Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 206038.55 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.82 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2015

Dystans całkowity:1764.41 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:58:51
Średnia prędkość:29.98 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Suma podjazdów:5991 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:56.92 km i 1h 53m
Więcej statystyk
  • DST 55.40km
  • Czas 01:49
  • VAVG 30.50km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 131m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Family guy

Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 31.05.2015 | Komentarze 4

W końcu wolna niedziela... W teorii jest to oczywista oczywistość, ale w czasach zgniłego kapitalizmu - wyjątek potwierdzający chorą regułę. Oczywiście - zgodnie z rodzinnym savoir vivre - wydostanie się w takiej sytuacji rano na rower łatwo nie poszło, ale jednak się udało :)

Dzisiejsza trasa to nic więcej jak kopia "słonika" z czwartku - Luboń, Wiry, Komorniki, Stęszew, Dymaczewo, Mosina i na Poznań. Z jedną korektą - na wysokości cmentarza w Puszczykowie trafiłem na zamkniętą drogę, straż pożarną, ambulans i radiowozy - potem wyczytałem, że kilka minut wcześniej było tu zderzenie czołowe i zginął jakiś osiemdziesięcioletni kierowca. Niestety - niedziela w naszym kraju nie jest wolna od tego typu tragicznych zdarzeń. A może nawet proporcjonalnie bardziej zapełniona?

Pokręciłem objazdem przez Stare Puszczykowo - w sumie po raz pierwszy w tę stronę. I przyznam, że mimo ostrych skrętów i konieczności zachowania uwagi na podporządkowanej zjeżdża się znakomicie. Szkoda, że przekonałem się o tym w dość przykrych okolicznościach...

Pomimo tego, że wiatr wciąż masakrował i masakrował (nie ściemniając - wciąż albo w pysk, albo z boku, prócz może samej końcówki), udało się wyrzygać te zero pięć ponad trzy dychy. Moje osobiste małe zwycięstwo. Które mógłbym zapewne ogłosić na trasie mijanym rowerzystom, gdyby chcieli współpracować w temacie pozdrawiania, ale takich z miliardów dziś widzianych było zaledwie kilku. I chwała tym zacnym jednostkom.

A po południu spacer z Żoną po Lasku Dębińskim. Kurde, jak fajnie mieć takie miejsce pod nosem, a nawet pod zmarszczką w okolicach lewego oka :)





  • DST 54.20km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.56km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 107m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

-ło.

Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 30.05.2015 | Komentarze 4

Wia-...

............

...ło.

Czyli wiało. I to jak!

Połowę drogi urywało mi łeb centralnie z przodu, drugie pół z boku. Choć przyznać trzeba, że był i moment, gdy duło mi przyjemnie w plecki (kilka kilometrów) i udawało mi się na płaskim rozpędzić do zawrotnej prędkości ponad 52 km/h. Co nie zmienia faktu, że na dzisiejszej trasie (Poznąń - Mosina - Dymaczewo - Będlewo i nawrót) osiągnąłem dawno niespotykaną średnią. In minus. Masakra.

Ale za to było cieplutko, nawet o ósmej rano, kiedy startowałem. No i pusto, puściutko - jak na zdjęciu. Dodaję te informację, żeby nie było, że narzekam :)



  • DST 82.20km
  • Czas 02:40
  • VAVG 30.83km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 152m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Buking

Piątek, 29 maja 2015 · dodano: 29.05.2015 | Komentarze 8

Znalazło się dziś ciut więcej czasu, żeby: a) trochę się wyspać, b) pokręcić nieco więcej ponad dystans codzienny, czyli wyjść poza rowerowy standard 50+. Pierwotnie miało być około 70 kilometrów, ale wyszło więcej - czemu, o tym za chwilę.

