Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 209489.40 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 701166 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Trollking.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2018

Dystans całkowity:1511.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:55
Średnia prędkość:26.10 km/h
Maksymalna prędkość:59.50 km/h
Suma podjazdów:5903 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:50.39 km i 1h 55m
Więcej statystyk

Podsumowanko - 2017r.

Środa, 10 stycznia 2018 · dodano: 10.01.2018 | Komentarze 10

Dobra, czas się zabrać za to podsumowanie, bo jak nie teraz, to nigdy tego nie zrobię. Wyjątkowo postanowiłem poświęcić temu osobny wpis.

Rok 2017, który na szczęście już za nami, miał dla mnie jeden wielki, ale to wielki plus - ustanowiłem w nim swój osobisty rekord dystansu, przynajmniej od czasu, gdy prowadzę statystyki. Niewykluczone, że gdy jako bachor objeżdżałem całymi dniami sudeckie przewyższenia, było tego więcej, choć raczej bym to wykluczył.

Oficjalnie skończyło się na 18 536 kilometrach. Tyle wyszło z rejestrowanych przejazdów szosą, crossem i emerytowanym góralem. Ile doszło podczas pełzania do roboty i z powrotem "rowerem" miejskim - nie wiem i w sumie nie chcę wiedzieć. Jeszcze by się okazało, że zabrakło 0,01 km do czegoś i nie mógłbym spać :)

Tyle z plusów. Niestety wyciągnięcie tego dystansu nie przyszło łatwo, o czym świadczy średnia, z kolei najgorsza od czasów założenia BS - 27,8 km/h. Odpuszczenie jej było jednak moją świadomą decyzją - trochę lat już mam na karku, a kolana jedynie dwa. Dodam jeszcze, że rok poprzedni (a i ten tak się zaczął) był wybitnie wietrzny. Już widzę podśmiechujki, że dla mnie taki jest nawet oddech motyla, ale z ręką na sercu - aż takiego nie pamiętam. Na palcach rąk mogę policzyć dni z po prostu dogodnymi pod tym względem warunkami do jazdy. I nie są to ręce mutanta :)

Nie było to 365 dni obfite w dalekie dystanse - co chyba jednak daje plusa regularności. Zaledwie trzy razy przekroczyłem 100 km i raz 200. Aktywności w sumie było 351 (od glutów 30+ przez klasyczne pięć dych i wspomniane dłuższe). Ilość przewyższeń - 70 046 m. Szczegóły miesiąc po miesiącu znajdą się poniżej.

No i mniej rowerowe statsy: w tak zwanym międzyczasie od kręcenia udało mi się przeczytać zaledwie 12 książek, za to podczas jazdy wysłuchałem 18 audiobooków, co trochę ratuje sytuację i zamyka temat w okrągłej trzydziestce. Z muzyką było lepiej - przesłuchanych albumów było 224, czyli symboliczne 18,666 na miesiąc :)

Teraz po kolei.

Styczeń - rok rozpocząłem w Jeleniej Górze, a pierwszego dnia a.d. 2017 wdrapałem się do Karpacza, sam nie wiem jak :) Poza tym prawie cały miesiąc był mroźny, ale za to klimatyczny. Nawet znalazłem zimową pustynię jakieś 10 km od Poznania :)
Podsumowanie 2017 - rozpoczęcie
Podsumowanie 2017 - zimowa pustynia
Podsumowanie 2017 - wiuuu...

Luty - to o dziwo jeden z bardziej intensywnych miesięcy. Po pierwsze był tłusty czwartek, który uwielbiam :) Po drugie - rozszalała się ptasia grypa, a ja wkręciłem się do jej ogniska. No i po trzecie - nawiedziłem Prusim z okazji 60. urodzin Jurka (bawiłem się zacnie!), a stówa przy minus pięciu robi swoje. Wracając przekroczyłem jeszcze granice województw, docierając do lubuskiego Zbąszynka.
Podsumowanie 2017 - tłusty czwartek, czyli w końcu odpowiednia iloś kcal po rowerowaniu
Podsumowanie 2017 - szukając ptasiej grypy
Podsumowanie 2017 - lutowe na minusie przez województwa

Marzec - w sumie nic się nie działo sensownie rowerowego, zająłem się analizowaniem szyszkologii stosowanej. Oj, serce cierpiało...
Podsumowanie 2017 - Szyszkologia stosowana

Kwiecień - też nic ciekawego, prócz aktywującej się wiosny i pierwszych bocianów. No i kolarzy poznawanych na trasie :)
Podsumowanie 2017 - jeden bocian na początek to zawsze coś
Podsumowanie 2017 - wiosna, ach to ty!

