych? Wystarczy spojrzeć:

I tak przez dobrych kilka kilosów. W Wierzonce skręciłem w kierunku na Pobiedziska z zamiarem nawrotki po wjechaniu na hopkę w Karłowicach. Jednak jakoś dziwnie mi się zaczęło kręcić, gdy koła natrafiły na tamtejszy dziurawy asfalt. Zatrzymałem się i stwierdziłem, że powietrza z przodu mam dość skromną ilość. Jednak postanowiłem dopompować i zobaczyć, jak daleko zajadę. Nie było to daleko, niestety :) Znalazłem więc wygodny punkt serwisowy w postaci przystanku autobusowego i chcąc nie chcąc zabrałem się za wymianę, dziękując w duchu, że chodziło o koło przednie, a nie tylne, bo nienawidzę męczyć się z syfem podczas jego zdejmowania i zakładania.

Początkowo byłem sam, ale po chwili pojawiła się połowa wsi (czyli trzy osoby), bo za chwilę miał nadjechać autobus. Nasłuchałem się więc karłowickich historii z życia, by finalnie uporać się tak, że ruszyłem centralnie za wspomnianym środkiem transportu. Wróciłem do Wierzonki, z której znaną i lubianą drogą przez Mielno, Klini oraz Kicin dokulałem się do Koziegłów.

Wjechałem do Poznania i ślimakami (czyli DDR-ką przy Gdyńskiej), a następnie Chemiczną i Hlonda (tam też nowy asfalt na ścieżce! Brawa ponownie!) dotarłem do Śródki. A że byłem, to zrobiłem. Zdjęcie murala w sensie. Nie po raz pierwszy, ale wyjątkowo został mi limit, to wycyckam go prawie do końca :)

Potem zakwitłem na Garbarach...

...ale dziś głównie przez światła, a nie ruch, gdyż w końcu chyba część kierowców ogarnęła, na czym polega buspas. Potem już linią prostą do domu. Tu Relive z dziś.

Gdy tak sobie jechałem i z musu najeżdżałem na pojedyncze wyższe progi na ścieżkach, ze zdziwieniem stwierdziłem, że koło jest znów dość miękkie. Byłem świadomy, że ręczną pompką nie dam rady wyciągnąć więcej niż 4-5 barów, ale na oko było ich już zdecydowanie mniej. W domu okazało się, że wentyl miał wadę i uchodziło przez niego powietrze. Ma się to szczęście :) Gdybym patrzył na średnią to bym złożył oficjalną reklamację, tylko nie wiem gdzie, bo kupuję dętki w różnych miejscach. A że nie patrzyłem, to przebolałem ten astronomicznie drogi (kilkanaście zeta) rowerowy element.

Tym samym listopad odchodzi w niepamięć. Paskudny to był miesiąc, ale spokojnie - będzie gorzej, bo jutro ma padać śnieg i pewnie nie pokręcę. Hura :/


  • DST 56.20km
  • Czas 02:00
  • VAVG 28.10km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 237m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Smoging

Środa, 29 listopada 2017 · dodano: 29.11.2017 | Komentarze 11

Wpis na szybko, bo mam dziś dzień wolny, czyli muszę lecieć do pracy, żeby się nie rozleciała :) A że wyjechałem dość późno, bo przed jedenastą, to czasu na głębokie filozoficzno-eschatologiczne wywody nie mam.

Wykonałem klasyczne "kondominium" od strony Dębca przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Łódź, Rosnowo, Komorniki i Plewiska do domu, zahaczając jeszcze o pracę Żony, żeby przekazać jedną pierdółkę. Stąd minimalnie większy kilometraż. Jako że w nocy był lekki przymrozek, to jazda przez łęczycką ścieżynkę miała dziś dodatkowy, emocjonujący wymiar - wybitnie ekwilibrystyczny. Zamarznięte błotko pomieszane z liśćmi to jest to, co szoszoni lubią najbardziej :) Wiatr wiał niezbyt silnie, ale za to zmiennie - a co to oznacza chyba każdy wie. "Zmienność" bowiem jest dostosowana indywidualnie pod kręcącego, tak, żeby nie miał okazji się za bardzo lenić.

