Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 209176.10 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 700345 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Trollking.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:6972.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:272:50
Średnia prędkość:25.55 km/h
Maksymalna prędkość:67.50 km/h
Suma podjazdów:74000 m
Liczba aktywności:132
Średnio na aktywność:52.82 km i 2h 04m
Więcej statystyk

Od Perły Zachodu na zachód

Sobota, 2 maja 2015 · dodano: 02.05.2015 | Komentarze 2

Poranna analiza prognoz pogody - czterech - powiedziała mi, że wiatr wiał będzie do wyboru: albo z zachodu, albo ze wschodu, albo z północy, albo z południa. I co najlepsze - wszystkie miały rację. Pierwotnym kierunkiem miał być Wleń, położony na NE i tam właśnie ruszyłem. Tak sobie kręciłem i na dziesiątym kilometrze stwierdziłem, że mi się tam nie chce jechać. Jak urlop to urlop :) Dotarłem do górki w Strzyżowcu i zawróciłem, mając już w głowie zarys planu.

Było nim odwiedzenie Perły Zachodu, czyli miejsca, w którym się... ożeniłem. Dawno nie byłem takm rowerem i w końcu z przyjemnością nadrobiłem to dwukołowe faux pas :)



Po odetchnięciu pełną piersią przy Jeziorze Modrym zawróciłem i zafundowałem sobie dość kilerski podjazd pod Siedlęcin Górny. zaledwie kilkukilometrowy, ale za to z zacnym pochyłem. W nagrodę dostałem zjazd do Jeleniej DK-30, choć z rozpędzenia się wyszły nici, bo akurat zaczęło wiać mi w pysk.

Potem kurs przez jeleniogórskie Zabobrze do Maciejowej, tam skręt przez Jasiową Dolinę do Wojanowa, Łomnicy i nawrót jedynym fajnym w Stolicy Karkonoszy DDR-em przy trasie z Karpacza,

Na drugą część dnia jest zaplanowany wyjazd do Szklarskiej - czas poczuć się jak zwykły turysta z nizin wśród długoweekendowego bydła :) Oczywiście nikogo nie urażając.


Kategoria Góry


Koziołek karkonoski

Piątek, 1 maja 2015 · dodano: 01.05.2015 | Komentarze 2

Wszelkie prognozy mówiły o tym, że będzie padać. Czyli z kręcenia nici. Człowiek ma jednak raz na kilka miliardów lat szczęście i ruszając lekko po ósmej rano wbiłem się w międzydeszczową lukę. Żeby jednak nie było za różowo to dopowiem, że oczywiście mnie zlało, ale tylko na kawałku trasy, za to tym najciekawszym, gdzie człowiek mógłby się zacnie rozpędzić. No nie mógł.

Dzisiejszą objazdówkę rodzimych terenów zacząłem dojazdem do Cieplic, z których skręciłem na drogę do Szklarskiej. I w sumie chciałem właśnie tam jechać, ale gdy uświadomiłem sobie, że czekałby mnie potem zjazd wzdłuż rzeki, a ja nie wziąłem rękawiczek z palcami ani cieplejszej bluzy to wygrał rozsądek (!!!) i w zamian zafundowałem sobie podjazd z Piechowic do Michałowic. Kurde, jak ja lubię tę trasę... Serpentynki ciągnące się w górę środkiem lasu, z prześwitami, a nawet kawałkiem tunelu wydrążonego w skale zawsze były jednymi z moich ulubionych miejsc wypadowych. Dziś również się nie zawiodłem.

Kręci się tam niełatwo ale warto, tym bardziej, że zjazd do Jeleniej od strony Jagniątkowa to już poezja. No, prawie, bo na najfajniejszym kawałku asfalt jest elementem zdecydowanie dyskryminowanym przez dziury i kamienie. Doszła do tego jeszcze mżawka i deszcz, więc zamiast rekordów prędkości pobiłem rekord w męczeniu klocków hamulcowych. Ale i tak sporo z programu "50 plus" udało się zrobić :)

Jak już zjechałem to brakowało mi kilometrów do pięćdziesięciu, więc skręciłem na Zachełmie, Stawy Podgórzyńskie, Cieplice, stamtąd na Wojcieszyce i do Jeleniej. Na mapie wyszedł na moje... poznański koziołek. Chwilę po wylądowaniu na jeleniogórskim rynku, gdzie się wychowałem, lunęło już porządnie.

