Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197649.80 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2015

Dystans całkowity:1764.41 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:58:51
Średnia prędkość:29.98 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Suma podjazdów:5991 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:56.92 km i 1h 53m
Więcej statystyk
  • DST 52.40km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.23km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 125m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wmordewind - 100% satysfakcji

Czwartek, 21 maja 2015 · dodano: 21.05.2015 | Komentarze 3

Wczoraj nie mogłem się nachwalić komfortem, zarówno psychicznym, jak i tym dla czterech liter, który zapewnia jazda crossem, dziś z powodu pogody - bo nie padało - nie mogłem sobie pozwolić na powtórkę. Jeszcze bym został potraktowany jak człowiek bez honoru, tchórzliwy szczur albo polski hipster wobec konieczności przeżycia dwudziestu minut bez ajfona. No po prostu nie mogłem. Problem był tylko jeden - północno-zachodni wiatr (w teorii, o czym później), co oznaczało (znów w teorii) jazdę przez miasto, co na szosie powoduje u mnie na samą myśl drgawki, wczesną laktację, a być może i przekwitanie. Postanowiłem więc zmienić profil i trasy i pojechać na zachód, Poznań olewając ciepłym..., nooo, po prostu olewając :)

Plewiska, Skórzewo, Dopiewo pokonałem z podmuchem w pysk. Spoko, spoko, zaraz nawrót, odbiorę sobie, pomyślałem. W Fiałkowie spojrzałem jednak na słynną flagę przy słynnej tablicy "Poznań Główny", położoną przy jeszcze bardziej znanej stacji kontroli pojazdów, a tam... jej łopotanie wskazywało, że wiatr się zmienił. Grr!! Miałem wybór - jechać dalej na zachód, okrążyć ziemię i wyjechać w Poznaniu za trzy lata od strony Chin i Kazachstanu, albo nawrócić przez Sierosław oraz Wysogotowo i zdążyć do pracy. Wybrałem bramkę numer dwa, dzięki czemu mogę sobie pogratulować rzadko spotykanego (nawet u mnie) trofeum "Wmordewind, maj 2015 - 100% gwarancji". W sumie lepsze takie niż żadne :)



  • DST 54.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.42km/h
  • VMAX 41.40km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 206m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Crossowy chillout z frustratem gratis :)

Środa, 20 maja 2015 · dodano: 20.05.2015 | Komentarze 6

Miało padać. I padało. Bardzo sympatycznie zresztą, bo najpierw kropiło, a jak wracałem to mżyło. Czyli bez tragedii, choć zapobiegliwie dziś zaprzęgłem crossa, a nie szosę, mając w głowie, że jakby się chmury rozszalały to zawrócę wcześniej, a gluta jest mniej wstyd zaliczyć właśnie takim sprzętem :) No a poza tym - bardziej prozaicznie - po wczorajszej stówie bolał mnie tyłek od szosowego siodła.

Zamiast gluta wyszło pełnoprawne 50+, a że z dużo niższą średnią prędkością to trudno. Miałem dziś generalnie wyrąbane na spinki, napinki i zapinki - po prostu jechałem przed siebie, ciesząc się pokonywaniem kilometrów, a nie ruszało mnie nawet to, ze prawie trzy dychy musiałem pokręcić po mieście. Pewnie to kwestia wyboru roweru, bo jednak pokonanie Poznania szosą bez choćby jednego bluzgu jest niemożliwe. A tak? Spokojnie - są światła tylko w kolorze red? No bywa. Jest koszmarna nawierzchnia? Przejadę. Jest ścieżka po mojej stronie - jakoś dam radę na tych grubych kołach. Kompletny chillout. I tak sobie dojechałem do Suchego Lasu, potem prosto do Chludowa, tam nawrót i z powrotem do domu, żeby zdążyć do pracy.

