Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197362.50 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2018

Dystans całkowity:1390.15 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:52:21
Średnia prędkość:26.55 km/h
Maksymalna prędkość:53.70 km/h
Suma podjazdów:5556 m
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:49.65 km i 1h 52m
Więcej statystyk
  • DST 32.10km
  • Czas 01:17
  • VAVG 25.01km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura -9.0°C
  • Podjazdy 103m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut krzyżowo-błotnikowy

Środa, 28 lutego 2018 · dodano: 28.02.2018 | Komentarze 8

Wbrew moim obawom, wykoncypowanym po wczorajszych popołudniowych i wieczornych opadach białego gów... puszku, dziś rano dało się w miarę normalnie kręcić. Oczywiście to "normalnie" trzeba zapakować w cudzysłów obszerny niczym bebech przeciętnego polskiego miłośnika sportu, wersja "wygodny fotel, browar i bogata oferta kanałów w TV". Bowiem śnieg jeszcze polegiwał gdzieniegdzie, oczywiście obowiązkowo na śmieszkach, wiatr duł mocno z północnego wschodu, a temperatura nie chciała wskoczyć powyżej minus dziewięciu. W związku z tym przed pracą wykonałem jedynie gluta i zdecydowanie nie miałem ochoty na więcej :)

Trasa to coś na kształt plemnika w tę i nazad, z domu przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, skręt na Sypniewo, za którym polami ledwo dysząc dotarłem pod wiatr do swojego dzisiejszego krzyża na drogę i zawróciłem. W sumie ten krzyż był dosłowny, więc postanowiłem zrobić lekkie profanum i go sfocić na tle mojego crossowego (nomen omen) trupa.

Zsiadając z roweru zahaczyłem nogą o i tak ledwo już się trzymający tylny błotnik, który tym samym ułamał się na amen i odszedł na łono Manitou. Owo łono znajduje się konkretnie pomiędzy krzakami a brzózką po prawej, bo kosza nie uświadczyłem, a transportować go nie miałem jak. Generalnie rower bez niego zyskał na uroku, przyznaję, ale że jak sądzę narażenie mnie na koszty nie było przypadkiem akurat w tym miejscu, to w afekcie jakoś mi się dziwnie wszystko obróciło do góry nogami i... :) Ech, zawodzi ta technika, zawodzi... :)

Do domu wróciłem jako substytut sopla lodu. W pewnym momencie kominiarka była w takim stanie, że śmiało mogła konkurować co do twardości z maskami z kevlaru, takimi co są do kupienia w przeróżnych genitalia, czy tam militaria, pe el :) Brr, pomroziło już wystarczająco, niech skończy, poproszę.

A na koniec archiwalne już zdjęcie ś.p. błotnika, zrobione na samym początku wyjazdu. Uroku mu faktycznie brakowało, ale dobrych kilka lat chronił mi tyłek, i to dosłownie. Cześć jego pamięci!


  • DST 32.65km
  • Czas 01:18
  • VAVG 25.12km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura -8.0°C
  • Podjazdy 137m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut śryżowy

Wtorek, 27 lutego 2018 · dodano: 27.02.2018 | Komentarze 8

Dzisiaj jedynie glut, bo... tak :) Oficjalnie po to, żeby udowodnić sobie i innym, że aż tak z głową nie mam, żeby porywać się codziennie w takich mrozach na najlepszy na świecie dystans, a nieoficjalnie (ciiii....) - po prostu nie chciało mi się kolejny dzień przez kilka godzin odmrażać ryj i stopy. Te minus dziewięć na starcie skutecznie upewniło mnie w mniemaniu, że są jednak większe przyjemności w życiu. A wschodni, już konkretny wiaterek jedynie owe mniemanie spotęgował.

Trasa to niemal idealnie wyliczone czasowo przed pracą trzy dychy z plusem w wersji: dom - Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Jaryszki - Żerniki - Koninko - Głuszyna - Starołęka - Lasek Dębiński - dom. Czyli o takie cuś. W sumie było całkiem ładnie, słonecznie, nie padało, tylko... z chęcią przyjąłbym na klatę ze dwadzieścia stopni więcej. Byle bez przesady :)

Obowiązkowe rowelfie (czyżbym uknuł nową nazwę? Ewentualnie bikefie lub cycfie, choć takie coś już pewnie istnieje w innych branżach) na tle Dębinki.