Podpunkt "a" wykonałem z niezwykłym zapałem, starannością i zaangażowaniem, którego mogliby się ode mnie uczyć młodzi sztabowcy, którzy podczas ostatnich wyborów chcieli, niczym pieski rywalizujące o pogłaskanie, pokazać dowolnemu kandydatowi, że są i potrafią. Z częścią "b" już tak łatwo nie było, ale po wypiciu kawy i spojrzeniu za okno decyzja została podjęta - kierunek Buk. Dawno mnie tam nie było - primo, wiatr ne dawał innego wyboru - secundo.

Najpierw klasycznie, przez Plewiska i Zakrzewo do trasy numer 307, która - tak baj de łej - jest chyba najbardziej ze znanych mi upstrzona przydrożnymi krzyżami. Co jadąc i obserwując manewry niektórych bezmózgów przestało mnie dziwić. Do samego Buku dojechałem jednak w jednym kawałku, głównie dzięki temu, że istnieje taki genialny wynalazek jak pobocze, na którym można się schować przed naszymi mistrzami kierownicy.

Buk zaczyna się zawsze tak samo - dziwne :) Górka, stadion, cmentarz. Komplikacja zaczyna się na pierwszym skrzyżowaniu, który najczęściej kierował mnie w prawo, a tym razem stwierdziłem, że będzie inaczej. Oczywiście nie mogłem sobie odmówić przyjemności zatrzymania się przy ślicznym drewnianym kościele św. Krzyża z 1760 roku, otoczonym nagrobkami i... automatem do zniczy. Monitorowanym zresztą - ciekawe mamy czasy :)

Chwilę później ruszyłem i zgodnie ze znakami nakazu znalazłem się... poza centrum. No dobra, trzeba było wrócić, bo chciałem na chwilę usiąść sobie przy placyku, który jak kojarzyłem gdzieś tu był. Tym samym... wróciłem do drogi, którą przyjechałem, czyli na Poznań. Dobra, raz jeszcze - tym razem już trafiłem, wybierając losowo jedną z uliczek. Zatrzymałem się, cyknąłem fotkę z daleka specyficznemu budynkowi Ratusza (z tyłu) oraz.... miejscowym żulikom (z przodu).

Kręcąc się dokoła spodobały mi się wąskie uliczki - zresztą w całej Wielkopolsce co miasteczko to są one bardzo urokliwe. A zahamować musiałem - bo jak odpuścić? - przy sklepie "Biała Damka", która z tego co udało mi się wywnioskować jest miejscem zaopatrzenia w ciekawe prezenty i pamiątki.

Czas było powoli kierować się do domu, ale jako że postanowiłem zrobić to naokoło, przez Stęszew, to dzięki jednokierunkowym ulicom musiałem... znów okrążyć centrum. Tym samym zupełnie bez sensu zostałem zmuszony do zrobienia trzech Wielkich Pętli Bukowskich :)

Buk sam w sobie jest sympatycznym miasteczkiem, ale piesi i kierowcy... jak w Indiach. Wchodzenie na ulicę bez patrzenia to chyba jakiś miejscowy rodzaj sportu. A nieinformowanie o skrętach, nawrotach i przecinanie drogi przed rowerzystami ulubioną zabawą ludzików za kierownicami. Brr.

Odnalazłem kierunkowskaz na Stęszew, w ramach spokoju psychicznego przejechałem się nawet kawałkiem kostkowanego czegoś ze znakiem roweru, dotarłem do ronda, skręciłem gdzie trzeba i.... nie wiem jak to się stało, ale nie zauważyłem rozjazdu dróg za (a może przed?) torowiskiem. A że jechało się fajnie to już tym razem olewając znak drogi pieszo-rowerowej (no co, nie zauważyłem :)) a że był tylko na początku i końcu to przecież nie moja wina) to kręciłem dalej bezmyślnie przed siebie. "Fajnie" skończyło się nagle w połowie Dobieżyna, gdzie sympatyczna droga zamieniła się, no właśnie, w co? Kartoflisko? Za łagodnie. Ser szwajcarski? Zbyt lajtowo. Krajobraz po wybuchu Wezuwiusza? O, to już bliższe prawdy :) Momentami udawało mi się nawet zauważyć kawałki asfaltu spomiędzy dziur, ale co z tego, skoro centymetr dalej pojawiała się skała magmowa? Masakra. Wytrzęsło mnie za wszystkie czasy, a to że nie poszły mi kolejne szprychy w szosie traktuję jako cud. Zresztą akurat na uszach miałem audiobooka duetu Czubaj/Krajewski o idealnie pasującym tytule "Aleja samobójców". Tak było przez jakieś 6-7 kilometrów, aż w końcu wybawienie - skrzyżowanie! Z asfaltem! Bocian, bocian!!!!