Coś nie pasuje w tym wpisie, prawda? Coś za różowo? :)

No oczywiście. Bo nie może być, że ot tak sobie przejechałem. Na ulicy Przybyszewskiego, na odcinku między Szamarzewskiego a Bukowską, gdy jechałem sobie spokojnie asfaltem usłyszałem - no co mogłem usłyszeć? - klakson. Zerkam na lewo, a tam uwieszony na kierownicy Skody Octavia koleś o aparycji człowieka-kartofla coś mi macha łapami wskazując właśnie na lewo. Po chwili skojarzyłem o co mu chyba chodzi i centralnie wybuchnąłem śmiechem, poklepałem się znacząco po kasku i zgodnie z moją dzisiejszą Taktyką Chilloutu olałem gościa. Wyjaśnienie - prawdopodobnie na życzenie szanownego kierowcy miałem zjechać na jedną z najbardziej absurdalnych DDR-ek w Polsce, położonej nie tylko po dwu stronach ulicy, ale nawet po jej środku, ciągnącą się wężykiem przez ponad kilometr - o, dokładnie na tą: ŚCIEŻKA ABSURD. Może i bym w ramach nowego doznania się na to zdecydował, ale szczerze mówiąc nawet nie wiem jak się do niej dostać, bo akurat ta część znajdowała się po drugiej stronie torowiska.

Pan Frustrat chyba jeszcze bardziej się zirytował moją godną pożałowania postawą, przez którą nie mógł dalej się powyżywać, bo na najbliższym skrzyżowaniu specjalnie zjechał maksymalnie na prawo, żebym nie mógł go wyprzedzić - ciekawe czy wiedział, że to zgodne z prawem? No cóż, tym razem się zatrzymałem i... zacząłem mu klaskać. A po chwili wyjąłem komórkę, uwieczniając zarówno jego manewr (spójrzcie na układ prawego przedniego koła), jak i tył jego wozu. Drodzy Poznaniacy - jeśli kiedyś zobaczycie taką oto Skodę z naklejką motocykla po lewej, a chrześcijańską rybką (a jak!) po prawej to pozdrówcie kierowcę ode mnie. Gorąco :) Ja to zrobiłem kawałek później, gdy mijałem go stojącego w korku. Niech ma - może w sumie dobrze się stało, może dzięki temu, że się wyżył jego żona lub konkubina (jeśli w ogóle takowe posiada) nie będzie miała dziś nowego lima pod okiem? A zupa nie będzie za słona?

PS. Drobna edycja - na wszelki wypadek ocenzurowałem delikatnie tablicę rejestracyjną. Sąd kapturowy mi teraz już nie grozi :)




  • DST 114.20km
  • Czas 03:46
  • VAVG 30.32km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 422m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pamiętaj, by...

Wtorek, 19 maja 2015 · dodano: 19.05.2015 | Komentarze 6

...dzień święty święcić. Czy coś tam gdzieś "pisało". No, jak trzeba to trzeba. A że dla mnie każdy dzionek bez upojnie spędzonego czasu w pracy to właśnie święto, to trzeba było coś z nim zrobić - rowerowo oczywiście. Na jakieś super długie eskapady nie było szans, bo po południu miało padać, trzeba było jednak coś wymyślić, żeby autor przykazania, kimkolwiek jest, się nie wkurzył.

Oczywiście padło na stówkę. Rano po analizie prognozy pogody i przy pomocy Pana Gógla z grubsza wybrałem sobie kształt trasy, czego zazwyczaj nie robię. I już wiem dlaczego, bo dziś okazało się, że jest to zupełnie bezsensowne – planować sobie można, ale z drogowcami się nie wygra. O czym później.

