Info
Suma podjazdów to 753820 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Październik24 - 75
- 2025, Wrzesień30 - 125
- 2025, Sierpień31 - 144
- 2025, Lipiec31 - 188
- 2025, Czerwiec30 - 147
- 2025, Maj31 - 187
- 2025, Kwiecień30 - 156
- 2025, Marzec31 - 204
- 2025, Luty28 - 178
- 2025, Styczeń31 - 168
- 2024, Grudzień31 - 239
- 2024, Listopad30 - 201
- 2024, Październik31 - 208
- 2024, Wrzesień30 - 212
- 2024, Sierpień32 - 210
- 2024, Lipiec31 - 179
- 2024, Czerwiec30 - 197
- 2024, Maj31 - 268
- 2024, Kwiecień30 - 251
- 2024, Marzec31 - 232
- 2024, Luty29 - 222
- 2024, Styczeń31 - 254
- 2023, Grudzień31 - 297
- 2023, Listopad30 - 285
- 2023, Październik31 - 214
- 2023, Wrzesień30 - 267
- 2023, Sierpień31 - 251
- 2023, Lipiec32 - 229
- 2023, Czerwiec31 - 156
- 2023, Maj31 - 240
- 2023, Kwiecień30 - 289
- 2023, Marzec31 - 260
- 2023, Luty28 - 240
- 2023, Styczeń31 - 254
- 2022, Grudzień31 - 311
- 2022, Listopad30 - 265
- 2022, Październik31 - 233
- 2022, Wrzesień30 - 159
- 2022, Sierpień31 - 271
- 2022, Lipiec31 - 346
- 2022, Czerwiec30 - 326
- 2022, Maj31 - 321
- 2022, Kwiecień30 - 343
- 2022, Marzec31 - 375
- 2022, Luty28 - 350
- 2022, Styczeń31 - 387
- 2021, Grudzień31 - 391
- 2021, Listopad29 - 266
- 2021, Październik31 - 296
- 2021, Wrzesień30 - 274
- 2021, Sierpień31 - 368
- 2021, Lipiec30 - 349
- 2021, Czerwiec30 - 359
- 2021, Maj31 - 406
- 2021, Kwiecień30 - 457
- 2021, Marzec31 - 440
- 2021, Luty28 - 329
- 2021, Styczeń31 - 413
- 2020, Grudzień31 - 379
- 2020, Listopad30 - 439
- 2020, Październik31 - 442
- 2020, Wrzesień30 - 352
- 2020, Sierpień31 - 355
- 2020, Lipiec31 - 369
- 2020, Czerwiec31 - 473
- 2020, Maj32 - 459
- 2020, Kwiecień31 - 728
- 2020, Marzec32 - 515
- 2020, Luty29 - 303
- 2020, Styczeń31 - 392
- 2019, Grudzień32 - 391
- 2019, Listopad30 - 388
- 2019, Październik32 - 424
- 2019, Wrzesień30 - 324
- 2019, Sierpień31 - 348
- 2019, Lipiec31 - 383
- 2019, Czerwiec30 - 301
- 2019, Maj31 - 375
- 2019, Kwiecień30 - 411
- 2019, Marzec31 - 327
- 2019, Luty28 - 249
- 2019, Styczeń28 - 355
- 2018, Grudzień30 - 541
- 2018, Listopad30 - 452
- 2018, Październik31 - 498
- 2018, Wrzesień30 - 399
- 2018, Sierpień31 - 543
- 2018, Lipiec30 - 402
- 2018, Czerwiec30 - 291
- 2018, Maj31 - 309
- 2018, Kwiecień31 - 284
- 2018, Marzec30 - 277
- 2018, Luty28 - 238
- 2018, Styczeń31 - 257
- 2017, Grudzień27 - 185
- 2017, Listopad29 - 278
- 2017, Październik29 - 247
- 2017, Wrzesień30 - 356
- 2017, Sierpień31 - 299
- 2017, Lipiec31 - 408
- 2017, Czerwiec30 - 390
- 2017, Maj30 - 242
- 2017, Kwiecień30 - 263
- 2017, Marzec31 - 393
- 2017, Luty26 - 363
- 2017, Styczeń27 - 351
- 2016, Grudzień29 - 266
- 2016, Listopad30 - 327
- 2016, Październik27 - 234
- 2016, Wrzesień30 - 297
- 2016, Sierpień30 - 300
- 2016, Lipiec32 - 271
- 2016, Czerwiec29 - 406
- 2016, Maj32 - 236
- 2016, Kwiecień29 - 292
- 2016, Marzec29 - 299
- 2016, Luty25 - 167
- 2016, Styczeń19 - 184
- 2015, Grudzień27 - 170
- 2015, Listopad20 - 136
- 2015, Październik29 - 157
- 2015, Wrzesień30 - 197
- 2015, Sierpień31 - 94
- 2015, Lipiec31 - 196
- 2015, Czerwiec30 - 158
- 2015, Maj31 - 169
- 2015, Kwiecień27 - 222
- 2015, Marzec28 - 210
- 2015, Luty25 - 248
- 2015, Styczeń27 - 187
- 2014, Grudzień25 - 139
- 2014, Listopad26 - 123
- 2014, Październik26 - 75
- 2014, Wrzesień29 - 63
- 2014, Sierpień28 - 64
- 2014, Lipiec27 - 54
- 2014, Czerwiec29 - 82
- 2014, Maj28 - 76
- 2014, Kwiecień22 - 61
- 2014, Marzec21 - 25
- 2014, Luty20 - 40
- 2014, Styczeń15 - 37
- 2013, Grudzień21 - 28
- 2013, Listopad10 - 10
Góry
| Dystans całkowity: | 7773.68 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
| Czas w ruchu: | 306:25 |
| Średnia prędkość: | 25.37 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 67.50 km/h |
| Suma podjazdów: | 80445 m |
| Liczba aktywności: | 147 |
| Średnio na aktywność: | 52.88 km i 2h 05m |
| Więcej statystyk | |
- DST 53.50km
- Czas 02:05
- VAVG 25.68km/h
- VMAX 52.70km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 740m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Karpaczio z trolla :)
Piątek, 12 sierpnia 2016 · dodano: 12.08.2016 | Komentarze 11
Planu na dzisiejszy dzień nie było. Po prostu mając w głowie te wyliczone mi z pewną dozą tolerancji dwie godziny na pedałowanie ruszyłem kilka minut po dziewiątej przed siebie, by po chwili postanowić: Karpacz! I to nie jak to ja mam w zwyczaju, zahaczyć o jakiś jego kawałek, tylko cały full wypas, od dołu do góry. Jak szaleć to szaleć :)
Najpierw zaliczyłem rodzynek wśród większości masakrycznych ścieżek w JG, czyli kawałek asfaltową drogą dla rowerów do granicy Łomnicy i Mysłakowic. Jest to jedno z niewielu wynalazków rodem z PL, a do tego wybudowane już sporo lat temu, które wywołuje na mym pysku uśmiech radości, a nie grymas zniesmaczenia.
W samych Mysłakowicach postanowiłem zrobić zdjęciowe epitafium dla ś.p. trasy kolejowej z Jeleniej Góry do Karpacza, której odżałować nie mogę nie tylko ja. No bo kto by nie chciał raz na jakiś czas pyknąć się pociągiem pięknie odrestaurowaną drewnianą stacją z takim widoczkiem?
Granicą rzezi było rondo w Miłkowie, za którym wybierając kierunek piekielny należało się liczyć tylko z jednym - masakrą podjazdową, do tego mającą około 7-8 kilometrów. Super :)
Karpacz Dolny zdobyć jest dość łatwo, problem zaczyna się potem. Moim założeniem było nie zatrzymać się ani razu na trasie, ale cóż... na drodze do tego stanęli mi harleyowcy, którzy akurat o tej porze postanowili wyłonić się ze swojego zlotu. Przyznać trzeba, że zrobili to sprawnie, gdyż jeden z nich stanął na wjeździe do ronda, poczekał aż przejedzie kilkudziesięciu jego ziomali, by na końcu ruszyć samemu, ale ładnie dziękując za tolerancję i odczekanie.