A, skoro mi jeszcze transfer został - śryż, jeszcze więcej śryżu :)



  • DST 53.40km
  • Czas 02:08
  • VAVG 25.03km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura -7.0°C
  • Podjazdy 189m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Śryż i rzeź

Poniedziałek, 26 lutego 2018 · dodano: 26.02.2018 | Komentarze 24

Przyjemność z jazdy - dziś ten zbitek słów byłby ostatnim, jaki z ręką na sercu mógłbym tu umieścić. Więc... jest na samym początku, żebym nie zapomniał, że takie coś jednak istnieje :)

Rzadko mam tak, że uśmiecham się na myśl o zejściu z roweru. To był jeden z takich przypadków. Już sama decyzja o wyjeździe była niełatwa, odraczałem ją, ile mogłem, ale w końcu - z powodu popołudniowych obowiązków - się zmogłem i ruszyłem, crossem, bo coś tam prószyło. Plus był jeden - minus na termometrze był już zaledwie jednocyfrowy, coś pomiędzy ósemką a siódemką. Tym razem stanęło na czterech parach skarpet (dwie narciarskie i dwie "normalne"), bluzie termo, bluzie na jesień, bluzie na zimę oraz decathlonowskiej wiatro-deszczówce o kolorze dojrzałego kurczaka. A i tak w połowie drogi byłem zmarznięty, choć głównie od nóg. A w pewnym momencie zauważyłem, że pasek od kasku stał się jednością z kominiarką - po prostu skleiły się od lodowej skorupy.

Wciąż wieje z północnego wschodu, może niezbyt silnie, ale zdecydowanie zbyt przenikliwie. To oraz fakt, że znów musiałem pokonać spory kawałek miastem, zabiło mnie już na początku, a potem jedynie dogorywałem w agonii. Dzisiejsza trasa to lekka kombinacja: Dębiec - Malta - Kobylepole - Zalasewo - Swarzędz - Jasin - Paczkowo - Siekierki - Gowarzewo - Tulce - Żerniki - Jaryszki - Krzesiny - Starołęka - Dębiec.

Jako dowód, że upału nie było, zdjęcie z Mostu Rocha, pod którym na dobre zamieszkał sobie śryż. A kto nie wie, co to śryż, to ma okazje go poznać :)


A w leśnej, granicznej już części Poznania o nazwie Darzybór, gnojom od wycinki mróz niestraszny. Niestety.

Jutro idę wcześniej do pracy i nawet się cieszę, że nie będę miał okazji za bardzo pokręcić. Może uda się coś wyglucić, choć nie wiem czy starczy mi determinacji. Na tę chwilę czuję się wypruty z chęci do sadomasochizmu :)


  • DST 55.10km
  • Czas 02:01
  • VAVG 27.32km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura -5.0°C
  • Podjazdy 257m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mogło być gorzej :)

Niedziela, 25 lutego 2018 · dodano: 25.02.2018 | Komentarze 6

Nie było tak źle, jak być powinno, jeśli wzięłoby się pod uwagę jedynie alarmistyczne prognozy naszych pogodynek i pogodynków (o, słownik podkreśla mi to ostatnie słowo - dyskryminacja!). Wyruszyłem w temperaturze pomiędzy minus siedem a sześć, natomiast wracałem przy czterech na minusie, które można w sumie uznać za komfortowe, do tego nie padało, mogłem więc śmiało osiodłać szosę. Oczywiście moje wrażenia są szukaniem pozytywów na siłę, bo chyba tej zimy jedyne to mi pozostaje, żeby nie mieć pokusy rzucenia roweru w piz... eeee.... w kąt :)

Były jednak dwa minusy, zresztą te wymieniane przeze mnie najczęściej. Numero uno - miasto, którego przejechanie mimo niedzieli kosztowało mnie nie tyle wiele nerwów, ile pozwoliło podszkolić umiejętności w stawaniu i ruszaniu w nieustających interwałach, sponsorowanych przez czerwoną falę. Numero dos - wiatr, taki, że w ciepłych warunkach uznawany byłby przeze mnie za prawie niebyły, ale dziś konkretnie mnie schłodził, do tego tak jak on tylko potrafi zmieniał kierunki, dzięki czemu najpierw miałem go w pysk, potem faktycznie przez jakieś pięć kilometrów w plecy, ale potem już albo z boku, albo w ryj, co przełożyło się na słabiutki wynik finalny. No nic, nadzieja w tym, że to zaprocentuje wiosną, choć w sumie nie wiem po co, skoro się nie ścigam i nie zamierzam :)