Na początek jednak według ustaleń – dobrze znaną krajową „piątką” na południe. Pod wiatr. Pod bardzo męczący i upierdliwy wiatr. Jak zwykle obiecałem sobie: pojadę bez zatrzymywania i bez zwiedzania, będzie szybciej, może trafi się jakaś przyzwoita średnia. No i... pierwsza pauza z aparatem w łapie zdarzyła się już w Głuchowie :) W końcu postanowiłem przyjrzeć się bliżej ruinom tamtejszego pałacu, położonego przy samej głównej drodze. Niestety za wiele nie zobaczyłem, bo przywitał mnie uroczy napis „teren prywatny, wstęp wzbroniony”, połączony z „szanuj zieleń”-em, więc cyknąłem tylko szybko fotkę i się wycofałem. Za to całkiem zachęcająco prezentuje się żarłodajnia położona na tym terenie, ale walorów kulinarnych nie ocenię, bo pora na wieczerzanie odpowiednia nie była.

Drugi raz przegrałem ze swoim postanowieniem "niezwiedzanie przez niezatrzymywanie" już kilka kilometrów dalej, w Kawczynie, gdzie obowiązkowo musiałem ogrzać się przy monumentalnym blasku drewnianego wiatraka, a tym razem nawet na niego wlazłem. Co znalazłem na górze? No co? Oczywiście piersióweczkę :)

Cel, czyli Kościan osiągnąłem warcząc non stop pod nosem, próbując odpędzić wiatrzysko. Oczywiście bez skutku. Specjalnie nadłożyłem lekko drogi, nie skręcając przed pierwszym zwodniczym kierunkowskazem, bo moje wcześniejsze przejazdy przez tę miejscowość nauczyły mnie, że prowadzi on na kostkowaną DDR-kę. Naiwny, zadowolony, że pokonałem system dokręciłem do Kiełczewa i tam dopiero skręciłem. Co prawda na rozsypujących się chodnikach ustawione były jakieś niebieskie znaki z rowerami, ale drzewa zasłoniły i nie widziałem. Ani jednego. Z ręką na sercu :)

Skoro już byłem tam, gdzie byłem to skierowałem się na starówkę, o dziwo nie tak koszmarną, jak się spodziewałem. Najpierw zatrzymałem się przy kościele pod wezwaniem Pana Jezusa, z przepiękną datą powstania – 1666 :) Na ładnym placyku przed nim prawdziwy miszmasz – tablice ku czci Żołnierzy Wyklętych mieszały się z tymi ku czci poległych w obozach koncentracyjnych, a pośrodku zakwitł sobie jeszcze obowiązkowo pomnik Jot Pe Dwa, w konwencji „black or white?”, z dwoma gołąbkami. Mój rower nie czuł się skrępowany, a być może i pasował do wystroju.


Położony niedaleko Ratusz prezentuje się całkiem okazale, ale znów stwierdziłem, że w tym miasteczku ktoś ma chyba hopla w temacie męczeństwa, bo na jego ścianie kwitnie kolejny napis „Cześć Męczennikom”. Ok, nic mi do tego, szacunek tragicznie zmarłym się należy, ale dla mnie było już lekko za dużo w tym temacie.

Postanowiłem jeszcze odwiedzić kościół Świętego Ducha, akurat otwarty. Zaparkowałem rower, wleciałem szybko, coby mi żaden katolik go nie świsnął w imię chrześcijańskiej chęci dzielenia się mieniem, dopadłem do nawy głównej, wyciągam aparat, wciskam co trzeba i... Nic. Zero reakcji, a do tego aparat jakiś lekki się zrobił. Okazało się, że zjeżdżając z rynkowych krawężników pogubiłem akumulatorki... Sierota – oto moje drugie imię. Szybki nawrót do drzwi (rower stał!) i na poszukiwania. O dziwo skuteczne – jeden leżał na środku drogi, drugi pod kołem samochodu. Ale już zawracać mi się nie chciało, więc poszukałem azymutu na dalszy kierunek, którym miał być... no właśnie, o tym za chwilę.