Potem... no cóż. Opisywać mi się nie chce, tym bardziej, że jest późno. Było godnie, męcząco, ostro pod górę.... Oto zdjęcia robione na szybko, łącznie z gratisową reklamą hotelu-monstrum, czyli Gołębiewskiego, który niestety już na dobre wkleił się w krajiobraz Karpacza.


Były też widoczki najpiękniejsze z pięknych... pobudzające wyobraźnie... ale dopiero na mecie :) Perła Zachodu :)
Finalnie mogłem obejrzeć się do tyłu i pokazać górom, co o nich myślę...
...uwielbiam :)
Zjazd do Sosnówki to jedno wielkie Miodzio! Jednak wolę w dół niż w górę :) Choć przyznać trzeba, że jakość drogi tam się sypie z roku na rok - pod sam koniec musiałem niebepiecznie zjeżdżać na przeciwny pas, żeby nie utonąć w jakiejś asfaltowej dziurze...
Końcówka to już znany banał - do Podgórzyna, potem Zachełmie, jeleniogórski Sobieszów, Cieplice i do domu.
W samej Jelonce zawitałem do rowerowego na Poznańskiej (piękna nazwa ulicy, hje hje), gdzie nabyłem nową parę - no zgadnijcie czego? - oczywiście pedałów. Moja seria uszkodzonych elementów tego typu w roku 2016 trwa nadal, ale i tym razem udało się zagadać i praktycznie za free zamontowano mi je na miejscu, za co serdeczne dzięki :)
Sorry za miałki wpis, ale obowiązki wobec znajomych zobowiązują i trzeba było je spełnić podczas wyjazdu. W związku z tym na rozwijanie się i jakiekolwiek rozsądne zdania nie mam siły. Więc dla przypomnienia cała trasa nakręcona przeze mnie dobrych kilka lat temu, gdy raczkowałem z kamerką na łbie :)
Natomiast mapka poniżej pomija objazd zbiornika w Sosnówce, gdyż Endomondo wyłączyło mi się jak zwykle wtedy, gdy mu się zachciało :)
- DST 52.50km
- Czas 02:00
- VAVG 26.25km/h
- VMAX 64.50km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 534m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Miedzianka. W umarłym miasteczku
Niedziela, 29 maja 2016 · dodano: 29.05.2016 | Komentarze 36
Na ostatki sudeckiego wypadu wyruszyłem w miejsce smutne i wciąż zagadkowe. Specjalnie za godzinę wyjazdu wybrałem okolice siódmej rano, gdy ruch praktycznie jest zerowy, a atmosfera rodzącej się przyrody - niepowtarzalna.
Już od samej Jeleniej Góry wiedziałem, że będzie godnie. W nocy padał deszcz, więc powietrze pachniało najlepiej na świecie, a na drogach pojedyncze kałuże mieszały się z poburzowymi pozostałościami. Wyruszyłem w swoim ukochanym kierunku, czyli w Rudawy. Górki niewysokie, ale malownicze i przede wszystkim będące rajem dla rowerzystów. Po minięciu Łomnicy oraz Wojanowa skręciłem we wczoraj przedstawioną mi drogę przez Bobrów, wcześniej uwieczniając kwintesencję tych rejonów.
Przez Trzcińsko do Janowic, przed którymi zaczęło się... ponad półtora kilometra podjazdu z nachyleniem do 13%. Niby niewiele, a męczy wybitnie. Wszystko po to, żeby dotrzeć do...
O właśnie. Miedzianka. W skrócie - miasteczko o ponad 900-letniej historii. Z rozbudowaną infrastrukturą, kilkoma cechami rzemieślniczymi, a przede wszystkim - tradycją górniczą, rozpoczętą już w XII.wieku. Miedzianka przetrwała pożary, przejazdy husytów, wojny światowe, w tym tę ostatnią, najbardziej tragiczną. Aż do czasów PRL. Wtedy bowiem władze wraz z Rosjanami zaprzęgły do wydobywania śmiercionośnego uranu nieświadomych mieszkańców tych okolic, nie zachowując oczywiście żadnych norm bezpieczeństwa. Nie mówiąc już o logistycznym zabezpieczeniu terenu przed zapadaniem. Wedle opowieści usłyszanej bezpośrednio od bliskiej mi osoby z rodziny, bywały udokumentowane (jedynie wewnętrznie) prośby o odszkodowania od rolników, którym podczas wypasania bydła nagle znikały krowy, zapadając się kilkadziesiąt metrów pod ziemię. Osoby, które głośno rozprawiały o tym, że praca tu grozi powolną śmiercią związaną z wydobyciem grożącego życiu pierwiastka same znikały w zaskakujących okolicznościach... W końcu, w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, zakazano remontów budynków, by następnie wszystkich pozostałych przy życiu mieszkańców przenieść do Jeleniej Góry, na wtedy świadczące o potędze PRL-u, a dziś straszące blo-komuną osiedle Zabobrze. A samo miasteczko praktycznie zrównano z ziemią, mając nadzieję, że jego historia tak samo zniknie.
Przydługie info nie było bezpodstawne. Wyobraźcie sobie bowiem, że tu...

