Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198074.10 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2018

Dystans całkowity:1657.45 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:38
Średnia prędkość:28.76 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma podjazdów:6431 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:55.25 km i 1h 55m
Więcej statystyk
  • DST 52.20km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 249m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

PoPROsię :)

Sobota, 21 lipca 2018 · dodano: 21.07.2018 | Komentarze 8

Wychodzi na to, że lato wraca. Dziś już jak na moje zrobiło się za gorąco, ale jako że w pakiecie dostałem ciut słabszy wiatr, to… jak to było? A. Jestem w stanie to zaakceptować :)

Powiew był północny, czyli czekała mnie jazda przez pół Poznania, jednak o dziwo w wakacyjną sobotę bolało to mniej niż zazwyczaj. Oj, tak by mogły wyglądać ulice codziennie – samochodów mało, pieszych wskakujących niespodziewanie pod koła niedużo, jedynie światła wciąż czerwone i czerwone. Ale i tak odcinek Dębiec – Górczyn – Jeżyce – Golęcin wspominam wyjątkowo bez nienawiści :)

Potem już zaczęło się to, co lubię: jedna z niewielu prostych w granicach Poznania, gdzie można się jako tako rozkręcić, do tego w cieniu drzew, czyli Koszalińska...

Minąłem Psarskie i dotarłem do poznańskiego Kiekrza. Podczas wspinania się na tamtejszą hopkę dostałem smsa i gdy go odczytywałem, nagle zauważyłem, że wyprzedza mnie jakiś kolarz – mina zacięta, wzrok przed siebie, oczywiście pozdrowienia brak – PRO znaczy się :) No to co… czas było nauczyć naszego kolegę, którego rowerowa kultura zapewne gryzie, że nie ma ze mną tak łatwo, więc spiąłem się w sobie i zacząłem gonić (jedyna sytuacja w życiu, gdy żałowałem, że nie używam spd-ów), by na kolejnej hopce, w Rogierówku, dogonić i wyprzedzić, tylko po to, żeby po tym manewrze zwolnić, bo przyjemności z kręceniem z bucami jakoś nie odczuwam :) Nasz Kwiato bis poleciał dalej, a ja zająłem się czymś, co wcześniej planowałem, czyli odwiedzinami u pewnego sztywnego kolesia czającego się przy drodze, z którym podzieliłem się na chwilę nakryciem głowy.

Gdy już ruszałem, zagadała mnie sympatyczna pani spacerująca z pieskiem, informując, że „pan Tadeusz już niestety nie żyje”. Jak się okazało, chodziło o twórcę rzeźby, tutejszego artystę Tadeusza Marszewskiego, który zmarł jakiś rok temu w wieku młodym, bo 65 lat. Był jednocześnie kustoszem oprowadzającym po leżącym kawałek dalej zabytkowym wiatraku – dla mnie nowością było to, że można było w ogóle go zwiedzać. Szkoda człowieka z pasją…

Do domu dotarłem oklepaną ostatnio trasą przez Kobylniki, SS-kę Sady + Swadzim, Batorowo, Lusowo, Zakrzewo, serwisówki i Plewiska. Oczywiście zmienił się kierunek wiatru, więc wynik, który mi się urodził w głowie po przyzwoitej pierwszej połowie, został „lekko” skorygowany przez okrutną rzeczywistość :)

Rekive tutaj. Aaaa, i jeszcze na koniec... :)



  • DST 53.55km
  • Czas 01:47
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 225m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Pedał, dziwka" plus Sebixik gratis :)

Piątek, 20 lipca 2018 · dodano: 20.07.2018 | Komentarze 24

Wróciła względna normalność, czyli zaczynam znów - póki co - kręcić codziennie.