Wtedy też zorientowałem się, że nadłożyłem drogi, i to w jakich warunkach! Jednak w miarę szybko się ogarnąłem i przez Jeziorki dotarłem do wymarzonej trasy na Stęszew, której jakość też pozostawia dużo do życzenia, ale po tym co przeżyłem traktowałem ją jak spacer boso po askamicie :) Od Stęszewa do Poznania przejazd "piątką" to już moje rejony. Bez przygód, z o dziwo czasami pomocnym powiewem.

Podsumowując - wycieczka udana, bez spinki, bez szaleństw, bez aparatu, a jedynie z komórką, Dycha więcej wpadła dzięki mojemu gapiostwu, za co powinienem być ukarany rytualnie przez własny rower. Z ciekawostek - podczas powrotu włączył mi się losowo sam na empetrójce najnowszy album Kata i Romana Kostrzewskiego o nazwie... "Buk akustycznie". Bóg tak chciał? :)



  • DST 54.10km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.91km/h
  • VMAX 44.50km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 109m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Słonina indyjska :)

Czwartek, 28 maja 2015 · dodano: 28.05.2015 | Komentarze 3

Wiatr w końcu dostał trochę po łbie i zmienił kierunek na bardziej południowy, co niezmiernie mnie ucieszyło, bo każdy dzień bez jazdy przez Poznań jest dniem pięknym i radosnym. Tak więc w różowych okularach (no dobra, ciemnych) ruszyłem przed siebie, mając zamiar zaliczyć dobrze znany i sprawdzony miliard razy wariant trasy, dotychczas nazywany roboczo "kondomikiem". Jednak postanowiłem wyjątkowo dokonać pewnej korekty i zamiast jechać najprostszym wariantem, czyli cały czas krajową "piątką" do Stęszewa, najpierw pokręciłem przez Luboń i Wiry, w ten sposób dojeżdżając do Komornik, a dopiero potem już klasycznie, na Stęszew, powracając przez Dymaczewo, Mosinę i Puszczykowo.

Gdy w domu zobaczyłem mapkę - zostałem oświecony. Czemu - o tym za chwilę. Najpierw o tym, że kształt, który się z niej wyłonił ewidentnie skojarzył mi się z kawałkiem słoniny. I to tej indyjskiej, z małymi uszami - w przeciwieństwie do klasycznej afrykańskiej, słynącej z wielgachnych organów usznych, na czyszczenie których trzeba by było użyć jakichś pięciu tirów z patyczkami do uszu. Jako że Endomondo wciąż nie chce współpracować to pozwoliłem sobie na wersję autorską :)

A skoro Indie, skoro słoń, to moje oświecenie mogło być tylko jedno i w tym klimacie - to pewnie znak od Kriszny, który zesłał na mnie objawienie w postaci bożka Ganesha z mitologii indyjskiej. Jak kiedyś zobaczycie mnie na mieście latającego w pomarańczowym wdzianku, wrzeszczącego "hare, hare" to błagam, dajcie mi w pysk, żebym wrócił do równowagi psychicznej :)



  • DST 52.40km
  • Czas 01:43
  • VAVG 30.52km/h
  • VMAX 49.10km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 145m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Patent na nieśmiertelność

