Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 209489.40 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 701166 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Trollking.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2015

Dystans całkowity:1674.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:11
Średnia prędkość:29.28 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:7593 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:54.02 km i 1h 50m
Więcej statystyk
  • DST 52.35km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.20km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 107m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

R.I.P.iec

Piątek, 31 lipca 2015 · dodano: 31.07.2015 | Komentarze 0

Dziś kontynuacja z góry przegranej walki z wiatrem. Jedyną różnicą było to, że jego siła ciut-ciut spadła, co oznaczało, że był wczoraj był huragan, a dziś jedynie wichura. Według TEJ SKALI SIŁY WIATRU (a w sumie tabelki na dole) było gdzieś na poziomie punktu dziewiątego, co oznacza, że piwo musiałbym trzymać obydwiema rękami. Spoko, ale ile można jechać bez trzymanki? Teraz dopiero zrozumiałem o co chodziło z tym zakazem picia podczas jazdy :)

Pięć dyszek samo się niestety nie zrobi, więc sapiąc, dysząc i stękając musiałem osobiście wykręcić swoje. Znów za darmo, a w sumie nawet jestem stratny, bo nic nie zarobiłem, a sporo mnie ta jazda kosztowała. Trasa to dojazd przez Plewiska do Dopiewa, potem Więckowice i powrót przez Wysogotowo. Na jednokierunkowej drodze w poznańskim Fabianowie lekko (ale tylko lekko, bo w końcu żyję w Polsce) zdziwił mnie widok dostawczaka jadącego pod prąd. Przyznać trzeba, że jechał bardzo ostrożnie. Może dlatego, że przy uchu miał komórkę? :)

Niniejszym rowerowo miesiąc lipiec mogę uznać za umarły (r.i.p.). Wyszło mi ponad 1650 kilometrów plus to, czego nie wpisuję tłukąc się hulajnogą miejską (bo mentalnie nie jestem gotowy, żeby tratować tego jako roweru). Jeździłem wszystkimi moimi sprzętami, a w sumie tydzień spędziłem w górach, z tyłkiem na siodełku mojego staruszka "mtb", kręcąc w koszmarnych upałach. Miało to wpływ na średnią - zaledwie niecałe 29,3 km/h.




  • DST 54.00km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 60.90km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 92m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

W I A Ł O ! ! ! ! ! !

Czwartek, 30 lipca 2015 · dodano: 30.07.2015 | Komentarze 6

Czy istnieją jeszcze jakieś językowe kalumnie, których nie użyłem pisząc tego a bloga, a mógłbym opisać wiatrzysko takie jak dziś? Szukam w pamięci oraz w nabytych w moim dotychczasowym życiu zasobach słownictwa i nie mogę nic znaleźć. Poświęcę więc mu krótką linijkę:

........................... !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Po tym, z czym się dziś musiałem zmagać przez co najmniej połowę trasy, można mi teraz śmiało zafundować podjazd rowerem pod Rysy i będę dziękował, że dostałem tak banalne i łatwe zadanie. W pewnym momencie, gdy chciałem wyprzedzić kombajn pędzący w granicach 20 km/h i skierowałem się na lewo, w wolną przestrzeń, miałem wrażenie, że zaraz mnie zwieje i zostanę kawałeczkiem drobno zmielonej papki składającej się ze skoszonej trawy i moich bebechów. Z drugiej strony - gdy zdarzył się na Głogowskiej błogosławiony moment, gdy wiało mi w plecy - rozpędziłem się na prawie płaskim terenie do prędkości 61 km/h. I nie będę ukrywał, że w przypływie szaleństwa poczułem sympatię do wiatru, tak jak bite żony wielbią swoich mężów podczas dni trzeźwości. Chwilę później znów go nienawidziłem :)

Trasa: Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Trzcielin - Dopiewo - Dąbrowa - Plewiska - Poznań. Moim skromnym zwycięstwem jest to, że wyrzygałem te trzy dychy średniej. Bogowie (wszyscy, mono i politeistyczni) świadkami, ile mnie to kosztowało.