Generalnie obyło się bez przygód, bo zaledwie jeden kierowca chciał ze mnie zrobić papkę, więc nawet nie ma sensu o tym wspominać. A przez całą drogę towarzyszyła mi lekka mgiełka, coś na kształt smogu light.



  • DST 55.10km
  • Czas 02:11
  • VAVG 25.24km/h
  • VMAX 54.50km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 234m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Osowiało

Wtorek, 28 listopada 2017 · dodano: 28.11.2017 | Komentarze 10

Klimacik pogodowy się zrobił. Idealny do powolnego podcinania sobie żył. Zimno, ciemno i ponuro - złota jesień w wersji PL :) Choć nie powiem, mogło być gorzej, bo tylko przez około 50% dzisiejszego wyjazdu padało. Optymista uznałby to za szklankę do połowy pełną, ja tam bym tak nie szalał :)

Wybrałem się crossem, co finalnie błogosławiłem zdecydowanie, a mój tyłek to już w ogóle - jednak co błotnik to błotnik. Generalnie również trasa, którą sobie wymyśliłem do szosy by się częściowo nie nadawała. Ruszyłem z Dębca przez Luboń do Wirów, gdzie w końcu, po latach prób, odnalazłem skrót na Łęczycę ulicą Dworcową. Gdyby nie kostka byłby całkiem spoko. Następnie Puszczykowo, z którego postanowiłem znów wjechać na Osową Górę, ale tym razem do samego jej końca, czyli po kawałku terenu tak dziurawego, że można by na jego pokonanie zużyć cały słownik słów powszechnie uznanych za wulgarne. W końcu pojawiłem się nad gliniankami i wykonałem obowiązkową fotę na tle wieży widokowej.

Zjazd był fajny, choć wiało w pysk i nie za bardzo się udało rozpędzić. Zresztą mocne powiewy towarzyszyły mi non stop, za wyjątkiem momentów, gdy miały mi pomagać. Przedarłem się przez tunel w Mosinie, a w Żabnie skręciłem drogą przez las do Baranowa, gdzie podziwiałem pięknie wylewającą na okoliczne pola Wartę. 

Następnie mijając Sasinowo dotarłem do Mosiny, przejechałem torowisko i... Wrrrróć. Okazało się, że zaatakował mnie znienacka kolejny remont zafundowany przez PKP. Jak zwykle opisany tak perfekcyjnie, że po zwiedzeniu sporego kawałka mosińskich uroczych osiedli musiałem ratować się werbalną pomocą tubylca płci żeńskiej (tubylczyni?). Moje zagubienie widać na filmiku z Relive.

Końcówka to już rower wodny, niemal swoimi śladami, ale w rozkroku - Puszczykowo, Łęczyca, Dębiec. Wyprać ciuchów już nie zdążyłem, więc jakby ktoś poszukiwał całej tablicy minerałów to zapraszam. A już z błocka można skonstruować średniej wielkości bałwanka.

Uff. I tak długa relacja mi wyszła, biorąc pod uwagę to, jak jestem zmasakrowany dzisiejszym dniem w robocie. Cud, że mój wywód nie skończył się na zdaniu: "ruszyłem, przejechałem, wróciłem" :)


  • DST 53.40km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.11km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 218m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Olewus

Poniedziałek, 27 listopada 2017 · dodano: 27.11.2017 | Komentarze 8

O dziwo, mimo wciąż zimnego i solidnego wiatru z południowego zachodu, jak również temperatury, której ciut brakowało do żaru tropików, jechało mi się dziś całkiem przyzwoicie. Jeden tylko warunek musiał być spełniony - całkowita olewka tematu średniej. Udała się, choć miałem moment karkołomnej rywalizacji ze skuterem - finalnie przegrany, choć przez spory kawałek prowadziłem ucieczkę :)

