Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198256.20 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

  • DST 114.20km
  • Czas 03:46
  • VAVG 30.32km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 422m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pamiętaj, by...

Wtorek, 19 maja 2015 · dodano: 19.05.2015 | Komentarze 6

...dzień święty święcić. Czy coś tam gdzieś "pisało". No, jak trzeba to trzeba. A że dla mnie każdy dzionek bez upojnie spędzonego czasu w pracy to właśnie święto, to trzeba było coś z nim zrobić - rowerowo oczywiście. Na jakieś super długie eskapady nie było szans, bo po południu miało padać, trzeba było jednak coś wymyślić, żeby autor przykazania, kimkolwiek jest, się nie wkurzył.

Oczywiście padło na stówkę. Rano po analizie prognozy pogody i przy pomocy Pana Gógla z grubsza wybrałem sobie kształt trasy, czego zazwyczaj nie robię. I już wiem dlaczego, bo dziś okazało się, że jest to zupełnie bezsensowne – planować sobie można, ale z drogowcami się nie wygra. O czym później.

Na początek jednak według ustaleń – dobrze znaną krajową „piątką” na południe. Pod wiatr. Pod bardzo męczący i upierdliwy wiatr. Jak zwykle obiecałem sobie: pojadę bez zatrzymywania i bez zwiedzania, będzie szybciej, może trafi się jakaś przyzwoita średnia. No i... pierwsza pauza z aparatem w łapie zdarzyła się już w Głuchowie :) W końcu postanowiłem przyjrzeć się bliżej ruinom tamtejszego pałacu, położonego przy samej głównej drodze. Niestety za wiele nie zobaczyłem, bo przywitał mnie uroczy napis „teren prywatny, wstęp wzbroniony”, połączony z „szanuj zieleń”-em, więc cyknąłem tylko szybko fotkę i się wycofałem. Za to całkiem zachęcająco prezentuje się żarłodajnia położona na tym terenie, ale walorów kulinarnych nie ocenię, bo pora na wieczerzanie odpowiednia nie była.

Drugi raz przegrałem ze swoim postanowieniem "niezwiedzanie przez niezatrzymywanie" już kilka kilometrów dalej, w Kawczynie, gdzie obowiązkowo musiałem ogrzać się przy monumentalnym blasku drewnianego wiatraka, a tym razem nawet na niego wlazłem. Co znalazłem na górze? No co? Oczywiście piersióweczkę :)

Cel, czyli Kościan osiągnąłem warcząc non stop pod nosem, próbując odpędzić wiatrzysko. Oczywiście bez skutku. Specjalnie nadłożyłem lekko drogi, nie skręcając przed pierwszym zwodniczym kierunkowskazem, bo moje wcześniejsze przejazdy przez tę miejscowość nauczyły mnie, że prowadzi on na kostkowaną DDR-kę. Naiwny, zadowolony, że pokonałem system dokręciłem do Kiełczewa i tam dopiero skręciłem. Co prawda na rozsypujących się chodnikach ustawione były jakieś niebieskie znaki z rowerami, ale drzewa zasłoniły i nie widziałem. Ani jednego. Z ręką na sercu :)

Skoro już byłem tam, gdzie byłem to skierowałem się na starówkę, o dziwo nie tak koszmarną, jak się spodziewałem. Najpierw zatrzymałem się przy kościele pod wezwaniem Pana Jezusa, z przepiękną datą powstania – 1666 :) Na ładnym placyku przed nim prawdziwy miszmasz – tablice ku czci Żołnierzy Wyklętych mieszały się z tymi ku czci poległych w obozach koncentracyjnych, a pośrodku zakwitł sobie jeszcze obowiązkowo pomnik Jot Pe Dwa, w konwencji „black or white?”, z dwoma gołąbkami. Mój rower nie czuł się skrępowany, a być może i pasował do wystroju.


