Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197915.40 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2015

Dystans całkowity:860.37 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:30:26
Średnia prędkość:28.27 km/h
Maksymalna prędkość:52.00 km/h
Suma podjazdów:2317 m
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:45.28 km i 1h 36m
Więcej statystyk
  • DST 34.30km
  • Czas 01:19
  • VAVG 26.05km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 48m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut testowy #3

Sobota, 14 listopada 2015 · dodano: 14.11.2015 | Komentarze 2

Długo rozważałem czy dziś wsiąść na rower. W decyzji pomogła mi świadomość, że jutro na dwa kółka będę mógł sobie popatrzeć co najwyżej na stronie www jakiegoś sklepu rowerowego, bo od rana czeka mnie gnicie w robocie, a także prognoza na najbliższe (xxx) dni. Jednym zdaniem - deszczowy gnój. A że noga po wczoraj nie dawała sygnałów spod znaku ZŁA podczas jazdy, a miałem dzień wolny to postanowiłem zaszaleć i udać się crossem na skromne 30+. Czyli znów glut.

Ok, łatwo się powiedziało "postanowiłem", ale jeszcze trzeba było to wykonać. Problem był tylko jeden - zaraz po wyjściu na dwór wiatr prawie wyłamał mi jeden z rogów na kierownicy, a zębatki w kasecie zaczęły walkę o wolne miejsce po ostatnim ataku UFO na nią, byle skryć się przed podmuchami. Jakoś udało mi się wsiąść i ruszyć, ale w związku z tym, że oszczędzałem nogę to mój maks oscylował w okolicach 23-23 km/h. I tak przez większość drogi, bo jak to ja zafundowałem sobie większość trasy z wiaterkiem w pysk (przez Plewiska do Skórzewa, potem Palędzie oraz powrót przez Gołuski i znów Plewiska). A nie, raz miałem z boku przez jakiś kilometr, i powiem szczerze, że z ulgą przyjąłem zmianę na powiew centralny, bo dużo potu kosztowało mnie utrzymanie się w pionie i uniknięcie kolejnego spotkania trzeciego stopnia z podłożem. Tego mam jak na razie dosyć :)

W Skórzewie skończono w końcu remont głównej ulicy. Zrobiono nową, piękną drogę pieszo-rowerową. Z asfaltu.

Oczywiście żartowałem.

W Skórzewie skończono w końcu remont głównej ulicy. Zrobiono nową, POLSKĄ drogę pieszo-rowerową. Na jakieś 500 metrów falowanych podjazdów do posesji jest chyba z dziesięć, a wszystko wykonane z..., z...., z... (te emocje), no z czego? A jakże - kostki. Fotkę sobie darowałem, bo zatrzymanie się skutkowałoby sporymi problemami z ponownym ruszeniem, ale obiecuję nadrobić przy najbliższej okazji.

To tyle. Wracając miałem już łatwiej, ale i tak wyszło średnio. Choć biorąc pod uwagę planowaną abstynencję rowerową w ciągu najbliższego okresu - nie marudzę! :)


  • DST 33.50km
  • Czas 01:13
  • VAVG 27.53km/h
  • VMAX 41.20km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 198m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut testowy #2

Piątek, 13 listopada 2015 · dodano: 13.11.2015 | Komentarze 4

Wczoraj odpuściłem mimo ładnej pogody, asekuracyjnie stawiając zdrowie ponad kręcenie. Zupełnie jak nie ja. Kończę się? :)

No ale wszystko ma swoje granice. Dziś rano została jedna z nich osiągnięta i już musiałem wyjść choć na chwilę na rower. A głupoty gadają, że Keine Grenzen. Opuchlizna już w znacznym stopniu mi zeszła, fiolecik (jak ja nienawidzę tego koloru, z różnych względów) robi się coraz bledszy. Okłady jeszcze na porządku dziennym, ale idzie ku lepszemu. Co odczułem dziś również podczas wykręcania gluta, który wyniósł niewiele ponad trzydzieści kilometrów. Ale został wykonany, co cieszy mnie najbardziej.

