Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198592.90 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2015

Dystans całkowity:1764.41 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:58:51
Średnia prędkość:29.98 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Suma podjazdów:5991 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:56.92 km i 1h 53m
Więcej statystyk
  • DST 52.30km
  • Czas 01:39
  • VAVG 31.70km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 202m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Fajnie (!!!)

Poniedziałek, 11 maja 2015 · dodano: 11.05.2015 | Komentarze 14

Zgłupieć można - dzisiaj znów pogoda do rany przyłóż. Pewnie to dzięki nadchodzącemu Zbawieniu Polski, czyli (CENZURA POWYBORCZA), 20 procentowym słoneczku narodów, JOW-ialnemu ideałowi i białemu Obamie wersji PL. Ups, sorry. Miałem nie siać politycznego fermentu. W końcu o polityce i modzie się nie dyskutuje, a że obydwa tematy składają się tu w jeden i ten sam to inna sprawa :) Koniec, tego akapitu nie było - magisterium z politologii boli jak zły dotyk - całe życie :)

No to jechało mi się się rewelacyjnie. Co prawda wiało z północnego zachodu, ale nie chciało mi się pchać przez miasto, więc wybrałem kierunek "tylko" zachodni, robiąc ciężarną glizdę przez Skórzewo, Dopiewo, Fiałkowo, Więckowice, a potem powrót przez Wysogotowo i Junikowo. I naprawdę nie mam na co narzekać - nawet kierowcy jacyś tacy dziś rozsądni się wydawali. Oczywiście z wyjątkami. Aż się chciało pokręcić dalej i dalej, ale niestety - robota wzywa..



  • DST 52.20km
  • Czas 01:43
  • VAVG 30.41km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 200m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Normalność + o podróży dookoła świata słów kilka

Niedziela, 10 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 6

Uff. Wróciła normalność. Minął ten dziwny trzydniowy okres z pogodą przyjazną rowerzyście, przez który czułem się jak w Matrixie. Wczoraj wieczorem wracałem z pracy już w ulewie, nie idąc, a płynąc, natomiast dziś rano przywitał mnie jakże dobrze znany kumpel - silny, mega silny wiatr oraz pędzące po niebie chmury. No dobra, jakoś tak bardziej życiowo się zrobiło :)

Trasę "rybną" przez Skórzewo, Dopiewo, Trzcielin, Komorniki i Wiry pokonałem walcząc i ze sobą, i z pogodą. O dziwo finalny wynik nie jest taki zły, a ilość wyprzedzonych dziś przeze mnie rowerzystów pozwala mi na jeden podstawowy wniosek - regularność i raz na jakiś czas kursik po górach robią swoje. Miła świadomość. Ostatni kawałek trasy pokonywałem w zacinającym deszczu, co ciekawe towarzyszył mi on cały czas podczas jazdy przez Luboń, a skończył się dokładnie na granicy z Poznaniem. Co tylko potwierdza moją teorię, że nie na Wildzie, a właśnie w Luboniu mieszka Szatan :)

A na koniec, korzystając z ciszy wyborczej i z tego, że nie mogę psioczyć na tę naszą kochaną pato-litykę, a niedziela daje więcej czasu na dłuższe wpisy, kilka słów o człowieku, o którym być może słyszeliście, a jeśli nie to najwyższy czas to nadrobić. Chodzi o Marka Dittmanna, który na przełomie 2013 i 2014 w rok samotnie przejechał świat... rowerem. Tak się złożyło, że miałem i mam go w gronie znajomych na Endomondo i dzięki tej aplikacji miałem możliwość śledzić znaczną część tej wyprawy. Fascynującą sprawą było zobaczyć, jak malutka kropeczka na mapie przemieszcza się przez środek Syberii, a kilka miesięcy później na przykład przez południowoamerykańską dżunglę. Nie będę się za dużo rozpisywał: poniżej link do relacji z jego podróży. Myślę, że warto zobaczyć, jak spełnia się największe życiowe marzenie. Miłego oglądania!