Trasa jedna z moich ulubionych, czyli "kondominium": Poznań - Luboń - Wiry - Puszczykowo - Mosina - Dymaczewo - Łódź - Stęszew - Szreniawa - Komorniki - Poznań. Obyło się bez większych przygód, jedyne co to chwila przymusowej zadumy przy próbie wjazdu na ścieżkę w Łęczycy od strony Wirów. Spędziłem dobre pięć minut czekając aż łaskawie sygnalizacja świetlna mnie zauważy, co jednak się nie zdarzyło (widocznie rowerzystów nie przewidziano), a że wzdłuż drogi widnieje zakaz jazdy rowerem to w końcu musiałem wybrać mniejsze zło i przekroczyć ulicę na czerwonym. Po raz kolejny dziękuję twórcom "ułatwień" rowerowych za to, że tworzą je tak mądrze i pomagają nam w życiu. Nie zdziwię się jeśli ktoś kiedyś wpadnie na pomysł, że wysypanie na trasie pinezek jest takie prorowerowe, bo przebicie opony zmniejsza ryzyko zderzenia się dwóch pędzących na siebie kolarzy :)

Podczas walki z podmuchami zmierzyłem całą Łódź, tę wielkopolską. Ma prawie półtora kilometra. Prawie, bo brakuje jakichś stu metrów. To takie info dla bajskatowiczów z sąsiedniego województwa, którzy zapewne nie mogli do tej spory zasnąć bez tej informacji :)


  • DST 53.30km
  • Czas 01:58
  • VAVG 27.10km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 157m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wia(t)ra

Niedziela, 26 listopada 2017 · dodano: 26.11.2017 | Komentarze 7

O samej dzisiejszej jeździe nie za wiele mogę, a i w sumie nie za wiele chce mi się pisać. Cztery stopnie oraz zimny i znów mocny wiatr z zachodu, który skierował koła mojej szosy na otwarte polne przestrzenie i serwisówki, wymęczyły mnie kompletnie. Zresztą nie tylko mnie, gdyż wyraz walki na twarzach mijanych szoszonów wyrażał z grubsza ten sam poziom cierpienia. Jednak męki lepiej znosi się ze świadomością, że nie tylko jednostce są one serwowane :)

Trasę wykonałem taką, na której drzewo był rzadko spotykanym rarytasem. Z Dębca przez Luboń i Wiry dotarłem do Komornik, stamtąd do Gołusek, Palędzia i Dopiewa, z nich skręt na Konarzewo, powrót objazdem do Dopiewca i Palędzia, a końcówka to Dąbrówka, serwisówki, Plewiska i do domu. Dokładnie tak jak na śladzie z Relive. A widoki miałem monotonne niczym wiekowy ginekolog, czyli z grubsza takie:

Z letargu wybiło mnie tylko jedno miejsce, czyli coś na kształt małego skwerku we wsi Konarzewo. Dotychczas zatrzymywałem się tam tylko kilka razy, żeby ocenić stan dewastacji pałacyku, który nawiedził kiedyś pewien kurdupel z niewyleczalnym kompleksem. Nie, nie chodzi mi tym razem o Jarka, a o Napoleona :) Dziś przykuł moją uwagę taki oto mural:

Od zawsze bowiem bawią mnie motywy papiesko-kibicowskie. Wszyscy chyba pamiętamy wielką zgodę, która miała zapanować w Krakowie po śmierci JPII i to, jak się ona skończyła, czyli klasycznym mordobiciem pomiędzy łysolami z Cracovii i Wisły. No i "takie nasze" jest to, że na stadionach można lżyć nie tylko piłkarskiego przeciwnika, ale i inne narody, już nie mówiąc o rasach, jednocześnie mając na ustach uwielbienie dla "Największego Polaka". Że to się gryzie? Kto by się tym przejmował :)

