Info

Suma podjazdów to 725391 metrów.
Więcej o mnie.












Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Kwiecień19 - 89
- 2025, Marzec31 - 204
- 2025, Luty28 - 178
- 2025, Styczeń31 - 168
- 2024, Grudzień31 - 239
- 2024, Listopad30 - 201
- 2024, Październik31 - 208
- 2024, Wrzesień30 - 212
- 2024, Sierpień32 - 208
- 2024, Lipiec31 - 179
- 2024, Czerwiec30 - 197
- 2024, Maj31 - 268
- 2024, Kwiecień30 - 251
- 2024, Marzec31 - 232
- 2024, Luty29 - 222
- 2024, Styczeń31 - 254
- 2023, Grudzień31 - 297
- 2023, Listopad30 - 285
- 2023, Październik31 - 214
- 2023, Wrzesień30 - 267
- 2023, Sierpień31 - 251
- 2023, Lipiec32 - 229
- 2023, Czerwiec31 - 156
- 2023, Maj31 - 240
- 2023, Kwiecień30 - 289
- 2023, Marzec31 - 260
- 2023, Luty28 - 240
- 2023, Styczeń31 - 254
- 2022, Grudzień31 - 311
- 2022, Listopad30 - 265
- 2022, Październik31 - 233
- 2022, Wrzesień30 - 159
- 2022, Sierpień31 - 271
- 2022, Lipiec31 - 346
- 2022, Czerwiec30 - 326
- 2022, Maj31 - 321
- 2022, Kwiecień30 - 343
- 2022, Marzec31 - 375
- 2022, Luty28 - 350
- 2022, Styczeń31 - 387
- 2021, Grudzień31 - 391
- 2021, Listopad29 - 266
- 2021, Październik31 - 296
- 2021, Wrzesień30 - 274
- 2021, Sierpień31 - 368
- 2021, Lipiec30 - 349
- 2021, Czerwiec30 - 359
- 2021, Maj31 - 406
- 2021, Kwiecień30 - 457
- 2021, Marzec31 - 440
- 2021, Luty28 - 329
- 2021, Styczeń31 - 413
- 2020, Grudzień31 - 379
- 2020, Listopad30 - 439
- 2020, Październik31 - 442
- 2020, Wrzesień30 - 352
- 2020, Sierpień31 - 355
- 2020, Lipiec31 - 369
- 2020, Czerwiec31 - 473
- 2020, Maj32 - 459
- 2020, Kwiecień31 - 728
- 2020, Marzec32 - 515
- 2020, Luty29 - 303
- 2020, Styczeń31 - 392
- 2019, Grudzień32 - 391
- 2019, Listopad30 - 388
- 2019, Październik32 - 424
- 2019, Wrzesień30 - 324
- 2019, Sierpień31 - 348
- 2019, Lipiec31 - 383
- 2019, Czerwiec30 - 301
- 2019, Maj31 - 375
- 2019, Kwiecień30 - 411
- 2019, Marzec31 - 327
- 2019, Luty28 - 249
- 2019, Styczeń28 - 355
- 2018, Grudzień30 - 541
- 2018, Listopad30 - 452
- 2018, Październik31 - 498
- 2018, Wrzesień30 - 399
- 2018, Sierpień31 - 543
- 2018, Lipiec30 - 402
- 2018, Czerwiec30 - 291
- 2018, Maj31 - 309
- 2018, Kwiecień31 - 284
- 2018, Marzec30 - 277
- 2018, Luty28 - 238
- 2018, Styczeń31 - 257
- 2017, Grudzień27 - 185
- 2017, Listopad29 - 278
- 2017, Październik29 - 247
- 2017, Wrzesień30 - 356
- 2017, Sierpień31 - 299
- 2017, Lipiec31 - 408
- 2017, Czerwiec30 - 390
- 2017, Maj30 - 242
- 2017, Kwiecień30 - 263
- 2017, Marzec31 - 393
- 2017, Luty26 - 363
- 2017, Styczeń27 - 351
- 2016, Grudzień29 - 266
- 2016, Listopad30 - 327
- 2016, Październik27 - 234
- 2016, Wrzesień30 - 297
- 2016, Sierpień30 - 300
- 2016, Lipiec32 - 271
- 2016, Czerwiec29 - 406
- 2016, Maj32 - 236
- 2016, Kwiecień29 - 292
- 2016, Marzec29 - 299
- 2016, Luty25 - 167
- 2016, Styczeń19 - 184
- 2015, Grudzień27 - 170
- 2015, Listopad20 - 136
- 2015, Październik29 - 157
- 2015, Wrzesień30 - 197
- 2015, Sierpień31 - 94
- 2015, Lipiec31 - 196
- 2015, Czerwiec30 - 158
- 2015, Maj31 - 169
- 2015, Kwiecień27 - 222
- 2015, Marzec28 - 210
- 2015, Luty25 - 248
- 2015, Styczeń27 - 187
- 2014, Grudzień25 - 139
- 2014, Listopad26 - 123
- 2014, Październik26 - 75
- 2014, Wrzesień29 - 63
- 2014, Sierpień28 - 64
- 2014, Lipiec27 - 54
- 2014, Czerwiec29 - 82
- 2014, Maj28 - 76
- 2014, Kwiecień22 - 61
- 2014, Marzec21 - 25