Maj - rozkręcałem się. Zarówno ja, jak i miasto Poznań, które otworzyło nowy odcinek Wartostrady, a na Sródce powstał słynny już mural. Ponadto znów udał się wypad w Sudety, jak i zaczęło mnie ciągnąć do lasu. Nawet z szosą pod pachą :)
Podsumowanie 2017 - Wartostrada start!
Podsumowanie 2017 - poznańska Śródka rulez!
Podsumowanie 2017 - tamując
Podsumowanie 2017 - że co? RzePak!
Podsumowanie 2017 - drzewozaur

Czerwiec - rozpoczęło się typowe polskie lato, widoczne, na dwóch pierwszych fotach :) Ponadto wykonałem drugą stówę, do Grodziska Wielkopolskiego, która kosztowała mnie sporo nerwów dzięki polskim realiom.
Podsumowanie 2017 - lato!
Podsumowanie 2017 - a chwilę potem była gleba
Podsumowanie 2017 - dojazd do Grodziska Wlkp. to ciężka sprawa

Lipiec - w sumie fajny miesiąc jeśli chodzi o pogodę, bo było jesiennie, niestety potem przyszły upały. Ja zawitałem sobie do WPN-u, mimo tragicznego stanu crossa. A poza tym to praca, praca, praca...
Podsumowanie 2017 - jezioro Kociołek

Sierpień - znów wypad w góry. Zostałem tam miło zaskoczony, gdy zaproponowano mi gratis herbatę, gdy schroniłem się przed burzą w pewnym miejscu z widokiem na Chojnik - takie rzeczy się pamięta, więc kilka miesięcy później byłem tam z częścią rodziny na obiedzie. Aha, no i w Polsce było ciekawie z powodu pewnego krasnoludka i jego zabaw ciężkimi klocuszkami.
Podsumowanie 2017 - Karkonosze w sercu noszę :)
Podsumowanie 2017 - herbata gratis dla przemokniętego rowerzysty-brawo!
Podsumowanie 2017 - qqrydzu :)

Wrzesień - zacząłem żyć :) Przede wszystkim dwa fajne wypady - Piła tango, czyli 100 km z Jurkiem, oraz 200 km do Wrocławia z Dariuszem, który ostatnio niestety ostro spasował z kręceniem. Wyszło z tego łącznie grubo ponad 1800 km. Chyba też rekordzik.
Podsumowanie 2017 - poPiła
Podsumowanie 2017 - Poznań-Wrocław
Pomost w Porcie Radzewice
Staw w Lesie Dębińskim
Most Jordana

Październik - miesiąc hardkora. Dwa tygodnie rzeźni - pierwszy i ostatni tydzień (wichury i deszcze), jak i te wymarzone idealne warunki do jazdy, które zastały mnie w górach. W jednym miesiącu przekroczyłem północno-zachodnią granicę z Niemcami (Świnoujście) oraz południowo-zachodnią (Okraj). Oj, działo się.
Podsumowanie 2017 - wiatr? Iiiii tam :)
Podsumowanie 2017 - wiatr? Iiiii tam :) vol.2
Podsumowanie 2017 - plażing
Podsumowanie 2017 - bessere Welt
Podsumowanie 2017 - lepszy oKraj
Schizo 1

Listopad - od tego momentu wiało non stop i nie przestało do końca roku, do tego zaczęła się "jazda" na usyfionej, ale jeszcze pięknej, ścieżce w Łęczycy. Poznałem za to nowego zioma :) No i w końcu udało mi się odnaleźć nazistowski obóz w Luboniu.
Podsumowanie 2017 - Łęczyca jesienią
Podsumowanie 2017 - kolega z trasy
Podsumowanie 2017 - nazistowski obóz w Luboniu
Podsumowanie 2017 - nazistowski obóz w Luboniu cz.2

Grudzień - powolne doślizgiwanie do rekordu, Udało się! Choć raz musiałem wzywać wóz techniczny w postaci autobusu komunikacji (pod)miejskiej :)
Podsumowanie 2017 - Łęczyca zimą
Podsumowanie 2017 - globalne ocieplenie