Co ważne: udało mi się lekko oszukać wiatr: rzadko bo rzadko, ale czasem i to wychodzi. Tym samym z grubsza było pół na pół z powiewami, głównie przez to, że postanowiłem olać niby północno-zachodni kierunek miażdżenia i wyruszyć na "kondominium" (Poznań - Komorniki - Szreniawa - Stęszew - Łódź - Dymaczewo - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Poznań), czyli rejony południowe. Zanim się gnój zorientował - zrobiłem swoje. A jechało się nawet sympatycznie, bo w wakacje wioski i lokalne zadupia są całkiem przejezdne - prócz Lubonia oczywiście ;)

W Witobelu, czyli takiej wiosce zaraz za Stęszewem, zobaczyłem coś, na widok czego zrobiłem nagłą nawrotkę. Cenię sobie bowiem sąsiedzkie inicjatywy. Ta tutaj ma zdecydowanie jakieś grubsze podteksty :)


Od razu skojarzyło mi się to z bohaterskimi akcjami poznańskich prawdziwych Polaków (tych najprawdziwszych i najbielszych), którzy co jakiś czas pod osłoną nocy na płocie domu prezydenta Poznania umieszczają podobne pozdrowienia (z tego co pamiętam "pedał" i "zdrajca"), a jego żona już została w podobny sposób nazwana "aborcyjną k...". Choć tu skala wydaje się bardziej przyziemna :) Żeby było jeszcze bardziej smakowicie - dom z tyłu to prawdopodobnie część terenu, na którym znajduje się ubojnia drobiu o intrygującej nazwie "Jądrex". Od razu informuję - to nie moja akcja, bo choć do rzeźni mam stosunek grupowy (pozamykać wszystkie), to tego typu inicjatyw nie pochwalam :)

To jednak nie koniec atrakcji - gdy wsiadałem na rower, nagle wyłonił się pędzący grubo ponad setę na terenie zabudowanym sportowy samochód, w ten sposób wchodzący w zakręt, że praktycznie znalazł się w całości na przeciwległym pasie ruchu. W pierwszej chwili chciałem uwiecznić tego asa na fotce, ale zrezygnowałem, bo mimo telefonu w ręce przy takiej prędkości niewiele bym uchwycił. Spojrzałem tylko za siebie i ruszyłem. Jakiś kilometr dalej pojawiło się po mojej lewej... dokładnie to samo auto, a z niego wychylił się najbardziej klasyczny z klasycznych Sebixów (czapeczka, koszulka Kolejorza, te sprawy), który lekko piskliwym jak na swoje gabaryty głosikiem zagaił:

- Tej, robiłeś mi zdjęcia?
- Słucham? O co ci chodzi?
- No wcześniej jak stałeś - robiłeś mi jakieś zdjęcia?
- Nie no, nic nie zrobiłem - odparłem, zresztą zgodnie z prawdą.
- No to ok, sorry. Nara.
- Nara...

To się nazywa człowiek wielkiej wiary :) Poleciał dalej, oczywiście z piskiem opon, Co prawda narodziło mi się w głowie kilka zagadnień, typu: od kiedy to jesteśmy na "ty" (bo z taką inicjatywą na trasie wychodzę jedynie w przypadku rowerzystów) albo: czy napis na płocie w sumie nie spełnia kryterium uwiecznienia tego ziomusia, ale... jakoś postanowiłem ugryźć się w język. Ciekawa mieścina ten Witobel, nie powiem :)


  • DST 52.30km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 53.80km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 154m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót po długiej przerwie :)

Czwartek, 19 lipca 2018 · dodano: 19.07.2018 | Komentarze 13

No bo kilkadziesiąt godzin bez kręcenia to bardzo długi okres, prawda? :)

Wczoraj zostałem w końcu pokonany przez deszcz. Co ciekawe - ostatni raz nie wyszedłem na rower z powodu pogody w... styczniu, a przerwę spowodowaną wyjazdem do Krakowa miałem w marcu. Tymczasem poległem nie w jakimś kwietniu, a w lipcu. Polskie lato :) Za to nadrobiłem chomika (31 km w godzinę), co ma jeden plus - okazało się, że pies już dojrzał na tyle, iż nie lata mi za nogami, a w momencie największego zainteresowania traktuje je jako oryginalną wersję pralki :) Cenna informacja na zimowe miesiące.