- 2014, Luty20 - 40
- 2014, Styczeń15 - 37
- 2013, Grudzień21 - 28
- 2013, Listopad10 - 10
Góry
Dystans całkowity: | 7399.68 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 290:44 |
Średnia prędkość: | 25.45 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.50 km/h |
Suma podjazdów: | 77567 m |
Liczba aktywności: | 140 |
Średnio na aktywność: | 52.85 km i 2h 04m |
Więcej statystyk |
- DST 52.60km
- Czas 02:03
- VAVG 25.66km/h
- VMAX 51.50km/h
- Temperatura 9.0°C
- Podjazdy 460m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Przesieka(m)
Niedziela, 27 marca 2016 · dodano: 27.03.2016 | Komentarze 18
Wczoraj przed wczesnym wyjazdem powstrzymał mnie deszcz, dziś rzecz o wiele przyjemniejsza - śniadanko! :) Może i robić jedzenia to ja nie lubię, ale pomagać w jego sprzątaniu ze stołu bronić się nie mam zwyczaju, byle trafił on do mojego brzucha i nie było w nim czegoś, co wcześniej łaziło po tym łez padole. Jak już owo się dokonało dostałem dwie godzinki wolnego na rower przed wyjazdem rodzinnym, co tylko potwierdza, że w takim terminie cuda bywają na porządku dziennym.
O dziwo nie padało. Ba! Niebo było przepiękne, a temperatura dochodziła do prawie dziesięciu kresek na plusie w okolicach godziny jedenastej rano. Nienawykły do takich warunków ubrałem się ciut za ciepło, za co zapłaciłem na podjazdach, ale jeśli taki ma być rachunek za idealne warunki do jazdy to poproszę obciążyć moje konto do końca roku. Z góry. A właśnie - góry. Skoro już w nich byłem to postanowiłem dziś zaszaleć i kopsnąć się do Przesieki, która jak wiadomo nie jest najniżej położna, za to ma jeden walor - kiedyś się kończy i zaczyna z niej zjazd. Z tą myślą ruszyłem przed siebie. Moje pseudo-mtb nie pozwala na rozwijanie kosmicznych prędkości, więc niczym czołg telepałem się najpierw do jeleniogórskich Cieplic, potem przez stawy do Podgórzyna, gdzie zacząłem orkę. Przerywaną przystankami. Tramwajowymi (r.i.p. niestety linii do Podgórzyna za komuny)...
...oraz (skoro mam "mostkowy" wyjazd) nadrzecznymi.
O wspinaniu się pod górę napisano już wiele zdań. Prócz jednego - jak przy tym się nie zmęczyć. Ja również Nobla nie dostanę za rewolucję w tym temacie, więc po prostu pokonywałem kolejne metry, centymetry oraz milimetry. Bo tak mi z grubsza w oczach prezentowało się posuwanie do przodu.
Gdy zatrzymałem się na chwilę - już w Przesiece - żeby cyknąć fotkę okazało się, że mam niedaleko za sobą na kole trzech szosowców. Zapewniam, że wyprzedzili mnie tylko dlatego, że zrobiłem sobie pauzę, a jeśli ktoś sądzi inaczej niech to udowodni :) Za to wszyscy ładnie pozdrowili i pomknęli dalej. Wspaniałomyślnie powstrzymałem się od pościgu :)
Dotarłem do mojego ulubionego fragmentu, czyli leśnej przełęczy prowadzącej prosto do Zachełmia. Tam, sapiąc i psiocząc na te cholerne góry spostrzegłem schodzącego w dół rowerzystę w wieku około 50+ z szosą u boku. Schodzącego, raz jeszcze podkreślmy. Z szosą u boku, raz jeszcze podkreślmy. Z troską i chęcią pomocy więc zagadałem (miałem czas, bo kręciłem pod górę):
- Co, dętka poszła?
- Nie, a czemu?
- No bo tak pan prowadzi rower. Nie lubi pan zjeżdżać?
- Panie, ja mam na to cały dzień!
Logika rozwaliła mnie na łopatki i przypomniała skąd pochodzę oraz czemu tak nienawidzę korporacji, jednocześnie w niej pracując. Resecik nigdy nie zaszkodzi.