Środa, 27 maja 2015 · dodano: 27.05.2015 | Komentarze 4

Zimno - wyjeżdżając w okolicach 7:30 musiałem opatulić się w dwie warstwy stroju. Wietrznie - wyjeżdżając w okolicach 7:30 musiałem nisko pochylać kask, żeby utrzymać kierunek jazdy. Znów północno-zachodnio - wyjeżdżając w okolicach 7:30 rano zdecydowałem się jednak olać jazdę w tym kierunku. Bo wyjeżdżałem o 7:30 rano. A wczorajsze doświadczenie z przebijaniem się przez miasto o tej porze podpowiedziały mi, że gdybym miał do pracy na 23:00 a nie na 11:00 to może bym się wyrobił :)

Zmodyfikowałem więc trasę na zachodnią - zrobiłem "ciężarną glizdę" (ach, jakby się przydały ś.p. linki do Endomondo) przez Skórzewo, Zakrzewo, trasą na Buk do Drwęsy, potem Fiałkowo, Dopiewo i powrót przez Gołuski oraz Plewiska. Wiatr poszaleć nie dał, ale biorąc pod uwagę, że miałem go albo jako przeciwnika albo "zboczeńca" to ze średniej jestem zadowolony.

Spostrzeżenie socjologiczne. A może bardziej psychiatryczne. W sumie mało odkrywcze. Wczoraj jechałem z zamontowaną na kierownicy kamerką i mimo przejazdu przez cały Poznań nie zdarzyło mi się, żeby ktoś wyjechał mi przed pyskiem z podporządkowanej (a jeśli miał zamiar to mój znaczący wzrok na mostek, gdzie sterczało GoPro, działał lepiej niż cała komenda Policji i jakieś niedobitki Straży Miejskiej w pakiecie). Dziś, gdy rejestrator został w domu - hulaj dusza, piekła nie ma. Wniosek - ludzie, kupcie sobie cokolwiek, nawet atrapę - dopiero wtedy będziecie traktowani na drogach jak pełnoprawni uczestnicy ruchu.


  • DST 53.60km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.34km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 103m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Halt, halt, halt!

Wtorek, 26 maja 2015 · dodano: 26.05.2015 | Komentarze 9

No to okazało się, że Nowy Wspaniały Świat trwał tylko jeden dzień. Dziś rano przywitał mnie zamknięty szlaban na pierwszym kilometrze oraz mega korki w całym Poznaniu, bo o niedziałającej sygnalizacji przed Golęcinem i kierowcach jadących na pałę bez patrzenia na boki chyba nie ma nawet co wspominać. A że do Rokietnicy nie da się dojechać inaczej niż  przez calutkie miasto, to boli mnie tyłek. Od stania w miejscu, nie od jazdy :) Niestety do pracy dziś wcześniej, więc sam sobie zafundowałem hardkora w godzinach szczytu.

Błogosławieństwo jazdy na wolnym terenie odczułem dopiero na wysokości Strzeszynka, I to był mój najfajniejszy kawałek trasy - jak zwykle zielony i uroczy.

Za to w Kiekrzu... hm. O tym, że jest tam wahadło wiemy od dawna. Głupio tak mieć tylko jedno, prawda? Więc powstało też drugie, oczywiście nieskomunikowane z dotychczasowym. Ale to też przyjąłem ze stoickim spokojem. Straciłem go tylko na chwilę, gdy wyjechał mi przed nosem dostawczak z toi-toi-em, zdecydowanie pełnym, co mój nos mógł stwierdzić organoleptycznie.

Miałem jechać do Mrowina, ale z powodu utraconego czasu potelepałem się skrótem do Napachania, stamtąd już prosto do Poznania. Proszę nie regulować odbiorników - zdjęcie jest wklejone prawidłowo - uwielbiam takie ronda :)

Na koniec chciałem sobie zafundować szybki przejazd przez DDR-kę przy Bułgarskiej, ale nie było mi dane. Najpierw zatrzymał mnie jakiś kierowca z prośbą o pomoc z dotarciem do celu (pomogłem o tyle o ile), a potem, zaraz przed stadionem nagłe hamowanie, bo minąłem się z kumplem i trzeba się było przywitać. Kolega należy do tych rowerowo ekstremalnych, raz na jakiś czas robi sobie wycieczkę krajoznawczą, a to na Ukrainę, innym razem do Gruzji czy Kazachstanu. Tym razem na spokojnie, statecznym krokiem podążał swoim crossowym czołgiem do pracy. Spotkanie krótkie, aczkolwiek miłe.





