Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197810.70 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2017

Dystans całkowity:1661.05 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:25
Średnia prędkość:28.93 km/h
Maksymalna prędkość:63.50 km/h
Suma podjazdów:8787 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:53.58 km i 1h 51m
Więcej statystyk
  • DST 52.10km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.42km/h
  • VMAX 52.10km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 184m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glizdex

Poniedziałek, 21 sierpnia 2017 · dodano: 21.08.2017 | Komentarze 7

No i znów się pogoda lekko zbiesiła, choć wolę te dzisiejsze 15 stopni niż 30+ z archetypowego polskiego lata. Chmury wisiały na tyle nisko, że wyruszyłem szosą w pełni świadomy, iż zamiast powrotu może mnie czekać przypływ, ale postanowiłem zaryzykować i finalnie była to dobra decyzja, bo tylko postraszyło, a po południu nawet się rozpogodziło. Tyle po raz kolejny w temacie sensowności zawodu o magicznej nazwie "pogodynek/ka".

Zamiast standardowego kółeczka zrobiłem glizdę w tę i z powrotem, z małym brzuszkiem w środku, czyli z Poznania przez Plewiska, Dąbrówkę, Palędzie, Dopiewo, Podłoziny, tam nawrotka i znów Dopiewo, Palędzie, ze zmianą w Gołuskach oraz Komornikach i końcówce znów zaliczyłem Plewiska, docierając przez nie do domu.

Podłoziny... hmmm. Zagadka - co projektant umieścił na końcu tak zacnie wyłożonego asfaltu?

Pewnie nikt nie będzie zaskoczony :) Nawet fragmencik tędy pojechałem, ba zabrakło mi kawałka dystansu.

W tej samej okolicy, na wysokości przejazdu kolejowego (100% zamykalności rogatek na mój widok), uświadczyłem wizualizację ideologicznej walki pomiędzy KAŻDY INNY, WSZYSCY RÓWNI a SEKCJA JEŻYCE I PLEWISKA (cokolwiek to jest), która umiliła mi czekanie na przejeżdżający skład. Tu w ogóle jest głębszy temat, bo nic nie jest oczywiste - jeśli najpierw był napis antynazioli, potem pomazany przez nazioli, to czemu przekreślone są dwa celtyki, a nie trzy? Czy jednak owa sekcja była pierwsza, ale wtedy kto by skreślił KAŻDYCH? Czy może jakaś trzecia siła była? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi... :)

Aha, wiało i to konkretnie, mocno. Głównie wmordewindowo i z boku, co "zrobiło" mi wynik. A jako że ostatnio na moim bajkstatsie pojawiają się morsiaste teorie, mówiące o tym, że skoro ostatniej soboty, podczas bezrowerowej wizyty w Wielkopolsce, pogoda się wyklarowała i wiatr osłabł, to jest to dowód na to, że generalnie tu nigdy nie wieje, a ja sobie coś wymyślam. W związku z tym umieszczam załącznik, ukazujący fakt istnienia całkiem solidnych podmuchów powietrza. Wolę teraz, niż potem tracić czas na bezproduktywne przepychanki w tej tematyce :)


  • DST 57.05km
  • Czas 01:50
  • VAVG 31.12km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 271m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Świet(l)nie

Niedziela, 20 sierpnia 2017 · dodano: 20.08.2017 | Komentarze 6

Na jeden dzień wróciła fajność. I znów w niedzielę. Pasuje mi to, bo prócz tłoku na ścieżkach rowerowych, które tworzą różne mózgi i bezmózgi, reszta normalnych dróg staje się o wiele bardziej przejezdna, nawet w mieście. Choć żałowałem lekko, iż moja dzisiejsza trasa przebiega w 1/3 przez nie, gdyż średnia pewnie byłaby o jakiś kilometr wyższa. No ale mimo wszystko wybornie się jechało, mimo kilku poważnych przystanków z gatunku "świetlisty szlak" :)

Wiatr miał wiać z północnego zachodu, co oczywiście okazało się momentami teorią, bo krążył niczym ksiądz wokół koperty podczas kolędy. Był średniej siły, pomagać nie chciał, z drugiej strony też przeszkadzał umiarkowanie, udało się więc skończyć wypad przyzwoicie. Trasę zrobiłem dziś kombinowaną - z Dębca na północ Poznania przez Golęcin, potem wzdłuż Koszalińskiej na Strzeszynek, w Kiekrzu skręt do Rokietnicy, tam odbiłem na Napachanie, gdzie postanowiłem odkopać dawno nieodwiedzaną drogę do Tarnowa Podgórnego. Chciałem głównie się przekonać, czy może jakiś dobry człowiek nie wysadził w powietrze tamtejszej śmieszki o szerokości ćwiartki Pudziana. