Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197248.70 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2018

Dystans całkowity:1607.29 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:54:18
Średnia prędkość:29.60 km/h
Maksymalna prędkość:62.00 km/h
Suma podjazdów:7186 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:53.58 km i 1h 48m
Więcej statystyk
  • DST 54.50km
  • Czas 01:45
  • VAVG 31.14km/h
  • VMAX 60.30km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 285m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tarkowica

Niedziela, 30 września 2018 · dodano: 30.09.2018 | Komentarze 6

Nooo... Takie zakończenia miesiąca to ja mogę mieć... co miesiąc :) Po tych kilkunastu dniach zimna i wichur pogoda się ustabilizowała, było temperaturowo fajnie, wiało umiarkowanie, ale przede wszystkim z jednego (a nie ośmiu naraz) kierunku. Nic, tylko kręcić.

Ruszyłem wyspany, po śniadaniu i kawie, lekko przed jedenastą - czyli w idealnym czasie oraz nastroju. Nie zepsuł mi go nawet Luboń i śmieszka w Łęczycy, bo chyba sezon na rowerowych niedzielnialsów się skończył - widocznie jest już za zimno :) To dobry znak, do maja będzie spokój. Niestety, jednak ta DDR-ka to nie ta przy Koszalińskiej w Poznaniu i czyszczona nie jest, nie była i nie będzie. W związku z tym idealnym narodowym połączeniem jest położony równolegle zakaz jazdy rowerem po ulicy... :/
W Łęcxzcy DDR-ka czyszczona jest jedynie przez wiatr
Cała dzisiejsza trasa to "kondominium" - od Łęczycy dalej przez Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Łódź, Stęszew, Rosnówko, Szreniawa, Komorniki i do domu. No i już wiem, że póki co idzie ona w zapomnienie - spodziewałem się bowiem maksymalnie dwóch kilometrów tarki, tymczasem drogowcy się rozwinęli i czekało mnie ich... pięć :/ Wytrzęsło mnie tak, że śmiało mogę obalić mit, iż choroba Parkinsona dotyka głównie osoby starsze - ja jej dostałem dzięki cholernej przebudowie drogi numer 306, która - jeśli dobrze pójdzie - skończy się za rok... Choć trzymam się myśli, że mogło być gorzej - zawsze pod zrytym asfaltem mógł być ukryty lubuski bruk :)
Pięć kilometórw %$##^&% tarki...
W Mosinie wskoczyłem sobie jeszcze na Osową Górę, głównie po to, żeby zrobić fajnego fałmaksa - udało się.
Przed zjadem z Osowej, czyli najlepszy punkt (względnie wysoki) wyjazdu
Nie obyło się też bez spektakularnych akcji - tego pro udało się wyprzedzić resztką sił :)

Tym samym miesiąc wrzesień zamykam sympatyczną średnią, która byłaby pewnie jeszcze z kilometr lepsza, gdyby nie próba zrobienia ze mnie siekanki na wspomnianej tarce.

Tutaj Relive.

Na koniec bonus - wczoraj podczas spaceru z Kropką odnalazłem jednego ze smoków z "Gry o Tron". Dał się nawet pogłaskać :)



  • DST 53.40km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.51km/h
  • VMAX 50.30km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 250m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Byczo

Sobota, 29 września 2018 · dodano: 29.09.2018 | Komentarze 9

Prócz poczucia rześkości z samego rana (sześć stopni, potem już zdecydowanie lepiej), cała dzisiejsza eskapada - mimo solidnej porcji wgryzania się w miasto - pod względem aury bardzo mi pasowała. Najważniejszym elementem był wiatr, uwaga, uwaga, słaby, który nie przeszkadzał w jeździe. Taka odskocznia od codzienności :)

