Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197863.90 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2015

Dystans całkowity:1674.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:11
Średnia prędkość:29.28 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:7593 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:54.02 km i 1h 50m
Więcej statystyk

Bezplan wykonany

Wtorek, 21 lipca 2015 · dodano: 21.07.2015 | Komentarze 5

Dziś będzie o tym, że plany planami, zapowiedzi zapowiedziami, a i tak wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Wczoraj, kładąc się późno spać, miałem w perspektywie wczesny rodzinny wyjazd na czterech kołach w Góry Stołowe oraz myśl, że przecież nie jestem kretynem, wstanę co prawda wcześniej, zrobię może te trzy dyszki przed trasą, ale nie będę zwlekał się przecież z wyra o szóstej rano!

Gdy już wstałem o szóstej rano to... :) stwierdziłem, że dam sobie szansę. Kurs, nawet bez sprawdzania prognoz, na południe. Bo po prostu tam mi się chciało. Pierwsze takty mojego pokracznego tańca z "góralem" poszły ciężko - jechało mi się mega dziwnie, w ogóle nie mogłem się rozpędzić i zastanawiałem się w czym rzecz, nawet zatrzymując się w celu sprawdzenia stanu ilości powietrza w kołach. Przebrnąłem jakoś przez Mysłakowice, dotarłem do Ścięgien, z których powlokłem się do dolnych rejonów Karpacza. Dopiero przed nim zauważyłem fagi niemal urywające się ze słupów - co zgodnie z zasadami dedukcji wskazało, że cały czas wiało mi w pysk. Zagadka się wyjaśniła. Słoneczko zajaśniało nad mym umysłem! Tym bardziej, że jeszcze wtedy świeciło tak:

Ok, czyli fajnie, wyszukam ten jedyny kierunek i będę miał średnią w okolicach trzystu, pomyślałem. Pierwotnie miała to być trasa na zachód, w kierunku Sosnówki, ale... po zjeździe z Karpacza zaczęły gonić mnie ciemne chmury. Kolejna dedukcja - to może oznaczać deszcz. Zweryfikowałem plany i "pędem" z powrotem, praktycznie tą samą trasą. Ale co tam ja przy siłach przyrody - opady dopadły mnie zaraz za Mysłakowicami. I tak to właśnie płynąc w coraz mocniejszej wodzie pod, nad i przede mną dotarłem do Jeleniej. I byłem już praktycznie pod domem, już wchodziłem na klatkę, gdy... padać przestało.

Dylemat polegał na tym, że i tak wszyscy wiedzieli, że będę później. Z drugiej strony kręcenie po kałużach uśmiechało mi się średnio. Ale lepszy uśmiech średni niż nijaki i w try miga podjąłem decyzję - kurs na Staniszów. Niby tam górki, niby podjazdy, ale z serii lżejszych, idealnych na niepogodę. Która z trasy wyglądała już tak:

Podjechałem, zjechałem, cały usyfiony spojrzałem na tak samo zabłocony licznik, który znów zachował się jak waga jakiejś panny przy kości, i - mimo wszystko zadowolony z siebie - zaparkowałem w domu.

A potem już zaplanowana wycieczka po Górach Stołowych. Kilka zdjęć z genialnych tamtejszych skałek, niestety zrobionych w koszmarnym świetle:

Muminki:

Grzybek:

Oraz to, co zostawiają w lesie te co bardziej dorodne trolle po konsumpcji:


Kategoria Góry


W(leń)

Poniedziałek, 20 lipca 2015 · dodano: 20.07.2015 | Komentarze 2

Urlop oficjalnie uważam za otwarty. Mam to szczęście, że mogę połączyć przyjemne z pożytecznym, czyli wypocząć w górach i jednocześnie nawiedzić rodzinę. Co jest w tym duecie przyjemnością - nie będę wyjaśniał :)

Dziś inauguracja - wiatr od rana dość silny wskazywał kierunek północno-wschodni. Szybkie spojrzenie na mapę i kierunek zgodny z moim nastawieniem do jazdy - leń. Z "w" na początku. Wyszedł Wleń. Wyniosłem z piwnicy trupa, czyli starego górala, oceniłem jego zdolność do jazdy w skali od 1 do 10 na 0,9, dopompowałem i ruszyłem. Jak żółw ociężale i tak dalej.