Kilka fotek z wjazdu, ze szczytu, a także z mijanki z turystyczną furmanką. Nowe Morskie Oko nam się robi, cholibka!
Zjazd zdecydowanie był za krótki. Nie ma sprawiedliwości na świecie!
Jak już wylądowałem na dole to postanowiłem sobie jeszcze pozwiedzać dawne rejony. Wybrałem azymut na jeleniogórski Sobieszów, stamtąd skręciłem na Piechowice, gdzie zakręciłem i wróciłem do Jeleniej od strony Cieplic.
Kilometrów do pięciu dych mi trochę zabrakło, czas miałem pod kontrolą, więc zaliczyłem jeszcze miejsce od dawna niewidziane, czyli osiedle Czarne, z dworem, które od kiedy pamiętam walczy z czasem. Kiedyś już przegrało, ale wciąż się nie poddaje, a ostatnim rycerzem jest pan Jakubiec, człowiek-ikona społecznej twarzy Jeleniej Góry. Szkoda, że jak zwykle samorząd znajduje inne cele, a nie ratunek tego miejsca, który choć nie prezentuje się zbyt okazale (i tak o niebo lepiej niż w latach 90., bo nie było tu nawet dachu) to ma w murach ukryte sporo ciekawej historii.
Tym smutnym akcentem zakończyłem jazdę, parkując koło wielkanocnego sernika.
- DST 56.20km
- Czas 02:11
- VAVG 25.74km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 4.0°C
- Podjazdy 808m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Pławny (w)leń
Sobota, 26 marca 2016 · dodano: 26.03.2016 | Komentarze 7
Tym razem święta zaplanowaliśmy w górach. Rodzinka jest, baza jest, ekipa do robienia żarcia, eeeee, się znajdzie. Generalnie nie zgłaszałem się do pierwszych szeregów :) Wybawieniem miał być rower, ale jak na złość wielkanocna sobota przywitała mnie siąpiącym deszczem. Swoje więc trzeba było zrobić, pojawiłem się nawet po raz pierwszy od jakiegoś miliarda lat w okolicach kościoła z Misją Święconka i o dziwo nie spaliłem się tam żywcem. Chyba że to jakiś wyrok odroczony.
Lekko przed południem zaczęło się rozpogadzać. W to mi graj. Rozgrzeszony z zadań domowych szybko wyciągnąłem z piwnicy trupa, założyłem nową, zupełnie jak zwykle niepasującą do reszty torebkę oraz koszyk z bidonem i ruszyłem. Miałem czas przeanalizować kierunek, oczywiście zależny od wiatru (północno-niby-zachodni), wymyśliłem więc na dziś cel. Najpierw jednak ostro z kopyta musiałem odświeżyć sobie odnóża nienawykłe ostatnio do przewyższeń jadąc do Pilchowic, w których wyjątkowo opuściłem dziś skręt na tamę. Raz można.
Potem Wleń, na trasie do którego zaliczyłem w końcu nieznany wcześniej mostek. Piękny mostek.
Sam Wleń ominąłem dość szybko (cykając tylko z dołu zdjęcie podobno najstarszemu zamkowi w Polsce)...
...i przez Łupki dotarłem do słynnej (?) Pławnej Dolnej. Cokolwiek by o niej myśleć tamtejszy świat szalonego artysty wykracza poza typowo polskie normy :)
Powrót okazał się cięższy niż myślałem. Górki górkami, ale to jak potrafiło wiać na przełęczach przypomniało mi na czym polega prawdziwy hardkor. Większość trasy z Pławnej przez Golejów, Wojciechów do Pasiecznika, gdzie w końcu dostałem chwilę (2 km) nadziei na powiew w plecy, to powolny, grobowy kurs przez mękę. Pomagać nie chciało, wiać w ryj chciało - Polska jaką znam zawsze bliska memu sercu :)
Do Jeleniej Góry dojechałem niczym Kubica, wywalczając średnią powyżej 25 km/h. Zapewne świat się kłaniał z podziwu.