Dziś już ruszyłem, nawet szosą. Jak to się skończyło? Ostatnie piętnaście kilosów kręciłem w deszczu, a w sumie bardziej mżawce, niezbyt silnej, ale upierdliwej i zmuszającej do ostrożnego wchodzenia w zakręty, których dziś nie brakowało. Trasę bowiem zrobiłem zachodnią: z Poznania przez Plewiska, Dąbrówkę, Palędzie, Dopiewo, Trzcielin, Konarzewo, Chomęcice, Rosnowo i Plewiska do domu. O tak jak na Relive.

Nie tylko padało, ale i wiało. Upierdliwie, dość silnie i z jednym określonym zamiarem - zmordewindować mnie :) A że większość moich szlaków na zachód to takie widoczki...

...to mogłem niewiele. No i w sumie to tragicznym wynikiem wszystko się skończyło.

Zatrzymałem się na chwilę w Trzcielinie, gdzie po raz pierwszy wpadł mi w oko ukryty gdzieś za postpeggerowskim syfem całkiem ładny dworek. W stanie takim sobie, a szkoda, bo mogłaby być perełka.


  • DST 52.30km
  • Czas 02:03
  • VAVG 25.51km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 216m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nieszczelność

Wtorek, 17 lipca 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 7

Pewnie gdybym zdecydował się wyruszyć dziś te piętnaście-dwadzieścia minut wcześniej, to pisałbym w tym miejscu o znakomitym okienku pogodowym, na które udało mi się trafić. Tymczasem jednak okienko może było, ale z zepsutą uszczelką, dzięki której ostatnie pięć kilometrów to prawdziwy rower wodny - jak już lunęło, to konkretnie i znienacka, a że byłem wtedy na poznańskim odcinku krajowej piątki, to skryć się mogłem co najwyżej... pod niebem. Niewiele pomogło i w domu pojawiłem się w stanie półpłynnym.

Ale jednak najważniejsze jest to, że udało mi się wykręcić te moje pięć dyszek, w większości o suchej stopie, choć crossem, który okazał się strzałem w dziesiątkę, a może i jedenastkę. Jechałem sobie bowiem powolutku, bez ciśnienia, trasę wymyślając na żywca, stąd specyficzny kształt tego, co na Relive. Ruszyłem najpierw ulicą Ostatnią na Świerczewo, potem wzdłuż Szacht do granicy Poznania z Luboniem, zanim przejechałem nad A2 to jeszcze na chwilę zatrzymałem się nad pozostałością nazistowskiego obozu...

...i kręciłem dalej po tych uroczych lubońskich okolicach. Dojechałem do Łęczycy i Puszczykowa, za którym skręciłem w głąb WPN-u, a konkretnie wsi Jeziory. Jak zwykle mając do wyboru tamtejszy asfalt lub błotnisto-piaszczystą leśną ścieżkę wybrałem to, co było w lepszym stanie, czyli.... drugie :)


Tym samym znów wpadło kilka kilosów terenu, choć w sumie cała Greiserówka do Szreniawy i Komornik również zasługuje na to miano :) W końcu zaczęło się najgorsze - dokręcanie już przez pola, gdzie wicher robił ze mną co chciał, przez Chomęcice, Gołuski i Plewiska do domu, ze wspomnianym gratisowym prysznicem pod koniec.

Dwa razy zdarłem gardło, gdy w różnych miejscach wyprzedziły mnie na gazetę pojazdy, które są gorsze nawet od BMW i SUV-ów razem wziętych, czyli popularne wywrotki. Tak jak nie boję się TIR-owych kolosów, to z tymi Januszami ciężkiej jazdy najczęściej jest problem - umiejętności tyle, ile myślenia, czyli w granicach zera. Ja jedynie mogłem sobie "po-urrrr-ywać" w przestrzeń, gdy tyły prawie zmiotły mnie z drogi...