  • DST 52.86km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.21km/h
  • VMAX 59.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 270m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Drezy-dent :)

Poniedziałek, 25 maja 2015 · dodano: 25.05.2015 | Komentarze 2

Jak wszyscy wiemy po wczorajszych wyborach zaraz po sierpniowej oficjalnej nominacji będziemy mieli cofnięty wiek emerytalny, urodzą się JOW-y, kredyty we Frankach same się spłacą, a każdy dzięki kompetencjom prezydenta zarabiał będzie krocie bez wyzysku (nie na śmieciówkach, broń Boże). Co tu dużo pisać - od dziś żyjemy w drodze do raju. W związku z tym nie bałem się rano spojrzeć za okno - zgodnie z przewidywaniami nasz Elekt spowodował, że świeciło słoneczko. Pewnie jako gratis dodał od siebie nie za silny wiatr z południa. Jak to w raju.

Duch Elekta spowodował również, że nie zatrzymywały mnie dziś żadne szlabany. Nikt nawet na mnie nie zatrąbił gdy jak zwykle miałem problemy ze wzrokiem podczas mijania niektórych ścieżek rowerowych. Co za moc! Postanowiłem więc poświęcić dzisiejszy trening na zaliczenie kilku podpoznańskich "górek" - najpierw w Starym Puszczykowie, potem na Osowej Górze, mając uzasadnione nadzieje, że od dziś nie będę musiał pedałować podczas podjazdów. Nic z tego jednak - ZAWIODŁEM SIĘ, PANIE PRZYSZŁY PREZYDENCIE! :)

Zjeżdżając z Pożegowskiej zauważyłem wielce cieszący moje oczy widok - drezyny szykujące się do kursu na Osową, otoczone jakąś zorganizowaną młodą grupą. Poświęciłem więc potencjalny rekord prędkości, zahamowałem i pozdrowiłem panią Marię, czyli szefową owej inicjatywy. Co prawda początkowo w stroju kolarskim chyba mnie nie poznała, ale jak powiedziałem gdzie pracuję i gdzie załatwiała kilka spraw to dostałem zaproszenie na kurs - niestety czas gonił. Poza tym jako człowiek wrażliwy nie mogłem patrzeć jak młodzież męczy się z mocowaniem drezyn na szyny. Odjechałem :D

Potem kurs do Rogalina, meta za Świątnikami, nawrót swoimi śladami, choć już bez podjazdów.

Nawet Strava pokazała dziś idealny wynik - zgodny z licznikiem!

W związku z czym chciałem pogratulować naszemu zwycięzcy fotką - żeby ją wykonać przedarłem się nawet przez krzaki. Oczywiście na to, jak została wklejona nie mam żadnego wpływu, a jeśli coś z nią jest nie tak (eh te arkana informatyki) to zapewne zdjęcie jest sfałszowane :) Niestety nie trafiłem na trasie na gębę kontrkandydata, tak samo przeze mnie wielbionego, którego chciałem uhonorować dokładnie w ten sam sposób - przypadek? A może ten nasz post-wąsaty miłośnik przyrody szwendał się już po okolicznych lasach, mając znów dzięki przegranej okazję pozarzynać jakieś sarenki czy jelonki. Kto wie? :)



  • DST 55.00km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.56km/h
  • VMAX 44.80km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 105m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Spotkać Krajana...