Najpierw podjazd pod Strzyżowiec - minus. Potem zjazd ze Strzyżowca - plus. Co prawda podczas powrotu minus miał stać się plusem i odwrotnie, ale starałem się o tym nie myśleć. Przejechałem Pilchowice i zgrabnymi zakrętasami dotarłem do Wlenia. Przejechałem przez rynek, minąłem immanentnych w takich miejscach koneserów win z półek najniższych, minąłem ratusz i... wyjechałem z Wlenia :) Pokręciłem kawałek dalej za i postanowiłem zawrócić, mając w głowie już pewien cel - odgałęzienie z trasy, prowadzące do ruin zamku. Byłem tam już kilka razy, ale nigdy rowerem. Kilometr dalej przypomniałem sobie czemu - bo nie jestem sadomasochistą :) Wjazd zacny, widoczki zacne, tylko czemu człowiek musi się tak męczyć?

Zamku jako takiego obejrzeć nie miałem zamiaru, bo z rowerem to rzecz niewykonalna, zadowoliłem się tylko kawałkiem murów i mogłem - dosłownie - zjeżdżać.


W drodze powrotnej nie mogłem sobie pozwolić na odpuszczenie tamy w Pilchowicach - zawsze pięknej, dziś jednak niestety z bardzo niskim poziomem wody. Co kontrastowało lekko z zalanymi przez wczorajszą powódź drogami. Wjechałem, cyknąłem fotki i zjechałem, a bardziej spłynąłem wśród błota.



Potem już powrót swoimi śladami. I spojrzenie na średnią - masakra. Choć przyznać trzeba, że trochę musiałem się dziś napocić podczas walki z wiatrem, podjazdami i... rowerem.

PS. Z góry przepraszam za opóźnienia w komentarzach i wpisach. Jest późno i w końcu warto się położyć. W miarę czasu nadrobię. Jutro jeśli już to zapowiada się jakaś krótka rundka, bo w planach wycieczka na czterech kołach, dość wcześnie.
Kategoria Góry


  • DST 52.40km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.23km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 188m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzisińść tysi :)

Niedziela, 19 lipca 2015 · dodano: 19.07.2015 | Komentarze 14

No to oficjalnie - dziesięć tysiaków a.d. 2015 pyknięte. Biorąc pod uwagę, że mamy lipiec to na 100% jest to mój rekord. Mogę spokojnie iść na tygodniowy urlop - zgrabnie się to złożyło. Na wolnym pewnie coś mi się uda pokręcić, ale bez spiny - jak się nie da to nie. W końcu czas odpocząć. A że najlepiej na rowerze to inna sprawa :)

Dziś trasa na wschód - przez Starołękę, Krzesiny, Tulce, Paczkowo, Swarzędz. Po nocnych opadach temperatura i klimat wczesnym rankiem były genialne, jedynie co przeszkadzało w jeździe to... no co? no co? Oczywiście całkiem spory wiaterek. Nie chciało mi się rozpędzać, bić rekordów, po prostu celem było pięć dych i tyle.

Jednak na końcu, gdy jadąc wiaduktem w Antoniku "podziwiałem" nowo zakwitłą koło zakładów VW ddr-kę z klasycznej kostki, otoczoną biało-czerwonymi barierkami (polska myśl technologiczna ma się dobrze) zobaczyłem, że jakiś kolarz w czarnym stroju robi trzy podstawowe błędy:

1. wyprzedza mnie;
2. robiąc to nie pozdrawia;
3. wykonuje ten manewr podczas podjazdu.