Zrobiłem krótką rundkę przed pracą, w kierunku południowym, przez Luboń (grrrr), Wiry, skąd zjechałem do Łęczycy, potem objechałem dokoła Puszczykowo zahaczając o Mosinę i znów Luboń (grrr). Jednak w obydwie strony omijałem słynną już dla mnie osobiście ulicę Armii Poznań, bo z czego jak z czego, ale z urazu do trzech ukośnych torowisk na odcinku dwóch kilometrów się jeszcze nie wyleczyłem. Zły dotyk boli całe życie.

Oczywiście jechałem crossem, który dzień przed wypadkiem został w magiczny sposób pozbawiony jednej z zębatek, więc zmienianie przełożeń, których nie ma jest ciekawą zabawą. Ważne jest jednak to, że udało się trochę przyspieszyć z tempem, było ono wciąż ślimacze, ale już nie aż tak zawstydzające. Powoli wracam do pionu. Co oznacza deszcze przez co najmniej kolejny tydzień.


  • DST 33.20km
  • Czas 01:16
  • VAVG 26.21km/h
  • VMAX 44.10km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 30m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut testowy

Środa, 11 listopada 2015 · dodano: 11.11.2015 | Komentarze 7

Ostatnie trzy-cztery dni to całkowite oszczędzanie nogi. Jedynie tam, gdzie inaczej się nie dało to dokuśtykałem, w pracy się nie przemęczałem, a jedyne na co sobie pozwalałem to łagodne kręcenie na chomiku przy minimalnym obciążeniu, żeby zwoje mózgowe nie zapomniały o co w tym wszystkim chodzi. Żona troskliwie, niczym wytrawna sanitariuszka na wojnie, serwowała mi przeróżne okłady z Altacetu, kapusty i innych świństw. No i... z dnia na dzień było coraz lepiej. Chodzenie jeszcze jest dalekie od komfortu, ale za to wczoraj wracając z roboty postanowiłem podjąć wyzwanie i spróbować podjąć ekstremalną próbę przejechania około kilometra rowerem miejskim. Z pełnym sukcesem - nie bolało, nic mi nie odpadło, a bliżej ku temu było jak to już miejskiemu sprzętowi :)

Rozochocony, ale też nie chcąc szaleć, na dziś postanowiłem sobie zostawić znak zapytania. Jeśli bym się czuł ok, a pogoda pozwoliła to dawałem sobie szansę na jakąś mini wycieczkę. Od rana padało, ale w końcu przestało. No to... Wyżebrałem zgodę od Lepszej Połowy, ale jedynie na krótki wypad. Czyli tak jak planowałem. Jednocześnie postanowiłem, że "jakby co" to od razu zawracam, bo ze zdrowiem nie ma żartów. Na szczęście nie musiałem. Oczywiście pojechałem sprzętem, na którym ostatnio wywinąłem swój słynny drift po torowisku, czyli crossem. Był w tym ukryty cel - sprawdzenie czy nie przeoczyłem jakichś elementów, które mogły odpaść. Nic nowego nie wyhaczyłem.

Jechałem ostrożnie jak nigdy. Każdy zakręt dopieszczałem, niemal licząc kąty wejścia. Podjazdy pod krawężniki przy ddr-ach mało brakowało a pokonywałbym za pomocą lin i haków. Nie mówiąc już o tempie, które sobie zapodałem, przez które z niepokojem oglądałem się za siebie w poszukiwaniu dublujących mnie emerytek. No a wiatr nie pomagał. Ale jednak kręciłem i to było najważniejsze :) Jedną nogą, bo druga służyła jedynie do podtrzymywania prawego pedała (co przy dzisiejszym święcie nie do końca musiało się podobać narodowcom z Marszu Niepodległości, więc się z tym kryłem), ale jednak!

Dojechałem przez Plewiska i Gołuski do Palędzia, tam zawróciłem, już z wiaterkiem w plecy i mega szczęśliwy wróciłem do domu. Oj, człowiek docenia takie codziennie pierdółki dopiero jak je straci - po raz kolejny się o tym przekonałem. Mimo wyniku, który w innych koniecznościach bym u siebie wyśmiał, patrzyłem na tego gluta jak na najfajniejszą rowerową przygodę.