Wykonałem północno-zachodnie kółeczko, z Dębca przez Hetmańską, Jeżyce, Golęcin, Strzeszynek, Psarskie, Kiekrz, Rogierówko, Kobylniki, Sady i Swadzim (czyli szybka SS-ka), Batorowo, Lusowo, Zakrzewo, serwisówki oraz Plewiska do Poznania. No i generalnie muszę odszczekać to, co napisałem kilka dni temu w temacie DDR-ki przy Koszalińskiej - ku mojemu niezmiernemu zdziwieniu (pozytywnemu) ktoś ją co jakiś czas oczyszcza z liści i innego syfu. Tym samym nie tylko jestem w ciężkim szoku, ale i wyrażam szacuneczek dla decydentów w tym temacie. Brawo.
Szok i niedowierzanie - DDR-ka przy Koszalińskiej JEST SPRZĄTANA!
A skoro już jesteśmy w temacie ścieżynek... Gdy jechałem sobie ulicą Przybyszewskiego i zatrzymałem się na światłach przy skrzyżowaniu z Bukowską, coś mnie tknęło, żeby cyknąć fotkę jednej z najbardziej abstrakcyjnych śmieszek w Polsce, typowej zemście Grobelnego. O tej:

Znajduje się ona dokładnie... pośrodku ulicy, jest dwukierunkowa (!), kończąca się nagle i tak oznakowana, że człowiek rozsądny (czyli ja) jej po prostu nie zauważa, bo po pierwsze ciężko widzieć coś, co nie jest na prawo od kierunku jazdy i nie jest poprzedzone zakazem, a po drugie - bo się zauważać nie chce :) Tak było i dziś. Chwilę po wykonaniu zdjęcia ruszyłem i najpierw usłyszałem za sobą upojny dźwięk klaksonienia, a po chwili wyprzedziła mnie na gazetę Skoda (o dziwo nie BMW i o dziwo na poznańskich, a nie PZ-towskich blachach). Traf chciał, że chwilę później znów było czerwone, więc miałem okazję zobaczyć owo auto przed sobą. Oczywiście po zatrzymaniu jeszcze specjalnie zjeżdżające maksymalnie na prawo, coby nie przyszło mi na myśl, żeby się z nim zrównać. Pomachałem głową tak, żeby to było zauważone i... doczekałem się :)

Z auta wyszedł w swej łaskawości byczek. Lat 40+, brzuch piwny, pysk nalany, bluza Lecha. Już wiedziałem, że będzie ciekawie :) 

- Koleś, tam masz ścieżkę! - usłyszałem, a było to połączone z występem artystycznym z machaniem łapami w roli głównej.
- Wiem. Taka gówniana. No i co?
- No to nią trzeba, k... jechać!
- Sam sobie jeździj jak chcesz. A przy okazji może nie będziesz stwarzał zagrożenia w ruchu...
- Ty masz k... obowiązek!
- A widziałeś, gdzie ona się kończy? Nie? To podpowiem: w dupie - tu wyraziłem się może nie do końca precyzyjnie w temacie rowerowej infrastruktury, ale niestety prawdziwie :)
- K..., jaki ty jesteś rozje...ny!
- Dziękuję. I wzajemnie. A takie teksty możesz sobie puszczać na meczu. Poza tym pakuj się, bo jest zielone.

Kto wie, jak by to się dalej potoczyło, gdyby nie owo światło. Ja zdążyłem jeszcze tylko cyknąć na wszelki wypadek rejestrację Skody, bo kilka skrzyżowań było jeszcze przed nami, ale już się nie spotkaliśmy (w sumie szkoda). Miałem tylko wrażenie, że gdy już jechałem DDR-ką, która była po mojej stronie, usłyszałem dźwięk klaksonu, jednak czy było to "pozdrowienie" dla mnie - ciężko powiedzieć.

Na drugim biegunie ludzkich relacji znalazłem się jakieś dziesięć kilometrów dalej, na Psarskim, gdy jak zwykle widząc, że ktoś się męczy jadąc za mną i bojąc się wyprzedzać na łuku, dałem znać łapami, że śmiało może to robić, bo nic nie jedzie z naprzeciwka. Kierowca nie tylko mi podziękował zza szyby, ale dodatkowo jeszcze światłami. Można kulturalnie i miło? Można. Trzeba tylko chcieć :)


  • DST 53.20km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.02km/h
  • VMAX 50.30km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 170m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pokrzacznie

