Info
Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 209170.90 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.79 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 700345 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2024, Listopad14 - 82
- 2024, Październik31 - 208
- 2024, Wrzesień30 - 212
- 2024, Sierpień32 - 208
- 2024, Lipiec31 - 179
- 2024, Czerwiec30 - 197
- 2024, Maj31 - 268
- 2024, Kwiecień30 - 251
- 2024, Marzec31 - 232
- 2024, Luty29 - 222
- 2024, Styczeń31 - 254
- 2023, Grudzień31 - 297
- 2023, Listopad30 - 285
- 2023, Październik31 - 214
- 2023, Wrzesień30 - 267
- 2023, Sierpień31 - 251
- 2023, Lipiec32 - 229
- 2023, Czerwiec31 - 156
- 2023, Maj31 - 240
- 2023, Kwiecień30 - 289
- 2023, Marzec31 - 260
- 2023, Luty28 - 240
- 2023, Styczeń31 - 254
- 2022, Grudzień31 - 311
- 2022, Listopad30 - 265
- 2022, Październik31 - 233
- 2022, Wrzesień30 - 159
- 2022, Sierpień31 - 271
- 2022, Lipiec31 - 346
- 2022, Czerwiec30 - 326
- 2022, Maj31 - 321
- 2022, Kwiecień30 - 343
- 2022, Marzec31 - 375
- 2022, Luty28 - 350
- 2022, Styczeń31 - 387
- 2021, Grudzień31 - 391
- 2021, Listopad29 - 266
- 2021, Październik31 - 296
- 2021, Wrzesień30 - 274
- 2021, Sierpień31 - 368
- 2021, Lipiec30 - 349
- 2021, Czerwiec30 - 359
- 2021, Maj31 - 406
- 2021, Kwiecień30 - 457
- 2021, Marzec31 - 440
- 2021, Luty28 - 329
- 2021, Styczeń31 - 413
- 2020, Grudzień31 - 379
- 2020, Listopad30 - 439
- 2020, Październik31 - 442
- 2020, Wrzesień30 - 352
- 2020, Sierpień31 - 355
- 2020, Lipiec31 - 369
- 2020, Czerwiec31 - 473
- 2020, Maj32 - 459
- 2020, Kwiecień31 - 728
- 2020, Marzec32 - 515
- 2020, Luty29 - 303
- 2020, Styczeń31 - 392
- 2019, Grudzień32 - 391
- 2019, Listopad30 - 388
- 2019, Październik32 - 424
- 2019, Wrzesień30 - 324
- 2019, Sierpień31 - 348
- 2019, Lipiec31 - 383
- 2019, Czerwiec30 - 301
- 2019, Maj31 - 375
- 2019, Kwiecień30 - 411
- 2019, Marzec31 - 327
- 2019, Luty28 - 249
- 2019, Styczeń28 - 355
- 2018, Grudzień30 - 541
- 2018, Listopad30 - 452
- 2018, Październik31 - 498
- 2018, Wrzesień30 - 399
- 2018, Sierpień31 - 543
- 2018, Lipiec30 - 402
- 2018, Czerwiec30 - 291
- 2018, Maj31 - 309
- 2018, Kwiecień31 - 284
- 2018, Marzec30 - 277
- 2018, Luty28 - 238
- 2018, Styczeń31 - 257
- 2017, Grudzień27 - 185
- 2017, Listopad29 - 278
- 2017, Październik29 - 247
- 2017, Wrzesień30 - 356
- 2017, Sierpień31 - 299
- 2017, Lipiec31 - 408
- 2017, Czerwiec30 - 390
- 2017, Maj30 - 242
- 2017, Kwiecień30 - 263
- 2017, Marzec31 - 393
- 2017, Luty26 - 363
- 2017, Styczeń27 - 351
- 2016, Grudzień29 - 266
- 2016, Listopad30 - 327
- 2016, Październik27 - 234
- 2016, Wrzesień30 - 297
- 2016, Sierpień30 - 300
- 2016, Lipiec32 - 271
- 2016, Czerwiec29 - 406
- 2016, Maj32 - 236
- 2016, Kwiecień29 - 292
- 2016, Marzec29 - 299
- 2016, Luty25 - 167
- 2016, Styczeń19 - 184
- 2015, Grudzień27 - 170
- 2015, Listopad20 - 136
- 2015, Październik29 - 157
- 2015, Wrzesień30 - 197
- 2015, Sierpień31 - 94
- 2015, Lipiec31 - 196
- 2015, Czerwiec30 - 158
- 2015, Maj31 - 169
- 2015, Kwiecień27 - 222
- 2015, Marzec28 - 210
- 2015, Luty25 - 248
- 2015, Styczeń27 - 187
- 2014, Grudzień25 - 139
- 2014, Listopad26 - 123
- 2014, Październik26 - 75
- 2014, Wrzesień29 - 63
- 2014, Sierpień28 - 64
- 2014, Lipiec27 - 54
- 2014, Czerwiec29 - 82
- 2014, Maj28 - 76
- 2014, Kwiecień22 - 61
- 2014, Marzec21 - 25
- 2014, Luty20 - 40
- 2014, Styczeń15 - 37
- 2013, Grudzień21 - 28
- 2013, Listopad10 - 10
Góry
Dystans całkowity: | 6972.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 272:50 |
Średnia prędkość: | 25.55 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.50 km/h |
Suma podjazdów: | 74000 m |
Liczba aktywności: | 132 |
Średnio na aktywność: | 52.82 km i 2h 04m |
Więcej statystyk |
- DST 63.00km
- Czas 02:31
- VAVG 25.03km/h
- VMAX 58.30km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 852m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
O.K.Raj :)
Wtorek, 17 października 2017 · dodano: 17.10.2017 | Komentarze 15
Druga część zaległego urlopu skierowała nas w góry (Sudety, czyli moje!) - destynacja (jak to mawiają korpohipsteroczubki, których normalny język kole) mniej zaskakująca niż morze sprzed tygodnia :)
Rano (czyli w wynegocjowanym czasie na rower) zacząłem się zastanawiać, gdzie by tu się wybrać. Nagle mnie olśniło - przecież rekomenduję każdemu wjazd na Okraj, a sam byłem tam ostatnio... eee... sto lat temu? Nie, może ciut wcześniej, w każdym razie już po ataku Niemiec na Czechy, który odbył się przez tę przełęcz :) Jak pomyślałem, tak zrobiłem i w okolicach dziewiątej ruszyłem na podbój najwyższego w Polsce przejścia granicznego, który już na szczęście funkcjonuje jedynie pro forma. Muszę tu niestety dodać swą nieśmiałą obawę - póki co...