W nagrodę skonsumowałem obowiązkowego świętomarcińskiego rogala. Psychika mi wzrosła. I nawet jeśli pewnie jutro tego nie powtórzę, bo praca i pada i w ogóle to... ryj mi się cieszył :)


  • DST 32.10km
  • Czas 01:11
  • VAVG 27.13km/h
  • VMAX 41.40km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 96m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

No to kontuzja :/

Sobota, 7 listopada 2015 · dodano: 07.11.2015 | Komentarze 26

Szkoda gadać... 

Od rana padało, ale w końcu przestało. Pojawiła się szansa na godzinne pokręcenie przed pracą. A trzeba było zostać w domu... :/

Robiło się już w miarę sucho, mimo to wybrałem crossa, co w tym wszystkim złym z dnia dzisiejszego jest jedynym pozytywem. Wjechałem do Lubonia (jak ja tej wiochy nienawidzę!) i ostrożnie zacząłem pokonywać kolejne przeszkody. Niestety. Mimo mojej pełnej ostrożności, całkowitego skupienia i w ogóle, zostałem pokonany przez nieużywane torowisko, które jest tam nie wiadomo po co, na całej szerokości, tej ścieżkoworowerowej oraz drogowej. O takie jak tu, dzięki uprzejmości Gógla:

W sumie sam sobie niedawno wykrakałem, że czeka mnie gleba na czymś takim. Jak widać kąty są ku temu idealne, swoje oczywiście zrobiło też to, że takie miejsca są śliskie z natury, a po deszczu już wybitnie. Efekt upadku? Proszę bardzo: rower - wykrzywiony lekko hamulec i obdarcia; strój - podarta bluza; ja - i tu będzie gnój. Gdy się wywaliłem zatrzymał się jakiś biegacz (dziękuję), ale powiedziałem, że jest ok. Miło się zrobiło, ale jak wsiadłem poczułem lekki ból w stopie, choć nic wielkiego. Dokręciłem do Mosiny, tam zawróciłem i póki nie naciskałem na pedały na światłach wydawało się wszystko ok. Gorzej było gdy zsiadłem z roweru pod domem. Wejście po schodach było małym Mount Everestem.

Postanowiłem pojechać na pobliski SOR, gdzie jak za komuny będąc odsyłanym od drzwi do drzwi (winda nie działała, ale po co komuś winda w szpitalu, prawda?) w końcu udało mi się zrobić zdjęcie stopy. Plus jest taki, że nie ma złamania, za to stwierdzono skręcenie stawu skokowego, zapisano diagnozę i martw się człowieku sam. Super.

Aktualnie stopę mam jak mały balonik. Chodzę jak Herr Flick. Muszę obserwować nogę, zapodać sobie kapustę, altacet, lód, okłady, a przede wszystkim browara. Bez tego nie ujadę. O treningach w najbliższych dniach mogę prawdopodobnie zapomnieć, ewentualnie w ramach zabicia wyrzutów sumienia pokręcę na chomiku na poziomie minus 10... Ehhhh.... :(

Władzom Lubonia dziękuję, że od tylu lat nie robi nic z takimi niebezpiecznymi przejazdami. Serdecznie dziękuję. A najchętniej wsadziłbym wam całe to torowisko w... (cenzura).


  • DST 52.27km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.00km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 157m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mglista Tajemnica Zaginionej Zębatki

Piątek, 6 listopada 2015 · dodano: 06.11.2015 | Komentarze 14

Rano nalewając mleko do kawy widziałem z grubsza to samo w kartoniku, co za oknem. Różnica była taka, że zapasy w lodówce są całkiem smaczne, a mgła szczelnie otaczająca świat zdecydowanie w smak mi nie była. Co prawda widoczność jakaś tam występowała, ale postanowiłem nie ryzykować jazdy szosą, z co prawda dość mocnymi, ale jednak tylko LED-ami. No i wybrałem crossa, na którym mam zamontowane solidne przednie światło, które co prawda by się dało zainstalować na szosie, ale pierwszy patrol by mnie zatrzymał za samowolę budowlaną polegającą na montażu latarni na kierownicy z barankiem.