A po południu pojechaliśmy w Góry Kaczawskie - mało znane, niedoceniane, ale za to z perełką natury - tzw. Organami Wielisławskimi. Zadupie jakich mało, ale warte odwiedzenia :)



Kategoria Góry


Ósemka Rudawsko-Janowicka

Czwartek, 30 kwietnia 2015 · dodano: 30.04.2015 | Komentarze 9

Dziś krótko: wcześnie rano (pobudka o 5:10 !!!!!!) wyjazd do Jeleniej Góry, gdzie wbrew zamierzeniom napotkaliśmy całkiem ładną, choć lekko zachmurzoną aurę. Spodziewałem się deszczu, więc do tematu ewentualnego roweru, wcześniej nieprzewidzianego, trzeba było podejść jak pies do jeża. Kołem ratunkowym okazało się to, że zombie, czyli stary, emerytowany góral, stał się ostatnio na moją prośbę obiektem wymiany tylnej piasty i trzeba było wypróbować czy wszystko jest ok. No cóż, musiałem się poświęcić :)

Ruszyłem lekko przed trzynastą i przyznać muszę, że jak mniej piszczy jakaś tam ilość rzeczy to jedzie się ciut przyjemniej. Wiatr był nieokreślony, wciąż się zmieniał, więc z chęci, a nie wyboru skierowałem się na wschód. Najpierw Łomnica, potem Karpniki i wspinanie się oraz zjazd przez tamtejszą przełęcz aż do Trzcińska. Następnie na Janowice Wielkie, tam dojazd do trasy JG-Wrocław, powrót do Jelonki, zaraz za granicą skręt pod górkę na Jasiową Dolinę, zjazd na Wojanów, dokręcenie do Mysłakowic, tam dopchanie się i powrót drogą z Karpacza. Wyszła koślawa rudawska ósemeczka.

Nie chciało mi się zatrzymywać na robienie zdjęć, więc tylko kilka z rąsi. Jaka będzie pogoda w najbliższych dniach? Najstarsi górale tego nie wiedzą, więc czy pokręcę - się okaże.





Kategoria Góry


Karpaczio - ostatnie ugryzienie

Niedziela, 8 marca 2015 · dodano: 08.03.2015 | Komentarze 4

Wszystko co dobre szybko się kończy. Nie, nie chodzi tym razem o piwo, ale o urlop w wersji mini. Pogoda dopisała, wiatr nie masakrował, temperatury przyprawiały o szok termiczny... Oj, było zacnie.

 
Dziś nastąpiło zamknięcie sagi i w przeciwieństwie chociażby do "Gry o tron" nie odnotowano żadnego trupa. Choć nie, sorry, podczas powrotu zaczął wyskakiwać jeden trup z szafy, a konkretnie z tylnego koła. Prawdopodobnie zostala nim piasta, bo z metra na metr piski i zgrzyty zaczely być coraz bardziej słyszalne, nawet przez słuchawki. Niedobrze...
 
Trasę wybrałem sobie deserową, bez kosmicznych podjazdów i nieświadomej walki z KOMami. Najpierw opisywane wczoraj Karpniki, jak zwykle z niepowtarzalnym klimatem spod znaku sumiastych wąsów panów herbu brzuszka, kija i spławika. Oraz przegląd zatowarowania jeleniogórskiego lotniska, godne XXI wieku.
 
Potem zakręt na Bukowiec, Kowary i Miłków, gdzie walnąłem klasyczną fotę klasycznego (oj, bardzo...) roweru w bardzo klasycznej scenerii.
 