Sądzę, że spora część bajsktatowiczów wie, z czym się je ta smakowita potrawa, więc nie będę się rozpisywał. Od Jeleniej Góry przez Mysłakowice i Kostrzycę prawie płaską drogą dotarłem do Kowar, które ominąłem obwodnicą, ukazującą wszelkie "walory" tej miejscowości. Największy jest jeszcze przed nią - kiedyś się w końcu zawali i przestanie psuć widok na góry :)
Tu zaczyna się kilkunastokilometrowa orka pod górę, najpierw dość łagodna, za to bardzo otwarta na podmuchy wiatru (którego dziś prawie nie było), potem już w terenie zalesionym, ale bardziej wymagająca od kręcącego.
Natomiast ostatni odcinek to poezja. Dla miłośników lekkiego (bardzo lekkiego) dance macabre :)
No i w końcu szczyt. Dwie granice - północna i południowa, ogarnięte w przeciągu tygodnia. Mały Blitzkrieg, do tego na dwóch różnych czołgach :)
Jak widać atrakcji za wiele na szczycie nie było (moglem jedynie posłuchać jak po czesku brzmi trauma zwana w Polsce wuefem), szybko więc zawróciłem i o o dziwo zjazd poszedł mi nieco szybciej :) Choć jedno zauważyłem - dobra zmiana nie ogarnęła jeszcze remontu nawierzchni na finałowym odcinku i chyba nigdy nie ogarnie. Może i lepiej? :)
Powrót swoimi śladami, z małym wyjątkiem - zaliczyłem jeszcze objazd przez Łomnicę, bo tamtejszy pałac zawsze podobał mi się w barwach jesieni. Nie zawiodłem się.
Byłem ciekaw jak Relive przedstawia górskie wycieczki - przyzwoicie. A na samym końcu mapka z wjazdu, która pokazuje łagodność trasy :)
Przepięknie się zrobiło w górach, a ja wyjątkowo trafiłem z terminem przyjazdu. Podejrzane to jakieś :) Po popołudniu zrobiliśmy jeszcze jedenastokilometrowy spacer, wpis dodaję na styku dni, więc wybaczcie, ale zaległości na BS nadrobię jutro (wersja optymistyczna).
- DST 52.70km
- Czas 02:04
- VAVG 25.50km/h
- VMAX 51.50km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 827m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Trzy Światy
Poniedziałek, 14 sierpnia 2017 · dodano: 14.08.2017 | Komentarze 14
Świat Pierwszy
Z niego wyruszyłem.
Rano, we mgle, z widokiem wzmacniającym pamięć, bo żeby
uświadomić sobie co przedstawia, trzeba było sięgnąć daleko do zasobów własnego mózgu. Wcale nie był to zły świat – za to
idealny do kontemplacji. Gdzieś po drodze uciekł przede mną czarny
bocian, a praktycznie przez większość czasu jechałem
wzdłuż Bobru, więc dźwięk płynącej rzeki jakoby wymusił na
mnie odłączenie wszelkich dousznych muzycznych „dopalaczy”. Ten
świat znajdował się wzdłuż linii: Jelenia Góra – Łomnica –
Wojanów – Bobrów – Trzcińsko – Przełęcz Karpnicka.
Świat Drugi
Zaczął się, jakby
magicznie, dokładnie na samej górze Przełęczy. Ktoś zdjął z
niej zasłonę i nagle rzeczywistość zyskała barwy, a krajobraz
pozwolił na urealnienie się gór. W tym momencie dostałem
mentalnego kopa i postanowiłem (gdyż wcześniej planu na dalszą
drogę nie miałem) po zjeździe do Karpnik zaatakować Przełęcz
pod Średnicą, która do AŻ takich łagodnych nie należy. Należy
bardziej do OCH takich :) Wspinaczka została nagrodzona nie tylko
jak zwykle rewelacyjnym zjazdem do Kowar, ale również widokami z
tego Świata.