Punkty 1+2 zirytowały mnie w tym samym stopniu :) Chwilę później siedziałem już mu na kole, obserwowałem jak walczy, jak się skupia, jak poci, do końca wjazdu, potem zjazdu, chwilę odczekałem na płaskim i podczas kolejnej hopki zacząłem wyprzedzać owego - jak widziałem zirytowanego tym faktem - jegomościa. Miałem nadzieję na trochę rywalizacji, ale gdzie tam - koleś na wysokości cmentarza na Miłostowie spuchł, odpuścił i mogłem tylko go obserwować jak staje się coraz mniejszym punkcikiem w moim anty-pro lusterku. No cóż, niedzielny lansik znów się nie udał. Przykro :)


  • DST 54.20km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 56.40km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 206m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wcześniak

Sobota, 18 lipca 2015 · dodano: 18.07.2015 | Komentarze 9

Dziś motywatory do wcześniejszego wstania były dwa: przymus pojawienia się w pracy na 11-tą (nie do przejścia) oraz zapowiadany na późniejsze godziny ukrop (nie do przejścia). Bohatersko udało mi się zwlec z łóżka w granicach 6:40 i kilkadziesiąt minut później ocierając z czoła pot, który pojawił się nanosekundę po wyjściu na dwór, ruszyć. Szanując swoje zdrowie psychiczne nie miałem zamiaru kombinować z jakimiś wyszukanymi trasami i pojechałem w tę i nazad - przez Mosinę ido Sulejewa plus nawrót.

W nocy prawdopodobnie padało. Możecie mówić mi "Sherlocku", bo wydedukowałem to z wysychających powoli kałuż. Ale nie tylko, bo jadąc przez Wielkopolski Park Narodowy ćpałem i zaciągałem się TYM zapachem mokrego lasu. Najlepszym na świecie. W Luboniu, gdy dziarsko jechałem wszystkim, co możliwe, a co nie było podobno istniejącym tam kostkowym ciągiem pieszo-rowerowym, wyprzedził mnie radiowóz - ale o dziwo chłopaki zachowały się tak, jak powinni - czyli nie zwrócili na mnie uwagi :)

Zdążyłem przed największym ukropem, ale i tak wylądowałem w domu w formie skroplonej. Na ostatnim odcinku - jak w 99% przypadków - zamknął mi się przed nosem przejazd kolejowy za Łęczycą, więc pojechałem objazdem. Dzięki temu spotkała mnie rzecz szokująca - na Opolskiej w Poznaniu, chwilę po tym jak zwolniłem, żeby przepuścić mający zamiar wyjechać z zatoczki autobus linii 75, dostałem od kierowcy tegoż to pojazdu podziękowanie światłami. No proszę - kulturalnie koegzystować na tej wspólnej asfaltowej przestrzeni można? Moszna :) Trzeba tylko chcieć.


  • DST 55.10km
  • Czas 01:49
  • VAVG 30.33km/h
  • VMAX 45.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 104m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Spokojnie

Piątek, 17 lipca 2015 · dodano: 17.07.2015 | Komentarze 8

Dziś, gdy rano "otwarłem se internety", przeżyłem lekkie deja vu - dokładnie tak jak wczoraj prezentowała się bowiem analiza kierunku wiatru. Na szczęście nie wyglądało na to, żeby wiało jakoś mocno, więc stwierdziłem, że jadę na czuja. Tym czujem był wschód. Oczywiście jak zwykle wybrałem źle, bo gdzie zakręciłem tam był powiew. Ale jechało się mimo wszystko całkiem fajnie - zdążyłem przed upałem, nie chciało mi się spieszyć, jak również cieszyłem się z dawno nieodwiedzanej trasy - przez Jaryszki, Tulce, Krzyżowniki, Dachową, poznańską Głuszynę i Starołękę.