Najpierw o tym, że po przejeździe przez Kościan sam zostałem męczennikiem. Rowerowym. To, co dzieje się na obszarze tej miejscowości przekracza moje nerwy. Centrum jeszcze da się przejechać po asfalcie, ale już każda chęć skrętu w bok kończy się widokiem rozłożystego znaku w patriotycznej bieli i czerwieni, w środku którego znajduje się znaczek roweru. Po ludzku – zakaz jazdy tym środkiem transportu. A ty człowieku kombinuj, miej oczy na lewo, prawo, z przodu i z tyłu – gdzie jest ten „pro-rowerowy” wynalazek urzędasów z prowincji? Zaliczyłem kostkę, zaliczyłem chodnik, zaliczyłem też asfalt. Sorry, „asfalt” przy wyjeździe na Stary Lubosz. Bo tam się kierowałem. Oczywiście położony po drugiej stronie niż mój kierunek jazdy (i dobrze, że karnie nim jechałem, bo minął mnie radiowóz). Ale przepraszam, zwracam honor - w samym Luboszu sytuacja się zmieniła, bo po tej stronie DDR-ka się skończyła, a zaczęła po „mojej” stronie, ponownie z kostki, ale teraz urozmaiconej Falami Dunaju. Odpuściłem. Stwierdziłem, że mandat jest mniej szkodliwy dla mojego zdrowia psychicznego niż to coś. Na szczęście obyło się bez.

Śmieszka w końcu umarła (ufff), można było kręcić w spokoju. Ostre hamowanie nastąpiło w Starym Gołębinie, gdzie ukazał mi się drewniany kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP. Nic specjalnego, ale będzie do kolekcji. Ciekawostka – podczas II Wojny Światowej znajdował się w nim magazyn broni.

Kolejny tego typu obiekt, zupełnie niezamierzenie, odkryłem w Błociszewie, wsi z ciekawą przeszłością, a także pałacem Kęszyckich, którego jednak obfotografować nie miałem jak, bo znów ukazał się zakaz wstępu, do tego monitoring i pewnie ukryte w podziemiach Gestapo :/ Przy wjeździe do tej miejscowości przywitał mnie... kondukt żałobny. Kogoś tam wieźli na cmentarz z całą obstawą, na czele z księdzem o aparycji księżyca w pełni, który – jak wywnioskowałem po uśmiechu na twarzy – bardziej był zajęty liczeniem w głowie zysków z pogrzebu niż celebracją :) Ale był jeden plus – dzięki tej funeralnej imprezie udało mi się załapać na zdjęcie wnętrza kościoła Świętego Michała Archanioła, za pozwoleniem kościelnego, który ogarniał teren.


I tu dochodzimy do początku mojego przydługawego wywodu – po fakcie okazało się, że to tu właśnie miałem skręcić, żeby zrobić okolice równej stówy. Ale że drogowcy pewnie pochodzili stąd, czyli wiedzieli gdzie, co i jak to nie uznali za stosowne umieścić odpowiednich znaków dla obcokrajowców. Więc... pokręciłem zupełnie nie tam, gdzie zamierzałem. Co prawda znalazłem kierunkowskaz na Śrem, licząc na to, że z trasy nań skręcę tam, gdzie planowałem, czyli na Brodnicę, ale gdzie tam! Co najlepsze – gdybym nie spostrzegł, że „Śrem – prosto” oznacza „Za 100 metrów patrz w lewo na mały znak, że trzeba skręcić, a prosto dojedziesz tam, gdzie nie wiemy co napisać” to teraz bym czekał na pociąg z Terespola, zapewne z kilkoma uchodźcami z Donbasu.

Jak się skończyło? W Śremie, bo tam dojechałem. Strava pokazała mi, że jechałem odcinkiem „petarda do Śremu”, cokolwiek to oznacza. Ja wiedziałem co – czeka mnie co najmniej osiem kilosów kręcenia pod wiatr, żeby wrócić, tam gdzie pierwotnie chciałem jechać... Boże, jak się namęczyłem z tym powiewem centralnie w pysk przez Psarskie i Manieczki! Ale jakoś się udało dotrzeć, potem skręt na Brodnicę, tam zakup Pepsi w puszcze, chwila na oddech i do domu, już znajomymi szlakami, przez Żabno i Mosinę.