...jesteśmy w tym samym miejscu, gdzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu znajdował się rynek...
...a wyglądał on tak, jak na fotografii u góry po lewej. Kościół widoczny na niej, jak i na mojej, w górę od roweru, o dziwo przetrwał.
Robi wrażenie? Mam nadzieję! Na końcu napiszę o współczesnej współczesności, która lekko zaburzy ów romantyczny i mroczny klimat :)
Jeśli do Miedzianki wjeżdża się mało komfortowo to zjeżdżanie zdecydowanie można polubić. Nawet takim jak mój gruchotem rozpędziłem się do prawie 65 km/h, choć nie ukrywam, że były momenty zawahania przy co większym błocku. Jednak w całości dotarłem do Janowic i lekko naokoło minąłem Trzcińsko, by zaliczyć zacną i lubianą Przełęcz Karpnicką. Widok na Sokolik dziś dodaję gratis do wpisu :)
Potem już banalnie - Krogulec, Bukowiec, Mysłakowice, trasa z Karpacza i spoko DDR-ka wzdłuż niej. W sumie wyszło to, co wyjść musiało, czyli pięć dyszek na pożegnanie z Sudetami, a konkretnie Rudawami, które jak dla mnie są rowerową mekką.
I jeszcze obiecany rys współczesny. W Miedziance w tym roku otworzył się mały, regionalny browar, serwujący naprawdę godne piwko. Wczoraj wieczorem wybraliśmy się tam na "małe zapoznawcze", ja - no bo jak inaczej - wybrałem Cycucha Janowickiego :) Żona - cholera wie czemu - Mniszka. Oba smakowały. Nasz kierowca nic o herbacie nie wspominał :)
Jakie są tego minusy? Jak dla mnie browar wygląda zbyt nowocześnie i ściąga hipsteriadę z całego Dolnego Śląska. Psuje to zdecydowanie magię miejsca, ale z drugiej strony - chyba lepiej mieć trupa podrygującego niż całkowicie zimnego. Na szczęście mało kto z naszych brodato-ajfonowych kreatorów rzeczywistości ma siłę dotrzeć wyżej (browar jest przy samej dolnej granicy, w spodniach-rurkach ciężko się wchodzi) i popsuć to, co tam najcenniejsze mentalnie. Może więc to jakiś rozsądny kompromis? Oby!
A widok z tarasu jest przepiękny... na rudawskie cycuchy oczywiście :)



PS. Na temat miasteczka napisana została i wydana w 2011 roku książka Filipa Springera pt. "Miedzianka. Historia znikania".
PS 2. W końcu, w sierpniu 2016 roku, udało mi się sklecić filmik z tego wyjazdu:
- DST 51.40km
- Czas 01:52
- VAVG 27.54km/h
- VMAX 53.70km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 626m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Czarna dziura :)
Sobota, 28 maja 2016 · dodano: 28.05.2016 | Komentarze 14
Rano obudziła mnie burza. Nie byle jaka, bo grzmoty i błyski, miałem wrażenie, chciały zjeść, spalić i zgwałcić jeleniogórski rynek. Nie wnikam co się finalnie działo, ale dzięki temu paradoksalnie się wyspałem, zjadłem śniadanie, a dopiero potem zacząłem myśleć o jakimkolwiek rowerowaniu.
W końcu około jedenastej zaczęło się przejaśniać. Co - bo taktycznie temat zgody na wyjazd zacząłem ogarniać już wcześniej - oznaczało, że ruszam. Wpasowałem się idealnie - zacząłem chwilę po deszczu, a zaparkowałem na kilka minut przed nim. Raz w życiu można mieć szczęście, prawda? :)
Wybrałem kurs na wschód, z opcją szybkiego powrotu w razie "w". Na wysokości lotniska "dopadłem" pewnego rowerzystę na crossie, jak się okazało potem - ciut ode mnie starszego. Dokładnie o 25 lat :) Mimo to zarówno gadało się, jak i kręciło całkiem sprawnie, pogaworzyliśmy trochę o sporcie, jego wpływie na zdrowie, pięknie "naszych" gór, pożartowaliśmy, a co najważniejsze - zostałem zaskoczony nowymi drogami! Bowiem mój towarzysz pokazał mi wyremontowane kawałki tras w Bobrowie oraz Trzcińsku, które kiedyś można było pokonywać jedynie czołgiem. A i to z pewną nieśmiałością. A teraz? Miodzio!
W Janowicach czekał na nas prezent. Raczej rzadko spotykany - pod wiaduktem kolejowym żerował sobie bocian. Niby nic. Tylko że był to bocian czarny. Dla spostrzegawczych: można go odnaleźć na poniższej fotce. 
W końcu trzeba było się pożegnać, ja na lewo, kolega na prawo. Dojechałem pod górę do Radomierza, skąd zawróciłem do Jeleniej. Za jej granicami - jako że pogoda wydawała się wciąż ok - skręciłem na Wojanów. Na tej drodze zawszę obiecuję sobie, że nie będę się zatrzymywał na zjazdach, bo szkoda niszczyć średnią. I zawsze nie wychodzi :)