W okolicach Szczodrzykowa mijałem się z pewnym kolarzem, tak uśmiechniętym i zadowolonym, że mnie pozdrawia (a pewnie, że i ja jego), że serce rosło. Żadnego zacięcia na twarzy, żadnej analizy średniej prędkości szprychy w interwale związanym z danym segmentem, tylko radość z jazdy. I oto chodzi - i kieruję te słowa do wszystkich rasowo wyższych "pro", którzy machnięcie paznokciem od lewego kciuka uważają za akt łaski dla tych żałosnych amatorów, którzy nie mają sprzętu za 10 koła. A jedynie dwa koła. Rowerowe :)

A taki asfalcik jak w Krzyżownikach to ja sobie życzę, a nawet żądam:



  • DST 57.30km
  • Czas 01:53
  • VAVG 30.42km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 250m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

ZaBUSca średniej

Czwartek, 16 lipca 2015 · dodano: 16.07.2015 | Komentarze 6

Poranna analiza portali pogodowych w temacie kierunku wiatru dała jeden wniosek: "synoptycy nie mają pojęcia, ale zgodnie z zasadami logiki choć jeden musi mieć rację, więc sam sobie wybierz". Miałem - zależnie od otwieranej strony www - pełną gamę: wschód, zachód, północ, południe, jak również wszystkie na raz. I rzeczywistość niewiele odbiegała od tej ostatniej wersji. Do tej chwili nie wiem jaka była właściwa odpowiedź, prócz jednej - że przeważnie miałem w pysk.

Ruszyłem z grubsza na południe, ale najpierw na północ, a potem na wschód :) Czyli z Dębca na Starołękę, gdzie, zaraz za torami - idiota ze mnie - zachciało mi się wpuścić przed siebie takie oto coś:

Jak wyglądało, tak jechało. Momentami widziałem, że kierowca nie boi się zajrzeć śmierci w oczy i rozpędzał się z górki do tych astronomicznych 31 km/h. Generalnie jednak prędkość oscylowała w okolicach 27-28, wyprzedzić się tego nie dało z powodu ruchu z naprzeciwka, ale gdzieś pięć kilometrów dalej, w Czapurach, gdy przy 24 km/h wyprzedził nas ślimak winniczek z całą rodziną i kolegami z wojska, mnie również się to udało. Co za ulga!

Potem już bez tego typu atrakcji do Rogalinka, skręt na Rogalin i Mieczewo, tam nawrót tą samą trasą, z tym że już prosto, do Mosiny, skąd na Poznań. Zaliczyłem jeszcze podjazd ulicą Jarosławską w Puszczykowie (rekord osobisty wg Stravy) oraz caaaaalutki Luboń, bo najkrótsza droga była oczywiście zablokowana przez zamknięty przejazd kolejowy. Patrząc na ilość samochodów - od jakiejś doby. Ten ostatni kawałek niestety popsuł mi wynik, ale cóż tam, są ważniejsze sprawy na świecie. Na przykład śniadanie :)


  • DST 61.10km
  • Czas 01:57
  • VAVG 31.33km/h
  • VMAX 61.50km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 301m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Muffinki się cieszą... :)

Środa, 15 lipca 2015 · dodano: 15.07.2015 | Komentarze 4

Po tym, jak puściłem w eter informację, że dziś gdzieś będą dawać za darmo kawę i ciacho, nie musiałem czekać długo na reakcję. Lipciu, czyli Dariusz L., już kilka dni temu zaczął przygotowywać zestaw filiżanek i talerzyków, a wczoraj po południu się potwierdziło - jedziemy do Mosiny, na otwarcie sklepu Bike Inc, który (niestety) przenosi się tam z moich okolic. Ja miałem o tyle łatwiej, że nie musiałem pokonać tym razem całego miasta, w przeciwieństwie do Dariusza, bo jechał z Koziegłów. No ale przecież miałby być ciastka! :)

Umówiliśmy się o 8:30 "u Putina", czyli na stacji Lukoil przy Głogowskiej. Ja, jako że miałem trochę czasu, zrobiłem sobie jeszcze rundkę po Luboniu i trochę na okrętkę dotarłem do ustalonego punktu. Po wymianie kilku zdań, między innymi o pszczołach (a co, trzeba mieć szerokie horyzonty), ruszyliśmy dość żwawym tempem na południe, bo w planie było objechanie mojej stałej trasy, przez Stęszew i Dymaczewo. Śmigaliśmy obok, za i przed TIR-ami na jak zwykle zakorkowanej "piątce", którą na chwilę opuściliśmy, żeby zaliczyć objazd przez Rosnowo, gdzie cisza, spokój i sielska atmosfera. W międzyczasie Dariusz dostał telefoniczne zlecenie od mafii, że coś tam coś tam. Czy jakoś tak :)