O dziwo kręciło się fajnie, choć z duszą na ramieniu. Skierowałem się na południe, przez Puszczykowo do Mosiny, gdzie skręciłem na wschód i przez Sowiniec dotarłem do Krajkowa, znajdując się tym samym na terenie Rogalińkiego Parku Krajobrazowego. A co za tym idzie nagle i nieodwołalnie skończył mi się asfalt. Tu odkryłem przewagę crossa i jednocześnie przypomniałem sobie jak wieki temu jeździłem tylko po terenach. Postanowiłem zagłębić się w las... Oj, jakie to było fajne... Aż żałowałem, że mam tak mało czasu, bo praca nagliła. Szuterek zamieniał się w piach, piach w drogi przejezdne i mniej przejezdne, a mgła wśród drzew jakby nie istniała. Cisza, spokój, przyjemność, usyfienie w piasku... :) Niestety, trzeba było wracać. Ale obiecuję nadrobić, bo teraz zrobiłem po lesie tylko kilka kilometrów, a jak się okazało byłem całkiem niedaleko tamtejszego rezerwatu przyrody.



Wracając swoimi śladami stało się nagłe "ała". Ale nie mi, tylko rowerowi. Na rondzie w Mosinie, gdy wlokłem się za jakąś zawalidrogą w puszce coś mi przeskoczyło w kasecie, a łańcuch zaczął się kręcić nie dając jakiegokolwiek oporu. Musiałem się zatrzymać, a  że się spieszyłem to tylko zmieniłem przełożenie, zobaczyłem że jest ok i pojechałem dalej. Niepokoiło mnie tylko czemu nie wskakuje mi przedostatnia zębatka. Już w domu się przekonałem. Po prostu... jej nie było. Nie wiem czy pękła gdzieś podczas jazdy w terenie czy stał się jakiś inny cud, ale po prostu jest dziura pomiędzy "szóstką" a "ósemką", tak jak na zdjęciu (sorry za widok usyfionego roweru, ale fotkę robiłem na szybko po powrocie). Ktoś mi to wyjaśni? Tajemnicę Zaginionej Zębatki? Jak to możliwe?

Czuję się jak po amputacji kła z gęby. Ale i tak dzisiejsza jazda sprawiła mi dużo frajdy.


  • DST 51.65km
  • Czas 01:45
  • VAVG 29.51km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 208m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

By(d)le jechać

Czwartek, 5 listopada 2015 · dodano: 05.11.2015 | Komentarze 2

Chyba niestety kończy się etap jesieni spod znaku "da się żyć", a zaczyna się "byle przeżyć". Dziś średnio mnie motywowała niska temperatura (dwa stopnie), zimny, coraz silniejszy wiatr i wszechogarniająca mgła. A w sumie wręcz demotywowała. Z trasą nie kombinowałem i mimo podmuchu ze wschodu ruszyłem najpierw na południowy zachód, do Mosiny, skąd tradycyjnie skręciłem na "Rogalę" i Mieczewo, w którym zawróciłem swoimi śladami. Zziębnięty i nastawiony zupełnie niebojowo do tematu.

Nie mogło jednak zabraknąć naszych bohaterów szos w rolach głównych. Dziś sztuk dwie. Jeden kierowca czegoś pomiędzy zwykłą ciężarówką a tirem usilnie chciał mnie zamienić w placuszek podczas wyprzedzania innego samochodu z naprzeciwka. Ja rozumiem, że widoczność była "taka se", ale po pierwsze u mnie na rowerze są już święta i świecę ledami jak bożonarodzeniowa choinka, a po drugie podczas takiego manewru powinno się patrzeć co się robi. Chyba. Drugie indywiduum w dostawczaku nie rozumiało najwyraźniej co oznacza ręka wyciągnięta w lewą stronę przed manewrem wyprzedzania innego rowerzysty i zaczęło na mnie trąbić gdy samo chciało to zrobić, przy okazji mnie kasując. W zamian został mu przekazany ode mnie, tym razem już personalnie, inny znak, który zapewne musiał być zinterpretowany bezbłędnie :)

Kolejne dni zapowiadają się rowerowo cienko jak odnóża anorektyczki. Się zobaczy czy coś wyjdzie z kręcenia.



  • DST 51.50km
  • Czas 01:44
  • VAVG 29.71km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 74m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Wolne"

Środa, 4 listopada 2015 · dodano: 04.11.2015 | Komentarze 10

Kolejny wolny dzień, który spędziłem zamiast na idyllicznym leniuchowaniu, choćby z książką w łapie, na załatwianiu spraw na wczoraj, a nawet na przed-przedwczoraj. Po kolei.