W Wojanowie ruszyłem dalej na południe, docierając do Mysłakowic, a potem do głównej drogi na Karpacz. Połknąłem jeszcze jakiegoś szoszona (niby że to standard) i w końcu wylądowałem w Jelonce, na - brzmi to u mnie jak herezja - jednej z najlepszych DDR-ek w Polsce. Ciekawe jest to, że zakwitłej w mieście, w którym jeszcze niedawno oczywistym musem dla kolarza był chodnik wykonany z jak największej ilości płyt różnego pochodzenia.
Na niej też przyuważyłem jakąś większą grupkę, z której kilka osób naprawiało rower. Zatrzymałem się, zapytałem czy w czymś pomóc, w odpowiedzi uzyskałem gorące podziękowania oraz info, że już nie trzeba. Zdążyłem się jednak przyjrzeć rowerowi i okazało się, że to tandem. Natomiast moi rozmówcy ubrani byli w odblaskowe koszulki z napisem "organizator". Krótki strumień świadomości i już wiedziałem kogo spotkałem - genialnych ludzi z genialną misją, polegającą na rajdzie po Dolnym Śląsku osób niewidzących wraz z przewodnikami (tu jest jakiś reportaż). Pogratulowałem pomysłu, wielkiego serca i wytrwałości, dostałem życzenia prostej drogi i wróciłem do domu.
Tyle na dziś. Była dziura między burzami, był czarny bocian. Na więcej weny brak, bo późno. Ale wpis musi być :)
- DST 58.70km
- Czas 02:12
- VAVG 26.68km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 11.0°C
- Podjazdy 547m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Ro(wero)raty z awarią i czeskim płodem w tle
Piątek, 27 maja 2016 · dodano: 27.05.2016 | Komentarze 19
Oj, ciężki to był dzionek. Zdecydowanie rower zaczął wychodzić mi boczkiem.
Wstałem - zupełnie jak nie ja - niemal przed świtem (5:40 !!!), żeby wyrobić się ze swoją cyklową fanaberią przed zaplanowanym na lekko po ósmej wyjazdem do Czech, dla nas w celach rekreacyjnych, a dla osobistego Taty w półzawodowych. Spóźnić się więc nie mogłem. Rano było rześko, ale i przyjemnie, ptaszki świergotały, ja kręciłem, niemal idylla podczas rodzącego się dzionka.
Wybrałem kierunek południowy, więc na start zaliczyłem Staniszów, z dość fajnie odrestaurowanym Pałacem na Wodzie, który z ma tyle wspólnego z pałacem na wodzie co świnka morska ze... świnką. Do tego morską :) Czyli niewiele.