Dotarliśmy do Stęszewa, tam - jako, że ze mnie złośliwa bestia - zafundowałem kursik po czymś, co w założeniu ma być ścieżką dla rowerów, a w praktyce nie nadaje się do transportu kartofli, po czym skręciliśmy na jedyny słuszny kierunek - czyli bliżej do ciastek :) Ruch nie był wielki, więc można było luźno pogadać i tak miło dotarliśmy do celu. Zanim jednak trafiliśmy do sklepu to zapadła decyzja o podjeździe pod Osową Górę, tym razem od strony ulicy Spacerowej. Czemu? Bo każdy, kto zaliczył dziś tę hopkę X razy miał mieć tyle samo rabatu na serwis. No cóż.może ten 1 procent to nie majątek, ale co nasze to nasze :)

W końcu główna atrakcja - przywitaliśmy się z chłopakami, rzuciliśmy na muffinki i kawę (ciacha miałby być dla pierwszych trzydziestu klientów, stąd wyjazd niemal o świcie), popodziwialiśmy karbony oraz pogadaliśmy o polskiej mentalności - wczoraj bowiem jakaś paniusia mieszkająca w tych okolicach poinformowała, że zglasza do Straźy Miejskiej i na Policję fakt, że rowerzyści wjeżdżający pod Osową Górę będą stanowić zagrożenie dla pieszych, a nawet samochodów. Rozeszło się po kościach podobno, w sumie trochę szkoda, bo jeszcze pod Osową będąc pałowanym nie wjeżdźałem :)

Zjedliśmy, wypiliśmy - misja została wykonana. Pozostał już tylko powrót  - znów z wiatrem bocznym lub w twarz. I tym razem mam na to świadka! W Puszczykowie jak zwykle jakiś troglo zaczął machać łysą główką podczas wyprzedzania, ale cóź, żadnemu z nas nie chciało się przejąć konwersacji. Dotarliśmy na Dębiec, wjechaliśmy na serwisówkę Aquanetu, podziwiając piękny znak zakazu ruchu, chwilę pogadaliśmy i każdy w swoją stronę. Tym razem ja byłem Sprite, bo do domu miałem kilometr. Dariusz jakieś siedemnaście. W sumie szacuneczek - wczoraj zrobił stówkę, dziś osiem dych.

Oto moja dzisiejsza trasa - lekko przerobiona :) Jakby ktoś wątpił co trzyma w pysku miś to jest to muffinka :)




  • DST 51.00km
  • Czas 01:41
  • VAVG 30.30km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 93m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

O PRM słów kilka

Wtorek, 14 lipca 2015 · dodano: 14.07.2015 | Komentarze 4

Dzień zawodowo aktywny, co oczywiście oznaczało, że pogoda od rana piękna, niebo bezchmurne, a opady deszczu odeszły w mroki historii. Co zrobić? Trzeba było wstać jak zwykle rano i popedałować. Kierunek zachodni, bo stamtąd miało wiać - przez Plewiska i Gołuski do Dopiewa, tam skręt na Fiałkowo i Więckowice, a powrót trasą numer 307, ze skrętem na Poznań w Wysogotowie. Nie szalałem, jakiś taki zaspany się czułem, więc po prostu nóżka za nóżką zrobiłem swoje.

A teraz o PRM, czyli Poznańskim Rowerze Miejskim. Skrót mi się kojarzy z PMS i chyba nie jest to zbyt daleka od prawdy teoria. O czym poniżej.