Ponadto udało mi się nakręcić zaledwie trzy filmiki. Czas, gnojek jeden, na za wiele nie pozwolił. *******************************************************************************************************************************************
Dziękuję wszystkim, z którymi kręciłem w 2017, jak i pozdrawiam tych, których mijałem na trasie, nawet o tym nie wiedząc (a są tacy). Plany na ten rok? Wyluzować :) Średnia nie jest warta zdrowia, czas też lekko zmodyfikować priorytety. Czy się uda - zobaczymy :) Wiem jedno - raczej już nie wykręcę więcej na odcinku styczeń - grudzień. Bo w sumie... po co?




  • DST 54.20km
  • Czas 02:09
  • VAVG 25.21km/h
  • VMAX 45.50km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 228m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

NieSzos

Środa, 10 stycznia 2018 · dodano: 10.01.2018 | Komentarze 3

Mimo wiatru pogoda była dziś całkiem przyzwoita, przynajmniej przed południem - co prawda słońca nie było widać nawet w najmniejszym procencie, ale za to suche drogi aż zachęcały do szosowego wypadu. Szkopuł był tylko jeden - nie miałem szosy, bo ta czeka sobie grzecznie w serwisie...

Jechałem sobie spokojniutko crossem, bez spiny i chęci na przyspieszanie, i tak właśnie wykonałem całkiem ładne kółeczko (chwalę się!) z Dębca przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, Koninko, Borówiec, Kórnik, Mieczewo, Rogalin, Rogalinek, Puszczykowo i Luboń do domu. O dziwo bez przygód, choć kilometrowy kawałek między Borówcem a Skrzynkami zawsze przypomina mi o odłożonej w czasie wizycie u dentysty... :)

Tyle. Rozpisywać się nie ma po co, a w sumie o czym :)




  • DST 57.10km
  • Czas 02:11
  • VAVG 26.15km/h
  • VMAX 44.60km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 179m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rekonstrukcja

Wtorek, 9 stycznia 2018 · dodano: 09.01.2018 | Komentarze 8

Ha, podpucha :) Nie będzie ani słowa o polityce!

No dobra, może jedynie ze dwa czy trzy zdania :) Bo więcej o tym pudrowaniu syfa pisać nie ma sensu, popsuto już co się dało, choroba postępuje, zmieniono jedynie kilka leków, żeby pacjent nie zdechł od razu. Szkoda tylko Antoniego, bo on akurat był tam prawdziwą, nieudawaną gębą całej tej ekipy, a jednocześnie jej oszołomowatą kwintesencją, której nie dawało się ukryć. No i Szyszko wysłano na drzewo, jakieś tam się podobno jeszcze ostały - i to akurat bardzo mi się podoba.

A prawdziwą rekonstrukcję przejdzie moja szosa - wylądowała dziś w serwisie. Nic mnie dawno tak nie zmotywowało do podjęcia tej decyzji jak dzisiejszy wypad - po pierwsze było zimno, a ze wschodu wiał arktyczny, bardzo mocny wiatr. Z czym się je wyrobiony napęd w konfrontacji z podmuchami wie chyba każdy, a ja sobie ponownie przypomniałem. Kosztowało mnie to sporo nieparlamentarnych słów, gdyż każde mocniejsze stąpnięcie na pedały powodowało przeskoczenie łańcucha - finalnie udało mi się znaleźć jedno przełożenie, na którym przejechałem dziś większość, ale nogi latały mi w powietrzu jak u strusia pędziwiatra, tylko że prędkość była po przeciwnej stronie skali. Ale nie ona była istotna, a jedynie przejechanie tego najlepszego z najlepszych dystansów. Wolno bo wolno, jakoś się udało. W sumie to nawet ładnie było... Ale duet: napęd + wmordewind mnie zamordował.


Trasa: Dębiec - Starołęcka - Głuszyna - Koninko - Gądki - Robakowo - Dachowa - Śródka - Krzyżowniki - Tulce - Żerniki - Krzesiny - Starołęka - Lasek Dębiński - dom. Potem, gdzieś po godzinie, na myjkę i do serwisu, co dało dzisiejszy dystans.