  • DST 54.30km
  • Czas 01:44
  • VAVG 31.33km/h
  • VMAX 50.10km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 134m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Fizolofff

Środa, 29 lipca 2015 · dodano: 29.07.2015 | Komentarze 5

Myślałem, że już nigdy nie dożyję dnia, w którym wiatr będzie przewidywalny. A tu proszę, stało się. Dnia Pańskiego 29 lipca 2015 roku wiało z kierunku ogólnego południowo-zachodniego, raz z południowego, raz z zachodniego, ale jedna jedyna słuszna linia partii została zachowana. I od razu jechało mi się lżej. Byłem tak zdziwiony, że w szoku zapomniałem zrobić kółeczka, tylko dojechałem przez Mosinę do Będlewa, a tam zawróciłem swoimi śladami niczym młody Apacz w panice po zobaczeniu pierwszego białasa.

Podczas powrotu, na w sumie niezłej ścieżce w Łęczycy, doszłoby do czołówki między mną a innym, jadącym z naprzeciwka rowerzystą. Na szczęście obaj możemy sobie pogratulować refleksu. Wszystko przez to, że zrobić jako taką drogę to jedno, ale o nią zadbać wycinając gałęzie ograniczające widoczność na zakrętach - drugie. Nawet zachowując ostrożność można się tam nadziać i tak było dziś. Jednak doświadczenie robi swoje - uff.

W Będlewie dostałem smsa od Żony, że nie żyje Jan Kulczyk. W sumie był to człowiek zupełnie mi obojętny, ale włączyła się gmatwanina myśli. Głośno było na temat afer z udziałem tego najbogatszego Polaka, ale nigdy sądowo chyba nie potwierdzonych. Fakt faktem, że część inwestycji w Poznaniu z jego nazwiskiem w tytule rozwinęło miasto, a z ostatnich czytanych wywiadów z nim wynikało, że zmienia mu się punkt widzenia na bardziej prospołeczny. A osobiście w oddziale swojego kołchozu pisałem drobną umowę z przedstawicielem jego (a w sumie bardziej jego córki) fundacji. I nagle... - nie ma człowieka. Jak widać żadne pieniądze nie dają gwarancji na zdrowie i długie życie. Taki mi się nierowerowy filozof, a nawet fizolof, włączył.




  • DST 54.40km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.22km/h
  • VMAX 53.10km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 115m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z pogodynką za pan brat

Wtorek, 28 lipca 2015 · dodano: 28.07.2015 | Komentarze 8

Genialnej pogody ciąg dalszy. Niebo pochmurne, a kilka minut po starcie zaczęło siąpić, dość wyraźnie, ale nie upierdliwie i nie przestało do połowy trasy. Pod koniec co prawda niestety wyszło słońce, ale już byłem blisko domu, więc moglem się prędko ewakuować do schronu :) Jedyne co wymienić można na minus to dość silny wiatr. Choć przecież ostatnimi czasy pisanie o tym zawiera w sobie tyle pierwiastków zdziwienia jak odpowiedź starszej pani z trwałą ondulacją barwy fioletowej, wychodzącej z kościoła, na pytanie: na kogo zamierza pani głosować w najbliższych wyborach?

Trasa: Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Stęszew - Dymaczewo - Mosina - Poznań. W Luboniu - jak zwykle, doświadczenie robi swoje - miałem oczy dokoła głowy, a i tak kilku tamtejszych kierowców spod dumnego znaku "PZ" na rejestracji, jadąc z naprzeciwka zaskoczyło mnie nagłym manewrem skrętu w lewo centralnie przed moim kołem. Coraz bardziej jestem pewny, że to jakaś odmiana tamtejszego sportu narodowego i dają za to jakieś punkty, a może nawet medale? Na przykład z buraka?




  • DST 51.20km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 151m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Snując

Poniedziałek, 27 lipca 2015 · dodano: 27.07.2015 | Komentarze 7

Nadszedł ten dzień, gdy musiałem wrócić do pracy.