W ogóle to wymyśliłem, że w Polsce powinien powstać odrębny odłam religijny, nazwijmy go roboczo Kościołem kibolickim. Symbolem byłyby dwa skrzyżowane szaliki, a jego głowę wybierano by w ogólnopolskiej ustawce. Po niej zamiast siwego dymu następowałoby triumfalne odtrąbienie zwycięzcy poprzez zapalenie racy, najlepiej w miejscu, gdzie jest zakaz używania pirotechniki. Pierwszymi świętymi mogliby zostać Misiek z Wisły, który rzucił kiedyś nożem w Dino Baggio, Staruch z Legii za groźby karalne wobec piłkarzy czy Litar z Lecha za oplucie matki z dzieckiem na stadionie. Zresztą kandydatów jest sporo :) Co roku na święta zamiast ofiary z baranka składano by na ołtarzu jakiegoś uchodźcę (a w przypadku braku takowych choćby pierwszego z brzegu Niemca), a każdy szanujący się wierny kibolik powinien choć raz w życiu odbyć pielgrzymkę na komendę, w celu dokonania próby jej spalenia. Warunkowo zezwalałoby się na skromniejszą pokutę i wystarczyłby przypadkowy radiowóz. A nad tym wszystkim górowałoby uśmiechnięte słoneczko z wizerunkiem papieża. Którego? No przecież był tylko jeden :)

Tak, zdecydowanie nudziło mi się dziś podczas tej walki z wiatrem :)


  • DST 54.20km
  • Czas 02:06
  • VAVG 25.81km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 254m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Smętność

Sobota, 25 listopada 2017 · dodano: 25.11.2017 | Komentarze 14

Nie miało być pogodowej niespodzianki i jej nie było. Wiosna na zachodzie Polski płynnie przeszła znów w klasyczną jesień, zapowiadając ponownie zimę. A po ludzku: od rana, cholera jasna, padało. Na szczęście nie mocno, do tego przelotnie, więc udało się dziś mimo obaw wykręcić swoje. Jupi aj ej :)

Ogarnąłem crossa i dość wcześnie, gdyż lekko po ósmej (robota niestety wzywała), ruszyłem na wschód, bo tako rzekł wiatr. To znaczy nic nie mówił, bo nie musiał, ale i tak wiedziałem o tym bez słów :) Najpierw przez Lasek Dębiński, potem Starołękę, Krzesiny i Koninko dotarłem do poznańskiej Głuszyny, następnie minąłem Babki, Czapury i Wiórek, żeby pojawić się na długiej leśnej prostej prowadzącej do Rogalinka. Nie omieszkałem na chwilę wstąpić do swoich, czyli do miejsca, gdzie z zasady jest więcej zwierząt niż ludzi. Tam mi jakoś lepiej.

W Rogalinku przekroczyłem Wartę i jadąc w kierunku Mosiny zauważyłem, że wspomniany naturalny, powierzchniowy ciek płynący w wyżłobionym przez erozję rzeczną korycie (dziękuję Wikipedio) ma ostatnio nieśmiałą konkurentkę. Bowiem mały sikacz, który zazwyczaj nie jest większy od ścieku, zwany Kanałem Mosińskim, rozrósł się do rozmiarów średniej wielkości rzeczki. 

Mimo że się zarzekałem, że pewnie na Osową Górę to ja już w tym roku nie, że nie ma kiedy, że po co... To sobie podjechałem :) Ale ku swojemu zaskoczeniu z trzeciej możliwej strony, czyli od tej z Puszczykowa. Jest o chyba najłagodniejsza wersja, choć i tak jest milusio. Aż się prosi wyłożyć asfaltem kawałek do Pożegowskiej, byłaby idealna szosoa pętelka, na której pewnie pojawiałbym się prawie codziennie.

Końcówka to już klasyk - Puszczykowo i Luboń, z czego ten ostatni bez niespodzianek. Czyli gnój :) Za to na ścieżce w Łęczycy znów problem. Tym razem nie liście, które są już w miarę ogarnięte, a czynnik ludzki. Kilkaset metrów za panem "pro" i już wiedziałem, że średniej nie dobiję nawet do minimum. Jak już to prędzej dobiję pana, którego nie dało się za cholerę wyprzedzić, bo nie reagował na dźwięki paszczą :)

Relive z dziś.


  • DST 55.10km
  • Czas 01:56
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 251m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wieś-ennie :)

Piątek, 24 listopada 2017 · dodano: 24.11.2017 | Komentarze 4

Drugi i chyba ostatni dzień wiosny stał się faktem. Po drodze widziałem nawet kilka egzemplarzy ewidentnych wiosennych wagarowiczów (łezka w oku prawie pociekła na wspomnienia), czyli jednak zdrowy duch niezgody na szkolną propagandę wciąż jest silny w narodzie. I bardzo dobrze :)

Wiało z południa, ani mocno, ani słabo, ale wiatr jak zwykle podczas powrotu tak bardzo mi chciał pomagać, że mu nie wyszło i przeszkadzał :) Trasę wykonałem, z racji ciągłej radości z otwarcia mosińskiego tunelu pod torami, w tę i z powrotem: z Dębca przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Żabinko, Żabno do Sulejewo, gdzie nastąpiła nawrotka. Zresztą ten ostatni odcinek bardzo lubię za jego hopkowatość.

Ścieżką w Łęczycy da się ostatnio nawet jechać w miarę bezpiecznie - częściowo o dziwo została oczyszczona, a tam, gdzie nie została liście są już tak zbite z błockiem, że przy zachowaniu podstawowej ostrożności gleba nie grozi. Gorzej z kierowcami na drogach - tu nic się nie zmienia, dziś na przykład przyuważyłem mistrza wyprzedzania, który w Puszczykowie wykonał ów manewr: a) na przejściu dla pieszych, b) później kontynuując przez podwójną ciągłą, c) zahaczając o fragment powierzchni wyłączonej z ruchu, d) pędząc na złamanie karku. Pytanie czyjego, bo akurat jeśli chciał siebie wyeliminować to w sumie nawet dobrze dla ludzkości, niestety taki troglo ryzykuje głównie życiem innych.

A w Sulejewie usłyszałem znajome odgłosy. Zatrzymałem się nawet, sądząc, że to może jakieś wyjazdowe posiedzenie rządu, ale nie - poziom IQ był zdecydowanie za wysoki, a dupowłastwa (jest w ogóle takie słowo?) za niski :)



  • DST 53.70km
  • Czas 01:55
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 284m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chwilówka

Czwartek, 23 listopada 2017 · dodano: 23.11.2017 | Komentarze 8

No i znów pojawiła się na chwilę wiosna tej jesieni, w przerwie od zimy :) Nie powiem - nie spodziewałem się, że jeszcze doznam w listopadzie komfortu jazdy w temperaturze zbliżonej bardziej do dziesięciu, a nie zera stopni. Brawo dla niej.

Jednak gdybym napisał, że kręciło mi się lekko, to bym skłamał. Ciężkawe powietrze robiło swoje, ale jak zwykle poległem na Starołęckiej, na całej jej kilkukilometrowej długości. Nawet karnie jechałem DDR-ką, co jak się okazało było słuszną decyzją, bo gdzieś w połowie stał sobie radośnie zaparkowany radiowóz. To się nazywa kobieca intuicja. Czy jakaś tam :)

Trasa: Dębiec - Starołęka - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Rogalin - moje ulubione Radzewice, tam nawrotka - Rogalin - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Luboń (tu jak zwykle) - Poznań.

