Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197362.50 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2016

Dystans całkowity:1600.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:09
Średnia prędkość:28.01 km/h
Maksymalna prędkość:55.30 km/h
Suma podjazdów:3889 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:53.36 km i 1h 54m
Więcej statystyk
  • DST 52.00km
  • Czas 01:57
  • VAVG 26.67km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 55m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

ProGnoje pogody

Środa, 30 listopada 2016 · dodano: 30.11.2016 | Komentarze 7

Gdybym dziś miał możliwość dostania w swoje łapy jakiegoś podręcznego, nawet niewinnego człowieka, który zajmuje się wróżeniem z fusów, szumnie nazwanym "prognozowaniem pogody" to pewnie w tym momencie w polskim necie widzielibyście moją podobiznę w zakładce "poszukiwany/poszukiwana". Lub ewentualnie wspomniana persona leciałaby za sprawą mojego wybitnie celnego kopa w cztery litery na jakąś Kamczatkę, gdzie w związku z charakterystycznym klimatem łatwiej byłoby jej przewidzieć istnienie takowego dziwa jakim jest śnieg.

Wyruszyłem jak na siebie wcześnie, bo sporo przed dziewiątą. Przed wyjazdem przejrzałem cztery prognozy, z których na jednej pokazano delikatny opad śnieżku o wartości 0,1 mm. I to by się nawet zgadzało, bo coś mnie tam w Luboniu w tym stylu smyrało po kasku. Ale po chwili przeszło i bez obaw kręciłem dalej, przez Wiry, Komorniki, Szreniawę, Konarzewo, Trzcielin. W sumie "kręciłem" to za dużo powiedziane, bardziej można to było nazwać "ambitnym działaniem mającym na celu nieporuszanie się wstecz". Tak duło, wiało i masakrowało. W połowie trasy jedyne, co udało mi się wyciągnąć to niecałe 24 km/h średniej, i to tylko dzięki nowemu napędowi, bo na starym nie decydowałbym się na mocniejsze stąpnięcie na pedały.

Miałem jednak świadomość, że przecież zaraz się cofam, zaraz wiatr mi pomoże, a jest minimalna szansa, że stanie się moim sprzymierzeńcem! Co prawda za Dopiewem nie za bardzo miał na to ochotę, ale i tak było zdecydowanie lżej. Gdy jednak dotarłem do Palędzia z niebo zaczęło sypać, początkowo nieśmiało, by za chwilę już stracić skrupuły i uderzyć pełną parą zimowego gnoju. Pojawił się nawet na chwilę grad. W kilka chwil drogi zrobiły się blade, a wiadomo co to oznacza przy temperaturze "minus zero"... W Dąbrówce już kombinowałem jak znaleźć optymalną pozycję do utrzymania środka ciężkości, co na lodowych płatach łatwe nie było, natomiast cała jazda po serwisówce przy S11 to czysta walka o utrzymanie pionu. Każdy skręt był ciekawą przygodą, a zjazd z wiaduktu prawie skokiem Małysza z K230 (czy jakie tam są te skocznie). Udało się dotrzeć do drogi na Plewiska, gdzie chwilę musiałem odsapnąć od wrażeń.

Było grubo przed jedenastą. W prognozach pierwsze "większe" (czyli 0,3 mm) opady zapowiedziane były na... po piętnastej. Gdybym wiedział to nie ruszyłbym szosą, a czołgiem. Lub nawet w ogóle. A tak - pozostało mi mega ostrożnie doczłapać się do domu. Ta misja zakończyła się sukcesem i radosnym przywitaniem klamki od bramy. Mocnej, stabilnej klamki przy solidnej bramie. Taaaak, tego mi było potrzeba :) Przezornie nie patrzyłem już na średnią, coby mi nie przyszły na myśl jakieś głupie pomysły. I dobrze zrobiłem :)

Za oknem widzę perspektywę. Braku roweru przez najbliższe kilka dni. Bo coś czuję, że początek grudnia będzie pogodową rzeźnią.


  • DST 51.80km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.00km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 107m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ser(z)wis

Wtorek, 29 listopada 2016 · dodano: 29.11.2016 | Komentarze 0

Dawno mi się tak ciężko nie wstawało jak dziś. Pierwotnie miałem być na nogach o ósmej rano, realnie stało się to… ciut później. Dokładnie półtorej godziny później. No życie :) Gorzej, że miałem konkretny plan działania, a lenistwo mi go trochę skomplikowało.