Trasa to kółeczko z Dębca przez Górczyn, Jeżyce, Golęcin, Suchy Las, Złotniki, Sobotę, Rokietnicę, Kiekrz, Przeźmierowo, Wysogotowo, Skórzewo, Junikowo, Plewiska i do domu. Jak to w w weekend - drogi generalnie puste, ale zdarzył się na Obornickiej klasyczny Sebix w stuningowanym i prykającym Golfie, który z niezrozumiałych powodów raczył pogłaskać mi uszy dźwiękiem klaksonu. W odpowiedzi otrzymał kilka nawiązań do szlachetnej łaciny :)

A skoro już jesteśmy przy ulicy Obornickiej... Na samym jej końcu, zaraz przed granicą z Suchym Lasem, znajduje się wiadukt, upstrzony oczywiście klasycznie po polsku gównościeżką. Jest tam jednak jedno "ale"...

...gdyż, jak kiedyś zauważył jeden z redaktorów "Rowertouru", widoczny znak pionowy postawiony jest zgodnie z przepisami, po prawej stronie, jednak nie śmieszki, a... ulicy. W związku z tym zawsze (prócz dzisiejszego wypadu, bo chciałem zrobić fotę) jeżdżę asfaltem, no bo przecież skoro mi taką wygodną drogę wybudowali, to aż żal nie korzystać. Pytanie tylko co robią tam te cholerne samochody? :)


  • DST 54.20km
  • Czas 02:10
  • VAVG 25.02km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Temperatura -4.0°C
  • Podjazdy 249m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatrostrada i Wartozdrada :)

Sobota, 24 lutego 2018 · dodano: 24.02.2018 | Komentarze 14

Wstępnie plany na dziś były ciut (ale nie aż tak bardzo) ambitniejsze, jednak analiza prognoz pogody sprawiła, że stanęło na marnej, pięciodychowej codzienności. I zdecydowanie nie żałuję, bo to, co robił dziś ze mną wiatr o średnich porywach na poziomie 30 km/h w połączeniu z mrozem, pozostawię jako niedopowiedzenie. Choć pewnie łatwo się domyśleć, że wystarczyłoby kilka słów uznanie oficjalnie za niecenzuralne, żeby dosadnie podsumować temat :)

Grunt, że przejechałem (crossem, bo rano prószyło). Z grubsza polegało to na tym, że przez jakieś dwie trzecie dystansu próbowałem opierać się podmuchom, które uważały, iż powinienem kierować się dokładnie w przeciwnym kierunku (i miały ku temu zdecydowanie mocne argumenty), a przez resztę odczułem faktycznie, co oznacza solidny powiew w plecy. Jednak żeby nie było za różowo, to zaproponowano mi do oceny również kuksańce z boku, jak na moje zupełnie niepotrzebnie :)

Całość trasy wykonałem na północny wschód, najpierw przez zaczerwieniony świetlnie Poznań, potem do Kobylnicy, gdzie skręciłem w kierunku Wierzonki, Dębogóry, zawróciłem na wysokości granicy Puszczy ZIelonka i powróciłem przez Mielno, Kicin, Koziegłowy do miasta. No i tu się na chwilę zatrzymamy, gdyż postanowiłem sprawdzić, jak wygląda nowy (ale taki nowy-nowy, nie ten nowy sprzed roku) odcinek Wartostrady po mojej stronie Warty. Generalnie jak zwykle na pierwszy rzut oka miodzio:

Ale jak wiadomo, w tym kraju jeśli coś wydaje się fajne, to... się wydaje :) Tak bowiem wygląda dojazd do powyższego kawałka od strony Drogi Dębińskiej, czyli najdogodniejszy dla osób kręcących z Dębca:

Jakoś szosą tego nie widzę. Alternatywą są... schody. Ale to nie koniec. Wartostrada wije się ładnie wzdłuż rzeki, mijamy MDK i pojawiamy się pod mostem Jadwigi,

A tu...

Jakby co wklejam zoom żółtej tablicy dla niedowidzących :)

No i teraz pytanie: cieszyć się czy płakać, że formalnie otwarto coś, co częściowo jest nieprzejezdne? Jak na moje mimo wszystko dobrze, że jest to, co jest, pod jednym warunkiem, że istnieje toto jako rzecz fakultatywna, nie obowiązkowa, oraz drugim: niech ktoś choć wyczyści ten syf:

Do tego raczej nie potrzeba miliona pozwoleń...