Podsumowanie – kilkanaście kilometrów gratis od drogowców. Piana na twarzy nie dodawała uroku. Za to deszcz mnie nie dopadł, a i udało się nadrobić zaległości muzyczne. No i raz jeszcze napiszę – wietrze, ty mendo!!! :)

Wklejam dziś - wyjątkowo - mapkę z Endo, skoro inaczej nie można.

Aha - jutro podobno deszcz.

Aha 2 - dziś, ratując sytuację, na dwie godziny wylądowałem w pracy. Oj, kosztować będą kogoś te moje nadgodziny...




  • DST 55.22km
  • Czas 01:49
  • VAVG 30.40km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 99m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rybka, czyli nihil novi

Poniedziałek, 18 maja 2015 · dodano: 18.05.2015 | Komentarze 2

Pierwotnie miałem mieć dziś dzień wolny i smaczek na ewentualny dłuższy dystans w doborowym towarzystwie, ale jak to bywa z planami - rozmyły się w codzienności i za chwilę idę do roboty. Życie chłoszcze.

W związku z tym musiałem obejść się smakiem i zafundować sobie "rybkę". Nie, nie zmieniłem preferencji kulinarnych, wciąż truchła, także tego pływającego, nie ruszam. Chodzi oczywiście o dobrze znaną trasę o takim kształcie, tym razem rozpoczętą od strony Lubonia, potem Komorniki, Trzcielin, Dopiewo i powrót przez Dąbrówkę. Dokładnie tak jak na mapce z Endo. Aaaaa, nie działa... :) Wiatr jak zwykle niezdecydowany i z fochem, ale za to trochę odpuścił na sile.

W Skórzewie niedawno skończył się gnój spowodowany powstawaniem ronda. Skończyły się w związku z tym również objazdy i wahadła. Całkiem niedawno zakwitł w zamian remont drogi, cholera wie czemu akurat w tym miejscu, bo źle tam nie było. Zaczęły się więc objazdy i wahadła. Moja osobista kolekcja blokad się dzięki temu ładnie zazębiła o kolejną miejscowość. A na przykład nikt nie myśli o remoncie dróg przed i za Konarzewem, które prezentują się tak, że nie byłbym zdziwiony gdyby łakomym okiem już zerkali w ich kierunku rodzimi taternicy i grotołazi... Może właśnie o to chodzi? Budujemy kolejną atrakcję? ;)



  • DST 54.10km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.51km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 134m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pyskóweczka z wiatrem

Niedziela, 17 maja 2015 · dodano: 17.05.2015 | Komentarze 8

Wczoraj średnio miałem czas na wpisowe elaboraty, wieczorem również, bo z kumplem wybraliśmy się na noc muzeów. Ale nie o chodzi o ten masowy ogólnopolski spęd, a o wyjściu na piwko, gdzie muzealnymi okazami byliśmy my. Jeśli gdzieś istnieje Muzeum Korpo. Ja to pikuś, ale za to kolega uwalił całkowicie, bo zachciało mu się startować do policji i aktualnie został dzielnicowym. Po spotkaniu stwierdziłem, że co jak co, ale wszystko to, co ja przeżyłem w korporacjach to jedynie mały margines głupoty w porównaniu z jego (naszą??) firemką :)