  • DST 52.30km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.53km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 249m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Warto-ściowo

Poniedziałek, 16 lipca 2018 · dodano: 16.07.2018 | Komentarze 15

Rowerowo dziś nic nowego - wiatr wciąż gnoił z północnego zachodu, więc i ja ruszyłem w tym kierunku, dzięki czemu miałem tę nieocenioną przyjemność pokonania rowerem kilkunastu kilometrów przez najbardziej oblężone ulice Poznania. Z Dębca przez Grunwald, Jeżyce i Golęcin doczłapałem się do okolic Strzeszynka i dopiero tam mogłem zając się tym, czym rowerzysta zająć się powinien: jazdą, a nie udawaniem żaby wytrenowanej w odróżnianiu zieleni od czerwieni. Potem już było o wiele lepiej, bo przez Kiekrz, Rogierówko i Kobylniki dotarłem do "serwisówki SS" (Sady + Swadzim), następnie do Zalasewa oraz Plewisk i Poznania. Niestety do dobrej średniej sporo zabrakło - na miejskie pieszczoty nie mam siły.

Jak zwykle zatrzymałem się na jednej z niewielu DDR-ek, po których po prostu chce się jeździć. Ot, taki wyjątek w polskich realiach.

Spotkałem też samochód sam w sobie zawierający ryzyko, iż mógł to być nasz ostatni raz :)

Relive tutaj.

A po południu, korzystając z wolnego dzionka, coby wymęczyć Kropę i odświeżyć pewną dawno nieodwiedzaną trasę, podjechałem sobie do Łęczycy i wykonałem ośmiokilometrowy spacer wzdłuż Nadwarciańskiego do Puszczykowa. Niedawno zaliczyliśmy odcinek południowy, dziś ten brakujący - północny i jeszcze piękniejszy - został sprawnie połknięty. Co ciekawe - zdążyłem wrócić idealnie przed burzą, w którą trudno uwierzyć, jeśli się pomyśli, że zaczęła się jakieś 40 minut po tym, jak robiłem te zdjęcia. A jutro ma lać cały dzień :/






Po raz pierwszy widziałem w Warcie małże, co świadczy zapewne o tym, że rzeka jest coraz bardziej czysta. Aha, nie tylko ja byłem zdziwiony - nawet martwa ryjówka nie wzbudziła takich emocji :)



  • DST 56.10km
  • Czas 01:56
  • VAVG 29.02km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 146m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Truchłowo :)

Niedziela, 15 lipca 2018 · dodano: 15.07.2018 | Komentarze 11

Z okazji kolejnego wolnego dnia postanowiłem postawić na celebrację. Czyli się wyspałem :) A po śniadaniu stanąłem przed dylematem dokąd jechać. Dwie rzeczy wpłynęły na wybór finalny: wstępna obietnica złożona naszemu BS-owemu miłośnikowi drzew o maksymalnej wysokości 0,0001 mm (i to poniżej powierzchni ziemi), czyli Morsowi, który „zażyczył” sobie dedykację z pewnego miejsca, oraz kierunek wiatru, czyli północno-zachodni, oznaczający, że… zupełnie mi nie pasuje do wspomnianej miejscówki, bo w najlepszym wypadku będzie mi wiało głównie z boku. Finalnie okazało się, że się pomyliłem - wiało prawie ciągle w pysk :)

Najpierw o trasie: Dębiec – Górczyn – Grunwald – Junikowo – Skórzewo – Wysogotowo – Dąbrowa – Sierosław – Więckowice – Fiałkowo – Zborowo – Fiałkowo – Dopiewo – Palędzie – Gołuski – Głuchowo – Komorniki – Plewiska – Poznań. Czyli prawie standard, ale jak wiadomo „prawie” może zrobić różnicę. Może niewielką, ale dzięki niej zawitałem w miejscu dawno nieodwiedzanym, a niezwykle sympatycznym i o dziwo (i na szczęście) względnie mało popularnym, czyli nad Jeziorem Niepruszewskim w Zborowie. No bo jak na niedzielne przedpołudnie jakieś maks dwadzieścia osób na plaży to wynik naprawdę cieszący moje antyludzkie oko ;) A woda – czyściutka i cieplutka. Miodzio.
Truchło ze Zlotu - na pierwszym planie :)