Podsumowując: Wartostrada w tej części jest nieprzejezdna szosą. Chyba że ktoś jest miłośnikiem wymiany dętek czy centrowania kół. Ja do nich nie należę, więc póki co wykonałem dziewiczy rejs i na razie grzeszyć więcej nie zamierzam :)

Aha, pisałem już, że dziś wiało? :)


  • DST 53.55km
  • Czas 02:08
  • VAVG 25.10km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura -5.0°C
  • Podjazdy 191m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nędza do Swarzędza

Piątek, 23 lutego 2018 · dodano: 23.02.2018 | Komentarze 5

Na początek, żeby lekko złagodzić wrażenia z dzisiejszego wypadu, zaznaczę, że jestem pewien jednego - latem przy temperaturze plus czterdziestu stopni tęsknił będę namiętnie za takimi dniami jak dzisiaj.

Tymczasem... Kurna, jak zmarzłem! :) Wyjeżdżałem po ósmej rano, gdy termometr pokazywał minus siedem, a dwie godziny później pławiłem się w już ciepełku na poziomie minus czterech. Istne szaleństwo. Do tego doszedł jeszcze wiaterek z (niby) północnego wschodu, niespecjalnie silny, ale i tak wystarczający do stworzenia ze mnie personifikacji sopelka lodu. A, no i prószył lekki śnieżek. Po drodze chciałem się wzmocnić izotonikiem, ale nie miałem dłuta, żeby wydobyć go z bidonu :) Słowem: zabawa na całego.

Niniejszym jedynie odfajkowuję trasę, lekko przekombinowaną - z domu przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, Szczepankowo, Tulce, Zalasewo i do granic Swarzędza, tam nawrotka znów na Tulce, następnie Żerniki, Koninko, Głuszyna, Starołęka i znów przez Lasek Dębiński do domu. Tytułowa nędza jest pełna - ze średnią, z motywacją oraz chęcią do jazdy. Jedne co wyszło to sympatyczny Vmax jak na crossa :)

No ale przecież nie ma złych warunków do jazdy :)



  • DST 53.20km
  • Czas 01:58
  • VAVG 27.05km/h
  • VMAX 53.70km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 199m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ost(i)rożnie

Czwartek, 22 lutego 2018 · dodano: 22.02.2018 | Komentarze 7

Start nastąpił dziś lekko po ósmej trzydzieści, gdy temperatura wahała się jeszcze czy pozostać na poziomie minus cztery, czy może skoczyć do aż minus trzech. W związku z tym zasiał mi się we łbie dylemat dotyczący wyboru odpowiedniego roweru, gdyż pomimo, iż wydawało się sucho, to moje doświadczenie mówiło mi, że zmrożone drogi w zestawie z nową szosą mogą się nie zazębić. Jak już to mogę to zrobić ja, tyle że z podłożem :) Nie chciałem jednak również na słoneczny dzionek zabierać crossa, wymyśliłem więc osiodłanie Ventyla, który mimo, iż może być uznany jeszcze od biedy za kolarkę, to w przypadku gleby szkody moralno-finansowe będą mniejsze.

W sumie dobrze zrobiłem, choć momentami żałowałem, że jednak nie zdecydowałem się na te grubsze kółka oraz stabilniejszą ramę. Były bowiem momenty. Do jednego z nich należała zamrożona kałuża na głównej drodze w Koziegłowach, która zajmowała dwie trzecie mojego pasa, ale dzięki udanej współpracy z kierowcą tira, który nie wyprzedzał mnie na siłę, a nawet się zatrzymał, żebym mógł pyknąć środkiem, pokonanie owej przeszkody poszło dość sprawnie. Raz jeszcze się przekonałem, że prowadzący te olbrzymie maszyny to w większości przypadków elita w tematyce samochodowej. Zresztą ja akurat dobrze się z nimi dogaduję - gdy tylko mogę zjeżdżam umożliwiając wykonywanie manewrów, daję znać ręką, że mogą je rozpocząć, etc.. Pozdrawiamy się światłami i łapkami, takie tam. Gorzej mi idzie współpraca z puszkowymi kurduplami, a w sumie najczęściej nie idzie, tak jak dziś, gdy znów (ile można?) jakiś troglo wcisnął mi się z podporządkowanej jakbym był powietrzem.