W końcu ruszyłem, zaczynając „kondomika” od strony Komornik, Szreniawy i Stęszewa. Wiało mocno, w pysk i z boku, więc nie cisnąłem, tym bardziej, że drogi były wciąż śliskie. Zakręciłem sobie na Łódź i Dymaczewo i w końcu Mosinę, gdzie znajdował się mój dzisiejszy cel wyjazdu. W międzyczasie dostałem info, że wpadła nam do firmy niezapowiedziana, sympatyczna jak zwykle kontrola (hje hje) i spóźnić się nie za bardzo wypada.

W Mosinie pojawiłem się w jednym celu – wymienić napęd, który już był na takim wykończeniu, że powinien być zarekwirowany i odgórnie zakazany przez profesora Miodka jako skuteczne narzędzie do łamania ustawy o ochronie języka polskiego. Wszystko szło wstępnie sprawnie, dwa wymienne blaty pasowały do aktualnej korby, łańcuch był odpowiedniej długości, problem zaczął się na etapie kasety. W ramach oszczędności bowiem chciałem wymienić jedynie dwie (w sumie tylko te się dało) najniższe zębatki, jak zwykle u mnie najczęściej używane. No i niestety - mimo że zgodnie ze specyfikacją nie mogły nie pasować to... nie pasowały. To znaczy pasowały, ale biegi przeskakiwały. Nie pomogły żadne kombinacje - po prostu dupa. Czas mi się kurczył, więc stanęło na tym, że wziąłem inną, zwykłą, a nie szosową kasetę, a kumpel wziął na siebie wyjaśnianie z Shimano jak to możliwe, że kupiony komponent do danego sprzętu nie chce współpracować z resztą. A jak się zagadka wyjaśni to po zimie się wymieni. W sumie, biorąc pod uwagę nadchodzącą porę roku, może to dobre rozwiązanie. Gorzej, że kolega jednak pozbywa się sklepu, sprzedając w podobno dobre ręce. Wielka szkoda, bo firma była zaufana, ale możliwość zamieszkania w bardziej na południe położonym, wybitnie górzystym i pełnym jezior kraju wygrał z prowadzeniem interesu w Polsce. Jedyny plus, że jeszcze jakiś czas do wyjazdu nie dojdzie i w razie "w" mam pomoc w serwisie gwarantowaną.

Odchudziłem kartę o stosowną ilość PLN za części, podziękowałem i ruszyłem z kopyta, bo było już przed trzynastą, a ja za godzinę miałem być w centrum Poznania. Mission... possible, mimo że jeszcze zastopowano mnie na wahadle w Puszczykowie. Nadrobiłem wolne tempo z pierwszej, większej (:) ) połowy, dzięki czemu średnia była niska, ale nie aż tak jak ostatnio. W robocie pojawiłem się nawet za pięć czternasta. Można? Moszna.



  • DST 51.55km
  • Czas 01:52
  • VAVG 27.62km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 151m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szosa on ice

Poniedziałek, 28 listopada 2016 · dodano: 28.11.2016 | Komentarze 12

Dziś wyjątkowo nie mam pretensji do wiatru. Miał gnoić oraz masakrować z północnego zachodu. I gnoił oraz masakrował z północnego zachodu. Przynajmniej fair, a nie jakieś pitu pitu, że umiarkowany i słaby, a finalnie dmucha tak, że oczodoły mam na wysokości ucha środkowego. 

Mam za to jak zwykle pretensje do miejskich korków, które skutecznie wybiły mi z głowy marzenia o dobrej średniej. Zresztą już siedemset metrów od domu, na dębieckim przejeździe kolejowym stanąłem przed szlabanem. Po spędzeniu kilku upojnych minut, podczas których przepuściłem dwa pociągi, a szlaban wciąż leżał niewzruszony, postanowiłem wyjątkowo zmienić trasę, zamiast przez Górczyn pchając się przez Wildę. Nigdy więcej. Potem masakra aż do Golęcina. Gdzie ze zdziwieniem zauważyłem, że ktoś wpadł na pomysł, żeby częściowo posypać kilka z DDR-ek piaskiem. Czemu kilka, a nie wszystkie - tego już nie wiem, ale liczy się choć tyle.