Piątek, 28 września 2018 · dodano: 28.09.2018 | Komentarze 5

Z grubsza dziś było małe CTR-C + CTR-V z wczorajszego wypadu. Taka sama zdradliwa - bo niby sympatyczna - temperatura, tak samo gnojący zimnem z zachodu mocny wiatr, tak samo zachmurzone niebo, które czasem stawało się słoneczne. Zmiana dotyczyła kilku detali - pojechałem na zachód, ale trochę bardziej na północ, choć nie planowałem (o tym będzie później) oraz kompletnie wysypało mi się Endomondo, więc Relive za ten wypad został perfidnie wyskrobany zanim się urodził. Bywa :)

Początek trasy wykonałem trochę inny niż zawsze, gdyż skorzystałem z dobrodziejstwa częściowo wyasfaltowanych dróżek i pyknąłem się na śliczne (słowo jeszcze niedawno tu nie do pomyślenia) Szachty. Male kółeczko, kilka zdjęć, ładowanie akumulatorów i można było jechać dalej.
Punkt widokowy na Szachtach
Punkt błogosławiony na Szachtach
Punkt bliżej nieokreślony na Szachtach
Owo 'dalej" już było bardziej klasyczne: z Poznania przez Plewiska, serwisówki, Zakrzewo, Sierosław, Więckowice, Fiałkowo, Dopiewo, Palędzie, Gołuski, Plewiska i do domu. Na styku Dąbrówki z Zakrzewem musiałem zmienić swoje pierwotne plany co do wybranych ścieżek, gdyż dalsza jazda mogła się skończyć tak, że już na pewno bym nie miał po nawrotce z wiatrem (choć i tak nie miałem), bo w radiowozie nie wieje :) Jak potem doczytałem - jakiś as (lub aska) przywitał się dziś w Dąbrówce z latarnią, która leżąc na ziemi dość skutecznie blokowała ruch. Pozostały objazdy.
Kusiło jechać prosto, kusiło...
Na granicy Świerczewa i Dębca ucieszył mnie wyjątkowo jeden widok - przystrzyżonych niemal do zera (ale chyba kiedyś odrosną, mam nadzieję w wersji mini) krzaków przed dojazdem DDR-ką na rondo - teraz, w końcu, auta widzą rowerzystę, rowerzysta widzi auta. Wcześniejsza wersja (trwająca dobre pięć lat) przez badyle wysokości średniej wielkości muru, wzmacniała wiarę, czy to w ludzi, czy w dobroć losu: można było jechać "na pałę" lub hamować do zera, żeby zminimalizować ryzyko, bo to były naprawdę mordercze krzaczory :)
Krzaki wycięte, widoczność wróciła


  • DST 52.80km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.33km/h
  • VMAX 50.30km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 168m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z wahaniem

Czwartek, 27 września 2018 · dodano: 27.09.2018 | Komentarze 16

Dziwne. Dużo cieplej niż wczoraj, na terenach chronionych przez zabudowania, łamane na: chronione przez drzewa, całkiem przyzwoicie jeśli chodzi o podmuchy, ale gdy tylko po przejechaniu pierwszych dziesięciu kilometrów znalazłem się między polami, czyli jednym, drugim i trzecim (a może nawet i czwartym) wygwizdowie na styku autostrady i drogi szybkiego ruchu, czułem się jak na pełnym morzu podczas sztormu. Ale nie, po co nam, rowerzystom, drzewa przy drogach, powycinać wszystkie, wszystko i wszystkich :)

Finalnie wyszło gorzej przy dzisiejszych kilkunastu stopniach niż wczoraj przy sześciu. Głównie dlatego, że kierunek wiatru znów dostosował się pode mnie - wmordewind to bardzo wierny, choć znienawidzony towarzysz. Wykonałem wariację na zachód, w nietestowanej jeszcze konfiguracji: Poznań - Plewiska - Gołuski - Palędzie - Dopiewo - dojazd do Podłozin i nawrotka - Dopiewo - Konarzewo - Chomęcice - Głuchowo - Komorniki - Plewiska - Poznań, tak jak widać na Relive.