Szosę odbiorę prawdopodobnie dopiero w piątek, bo nie wszystkie części były na stanie. Tragedii nie ma, bo i tak na jutro opady zapowiadają. Niestety będę musiał wymienić korbę, bo ta moja po jakichś dwóch intensywnych sezonach już się poddała. Do tego kaseta, kółka od przerzutki, łańcuch... No nic, chyba muszę nauczyć jednak dbać o najważniejsze elementy, bo to zdecydowanie tańsze niż takie kumulacje. A finalnie czas już podjąć męską decyzję i zbierać na nowy sprzęt, bo do tego sprzed pięciu lat powoli zaczyna brakować komponentów.

Podsumowanie roku miało być... Ale dziś chyba się nie wyrobię. Jakoś mi nie idzie :)




  • DST 52.70km
  • Czas 02:01
  • VAVG 26.13km/h
  • VMAX 42.20km/h
  • Temperatura -2.0°C
  • Podjazdy 189m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lotem ślizgowym

Poniedziałek, 8 stycznia 2018 · dodano: 08.01.2018 | Komentarze 9

Relację z mojego dzisiejszego wypadu śmiało można by wkleić na jakieś forum dla łyżwiarzy. Gdybym wiedział, że nocne i poranne przymrozki zafundują mi tyle emocji, na pewno nie wybrałbym dziś szosy. Jednak zmylił mnie widok za oknem, który przedstawiał zwykły stan dróg. I może ten akurat był całkiem ok, ale gdy po kilku minutach wylądowałem na pierwszej DDR-ce, mina mi zrzedła - lód, lśniąca warstewka śniegu oraz wszechogarniająca śliskość spowodowały, że zacząłem nawet myśleć o powrocie. Na szczęście znalazłem jeden, dosłownie jedyny plus istnienia czegoś takiego jak pozbruk - nie zamarza tak szybko i właśnie tymi częściami ścieżek (tam, gdzie były) dotarłem jakoś do północnej granicy Poznania, na styku z Koziegłowami, na liczniku mając jakieś dziesięć kilometrów jazdy jak po szpilkach oraz średnią ledwo przekraczającą dwie dychy. Eh, jakże prościej by się żyło bez tych "prorowerowych" wynalazków maści wszelakiej...

W sumie dokręciłem dziś do granic Murowanej Gośliny i wracałem swoimi śladami, już po przejezdnych drogach. Ta (kolejny raz) żałosna średnia to i tak szczyt tego, co mogłem dziś wycisnąć po falstarcie z pierwszej połowy, ale ponownie nie było jak się rozpędzić, tym razem z lekkiej obawy o swoje życie. A napęd - szkoda gadać. Dziś przed pracą poczyniłem już pierwsze podejście do serwisu i wstępnie jutro lub pojutrze zawiozę szosę na wymianę kasety, łańcucha, kółek od przerzutki i jeśli się uda to jednego blatu lub - w najgorszym razie - całej korby. Na szczęście okres ku tego typu poczynaniom mamy dobry, więc jest nadzieja, że terminowo uda się temat w miarę szybko ogarnąć.

Poniżej ów jedyny wyjątek, gdy kostka wygrywa z asfaltową, komfortową ściechą rowerową. Aż mi głupio, że zamieszczam tu tak obrazoburcze zdanie ;)

Tu Relive.




  • DST 57.45km
  • Czas 02:10
  • VAVG 26.52km/h
  • VMAX 48.40km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 203m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zero do pięciu

Niedziela, 7 stycznia 2018 · dodano: 07.01.2018 | Komentarze 9

Trochę mi się w du... szy poprzewracało po wczorajszej niemal idealnej pogodzie (jak na zimę, oczywiście), a tymczasem... kiszka. Śmiało mogę napisać, iż dziś odbyłem swój jeden z najgorszych szosowych wyjazdów w historii. Kiedyś widocznie trzeba. Złożyło się nań kilka elementów, w tym żaden pozytywny, niestety.