Generalnie mimo wszystko jechało mi się spoko, ale nad wyraz ostrożnie, przynajmniej w pierwszej połowie, bo podczas powrotu drogi już odtajały i obaw było mniej. Choć i tak nie ryzykowałem z rozpędzaniem się, bo jednak szlifowanie podłoża nie należy do moich ulubionych zajęć.

Trasa: Dębiec - centrum - Malta - Gdyńska - Koziegłowy - Czerwonak - Owińska - granica Murowanej Gośliny i nawrotka. Prócz niewątpliwych atrakcji, do których należy pokonanie Poznania z południa na północ i z powrotem (łącznie gdzieś połowa dystansu) oraz ślimaków na nowej Gdyńskiej (można sobie nieźle podszkolić technikę), wisienką na torcie były jak zwykle (i pewnie jeszcze długo i długo będą) dwie upiorne kostkowe DDR-ki, przed i za Owińskami, wzdłuż upstrzonej oczywiście zakazami normalnego rowerowego ruchu w obydwie strony ulicy (a śmieszka tylko po jednej). Czyli taki Luboń, tylko wersja mini :) 


  • DST 52.00km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.36km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 219m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maltając

Środa, 21 lutego 2018 · dodano: 21.02.2018 | Komentarze 6

Niby kolejny wolny dzień, ale po czternastej musiałem być w Poznaniu, więc na dłuższe melanże nie było dziś opcji. No i nie ma co ukrywać - zima sama w sobie doń nie zachęca. Choć przyznać trzeba, że źle nie było - suchutko, jakby to napisać... cieplutko względem najbliższych dni, tylko wiatr z północnego zachodu zrobił ze mnie miazgę. Nooo. miażdżkę, bez przesady, będzie gorzej :)

W ramach łączenia pasji najpierw się wyspałem, a potem wyruszyłem, prawie na styk, czyli lekko przed południem. Kierunek podmuchów zmusił mnie do pokonania Poznania z dołu do góry, co było mordęgą na wysokim poziomie, bo wymyśliłem sobie, że zamiast jak zwykle pchać się Drogą Dębińską, spróbuję objechać Rondo Starołęka, a potem pokręcę wzdłuż Zamenhofa. Po zaliczeniu miliarda świateł i tysiąca pit stopów, stwierdziłem, że to był błąd. Jakbym wcześniej tego nie wiedział :) Masakra.

Dawno mnie nie było na Malcie (to znaczy raz próbowałem, ale lodowisko po drodze mnie zniechęciło), postanowiłem więc nadrobić owo niedopatrzenie póki się da, bo wraz z nadejściem wiosny bez kałacha tam się nie pojawię.



Potem już klasyczna walka o przetrwanie - Antoninek, Swarzędz (nie Stęszew!), Paczkowo, Gowarzewo, Tulce, Żerniki, Krzesiny, Starołęka, Lasek Dębiński i do domu. Słowo "przetrwanie" pasuje tu idealnie, bo na wiadukcie między Żernikami a Jaryszkami jakaś tępa dzida płci zbliżonej do kobiecej wyprzedziła mnie w odległości przepisowego... milimetra. Dopiero mój krzyk (nie nadający się do cytowania) spowodował, że odbiła w lewo, ale już po tym, jak prawie zrobiła ze mnie marmoladę. Śremskie blachy mają coś w sobie - zbyt często litery PSR nań zawarte kuszą o rozszerzenie tego skrótu o kilka dodatkowych, nawiązujących do wydalania.

Tym samym trzeci chrzest szosy się dokonał. Szkoda tylko, że ponownie szeroko rozumiane otoczenie nie dało mi szansy na rozwinięcie skrzydeł. To znaczy opon :)

Relive - tutaj.


  • DST 54.20km
  • Czas 01:56
  • VAVG 28.03km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 232m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Plus i minus

Wtorek, 20 lutego 2018 · dodano: 20.02.2018 | Komentarze 10

A w sumie to minusy. Jeden dosłowny, czyli temperatura, drugi też jakby nie patrzeć pokrewny - wiatr, który wrócił już w pełni do swojej ulubionej czynności, czyli udupiania rowerzystów. Duł głównie ze wschodu, ale oczywiście z inklinacjami na zasadzie: ja na południe, on z południa, skręcam na północ, on wita mnie dokładnie stamtąd. Menda jedna, do tego zimna i upierdliwa!