Zapomniałem o jednej ważnej rzeczy: pomiędzy Gołuskami a Palędziem coś robią, co oznacza, że asfalt zryty jest do połowy. Na moje to kanaliza, więc brawo - najpierw zbudowano tam nowe osiedle, a dopiero potem pomyślano o węźle sanitarnym. W każdym razie jedno jest pewne - nie da się przejechać bez zawahania. I to dosłownie :)
Chwila wahania
A cel, czyli dojazd do Podłozin, był nieprzypadkowy - ostatnio opisywałem, iż oczy me zmasakrował widok kolejnego powstającego antyrowerowego bubla, postanowiłem więc znów nań spojrzeć i porównać z tym co dotychczas było. Oto, stare, gorsze:
Śmieszka stara... :/
A to nowe, ekhm, lepsze. Niefazowane... Tjaaa :/
Śmieszka
No nic, pocierpiałem wizualnie, oczywiście olałem jedną oraz drugą i zatęskniłem za Poznaniem, gdzie chociaż trzymają się standardów przy nowopowstających DDR-kach. A Dopiewo? Za takie coś przemianowuję na Dupiewo :)

Mimo że spieszyłem się do roboty, udało mi się jeszcze ulec perswazjom...

...i uszczęśliwić psa pięciokilometrowym spacerem :)

Dębinka powoli ubiera się w swoje najpiękniejsze kolory. Szkoda, ze przeminą, bo chciałoby się je widzieć cały rok.
Jesień wypatrzona


  • DST 54.05km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 205m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pozytywk(w)a(ch)

Środa, 26 września 2018 · dodano: 26.09.2018 | Komentarze 6

Wyzwanie na dziś brzmiało: myśleć pozytywnie. Co z tego, że opóźniłem start do maksymalnej możliwej godziny, czyli dziewiątej rano, a i tak było na termometrze sześć stopni? Nic to, przecież na plusie, a mogło być na minusie! W końcu mamy wrzesień :) Co z tego, że wiał zimny i mocny (wystarczy spojrzeć na Vmax) wiatr ze zmiennych kierunków? Przecież tylko z trzech - a mógł z czterech :) Czerwona fala w Luboniu? E tam, jedno ze świateł było zielone! Korki? Zawsze mogły być większe. Długa pauza na zamkniętych rogatkach w Palędziu? Kolej jest ekologiczna! Hurra, jak jest super! 

Pod koniec sympatycznie jeszcze pogaworzyłem sobie z miłym panem (doganiając go w tym celu na krzyżówce), który raczył potraktować mnie "z klaksona" kilkukrotnie, bo nie podobało mu się moje omijanie dziur. Łacina jest przecież szlachetnym językiem, prawda? :)

Potem mi się skończył prozac i leciałem na oparach :) W zimowym stroju, w palczastych rękawiczkach, ale mimo wszystko do przodu, pod koniec opalając się w upale na poziomie dziesięciu stopni. No i jakoś udało mi się dojechać z umiarkowanym jak na zimę wynikiem, robiąc pętelkę zachodnią: z Dębca przez Luboń, Wiry, Komorniki, Szreniawę, Rosnowo, Chomęcice, Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo, Palędzie, Dąbrówkę, serwisówki i Plewiska do domu.

Mimo że różowe okulary to chyba jednak nie mój żywioł, wkleję jeden landszaft z trasy, który autentycznie mi się spodobał:
Zorza niepolarna
Natomiast gdy cykałem fotę z drugiej strony drogi, przyuważyłem, że nieświadomie dorobiono mi sakwy. Dałbym głowę, że wyjeżdżając ich nie posiadałem.
Sakwiarz mimo woli
Oto zbliżenie owego nadspodziewanego bagażu:
...a to Polska właśnie
Kawałek dalej jeszcze można było spotkać kilka takich niespodzianek. Był też telewizor. Cytując klasyka - a to Polska właśnie... Łapy opadają.