Po pierwsze temperatura - już zaledwie dwa stopnie, ale takie z gatunku, gdy człowiek zastanawia się, czy są one na plusie, czy na minusie. Dwa - ponad połowę wypadu to kręcenie po mieście, co prawda w niedzielny poranek pustym, ale co postałem sobie na światłach, to moje. Trzy - ruszyłem wcześnie, po ósmej, bo dwie godziny później musiałem być w pracy, więc poziom wyspania był na poziomie wybudzonego w styczniu susła. Cztery - silny, upierdliwy wmordewind z północnego wschodu, a potem tylko wschodu, który towarzyszył mi regularnie w obydwie strony, czego dowodem jest fakt, że nawet podczas powrotu ze swojej dzisiejszej trasy (Dębiec - centrum - Malta - Poznań Wschód - Bogucin - Kobylnica - Biskupice - tablica z nazwą "Pobiedziska" - powrót do Poznania tak samo, tyle że przez Śródkę i Garbary do centrum), która w większości była z górki, nie udało mi się nawet rozpędzić do standardowych pięciu dych. No i wisienka na torcie, czyli punkt piąty - mój napęd, który szwankuje już od jakiegoś czasu, ale że wczoraj podczas zmiany opony wpadłem na pomysł, żeby go częściowo umyć pod prysznicem, to dziś od tego zgłupiał i przeskakiwał mi gdzieś od dwudziestego kilometra przy każdym mocniejszym stąpnięciu. Niestety - dwie dolne zębatki wyglądają już jak igiełki, a nie mam kiedy podjechać do serwisu...

Tym samym poległem dziś z kretesem zero do pięciu. To nawet gorzej niż walkower. Jakby Real przerżnąłby tyle z Barcą - bym się cieszył. W tym przypadku - szkoda gadać, a średnią z chęcią wypłukałbym w kiblu.

Aha, spieszyłem się. W związku z tym gratis otrzymałem możliwość podziwiania zarówno tego, jak szlaban zamyka mi się przed pyskiem, jak również wybitnych i niebanalnych uroków stacji Poznań Wschód przed dobrych kilka minut. Jedno i drugie - zaiste fascynujące :)

EDITED: znów dodałem piątaka z powrotu z pracy.




  • DST 53.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.14km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 234m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oszukać dziadolenie :)

Sobota, 6 stycznia 2018 · dodano: 06.01.2018 | Komentarze 8

Dziś wypadło jakieś tam święto kościelne (jak to w tym kraju), więc z tego powodu zafundowano nam wolne (jak to w tym kraju). Niby, bo nie dało mi się porządnie wyspać, gdyż szóstego stycznia zawsze następuje kumulacja, której elementem jest wizyta u Teściowej, jako że akurat tego dnia wymyśliła sobie, żeby się urodzić. I dzień odpoczynku robi się dniem... mniejszego odpoczynku, bo wczesnym popołudniem trzeba się stawić z wizytacją :)

W związku z tym wstałem i ruszyłem około dziewiątej, pozytywnie zaskoczony pogodą - pięć stopni na plusie, do tego nie padało, a nawet pojawiło się słońce. Miodzio, idealnie na szosę. Nawet wiatr się już uspokoił, choć ustawić jednego kierunku już nie raczył, więc klasycznie głównie towarzyszył mi wmorderwind, który dał mi w kość na otwartych przestrzeniach. A ich jak wiadomo w Wielkopolsce nie brakuje.

Wykonałem "kondomika" w wersji z Poznania przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Łódź i Stęszew do domu. Jechało mi się naprawdę sympatycznie, przy małym ruchu, ale gdzieś po trzydziestym kilometrze coś nagle ciężej. Okazało się, że bardzo, ale bardzo powoli zaczęło schodzić powietrze z tylnego koła. Jednak o dziwo na takim dojechałem do celu, bez konieczności babrania się w syfie na trasie - dziura bowiem okazała się minimalna. Potem, po powrocie od wspomnianej Teściowej założyłem nową oponę, bo ta stara już trzymała się na resztkach gumy.

No i jeszcze słówko o Łęczycy. Tej Łęczycy. Moja wymyślona niedawno teoria, wedle której jakiś czas temu na tamtejszej DDR-ce tajne siły ustawiły czujki z gatunku "60+", żeby utrudnić mi życie, ma coraz więcej podstaw, co jest lekko przerażające. Dziś jednak udało mi się lekko oszukać przeznaczenie, bo zamiast - jak mam w zwyczaju - pojechać naokoło, przez Wiry, skręciłem sobie w Luboniu trochę wcześniej, drogą pod wiaduktem. I co? Dziadyga już zmierzał tam, gdzie zamierzał mnie zablokować.

Gdybym jechał "klasycznie", spotkałbym go dokładnie na opisywanym wielokrotnie tu singielku. Tym razem jednak się przeliczył i wyprzedziłem go na szerszym, oczyszczonym kawałku.