Podjaździkiem przez Ścięgny dotarłem do Karpacza, który jedynie liznąłem, no bo bez przesady, kiedyś w czasie urlopu można w końcu stać sie leniem :)

W pobliskim Miłkowie ukazał mi się wciąż niedokończony domek, jakiś kurde inny. Nie wiem dokładnie co z nim jest nie tak, może kolor dachówek? :)
 
Do Sosnówki udało mi się wjechać z astronomiczną jak na starego grata prędkością 55 km/h (w panice zrobiłem szybki przegląd fragmentów, które potencjalnie mogą odłączyć się od korpusu, w tym mojego, ale niepotrzebnie. Choć kto wie, może to wtedy rower zaczął mieć na mnie focha?). Następnie Podgórzyn, Zachełmie i Jelonka ugryziona od strony Sobieszowa. Od tego momentu moim towarzyszem stał się zgrzyt i - zupełnie nieproszony jak teściowa w kawalerce - był ze mną do samego końca. Coś z nim trzeba będzie zrobić...
 
Do Poznania wracam z poczuciem dobrze wykonanej roboty. I nawet zadwolony jestem z dzisiejszego wyniku, bo czuję się jakbym wygrał Siódmy Rajd o Puchar Sołtysa Napachania na starej, niedożywionej chabecie. Tylko koni, tylko koni żal...

Ps. Pisałem już, że dostając wybór: dodawanie wpisu na BS na tablecie albo nabijanie na pal połączone z rozczłonkowywaniem miałbym spory dylemat? No to po dzisiejszej walce w tym temacie tylko to potwierdzam.


Kategoria Góry


Szklarska plus zamkowy deser

Sobota, 7 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 4

Dzisiaj mogłem wyjechać już bardziej na luzaku. Czyli... wyjechałem tak samo jak wczoraj, po ósmej. Siła przyzwyczajenia - jak widać nawet nie trzeba mnie specjalnie tresować miesiącami, jeden dzień wystarczy. Kynolodzy pewnie biją się o mój kod genetyczny :)

Plan był niezwykle prosty - dotrzeć do Szklarskiej Poręby i wrócić. Banał. Trasa składa się z dwóch odcinków - w miarę prostego i zdecydowanie w miarę nieprostego. I ten drugi zawsze sprawia mi największą frajdę, choć pierwszy zaspokaja pewnie niedostatki widokowe:

Na rysunku powyżej przedstawiono idealną sytuację pogodową, która i mnie zadziwiła. Od granicy Piechowic ze Szklarską zaczął rządzić jednak mokry asfalt, kawałki błota, a na samej górze śnieg (pisząc o tym ewenemencie przyrodniczym czuję się w tym roku jak mieszkaniec Egiptu). Cieszyłem się więc, że jadę starym trupem a nie szosą, bo już oczyma wyobraźni widziałem siebie zgrabnie nurkującego w płynącej poniżej rzece Kamiennej po nieudanym wejściu w zakręt podczas zjazdu :) O dziwo jednak jechało mi się całkiem sympatycznie i dotarcie do centrum Szklarskiej nie było aż tak tragiczne jak myślałem analizując swoją "górską" kondycję (Strava tym razem zaśpiewała mi drugie miejsce w tym roku - zadziwiające). Po samym miasteczku trochę się pokręciłem, wykonałem jeden telefon spod znaku "żyję, nie zamarzłem" i mogłem zawracać.

Podczas zjazdu nie poszalałem... Nie chciałem ryzykować na śliskim asfalcie, do tego możliwości mojego górala w temacie rozpędzania się z górki kończą się na max 50 km/h, potem macham w powietrzu jak Flinstonowie - i tyle samo mam z tego pożytku. Znów więc nie mogę się nazwać Schumacherem mtb, średnią mogę zadedykować każdemu uczestnikowi turnusu w Ciechocinku, ale finalnie jestem happy.