PS. Relacja jest jaka jest. Jeszcze jedno zdanie pisane z tableta i zagryzę. Zdjęcia inne niż widoczne dodam innego dnia, jak dostanę do ręki kompa lub zejdzie mi piana z pyska :)
- DST 51.70km
- Czas 01:59
- VAVG 26.07km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temperatura -8.0°C
- Podjazdy 291m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Górki - amen
Niedziela, 3 stycznia 2016 · dodano: 03.01.2016 | Komentarze 2
Miał być glut, ale udało mi się zmobilizować przed wyjazdem do Poznania, wstać w miarę jak na zimę wcześnie i ruszyć po dziewiątej w trasę. No i zrobić przyzwoity, ludzki dystansik. Termometr pokazywał za oknem minus osiem, ale chwilę po wyjściu na dwór mógłbym się założyć, że chodziło o minus osiemdziesiąt. Lub więcej. Tak przynajmniej wyglądała wersja optymistyczna :)
Plusem było to, że po śniegu na drogach pozostały resztki i można było kręcić bez obaw o równie romantyczne, jak nagłe, przytulenie lewego lub prawego policzka przez asfalt. Miał to być wyjazd zimowo pożegnalny, więc ruszyłem - a jak! - na Rudawy, przez Łomnicę, Karpniki, w których jednak patrząc na potencjalne oblodzenie i chcąc ominąć wyższe partie skręciłem do Krogulca, potem Bukowiec, Mysłakowice i powrót do Jeleniej przez Łomnicę. Ale to nie koniec, bo zabrakło mi kilkunastu kilometrów, więc na spokojnie zaliczyłem jeszcze Cieplice i w miarę happy wróciłem do domu. Niniejszym etap górski uważam za chwilowo zamknięty. A szkoda :)
Aktualnie jestem w Poznaniu... Co tu się kurde dzieje? Śnieg, śliskie drogi, tylko temperatura arktyczna taka sama... Niestety na takie warunki mój cross się nie nadaje, a do tego co najmniej najbliższe dwa dni kiblował będę prawie przez cały dzień w robocie, więc ogłaszam przerwę od roweru. Może pokręcę na chomiku jeśli czasu starczy. A jak sobie porównuję to, co działo się w górach z tym co na równinach to stwierdzam, że chyba po raz pierwszy w życiu miałem szczęście w wyborze terenu do jazdy. Świat się skończył :)
- DST 52.60km
- Czas 02:01
- VAVG 26.08km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura -4.0°C
- Podjazdy 388m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Zawrotnie
Sobota, 2 stycznia 2016 · dodano: 02.01.2016 | Komentarze 5
Na termometrze jakiś minus miliard, zamarznięta ziemia, kawałki lodu i śniegu, drogi przejezdne tylko częściowo... Komu by się chciało ruszać w takich warunkach na rower?
No komu?
No mnie :)
Przyznaję - łatwo nie było. W mieście jeszcze jechało się przyzwoicie, bo główne drogi zostały już rozjeżdżone. Coś mi jednak mówiło, że sytuacja się zmieni. I miałem rację - gdy z jeleniogórskiej Maciejowej skręciłem przez Jasiową Dolinę do Wojanowa nagle ktoś zamontował szklankę zamiast asfaltu. Po raz pierwszy w życiu wjeżdżałem na górkę szybciej niż z niej zjeżdżałem :) Udało się przeżyć, ale trochę mi się skomplikowały plany, bo dalej chciałem jechać do Janowic. Udało mi się dotrzeć do Trzcińska, w którym po zobaczeniu takiego oto widoczku powiedziałem: pas. Życie mi miłe.
Zawróciłem do Wojanowa, potem do Łomnicy i dałem sobie jeszcze jedną szansę, kierując się bardziej na południe. I to był strzał w dziesiątkę, bo droga przez Mysłakowice i Kostrzycę do Kowar, na obwodnicy których zawróciłem tą samą trasą, okazała się o niebo lepsza niż dotychczasowa. Finalnie - jestem z siebie dumny. Albo durny :) A na mapie wyszedł jakiś potwór spaghetti.
Jutro dość wcześnie wracamy. Jeśli uda mi się cokolwiek wykręcić to będzie jakiś mega krótki glut. Potem też nie za ciekawie, bo w poniedziałek i wtorek w związku z brakami kadrowymi czekają mnie nadgodziny. Praktycznie wykluczające rower. Ale przy takich temperaturach wyjątkowo płakać nie zamierzam.
https://www.endomondo.com/users/2935873/workouts/651313028
- DST 32.20km
- Czas 01:13
- VAVG 26.47km/h
- VMAX 42.80km/h
- Temperatura 0.0°C
- Podjazdy 117m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Glut, którego być nie miało
Piątek, 1 stycznia 2016 · dodano: 01.01.2016 | Komentarze 6
I nie było. Jakoś do godziny 13. Ale po kolei.
Sylwestra spędziliśmy wyjątkowo trzeźwo, uciekając mentalnie od jakiegoś dichowego szajsu (Czadomen czy inne badziewie) zza okna jeleniogórskiego rynku. Podsumowanie ostatnich dwunastu miesięcy nastąpi... gdy mi się zachce. Na razie mi się nie chce. Natomiast rozpoczęcie roku 2016 według prognoz zapowiadało się... no nie zapowiadało się. A rano? No nie zapowiadało się tym bardziej :) Zamiast znanych z ostatnich dni: ostrego zimowego słońca, pogodnego mrozku oraz suchych asfaltów styczeń przywitał mnie śniegiem. Nie małym, sympatycznym puszkiem, ale mieszaniną paskudnej brei z błotem. Oraz lekkim przymrozkiem.