Z zaliczoną po jeździe przez miasto prędkością średnią na poziomie 23 km/h (oł je!) ruszyłem dziarsko w kierunku Strzeszynka. Ostrożnie, bo od rana było średnio ciekawie z przyczepnością. Zachciało mi się nie łamać prawa i postanowiłem pokręcić kawałek niedawno położoną ścieżką przy Koszalińskiej. Błąd. Po stu metrach żałowałem, że nie zamontowałem sobie gąsienic.

Hamując butami przeczołgałem się przez pobliskie brzozy (bo to chyba brzozy?) i w panice wpadłem na normalną, regularną ulicę. Po raz kolejny okazuje się, że przepisowa jazda rowerem to w polskich warunkach działanie na szkodę własnego zdrowia i życia :)

Przed Psarskim zrównał się ze mną samochód. 
- Sorrry, gdzie tędy dojadę?
- No, do Kiekrza. A potem do Rokietnicy.
- Hmm. A na ten, no... Poznań Dębiec to którędy?

Jako że pokonałem właśnie siedemnasty kilometr od tej lokalizacji, a koleś jechał w dokładnie odwrotnym kierunku to trochę mi zajęło sprowadzenie go choć wstępnie na właściwy azymut. Mam nadzieję, że jakby co gdzieś przed Wrocławiem się zorientował, że nie wymieniłem precyzyjnie wszystkich zakrętów, które trzeba było zaliczyć :)

Dotarłem do Rokietnicy, stamtąd rzut na Napachanie, Chyby, Przeźmierowo i na poznańskie Ogrody wzdłuż DK92. Końcówka to znów korki na Górczynie i do domu. Ślisko, zimno. wolno, ale pięć dyszek wpadło.


  • DST 52.20km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.54km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 84m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niedziela dymka

Niedziela, 27 listopada 2016 · dodano: 27.11.2016 | Komentarze 12

Delikatnie pisząc – zostałem dziś wydymany przez pogodę. I to dosłownie. Przed wyruszeniem rano spojrzałem za okno – mokro. No to cross. Wieje mocno. No to cross.

No to cross.

Generalnie w połowie decyzja została podjęta prawidłowo. Bo podczas jazdy czołgiem istniało mniejsze ryzyko, że mnie zwieje z drogi niż gdybym wyjechał szosą. Aha, tak, wiało dziś mocno i nie jest to – cytując - „paranoja” :) Natomiast co do dróg to już za Plewiskami były one suchutkie jak gardziołko pana Zenka po skonsumowaniu ostatniego dostępnego bełcika. Co prawda pod koniec trasy (Poznań-Plewiska-Dąbrówka-Palędzie-Dopiewo-Trzcielin-Konarzewo-Komorniki-Plewiska-Poznań) znów kręciłem po kałużach, ale nie zmienia to faktu, że... (tu pierwsze zdanie).

W ogóle dziś mało co wyglądało na normalne:


Mimo niedzieli wyjazd owocował w przygody. Na samym początku, na ulicy Opolskiej, wyprzedził mnie na gazetę pewien samochód. Nie byle jaki, bo Straży Miejskiej. W Plewiskach, zaraz przy tamtejszym stadionie aktywowały się jakiś czas temu dwa kundle, które regularnie uprzykrzają mi życie. Dziś również. Na pustej generalnie w dni wolne od pracy ulicy Szkolnej między Palędziem a Dopiewem zawsze jest kilka chwil, gdy robią się korki w tę lub drugą stronę. Oznacza to, że wierni jadą do lub z kościoła. Oczywiście jak zwykle nasi miłośnicy życia chronionego od wytrysku do narodzin mają gdzieś tych już realnie żywych i wyprzedzanie w ten sposób, że lusterka mogłem dziś wyrwać lewą rzęsą, było kilkukrotnie normą. A jeszcze kilka kilometrów wcześniej, przy osiedlu klocków w Dąbrówce, paniusia długo zastanawiała się kiedy wyjechać z podporządkowanej. W końcu zrobiła to dokładnie wtedy, kiedy byłem jakieś pół metra od niej. Widocznie PZ-tem się nie rodzi. PZ-tem się zostaje ;)

Katowałem dziś dousznie przez prawie całą drogę nowy projekt, który Moby stworzył pod nazwą The Void Pacyfik Choir. Genialność nad genialnościami. Moby wrócił do mentalnych korzeni, czyli punka, okraszonego jak to u niego elektroniką. A ten teledysk, znaleziony wczoraj przez mnie w okowach internetów, jest po prostu cudowny. Choć aż za bardzo prawdziwy...