Po południu - już zdecydowanie nie rowerem, choć kolarzy o tej porze wykwitło jak mrówków - pojechaliśmy odwiedzić Karpniki, kiedyś wieś, o której powiedzieć "zadupie" graniczyło z pochwałą, a teraz... Ktoś wziął się za renowację tamtejszego zamku z pierwszej połowy XIX wieku ze skutkiem rewelacyjnym - i bardzo przypominającym mi Kórnik, hm... W środku mieści się wykwintna restauracja oraz hotel, a podobno są plany na jakieś SPA (niestety)... Zamek dziś a za komuny to dwa odrębne światy - każdy kradł z niego co mógł, więc odnowienie kosztowało grube miliony złotych. Oby się opłaciło. Poniżej dla kontrastu fotka z Karpnik oraz z Bobrowa (kawałek dalej), gdzie też powoli zaczyna się coś dziać. I pomyśleć, że zdjęcie pierwsze jeszcze w latach dziewięćdziesiątych można było pomylić z drugim...


A na koniec fotka znad stawu w Karpnikach oraz imponujące jak dla mnie dzieło bobrów. Fajnie, że znów się - dosłownie - wgryzają w krajobraz :)




Kategoria Góry


Pilchowice + Szybowcowa

Piątek, 6 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 6

Dobra, przyznaję - napisałem, że nie będę jeździł. Możecie mnie nazywać kłamcą, oszczercą, Pinokiem, a nawet politykiem, ale pisałem to szczerze. Byłem pewien, że w górach pogoda będzie paskudna i jedyne co na mnie będzie czekało to spacerki tempem emeryta (i to z użyciem kijków nordikłokingggg!), a tu proszę, jaka niespodzianka. Ups :)

Przyjechaliśmy do Jeleniej w czwartek po południu, w piątek planowałem randkę z dawno niewidzianym dentystą (klasycznie - w samo południe, jak to w filmach klasy C), a potem celebrowanie urodzin Żony. Musiałem zwlec się więc wcześnie i już o ósmej rano ogarnąłem swoje zombie-mtb (a bardziej "mtb", chyba że chodzi o skrót od słowa "metabolizm") i ruszyłem. Wiatr miał być północno-zachodni i oczywiście taki nie był, ale kierunek mi odgórnie ustalił - Pilchowice i nawiedzenie tamtejszej słynnej tamy. Za ciepło to nie było, ale kilka górek mnie przekonało, że to złudzenie :) Przed samymi Pilchowicami przywitał mnie piękny wiadukt kolejowy:

Potem skręt w lewo i podjazd na tamę. Zrobiłem jeden podstawowy błąd - raz zmieniłem przednią przerzutkę na najlżejszą, sam nie wiem po co. Skarcony zostałem od razu - łańcuch zaplątał się we wszystko co możliwe i tyle miałem z jazdy. Zapomniałem, że ten mój "rower" ma jakieś 20 lat, a to słuszny wiek dla sprzętu i może nie wytrzymywać moich głupot. Po ręcznym wyrwaniu z mechanicznych otchłani tego co było trzeba dokręciłem w końcu na samą górę. O tamie napiszę kiedyś więcej przy kolejnej okazji, teraz tylko fotki na szybko:

Brakowało mi kilometrów, a jazda dalej niemal po płaskim do Wlenia jakoś mi się nie uśmiechał, więc postanowiłem zawrócić i w Jeżowie zaliczyć Górę Szybowcową. Się mi zachciało, cholera... Dawno tędy nie jeździłem i jeden ostry kawałek nieźle mi dał w kość - jednak Osowa Góra pod Poznaniem to nie do końca to samo :) Zaliczyłem tę serpentynkę lekko zziajany, a jak się okazało w domu Strava mi "powiedziała", że było to najszybszy podjazd pod Szybowcówę w tym roku. Co zapewne oznacza, że jechałem jako pierwszy w 2015 :)


Są tu jacyś miłośnicy zjazdów? Zapraszam :) Kiedyś wjeżdżałem tym skrótem bez betonowych płyt, pozmieniało się, oj pozmieniało...