Hurra :(

W związku z tym, że zafundowano mi wizytę w tym przybytku wyjątkowo na godzinę 11-tą to też musiałem zwlec się z łóżka o koszmarnie bezsensownej porze - 7:20. Ruszyłem na wschód i po raz kolejny okazało się, że nie tylko bimber, ale również zaspanie przyczyną ślepoty, a nawet głupoty, bo dopadła mnie jakaś wersja pomroczności jasnej i na rondzie w okolicach Minikowa zachowałem się niczym przeciętny polski puszkarz, w zamyśleniu wymuszając pierwszeństwo. Fakt faktem, że rondo jest zbudowane koszmarnie, ale to mnie nie tłumaczy. Wyjątkowo bez szemrania przyjąłem na klatę dźwięk klaksonu i przeprosiłem skruszony. Cóż, nawet saper musi się kiedyś pomylić.

Sytuacja mnie zdecydowanie orzeźwiła i potem jechałem już odpowiedzialnie - przez Krzesiny, Jaryszki, Gądki, Krzyżowniki, Tulce oraz znów Jaryszki i Starołękę. Pogoda genialna - chłodno jak na lato, wiaterek umiarkowany, lekko coś tam pokropiło z nieba - mój ulubiony klimacik. Powinienem za to dostać honorowe obywatelstwo w Wielkiej Brytanii. A już na pewno tamtejszy zasiłek :)




  • DST 57.30km
  • Czas 01:56
  • VAVG 29.64km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 215m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatr - rozstrzelać!

Niedziela, 26 lipca 2015 · dodano: 26.07.2015 | Komentarze 9

Wczoraj nie miałem wytłumaczenia dla swojej słabej formy, dziś już bym się przed jakimś sądem kapturowym wybronił, jako winnego wskazując wiatr. Gdzie tam wiatr - wiatrzysko! Rano drzewa pukały nam niemal do okien, a po wyjściu z klatki schodowej lekko zdmuchnęło mnie na podążającego do niej sąsiada - to, że on sam miał problemy z równowagą sądząc po oddechu w jego przypadku niekoniecznie wynikało z warunków pogodowych, ale cóż, mieszkanie na Dębcu ma swój koloryt :)

Zrobiłem pętelkę "kondomikową" od strony Komornik, Rosnowa, Stęszewa, Mosiny i Lubonia. Do Stęszewa tak mnie podmuchy masakrowały, że ledwo-ledwo wyciągnąłem średnią o astronomicznej wartości 26 km/h. Potem co prawda dość sporo nadrobiłem, ale i tak poniżej krytyki. Wiatr proszę w moim imieniu postawić przed plutonem egzekucyjnym, rozstrzelać, a prochy rozsypać na... no właśnie, na czym w takiej sytuacji? Zagadnienie filozoficzne :)

W Puszczykowie - żeby nie zapomnieć co to górki (tu: "górki") - zaliczyłem jeszcze podjazd ulicą Jarosławską, wyprzedzając na niej jakiegoś młodego adepta kolarstwa w pełnym rynsztunku. Sprawdziłem (nie żebym miał co do tego wątpliwości) - da się podczas tego manewru pozdrowić tę drugą osobę prostym "witam" i nawet otrzymać odpowiedź zwrotną. To na wypadek, gdyby przeróżni anonimowi i bojący podpisać się swoimi prawdziwymi danymi goście tego bloga chcieli się czego dowiedzieć o życiu :)




  • DST 52.30km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.33km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 204m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Słabizna

Sobota, 25 lipca 2015 · dodano: 25.07.2015 | Komentarze 13

Powrót na płaszczyzny i na szosę okazał się niestety średnio udany. Na samym początku, gdy musiałem ostro hamować urwało mi się to moje anty-pro lusterko (a było tak genialnie nieprofesjonalne, że aż się w nim zakochałem), a potem poziom decybeli w prawym pedale zaczął przekraczać normy stosowane choćby przy F-16. Zatrzymałem się i stwierdziłem, że jego wnętrze już nie istnieje, jest tylko powłoczka, która może w każdym momencie odpaść. I tak to, jako że i tak miałem jechać na południe, ustawiłem sobie plan wycieczki - przez Starołękę, Czapury i Rogalinek do Mosiny.

Tam wjechałem sobie na Osową. No bo przecież górek ostatnio miałem mało :) Wjechałem, zjechałem (prędkość max 63 km/h), a chwilę później zgrabnie wpasowałem się w drzwi serwisu i niemal nie zsiadając z roweru poprosiłem o nowe pedały, które przy gadu-gadu na miejscu mi wymieniono. Pożegnałem się i pokręciłem tą samą trasą z powrotem, już bez kosmicznych odgłosów z okolic prawej stopy.