Plus był jeden: wyspałem się, co mam nadzieję dzięki tej dacie będzie mi dane przez co najmniej 365, a nawet 366 dni. A jak już tego dokonałem to zgodnie ze świecką tradycją, że jeśli nie kręcę to zaliczam choć symboliczny, około pięciokilometrowy spacer, wykonałem pięciokilometrowy spacer :) Grzecznie wróciłem do domu i ze smętną miną przybrałem pozę "niespełniony rowerowo nałogowiec pierwszego dnia stycznia".
Było rodzinnie, a ja niczym kropla drążyłem skałę. Nie, nic zbereźnego :) A jedynie obserwując pogodę za oknem przyuważyłem, że temperatura delikatnie wzrasta, a śnieg zmienia się w kałuże... Więc... Około trzynastej w ramach negocjacji wyżebrałem dla dobra ojczyzny krótkiego gluta, którego sam z siebie obiecałem poprzedzić rozeznaniem terenu, czyli rozeznaniem stanu asfaltów. Wyszło na moje.
I ruszyłem. Powoli, starym rzęchem, na grubych oponach. Były małe emocje w temacie: co dalej, ale z kilometra na kilometr uśmiech na ryju mi się poszerzał. Bowiem było mokro, było ślisko, ale jedynie w perspektywie jazdy szosą, a poza tym - pełna radocha. Pokręciłem do Cieplic, potem przez stawy do Podgórzyna, stamtąd przez Zachełmie do jeleniogórskiego Sobieszowa, skręt na Piechowice do Trasy Czeskiej, skąd znów przez Cieplice dotarłem do domu. Jak to wyglądało na trasie? Ano tak. Szału widokowego nie było :)
Jaki ja byłem zadowolony na mecie, czyli w drzwiach!!!! Myślę, że większość penitencjariuszy zakładów dla obłąkanie chorych po zażyciu prozacu zazdrościliby mi uśmiechu :) Od razu też podziękowałem Żonie za wyrozumiałość - bo tolerować takiego upartego osła jak ja zdecydowanie zasługuje na medal. Dzięki temu niniejszym dumnie oświadczam, że rok uważam za zaczęty.
A na koniec widoczek na Plac Ratuszowy w Jeleniej Górze, z perspektywy wieży widokowej, około godziny dziesiątej rano. Dla nietutejszych - gdzieś tam z tyłu zazwyczaj są góry...
https://www.endomondo.com/users/2935873/workouts/650925932
- DST 51.60km
- Czas 01:58
- VAVG 26.24km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 0.0°C
- Podjazdy 466m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
To już jest koniec...
Czwartek, 31 grudnia 2015 · dodano: 31.12.2015 | Komentarze 4
...2015 roku. Zdecydowanie dla mnie rowerowo pozytywnego, ale też z trudniejszymi momentami. Na podsumowanie przyjdzie jeszcze czas, dziś w związku z dość specyficzną datą wpis jedynie symboliczny, bo i tak nikt go nie przeczyta :)
Ostatni kurs tego roku odbył się - co pewnie nie będzie zaskoczeniem - po górach. Ale tym razem opuściłem przytulne Rudawy, kierując się bardziej na południe - w bardziej surowe i majestatyczne Karkonosze. Początkowo byłem zdziwiony, że wiatr traktuje mnie jakoś spokojnie, w przeciwieństwie do ostatnich dni. Zagadka wyjaśniła się gdy wyjechałem z niecki, jaką tworzy Kotlina Jeleniogórska - to, czego mi oszczędzono na tym etapie zostało zwrócone z nawiązką. Póki co jednak mogłem delektować się wyjątkowo dobrą pogodą, do Karpacza docierając przez Ścięgny. Jest tam nowa droga - poezja!
Karpacz jedynie liznąłem, bo mając do wyboru: dalszy wjazd albo pierwszy dziś zjazd wybrałem to drugie. Przewidywalny jestem :) Zjechałem sobie do Miłkowa, skąd skręciłem na... Ścięgny, zaliczając drugi raz ten sam podjazd w ramach sylwestrowego dubla. Następnie wybrałem opcję Kowary. I tu zaczęło się wiatrzysko, które stargało mnie koszmarnie. Przy czym słowo "koszmarnie" jest zgrabnym eufemizmem. To była rzeź.
Choć przyznać trzeba, że było też bardziej komfortowo, bo momentami wiatr mi pomagał. I to konkretnie - były fragmenty gdy łańcuch mi się kończył. Podobnie jak kaseta za trzy dychy :) Kowary objechałem, zakręciłem przed zjazdem na Okraj i stanąłem przed dylematem: co dalej. No i co? Rudawy :) Czyli przez Kostrzycę do Bukowca, potem na Krogulec, Karpniki, Łomnicę. Znów u siebie :) Potem Jelenia i... koniec. Ostatni kilometr został wykręcony.