Był on dłuższy od pierwszego, Nie narzekałem. Może jedynie wiatr w nim
był zdecydowanie zbyt wielkopolski, bo na odcinku od Kowar do
Karpacza zostałem kilka razy dosadnie potargany, a na innych tylko
trochę mniej. Cóż, na cztery dni kręcenia po górach ten jeden z
wmordewindem można uznać za błąd statystyczny.
Z Karpacza zawinąłem
się szybciej, niż tam się pojawiłem. W sumie to logiczne, bo
miałem w dół, ale bardziej było to wynikiem widoku typowego,
długoweekendowego korka. Drugi Świat trwał do granic Miłkowa i
Sosnówki.
Świat Pierwszy
Wrócił z
zaskoczenia na chwilę. Zabrał mi widok zbiornika wodnego w Sosnówce
– i mam wrażenie, że nie był to przypadek, gdyż kilka dni temu
w tych okolicach dopadła mnie ulewa, przez którą też mało co
zobaczyłem. Temat do zbadania. Ja jednak okazałem się sprytniejszy
i skręciłem w kierunku Staniszowa.
Świat Drugi
W nim już
pozostałem, przynajmniej do końca wyjazdu. Po wdrapaniu się do wspomnianej miejscowości znów
zobaczyłem słońce, góry, a nawet pałac na wodzie – jakkolwiek
ta nazwa jest zdecydowanym nadużyciem. I zjechałem do Jeleniej.
Świat Trzeci
Obejmuje całą
niegórską rzeczywistość. Jest zdecydowanie najbrzydszy i
połączony z codziennym poświęcaniem cennego czasu na rzeczy
kompletnie nieistotne, takie jak praca. Niestety, to właśnie do
niego przyszło zaraz wracać. Mam jednak teorię, iż nie jest
on prawdziwy. I tego się trzymajmy :)
PS. Ten, starutki już filmik, zawiera spory kawałek opisywanej dziś trasy.
- DST 52.60km
- Czas 02:04
- VAVG 25.45km/h
- VMAX 63.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 801m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Szklarska, czyli klasyczny klasyk
Niedziela, 13 sierpnia 2017 · dodano: 13.08.2017 | Komentarze 7
Dziś trasa, którą przejechałem już w życiu bez mala kilkaset razy. Uzbierało się od bachora bowiem tych wjazdów do Szklarskiej Poręby, choć nie ma co ukrywać, że jakoś bardziej wolałem zjazdy. Dziwne, prawda? :)
Trasa owa jednak ewoluowała, niczym od pantofelka po ministra Błaszczaka. Choć to może nie do końca trafiony przykład, z pewnych względów :) Generalnie jednak to, co załączam na mapce jest jak na moje optymalnym sposobem, żeby się zmęczyć, a i cieszyć w miarę sympatycznym zjazdem. Latem inna wersja nie ma sensu, bo watahy turystów w puszkach i bez nich korkują całkowicie miasteczko i żeby ich uniknąć należy się wspiąć do samej góry, czyli na wysokość stacji PKP i kawałek dalej doznać rozkoszy rozpędzenia się do milusich prędkości, mimo terenu ściśle zabudowanego.
Trasa w szczegółach: Jelenia Góra - Cieplice - Trasa Czeska - Piechowice - Szklarska Poręba Górna do samej góry, z zaliczeniem skoku w bok do Kruczych Skał - zjazd od "Oka" (stara nomenklatura, ciekawe czy owa przychodnia jeszcze istnieje?) do Szklarskiej Dolnej - Piechowice - Sobieszów - Podgórzyn - Jelenia Góra. Jedyne co mnie zdziwiło to znikoma ilość kolarzy. Szoszonów widziałem ze dwóch, a podczas podjazdów w Szklarskiej wyprzedziłem kilkuosobową grupę ambitnych sakwiarzy. Poza tym - dwukołowa pustynia. Ale może to ja już jestem spaczony wielkopolskimi weekendowymi tłumami?
Zdjęcia jak zwykle podczas tego wyjazdu czterech liter nie urwą. Widoczność raczej słaba, a słońce wychodziło rzadko.
Tak wygląda kłamstwo s... Nie, nie, nie to skojarzenie :) Szklarskie. podczas wspinaczki. Było co najmniej 17 km/h! :)
A tak 60 km/h "z rąsi" :)
Zamek Chojnik twardo stoi na straży Jeleniej Góry.
No i w końcu zaczynają się dożynki! W tym roku inauguruję kolekcję od wersji górskiej :)
- DST 52.60km
- Czas 02:04
- VAVG 25.45km/h
- VMAX 63.50km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 601m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Trollowanie miedziańsko-rudawskie
Sobota, 12 sierpnia 2017 · dodano: 12.08.2017 | Komentarze 12
Dziś już było sympatyczniej niż wczoraj, co oznacza, że przejechałem całość o suchej stopie, co prawda kosztem silniejszego wiatru, ale rachunek wyszedł w sumie na plus. Generalnie zachciało mi się jednego kierunku, który dość szeroko opisałem TU ponad rok temu, jak wiem - i co jest bardzo miłe - inspirując kilka osób do odwiedzenia prawie umarłego miasteczka o nazwie Miedzianka. Wtedy zabrakło mi tylko jednego - czasu na dokończenie pożyczonej książki Filipa Springera "Miedzianka. Historia znikania". Teraz mam już ją na własność i jestem w trakcie pochłaniania, co zachęciło mnie do powrotu w te okolice i przyuważenie miejsc, które nieświadomie ominąłem.