  • DST 53.20km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.52km/h
  • VMAX 52.70km/h
  • Temperatura -0.5°C
  • Podjazdy 127m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nie ja

Sobota, 26 listopada 2016 · dodano: 26.11.2016 | Komentarze 24

Od wczorajszego popołudnia łażę jak skwaszony. Miałem pecha i w wyniku kilku niezależnych ode mnie zbiegów okoliczności prawdopodobnie zawaliłem jeden z korpogównianych elementów (oczywiście ważny jest każdy, a jeden ważniejszy od kolejnego ważnego), co odbije się na części mojej premii. Niestety w grudniu. Kilka stówek w plecy przed świętami - kocham to. A i jeszcze trzeba się będzie tłumaczyć z czegoś, na co wpływ mam minimalny. Oł je. 

Zapał do jazdy miałem dziś więc... no, generalnie go nie miałem. Postanowiłem wykręcić swoje pięć dyszek bez ciśnienia, a wybitnie pomógł mi w tym przenikliwie zimny wiatr oraz temperatura - pomiędzy minus jeden a zero. Całego "kondomika" z Dębca przez Komorniki, Szreniawę, Stęszew, Dymaczewo, Mosinę, Puszczykowo oraz Luboń wykonałem tempem nawalonego ślimaka i miałem to gdzieś. Jak jakiś nie ja.

Brr.


  • DST 52.30km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.53km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 48m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wpis czwórkolny

Piątek, 25 listopada 2016 · dodano: 25.11.2016 | Komentarze 13

Mgła w ciągu ostatnich dni stała się takim chlebem powszednim, że powoli zamienia się w zakalec. Fajnie jest raz na jakiś czas pozachwycać się malowniczymi mlecznymi drogami, oszronionymi drzewami i brakiem widoków na teraźniejszość, ale bez przesady. Człowiek wygląda jak opóźniona w rozwoju choinka z tymi wszystkimi światełkami na kasku, kierownicy i pod tyłkiem, co chwili musi uważać, bardziej na innych niż na siebie. Oczywiście w polskich warunkach immanentną częścią całej zabawy jest szarżowanie kierowców - dziś widziałem skutki dwóch kolizji, wyglądające bardzo konkretnie. A minęło mnie na trasie chyba z pięć karetek na sygnale.

Wykręciłem kółeczko z Dębca przez Plewiska, Skórzewo, Dąbrowę, Sierosław, WIęckowice, Fiałkowo, Dopiewo, Palędzie, Gołuski, Plewiska i do domu. Uwaga - i tu piszę to z pełną odpowiedzialnością, świadomy praw i obowiązków - lekkiego, ale jednak wmordewinda miałem przez osiemdziesiąt procent drogi. Raz jeszcze wytłumaczę o co biega, bo nie chce mi się wałkować znów tematu - wmordewind wcale nie oznacza, że wieje mocno, a że po prostu ma się podmuch prosto w ryj. I tyle :) Aha, zimno - jeden stopień na plusie pod koniec jazdy, na starcie w okolicach minus jeden.

Pomiędzy Plewiskami a Poznaniem wyhaczyłem samochód w stanie niemal idealnym. Prawdopodobnie należy on do niemieckiej emerytki jeżdżącej raz na miesiąc do wnuczka z prędkością 30 km/h (jak w reklamie). Może ukazywać minimalne uszkodzenia, choć średnio istotne dla jego działania :)
A skoro już o czterech kółkach to idąc dziś do pracy natrafiłem na Mini Coopera na "moich rodzimych" jeleniogórskich blachach. To akurat nic specjalnego, ale przykuła moją uwagę jakaś zmutowana wersja chrześcijańskiej rybki. Gdy się przypatrzyłem gęba mi się uśmiechnęła. Swój człowiek posiada to auto :)



  • DST 53.20km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.52km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 211m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czerwono mi

Czwartek, 24 listopada 2016 · dodano: 24.11.2016 | Komentarze 8

Na wstępie zaznaczam, że nie będę dziś narzekał na wiatr. I wypraszam sobie insynuacje, iż robię to wtedy, gdy nie trzeba. Po prostu za często trzeba. Ale nie dziś :)