Gdy już nacieszyłem się wodą, skierowałem swe ślipia w kierunku imprezy, która mnie tu przywiodła. Tak przy okazji – przez fajną drzewną alejkę, ale z zupełnie niefajnym asfaltem :)
Truchło ze Zlotu - droga
Chodziło o II Zlot Zabytkowych Pojazdów Dostawczych. Cóż, nie byłoby to coś, co by mnie samego z siebie skierowało nawet na własne podwórko, ale skoro obiecałem, że się postaram... :)
Truchło ze Zlotu - normalnie Open'er się chowa :P
Problem w tym, że nie za bardzo było co fotografować – może to kwestia dość wczesnej pory, może tego, że był to ostatni dzień imprezy. Oto więc zdjęcia WSZYSTKICH pojazdów, które tam udało mi się zobaczyć.
Truchło ze Zlotu - Tarpan
Truchło ze Zlotu - Kurołap
Truchło ze Zlotu - Syrena Bosto
Truchło ze Zlotu - żuczek
Truchło ze Zlotu - 125 wciąż żywy
Truchło ze Zlotu - Honkery dwa
Truchło ze Zlotu - wstydliwiec
Truchło ze Zlotu - Polska w pigułce
Truchło ze Zlotu - autobus i tak bardziej sympatyczny
Truchło ze Zlotu - Tarpan w stanie agonalnym
Niestety nie widziałem tego, co mogło być tu najciekawsze:
Truchło ze Zlotu - no niestety, zabrakło tego, co najciekawsze
Pojawiła się też delegacja partii rządzącej :)
Truchło ze Zlotu - PRL wciąż procentuje :)
A tak właśnie wyglądała panorama zlotu. Jak widać tłumów nie było.
Truchło ze Zlotu - panorama skromności
Podczas powrotu wyprzedziła mnie widoczna na jednej z wcześniejszych fotek Syrena Bosto. Nie ma co ukrywać – ładniutka :)

To by było na tyle. Misja wykonana, dedykacja przekazana - smacznego, Morsie :)

A Relive jak zwykle pod linkiem.


  • DST 112.00km
  • Czas 03:57
  • VAVG 28.35km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 363m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Seta drzewocmentarna

Sobota, 14 lipca 2018 · dodano: 14.07.2018 | Komentarze 31

Na dopiero drugą w tym roku (!) setę wypadałoby poświęcić więcej czasu na BS, ale niestety - ledwo udało mi się znaleźć na nią "chwilkę" czasu, już nie mówiąc o bardziej skomplikowanym opisie.

Pewnie, a w sumie na pewno, nie byłoby dzisiejszego dystansu, gdyby na nie namowy kolegi BUS-a, czyli Huberta, który na Bikestats konto ma, ale skrzętnie ukrywa, że mógłby spokojnie przez swoje wypady na zasadzie "na pięć dych się nie opłaca ruszać" egzystować w górnej połowie tabeli. Przekonał mnie tym, że mogę zobaczyć coś, czego się nie odzobaczy - konkrety będą w dalszej części wpisu. Jako że na tę sobotę miałem plany praktycznie co do minuty, to wykaraskać czas było niezwykle ciężko, ale jakoś się udało. Przed wizytą Teściowej, jak i wypadem do dawno niewidzianych znajomych.

"Ustawkę" zaplanowaliśmy na skrzyżowaniu na cały świat w Komornikach, wstępnie delikatnie wcześniej, niż wyszło w realu. Przez to trzeba było finalnie skrócić trasę, z której ja jedynie znałem pojedyncze punkty, więc na resztę zdałem się na kolegę. Około 8:40 rano pojawiłem się na przystanku, usiadłem i odczekałem swoje, nadrabiając zaległe smsy,

Hubert się pojawił i bez zbędnych formalności ruszyliśmy wzdłuż krajowej piątki w kierunku Stęszewa, w którym skręciliśmy na Buk. Tu zaczęła się rzeź, która - uprzedzam fakty - trwała przez prawie 2/3 wypadu. Wiatr bowiem maskarował, gnoił i zniszczył nas na polnych drogach, które jedynie momentami były przerywane fragmentami zalesionymi.