Piwkowanie trochę się przedłużyło, ale na szczęście dziś wolne (jeden, błogosławiony dzionek), więc mogłem sobie pozwolić na dłuższe dochodzenie do siebie i wyruszyć dopiero przed jedenastą. Jak już znalazłem się na dworze to najpierw mnie zgięło w pół, by chwilę później wyrównać z drugiej strony. Nie, nie chodzi o jakieś problemy żołądkowe po wczorajszym :) Tak mi się przedstawił Szanowny Pan Wiatr. Zresztą był bardzo chętny do dalszej rozmowy, przez co w kilku miejscach niemal zatrzymywał mnie w miejscu. Myślałem, że mu się znudzi, gdy będę wracał, ale gdzie tam! Może i mówił trochę ciszej i szybciej, ale wciąż wciskał mi się w ciszę z boku. Zamknął swój pysk łącznie może na dwie-trzy minuty i wtedy w końcu mogłem się lekko rozpędzić. Finalnie - upierdliwy był koszmarnie, nawet nie było sensu z nim dyskutować, więc średnia skończyła się na poziomie, na jakim się skończyła. Cóż, przypomniało mi się czemu nienawidzę gaduł.

Aha, jeszcze dostałem po pysku deszczem. Na bezchmurnym niebie. Ciekawostka :) A Endomondo wciąż się nie chce ukazać. No ale wklejam, może mu się odmieni...



  • DST 52.95km
  • Czas 01:42
  • VAVG 31.15km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 132m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szybki gnój :)

Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 16.05.2015 | Komentarze 2

Jako że cały dzień w pracy, to jeden wielki czasowy GNÓJ (obiad zjadłem piętnaście minut temu, o.... dwudziestej) spowodował dziś wyjątkowo krótki wpis. 

Byłem na rowerze :)

No dobra, jeszcze kilka szczegółów - "kondomik" od strony Komornik przez Stęszew i Mosinę. Zrobiony w miarę dobrych warunkach. Za to od rana wysyp "sobotnio-niedzielnych" szoszonów z misją. Misją "jestem bucem i nie pozdrowię".



  • DST 55.00km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.56km/h
  • VMAX 45.20km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 101m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Thorgalowo Podgórne :)

Piątek, 15 maja 2015 · dodano: 15.05.2015 | Komentarze 3

"Wiater" cały czas średnio chce odpuścić, zarówno co do siły, jak i swojego kierunku, co oznaczało, że znów czekał mnie choć w przybliżeniu kurs na NW. Czyli - nie dało się uniknąć jazdy przez Poznań. Starałem się zrobić to jednak opłotkami, co w dzisiejszym przypadku okazało się Górczynem, a potem kursem ulicą Bułgarską. W sumie pewnie udałoby się ją pokonać całkiem sprawnie, gdyby nie to, że na jej końcówce stał radiowóz, w związku z czym mój daltonizm oraz nieznajomość pisma obrazkowego trochę przygasły i raz, że zauważałem kolor czerwony na sygnalizacji świetlnej, a dwa że nagle w mojej świadomości wyskoczył prawidłowy, zgodny z opisem drogowców szlak ścieżki na skrzyżowaniu z Dąbrowskiego, dzięki czemu zamiast śmignąć w sekundę przez światła zrobiłem sobie po nich objazdówkę, trwającą pięć minut. No ale dzięki temu co najmniej stówka została w portfelu :)

Potem już prosta droga na Tarnowo Podgórne, gdzie po raz kolejny został przeze mnie doceniony fajnie zrobiony DDR, niestety tam, gdzie się on kończy rozpoczyna się trasa do Lusowa, z tak położonymi i dziurawymi płytami betonowymi, że gdyby ktoś mi jako alternatywę dał przejazd szosówką między Rysami a Orlą Percią to bym się nie zastanawiał, tylko już pakował plecak :) Chwilę potem jako wisienka na torcie ukazała się lusowska ścieżka spod znaku "full kostka, barierki gratis". Gdybym był wierzący to za każde mało parlamentarne słowo wypowiadane pod nosem co dwie sekundy na tych kilku kilometrach dostałbym rozgrzeszenie nawet bez spowiedzi. Końcówka przez Zakrzewo i Skórzewo to już na szczęście praktycznie jedynie asfalt, więc ostygłem.