A ja z szacunku dla tak odważnego jegomościa jakiś czas temu zamówiłem u niego, wydaną praktycznie własnym sumptem, książkę, która w sumie jest dłuższym opisem tego, co powyżej. Otrzymałem ją pod koniec marca (nawet z dedykacją) i w sumie miałem o tym wszystkim napisać już wcześniej, ale pokonywała mnie Codzienność. Dziś więc nadrabiam owe niedopatrzenie :)




  • DST 52.60km
  • Czas 01:41
  • VAVG 31.25km/h
  • VMAX 46.10km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 173m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Statecznie

Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 09.05.2015 | Komentarze 8

Trzy dni z mega fajną pogodą przekraczają już moje granice wyobraźni. Jak to tak? Że się po prostu jedzie i ani łba nie urywa. ani nie mrozi, ani nie praży, w ogóle jakoś tak... przyjemnie? Wow... :)

Dziś bez większych kombinacji - najpierw Puszczykowo, Mosina, skręt na Rogalinek, dotarcie do zjazdu na Osadę Mieczewo, nawrót i powrót przez Wiórek i Starołękę. Rowerzystów - miliardy, barw wszelakich, chudych, grubszych, mniejszych wyższych... Co kto lubi. Tak więc jedną ręką dziś pozdrawiałem cyklistów, a drugą odganiałem robactwo, które zaczęło się wylęgać i atakować niczym drony afgańskich terrorystów. Aha, jako że mamy sobotę to kierowcy oczywiście musieli być wszędzie pierwsi, więc jeden z nich wyprzedzał przed Mosiną tak, jakby z przeciwka jechało powietrze, a nie moja skromna osoba, a inny wjechał mi przed kołem z podporządkowanej pewnie w sumie z podobnym wnioskiem. Oczywiście zupełnie przypadkowo rejestracje miały na początku PZ - może na wsiach nie wiedzą, że miejskie galerie handlowe są otwarte dość długo? A jaki mógłby być inny cel takiego pośpiechu? :)

Jeden duży pozytyw - wróciły statki na Wartę! Wreszcie! Radowało to widocznie nie tylko mnie, bo na moście na Hetmańskiej fotki cykało jeszcze trzech rowerzystów. Obym nie zapeszył, ale jest nadzieja na ożywienie losów tej pięknej rzeki.




  • DST 81.20km
  • Czas 02:37
  • VAVG 31.03km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 234m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Osiem dyszek bez zadyszki

Piątek, 8 maja 2015 · dodano: 08.05.2015 | Komentarze 6

Ciężko mi to pisać, ale dziś pogoda była jeszcze bardziej wypasiona niż wczoraj. No i jak tu hejtować rzeczywistość, skoro jest tak fajnie? ;) Do tego jeśli ma się wolny dzień? No i przede wszystkim MOŻNA SIĘ BYŁO WYSPAĆ?

Jak już wywiązałem się z tej ostatniej czynności, wypiłem kawkę i - o dziwo - postanowiłem wybrać się na rower. Szybkie ogarnięcie kierunku wiatru (coś, co w przybliżeniu miało być południowe), spojrzenie na mapę i cel wybrany: kółeczko wokół Czempinia. Oczywiście słowo "kółeczko" dla czegoś, co bardziej przypomina gruchę do wietrzenia otworów nosowych istot, które prawa wyborcze zyskają za jakieś 17 lat, jest lekkim nadużyciem, ale nie czepiajmy się szczegółów.

Ruszyłem zdecydowanie klasycznie, drogą na Stęszew, do którego dotarłem bez żadnych przygód. Nowość. Potem dalej krajową "piątką", gdzie ukazał mi się kierunkowskaz z miejscem, do którego chciałem dotrzeć zawsze, a jakoś nie miałem okazji. No cóż, nie każdy musi mieć marzenia o zdobywaniu Mount Everestu :)

Długo się nie zastanawiając wystawiłem łapę w lewo, z pełnym pędem skręciłem tam, gdzie kierunkowskaz i... szczęka mi opadła. Rzadko zdarza się, że dojazd do danej miejscowości tak zgrabnie jest tożsamy z jej nazwą :)

Bruk chwilę potem zmienił się w czystej postaci piach, więc częściowo idąc, częściowo brodząc trafiłem gdzie chciałem. Chyba, bo żadnej tablicy, że to "to" nie było, za to zza płotu zakładu widocznego z tyłu usłyszałem jakieś nawoływania, co kulturalnie zbyłem, olałem, a urocze Srocko Małe w te pędy opuściłem, bo klimacik rodem z horroru klasy C sugerował, że jak nie będą chcieli tu zjeść moich zwłok, to co najmniej wyjadę stąd z kosą w plecach.