Kawałek za Tomiczkami, a zaraz przed Bukiem, nastąpił główny punkt programu. Był nim... smutny widok drzew. Bowiem każde z nich było ponumerowane, co oznaczało jedno - do wycięcia. Numerów było... 200 :/ Tak wygląda (jeszcze dziś) część tej alei:

Ponad sto po jednej, prawie tyle samo po drugiej stronie. Postanowiłem zatrzymać się na chwilę przy tym symbolicznym, o numerze 100, i zrobić mu archiwalne zdjęcie. Smutne zdjęcie :/


Zajrzałem do dziupli, która miała w środku swój mały ekosystem i cóż mi pozostało... ruszyć dalej. Choć nie, musiałem chwilę odczekać, gdyż najpierw minął mnie pędzący grubo ponad setką na tym terenie debil. Sorry, niewinna ofiara morderczych drzew.

Z Buku (tu fajny tamtejszy mural)...

...skierowaliśmy się na już mniej znane mi rejony, czyli na północ od niego: Wilkowo, Grzebienisko (za nim piękne zielone tereny Rezerwatu Huby Grzebieniskie)...


...Kaźmierz, Nowa Wieś, Komorowo, gdzie czekał na mnie godny widok na Jezioro Bytyńskie...

...a od miejscowości Pólko w końcu zaczęło wiać w plecy. Tym samym przejazd przez Bytyń, Gaj Wielki, Rumianek, Tarnowo Podgórne i Przeźmierowo był ratunkiem mentalnym wobec tego, jak niszczyły powiewy chęć do jazdy wcześniej, a które widać poniżej. W sumie towarzyszyły nam ponad 70 km, wiatr w plecy to reszta, choć przerywany "boczniakami".

Hubertowi dzięki za motywację, wytyczenie trasy i motywy krajoznawcze - zobaczyłem kilka ładnych i ciekawych miejsc, choć i jedno mega smutne :/ Co do tempa to każdy miał swoje, ale finalnie udało się je chyba ładnie zgrać na zasadach kompromisu - natomiast wspólny był brak ciśnienia na średnią, zresztą nawet jakby ono było, to przy dzisiejszych wichurach niewiele więcej dało się zrobić :)

Po drodze mieliśmy i swoje sukcesy, takie jak piękne wyprzedzanie kilku ostrych zawodników :)



A i kibice jak zwykle dopisali :)

Ufff, zgodnie z moją niepisaną zasadą wpis udało się dodać tego samego dnia, co wyjazd (jest 23:30). Sorry za jego jakość :) Idę spać, zaległości BS-owe nadrobię jutro.

A tu Relive.


  • DST 55.30km
  • Czas 02:07
  • VAVG 26.13km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 206m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Innościowo

Piątek, 13 lipca 2018 · dodano: 13.07.2018 | Komentarze 5

Dziś bez rozwlekania się, bo w pracy roboty tyle, że nie nadążam za rzeczywistością.

Wykonałem pętelkę zachodnią, poszerzoną o odkryty niedawno częściowo oddany do użytku, a co najważniejsze: otwarty, odcinek pomiędzy Konarzewem a Chomęcicami. Niech nam służy po wieki wieków cośtam :)

A szczegółowa trasa to: Poznań - Plewiska - Skórzewo (uroczo zamykający mi się przed pyskiem szlaban) - Dąbrówka - Dopiewiec - Dopiewo - Konarzewo - Chomęcice - Szreniawa - Komorniki - Poznań. Ale tu się muszę zatrzymać przy kilku elementach.

Po pierwsze, jako że jechałem dziś crossem (ryzyko opadów), to mogłem pozwolić sobie na więcej, I pozwoliłem sobie, odkrywając kilkukilometrową drogę w ciemno przez las od Dąbrówki do Dopiewca.