Na koniec klepsydra :( Jakich to my czasów dożyliśmy... :)


  • DST 53.00km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.65km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 393m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatr złobrodziej

Wtorek, 25 września 2018 · dodano: 25.09.2018 | Komentarze 24

Paradoks: dziś rano było jeszcze zimniej niż wczoraj (6 stopni), a wydawało mi się, że jest cieplej. Winowajcą, a zarazem dobroczyńcą (khe khe) był wiatr – wczoraj masakrujący, dziś jedynie uwalający średnią, do spółki z miejskim ruchem, przez który musiałem się przeciskać, żeby dotrzeć na północ Poznania. Natomiast powrót to już komfort niezwykły – co najmniej dziewięć, a może nawet dziesięć stopni na plusie :)

Wykonałem pętelkę w wersji: Dębiec – Hetmańska – Jeżyce – Golęcin – Strzeszyn – Psarskie – Kiekrz – Radojewo – Sady – Swadzim – Lusowo – Zakrzewo – serwisówki – Plewiska – Dębiec. Z atrakcji dzisiejszych: korki (obowiązkowo) oraz na Psarskim najpierw szlaban zamykający się przed ryjem, a kilometr dalej szlaban zamykający się przed ryjem. Do tego, już pod sam koniec, zaraz po wyjeździe z Plewisk, zamieniłem się w żabę, która skakała co dwa-trzy metry, bo była jakaś kolizja, więc częściowo drogą, częściowo chodnikiem (byłem sobą zdegustowany, jednak innej opcji nie było) pokonałem te kilkaset metrów, przy okazji tracąc chęć walki o dobry wynik. Jednak generalnie – ładnie było :)

Na DDR-ce przy Koszalińskiej cyknąłem standardową fotkę. A chwilę później dla kontrastu - widok tej samej ulicy, gdzie już ścieżki nie było. Zagadka – gdzie czułem się bezpieczniej? :)


Tutaj Relive, tutaj dzisiejsza przyczyna żabich skoków...

...a tu - jak na moje - Pomnik Upamiętniający Ofiary Morderczych Drzew. Albo po prostu polski syf :)



  • DST 55.10km
  • Czas 01:58
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 52.30km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 168m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Złota polska zima

Poniedziałek, 24 września 2018 · dodano: 24.09.2018 | Komentarze 14

Powiem (napiszę) szczerze, że nawet mnie, człowieka genetycznie nienawidzącego ciepła, zmroziła (dosłownie) dzisiejsza temperatura - osiem stopni (dobrze chociaż, że na plusie) w momencie wyjazdu, dziewięć i pół w chwili powrotu. Do tego tyle wskazywały termometry, a realne odczucie było na moje amatorskie oko gdzieś na poziomie zera. Oczywiście wszystko przez wiatrzysko z zachodu, które wycisnęło ze mnie przynajmniej przez połowę drogi siódme poty - były momenty, gdy między polami mój maks wynosił 18-20 km/h, co jak na szosę nie jest wynikiem zbyt, hmm, imponującym. Dość powiedzieć, iż w momencie nawrotki średnią miałem gdzieś pomiędzy 24 a 25 km/h, a odrobić tego za bardzo nie miałem jak - bowiem wiadomo, że wmordewind jak już trzyma, to nie puści, mimo że powinien.

Biorąc pod uwagę, że jeszcze w piątek zdychałem w upale, natomiast dziś jechałem ubrany w prawie zimowy zestaw (ocieplana bluza, długie gatki, komin i rękawiczki z długimi palcami), proponuję zmienić polskie przysłowie i uknuć nowe: w marcu jak w garncu, a we wrześniu jak w dupie. Zmiksować to jeszcze z "mile złego początki" (bo pierwsza połowa miesiąca była genialna) i mamy zmiany klimatu (na własny, czyli człowieczy koszt) w pigułce. Szkoda, że nie antykoncepcyjnej, bo jeszcze by można było liczyć na cud, a tak to pozostaje jedynie kleić to, co rozwaliliśmy jaku gatunek ludzki przez lata.

Wykonałem trasę w wersji: Dębiec - Górczyn - Kopanina - Junikowo - Wysogotowo - Dąbrowa - Zakrzewo - Sierosław - Więckowice - Fiałkowo - Dopiewo - Palędzie - Dąbrówka - Plewiska - dom. Zgodnie z tym, co widać na Relive.