Gdzieś na tej wysokości dostałem info od Żony, że wyjdzie dziś wcześniej z pracy, co rozmyło moje dylematy czy grzać się dziś na stówkę czy jedynie na jej namiastkę. Siłą rzeczy wybrana została opcja numer dwa, czyli pierwotna. W Głuchowie skręt na Czempiń, który pokonałem jakimiś objazdami, które - gdybym nie znał pi razy drzwi topografii miasteczka - zaprowadziłyby mnie pewnie gdzieś w okolice Wałbrzycha Szczawienko, a może nawet Boguszowa-Gorce Zachód.

Przy wyjeździe zauważyłem znak, który działa na mnie jak płachta na byka. Znajdował się on na końcu ścieżki z kostki, której jakoś dziwnym trafem nie udało mi się zauważyć po swej prawej (eh, ta wada wzroku).

Tu jednak czekała na mnie miła niespodzianka, gdyż cały odcinek do Iłówca prezentuje się naprawdę godnie. Oczywiście nie będę zadawał głupich pytań w stylu: "jeśli jechałem tą stroną to czemu muszę ryzykować życie na przecinanie drogi, nie mając ani pasów, ani pasa dla rowerów", bo gdzie w Polsce znajdę na nie odpowiedź? To znaczy wiem gdzie - w radiowozie ("wie pan, nie my piszemy przepisy, ale pilnujemy ich stosowania, tu proszę podpisać mandacik, jakby co odwołanie w ciągu siedmiu dni"), więc bez marudzenia skorzystałem z tego, że muszę :) Tak oto prezentuje się - tak jak napisałem - całkiem fajna DDR-ka, nawet z górkami!


Potem już, mając świadomość, jak wyglądają inne tego typu przybytki w okolicach Poznania, wybrałem trasę, gdzie prawie ich nie było - do Grzybna, stamtąd w Żabnie na Sowinki, potem Mosina i powrót przez Wiry i Luboń.

Fajnie mi się jechało, a do tego jak w tytule - bez zadyszki. Za to mentalnej zawiechy doznałem, gdy podczas popołudniowego spaceru zobaczyłem, co zakwitło na filmowanej przeze mnie ostatnio ścieżce wzdłuż Dębinki. Okazuje się, że to nie DDR-ka, tylko dojazdówka dla Aquanetu! Z zakazem ruchu, także pieszych.... Ręce opadają. Jak dostanę pierwszy mandat w tym miejscu obiecuję zrobić skan na BS.




  • DST 52.20km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.71km/h
  • VMAX 54.80km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 154m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rybolatawiec

Czwartek, 7 maja 2015 · dodano: 07.05.2015 | Komentarze 3

Dziś zrobię coś jak na siebie nietypowego - pochwalę pogodę. Nie, nie, nie wystukujcie proszę jeszcze numeru do najbliższej placówki zajmującej się zdrowiem psychicznym i nie podawajcie moich danych! Naprawdę było jak dla mnie niemal idealnie: kilkanaście stopni na termometrze, słońce świecące przyjemnie, ale nie zamieniające mnie w średnio apetyczną skwarkę, za to malowniczo podkreślające niebieskie niebo, uzupełniane intensywną zielenią traw i żółcią pól obsianych rzepakiem. Jedyne do czego można się było doczepić to całkiem konkretny wiatr, ale przecież to ostatnio rzecz tak normalna jak przyszłe zejście z tego świata każdego z nas. Choć nie, jeszcze bardziej - jak reakcja Skarbówki na niedopłatę 1 PLN w zeznaniu podatkowym :)

Trasa, czyli Luboń, Wiry, Szreniawa, Konarzewo, Dopiewo, Skórzewo i nawrót na Poznań najczęściej ma kształt zdrowo upasionej rybki. No właśnie - a dziś? Endomondo pokazało, że wszelkie Harry Pottery i inne czarownice kursujące codziennie nad Łysą Górą to przy mnie pełna amatorka. Jakimś cudem bowiem wedle tej szacownej aplikacji przeleciałem sobie kawałek między Luboniem a Komornikami, bijąc przy tym umiejętnościami kapitana Wronę, bo wylądowałem nie tylko bez podwozia, ale i bez świadomości, że to robię :) Jest też inna możliwość, bo znam kilku miłośników tego, co pływa w wodach, ale póki nikogo nie złapałem za zęby to oficjalnego oskarżenia o próbę konsumpcji kawałka ryby nie będzie :)