Ja naprawdę nie wiem, kto za tym stoi, ale to powoli przestaje być śmieszne. Jak oni to robią? Antoni, wciąż czekam na Twą pomoc! ;)




  • DST 57.20km
  • Czas 02:14
  • VAVG 25.61km/h
  • VMAX 59.50km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 274m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Misja "seler"

Piątek, 5 stycznia 2018 · dodano: 05.01.2018 | Komentarze 7

Bezsensownego pojawiania się wcześniej w robocie część druga, niestety nie ostatnia. Znów trzeba było wyjechać raniutko, znów liczyć na przychylność świateł i brak defektów, żeby stawić się terminowo. Cóż, defektu nie było - za wszystkie inne elementy zapłaci miasto Luboń :) Choć i tak udało mi się wynaleźć jego objazd, w ten sposób, żeby pojawić się w nim jedynie na chwilę, boczkiem, boczkiem, większość pierwszego etapu "pokrywając" Komornikami i Wirami. Jakoś się udało.

Pogoda była bardziej przyjazna niż wczoraj - bardziej sucho i mniej wiało. Co nie oznacza oczywiście, że wiało słabo. Tak czy siak ponownie wybrałem crossa, z prostej i klarownej przyczyny - bo tak :) A poza tym pokonywanie miejskich odcinków szosą to ostatnio za wiele na moje nerwy.

W Łęczycy na singielku o dziwo zabrakło dziś dziadygi. Z tego "smutku" sam musiałem się zatrzymać i poślizgać na nogach :)

Po minięciu Puszczykowa i dojechaniu do Mosiny postanowiłem po raz pierwszy w tym roku wdrapać się na Osową Górę - jakoś poszło, choć żałuję, ze przy zjeździe zabrakło niewiele do 60 km/h, bo akurat dmuchnęło mi w pysk.

Potem kółeczko w kierunku Rogalinka, tam skręt na Wiórek, Czapury i Starołękę i szybki powrót na dębiecki ryneczek z tajną misją o kryptonimie "seler", który obiecałem kupić jako podobno niezbędny element jutrzejszego obiadu. Misja została wykonana i nie musiałem na szczęście wzdychać czegoś na poziomie przedszkola typu: "a to feler". No i potem już prościutko do pracy. A Relive dzisiaj prawie się domknęło.

Bardzo ładnie nam wylała Warta na wysokości Rogalinka. Poczułem się jak niemal na Mazurach :) 



Biorąc pod uwagę, iż ta trzecia pod względem długości polska rzeka spokojnie mieści się na co dzień w korycie o szerokości co bardziej wypasionej kałuży, to... jest moc :)

EDIT - znów dodałem pięć kilometrów z drogi powrotnej do domu.




  • DST 57.20km
  • Czas 02:16
  • VAVG 25.24km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 177m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Robocizna

Czwartek, 4 stycznia 2018 · dodano: 04.01.2018 | Komentarze 7

Co zrobić, gdy ma się w linii prostej niecałe pięć kilometrów do pracy, odgórnie trzeba się pojawić w niej wcześniej niż zazwyczaj (i teraz tak już będzie częściej, bo "nowy rok, nowy ja, korpo to samo, ale z nowymi zasadami") i jeszcze chce się pokręcić? To przecież proste i intuicyjne - wstać skoro świt, zrobić pięć dych po okolicznych wiochach, a pod sam koniec dać sobie spory zapas czasu na przebicie się przez miasto, gdzie korek korka korkiem pogania. Dało się zrobić, choć ile razy mi to jeszcze wyjdzie - to zagadka, na którą wiążąco odpowiedzieć nie będą w stanie najstarsi górale. Nawet ci z Jeleniej Góry :)

Wiało koszmarnie - czym pewnie nikogo nie zaskoczę. Zapobiegliwie znów jechałem dziś crossem, czyli byłem o jakieś dwadzieścia kilo cięższy, więc powiewy znosiłem godnie i na klatę, a i tak kilka razy spychało mnie z drogi, szczególnie na wiaduktach, których zaliczyłem dziś kilka. Trasa (Poznań Dębiec - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Chomęcice - Głuchowo - serwisówki - Dąbrówka - Palędzie, gdzie szlaban zamknął mi się przed pyskiem, więc nawrotka - Dąbrówka - Skórzewo - Poznań Junikowo - Grunwald - centrum) na Relive wygląda dziwnie, bo nie jest domknięta, co zakłóca mój estetyczny spokój :)

Nasze poznańskie siti, czyli centrum biznesu i seksu, w pełnej, jeszcze świątecznej krasie:

EDIT: Wieczorem doszło jeszcze wspomniane pięć kilometrów na odcinku praca - dom.