Pochwalę się, że udało mi się upolować jak dla mnie rarytas, a jednocześnie powrót do dzieciństwa w postaci audiobooków, a właściwie słuchowisk na podstawie... Thorgala. Niby nie wyobrażałem sobie jak można zrobić coś takiego z komiksu, a tu proszę, proszę. Może nie jest to jakość jak polskiej wersji "Gry o tron", ale jest bardzo godnie - miecze szczękają, wicher wieje, drakkary trzeszczą, wilki wyją, a kości pękają aż miło. Idealna sprawa na jazdę polskimi drogami i DDR-ami, między polskimi kierowcami :)




  • DST 57.30km
  • Czas 01:52
  • VAVG 30.70km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 113m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

...na nikogo nie czeka...

Czwartek, 14 maja 2015 · dodano: 14.05.2015 | Komentarze 2

Wiatr dziś wciąż silny, do tego północno-zachodni, więc trzeba było pogodzić się z koniecznością jazdy przez miasto, W sumie dawno tego nie robiłem, więc miałem jeszcze jakieś pokłady cierpliwości i zaciskając zęby przepchnąłem się aż do Golęcina. Tam, standardowo przywitał mnie piękny biało-czerwony szlaban, który w tych okolicach (jak wynika z moich obserwacji i liczenia zmarnowanego przy nim czasu) jest zamykany jakoś w momencie, gdy docelowy pociąg opuszcza Szczecin :)

Tak sobie czekałem i czekałem, w uszach dudniły mi dźwięki kryminału Miłoszewskiego. Nagle... Jakoś w momencie starannie opisywanej sekcji zwłok doszło do mych uszu radosne "...łaaaaskawyyyy, byle nie do Warszawyyyyyy!". O co chodzi? Do fabuły nijak mi to nie pasowało, bo akcja "Gniewu" przecież dzieje się w Olsztynie. Rozejrzałem się w panice i zagadka się rozwiązała - za mną przydreptała wycieczka przedszkolaków, wyjących "Jedzie pociąg z daleka". Mając do wyboru - albo dalsze zawodzenie albo szczegółową analizę ścięgien odkrajanych od kości w pośpiechu pogłośniłem na maksa empetrójkę :)

Potem już bez tego typu hardkorowych przygód - kurs na Rokietnicę, tam klasycznie skręt na Mrowino i powrót trasą z Przeźmierowa do Poznania, po którym pokręciłem się (w sumie fajną) ddr-ką przy Bułgarskiej. Endomondo okradło mnie dziś z sześciu kilometrów, ale nic to, bo w swej dobroci nawet nie pozwala się wkleić tak, żeby było widoczne.



  • DST 52.55km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.32km/h
  • VMAX 55.10km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 96m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rybka wersja slim

Środa, 13 maja 2015 · dodano: 13.05.2015 | Komentarze 15

Po nocnych ulewach temperatura powietrza wróciła do najlepszej z możliwych, czyli do okolic 15 stopni max. Rano nawet musiałem pod koszulkę rowerową założyć też bieliznę termiczną, co zupełnie mi nie przeszkadza, a wręcz cieszy, bo coś czuję, że jak już przyjdzie TEN pogodowy moment to zostanie nam zafundowana nie nowa Irlandia, a nowa Sahara. A wtedy to ja osobiście przytulam się do lodówki i za żadne skarby nie da się mnie od niej odkleić.