  • DST 57.50km
  • Czas 01:54
  • VAVG 30.26km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 108m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gadu gadu :)

Środa, 6 maja 2015 · dodano: 06.05.2015 | Komentarze 7

Na szczęście z wczorajszych prognoz na dzień dzisiejszy sprawdziło się tylko to, że w nocy padało, ale ani grad nie niszczył upraw jak zwykle biednym beneficjentom KRUS-u, ani nie nadeszło nad Polskę burzowe tsunami. Można więc było rano, jak zwykle przed pracą, kopsnąć się na pięć dyszek.

Niestety wiatr łaskawy był wrócić na północno-zachodni szlak, więc najpierw czekała mnie przeprawa przez Poznań. O dziwo odnalazłem w sobie jakieś tam ostatki cierpliwości i ruchem dziarskiego ślimaka dotarłem do kawałka wolnej przestrzeni, czyli trasy na Rokietnicę. Minąłem Strzeszynek, dojechałem do Kiekrza, gdzie za wahadłem ujrzałem pędzącą z drugiej strony coś mi znajomą sylwetkę. Początkowo nie byłem pewny, czy mnie oczy nie mylą, bo tej pewności nabrałbym dopiero gdybym ujrzał moment utraty wzroku na wahadłowych światłach (słynny manewr), ale po chwili gromkie "hej!" z obydwu gardeł potwierdził - to wracający już z treningu Darek. Pogadaliśmy sobie sympatycznie kilka minut, ponarzekaliśmy na choróbska, drogie rowery i psujące się w nich części oraz drące się stroje (czyli konwersacja zdecydowanie odbyła się po polsku), było miło, ale limit czasu kazał rozjechać się każdy w swoją stronę.

Resztę trasy musiałem pokonać już szybciej, żeby wyrobić się z wyjściem do pracy. Pokręciłem przez Mrowino, Przeźmierowo , a końcówkę o dziwo dość zgrabnie pokonałem ddr-ką przy Bułgarskiej (tylko dwa czerwone światła). Jedynym mniej przyjemnym momentem był ten przed Napachaniem, gdzie musiał się jak zwykle znaleźć troglodyta wyprzedzający tira tak, jakbym był powietrzem. Rozumiem, że może nie jestem Pudzianem, ale chyba da się mnie zauważyć? O dziwo koleś miał samochód na zagranicznych, żółtych blachach, choć ryj wyglądał na typowo polski. Dostał ode mnie na wszelki wypadek szybką lekcję polszczyzny, baaaardzo wyraźną i ze zdecydowanym akcentem na "rrrr" znajdujące się w środku użytego wyrażenia :)

Na końcu spotkała mnie jeszcze jedna towarzyska niespodzianka. Na jak zawsze zamkniętym przejeździe kolejowym na Dębcu podjechał do mnie w pełnym rowerowym rynsztunku miły jegomość w wieku 50+ z zapytaniem: "co już nie na Superiorze?". Lekko mnie zamurowało, okazało się, że pan mnie kojarzy z tych okolic i właśnie z mojego crossa. Chwilę pogadaliśmy, choć gdy usłyszałem, że karbonowe mtb, na którym śmiga waży prawie dwa kilo mniej niż moja szosa to poczułem się jak ofiara przemocy domowej. Ale w sumie za mną miły, spędzony na pogaduszkach wyjazd.