Jak już się wyspałem to na rower. O dziesiątej było już w miarę-w miarę przyzwoicie, bo na blacie osiem stopni, ominęła mnie więc perspektywa odmrożeń. To zawsze jakiś plus :) Ruszyłem na zachód, przez Wiry do Komornik, potem Trzcielin, Dopiewo i powrót przez Gołuski i Plewiska. Wiatr miał być południowy, a był północny (i tu pewnie meteorolodzy robią nieśmiałe "ups", zasłaniając drobnymi, meteorologicznymi dłońmi meteorologiczne usteczka), więc zamiast mi pomagać podczas nawrotu - przeszkadzał. Tak jakbym pisał coś nowego... Finalnie nie udało mi się nawet docisnąć do akceptowalnej średniej, ale zawsze w miesiącach jesienno-zimowych mam dla siebie więcej tolerancji w tym temacie. Naprawdę jestem wspaniałomyślny, prawda? :)

Jak już wróciłem do domu to po ogarnięciu się zacząłem rozgryzać prawie kryminalną telekomunikacyjną sprawę z moją osobistą Teściową w roli głównej (kiedyś może opiszę ją szerzej. Spokojnie, sprawę, nie Teściową). Po wykonaniu dwóch telefonów do indywiduów pracujących w pewnych firmach zdecydowałem się na jedyny słuszny krok i pojechałem do Miejskiego Rzecznika Konsumentów wypytać co i jak w temacie. W najbliższych dniach wyląduje na ich biurko pismo w "sprawie teściowej", a jedno jest pewne - mendom nie odpuścimy. Żarłoczny kapitalizm i bezczelność mają swoje granice.

Jak już zeszło ze mnie ciśnienie, byłem gdzie byłem, a do umówionego obiadu na mieście z Małżonką miałem sporo czasu to postanowiłem jeszcze odebrać z Cyklotouru zamówiony kask z gatunku "taniej się nie da" (a na ten porządny pozwolę sobie na wiosnę, bo na razie szykują mi się inne wydatki). Patrząc na korki podjąłem jedyną słuszną decyzję - idę na piechotę. Łącznie z powrotem do centrum wyszło 13 kilometrów spaceru, a wartością dodaną było przyuważenie na trasie takich oto smaczków.

Tu proszę zwrócić uwagę na specyficzną obsadę garbusa. Made by Jeżyce :)

A tu - sprytna reakcja serwisu rowerowego na to, co na ulicy:

Obok samego Cyklotouru jak zwykle i niezmiennie wystawał z mgły Inea Stadion. A na nim próby mikrofonu przed oficjalnym treningiem Fiorentiny, która zagra jutro tu z Lechem. Oj, aktywny miałem dziś dzionek. Jutro odpocznę w robocie :)



  • DST 51.40km
  • Czas 01:44
  • VAVG 29.65km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 187m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez ciśnienia, z momentami

Wtorek, 3 listopada 2015 · dodano: 03.11.2015 | Komentarze 11

Kolejny, ukradziony wrednej najczęściej pogodzie, jesienny wyjazd. Spokojnym rowerowym kroczkiem, bez spiny, bez walki o średnią. Po prostu pięć dyszek we wciąż jeszcze sympatycznych okolicznościach przyrody. Zrobiłem kółeczko od strony Starołęckiej przez Czapury do Rogalina, potem kawałek do Mieczewa, nawrót i powrót przez Puszczkowo oraz Luboń. Na początku trochę marzłem, potem zrobiło się już sympatycznie i mało brakowało a mruczałbym jak odpowiednik "miauczącego domownika na trzy litery" z tych co trudniejszych krzyżówek :)