Do tej pory z sytemu firmy Nextbike nie korzystałem, bo nie widziałem dla siebie zastosowania. Zmobilizowałem się dzięki informacji, że w poniedziałek (czyli wczoraj) otwiera się kilkanaście nowych stacji, w tym ta jedna, która mnie interesowała - przy pętli tramwajowej na Dębcu. Zarejestrowałem się w weekend, wpłaciłem minimalnie wymagane 10 PLN i postanowiłem w niedzielę zrobić test przed pracą, na krótkim odcinku między Rynkiem Wildeckim a centrum. Wypięcie roweru za pomocą numeru telefonu i PIN-u poszło zaskakująco sprawnie, rower wybrałem pierwszy z brzegu i ruszyłem. Kwestie estetyczne (ten koszyczek...........) pominę, techniczne też (skrzypiał lekko) - ważne, że turlał się do przodu. Zadowolony dojechałem do celu, chciałem zwrócić rower i... nie działał automat. Chcąc nie chcąc musiałem zadzwonić na infolinię (numer stacjonarny) i w ten sposób potwierdzić, że już dojechałem. Do pracy, zamiast być wcześniej, się spóźniłem.

Wieczorem, nie zrażony, a nawet mądrzejszy, bo zainstalowałem sobie aplikację na komórkę (gdzie wyświetla się hipster po każdym logowaniu - boshhh), znów wypożyczyłem rower na tę samą trasę, tylko odwrotnie. Chwilę po wyruszeniu, jakieś 200 metrów od startu, ale już niestety za światłami... spadł mi łańcuch. Spoko, przecież nic takiego, założę. Taaa.... Konia z obrokiem dla tego, kto dostanie się do mechanizmu bez rozkręcania roweru. Tym sposobem dotarłem na przystanek piechotą, z rowerem pod pachą. W międzyczasie uciekły mi trzy tramwaje. W domu byłem 15 minut później niż zazwyczaj.

Wczoraj po południu postanowiłem zrobić test ostateczny i zainaugurować stację na Dębcu (i chyba faktycznie byłem pierwszy). Wypożyczyłem, skierowałem się do centrum, bo miałem kilka spraw do załatwienia. Jechało się w miarę ok, wyciągnąłem nawet średnie przekraczające 20 km/h (hehe), gdy nagle... odpadła mi reklama przyczepiona do tyłu rowerku. Dzięki temu wiem, że mocowane są one na rzepy :) A gdy chciałem zwrócić rower przy Półwiejskiej system mi na to nie pozwolił - znów musiałem dzwonić. Problem w tym, że przez to przekroczyłem bezpłatny cas 20 minut (jechałem około 12, walka z technologią zajęła mi ponad 10) i zeszło mi 2 złote. Nie majątek, ale przez to na koncie zostało mi tylko 8, co uniemożliwia wypożyczenie roweru, do czasu gdy nie będzie znów minimum 10. Eh. I tu ukłon w kierunku administratorów systemu - dla zasady napisałem maila z opisem sytuacji i rano miałem te astronomiczne 2 złote zwrócone. Miło.

No nic, będę testował dalej. Z drżeniem serca :)


  • DST 52.20km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.00km/h
  • VMAX 41.40km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 132m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lobby-tomia

Poniedziałek, 13 lipca 2015 · dodano: 13.07.2015 | Komentarze 2

To, że w 99% przypadków, gdy mam dzień odpoczynku od pracy to pada deszcz, jest tak samo przewidywalne, jak  męczące. Powinienem być wspierany przez jakieś lobby rolnicze, które w przypadku przedłużającej się suszy wychodziłoby na ulice z transparentem "Dać mu wolne!". I byłoby z głowy - płody by kwitły, że hoho.

Plusem jest to, że mogę się wtedy wyspać - dziś pobiłem jeden z rekordów, bo leniłem się do dziesiątej. O dziwo po zjedzeniu śniadania i wypiciu kawy deszcz zaczął zamieniać się w deszczyk, ten w mżawkę, a ta z kolei w końcu ustała. Hmm. Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. W sumie to nie trzeba było powtarzać ani razu :) Jak zwykle w takich przypadkach odkurzyłem crossa, ubrałem rezerwowe ciuchy i w drogę. Pora jak na mnie dość dziwna, bo po 11:30, ale nie miałem zamiaru wybrzydzać. Pokręciłem bez kombinowania: "rybkę" od strony Plewisk, Skórzewa, Dąbrówki, Dopiewa, potem skręt na Trzcielin i powrót przez Komorniki i Luboń. Wiatr wciąż co najmniej umiarkowany, a momentami koszmarnie upierdliwy.