Niestety na jutro prognozy zapowiadają masakrę. Szkoda, bo chciałem rok rozpocząć rowerowo, co pewnie nie będzie mi dane.
Pozdrawiam wszystkich! Dziękuję za kolejny rok kibicowania, oceniania, czasem krytykowania na BS. A przede wszystkim - motywowania, bo nic tak nie nakręca do przykręcania jak ten portal :)
https://www.endomondo.com/users/2935873/workouts/6...
- DST 51.20km
- Czas 01:58
- VAVG 26.03km/h
- VMAX 53.50km/h
- Temperatura 0.0°C
- Podjazdy 483m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Rudawowo
Środa, 30 grudnia 2015 · dodano: 30.12.2015 | Komentarze 8
Zimno się zrobiło. Co prawda o dziwo podobno jest cieplej niż w Poznaniu, ale i tak do żaru tropików troszeczkę brakuje. Niewiele, bo nie niewiele, ale zawsze :) Nie spieszyło mi się więc ze zbyt wczesnym ruszaniem, każdy pretekst był dobry, a w związku z tym, że akurat mamy na okres sylwestrowy pod opieką psa to z zadziwiającą nawet mnie ochotą zająłem się jego wyprowadzaniem. No ale pies jest jeden i nie można się nim zajmować przez cały dzień, więc trzeba się było w końcu zapakować w rowerowe ciuchy i ruszyć :)
Wiało mocniej niż wczoraj i dostałem nieźle po tyłku od zimnych powiewów. Za to jak już udało mi się znaleźć fragment z wiaterkiem w plecki to było całkiem milusio. Trasę dziś zrobiłem początkowo dość podobną do wczorajszej - na Rudawy. Jednak zamiast pokręcić lajtową trasą przez Trzcińsko wzdłuż Bobru zaliczyłem Przełęcz Karpnicką, jak zwykle uroczą. Szczególnie podczas zjazdu :) Wcześniej mijając Łomnicę oraz Karpniki, między którymi sfociłem chyba jedyny w Polsce widoczek, który wszystkim kojarzy się tak samo (w razie wątpliwości - pierwsze zdjęcie od góry).
A potem tak jak wczoraj - przez Janowice do Radomierza, gdzie z górki pozwoliłem sobie już na śmielsze rozkręcenie się do ponad 53 km/h (na szosie - wstyd. Na tym, czym dziś kręciłem - bohaterstwo). Wcześniej upewniając się, że zaciski przy kołach nie odpadły. Nie odpadły - o czym świadczy między innym to, że ten wpis powstał. A jeszcze wcześniej - robiąc sobie selfie. Jak widać nie mam doświadczenia, bo pysk mi wyszedł jeszcze bardziej czerwony niż w naturze :)
Wróciłem do Jeleniej i zamiast tak jak wczoraj zdobywać kapellowe szczyty skręciłem na Karpacz, oczywiście nie planując doń dojechać, bo korki w tym kierunku były większe niż ego pewnego anonimowego polityka rządzącej partii, odwrotnie proporcjonalne do jego wzrostu. Zamiast tego kontynuowałem jazdę ścieżką do Łomnicy, skąd lekko błądząc udało się wrócić na właściwy szlak - czyli do domu.
Na wspomnianej ścieżce odkryłem, że kibiców mam w całej Polsce. Eh, ta sława :) Nie do końca wiem skąd mieli przeciek na temat mojej trasy, której nie znałem nawet ja, ale cóż... Pozostaje uhonorować ich pamiątkową fotą :)
- DST 52.00km
- Czas 02:00
- VAVG 26.00km/h
- VMAX 50.50km/h
- Temperatura 2.0°C
- Podjazdy 600m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Jelonek :)
Wtorek, 29 grudnia 2015 · dodano: 29.12.2015 | Komentarze 6
Przed przyjazdem w rodzinne Karkonosze miałem lekką obawę co do możliwości uruchomienia roweru na czas pobytu. Powód był tyle banalny, co śmierdzący - bowiem pod koniec świąt w piwnicy, gdzie był przechowywany wylała kanalizacja. Na tyle dotkliwie, że zalane było dojście, a spece od tego typu fiołkowych spraw skończyli robotę dopiero wczoraj po południu. Dziś rano więc z duszą na ramieniu oraz klamerką na nosie zszedłem do podziemi i oceniłem sytuację. Na szczęście - nasza część została nietknięta. Uff (dosłownie). Rower był w stanie tragicznym, ale nie gorszym niż ostatnio. Moje obawy, że będzie g...nój zamiast kręcenia na szczęście okazały się niepotrzebne.