Ciśnienie podniosło mi się dziś tylko dwa razy. Najpierw, na samym początku, na Drodze Dębińskiej gdy jechałem sobie spokojnie zgodnie z przepisami zaczął na mnie trąbić jakiś TIR. Początkowo temat olałem, ale grubas się nie poddawał, a zapewne chodziło mu o to, że według niego powinienem zjechać na nieutwardzone, szutrowe pobocze, żeby go przepuścić. Oczywiście zjechałem. Bardziej na lewo, bo poczułem nagłe zagrożenie ze strony pełzających tym poboczem robaczków :) Wyprzedził mnie dopiero jak zrobiło się luźniej, a przy okazji otrzymał jeszcze ode mnie gorrrrące pozdrowienie. No ale czego oczekiwać - rejestracja wskazywała na dolnośląski Strzegom, a jak wiadomo na wsiach obowiązują inne zasady niż w cywilizacji. Drugi mistrz kierownicy (albo mistrzyni? Nie zdążyłem stwierdzić) ujawnił(-a?) się w Rogalinie, gdy minął(-ęła?) mnie jakimś jaskrawym badziewiem na gazetę o milimetry. O dziwo to coś miało jeszcze starą, czarną rejestrację, z napisem PZD. Nie powiem, moje pierwsze skojarzenie, będące rozwinięciem tego skrótu, a którego nie będę tu umieszczał, idealnie pasowało do zachowania :)


  • DST 55.20km
  • Czas 01:50
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 47.70km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 110m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

I git :)

Poniedziałek, 2 listopada 2015 · dodano: 02.11.2015 | Komentarze 2

Krótko i konkretnie: dać mi taką pogodę na cały listopad a będę latał latał szczęśliwy niczym kot po walerianie. O dziewiątej rano cieplutko (osiem stopni na plusie), wiaterek standardowo niezdecydowany jak kobieta z PMS, ale za to niezbyt silny, lekkie i niemęczące słoneczko. Genialnie!

Wykonałem "słonika", który kiedyś był "kondomikiem", ale lekko skorygowałem od jakiegoś czasu trasę i stała się ona mniej wulgarna (wyjątkowo zamieszczam dziś mapkę) przez Wiry, Komorniki, Stęszew, Dymaczewo, Mosinę, Puszczykowo i Luboń, Kręciłem sobie spokojnie, miksując radio z audiobookiem, ciesząc się kolejną zaliczoną pięciodychą, nawet z małym okładem. Się mi podobało się :)



  • DST 52.20km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.00km/h
  • VMAX 49.40km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 168m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na bałwanka

Niedziela, 1 listopada 2015 · dodano: 01.11.2015 | Komentarze 3

Wyjazd o siódmej rano pierwszego dnia listopada nie może należeć do najbardziej komfortowych, a już na pewno nie można go uznać za doznanie z gatunku tych najcieplejszych. No i nie należał. Jeśli jednak chciałem dziś pokręcić to był to jedyny możliwy termin, gdyż dalsza część dnia przeznaczona była na wyjazd poza Poznań (a nawet poza granice województwa), oczywiście związany z dzisiejszym, dość sentymentalnym i smutnym świętem.

Opatulony w ciepłe ciuchy, które skutecznie mnie spowalniały, kręciłem buchając parą niczym parowóz Pt47 w trakcie sezonu grzewczego. Próbowałem się wewnętrznie ocieplić zmieniając przełożenia na lżejsze, ale nawet większa kadencja na nic się nie zdała. Było mi po prostu zimno. Nie pomagał też wiatr, który niby miał być południowy, a katował mnie bocznie, ze wschodu. Finalnie trasę przez Puszczykowo, Mosinę i Żabno do Sulejewa i z powrotem pokonałem stylem "na bałwanka", czyli skulony i z czerwonym nosem. Brr :) W Sulejewie nowość. Zryto asfalt, który faktycznie był tam już księżycowy. Wszystko ładnie, logika podpowiada, że na zrytej tarce powinno się położyć nowy. Nic z tego. W zamian za to mamy pięknie wyrysowane białe pasy. Na tarce oczywiście. Jakby ktoś tam przy okazji znalazł moje plomby z zębów to uprasza się o zwrot.

Jeszcze krótko o październiku. Był to miesiąc, w którym udało mi się pokręcić wszystkimi moimi trzema jednośladami: zombie-góralem w ukochanych Sudetach, dość sporo jak na mnie crossem oraz oczywiście szosą (a, i jeszcze ze dwa razy na chomiku, nigdzie nie klasyfikowanym). Wyszło z tego 1550 kilosów ze średnią na poziomie niecałych 29,4 km/h. Oczywiście, że mogłoby być lepiej. Ale po co? Październik zapamiętuję zdecydowanie plusowo :)