Po wjechaniu na samą górę zawsze czeka sympatyczny bonus w postaci widoczku na Karkonosze podczas zjazdu do Sosnówki. Zaliczony.
Następnie skierowałem się na Podgórzyn, po którym troszkę się pokręciłem i zawróciłem na Jelenią, bo w planach miałem opcję bezpieczną, czyli nawrót pod dom i jeśli starczy czasu to dobicie normalnego, zdrowego dystansu. Plany planami...
W Sobieszowie nagle spostrzegłem, że brakuje mi czegoś w przednim kole. Dość istotnego. A mianowicie opisywanego we wczorajszym wpisie samozapinacza wraz z ośką! Nie wierzyłem własnym oczom, a przede wszystkim nogom, że mimo wszystko rower wciąż podążał do przodu, ale postanowiłem zawrócić i poszukać zguby. Znalazła się kilkaset metrów wcześniej, ale po kilkunastominutowej próbie montażu okazało się, że nic z tego. Nigdy nie sądziłem, że może zepsuć się coś tak banalnego, ale prawda okazała się okrutna - gwint od mocowania nie trzymał już w ogóle, a reszta elementów solidarnie mu w tym pomagała. Stwierdziłem, że zaryzykuję i spróbuję jechać na kole podtrzymywanym tylko na śrubach oraz klockach hamulcowych. O dziwo - znowu się udało. Co prawda nikt, nawet pod groźbą randki z Krychą Pawłowicz, nie zmusiłby mnie wjechania na jakąkolwiek DDR-kę w tym stanie, ale takowych o dziwo na trasie przez Cieplice prawie nie było, więc krok po kroczku dotarłem do celu.
Szybkie ogarnięcie i kierunek Czechy. Jak zwykle mój uwielbiony, bo mentalnie i widokowo chętnie bym się zgodził na zmianę narodowości. Odświeżyłem sobie Liberec (niestety chyba się lekko cofa), nie mając niestety odwagi spróbować suchych plodów, oraz po raz pierwszy zwiedziłem Frydlant (ciekawe zadupie o sporym potencjale) i po piętnastej byliśmy z powrotem w Jeleniej. 
W niej szybki skok do rowerowego, zakup nowej ośki, montaż i... burza za oknem. Gęba w podkówkę, bo skoro dostałem od Żony zgodę na godzinkę testu to aż żal by było nie wykorzystać. Urwanie chmury jednak w końcu minęło i w okolicach 16:30 ruszyłem. Znów z duszą na ramieniu. Na szczęście - mimo pewnych luzów - crashtest wyszedł pomyślnie. Zrobiłem 26 kilometrów, najpierw do Mysłakowic, w nich skręt na Łomnicę, z niej do zapomnianej przez świat Dąbrowicy, a już w Jeleniej kursik po Zabobrzu i centrum. Humor mi się zdecydowanie poprawił. Ale ciekawe ile jeszcze rzeczy zepsuje się/odpadnie/wyskoczy/zapadnie się w tym moim rowerowym zombie zanim zmotywuję się do kupna nowego... Pewnie odpowiedzią będzie: nie ma takiej ilości. Bo ta cholera ma swoją duszę...
- DST 52.00km
- Czas 02:02
- VAVG 25.57km/h
- VMAX 54.20km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 691m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Wokół Starej K.
Czwartek, 26 maja 2016 · dodano: 26.05.2016 | Komentarze 6
Na długi weekend, jak to często bywa, trafiliśmy w moje rodzinne strony. Tym razem jednak nie będzie to wpis uwieczniający piękne widoki i takie tam pierdółki zachęcające do czytania wpisu. Mam ten dar do zachęcania, prawda? :)
Czemu nie będzie? Bo po pierwsze jest późno, ja jestem zmęczony po całodziennym odpoczynku, staram się jednak wpisy dodawać na bieżąco, więc klecę. Po drugie - dopadło mnie jakieś rowerowe fatum, wczoraj pożegnałem oponę w szosie, a dziś... gdy rano wyjąłem górala z piwnicy okazało się, że coś jest nie tak z przednią ośką. Na tyle nie tak, iż koło żyło swoim życiem, a widelec swoim. Po głębszej analizie okazało się, że zardzewiał element samozapinacza, do tego stopnia, że niemal wylatywał z całości. Mając w perspektywie brak kręcenia albo szybką amatorską naprawę i test swoich umiejętności survivalu wybrałem to drugie. Coś tam udało się sklecić i z duszą na ramieniu ruszyłem. Aha, bym zapomniał - w teorii była też bramka numer trzy, czyli wizyta w sklepie i zakup nowego elementu. Problem był tylko jeden - akurat dziś mieliśmy jakieś święto kościelne (jak to w teoretycznie laickim kraju), więc klucz do niej nie istniał.
Powód numer trzy był banalny - całkowite zachmurzenie, które co prawda było i tak dużo lepsze niż zapowiadane burze, ale nie zachęcało do zatrzymywania na kilkunastominutowe suity fotograficzne.
Północno-zachodni wiatr wymusił na mnie nową trasę, której jeszcze na rowerze w tym wydaniu nie wykonywałem. Wszystko kręciło się bowiem wokół tytułowej Starej Kamienicy, gdzie jakiś czas temu położono nowe drogi i da się jeździć bez utraty uzębienia. Jakieś pół roku temu byłem tam na czterech kołach i postanowiłem przetestować wersję alternatywną, jedyną słuszną. Najpierw jednak czekał mnie dobrze znany kawałek "góra-dół-góra-góra-góra", czyli dojazd z Jeleniej Góry do Pasiecznika. Mimo chmur odbywał się on w kolorze yellow, bo jak się okazuje rzepak rządzi nie tylko w WLKP.
Następnie - skrzętnie monitorując i co kilkanaście minut poprawiając ośkę - skręciłem na właściwy szlak, czyli do wiochy o nazwie Janice, gdzie zagnieździli się Franciszkanie. W sumie to jeden z niewielu lubianych przeze mnie zakonów, więc obejdzie się bez krytyki z mojej strony. Braciszkowie starają się tu żyć w zgodzie z naturą, a zarówno zastane okoliczności przyrody, jak i przyuważony sposób na parzenie herbatki mają u mnie plusa.
Kawałek dalej zatrzymałem się przy punkcie widokowym oraz miejscu do PO-PiS-u. Tfu! Popasu :) Jak widać dzięki aurze tyłka nie urywało.
W Rębiszowej zrobiłem ponowy nawrót i serpentynkami oraz podjazdami i zjazdami (oczywiście z większością podjazdów), mijając m.in. "mucho muciek"...
...dotarłem najpierw do Małej, a potem do Starej K...amienicy :)
Tam zatrzymałem się na chwilę, by uwiecznić Czyn Patriotyczny uwieńczony celtykiem. Tak się zastanawiam czy tutejsi Polscy Aryjczycy nie wydalają (no chyba że tylko na biało?), czy może uważają, iż dofinansowanie w wysokości prawie 30 milionów z całkowitych prawie 45 zagraża zatrzymaniu na Tej Ziemi najlepszego sortu ekskrementów? I czemu polska "krytyka" jest po angielsku, a nie w języku Mickiewicza?
Pytać nie było kogo, ale ja w zadumie nad Dumnym Polskim Gównem przeoczyłem skręt i wyjechałem dalej niż zamierzałem, bo w Barcinku. Ale i tak było fajnie, bo trochę błądzenia to zawsze jakaś atrakcja.
Powrót to znów rzepak. Lubię go. Dopóki nie śmierdzi. Tą głęboką puentą zahaczającą o dwa ostatnie zdjęcia zamykam wpis :)
PS. Koło o dziwo nie odpadło. Mówcie mi MacG...
- DST 52.50km
- Czas 02:02
- VAVG 25.82km/h
- VMAX 59.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 467m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Ostatki, czyli lekko naciągana Szklarska
Wtorek, 29 marca 2016 · dodano: 29.03.2016 | Komentarze 21


Sprawa zaczęła komplikować się w Piechowicach, gdzie mym oczom ukazał się na kierunkowym horyzoncie taki oto rysuneczek, który mój wewnętrzny Sherlock rozszyfrował jako: o cholera, zmoknę!