Jak już dopompowałem i nasmarowałem co trzeba - ruszyłem. Około dziesiątej, gdy jeszcze było powyżej zera, co prawda lekko bo lekko, ale zawsze. Gdyby ktoś mi jakieś pięć lat temu powiedział, że pod koniec grudnia będę śmigał sobie na luzaku (no dobra, to złe słowo) po górkach to bym go chyba darmowo podwiózł rowerem do jakiegoś pobliskiego zakładu dla niepełnosprytnych (najbliższy jest w Bolesławcu, więc kawałek bym miał). A tu proszę - póki co bez śniegu, bez opadów, choć fragmentami przy rzece Bóbr były delikatne oblodzenia. A skoro o rzece to wyciąg z mojej dzisiejszej trasy.
Najpierw kawałek po Jeleniej Górze, potem: kierunek wschód, którego w Poznaniu nienawidzę, a w Sudetach uwielbiam. Prowadzi bowiem w moje ukochane Rudawy Janowickie. No to wzdłuż Bobru, wśród pagórków, wśród górek, wśród skałek. O tak:
Dotarłem do Janowic (pod wiatr), z których wdrapałem się do Radomierza (pod wiatr), skąd skręciłem z powrotem na Jelonkę (o dziwo z wiatrem). Tak mi się dobrze kręciło z podmuchem w plecy, że bym dotarł do Czech, ale się w porę opamiętałem. Pomógł mi w tym zresztą klekot, na którym jechałem, po przy prędkościach w okolicach +/- 50 km/h odczuwałem powoli odkręcające się zeń śrubki. Znalazłem się ponownie w Jeleniej, a że kilometrów było dopiero około trzydziestu to postanowiłem podjąć samoistne wyzwanie Actimela i zaliczyć jeszcze Kapellę. Kto zaliczał ten wie ;) I tak zaliczałem, i zaliczałem, i zaliczałem. Serpentynek było sporo, kątów liczonych w procentach również, jedynym plusem było to, że było mi coraz mnie zimno :) Udało się dotrzeć.
Zjazd byłby super, gdyby nie tym razem boczne wiatrzysko, które zdecydowanie chciało mnie widzieć na samym dole przepaści. Nie udało się mendzie. A sam zjazd był zdecydowanie przyjemniejszy niż wjazd. Dziwne :)
Co pokręciłem to moje. Teraz nadchodzi mróz i może być różnie. A na mapce (tym razem udostępniam) znów wyszedł mi dorodny jeleń. Miejsce zobowiązuje.
https://www.endomondo.com/users/2935873/workouts/6...
- DST 55.10km
- Czas 02:06
- VAVG 26.24km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 602m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Karkonosze (w sercu noszę)
Niedziela, 4 października 2015 · dodano: 04.10.2015 | Komentarze 11
Tytułowy wers pozostał mi jeszcze z czasów, gdy w liceum ganiałem na mecze Karkonoszy Jelenia Góra (wtedy pod nazwą spod znaku profana - Kem-Budu JG), najpierw w trzeciej, a potem ówczesnej drugiej lidze. Nie ma co, jest ponadczasowy. Tym bardziej, że wczoraj wieczorem udało się jeszcze zaliczyć na Placu Ratuszowym darmowy koncert Leniwca, grupy, którą również widziałem ostatni raz w szkole średniej na Jeleniogórskiej Lidze Rocka, mającą w dorobku utwór na cześć KSK. Eh, wspomnienia :)
A jako że nostalgia mi się jak widać włączyła to w tym drugim i ostatnim tym razem dniu w górach postanowiłem odświeżyć sobie trasę pomiędzy Podgórzynem a Zachełmiem. Wyzwanie to wymagało sporej motywacji, bo z "moich" czasów pamiętałem jedynie dziury, które kiedyś rozwaliły mi doszczętnie koła - od piast po szprychy. Po przejechaniu dzisiejszego kawałka mogę napisać tylko jedno - pierwszego eurosceptyka chętnie zatrudnię do osobistej zabawy z ówczesnymi nyplami. Trasa jest gładziutka, przyjemna i w ogóle nie do poznania. Szczególnie dla człowieka (aktualnie) z Poznania :)
Co nie oznacza, że nie mogę się do czegoś doczepić :) Bo po wyjechaniu z Jelonki, minięciu Stawów Podgórzyńskich oraz samego Podgórzyna (tu jako pauza piękny pomnik tramwaju, który kursował kiedyś w te rejony, dopóki jakiś bezmózg w latach 60. nie postanowił zamknąć linii, stawiając na autobusy)...
...oraz niedalekich skałek...