Ruszyłem po dziewiątej, trasą, którą również uwieczniłem, na TYM filmiku. Szczegółów odcinka Jelenia Góra - Bobrów - Trzcińsko - Janowice Wielkie - Miedzianka opisywał więc nie będę, a już na pewno nie zamierzam opisywać sapania, które wydawałem z siebie na samym jego końcu :) W zamian kilka fotek z moich (bo uwielbiam je od dziecka) Rudaw:
O właśnie, browar. Jak pewnie wiadomo powstał całkiem nowy budynek, jak na moje średnio pasujący do otoczenia, jednak smak piwa to rekompensuje :) Mnie interesował ten pierwotny, który jeszcze cudem stoi, a może bardziej - broni przed całkowitym rozsypaniem.
Oczywiście nie omieszkałem podjechać pod nową wersję i cyknąć widok, choć niestety dziś z warunkami wciąż nie było najlepiej. Jednak rudawskie cycuchy stoją tam, gdzie stać mają :)
Na szczycie Miedzianki znajduje się niezbyt ładny budynek, który kiedyś był knajpą o nazwie Schwarzer Adler, stanowiący kulturalne centrum miasteczka, oczywiście za czasów niemieckich. Jako że Miedzianka (wtedy Kupferberg) była przykładem niemieckiego porządku, a jednocześnie kurortem, II Wojna Światowa łagodnie się z nią obeszła. Mieszkańcy nie interesowali się polityką, polityka nimi. Do czasu - gdy wojska niemieckie uciekały w panice z tych terenów, przynieśli informacje o tym, co wyczyniają radzieccy żołnierze z kobietami. I właśnie w tej knajpie powiesiła się pierwsza z kobiet, która wolała to od nadchodzącej rzeczywistości. Po niej przyszedł czas na następne.
Pozwiedzałem jeszcze kilka miejsc i kontent zawróciłem. Ze smutną refleksją na temat tego miejsca. Te mury, które pozostały, widziały zdecydowanie zbyt wiele smutku, zafundowanego sobie wzajemnie przez trzy narody.
Zjazd był zacny, sześć dych weszło bez pedałowania, a można było więcej, jednak moje zmasakrowane klocki hamulcowe wołały o rozsądek. Wróciłem do Janowic i skierowałem się ku Przełęczy Karpnickiej, a następnie wykonałem kółko: Karpniki - Krogulec - Mysłakowice - Jelenia Góra, zahaczając lekko o Karkonosze, niestety bardziej mgliste niż widokowe.
A na koniec smaczek wyjazdu. Troll!!!!! Odnaleziony w Janowicach. Już myślę o zmianie awatara :)
Wpis znów na szybko, bo na wolnym mam mniej czasu niż pracując. Ot, paradoks :) Obiecuję niedługo nadrobić bikestatsowe zaległości.
- DST 54.10km
- Czas 02:01
- VAVG 26.83km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 467m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Burzość, górskość i bezinteresowność
Piątek, 11 sierpnia 2017 · dodano: 11.08.2017 | Komentarze 11
Mimo że wylądowałem w górach, to dziś nie będzie pięknych widoków ani godnych przewyższeń. Generalnie za cud można uznać fakt, iż w ogóle w temacie dystansu pojawiła się piątka z przodu. Oraz to, że ten wpis powstał, mimo późnej pory :)
Na piątek zapowiadano deszcze, ale na godziny popołudniowe, więc miałem szatański plan wstania wcześnie i powrotu grubo przed południem. Pewnie by się udało, lecz niestety w Jeleniej Górze lokum mam w samym rynku, a tu jakieś młode bydło urządziło sobie darcie ryja do drugiej w nocy, w wyniku czego się nie wyspałem i udało się ruszyć dopiero około dziewiątej. Założenie było takie, że ruszam na kółko do max 30 km, oceniam sytuację i albo wracam, albo kręcę dalej.
Już na starcie wiedziałem, że zmoknę, ale oszukiwałem sam siebie, że nie. Czasem to potrafię, gdy szkoda dnia :) Najpierw trasą na Karpacz dotarłem do Łomnicy, tam przywitały mnie pierwsze krople, więc taktycznie zawróciłem do Wojanowa, by z niego odbić w kierunku Jasiowej Doliny i znaleźć się w jeleniogórskiej Maciejowej.
Zdjęcia robiłem jadąc, z rąsi, więc efekt jest taki, jaki jest. Gdy dość ostrożnie z uwagi na kałuże kręciłem wzdłuż wspomnianej Maciejowej, kawałek kostkową DDR-ką, a potem, gdy się skończyła lub była nieoznaczona, już drogą, podczepił mi się na ogonie autobus, który nagle wyprzedził mnie na gazetę, przy okazji jeszcze używając klaksonu. Wymsknęło mi się kilka słów, ale pewnie i tak poszły w próżnię, gdyż autobus miał ukraińskie blachy. Cóż, moja poznawcza niechęć do tego narodu powoli zaczyna przeradzać się w skromną nienawiść.