Wróciłem do domu zadowolony, nie przejmując się średnią - bo jakbym zaczął to weźcie ode mnie wszelkie żyletki! :)

Relację z dzisiejszej jazdy dodam albo późnym wieczorem, albo jutro. Tak samo wtedy dopiero ogarnę Wasze wpisy - sorry. Właśnie się dowiedziałem, że idę do teatru - i tyle mam z wolnego, cholera :)


Kategoria Góry


Z góry nieplanowana Jelenia Góra

Wtorek, 10 lutego 2015 · dodano: 10.02.2015 | Komentarze 5

Mój półtoradniowy wypad do Jeleniej Góry był równie nieplanowany, jak czasowo kompletnie bezsensowny. No ale czasem trzeba Rodzicielom pomóc w kwestiach technicznych, więc jeden dzień wolnego i jeden dzień urlopu załatwiły się ekspresowo, a ja wczoraj wczesnym popołudniem zlądowałem w stolcu Karkonoszy :)

Swoje wykonałem, można było wracać. Jednak jeszcze udało się zrobić jedną, zupełnie nieplanowaną rzecz - trening po górkach. Wczoraj Jelenia powitała mnie mega pluchą, dziś od rana była co prawda lekka mżawka, ale z tych mniej upierdliwych. Szybki wlot do piwnicy, sprawdzenie czy od ostatniego przyjazdu ze starego trupa a'la mtb nic dodatkowego nie odpadło, dopompowanie kółek i już mnie nie było. Ruszyłem bez kasku, bez dobrego obuwia etc., bo o zabraniu takich zbytków z Poznania nawet nie pomyślałem.

Wiatr z północnego zachodu wiał dość silnie, więc standardowo wybrałem zgodny z nim kierunek jazdy. Na początek 4 kilometry wspinaczki do Siedlęcina, po której już nie pamiętałem co to chłodek. Potem już pofałdowana jazda w górę i w dół, po na szczęście już w większości rozjeżdżonym asfalcie, choć kawałków błocka i śniegu momentami nie brakowało.

W Pasieczniku coś mi odbiło i zamiast dalej kręcić prosto skręciłem na północ, w kierunku Lwówka. No cóż, błądzić jest rzeczą ludzką. Jak i grzeszyć mową, bo stan nawierzchni już po chwili mnie do tego zmusił :) Ale twardym, nie miętkim itp., więc zaciskając zębiszcza pokonywałem kolejne wjazdy i zjazdy. W końcu się poddałem na wysokości Golejowa - miałem co prawda w dół, ale bardziej wszystko przypominało tu drift na lodzie niż zgrabny zjazd na góralu. Zawróciłem.

Jak już wdrapywałem się z powrotem pod górkę to moje zainteresowanie wzbudził wyciąg. Nie, nie narciarski. Psi. Zaczął mnie bowiem z boku gonić jakiś wilczur, na pierwszy rzut oka bez zabezpieczenia. A jednak - Burek przywiązany był do linki wiszącej wysoko nad nim, a reszta działała na zasadzie orczyka. I tak latał sobie w tę i z powrotem. Sprytne. Zdjęcie zrobiłem na szybko, gdyby jednak psia chęć ugryzienia mnie była silniejsza niż owe inspirowane amatorską szkółką narciarską zabezpieczenia :)

Jechałem bardzo ostrożnie, w Pasieczniku jeszcze zaliczyłem jedną górkę pod podmuch, a potem już z wiaterkiem w plecy. Przez 3 kilometry. Potem zaczęło duć z boku i już nie przestało. W międzyczasie wszelkie kawałki śniegu zamieniły się w kałuże, więc śmigałem jak zawodowy bajker wodny, jeśli takowi w ogóle istnieją. A profil trasy pokazuje, że ani w jedną, ani w drugą stronę nie miałem za dużo chwil na relaksacyjne śmiganie w dół.