...wjechałem do Przesieki. Było fajnie, serpentynki, ciągle pod górę, czyli tak, jak miało być. Tak:
Ale jakiś kilometr za którymś skrzyżowaniem, zupełnie nieoznakowanym i jakby zapomnianym (swoi w końcu wiedzą) naszyły mnie nieokreślone wątpliwości. Widząc schodzącego w dół Pana Miejscowego z sympatycznym pieskiem u nogi odbyłem taki oto dialog:
- Dzień dobry (sapiąc)! Na Zachełmie to dobrze jadę (głęboki oddech)?
- Dzień dobry. Oj, niedobrze (merdanie ogonem. Psa, nie miejscowego).
Okazało się, że zakręt zaniepokoił mnie nie bez powodu. Kręcąc dalej dotarłbym do Czech, a na to czasu dziś nie miałem. Zgodnie z poradą zawróciłem (kto by się spodziewał, że żeby jechać znów pod górę trzeba było skierować się na skrzyżowaniu w dół? No kto?), co jak się okazało było jedyną możliwością dotarcia tam, gdzie chciałem. Dla pewności zagadałem jeszcze turystów (ale wstyd!), którzy oczywiście nie wiedzieli co i jak, ale nazwa ulicy (Droga Zachełmska) pozwoliła mi patrzeć z jakimś tam optymizmem w przyszłość :) Bingo!
Przez lasy, przez góry, dotarłem do celu. Oj, była satysfakcja. Na pewno widokowa.
O zjeździe nie będę wspominał, bo banał. Było mega. Tylko hamujące samochody spowalniały :)
Jak już byłem na dole to zabrakło kilometrów. No to co - Karpacz! Sosnóweczka - myk.
Miłków - myk. Karpacz - hmmm. Podjazd. Nie myk :) Wjechałem od strony Ścięgien, dotarłem do dolnej części, spojrzałem na zegarek i stwierdziłem. że na podjazd wyżej czasu brak. Ojojoj :) Po zjeździe, już na płaskim, starałem się jakoś wycisnąć przyzwoitą średnią, ale się nie dało. Starałem się nawet oszukać wiatr i zamiast jechać prostą drogą skręciłem do Łomnicy, mając nadzieję, że się zmieni i zacznie mi pomagać. Jakie zaskoczenie - nie zaczął.
Do rodzinnego domu dotarłem zadowolony i dumny. To ostatnie wzruszenie kieruję szczególnie do roweru, któremu pyknęło jakieś xxx-ście lat. I się chłopak trzyma. Lepsze dobre rowerowe zombie niż współczesny szmelc!
- DST 54.00km
- Czas 02:00
- VAVG 27.00km/h
- VMAX 50.50km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 536m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Pięć dych na sześć dych
Sobota, 3 października 2015 · dodano: 03.10.2015 | Komentarze 7
Motywacją, a w sumie przyjemnym wewnętrznym obowiązkiem, do odwiedzenia na krótko rodzinnych Sudetów były okrągłe, bo sześćdziesiąte urodziny mojego Ojca. Najważniejsze było właśnie piątkowe świętowanie, a to czy uda mi się przy okazji pokręcić nie było zbyt istotne. Choć oczywiście nie broniłem się rękami i nogami przed dzisiejszym porannym wyjazdem, który udało mi się zorganizować :)
Najpierw jednak musiałem odkopać z piwnicy stare, dobre zombie, czyli mojego pseudo-górskiego towarzysza tutejszych podróży. Przyznać trzeba, że od ostatniego wyjazdu nic od niego samoistnie nie odpadło, co jest cudem techniki :) Po mini serwisie, lekko po 9 ruszyłem. Pogoda genialna - na granicy nocnego zimna i późniejszej wysokiej jak na październik temperatury. Skierowałem się najpierw przez Zabobrze drogą na Wrocław do Radomierza, gdzie niemal skasowali mnie na prostej drodze kretyn w BMW, a chwilę potem imbecyl na łódzkich blachach. Poczułem się niemal jak na co dzień w Poznaniu... Potem jednak, zaraz po skręcie na Janowice, zrobiło się spokojnie i sielsko. Dalej już Trzcińsko, przełęczą do Karpnik, stamtąd do Bukowca, z którego skierowałem się do Kowar. Myślałem jeszcze o zaliczeniu Karpacza, ale czas miałem ograniczony, więc w Miłkowie zafundowałem sobie zjazd. Chciałbym napisać, że szybki, ale niestety - miałem pecha trafić na fajtłapę z Poznania, który człapał swoim Peugeotem jak ostatnia fleja. I nie poszalałem. Za to trochę przykręciłem w samej Jelonce.
Kolejny ślimaczy trip zaliczony. Tego mi było potrzeba :) Aha, i mega cieszy stopniowa poprawa nawierzchni w regionie - są jeszcze niestety duże kawałki "powulkaniczne", ale coraz częściej bywa wybornie.