Położony niedaleko Ratusz prezentuje się całkiem okazale, ale znów stwierdziłem, że w tym miasteczku ktoś ma chyba hopla w temacie męczeństwa, bo na jego ścianie kwitnie kolejny napis „Cześć Męczennikom”. Ok, nic mi do tego, szacunek tragicznie zmarłym się należy, ale dla mnie było już lekko za dużo w tym temacie.

Postanowiłem jeszcze odwiedzić kościół Świętego Ducha, akurat otwarty. Zaparkowałem rower, wleciałem szybko, coby mi żaden katolik go nie świsnął w imię chrześcijańskiej chęci dzielenia się mieniem, dopadłem do nawy głównej, wyciągam aparat, wciskam co trzeba i... Nic. Zero reakcji, a do tego aparat jakiś lekki się zrobił. Okazało się, że zjeżdżając z rynkowych krawężników pogubiłem akumulatorki... Sierota – oto moje drugie imię. Szybki nawrót do drzwi (rower stał!) i na poszukiwania. O dziwo skuteczne – jeden leżał na środku drogi, drugi pod kołem samochodu. Ale już zawracać mi się nie chciało, więc poszukałem azymutu na dalszy kierunek, którym miał być... no właśnie, o tym za chwilę.

Najpierw o tym, że po przejeździe przez Kościan sam zostałem męczennikiem. Rowerowym. To, co dzieje się na obszarze tej miejscowości przekracza moje nerwy. Centrum jeszcze da się przejechać po asfalcie, ale już każda chęć skrętu w bok kończy się widokiem rozłożystego znaku w patriotycznej bieli i czerwieni, w środku którego znajduje się znaczek roweru. Po ludzku – zakaz jazdy tym środkiem transportu. A ty człowieku kombinuj, miej oczy na lewo, prawo, z przodu i z tyłu – gdzie jest ten „pro-rowerowy” wynalazek urzędasów z prowincji? Zaliczyłem kostkę, zaliczyłem chodnik, zaliczyłem też asfalt. Sorry, „asfalt” przy wyjeździe na Stary Lubosz. Bo tam się kierowałem. Oczywiście położony po drugiej stronie niż mój kierunek jazdy (i dobrze, że karnie nim jechałem, bo minął mnie radiowóz). Ale przepraszam, zwracam honor - w samym Luboszu sytuacja się zmieniła, bo po tej stronie DDR-ka się skończyła, a zaczęła po „mojej” stronie, ponownie z kostki, ale teraz urozmaiconej Falami Dunaju. Odpuściłem. Stwierdziłem, że mandat jest mniej szkodliwy dla mojego zdrowia psychicznego niż to coś. Na szczęście obyło się bez.

Śmieszka w końcu umarła (ufff), można było kręcić w spokoju. Ostre hamowanie nastąpiło w Starym Gołębinie, gdzie ukazał mi się drewniany kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP. Nic specjalnego, ale będzie do kolekcji. Ciekawostka – podczas II Wojny Światowej znajdował się w nim magazyn broni.

Kolejny tego typu obiekt, zupełnie niezamierzenie, odkryłem w Błociszewie, wsi z ciekawą przeszłością, a także pałacem Kęszyckich, którego jednak obfotografować nie miałem jak, bo znów ukazał się zakaz wstępu, do tego monitoring i pewnie ukryte w podziemiach Gestapo :/ Przy wjeździe do tej miejscowości przywitał mnie... kondukt żałobny. Kogoś tam wieźli na cmentarz z całą obstawą, na czele z księdzem o aparycji księżyca w pełni, który – jak wywnioskowałem po uśmiechu na twarzy – bardziej był zajęty liczeniem w głowie zysków z pogrzebu niż celebracją :) Ale był jeden plus – dzięki tej funeralnej imprezie udało mi się załapać na zdjęcie wnętrza kościoła Świętego Michała Archanioła, za pozwoleniem kościelnego, który ogarniał teren.