Wróciłem jak zwykle ostatnio cały usyfiony. Plus był taki, że tym razem to nie ja muszę zająć się praniem :) Niespodziewany wypad rowerowy - jak na luty - uznaję za udany. Niewiele mi potrzeba jak widać :)

Sorry za jakość wpisu i zdjęć. Fotki robiłem jadąc, "z rąsi", a ktokolwiek próbował dodawać wpis na BS tabletem, tak jak ja teraz, wie zapewne, że nerwy trzeba mieć do tego piekelne...


Kategoria Góry


Świnta - the end

Niedziela, 28 grudnia 2014 · dodano: 29.12.2014 | Komentarze 2

Nie ma co - podczas tych świąt nie poszalałem rowerowo. Drugi i ostatni dzień spod pedałowego znaku powitał mnie zachęcająco najpierw zimnem na poziomie -10, a gdy już zdrowo wyspany i najedzony po śniadaniu zdecydowałem się choć na chwilę pomęczyć siebie oraz znudzonego nieróbstwem górala-staruszka na emeryturze to - szaleństwo - zrobiło się aż -9. Przeszła mi przez głowę myśl o krótkich spodenkach, ale po głębszej analizie okazało się, że to skutek procentów wypitych przy okazji sobotniego spotkania z dawno nie widzianymi znajomymi :)

Wyjazd z Jeleniej zaplanowany był na okolice 15-tej, na zegarku 11-ta, a ja nawet nie założyłem jednej z pięciu warstw ciuchów - oj, rozleniwiły mnie te święta... Do tego zaczął znów padać śnieg, a spojrzenie Żony nabierało coraz bardziej widocznej barwy kojarzonej z piorunami :) Więc albo tak, albo tak: i jak zwykle wybrałem, że tak. Szybciej niż praktykant podczas pierwszego dnia służby w OSP przywdziałem się w strój, który jak zwykle miał o jedno coś za mało (tym razem chodziło o skarpety) i ruszyłem. Wiało umiarkowanie, co przy minus xxxxxx oznacza, że porywiście, do tego strasznie niezdecydowanie, niby z NE, co wstępnie pozwoliło mi na pomysł zaatakowania Kapelli, ale sam się wyśmiałem na trasie podczas któregoś zasypania śniegiem jedynej ogólnodostępnej części pyska, czyli oczu. Pojechałem więc do Maciejowej, gdzie skręciłem na Wojanów, dając sobie chwilę na odmrożenie części kominiarki położonej blisko ust. Przy okazji cykając szybką fotę. Jak widać szału nie było :)

Dotarłem do pałaców w Wojanowie oraz Łomnicy i stwierdziłem, że jakoś za mało kilometrów na powrót, więc jeszcze pokręciłem do Mysłakowic. Oczywiście z kominiarką na pysku wzbudzałem na trasie niemal sensację (nieodzowny element gdy powracam w rodzinne rejony. Ma to swój urok). Dotarłem na trasę z Karpacza, będąc ciekaw, czy ktoś wpadł na pomysł odśnieżenia DDR-a.

Nie zawiodłem się.

Nikt na to nie wpadł :)

W sumie miałem okazję dzięki temu posmakowania asfaltu, który jako bachor objeżdżałem dawno temu, gdy wyrażenie "ścieżka rowerowa" wzbudzała gromki śmiech (piękne czasy - czy nie możemy do nich wrócić???). Doturlałem się do Jeleniej, gdzie zrobiłem sobie jeszcze kawałek po okolicach Małej Poczty (pamiętam do dziś teatralną zapowiedź tego przystanku, gdy w miejskich autobusach raczkowała możliwość komunikowania czegokolwiek przez głośniki) i zawróciłem do centrum, czyli domu.

O jakości jazdy niech opowie sama średnia. Ja więcej do napisania nie mam.