Jechało się sympatycznie, bo nie był to teren wymagający, gorzej się zrobiło, gdy wyjechałem na wieś, przy okazji gubiąc się na drogach, a w sumie na pustyniach, prowadzących donikąd. O takiej jak ta:

Na to już nerwów nie miałem i jakimś cudem, na czuja, odnalazłem asfalt, który dalej już mnie prowadził co prawda wygodniej, ale pod silny wiatr, dzięki czemu średnia jest, jaka jest. Ale co się polesiłem, to moje :)

Zawitałem jeszcze na chwilę pod budynek Muzeum Rolnictwa w Szreniawie, w sumie nie wiem po co...

A sam koniec jeszcze pokręciłem się po Szachtach.

No i tyle było z tego wyjazdu przed pracą, bardziej jesiennego niż letniego. Ale w sumie to miła odmiana, ponownie, od szosy. Byle nie za często takie :) Relive tu, proszę bardzo.

Aha, doliczyłem jeszcze dystans przejazdu "rowerem" miejskim do pracy. Cudem nie miał typowych defektów, takich jak: brak kierownicy, łańcucha czy siodełka, ale za to gdy po raz pierwszy użyłem przedniego hamulca, aż się obejrzałem za siebie, czy nie ściga mnie jakiś wykluwający się właśnie Obcy. Nie, nie, to Nextbike.


  • DST 52.20km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.00km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 221m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ślimuś

Czwartek, 12 lipca 2018 · dodano: 12.07.2018 | Komentarze 9

W nocy padało, a nawet podtopiło część Poznania, tymczasem nad ranem było już jako tako sucho, przynajmniej na głównych drogach. Jednak na przykład w Puszczykowie Wielkopolski Park Narodowy zyskał co najmniej jedno jeziorko i kilka strumyczków, już nie mówiąc o DDR-ce w Łęczycy, na której - dzięki mokrym liściom - mogłem wybiec w przyszłość i wyobrazić sobie pierwszą jesienną glebę :)

Po wczorajszym crossowym epizodzie ruszyłem dziś już szosą, bo się stęskniłem :) Wiało niby z południa, więc trasę wybrałem najulubieńszą - "kondominium" w wersji z Poznania przez najnieulubieńszy Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Łódź, Stęszew, Szreniawę i Komorniki do domu. Duło niby niespecjalnie mocno, ale to doznania z miasta, na polach wywiało mnie konkretnie i bezdusznie. Błeee.

A tak poza tym to bez przygód, jedyne co to mentalnie uciekałem wciąż przed deszczem, który finalnie mnie w ogóle nie dopadł. Ale rower usyfiony i tak został konkretnie pozostałościami nawałnic.


Gdy robiłem zdjęcie z lubianym motywem braku motywu...

...wlazł mi na ramę pewien miły jegomość (potem przyuważyłem, że było ich kilku na słupku). Pozwoliłem mu więc wsiąść na mostek i pokazać rogi. Baranka :)

Chwilę na siebie popatrzyliśmy, po czym kolejny poznany na trasie ziomuś (Ślimuś) wrócił do siebie, a ja na ruszyłem ślimaczym tempem do domu, żeby zdążyć do pracy.

Relive tutaj, a ja patrząc na prognozy nie widzę jutrzejszego kręcenia, bo opady od rana, a popołudnie pracujące :/


  • DST 52.20km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.54km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 243m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dębowe niemocne :)

Środa, 11 lipca 2018 · dodano: 11.07.2018 | Komentarze 9

Mój wyjątkowo wolny dzionek zaczął się tak, jak miał się zacząć - nierowerowo. O dziwo poranny deszcz był w to mi graj, gdyż oczekiwałem na ekipę mającą dostarczyć nam lodówkę, a jakoś łatwiej takie czekanie idzie, gdy dwa kółka nie zerkają tęsknie za okno, zza którego do mieszkania wpycha się cudnie świecące słońce. Nic się nie wpychało, chyba że krople, więc luz. Nawet pies jakoś nie reflektował na dłuższe medytacje przy wydalaniu, spokojnie więc udało się wypić kawę, zjeść śniadanie i oczekiwać na dostawę.