Tu mamy wizualizację kochanego wiaterka (gnoja jednego, mendy paskudnej...):

A tu potwierdzenie, że nie kłamałem co do temperatury:

Jakiś plus? Owszem - zaczęło padać niedługo po tym, jak dojechałem, a nie długo przed :)

W Fiałkowie wystawka retro tym razem na mnie czekała na zewnątrz, a nie pod plandeką. Choć może raczej nie na mnie, a na uczestników bajkczelendża, który pomykał wczoraj w tamtych okolicach.

Chwilę wcześniej, gdy jechałem sobie drzewną aleją z Więckowic, przyuważyłem, że czai się za mną ciężarówka, zabierająca za wyprzedzanie. Ale jako że zza zakrętu wyłaniał się samochód, to byłem pewny, iż... No tak. Niczego nie można być pewnym - wielkie bydle wcisnęło się między auto a mnie tak, że jego tył prawie zrobił mi peeling na pysku. Dla pewności zjechałem na pobocze, a gdy byłem już bezpieczny, poleciało kilka pań lekkich obyczajów w kierunku gnoja. Sądziłem, że na tym się skończy, a tu miła niespodzianka - TIR kawałek dalej skręcił na podwórze jakiegoś zakładu, a ja za nim, bo adrenalinę jeszcze miałem na dość wysokim poziomie. Jednak nie było mi dane przekazać czegoś "konstruktywnego", bo morderca w szoferce ewidentnie nie spieszył się do wyjścia z niej, poza tym jak zobaczyłem specyficzną fizjonomię jegomościa, już wiedziałem, że nie ma to za bardzo sensu. Pokazałem mu więc gestem o ile mnie minął i pomachałem sugestywnie rękoma. W odpowiedzi zobaczyłem tylko coś w rodzaju grymasu zbliżonego do przeprosin i - jeśli nie usłyszałem za wiele w swym urodzonym optymizmie - słowo "вибачте".

W sumie to mi obojętne, czy skasuje mnie debil z Polski, czy z Ukrainy, choć zauważyłem, że te dwie spaczone mentalnie w tym aspekcie nacje mają jeszcze sporą konkurencję wśród Litwinów i Łotyszy (z tym ostatnim akurat miałem scysję wczoraj). Ale chciałbym się po prostu czuć w miarę bezpiecznie poruszając tak nieodpornym na kretynizm pojazdem jak rower. Na co raczej na tym naszym dzikim wschodzie nie ma za bardzo szans, o czym przekonuję się niestety prawie każdego dnia.


  • DST 56.10km
  • Czas 01:56
  • VAVG 29.02km/h
  • VMAX 52.30km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 250m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Końkret, czyli uciec przed Bike Challenge :)

Niedziela, 23 września 2018 · dodano: 23.09.2018 | Komentarze 21

Biorąc pod uwagę zachodni powiew wiatru, pewne wykonałbym dziś którąś ze swoich pętelek w tym kierunku, śladami dobrze znanymi i lubianymi. No ale niestety, nie było mi dane, gdyż - jak zostałem niedawno uświadomiony - piąta edycja Poznań Bike Challenge została przeniesiona z północny miasta na jego bardziej południowe rejony, a co za tym szło - impreza kolarska spowodowała, że czasowo (czyli od rana do późnego popołudnia) pozamykano dla regularnego ruchu drogi publiczne, również dla... kolarzy. Oczywiście, pewnie bym gdzieś tam myknął między jedną a drugą grupą, jednak nie chciałem kopać się z koniem. O tym zwierzu zresztą jeszcze będzie za chwilę :)

Nad samą imprezą rozpisywał się za długo nie będę, bo już to robiłem kilkukrotnie. Jeśli komuś sprawiają frajdę takie spędy - super, dobrze, że zrobiono to w niedzielę, że organizatorzy zdobyli doświadczenie i uczą się na błędach, likwidując niedoróbki. Jednak osobiście nie wiem, co może być fajnego w stawianiu się o którejś godzinie w tłumie kilku tysięcy osób (o nieznanym poziomie umiejętności - amator to jednak amator, więc zagrożenie wypadku w peletonie jest dużo większe niż wśród zawodowców), czekaniu na możliwość ruszenia i poruszaniu się szlakiem odgórnie wymyślonym, bez możliwości własnej korekty. O wiele bardziej podobają mi się maratony prowadzone w zwykłym, codziennym anturażu, czy nawet te MTB, gdzie jednak organizator musi się postarać zrobić o wiele więcej od pozamykania ulic i zorganizowania punktów na trasie. Zanim spadnie tu na mnie ponownie fala hejtu za własne zdanie :), napiszę, co mi się podoba: fajna średnia, którą można wykręcić w takim tłumie oraz zapewne sympatyczny klimat wśród tych uczestników, którzy "pro" znają jedynie z wyrazów (na przykład) probiotyk czy prosektorium :) Aha, życzę, żeby wszyscy dojechali w całości i mam nadzieję dobrze się bawili, bo przecież każdy lubi co innego. Powodzenia!