A teraz plus - w końcu było na tyle sucho, że nie szkoda mi było wyciągnąć na dwór Trekozaura, dopiero drugi raz. To jak powolne odwijanie lizaka lub konsumpcja paczki chipsów po jednej sztuce :) Wciąż jestem na etapie dostrajania się z nową szosą, przyzwyczajam się do 105-tkowych manetek i powoli zaczynam je doceniać (choć nie ukrywam, że lubiłem "kciukowanie" ze starej Sory). Jest miodzio :) Szkoda tylko, że przez wiatr i wybór trasy (dom - Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Koninko - Sypniewo - Głuszyna - Babki - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Poznań) nie za bardzo mogłem się rozwinąć, ale na to pewnie jeszcze przyjdzie czas.

Warta na wysokości Rogalinka powoli już wraca do swojego koryta. Szkoda, nadzieja na Zalew Rogalinkowski prysła :)

Aha, na wysokości Jaryszek zrównał się ze mną samochód, opuściła się szyba, z niej wychynęła się męska głowa, która najpierw zlustrowała dokładnie mój rower, by po chwili zapytać: "przepraszam, wie pan może gdzie tu jest siedziba Shimano?". Poinstruowałem, podziękowano mi potem jeszcze światłami. Widać, że swoi :)


  • DST 52.10km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.42km/h
  • VMAX 50.10km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 226m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skoncentrowany

Poniedziałek, 19 lutego 2018 · dodano: 19.02.2018 | Komentarze 9

W końcu udało mi się pokręcić szosą. Po trzech dniach crossowania fajnie było odkurzyć wąskie kółka, nawet te wmontowane w stary sprzęt. Wszystko dzięki jedynej słusznej zimie, która znów wróciła, czyli suchej. Cześć jej i chwała.

Wykonałem "kondominium" w wersji z Poznania przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Łódź, Stęszew. Szreniawę, Komorniki i do domu. Jechało się dość spoko, choć wiaterek znów zaczął o sobie dawać znać, a do tego kierowców dziś kompletnie pos...kręcało. Nawet nie zliczę, ilu troglo wyprzedziło mnie na gazetę, ilu włączyło się bezmózgowo z podporządkowanej, ale hitem dnia było obserwowanie jak na wąskiej krajowej piątce kretyn w osobówce wyprzedzał jednego tira na podwójnej ciągłej tak sprytnie, że ledwo zdążył uciec przed drugim, jadącym z naprzeciwka. Brawa.

Na tej samej piątce mądrzy jak zwykle fachowcy-drogowcy postanowili łatać dziury w poniedziałkowy poranek, organizując po dwa kilometry korka przed i za Dębienkiem. Oczywiście też w nim postałem, ale za to dostałem niespotykanego bonusa w postaci przejazdu przez Komorniki PŁYNNIE. Wiem, to nie do wiary, ale dowód jest na Relive. Tamże dym nad Stęszewem, spowodowany paleniem jakimś shitem w jednym z budynków.

Natomiast tutaj fota tylko jedna. Łódzka:)

A, jeszcze coś. Dawno nie było o polityce, prawda? No to będzie :)

Głośno ostatnio jest o burzy, którą wywołał Morawiecki (kolejna marionetka naszego Kuperfuhrera, choć znająca języki), mówiący o tym, że sprawcy mordów podczas II Wojny Światowej nie byli tylko polscy, ale i żydowscy czy ukraińscy. Może zdziwię, ale uważam te słowa za wcale nie szokujące, bo taka była prawda, ale oczywiście (jak tu w PiS) użyto niewłaściwego języka. Generalnie jednak wypowiedź jest dla mnie wyjątkowo zrozumiała, jednak głównie z powodu tego, że gatunek ludzki sam w sobie uważam za szkodliwy dla świata, a podział na narody za jeden z największych debilizmów. Polacy, Niemcy, Żydzi, Papuasi - jeden szrot. Bywają i dobrzy, i źli, wydumana narodowość nie ma tu znaczenia.

A że nudziło mi się dziś w robocie... :)

To teraz tylko pytanie - ktoś wie, czy po spacerniaku w pierdlu można jeździć rowerem? Według nowej pisowskiej ustawy spędzę tam najbliższe trzy lata :)