Na jednym z ostatnich odcinków, podczas zjazdu z Wirów do Łęczycy spadł mi łańcuch, i to tak chamsko, że musiałem otworzyć jednoosobowy punkt serwisowy i odkręcić osłonkę na korbę, bo inaczej nie chciał się wykręcić. Całe szczęście, że wożę ze sobą podstawowe narzędzia, bo inaczej jeszcze bym w tej chwili dreptał z rowerem na plecach. A pech - że nie zabieram ze sobą przenośnej kabiny prysznicowej, bo łapy miałem uwalone jak polski hydraulik w latach 90. po pierwszej robocie na czarno w niemieckiej toalecie.

Podczas jazdy z chmur nie spadła już ani kropla deszczu. Widocznie lobbyści jeszcze zwierają szeregi.


  • DST 53.10km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.63km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 109m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cześć ofiarom Dębca

Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 12.07.2015 | Komentarze 8

Wolna, leniwa niedziela, relaks, cisza, spokój.

To nie u mnie. Dziś wyszła u mnie niedziela pracująca :/ W związku z tym zwleczenie się z łóżka musiało nastąpić wcześnie, bo po siódmej, żeby delikatnie po ósmej ruszyć w trasę. Jako że był ranek, był dzień święty i w ogóle zero ruchu na ulicach to przejechanie pierwszych 500 metrów zajęło mi zaledwie... dziesięć minut. Kij z dwoma wahadłami na Dębcu, ale szlaban zamknął mi się przed pyskiem i już wiedziałem, że zanim się rozgrzeję będę miał okazję zrobić sobie odpoczynek, dzięki tutejszym słynnym dróżnikom, którzy zamykają rogatki w Poznaniu gdzieś chwilę po otrzymaniu informacji, że pociąg wyjechał z Leszna. Na wszelki wypadek.

Potem Luboń, dla którego pojęcie "niedziela" nie istnieje, a na światłach kwitnie się tak samo jak w dni pełne korków, Wiry, Puszczykowo, Mosina, Dymaczewo i skręt na Będlewo, gdzie nawróciłem. Nie się, tylko rower, coby nie było :) W międzyczasie oczywiście zmienił się kierunek wiatru, więc miałem w pysk, ale lata doświadczeń spowodowały, że dziwię się temu jedynie częściowo.

Jadąc znów przez Mosinę, zaraz za Tesco (a bardziej "tesco", i to z małej), przy niedawno zbudowanym pasażu zobaczyłem, że ktoś mnie pozdrawia. Jako że był to ten jedyny moment, gdy wiaterkowi zachciało się łaskawie chwilowo mi pomagać to zdążyłem tylko odmachać ze zdziwieniem, ale kątem oka zauważyłem samochód z rowerami na pace, a na witrynie napis "Bike Inc." Cholera, przecież to mój zaprzyjaźniony serwis zaraz pod domem! Na rondzie kawałek dalej, długo się nie zastanawiając zrobiłem pełne kółko, żeby się cofnąć i chwilę później gadałem z chłopakami ze sklepu. Co się okazało? Remonty, wahadła i całkowite odizolowanie od świata żywych placówki na Dębcu, przy Czechosłowackiej, przez służby budujące przejazd pod torowiskiem ich wykończyły, zaczęli szukać nowej lokalizacji - i stanęło na Mosinie. Wybór może dziwny, ale jeśli weźmie się pod uwagę, że będą centralnie widoczni przy zjeździe z podpoznańskiej mekki rowerowej, czyli Osowej Góry to... może jest w tym metoda? Minus jest taki, że stracę zaufane służby szybkiego reagowania spod nosa, ale już dostałem obietnicę pomocy na miejscu, a nawet poza, "jakby co" oraz darmowych kaw. A przy okazji - dziś się jeszcze montowali, ale w środę jest otwarcie, więc od rana można wpadać na gratisowe ciacho i dawkę kofeiny. Może nawet sam się wybiorę - gdzie gratisy, tam i ja :)

No i w końcu ktoś pochwalił moje lusterko przy szosie :)