A ja tymczasem musiałem sobie radzić :) Wykonałem więc "kondominium" (Poznań - Luboń - Komorniki - Szreniawa - Stęszew - Łódź - Dymaczewo - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań), mimo że (jak ostatnio wspominałem) zostało ono już zepsute, m.in. przez dwa kilometry tarki przed Dymaczewem Nowym. Duło słabiej niż wczoraj, ale wciąż mocno, do tego rano powiewy jeszcze zwiększały odczucie zimna przy tych trzynastu stopniach, więc ubrałem się na jesienną cebulkę, nie zapominając o kominie. Finalnie wyszło średnio - organizm jeszcze dostosowuje się do nagłej zmiany pogody.

W Witobelu postanowiłem zrobić mały eksperyment i zobaczyć, dokąd prowadzi jedna z bocznym dróg. Początkowo doskonałym, a pod koniec tragicznym asfaltem dotarłem nad Jezioro Witobelskie, może niespecjalnie malownicze...

..,ale zawierające nad brzegiem sympatyczną atrakcję w postaci koniny :) Stado koni zawsze wywołuje u mnie uśmiech, bo to zwierzęta niezwykle mądre, a do tego komunikatywne. Udowodnił mi to dziś jeden młodziak, który nie tylko dał się pogłaskać, ale wybitnie zainteresował moim rowerem :)


Jednak gdy zaczął mi zjadać podsiodłówkę i zabierać za siodełko, wolałem się pożegnać :) A ta kropka na czole wydawała się jakaś znajoma z innego gatunku czworonogów :)


Podsumowując: dobrze, że był ten czelendź, bo dzięki niemu mam nowego kumpla, i to za darmo :)

Rellive będzie później, tak samo jak moja bytność na BS, bo czas nagli, więc jeśli w tekście są jakieś błędy to sorry, skoryguję wieczorem.

EDIT: Relive "już" jest, o tutaj.


  • DST 53.15km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.22km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 160m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wietrzny oddech Pegaza :)

Sobota, 22 września 2018 · dodano: 22.09.2018 | Komentarze 11

Myślę, że łatwo zgadnąć, co będzie głównym motywem mojego dzisiejszego wpisu, pierwszego po załamaniu pogody. Oczywiście chodzi o... musztardę :)

Ale najpierw jednak o aurze. Wczoraj wieczorem i w nocy wiatr urywał łby, rano już tylko kaski. Oj, przypomniałem sobie - niestety zgodnie z zapowiedziami - co czeka nas jesienią. Nie chciało mi się nawet kombinować z trasą, tylko pojechałem w tę i z powrotem na zachód: z Dębca przez Plewiska, serwisówki, Dąbrówkę, Palędzie, Dopiewiec i Dopiewo do miejsca, gdzie asfalt kończy się nagle i gwałtownie, czyli do Podłozin - tam nastąpiła nawrotka. Walka z porywami była nierówna i z góry przegrana, więc się nie starałem.