Wiatr - dość silny - najpierw wiał mi w twarz, a potem się zmienił i zaczął z boku. Słodko. Ale i tak nie tłumaczy to mojej masakrycznej średniej. Nie wiem czy to kwestia przemęczenia, czy może temperatury, bo jak zwykle zdycham od 25 w górę, w każdym razie jestem mega zdziwiony swoją słabością. Fakt faktem, że o dziwo Strava pokazała lepszą, równe trzy dychy, ale pewnie to jakiś błąd po aktualizacji. A zresztą, co mi tam - olać średnią, ważne że kolejne pięć dyszek wleciało :)




Kapella z miasta JG

Piątek, 24 lipca 2015 · dodano: 24.07.2015 | Komentarze 7

Ostatni dzień w górach. No bo ile można? Wiem, wiem, można :) Ale trzeba kiedyś wrócić.

Postanowiłem na pożegnanie zaliczyć kierunek dawno nieodwiedzany. Nie dlatego, że jest jakoś szczególnie ciężko dostępny, ale z powodu bardziej błahego - po prostu mi się nie chciało. Dziś jednak nie mogłem sobie odmówić i za jeleniogórskim Zabobrzem rozpocząłem orkę, czyli 7,5-kilometrowy podjazd pod Kapellę. O dziwo podróż w tę stronę minęła, głównie dzięki serpentynkom, dość szybko, oczywiście jeśli tak można nazwać mój wyścig z rodzinką średnio przytomnych ślimaków oraz grupką dżdżownic na kacu. Przegrany oczywiście. A że na ostatnim kawałku pojawił się mój ulubiony znaczek to byłem w siódmym niebie. Czy piekle? Coś tam było :)

Po którejś z kolei serpentynce mój kąt widzenia świata udało się uchwycić na tym oto obrazku z rąsi.

Zatrzymałem się tylko raz, na focię z krzaków. Żałowałem, że nie wziąłem tym razem kamerki, bo byłby przyzwoity filmik. Głupi ja, oj głupi.

Gdy już dotarłem na górę, do nomen omen Podgórek, to zawróciłem i moje oczy ucieszył widok znaku z pierwszego zdjęcia, tylko że odwrotny. No i o dziwo w tę stronę poszło zdecydowanie szybciej :) Na samym końcu, między Jeżowem a Jelenią ponownie pożałowałem braku sprzętu do nagrywania, gdy minął mnie autobus z wrocławskimi blachami dosłownie na gazetę.

Wróciłem do zabobrzańskiego punktu wyjścia i stanąłem przed dylematem gdzie jechać. Postawiłem banalnie na miejsce uwielbione, czyli Rudawy. Bez kombinowania objechałem je trasą przez Radomierz, Janowice, san fran Trzcińsko, Bobrów, Wojanów i Łomnicę. Spokojnie, noga za nogą. Po po co szybciej, skoro się nie da, a zawsze istnieje ryzyko, że jakiś element roweru odpadnie? :)


Akumulatory naładowane, higiena umysłu wykonana. Można wracać.


Kategoria Góry


Sam i swój

Czwartek, 23 lipca 2015 · dodano: 23.07.2015 | Komentarze 2

W końcu pogoda stała się znośna. Co oznaczało w praktyce, że nie można było już spalić się od słońca i temperatury po minucie przebywania na dworze, za to chwilę po wyruszeniu zaczęło kropić, potem padać, a potem lać. Ale wszystko lepsze niż klimat subsaharyjski, więc nie miałem zamiaru narzekać, tylko bez marudzenia odgarniałem fale i płynąłem dalej. Aż przestało.

Celem wycieczki było dziś miejsce jednakowoż kultowe, jak i zapyziałe. Wszystkim, którzy bez czytania tego zdania zgadli, że chodzi o Lubomierz, czyli miasteczko znane z tego, że jest znane z "Samych swoich" - gratuluję :) Położone toto jest z boku od wszystkiego, a odżywa tylko raz do roku, podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Komediowych. Trafić niełatwo, ale mimo wszystko warto, bo okolica to prawdziwy polski trzeci świat i śmiało mogłaby służyć za żywy skansen.