Więc gdyby nie wiatr to jechałoby się wybornie. No ale że wiało, że hoho, a może nawet hohoho, to tak idealnie do końca nie było. Ale też nie będę narzekał - bo czasem nawet ten zachodni wiatr starał się nie przeszkadzać, bo oczywiście o tym, żeby pomagał nie ma mowy :) Zrobiłem dziś na mapie dość często wykonywaną przeze mnie "rybkę" od strony Wirów, Komornik, Trzcielina, w Dopiewie zakręt na Dąbrówkę i przez Skórzewo powrót do Poznania. Z tym, że dziś postanowiłem rybce zafundować kurację odchudzającą i ominąłem Szreniawę, za to fundując sobie testowo podjaździk z Komornik do Rosnowa - z lekkim drżeniem serca, bo kiedyś był tam asfalt z gatunku tych wulkanicznych, a tu proszę - gładziutko, zupełnie jak nie w Polsce. No cóż, o dziwo w naszym kraju przez jakieś cztery lata (bo chyba ostatnio wtedy tędy kręciłem) udaje się wyremontować jakąś dróżkę. Cud!

Aha, opis trasy jest teraz niezbędny, bo z nieokreślonych przeze mnie powodów od wczoraj nie mogę dokleić mapki z Endomondo. Niby pokazuje się link do trasy, ale nie chce się on zaimportować, zamiast tego pokazuje się puste pole. Ktoś wie o sssso chozzziii? :)



  • DST 52.10km
  • Czas 01:43
  • VAVG 30.35km/h
  • VMAX 58.20km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 228m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niewolne wolne + filmik

Wtorek, 12 maja 2015 · dodano: 12.05.2015 | Komentarze 11

Niby dziś szczęśliwy dzień, podczas którego nie muszę pojawiać się w pracy, ale z powodu innych obowiązków o żadnym dłuższym wypadzie nawet nie marzyłem. Tym bardziej, że mój organizm jest zaprogramowany w ten dziwny sposób przez jakiegoś tam konstruktora ludzkości, że słowo "wolne" jest rozumiane jako "spać. Długo spać" :) Tym bardziej, że wczoraj się zasiedziałem wieczorem przy pewnej rzeczy, ale o tym później.

Jak już udało mi się pokonać trudną drogę pomiędzy pościelą a podłogą i wyczarować kubek kawy to pomyślałem sobie, że nie ma zmiłuj - rower sam się nie wyprowadzi. Wiatr południowy i południowo-wschodni uświadomił mi, że nie będę musiał pchać się przez miasto, co zdecydowanie poprawiło mi humor. Plan był nieskomplikowany - pięć dych, najpierw przez Luboń i Wiry, potem Stare Puszczykowo, Mosina (Pożegowska obowiązkowo i poprawienie swojego czasu), tam zakręt na Rogalin, w nim nawrót i powrót przez Wiórek i Starołękę. Melduję posłusznie wykonanie zadania.

Dziś lekko zachwiała się w moich oczach pozycja Lubonia jako lidera w klasyfikacji "Ilość Kierowców Bez Mózgu Na Metr Kwadratowy". Powoli drepcze mu po piętach Mosina. Najpierw zjeżdżając z Osowej Góry wyskoczyła mi przed koło Pani z Tapirem na Głowie w samochodzie z tak pokiereszowaną blachą, jakby stłuczka była obowiązkowym elementem każdego wyjazdu. To, jak prowadziła spowodowało, że musiałem zachować o wiele bezpieczniejszą odległość niż zazwyczaj, choć w tym wypadku sugerowany byłby co najmniej kilometr :) Chwilę potem, za zakrętem na skrzyżowaniu w Mosinie w kierunku na Rogalinek wymusiła pierwszeństwo wyjeżdżając z podporządkowanej kolejna paniusia, jakby w ogóle mnie nie widząc. I tu miała szczęście, bo dziesięć metrów dalej stał radiowóz, ale podczas interwencji, więc rozmawiający z kimś policjant na mój gest pokazujący ilość zwojów mózgowych kierującej tylko porozumiewawczo mnie pozdrowił, jakby mówiąc "widziałem, widziałem...".

A teraz to, nad czym siedziałem wczoraj do późna. Reminiscencja z jednego z moich majowych wypadów po górkach. A konkretnie podjazd pod Michałowice i zjazd przez jeleniogórski Jagniątków do Sobieszowa. Trasę gorrrrąco polecam :)