A serducho, które wyszło na mapie dedykowałem Żonie za cierpliwość :)


Kategoria Góry


Świnta

Sobota, 27 grudnia 2014 · dodano: 28.12.2014 | Komentarze 4



Niech sobie gadają co chcą teoretycy logistyki, ale pogodzenie ze sobą świątecznych obchodów mając rodziny w odległości 300 kilometrów od siebie powinno się zlecać jajogłowym z najwyższych sfer. Niestety ja takowych nie znam, więc amatorsko pogodziliśmy ogień z wodą spędzając wigilię w Poznaniu, a dwa dni świąt daleko, daleko na południu. I - co zaskakujące - tym razem nie w samej Jeleniej Górze, tylko kilkadziesiąt kilometrów dalej, w miejscowości Mojesz (nie Mojżesz) pod Lwówkiem Śląskim. Wiocha ta jest całkiem ciekawie położona, jakiś kilometr od całkiem fajnej Szwajcarii Lwóweckiej, czyli o tego:

No i OCZYWIŚCIE tego :)

Świąt nie ma co opisywać - tradycyjnie polskie, z masą żarcia, picia, picia i picia :) Jako że trafiliśmy w łapska agroturystyki to nie musieliśmy nawet nic robić, więc żeby nie zaśniedzieć dużo łaziłem, bo roweru nie było jak sprowadzić. Jeśli ktoś chce na przyszłość znaleźć fajne miejsce na święta w tych okolicach - służę pomocą.

Święta się skończyły, a my kopsnęliśmy się jeszcze na sobotę i niedzielę do Jeleniej. Pogoda się kompletnie zbuntowała, z dotychczasowego 10 na plusie nagle zrobiło się 8 na minusie, do tego posypało, więc żeby nie ryzykować w JG znaleźliśmy się dopiero w sobotę koło południa, a moje marzenia o wypadzie na rower stanęły pod dużym znakiem zapytania, szczególnie na widok wzroku Żony, która widząc mojego wielkiego rowerowego głoda próbowała skutecznie mnie przekonać, że w sumie to jestem najedzony :) Na szczęście już w kotlinie tak złych warunków jak myślałem nie było, asfalt w miarę ok, więc postanowiłem choć na godzinkę się kopsnąć - kosy w plecach udało się uniknąć. A że okazało się, że od sierpnia jedna z dętek znudziła się życiem w piwnicy i popełniła samobójstwo, do tego musiałem zamontować licznik, na trasie byłem dopiero przed 14-tą. Może i dobrze, bo śnieg częściowo stopniał, więc ostrożnie, bo ostrożnie, ale wróciłem do domu w całości. Oczywiście nie było co ryzykować z trasą, więc po prostu ruszyłem na wschód, dojechałem do Radomierza i wróciłem pokrewną trasą.

Tak oto wyglądała jakakolwiek próba skrętu w bok. Asfalt wykazywał jednak kawałki czarności. Zachciało się, cholera, zimy!


Kategoria Góry


Urlop - Karkonosze 2014. Epilog

Środa, 20 sierpnia 2014 · dodano: 22.08.2014 | Komentarze 0

No i nadszedł dzień ostatni, wyjazd zaplanowaliśmy na popołudnie, więc była jeszcze okazja pokręcić. Nie chciało mi się kombinować i ruszyłem po prostu do Szklarskiej, jednak tym razem dojeżdżając do parkingu pod Kamieńczykiem i wracając tą samą drogą. Nogi na tyle już przystosowały się do górek, że nawet specjalnie się nie zmęczyłem wjazdem, choć oczywiście przy tym moim sprzęcie drugim Majką nie zostałem, a o jakości zjazdu wspominać może lepiej nie będę. Za to zmarzłem, bo temperatura nie przekraczała dziesięciu stopni.

Akumulatory naładowałem, swoje zrobiłem, odpocząłem i najważniejszą część urlopu uważam za udaną. 2,5 tysiąca to łącznie przewyższenie, które w ciągu tych czterech dni zrobiłem starym, rozsypującym się trupem plus do tego kilka górskich wypraw. Nie wiem czy to mało czy dużo, fakt jest jeden - w końcu znów poczułem, że żyję po codziennym, niemal wyrzygiwanym pobycie w pracy :)



Kategoria Góry