Kręciłem przez Pasiecznik, następnie Wojciechów i zadupiami dotarłem do stolicy Kargula i Pawlaka. Trasa jest o tyle zadziwiająca, że ma się wrażenie, że w 90% prowadzi pod górę i pod wiatr. A może to nie tylko wrażenie? W każdym razie hopek z gatunku XXXXXL jest tam sporo, czemu tylko wszystkie prowadzą pod górę? Ostatni etap to istna ścieżka tropem niebieskich kapliczek, takich jak na zdjęciu poniżej.


W samym Lubomierzu spotkałem dobrych znajomych, wciąż żywych...

...oraz panteon gwiazd, niekoniecznie wszystkich żywych. Dla tych ze słabym wzrokiem napiszę, że w miasteczku pojawili się m.in. Cybulski, Lorenc, Dębski, Dymna, Śleszyńska, Chęciński, Lubaszenko, Kuc, Siudym, Mikulski, Celińska, Kilar, Tym, i wielu, wielu innych. W tym i ja na swoim trupie :)

Oto panorama Lubomierza. Nie ma co, do najbardziej imponujących nie należy:

Zaliczyłem jeszcze dla kontrastu naprawdę imponujący - Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Maternusa w Lubomierzu. Imponująca jest też długość nazwy :)


Tyle było zwiedzania. Pokręciłem się jeszcze kawałek po okolicy, spotkałem i pozdrowiłem kolarza z gatunku "sympatyczny pan na rowerze w wieku lekko ponad średnim" i zawróciłem. Tą samą drogą, po tych samych górkach, pod ten sam wiatr i znów pod górę. I - na końcu - znów z tym samym deszczykiem. Kocham tę trasę :)


Kategoria Góry


Jajecznica górska

Środa, 22 lipca 2015 · dodano: 22.07.2015 | Komentarze 8

Po dwóch dniach wstawania w godzinach przynależnych skowronkom i innym chorym umysłowo w tym względzie istotom żywym, dziś poszalałem i spałem do godziny 7:30. A co, ma się w końcu urlop :) I tak było już późno, bo gdy ruszałem po ósmej to piec do gotowania rowerzystów już był na pełnych obrotach. Postanowiłem pojechać na wschód, bo niby stamtąd miało wiać, a poza tym miałem nadzieję zaznać tam choć trochę cienia.

Najpierw jednak, gdy już wyjechałem z jeleniogórskiej Maciejowej, postanowiłem zaliczyć dawno nie odwiedzany podjazd do Kaczorowa. Godna to górka, szczególnie w upale. Jakoś się wdrapałem, choć lekko nie było, za to w nagrodę dostałem zjazd z fajnym widoczkiem i przede wszystkim możliwością rozpędzenia się, nawet tym moim klekotem, do ponad sześciu dych.

Po skręcie do Radomierza trasa zrobiła się już bardziej "codzienna", czyli objeżdżana raz na cztery miesiące - Janowice Wielkie, Trzcińsko, podjazd przełęczą do Karpnik. Na górze się na chwilę zatrzymałem i na raz poszła połowa Powerade. Druga poleciała kilka kilometrów dalej, a reszta o suchym pysku. Planowanie taktyczne nigdy nie było moją mocną stroną :) Potem Krogulec i przed zjazdem do Bukowca jeszcze chwila na podziwianie moich ukochanych Rudaw oraz kawałka Karkonoszy.

Wróciłem trasą przez Mysłakowice, gdzie słoneczko zrobiło ze mnie jajecznicę. I to na dobrze wysmażonym boczku.

Na końcu zaliczyłem objazd obwodnicy Jeleniej Góry w kierunku z Wrocławia na Karpacz. I powiem tak: takie ścieżki jak tu możecie mi budować i budować i budować. I budować. A ja naprawdę wtedy nie będę miał na co marudzić. Chyba to warte wylanego asfaltu :)

Średnia - jak to na góralu - klasycznie masakryczna :)



Kategoria Góry