Na wysokości Zabobrza zaczęło się przejaśniać...
...na tyle, żebym po przejechaniu całego koszmarnego pod względem rowerowym odcinka - od jego początku do centrum - podjął decyzję o kontynuowaniu wyprawy.
Za azymut wybrałem sobie podjazd do Staniszowa, a następnie zjazd do Sosnówki. Coś mi mówiło, że wiem, jak to się skończy :)
Chwilę potem usłyszałem grzmot, a nagle jak lunęło.... to lunęło :) W kilka sekund byłem cały mokry, udało się jednak dopłynąć na podgórzyńską stację Statoi... to znaczy już Circle Cośtam, gdzie zakotwiczyłem na dobre kilkanaście minut, które wykorzystałem skrupulatnie w celu zakupienia Snickersa. A miejscowi żule na jak zwykle merytoryczną krytykę niemieckich turystów na motorach. Szczegółów oszczędzę, bo jak zwykle wstyd mi się zrobiło, że urodzono mnie tu, gdzie urodzono. Jakby co - sokole oczy mogą wypatrzeć pełne zamyślenia facjaty rodaków w prawej części zdjęcia, za rowerem :)
To, że ruszyłem, było błędem. Kawałek jechałem bez opadów, zatrzymując się nawet na widok boćków w wydaniu górskim...
...lecz po chwili znów był grzmot, oberwanie chmury i musiałem się jakoś ratować. Pierwotnie wylądowałem pod drzewem, ale się zreflektowałem i wybrałem dalsze kręcenie. Tym samym dotarłem do największego pozytywu tego wyjazdu. Uwaga - do smażalni! A konkretnie - tej na samym dole Zachełmia, czyli Przystani pod Chojnikiem, bo tak się nazywa.
Grzecznie zapytałem czy mogę chwilę przeczekać, bo pada, na co usłyszałem:
- No pewnie! Może herbaty?
- Nie dziękuję...
- Ale w gratisie.
- Naprawdę, bardzo to miłe, ale nawet nie zdążę wypić, zaraz przestanie padać...
Dziesięć minut później.
- To ja może jednak poproszę tę herbatę. Tylko normalnie płatną.
- Przykro nam - kasa przestała działać :)
Nie miałem wyjścia - zgodziłem się. Niech stracę :) Zostałem jeszcze wypytany przez miłe panie z obsługi skąd jestem i ile jeżdżę, herbatka zrobiła swoje in plus, pożartowaliśmy w temacie tego, kto pojawi się tu w długi weekend, a w końcu przestało lać i pożegnałem się bogatszy o miłe wrażenia. Ryb nie jadam, więc się nie wypowiem co do nich, ale to ludzie tworzą miejsca, więc tutaj zdecydowane brawa! Poza tym napój z teiny był pyszny.
Końcówka wyjazdu to już jedynie gnębienie butów na jeleniogórskich kałużach, od Sobieszowa przez Cieplice (tam fotka z kategorii cyniczny ironista przy kurtynie wodnej) i powrót do centrum.
Zmokłem, nie ma co. Plusy? Pokręciłem, były górki i nie wiało za mocno. Oraz to, że zostałem pozytywnie zaskoczony czynnikiem ludzkim. Lubię to :)
Za to jutro znów ma padać :(
- DST 57.70km
- Czas 02:15
- VAVG 25.64km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 639m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Kacze ostatki
Niedziela, 21 maja 2017 · dodano: 21.05.2017 | Komentarze 13
Ostatni – niestety
– wolny dzień spędzony w górach rozpoczął się od wczesnego
wstawania (bo póki co nie opanowaliśmy jeszcze umiejętności
teleportacji, choć próby intensywnie trwają), żeby w rozsądnych
godzinach wrócić na płaszczyzny. Przyznane mi łaskawie dwie
godzinki na rower postanowiłem wykorzystać na odwiedzenie Gór
Kaczawskich. No dobra, nie będę ściemniał – osobiście wolałbym
jechać bardziej na południe, ale wiatr mnie zmusił do wyboru
takiego właśnie azymutu. I zdecydowanie nie żałuję.
Tak w ogóle to
podczas tego weekendowo-z-okładem-wypadu udało mi się wykorzystać
do cna położenie Jeleniej Góry. Kotlina ma swoje plusy i minusy,
ale największym pozytywem jest fakt, iż wszędzie dokoła są góry,
co zapewniało mi zawsze mentalny komfort, że wraca się zjeżdżając, a nie wjeżdżając
:) A ja tym razem z powodów nie do końca zależnych ode mnie
zaliczyłem: w czwartek samą Jelonkę w wersji
wschodnio-zachodnio-południowo-pólnocnej, czyli kompletny miks
wszystkiego, w piątek kawałek Karkonoszy i Rudaw, wczoraj
Karkonosze i Izery, dziś za to przyszedł czas na chyba jedne z najmniej popularnych,
ale równie piękne (pod warunkiem, że człowiek nie zapuści za
bardzo na północ, bo tam już robi się syf). A że ich nazwa
ostatnimi czasy źle się kojarzy - trudno. Mimo wszystko nie będę za jej
zmianą, gdy w końcu nastąpią czasy powszechnej dekaczyzacji :)
No to do konkretów.