Ponarzekam za to na to, że zmienił kierunek na północny, przez to zgodnie z moją odwieczną zasadą ruszyłem mu najpierw naprzeciw. Czyli właśnie na północ. Czyli przez cały Poznań. Czyli... a co tu się powtarzać, opisywałem już te pieszczoty wielokrotnie. Łącznie w sadystycznych miejskich objęciach spędziłem prawie 2/3 trasy, a dokładnie 32 kilometry. Postanowiłem bowiem znaleźć alternatywną drogę z Dębca na Morasko, której nie było przez ostatnie (bagatela) pięć lat. Tyle bowiem trwał remont Ronda Kaponiera. Dziś postanowiłem ponownie rozdziewiczyć trakt Głogowska - Kaponiera - Sołacz. W skrócie można go opisać tak: czerwone-czerwone-czerwone-czerwone-zielone (wow!!!)-czerwone-czerwone-czerwone. I rondo, przez które przedarłem się na dwóch kółkach premierowo, ale o dziwo sprawnie. Pasy dla rowerów są w kilku miejscach bezsensowne i nielogiczne, ale przynajmniej są i wiem, że mój jest ten kawałek... asfaltu. Tym razem pozytywnie czerwonego :) Nie jest źle i przyznam, że spodziewałem się masakry, a trafiłem tylko na lekkie mordobicie. I to podczas jazdy w obydwie strony.

Po przejechaniu klu programu pokręciłem dalej zgodnie z opisanym powyżej schematem i trenując interwały dotarłem przez Piątkowo na Morasko, gdzie w końcu odżyłem na tamtejszych hopkach, które pociągnęły mnie za sobą aż do dawno nie odwiedzanego Biedruska. Tam zawróciłem swoimi śladami, powtórzyłem miejską gehennę i zameldowałem się w domu, starając się wyprzeć "osiągniętą" średnią. Samo stanie w korkach i na światłach zajęło mi ponad piętnaście minut z czasu, którego zdecydowanie dziś nie miałem. Już nie mówiąc o chęci na dalszą jazdę w dniu dzisiejszym, bo wróciłem zmęczony psychicznie jak po godzince intensywnego mobbingu w korpo :)


  • DST 53.30km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.05km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 201m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

WmordeLuboń

Środa, 23 listopada 2016 · dodano: 23.11.2016 | Komentarze 26

No to fajnie było, jeszcze w sumie jest, ale się kończy. A mianowicie - przede wszystkim kończy się napęd w szosie. Żeby z moich ust nie wydobywały się słowa powszechnie uznawane za uznawane to kręcę jak na jajku. Kombinacje zębatkowe między tyłem a przodem powstają takie, że każdy teoretyk kolarstwa miałby mnie ochotę ukatrupić, no ale jakoś trzeba sobie radzić. Tym samym minimalizuję ilość przeskoczeń łańcucha do wartości, których już zmniejszyć się nie da. Liczyłem na to, że uda mi się jakoś dobić na starym zestawie do końca roku, ale chyba niestety trzeba już podjąć drastyczne kroki.

Skończył się też - po jednodniowym, genialnym epizodzie - przewidywalny wiatr. Po wczorajszej komfortowej jeździe zło jak zwykle musiało wrócić. Tym samym na dokładnie calutkiej trasie (Dębiec - Starołęka - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Rogalin - Mieczewo nawrót - Rogalin - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Luboń) miałem wmordewinda, przyznać trzeba, że niezbyt silnego, ale jednak. Życie. Dzisiejszy wyjazd niniejszym odhaczam po prostu jako ten z gatunku "odbyło się".

Po raz któryś z kolei zostaję zadziwiony kulturą, a w sumie jej brakiem, kierowców lubońskiego TransLubu. Istnieje ewidentny kontrast między autobusiarzami jeżdżącymi w barwach poznańskiego MPK a właśnie nimi. Nie wiem czy to kwestia odpowiednich szkoleń czy mentalności przynależnej moim ulubionym "lubończykom", ale ci z Poznania praktycznie za każdym razem dziękują światłami za umożliwienie wyjazdu z zatoczki, ci drudzy - gdzie tam! Potrafią do tego wyjechać bez sygnalizowania, że w ogóle ruszają, a dziś byłem jeszcze świadkiem jak gnojek zamknął drzwi przed nosem dziewczynie, która dawała znać, że czeka na biegnącego już chłopaka. Szczyt "buctwa". Jak pewnie wiadomo kocham i uwielbuam Luboń, ale kolejny raz postuluję zrównać go z ziemią i założyć plantację ziemniaków. Lub buraków, bo jak wiadomo to to samo :)


  • DST 58.55km
  • Czas 01:57
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 120m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Błotnik i nadbudowa

Wtorek, 22 listopada 2016 · dodano: 22.11.2016 | Komentarze 8

Ależ genialna dziś pogoda się trafiła. Nawet mi :) Trzynaście (!!!!) stopni na plusie - nie spodziewałem się, że coś takiego czeka mnie jeszcze w tym roku. A tu proszę... Dodatkowo - znów wyjątek nad wyjątkami - wiatr PRZEWIDYWALNY. Czyli po prostu przeszkadzał jak zwykle, ale też kilka razy nie przeszkadzał. Tylko kręcić!