Postanowiłem jednak dać sobie szansę na nie wyjście na wiarołomcę wobec samego siebie i niczym znany kolarz Salomon znalazłem wyjście - dokręciłem do znaku rozpoczynającego obszar zabudowany Szklarskiej (czyli jakieś 5 km przed centrum), oceniłem stan drogi jako śliską, dostałem ze dwiema kropelkami deszczu w nos i zawróciłem.


Był fragment, gdy wiało mi całkiem przyjemnie w plecki, co prawie poskutkowało rozpędzeniem się w pewnym momencie do sześciu dych, ale niestety kółka 26 cali oraz napęd dla zaawansowanego emeryta nie pozwolił i skończyło się o jedną kreskę mniej. Szkoda. Zaczęło się za to jak na złość wypogadzać, więc lekko zły na siebie skręciłem na Sobieszów oraz Podgórzyn żeby dorównać do jedynego słusznego dystansu. Na tej trasie cyknąłem sobie selfie :)

Końcówka to już znany klasyk - Sosnówka, ostry podjazd pod Miłków, gdzie dobiłem do trasy na Karpacz i nią właśnie wróciłem.


W samej Jeleniej miałem jakąś tam nadzieję na naprawienie średniej. Ale najpierw zatrzymał mnie wolno sunący PKS tam, gdzie zazwyczaj rozpędzam się z górki do sporej prędkości, a następnie paniusia w Land Roverze, która ćwiczyła trudny manewr parkowania tak namiętnie, że spowodowała itytację solidarnie tak moją, jak i puszkarzy. Z ciekwości spojrzałem na rejestrację - Poznań, a jak! Zło mnie ściga :) A ja aktualnie właśnie doń wracam, kończąc niniejszym krótki, acz raczej intensywny i udany wypad.
P.S. Człowieku, który to czytasz. Jeśli jakimś cudem jesteś nadwornym katem i polecasz palenie żywcem lub rozczłonkowywanie jako wykwintne tortury to WEŹ SIĘ KURNA WALNIJ W ŁEB I SPRÓBUJ DODAĆ WPIS TAKI JAK TEN NA BS Z TABLETA!
- DST 53.70km
- Czas 02:03
- VAVG 26.20km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 511m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Śmingus Rudawus
Poniedziałek, 28 marca 2016 · dodano: 28.03.2016 | Komentarze 13
W czasie świąt nawiedziłem już Izery (przedwczoraj) oraz Karkonosze (wczoraj), dziś przyszedł więc czas na kierunek może mało imponujący jeśli chodzi o widoki, ale za to mój ulubiony - czyli Rudawy Janowickie. Czemu ulubiony - nie potrafię wytłumaczyć, ale od zawsze uwielbiałem kręcić w te rejony, szczególnie jesienią, gdy barwy tworzone przez światło odbijające się przez liście wszelkiej kolorystyki tworzyły magiczny klimat. Marzec to nie jest może wymarzony moment na tego typy zachwyty, bo przyroda jest wyprana z kolorów jak alkoholik po detoksie, ale z radością na tę wycieczkę ruszyłem przed siebie.
Najpierw pokręciłem się trochę po samej Jeleniej, lądując na Zabobrzu, gdzie miałem wątpliwą przyjemność przypomnienia sobie jak wyglądają DDR-ki z wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Podpowiedź: tak samo jak niektóre budowane współcześnie :) W końcu jednak wydostałem się z kręgu zła i wyjechałem na jedną z niewielu godnych tego miana, po której nawet ja telepię się z przyjemnością.
Potem jednak przypomniałem sobie, że dalej na wschód prowadzi chodnik o funkcji ścieżki rowerowej, więc jak diabeł przed święconą wodą uciekłem, zakręciłem i wymyśliłem trasę alternatywną - przez Łomnicę oraz Wojanów, sprytnie robiąc dobre kilka kilometrów więcej niż być powinno, po czym znów znalazłem się na drodze do Radomierza, a następnie Janowic. W Łomnicy wyprzedził mnie jakiś szosowiec w pełnym rynsztunku, na nienajgorszym jak na moje oko sprzęcie, ale ani nie pozdrowił, ani nie kazał pocałować się w cztery litery (na szczęście). Skoro tak, a chamstwa nie lubię (bo tak samo nie pozdrowił rowerzysty z naprzeciwka), zawziąłem się, podkręciłem lekko tempo i usiadłem mu na kole. Nie było to jakoś specjalnie trudne, bo demonem szybkości nie był, a po jakimś kilometrze postanowiłem, że co jak co, ale podziwianie tylnej przerzutki już mi się znudziło i go po prostu minąłem, żałując, iż nie mam zamontowanego lusterka, bo minę musiał mieć nietęgą. Sam bym taką miał gdyby wyprzedził mnie koleś na trupiastym góralu z markowym kaskiem z Lidla :) Chwilę później skręciłem, a mój towarzysz pojechał dalej prosto. W sumie szkoda...
Za Radomierzem zaczęły się w końcu Rudawy, ze słynną "cyckową" panoramą.

Zanim dotarłem do Janowic przebiegły mi jeszcze przed kołem trzy sarny, których oczywiście nie zdążyłem sfocić. W samej stolicy Rudaw jak zwykle sennie, pusto i cicho, więc kręciłem dalej, przez Trzcińsko do stóp Przełęczy Karpnickiej, gdzie na chwilę zatrzymałem się zerkając w górę na Sokolik.