Trasę sobie wymyśliłem jako prostą z odnogami. Pierwszą z nich
była ukazywana już przez mnie tu kilka razy monstrualna zapora w
Pilchowicach. Co tu dużo pisać – wystarczy obejrzeć. I niech
ktoś mi jeszcze powie, że Niemiaszki są przereklamowane :)
Cofnąłem się do
głównej drogi i ruszyłem do Wlenia. Veni, vidi, vici, wystarczyło
mi „uroku” tej miejscowości na tyle, żeby zakręcić się na
kole i szybko wrócić swoimi śladami. Za to pod koniec podjazdu pod Strzyżowiec przyuważyłem tablicę ukazującą ciekawą polsko-czesko-niemiecką historię tej wsi, a i w sumie całego regionu. Tylko jakoś za cholerę mi te osiemset lat nie pasuje, skoro wykonano ją zaledwie kilka kat temu, w 2014 :)
Ostatni etap był
jednocześnie najbardziej wyczerpujący. W Jeżowie skręciłem
bowiem na czterokilometrową randkę z Górą Szybowcową. I była to
jak zwykle randka z użyciem przemocy, procentowych pejczy i innych narzędzi
pieszczot. Gratisowe atrakcje dodawał wiejący mocno w pysk wiatr.
Mój ulubiony fragment, który żeby docenić powinno się wziąć
pod lupę podbudówkę chałup, prezentuję poniżej :)
Sapiący i
prychający dotarłem na szczyt, gdzie jak zwykle czekała nagroda.
Nie, nie, nie… Tych szukających już wzrokiem słowa „piwo”
przywołuję do porządku :) Chodziło o widoki.
Pokontemplowałem
(czytaj: złapałem oddech), pofociłem i rozpocząłem zjazd, który
za szeroki nie jest, a ja jeszcze doznałem przyjemności mijanki na serpentynce z
jakimś autobusem, który cholera wie co robił w tym miejscu. Było…
ciekawie.
Finisz to jeszcze
mała objazdówka miasta, złapanie panoramy centrum Jeleniej i…
koniec. Czas wracać. Odpocząłem, pogoda dopisała, udało się
sporo pokręcić po „moim”. Czemu za to nie płacą i od jutra muszę wracać do roboty? :(
- DST 54.20km
- Czas 02:10
- VAVG 25.02km/h
- VMAX 61.50km/h
- Temperatura 13.0°C
- Podjazdy 897m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Bezgórnie
Sobota, 20 maja 2017 · dodano: 20.05.2017 | Komentarze 9
Prognozy pogody
sprzed dwóch dni: zapowiada się przepiękny, słoneczny i pogodny
weekend. Tylko korzystać i uważać na upały!
Prognoza pogody
usłyszana dziś w radio: zgodnie z zapowiedziami nad Polskę dotarły
chmury z przelotnymi opadami deszczu. Ponadto zrobiło się zimno.
To ten… :)
Na szczęście e
okolicach Jeleniej nie padało, ale w zamian zaraz po porannym wyruszeniu
zacząłem się zastanawiać czy nie wrócić i nie ubrać kolejnej
porcji ciuchów. Jednak stwierdziłem, że twardym trza być, nie
miętkim i z zamiaru zrezygnowałem. Za to postanowiłem zapodać
sobie dziś w końcu mini hardkora – w mojej głowie zakwitła
trasa całkiem konkretna jeśli chodzi o przewyższenia.
Niestety widoczność
była praktycznie zerowa. Gdyby nie to, że ciut ciężej mi się
kręciło to pod względem otoczenia czułbym się ja na nizinach.
Brak więc grubszej fotorelacji, poza tym nie było kiedy jej
wykonać, bo albo sapałem jadąc pod górę, albo trzymałem
panicznie kierownicę podczas zjazdów serpentynami (dzisiejszy Vmax
– 61,5 km/h, biorąc uwagę stan mojego roweru oznaczało to
turbulencje jak w tupolewie).
Najpierw skierowałem
się do jeleniogórskiego Sobieszowa.
Tam uwieczniłem
pięknie górujący nad Jelenią zamek Chojnik. Swego czasu, gdy
chodziłem tu do podstawówki wbiegaliśmy nań na WF-ie i jakoś nie
zastanawiało mnie, kto wpadł na tak abstrakcyjny pomysł, żeby
zbudować ten klocek tam, gdzie stoi do dziś :)
Od tego momentu
nastąpiła ośmiokilometrowa orka, czyli podjazd przez Jagniątków
do Michałowic. Tematu nie będę rozwijał, bo wstyd :)
Za to na
górze czekałaby nagroda w postaci fajnego widoku, ale nie czekała,
bo po pierwsze ktoś skasował góry, a po drugie wyciął znaczną
ilość drzew.
Za osiem kilometrów
w górę otrzymałem tylko cztery w dół (ciekawostka), bo tyle było
do Piechowic. Potem, żeby mi nie było nudno, zacząłem kręcić
znów pod górę, do Szklarskiej Poręby Górnej.