Niedziela, 24 maja 2015 · dodano: 24.05.2015 | Komentarze 7

Niedziela + wolne + piękna pogoda? Coś tu nie pasuje... A jednak - mimo, że takie połączenie jest praktycznie niespotykane to należy odnotować datę 24 maja jako ów Dzień Ewenementu. Trasę wybrałem dziś najprostszą z możliwych - na północny wschód, przez Kobylnicę i Biskupice do Promna-Stacji i nawrót swoimi śladami. Wszystko szło zgodnie z założeniami, czyli kilkanaście kilometrów męczarni przez Poznań (dziś na szczęście lekko odchudzony samochodowo) i potem pod wiatr, ale jakoś tak na wysokości 3/4 dystansu w jedną stronę zaczęło jechać mi się niepokojąco.... przyjemnie. Wniosek - wiatr się zmienił... Fajnie, że zaczął pomagać, ale wolałbym żeby jednak zrobił to sprawiedliwie, a nie wtedy kiedy zamierzam zawracać.

No nic, dotarłem do celu, lekko opróżniłem bidon i ruszyłem z powrotem. Kręciłem sobie rekreacyjnie pod wiatr te 32-33 km/h, a tu nagle widzę, że ktoś mnie wyprzedza, za chwilę się obracając i zachęcając do wspólnej jazdy. No to tyle było z emeryckiej jazdy :) Kolega na szosowej Meridzie okazał się całkiem rozmowny, a w trakcie gadu-gadu okazało się, że:

- Ile dziś?
- No, tak 50 kilosów, bo do rodziny trzeba wracać.
- Łoo, to jak u mnie.

Chwilę później, po dyskusji na temat ulubionych terenów do jazdy, a że zeszło na górki, to:

- A w sumie to generalnie pochodzę z Jeleniej Góry.
- Naprawdę??? A ja ze Lwówka Śląskiego (30 km od JG).
- Łooo! Ziom :) A od kiedy w Wielkopolsce?
- No jakoś tak ponad 10 lat.
- Łooo. To jak ja :)

No i proszę - krajana można spotkać nawet na Obczyźnie-Swojszczyźnie. I to na rowerze. Miło :)

Z kolegą pokręciliśmy do Kobylnicy, bo skręcał do siebie, czyli Gruszczyna, a żegnając się życzyłem mu powodzenia na zawodach triathlonowych, do których się przygotowywał, trenując zupełnie nienaturalne dla człowieka czynności, takie jak pływanie i bieganie :)

Przede mną jeszcze rozwijał się caaaaaaalutki Poznań, który skutecznie rozwalił mi średnią. I tyle by było z dzisiejszego szaleństwa. Gorąco - za gorąco - się powoli dla mnie robi.


  • DST 52.55km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.32km/h
  • VMAX 56.20km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 206m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trasa rybka + Ży... :)

Sobota, 23 maja 2015 · dodano: 23.05.2015 | Komentarze 4

Kolejny dzień z cyklu "oszukać wiatr". Oczywiście tytuł wskazuje na oczywistą porażkę, bo jedyną dopuszczalną opcją byłoby być "oszukanym przez wiatr". Ale nie wiało za mocno, więc wykonałem na spokojnie swoją trasę "rybka" przez Wiry, Komorniki, Szreniawę, Trzcielin, Dopiewo i Skórzewo. Bez przygód, choć gdy uświadomiłem sobie w połowie trasy, że nie zabrałem ani dowodu, ani karty, ani pieniędzy to tylko czekałem na moment, gdy najadę na dywan z gwoździ i będę wracał pieszo. Ale - o dziwo - nic takiego się nie wydarzyło :)

Za to skończyłem słuchać audiobooka Igora Ostachowicza "Noc żywych Żydów". Kilka dni z tą książką, nominowaną zresztą do Nike, na uszach i jestem pozamiatany. Fabuła w skrócie: warszawski hispter-glazurnik w swoim mieszkaniu położonym na terenie byłego getta odkrywa przypadkowo, że w piwnicy gnieżdżą się zabici Żydzi z czasów Powstania, którzy nie potrafią się uśmiechać, w związku z czym nie mogą iść do nieba. Po uwolnieniu zaczynają opanowywać stolicę, a jako że zostali zamordowani w dość młodym wieku to oczywiście głównym miejscem ich przebywania są galerie handlowe - i o dziwo wśród snujących się po nich Polaków wydają się od nich bardziej żywi, a część zaczyna organizować nielegalne zakłady na prawdziwe pieniądze w Wyścigach Kasjerek w Carrefourze - która pierwsza wyda paragon. Na Żydów-zombie poluje tak samo nieżywy Niemiec Fritzl, zwołując bojówki złożone ze współczesnych skinheadów, którzy jednak nie dają się namówić na kultową nazistowską rozrywkę, czyli gwałcenie polskich gospodyń domowych w rozmiarach XXL. Istnieją podejrzenia, że na pomoc mają przybyć niemieckie grubokościste emerytki z trwałą ondulacją. A w kanałach żydowski lekarz poluje na antysemitów, dokonując na nich obrzezania, a następnie każąc jeść zupę z ich... No dobra, dość. Dochodzę do siebie. A książkę - tym odporniejszym mentalnie - polecam :)