  • DST 55.25km
  • Czas 01:52
  • VAVG 29.60km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 164m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez fajerwerków

Wtorek, 5 maja 2015 · dodano: 05.05.2015 | Komentarze 2

W końcu, po raz pierwszy w tym miesiącu, udało mi się usadzić cztery litery na dalekim od komfortowego siodełku od szosy. Oczywiście nie może być plusów bez minusów, więc radość z tego faktu wyrównał mi silnie wiejący wiatr, który skutecznie i klasycznie znów mi udowodnił, że w przypadku jazdy rowerem uznaje tylko dwa kierunki: w pysk oraz z boku. Czyli istnieje demokratyczny wybór :)

Trasa to ponownie kaleki piesek bez nóżek - Głuszyna, Koninko, Szczodrzykowo, Tulce i powrót przez Krzesiny. Jeśli miałem podczas jazdy jakiekolwiek marzenia o dobrej średniej to zostały one zgwałcone tam, gdzie zawsze - na Starołęckiej. Dziś odbywały się tam chyba jakieś międzynarodowe zawody w przechodzeniu pieszych z jednej na drugą stronę ulicy oraz spowodowaniu jak największego korka. Nie wiem jakie były nagrody, natomiast ja mogę czuć się mentalnym zwycięzcą dzięki faktowi, że nie eksplodowałem i wróciłem do domu w całości, a nie w formie pyłu, niczym Talib z wycieczki po amerykańskiej bazie wojskowej.

Podobno mają być po południu i jutro jakieś burze i deszcze niespokojne. Zobaczymy.



  • DST 32.10km
  • Czas 01:08
  • VAVG 28.32km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 165m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut - już wielkopolski

Poniedziałek, 4 maja 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 3

Dobrze, że w ogóle udało się go zrobić, bo pierwszy dzień po powrocie do Poznania zaczął się deszczowo. Do pracy miałem na trzynastą, więc jedyne co mi pozostało to liczyć na jakąś pogodową lukę, która o dziwo się pojawiła lekko przed dziesiątą. Szybkie osiodłanie crossa, głęboka olewka całkiem sporych kałuż i glut wykonany - z dwoma małymi smarkami w Starym Puszczykowie oraz Mosinie. Mimo wszystko fajnie jest wrócić na swoje oklepane tereny, tym bardziej, że zazieleniony już WPN prezentuje się naprawdę godnie.

Zapomniałem podsumować kwietniowe rowerowanie w swoim wykonaniu, więc szybko nadrabiam. Przejechane 1500 km, częściowo szosą, częściowo crossem. Średnia - lekko ponad trzy dychy, co aktualnie wygląda jak science-fiction, biorąc pod uwagę, że po górskich eskapadach mtb i dzisiejszym glucie, w maju oscyluje ona w okolicach wyników jakiegoś dziarskiego emeryta przechodzącego czwartą młodość :) Aha, i w sumie jestem dumny z siebie, że się nie zniechęciłem do jazdy po kolizji z początku miesiąca. A było blisko.



Góropożegnanie

Niedziela, 3 maja 2015 · dodano: 03.05.2015 | Komentarze 5

Górek dzień ostatni. Cztery dni w innym świecie zdeka masakruje zwoje mózgowe, ciężko się będzie pozbierać i jutro ruszyć do pracy. Z drugiej strony pamiętam czasy, gdy mieszkając na co dzień w Jeleniej Górze dosłownie rzyg..., no dobra, nie dosłownie - wymiotowałem podjazdami, więc co za dużo to nie zdrowo. Fajnie mieć zawsze gdzie wyjechać, spełnić miło rodzinny obowiązek, a potem wrócić do domu, na płaszczyzny. Układ idealny :)

Aha, muszę poczynić dwa spostrzeżenia, jedno na plus, drugie na minus. Pierwsze - przez cały długi weekend ANI RAZU nie usłyszałem dźwięku klaksonu. Mimo że szerokim łukiem omijałem większość kostkowych wynalazków, a co chwilę mijały mnie rejestracje spod znaku PO czy DW to nikt nie zdecydował się na typowo puszkarską reakcję. Czyżby "na obcym boisku" naszych dzielnych władców czterech kółek opuszcza pewność siebie? Czy może to tylko efekt mniejszego ruchu na drogach? A w samej Jelonce byłem - lekko post factum - świadkiem kolizji skuterka z samochodem. Zgadnijcie czy była agresja, wyrzygiwanie sobie racji i bluzg za bluzgiem? Nie. Pan ze skuterka grzecznie spisał na karteczce z kierowcą oświadczenie i każdy w swoją stronę. Dziw nad dziwami.