I tu dochodzimy do początku mojego przydługawego wywodu – po fakcie okazało się, że to tu właśnie miałem skręcić, żeby zrobić okolice równej stówy. Ale że drogowcy pewnie pochodzili stąd, czyli wiedzieli gdzie, co i jak to nie uznali za stosowne umieścić odpowiednich znaków dla obcokrajowców. Więc... pokręciłem zupełnie nie tam, gdzie zamierzałem. Co prawda znalazłem kierunkowskaz na Śrem, licząc na to, że z trasy nań skręcę tam, gdzie planowałem, czyli na Brodnicę, ale gdzie tam! Co najlepsze – gdybym nie spostrzegł, że „Śrem – prosto” oznacza „Za 100 metrów patrz w lewo na mały znak, że trzeba skręcić, a prosto dojedziesz tam, gdzie nie wiemy co napisać” to teraz bym czekał na pociąg z Terespola, zapewne z kilkoma uchodźcami z Donbasu.

Jak się skończyło? W Śremie, bo tam dojechałem. Strava pokazała mi, że jechałem odcinkiem „petarda do Śremu”, cokolwiek to oznacza. Ja wiedziałem co – czeka mnie co najmniej osiem kilosów kręcenia pod wiatr, żeby wrócić, tam gdzie pierwotnie chciałem jechać... Boże, jak się namęczyłem z tym powiewem centralnie w pysk przez Psarskie i Manieczki! Ale jakoś się udało dotrzeć, potem skręt na Brodnicę, tam zakup Pepsi w puszcze, chwila na oddech i do domu, już znajomymi szlakami, przez Żabno i Mosinę.

Podsumowanie – kilkanaście kilometrów gratis od drogowców. Piana na twarzy nie dodawała uroku. Za to deszcz mnie nie dopadł, a i udało się nadrobić zaległości muzyczne. No i raz jeszcze napiszę – wietrze, ty mendo!!! :)

Wklejam dziś - wyjątkowo - mapkę z Endo, skoro inaczej nie można.

Aha - jutro podobno deszcz.

Aha 2 - dziś, ratując sytuację, na dwie godziny wylądowałem w pracy. Oj, kosztować będą kogoś te moje nadgodziny...





Komentarze
Trollking
| 20:03 czwartek, 21 maja 2015 | linkuj Dlaczego? Bo mi tam z małymi wyjątkami m.in. nie grożą ddr-y. Widzisz jak ja ich nienawidzę? :)

Cieszyć się na trzy cyfry - czy dziwne? Gdzie tam. Znam takich, co cieszą się na trzy szóstki :)
rmk
| 19:05 czwartek, 21 maja 2015 | linkuj Jak miło widzieć trzy cyfry. Niby to tylko trzy cyfry i nie powinny mieć znaczenia ale jednak gdy widzę przejażdżki trzycyfrowe to miło mi się na serduchu robi. Dziwne nie? :))

Ale mając świetną alternatywę w postaci drogi przez Czempiń, dlaczego jedziesz drogą krajową? No dlaczego? Nie rozumiem.
Trollking
| 18:24 środa, 20 maja 2015 | linkuj Też mi to przeszło przez myśl, ale szybko wyparłem. Choć i tak lepsze to niż myśli o uśmiechu w temacie zawartości trumny... :)
lipciu71
| 12:36 środa, 20 maja 2015 | linkuj Jak to skąd? Na pewno były tam jakieś dzieci z rodzicami więc się rozmarzył i stąd ten uśmiech.
Trollking
| 09:49 środa, 20 maja 2015 | linkuj Dziękuję :)

Piersiówka OCZYWIŚCIE pusta. Gdzie w Polsce ktoś by zostawił pełną? :)

Z księdzem w sumie racja... więc skąd ten zadowolony wyraz twarzy? hm...
lipciu71
| 21:50 wtorek, 19 maja 2015 | linkuj Bardzo fajny dystans, super relacja, rewelacyjna wycieczka.

Ksiądz liczący w czasie pogrzebu zyski? Pierwsze słyszę. Oni już dawno w tym czasie mają wszystko dokładnie porachowane!!!

I jeszcze szczęściarz znalazł piersióweczkę. Zapewne pełną ;-)

Gratulacje za kolejna setkę.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa zasem
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]