Tu też nie było
sprawiedliwości, bo wspinałem się przez ponad siedem, a zjeżdżałem
pięć :)
Końcówka to już
walka z wiatrem na osłoniętych przestrzeniach Trasy Czeskiej i
odcinka między Cieplicami a centrum. Generalnie wyjazd bez historii,
za to nie zmokłem, a i o dziwo nie zmarzłem, szczególnie podczas
jazdy pod dzisiejsze dwie solidne góry. A w sumie to nawet było mi
momentami ciut za ciepło, zupełnie nie mam pomysłu czemu :)
- DST 56.35km
- Czas 02:15
- VAVG 25.04km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 501m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Proszę słonia
Piątek, 19 maja 2017 · dodano: 19.05.2017 | Komentarze 8
Co do tytułu - czy ktoś pamięta z dzieciństwa (lub już nie) tę właśnie książkę Ludwika Jerzego Kerna? Mi się dziś przypomniała na trasie :)
Wpis będzie tekstowo krótki, bo jest późno, a moje samozaparcie w tematyce dodawania relacji - w ramach możliwości tego samego dnia - powoli staje się sporym wyzwaniem. Trzeba jednak mieć jakieś zasady, żeby kiedyś móc je złamać :)
No to lecimy. Trasa: bez pomysłu, ale z zacięciem na południowy wschód, żeby w końcu choć zahaczyć o Rudawy. Czyli: Jelenia Góra - Łomnica - Karpniki - Krogulec - Bukowiec - Mysłakowice - Karpacz Dolny - Ściegny (mimo że już na całe życie to będą Ścięgny) - Kowary - Przełęcz Pod Średnicą - Gruszków - Strużnica - Karpniki - Łomnica - Jelenia. Wiatr: napisać, że solidny to nic nie napisać. Rządził i dzielił, ale niech ma - dziś, podobnie jak wczoraj, wybaczam. A tak poza tym to upał (24 stopnie, fuuuuj) i zbyt słonecznie, co skończyło się bólem głowy, gdyż grzanie bani plus silne powiewy kończą się u mnie zawsze w ten sposób. Mimo wszystko.... nie narzekam :)
Z ciekawostek wyjazdowych - na jakimś dwudziestym kilometrze zorientowałem się, iż powodem mojej wolnej jazdy jest nie tylko aura, ale i nie do końca napompowana dętka w nowej oponie (która dała radę). Lekiem na zło okazał się kompresor na stacji, niestety ten automatyczny, którego nie lubię, bo kiedyś tak mi napompował, że z gumy mogłem składać puzzle :)
Czas na fotki. Mamy rzepak:
Mamy rudawskie cycuchy:
Mamy karpnickie landszafty:
Mamy sudecką panoramcię:
Mamy Karpaczio we fragmencie:
Mamy też siódmy grzech - jak na moje dotyczy on zachowania elementarnych zasad interpunkcji :) Poza tym to, co zrobili w Kowarach z dziko i kliamtycznie kiedyś spływającego z gór strumyka, woła o pomstę do gdzieś tam:
Mamy widoczek na prawdziwy świat zza siodełka :):
I w końcu mamy widok na karkonoskiego słonia. Proszę słonia.
- DST 51.20km
- Czas 02:00
- VAVG 25.60km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 366m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Pan(n)a niesmaczna
Czwartek, 18 maja 2017 · dodano: 18.05.2017 | Komentarze 7
W pewnym sensie
sobie to wykrakałem. Pisząc wczoraj o moich wątpliwościach w
tematyce wytrzymałości sprzętu, którym kręcę w Jeleniej Górze
i okolicach, czyli starym, prawie już dwudziestoletnim Authorem
Mystic, miałem na myśli całokształt jego pseudo-mtb-owego
jestestwa, z zardzewiałymi częściami i tym podobnymi. Nie
spodziewałem się jednak, że zostanę ofiarą… ale czego – za
chwilę.
Najpierw o planach.
Zatęskniło mi się za Rudawami Janowickimi, moimi ukochanymi
górkami w Sudetach. Trasa wyznaczona, wyjazd około dziewiątej
rano, w temperaturze prawie jak na moje odczuwanie upalnej. Wiatr,
którego miało nie być, oczywiście był, i to dość mocny, ale co
tam – w końcu wróciłem do macierzy, w niej można więcej :)
Spokojnie minąłem jeleniogórskie lotnisko...
...dokręciłem do Łomnicy i Wojanowa...
...w którym zacząłem wspinać się na górkę, by znów
znaleźć się w granicach Jeleniej. A w sumie najpierw znalazłem
się w rzepaku. Znów robię wyjątek w temacie żółtaczki, bo po
prostu było ładnie :)
Ładnie było
jeszcze kawałek, szczególnie, że mogłem się rozpędzić. Niestety
na końcu rozpędzenia była… Tu chwila pauzy na niesmaczny żart.
Osoby zbyt wrażliwe proszone są o nieczytanie :)
Przychodzi
informatyk na badania okresowe. Lekarz mówi:
- Wszystko ok, ale
na jutro proszę przynieść próbkę moczu, kału i spermy.
- To może przyniosę
po prostu majtki?
Tyle. Te majtki są
jak na moje idealnym odpowiednikiem polskich DDR-ek. Jest tam
wszystko. W Maciejowej przekonałem się o tym naocznie, gdyż gdzieś
pomiędzy jedną a drugą kostką znalazł się wielki kawałek
szkła. Znalazł się dokładnie w mojej oponie. Na szczęście
miałem zapasową dętkę, ale ile wytrzyma opona z dziurą –
pewien nie byłem.