Sam podjazd pod przełęcz jak zwykle... Lajcik :D Za to zjazd bardzo miły, tym bardziej, że mijałem się z dwoma sympatycznymi bajkerami. Z Karpnik ruszyłem do Krogulca, stamtąd wspiąłem się do Bukowca, zaliczając jeszcze z daleka widoczek na Karkonosze.
W tym właśnie Bukowcu jadąc z górki przypomniałem sobie jaki mamy dziś dzień. Zostałem bowiem uraczony wodą z wiadra przez jakiegoś tamtejszego wiochmena, któremu zasoby cywilnej odwagi nie pozwoliły nawet na wystawienia ryja z okna. Na szczęście nie trafił, umył mi się jedynie lewy róg przy kierownicy oraz kawałek buta. Kocham tę polską tradycję. Jakby zgodnie z nią można było palić żywcem to też by się chętni znaleźli. W każdym razie uzmysłowiło mi to, że muszę zweryfikować końcówkę trasy i zamiast jechać przez centrum Mysłakowic pomknąłem główną trasą prowadzącą z Karpacza.
To tyle. Jutro powrót, a od rana zapowiadają opady oraz silny wiatr. Znając życie tym razem nasi spece od pogody się wyjątkowo nie pomylą i już nie pokręcę w górach. Ale oficjalnie wypad uznaję za naprawdę udany. Więc: alleluja i do przodu, jak mawia pewien dziany grubasek w sukience :) Na koniec jeszcze zdjęcie z popołudniowej nierowerowej już wyprawy - tama w Pilchowicach z mniej znanej niż zazwyczaj perspektywy:
- DST 52.60km
- Czas 02:03
- VAVG 25.66km/h
- VMAX 51.50km/h
- Temperatura 9.0°C
- Podjazdy 460m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Przesieka(m)
Niedziela, 27 marca 2016 · dodano: 27.03.2016 | Komentarze 18
Wczoraj przed wczesnym wyjazdem powstrzymał mnie deszcz, dziś rzecz o wiele przyjemniejsza - śniadanko! :) Może i robić jedzenia to ja nie lubię, ale pomagać w jego sprzątaniu ze stołu bronić się nie mam zwyczaju, byle trafił on do mojego brzucha i nie było w nim czegoś, co wcześniej łaziło po tym łez padole. Jak już owo się dokonało dostałem dwie godzinki wolnego na rower przed wyjazdem rodzinnym, co tylko potwierdza, że w takim terminie cuda bywają na porządku dziennym.
O dziwo nie padało. Ba! Niebo było przepiękne, a temperatura dochodziła do prawie dziesięciu kresek na plusie w okolicach godziny jedenastej rano. Nienawykły do takich warunków ubrałem się ciut za ciepło, za co zapłaciłem na podjazdach, ale jeśli taki ma być rachunek za idealne warunki do jazdy to poproszę obciążyć moje konto do końca roku. Z góry. A właśnie - góry. Skoro już w nich byłem to postanowiłem dziś zaszaleć i kopsnąć się do Przesieki, która jak wiadomo nie jest najniżej położna, za to ma jeden walor - kiedyś się kończy i zaczyna z niej zjazd. Z tą myślą ruszyłem przed siebie. Moje pseudo-mtb nie pozwala na rozwijanie kosmicznych prędkości, więc niczym czołg telepałem się najpierw do jeleniogórskich Cieplic, potem przez stawy do Podgórzyna, gdzie zacząłem orkę. Przerywaną przystankami. Tramwajowymi (r.i.p. niestety linii do Podgórzyna za komuny)...
...oraz (skoro mam "mostkowy" wyjazd) nadrzecznymi.
O wspinaniu się pod górę napisano już wiele zdań. Prócz jednego - jak przy tym się nie zmęczyć. Ja również Nobla nie dostanę za rewolucję w tym temacie, więc po prostu pokonywałem kolejne metry, centymetry oraz milimetry. Bo tak mi z grubsza w oczach prezentowało się posuwanie do przodu.
Gdy zatrzymałem się na chwilę - już w Przesiece - żeby cyknąć fotkę okazało się, że mam niedaleko za sobą na kole trzech szosowców. Zapewniam, że wyprzedzili mnie tylko dlatego, że zrobiłem sobie pauzę, a jeśli ktoś sądzi inaczej niech to udowodni :) Za to wszyscy ładnie pozdrowili i pomknęli dalej. Wspaniałomyślnie powstrzymałem się od pościgu :)
Dotarłem do mojego ulubionego fragmentu, czyli leśnej przełęczy prowadzącej prosto do Zachełmia. Tam, sapiąc i psiocząc na te cholerne góry spostrzegłem schodzącego w dół rowerzystę w wieku około 50+ z szosą u boku. Schodzącego, raz jeszcze podkreślmy. Z szosą u boku, raz jeszcze podkreślmy. Z troską i chęcią pomocy więc zagadałem (miałem czas, bo kręciłem pod górę):
- Co, dętka poszła?
- Nie, a czemu?
- No bo tak pan prowadzi rower. Nie lubi pan zjeżdżać?
- Panie, ja mam na to cały dzień!
Logika rozwaliła mnie na łopatki i przypomniała skąd pochodzę oraz czemu tak nienawidzę korporacji, jednocześnie w niej pracując. Resecik nigdy nie zaszkodzi.
Kilka fotek z wjazdu, ze szczytu, a także z mijanki z turystyczną furmanką. Nowe Morskie Oko nam się robi, cholibka!