Jutro jeszcze podobno ma być pogodowe miodzio. A od weekendu już klasycznie gnój :)



  • DST 52.30km
  • Czas 02:03
  • VAVG 25.51km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 178m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Konzentrationslager Luboń

Środa, 22 listopada 2017 · dodano: 22.11.2017 | Komentarze 21

Gdyby nie to, że miałem dziś wolne, to z rowerowania byłyby nici. Od rana padało, ale na szczęście trochę po południu przestało i mogłem ogarnąć crossa w celu wykonania obowiązkowych pięciu dych. No to w drogę!

Nie miałem za bardzo pomysłu na wybór trasy, bo wiatr z południowego zachodu ostatnio jest tak częsty, że wszystkie stałe kierunki mi się już objadły. Gdy po wyjechaniu z Poznania zawitałem w Luboniu, postanowiłem więc lekko zmodyfikować codziennie wybierane szlaki i ruszyłem rzadko używaną przeze mną DDR-ką wzdłuż A2. Rozglądałem się dokoła i nagle przyuważyłem pewien element - wieżę strażniczą - który przypomniał mi o zaległym, wciąż nieodwiedzonym miejscu w lubońskim Żabikowie. Przejechałem na drugą stronę autostrady i znalazłem się przed mrocznym miejscem, które w końcu miałem okazję zobaczyć z bliska.

Było nim Muzeum Martyrologiczne, położone na terenie byłego nazistowskiego obozu karno-śledczego. Mało kto o nim słyszał, gdyż położone jest na zdecydowanie mało atrakcyjnym turystycznie obszarze.



Sam obóz karny (nie koncentracyjny, więc tytuł wpisu nie jest precyzyjny) istniał od 1943 roku praktycznie do końca wojny. Trafiali do niego wszyscy podejrzani o cokolwiek, co nie było zgodne z nazistowskim, dość specyficznym podejściem do życia. Wielu zostało tu na zawsze, choćby członkowie AK czy Szarych Szeregów rozstrzelani w masowych egzekucjach wykonanych przez SS. Zdarzało się też - co typowe dla przesłuchań organizowanych przez Gestapo - topienie w basenie przeciwpożarowym czy zamykanie w klatkach z drutu kolczastego. Jedną z lżejszych kar było takie oto miejsce odosobnienia (jak widać "uszanowane" przez współczesnych rodaków):

Stąd kierowano do "właściwych" obozów Polaków i Żydów, a w dniu jego likwidacji spalono żywcem w jednym z baraków około osiemdziesięciu więźniów niezdolnych do marszu...

Jeszcze wcześniej m.in. w tym miejscu znajdował się obóz o innym statusie, gdzie zwożono Żydów z gett w całej Polsce. To m.in. dzięki ich niewolniczej pracy możemy poruszać się wygodnie położoną kilkadziesiąt metrów dalej autostradą A2. Warunki były praktycznie takie same jak w Auschwitz, więc śmierć z wycieńczenia była codziennością. Pozostał pomnik...

...oraz tablice z hebrajskimi napisami.


W zadumie spędziłem tam dobrych kilkanaście minut, z masą myśli w głowie na temat tego, co człowiek może zafundować drugiemu pod wpływem chorych ideologii. Niech takie miejsca będą ostrzeżeniem dla współczesnych bezmózgów z hasłami na sztandarach o "Europie tylko białej" i wyższości rasy. Nie mam też wątpliwości, że te kilkadziesiąt lat temu ci sami zwolennicy segregacji czekali by grzecznie w kolejce do gazu, jeszcze pilnując w niej porządku.

Żałowałem, że nie wziąłem blokady i nie miałem jak zostawić roweru, bo w widocznych budynkach znajduje się wystawa, są też muzealnicy, którzy na pewno mają do przekazania wiele ciekawych informacji. Będę musiał nadrobić - przecież obiekt znajduje się zaledwie kilka kilometrów w linii prostej od mojego domu...