Druga sprawa. Już mniej przyjemna, od której się odzwyczaiłem. Co druga wiocha w Kotlinie Jeleniogórskiej mogłaby służyć jako samoistne schronisko dla wolno latających zwierząt, Konkretnie psów. W Wielkopolsce taki widok to dla mnie szok, który przeżywam raz na jakieś sto wyjazdów, tu średnią zawyżyłem na najbliższą dekadę. Burki, Azory i inne kundle rządzą, jak im się zachce to oleją kolarza, jak się nie zachce to masz takiego delikwenta na kole aż mu się nie znudzi. I zero reakcji miejscowych. Kurde, uwielbiam zwierzęta, ale kiedyś jeden taki mnie ugryzł i od tego czasu mam uraz (on, jeśli jeszcze żyje, pewnie też, z powodu mimowolnej reakcji mojego buta) i dziw bierze, że nie ma jakiejś kontroli nad opiekunami czworonogów. W tym sensie znalazłem się znów w latach dziewięćdziesiątych.

Dobra, rozpisałem się - pewnie to efekt uboczny uwolnienia od pisania na tablecie :) Więc krótko - dziś trasa pożegnalna głównie znów przez Rudawy. Wiatr dziś już wrócił do etapu standardowej upierdliwości, więc górki bolały ciut bardziej. Najpierw drogą na Wrocław dotarłem do Radomierza, tam zjazd do Janowic, gdzie na chwilę skręciłem sobie w las, korzystając z tego, że ten mój emerytowany sprzęt ma jedną zaletę - bycie czymś na kształt MTB. Fotka ze strumyka:

Potem do Trzcińska, gdzie prawie przed pyskiem wyskoczyła mi z lasu sarna. Oj, były emocje, ale na tyle ogarnięte, że zdążyłem ją jeszcze "cyknąć", niewyraźnie, bo na dużym komórkowym zoomie. Jak ktoś ma dobry wzrok to znajdzie delikwentkę poniżej.

W Wojanowie zatrzymanie przy tamtejszym cudzie renowacji, czyli pałacu - niegdyś ruinie, dziś... cacku? Są lepsze określenia?

Następnie skręt w Łomnicy na Karpniki - no i obowiązkowe zatrzymanie przy tamtejszych stawach.

...i przez Krogulec oraz Bukowiec do Mysłakowic, a potem do Jeleniej.

Na koniec widoczek z trasy, z dedykacją dla pierwszego użytkownika klaksonowości stosowanej, którego usłyszę po powrocie (ma podobno padać, więc nie piszę, że będzie to jutro) :)


Kategoria Góry


Od Perły Zachodu na zachód

Sobota, 2 maja 2015 · dodano: 02.05.2015 | Komentarze 2

Poranna analiza prognoz pogody - czterech - powiedziała mi, że wiatr wiał będzie do wyboru: albo z zachodu, albo ze wschodu, albo z północy, albo z południa. I co najlepsze - wszystkie miały rację. Pierwotnym kierunkiem miał być Wleń, położony na NE i tam właśnie ruszyłem. Tak sobie kręciłem i na dziesiątym kilometrze stwierdziłem, że mi się tam nie chce jechać. Jak urlop to urlop :) Dotarłem do górki w Strzyżowcu i zawróciłem, mając już w głowie zarys planu.

Było nim odwiedzenie Perły Zachodu, czyli miejsca, w którym się... ożeniłem. Dawno nie byłem takm rowerem i w końcu z przyjemnością nadrobiłem to dwukołowe faux pas :)



Po odetchnięciu pełną piersią przy Jeziorze Modrym zawróciłem i zafundowałem sobie dość kilerski podjazd pod Siedlęcin Górny. zaledwie kilkukilometrowy, ale za to z zacnym pochyłem. W nagrodę dostałem zjazd do Jeleniej DK-30, choć z rozpędzenia się wyszły nici, bo akurat zaczęło wiać mi w pysk.

Potem kurs przez jeleniogórskie Zabobrze do Maciejowej, tam skręt przez Jasiową Dolinę do Wojanowa, Łomnicy i nawrót jedynym fajnym w Stolicy Karkonoszy DDR-em przy trasie z Karpacza,

Na drugą część dnia jest zaplanowany wyjazd do Szklarskiej - czas poczuć się jak zwykły turysta z nizin wśród długoweekendowego bydła :) Oczywiście nikogo nie urażając.

Kategoria Góry