Zjazd zdecydowanie był za krótki. Nie ma sprawiedliwości na świecie!
Jak już wylądowałem na dole to postanowiłem sobie jeszcze pozwiedzać dawne rejony. Wybrałem azymut na jeleniogórski Sobieszów, stamtąd skręciłem na Piechowice, gdzie zakręciłem i wróciłem do Jeleniej od strony Cieplic. 
Kilometrów do pięciu dych mi trochę zabrakło, czas miałem pod kontrolą, więc zaliczyłem jeszcze miejsce od dawna niewidziane, czyli osiedle Czarne, z dworem, które od kiedy pamiętam walczy z czasem. Kiedyś już przegrało, ale wciąż się nie poddaje, a ostatnim rycerzem jest pan Jakubiec, człowiek-ikona społecznej twarzy Jeleniej Góry. Szkoda, że jak zwykle samorząd znajduje inne cele, a nie ratunek tego miejsca, który choć nie prezentuje się zbyt okazale (i tak o niebo lepiej niż w latach 90., bo nie było tu nawet dachu) to ma w murach ukryte sporo ciekawej historii.
Tym smutnym akcentem zakończyłem jazdę, parkując koło wielkanocnego sernika.
- DST 56.20km
- Czas 02:11
- VAVG 25.74km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 4.0°C
- Podjazdy 808m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Pławny (w)leń
Sobota, 26 marca 2016 · dodano: 26.03.2016 | Komentarze 7
Tym razem święta zaplanowaliśmy w górach. Rodzinka jest, baza jest, ekipa do robienia żarcia, eeeee, się znajdzie. Generalnie nie zgłaszałem się do pierwszych szeregów :) Wybawieniem miał być rower, ale jak na złość wielkanocna sobota przywitała mnie siąpiącym deszczem. Swoje więc trzeba było zrobić, pojawiłem się nawet po raz pierwszy od jakiegoś miliarda lat w okolicach kościoła z Misją Święconka i o dziwo nie spaliłem się tam żywcem. Chyba że to jakiś wyrok odroczony.
Lekko przed południem zaczęło się rozpogadzać. W to mi graj. Rozgrzeszony z zadań domowych szybko wyciągnąłem z piwnicy trupa, założyłem nową, zupełnie jak zwykle niepasującą do reszty torebkę oraz koszyk z bidonem i ruszyłem. Miałem czas przeanalizować kierunek, oczywiście zależny od wiatru (północno-niby-zachodni), wymyśliłem więc na dziś cel. Najpierw jednak ostro z kopyta musiałem odświeżyć sobie odnóża nienawykłe ostatnio do przewyższeń jadąc do Pilchowic, w których wyjątkowo opuściłem dziś skręt na tamę. Raz można. 

Potem Wleń, na trasie do którego zaliczyłem w końcu nieznany wcześniej mostek. Piękny mostek. 

Sam Wleń ominąłem dość szybko (cykając tylko z dołu zdjęcie podobno najstarszemu zamkowi w Polsce)...


...i przez Łupki dotarłem do słynnej (?) Pławnej Dolnej. Cokolwiek by o niej myśleć tamtejszy świat szalonego artysty wykracza poza typowo polskie normy :)


Powrót okazał się cięższy niż myślałem. Górki górkami, ale to jak potrafiło wiać na przełęczach przypomniało mi na czym polega prawdziwy hardkor. Większość trasy z Pławnej przez Golejów, Wojciechów do Pasiecznika, gdzie w końcu dostałem chwilę (2 km) nadziei na powiew w plecy, to powolny, grobowy kurs przez mękę. Pomagać nie chciało, wiać w ryj chciało - Polska jaką znam zawsze bliska memu sercu :)
Do Jeleniej Góry dojechałem niczym Kubica, wywalczając średnią powyżej 25 km/h. Zapewne świat się kłaniał z podziwu.
PS. Relacja jest jaka jest. Jeszcze jedno zdanie pisane z tableta i zagryzę. Zdjęcia inne niż widoczne dodam innego dnia, jak dostanę do ręki kompa lub zejdzie mi piana z pyska :)
- DST 51.70km
- Czas 01:59
- VAVG 26.07km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temperatura -8.0°C
- Podjazdy 291m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Górki - amen
Niedziela, 3 stycznia 2016 · dodano: 03.01.2016 | Komentarze 2
Miał być glut, ale udało mi się zmobilizować przed wyjazdem do Poznania, wstać w miarę jak na zimę wcześnie i ruszyć po dziewiątej w trasę. No i zrobić przyzwoity, ludzki dystansik. Termometr pokazywał za oknem minus osiem, ale chwilę po wyjściu na dwór mógłbym się założyć, że chodziło o minus osiemdziesiąt. Lub więcej. Tak przynajmniej wyglądała wersja optymistyczna :)
Plusem było to, że po śniegu na drogach pozostały resztki i można było kręcić bez obaw o równie romantyczne, jak nagłe, przytulenie lewego lub prawego policzka przez asfalt. Miał to być wyjazd zimowo pożegnalny, więc ruszyłem - a jak! - na Rudawy, przez Łomnicę, Karpniki, w których jednak patrząc na potencjalne oblodzenie i chcąc ominąć wyższe partie skręciłem do Krogulca, potem Bukowiec, Mysłakowice i powrót do Jeleniej przez Łomnicę. Ale to nie koniec, bo zabrakło mi kilkunastu kilometrów, więc na spokojnie zaliczyłem jeszcze Cieplice i w miarę happy wróciłem do domu. Niniejszym etap górski uważam za chwilowo zamknięty. A szkoda :)

Aktualnie jestem w Poznaniu... Co tu się kurde dzieje? Śnieg, śliskie drogi, tylko temperatura arktyczna taka sama... Niestety na takie warunki mój cross się nie nadaje, a do tego co najmniej najbliższe dwa dni kiblował będę prawie przez cały dzień w robocie, więc ogłaszam przerwę od roweru. Może pokręcę na chomiku jeśli czasu starczy. A jak sobie porównuję to, co działo się w górach z tym co na równinach to stwierdzam, że chyba po raz pierwszy w życiu miałem szczęście w wyborze terenu do jazdy. Świat się skończył :)