Reszta trasy to kurs przez Komorniki, Szreniawę, Rosnówko, znów Komorniki, Głuchowo, Gołuski, gdzie postanowiłem sprawdzić co się stanie, gdy zajmę się rozwiązywaniem tematu nieogarniętego, czyli serwisówek. Cóż... Jak widać :)


Dalej nie ryzykowałem, tym bardziej, że zaczęło mżyć, więc zawróciłem i przez Palędzie, Dąbrówkę oraz Zakrzewo dokręciłem do drogi numer 307, którą prosto dotarłem do Bukowskiej. Pokonałem ją w całości po raz pierwszy prawie ciągłą linią DDR-ek, pasów dla rowerów oraz buspasów. Crossem da się nawet nimi dość płynnie przejechać, o dziwo. Szosą pewnie nie do końca, bo np. jeden fragment kończy się na płocie :)

Przy Kaponierze i Bałtyku zakwitłem na światłach, była więc okazja sfocenia zabytkowej iglicy Międzynarodowych Targów Poznańskich.

Od dwudziestego kilometra miałem za towarzysza regularny deszczyk. Ale że ani się nie spieszyłem, ani nie chciało mi się wybierać elementów typu smaczny żwirek z zębów, to spokojnym tempem wykonałem swoje. Mimo to pralka była bardzo zadowolona, gdy mnie zobaczyła :)

Gdyby ktoś chciał poczytać więcej na temat obozu w Luboniu-Żabikowie, pod tym LINKIEM znajduje się strona Muzeum.


  • DST 52.50km
  • Czas 02:01
  • VAVG 26.03km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 226m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lubądź

Wtorek, 21 listopada 2017 · dodano: 21.11.2017 | Komentarze 2

Zrobiło się trochę cieplej, wiatr też znacznie obniżył swoje loty. Gdzie jest myk? Ano zaczęło padać, ale na szczęście nad ranem pozostało już tylko kilka kropel co jakiś czas spadających z nieba. To mi jednak wystarczyło, żeby ruszyć dziś ponownie crossem, którego za wygodne siodło bardzo lubią moje cztery litery, zdecydowanie bardziej niż szosę.

Wiać miało niby z południa i ze wschodu, co jak zwykle okazało się ściemą, bo niespecjalnie mocno, ale jednak gnoiło mnie z każdej strony, nawet z północy i zachodu. Warunek był jeden - akurat ja musiałem jechać w tym kierunku. No życie. Jakoś już się przyzwyczaiłem :)

Wypad zacząłem od mojego, dawno nienawiedzanego Lasku Dębińskiego. Tam przywitał mnie ziomal z obstawą, który co sezon uaktywnia się w okolicach jednego z tutejszych oczek wodnych. Dziś jednak był jakiś taki nastroszony, a po chwili wystawił się do mnie kuprem i zaczął sobie dziobać skrzydła. Zrozumiałem, że mam spadać, tym bardziej, iż nie byłem przygotowany w temacie jakiegoś żarła :)


Następnie już klasyczną trasą anty-DDR-kową, czyli Muminkiem, poleciałem przez Starołękę, Krzesiny, Jaryszki, Koninko, poznańską Głuszynę, Babki, Czapury, Rogalinek, Mosinę, Puszczykowo, udało mi się przedrzeć przez ścieżkę w Łęczycy, by... zakwitnąć gdzie? No gdzie? Ano w Luboniu! Sądzę, że nie było co do tego wątpliwości :)

Co prawda kilka dobrych minut w korkach, jak również pełzania za traktorami i sprzętem budowlanym, zafundowała firma wykańczająca wiadukt dla kolei, ale z moich doświadczeń wynika, że PKP ma się tak samo do innych, normalnie działających firm, jak Luboń do Amsterdamu. Czyli wszystko się zgadzało :)

Do domu dotarłem później, niż zamierzałem, ale do pracy zdążyłem. Tym samym znów udowadniając, że nie będzie lubońskość pluć mi w twarz, ni rowerów nam zniesmaczać:)