Na niebie też trwała wojna: chmur z czystym niebem. Tu chyba wyszedł remis, bo przez część wypadu towarzyszył mi deszczyk, a przez część taki widok:

W Dopiewie kolejny raz czekała mnie wizualna i mentalna trauma. Akurat dzisiejszym szlakiem kursuję rzadko, więc ze zdziwieniem zauważyłem, że znów coś kombinują, tym razem po drugiej stronie miejscowości. Tak to się prezentuje:

Wyglądało mi to jak przedłużenie koszmarnego kawałka najbardziej klasycznej polskiej DDR-ki, którą jak zwykle olałem. Ale dla pewności zapytałem drogowców, którzy coś tam zamiatali:

- Panowie, tu będzie chodnik czy droga rowerowa?
- Chodnik - odpowiedział pierwszy.
- Jaki chodnik? Ścieżka rowerowa! - z dumą wtrącił się drugi.
- Eeee.... Na pewno? Czyli powstanie tu takie samo gówno jak tamte, które ominąłem? - kulturalnie się upewniłem.
- Nie no, ta kostka jest niefrezowana...
- Super... Ale to wciąż kostka...
- Panie, a co my możemy?

Jak zwykle racja. Oni są niewinni, kretyni zatwierdzający te buble w życiu na nich się nie pojawią... Pożegnałem się więc z panami, a gdy wracałem akurat wiało mi w plecy, więc rozpędziłem się na płaskim do 50+. Zakładam, że istnienie śmieszki tego w przyszłości nie zmieni, bo często mnie w takich przypadkach dotykają problemy ze wzrokiem :)

No i na koniec o musztardzie. Przy wyjeździe z Poznania przyuważyłem, że firma Pegaz, tworząca jej najlepszą na świecie odmianę, czyli Piekielną, pochwaliła się nową wystawką na murze zakładu, więc zatrzymałem się zrobić rowerowe selfie na tym godnym tle.

Wzbudziło to zaniepokojenie ciecia siedzącego w budce, który wychylił się, pewnie widząc we mnie potencjalnego terrorystę :) Pokazałem mu, że tylko robię zdjęcie i krzyknąłem, że lubię widoczne tu wyroby, ale że wiatr duł i nie byłem pewien, czy słyszał, po chwili podjechałem do widocznej w tle "strażnicy" (wąsaty cerber jak widać bał się wyjść), żeby przekazać, iż nie ma potrzeby wzywania ekipy, która zlikwidowała Bin Ladena. Niestety, przekaz się nie udał, bo pan w panice zamknął mi drzwi przed nosem. A przecież nawet nie byłem nieogolony :)

Tutaj Relive.


  • DST 52.20km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.71km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 364m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tup tup

Piątek, 21 września 2018 · dodano: 21.09.2018 | Komentarze 9

No to żegnamy lato z przytupem. Tup tup. Byłby pewnie większy, gdyby nie lubońskie codziennie atrakcje, czyli korki plus ich aktywni uczestnicy, koniecznie chcący akurat jeden samochód przede mną wykonać lewoskręt, zaparkować tam, gdzie już za minutę (lub dwie) zwolni się miejsce, choć prym wiedli miłośnicy tutejszego podejścia do włączania się do ruchu z podporządkowanej, którego sednem jest jedno: "jeśli rowerzysta jedzie główną, to jest na podporządkowanej. Bo tak".

Ale poza tym było bosko, czyli - na moje - diabelsko :) Rano z temperaturą można jeszcze było żyć, solidny wiatr dmuchał przewidywalnie (!) z południa, a wybrana trasa, czyli " muminek" (Poznań - Luboń - Wiry - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Rogalinek - Sasinowo - Wiórek - Czapury - Babki - poznańska Głuszyna - Szczytniki - Jaryszki - Krzesiny - Starołęka - Lasek Dębiński - dom) była na dziś optymalna: dużo drzew, cienia i ładne widoczki. A przede wszystkim: JESZCZE nikt póki co nie wpadł na abstrakcyjny pomysł budowy kolejnych DDR-ek, prócz tych, które niestety zakwitły tu już jakiś czas temu. Taki ostatni bastion :)

Od jutra zmiana pogody na - póki co - taką spod znaku "nie wiadomo jaka", więc za mną pewnie ostatnia okazja do widoku Warty w świetlistej odsłonie: z okolic Rogalinka i z Wiórka.


Tup tup schyłkowe bardzo mi się podobało. Teraz jedynie czekać na wspomnianą zmianę aury, a jako że jak wiadomo normalnie być z nią nie może, zapewne czeka nas już niedługo tupu tup po śniegu...