  • DST 57.50km
  • Czas 01:52
  • VAVG 30.80km/h
  • VMAX 45.70km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 104m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznań boczkiem

Piątek, 22 maja 2015 · dodano: 22.05.2015 | Komentarze 8

Wiatr wciąż nie chce zmienić kierunku (choć trzeba przyznać, że się uspokoił), deszcz spaść nie zamierzał, jazda mniej konfliktowym dla mojego mózgu crossem więc odpada, bo wstyd. Skutek - znów dziś na szosie. Problemem pozostawało co zrobić z przejazdem przez Poznań, żeby wyjść z niego bez większych strat na psychice. Wybrałem opcję dostania się na północny zachód przez ulicę Bułgarską, a potem na Rokietnicę przez trasę do Tarnowa Podgórnego.

Sama jazda w miarę nową DDR-ką od stadionu Lecha do Dąbrowskiego jest w miarę przyzwoita, choć jak zwykle połączenie rowerzysta + samochód wyjeżdżający z podporządkowanej polega na tym, że tylko ten pierwszy musi myśleć jeśli chce jeszcze trochę poegzystować na tym łez padole. Trochę stania na czerwonym, trochę wymijania cyklistów z okresu "maj-wrzesień" jadących środkiem pasa i udało się ogarnąć najgorszą część trasy. Jako że odkurzyłem kamerkę to utrwaliłem print-screenowo jak wygląda ta część Poznania - i chyba przyznacie, że prezentuje się na tym kawałku jak jakaś cywilizacja, a nie jedno z polskich miast :)


Gdy już wydostałem się z terenu zabudowanego to zrobiło się sielsko i anielsko, bo kawałek do Kiekrza jest zielony, malowniczy i w ogóle och i ach. A to wciąż teren Poznania!


Potem obowiązkowe wahadło, wjazd do Rokietnicy, zakręt na Mrowino i już prosto przez Chyby do Przeźmierowa. I znów nikt na mnie nie zatrąbił przy omijaniu tamtejszych "prorowerowych" Fal Dunaju, co zdarzyło się niedawno Dariuszowi - sorry, jeśli powstanie kiedyś ta mapa obtrąbień to nie będę mógł tego miejsca wpisać do swojej statystyki. Ale to pewnie kwestia czasu :)

Za to w samym Przeźmierowie coś mnie podkusiło, żeby zaliczyć ostatni kawałek tamtejszego DDR-a. No doba, nie będę ściemniał, tym "cosiem" był jadący z naprzeciwka radiowóz :) Wskutek tego zamiast przejechać 500 metrów w dwie sekundy zajęło mi to jakieś 4 minuty. Czemu? Światła i dwa TIR-y stojące na moim pasie podczas przejazdu przez ulicę. Zresztą - przed Państwem quiz: Kto w poniższej sytuacji za chwilę będzie czekał na dostanie się na drogę najdłużej: a) TIR, b) autobus, c) osobówka, d) ja, mimo że miałem pierwszeństwo jadąc po ścieżce. Nagród nie przewidziano :)

PS. Endo się całkowicie zbuntowało po "modernizacji", więc nie będzie mapki. Mimo że i tak jest ostatnio nie było. Czas się powoli chyba żegnać z tą aplikacją.