Ruszyłem dziś z mini misją. Obiecałem bowiem załatwić i dowieźć pewien sympatyczny gadżet, poniekąd związany z moją pracą, do rowerowego w Mosinie. Udało się, a w zamian, zupełnie bezinteresownie dostałem nieużywany, bardzo porządny, aczkolwiek pomysłowy i fikuśny tylny błotnik do szosy mocowany na sztycy. Tego mi brakowało. A najbardziej mojemu tyłkowi. Miły prezent :) Szkoda tylko, że dalsze losy sklepu/serwisu w aktualnej formie są niepewnie, bo kumpel, a jednocześnie właściciel ma już serdecznie dość zawodowego użerania się z rodakami. Nie dziwię się, bo polactwo potrafi zniechęcić do wszystkiego. Co będzie - zobaczymy.

Zanim dotarłem do Mosiny to po wyjeździe z Poznania odstałem swoje w Luboniu, dość płynnie minąłem Wiry, ale w Puszczykowie musiałem się cofnąć z głównej drogi, bo po kilku minutach postoju w korku spod znaku zapytania było to jedyne rozsądne wyjście. Na objeździe oczywiście przed samym pyskiem zamknął mi się szlaban. I znów pauza. Na szczęście już druga połowa trasy "kondomikowej+", przez Dymaczewo, Stęszew, Szreniawę, Rosnowo, Komorniki i Plewiska poszła sprawniej. Jako że głównie dziś objeżdżałem, a nie jechałem zgodnie ze standardem to względem klasycznej trasy wyszło ponad siedem kilosów nadbudowy. No i fajnie.


  • DST 57.40km
  • Czas 02:07
  • VAVG 27.12km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 172m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gumoprotest

Poniedziałek, 21 listopada 2016 · dodano: 21.11.2016 | Komentarze 7

Ostatnio w komentarzach pod wpisami dominujący był temat gum. No i zostało wykrakane. Dziś rano, gdy zwlekłem się wcześniej z łóżka, żeby na spokojnie ogarnąć czas przed pracą, postanowiłem jeszcze dopompować przednie koło w szosie. Nakrętka jakoś nie chciała puścić, więc trzeba było spróbować mocniej. I puściła. Razem z wentylem. Ładny początek dnia.

Zabrałem się za szybką wymianę, ale w międzyczasie zerkałem za okno analizując sytuację. I doszedłem do wniosku, że nie był to przypadek, bo znaleźć suche miejsce na drogach po nocnych opadach było niemożliwością. Gdy więc uporałem się z awarią i tak przygotowałem do jazdy crossa, szosę zostawiając w domu. Gdy pomyślałem sobie o trasie przez Starołęcką decyzja została podjęta już bez zastanowienia :)

Pokonałem wspomnianą gehennę, dotarłem do Czapur i postanowiłem skręcić w lewo, przez Babki, Daszewice i Kamionki dobijając do Borówca. W międzyczasie wymyśliłem szatański plan dotyczący dalszej drogi. Skoro szatański to zaliczyłem piekło, czyli kilometrowy kawałek "adolfowych" płyt prowadzących do Skrzynek. Następnie zahaczyłem o Kórnik i zawróciłem jak zwykle przepięknym leśnym traktem przez Mieczewo, Rogalin, Rogalinek. Puszczykowo, gdzie w końcu prawie skończyli remont przejazdu kolejowego, oraz nieprzepięknym horrorem przez Luboń.

Poznań przywitał mnie nisko lecącą nad głową F-16-tką. Tak nisko, że próbowałem zrobić zdjęcie, ale jak to z myśliwcami bywa - nie było go zanim wyjąłem telefon :) A w domu wylądowałem upaćkany błockiem tak, że najbardziej radosnym z elementów, które witały mnie były drzwi. Od pralki.