  • DST 59.10km
  • Czas 02:22
  • VAVG 24.97km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 247m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Półbałwan

Środa, 3 stycznia 2018 · dodano: 03.01.2018 | Komentarze 5

Trzeba było wstać wcześniej? No trzeba było. Wróciłoby się o suchym tyłku? Wróciłoby. No i co? No i się nie wstało :)

To znaczy i tak wyjechałem - jak na swoje standardy - skoro świt, bo w okolicach 8:30. Po raz pierwszy w tym roku crossem, bo w nocy coś tam kropiło. Jak się później okazało - słusznie. Początkowo jednak świeciło słońce, chmury wyglądały niegroźnie, więc z optymizmem ruszyłem w kierunku Lubonia, gdzie oczywiście ów optymizm błyskawicznie się stępił, szczególnie przy tym nowym kostkowym wynalazku nad wiaduktem. Następnie Łęczyca, Puszczykowo, Mosina, Żabinko i prostą drogą aż do Żabna, gdzie na zwyczajowej hopce zawróciłem,

Ciągnęło mnie do lasu. No to się na krótką chwilę w nim pojawiłem.

No i na nawrotce pojawiła się odwieczna wojna postu z karnawałem: w lewo czy w prawo? :)

Podczas powrotu, gdzieś w okolicach Mosiny, zaczęło siąpić, początkowo delikatnie, następnie mocniej. Jednak wydawało mi się, że spokojnie dotrę do domu. W Łęczycy na DDR-ce... dziadyga! Serio :) Tym razem jednak nie na singielku, ale o dziwo na szerszym kawałku, jednak "przypadkowo" zatrzymał się nagle przede mną, pod pretekstem podniesienia gałęzi. Jednak wszyscy wiemy, że było to ustawione :)

Na wysokości Wirów się zaczęło. Cały odcinek do Komornik, a następnie wzdłuż krajowej "piątki" na Górczyn i Dębiec, to rower wodny z możliwością fakultatywnego lepienia bałwanka. Wróciłem mokro-biały. No nie ma lekko. Ale za to pralka była przeszczęśliwa.

Relive tu.




  • DST 53.50km
  • Czas 01:57
  • VAVG 27.44km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 243m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Antyplotek

Wtorek, 2 stycznia 2018 · dodano: 02.01.2018 | Komentarze 3

Na szczęście plotki autorstwa internetowych pogodynek w temacie deszczu okazały się zdeka przesadzone, z czego rano niezmiernie się ucieszyłem. Taka mała heheszka zawsze dobrze robi :) Co prawda gdy później jechałem do pracy to już mżyło, ale podczas mojego niezwykle skomplikowanego wypadu spod znaku "muminek" (Dębiec - Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Koninko - Poznań Głuszyna - Babki - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Wiry - Luboń - Poznań) trafiło mnie zaledwie kilka kropelek.

Wiało słabiej niż wczoraj, ale jednak dość solidnie, co zmotywowało mnie do... braku ciśnięcia. No bo po co kopać się z koniem? :) Dodatkowo wiedziałem, że pod koniec czeka mnie czerwona fala w Luboniu i się nie zawiodłem. Niestety :) Za to na singielku w Łęczycy tym razem nie czatował na mnie żaden dziadyga, ha! No i w sumie ładnie było, choć jazda po tych naszych wielkopolskich, wietrznych pustyniach potrafi wymęczyć.

Nie podsumowałem jeszcze grudnia - niniejszym nadrabiam. Nie był to łatwy miesiąc, bo nie tylko wiało, padało, ale i sypnęło śniegiem, co w jedynym przypadku szosowego wypad skończyło się koniecznością częściowego powrotu autobusem, jako alternatywy do rowerowego łyżwiarstwa figurowego. Jako że głównie kręciłem crossem, to wyszła marniutka średnia - niecałe 26,3 km/h, ale dystans jak na miesiąc zimowy wpadł przyzwoity - 1378 km.

Na podsumowanie całego roku przyjdzie czas... jak przyjdzie czas :)