Panowie pojawili się w połowie określonego zakresu godzin, dokładnie gdy przestało padać, wnieśli co trzeba, chwilę zajęło ustawienie w odpowiednim miejscu, poszli sobie i... znów lunęło. Ale i tak byłem dziwnie spokojny, że jednak dzisiaj ruszę, bo przecież mamy prawie że suszę, a nie jakąś tropikalną porę deszczową. No i nie pomyliłem się. Choć gdyby nie okienko w grafiku, dziś z kręcenia byłyby nici.

Pogoda ogarnęła się koło południa, a ja wyjechałem pół godziny później, crossem, gdyż szosę staram się oszczędzać. Okazało się, że drogi dość szybko obeschły, ale decyzji nie żałowałem, gdyż... odezwał się we mnie jakiś terenowy zew, gdy po przejechaniu przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę i Rogalinek dotarłem do Rogalina. Tam po raz tysięczny rzuciły mi się w oczy widoczne z drogi słynne dęby i w końcu postanowiłem je - wstyd, że dopiero teraz - nawiedzić. Bywałem obok, nawet bardzo blisko, ale ubzdurałem sobie, że znajdują się ona na terenie z zakazem jazdy rowerem, tymczasem jak się okazało - nic takiego.

No to... nadrobiłem. I zrobiłem to chyba w idealny dzień, bo tłumów nie było. Niniejszym więc przedstawiam:

- Lecha:


Aktualnie już zimnego, od 2014 roku. Odszedł po około 630 latach. Cześć jego pamięci!

- Czecha:

Również przebywającego już na jakimś tam łonie, na które trafił już dość dawno, bo w roku 1992, po 540 latach. Cześć jego pamięci!

- Rusa:


Ten wciąż żywy. Niczym Lenin. Może dlatego, że to wciąż młodzieniaszek - zaledwie 520 lat. Nie wiem czy są już na niego zakusy, mam nadzieję, iż teren ogrodzony zagrozi postszyskowcom, jednak mając taką nazwę w tych czasach niczego nie byłbym pewnym na miejscu tego olbrzyma o facjacie osiołka. Żyj w zdrowiu!

Tu cała trójeczka:

Przy okazji pozwiedzałem sobie, co trzeba, choć akurat inne niż stricte dębowe okolice Rogalińskiego Parku Krajobrazowego oraz pałacu były już mi znane.



Ruszyłem dalej, a w Mieczewie wpadłem na kolejny irracjonalny pomysł - przetestowania tego, co drogowcy mają na myśli, gdy stawiają znak określający kierunek, odległość oraz nazwę miejscowości, którą tym razem było Krajkowo. Jakby ktoś pytał: o właśnie to mają: :)

No dobra, skoro się powiedziało A, należy powiedzieć Ó, więc po jednym zgubieniu trafiłem na leśny dukt, który doprowadził mnie po jakichś sześciu kilometrach telepania się na tych moich mikrych oponkach i bieżniku o aparycji polskiego miłośnika swastyczek, oraz spadającym na koleinach łańcuchu z zębatek, do celu. Co przeżyłem po drodze, to moje - telepanie, błocko, piach, ale w sumie bawiłem się przednio :)



A tu chyba jeszcze niedawno był las... Co mamy w zamian? No comments :/

W końcu pojawiła się cywilizacja, a ja już znanymi drogami: przez Szczytniki, Koninko, Jaryszki, Krzesiny, Starołękę i Lasek Dębiński dotarłem cały i żywy do domu. Fajnie było :) Pół godziny później znów lunęło, a jak skończyło to Kropa wyprosiła jeszcze spacer po Dębinie,

Aha, niniejszym - tadam! - pyknęło mi dziesięć tysięcy kilometrów w tym roku :)

Relive tutaj.Zawiera jeszcze kilka fotek z RPK oraz lubońsko-puszczykowskich "atrakcji".