Postanowiłem więc
zawrócić, Rudawy zostawiając jak niepyszny. Skierowałem się w kierunku domu, z obawą
obserwując tylne koło. Do centrum Jeleniej nic się nie wydarzyło,
postanowiłem pokręcić więc dalej, do Cieplic. Pany nie było, a
na liczniku w kilometrażu 30+. Stwierdziłem, że ryzykuję do
końca, kierując się na Perłę Zachodu. I tam dotarłem w całości,
ba, nawet więcej – przez Siedlęcin oraz Jeżów udało mi się wrócić do domu.
Dokładnie na styk, bo obiecałem, że w południe się pojawię.
Byłem nawet ze dwie sekundy przed :) A Jelonkę na mapie ukrzyżowałem.
Zdjęć nie ma za
dużo, bo jakoś przez tę nieszczęsną oponę nie miałem nastroju.
Po południu zresztą, przed już nierowerowym wypadem do Karpacza,
nabyłem nową, zobaczymy jak się sprawdzi. Za to miałem przy sobie
kamerkę i coś czuję, że z Perły powstanie kiedyś filmik.
Pytanie tylko – za sto lat czy za pięćset? Bo wcześniej nie
znajdę na to zapewne czasu.
Cud, że te pięć dych dziś wykręciłem.
- DST 55.50km
- Czas 02:13
- VAVG 25.04km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura -2.0°C
- Podjazdy 771m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Miś(ja) Karpacz
Niedziela, 1 stycznia 2017 · dodano: 01.01.2017 | Komentarze 18
Wstawanie po sylwestrze nigdy nie jest sprawą łatwą. Bo oranżada i sok jabłkowy powodują mocniejszy sen. Tak, trzymajmy się tej wersji :)
Ruszyłem na pierwszy rowerowy kurs w tym roku ekstremalnie późno, bo w okolicach południa. A najchętniej zrobiłbym to jeszcze o kilka godzin później. Nie to, że oranżada była za słodka, ale... było zimno :) Motywacja do ruszenia w górach w minusowej temperaturze jakoś dziwnie spada, ale zmotywowałem się świadomością, iż tam, gdzie miałem zamiar się wybrać będzie mi już ciepło. Celem bowiem było to, co wczoraj z powodów niezależnych ode mnie musiałem odpuścić, czyli Karpacz Górny.
Ruszyłem jedną, jedyną fajną... Nie, nie fajną - genialną - ddr-ką w Jeleniej, zaczynającą się na Sudeckiej, a ciągnącą się do Mysłakowic.
Niestety (! - bo rzadko to piszę w temacie polskich ścieżek) skończyła się i trzeba było kręcić wśród samochodów, choć przyznać trzeba, że nie było dziś ich dużo. Do tego nie wiało mocno, lecz o dziwo im szybciej chciałem jechać tym bardziej wiatr się wzmagał. Gdy zwalniałem - on też. Gnój jeden :)
Od dwunastego kilometra zaczęła się wspinaczka, opisywana już tu co najmniej raz, więc nie będę się powtarzał. Cóż, osiem kilosów minęło jak z bicza trzasnął. Sorry, trzaskał. I trzaskał, trzaskał, trzaskał, trzaskał, trzaskał...
...z jedną przerwą od trzaskania. Bo jak to, być w górach i nie mieć zdjęcia z misiem? :)
W końcu, po ośmiu kilosach dotarłem do szczytu. Tak, zdecydowanie lubię ten moment :)
Minąłem miliony turystów zdążających do i wracających ze świątyni Wang, a następnie rozpocząłem zjazd... Przy okazji - gdyby ktoś mi kilka lat temu, gdy zimy były jeszcze zimami, powiedział, że będę miał okazję wjechać do Karpacza po suchej szosie - wyśmiałbym. Lub zaproponował badanie alkomatem. Teraz wydaje się to normą... Całkiem fajną.
Pierwotnie po zjeździe do granic Sosnówki miałem zamiar kontynuować jazdę klasyczną trasą. Ale na jednym ze skrzyżowań postanowiłem zmienić plan i pokręcić na Borowice, a następnie do Podgórzyna. Wstyd się przyznać, ale jechałem tędy premierowo, przynajmniej na tym odcinku. Ciekawie jest to, że jedzie się kilka razy w górę, mimo że można było tylko w dół, ale w sumie wychodzi o wiele bardziej w dół :)
Kilometrów brakowało, więc skręciłem na Sobieszów, potem Piechowice i Trasą Czeską do Jeleniej. Tak wyliczyłem, że wyszło mi finalnie o ponad pięć kaemów więcej. Jakby ktoś szukał osoby do precyzyjnego planowania trasy to polecam się... żeby popytać naokoło :)
Cieszy mnie rozpoczęcie roku na małym hardkorze. Tym bardziej, że od jutra zapowiadają opady, więc mała szansa na jakiekolwiek kręcenie.
Rowerowego 2017 Wam życzę raz jeszcze, załączając sylwestrowy motyw z jeleniogórskiego rynku. Ach, ta oranżada :P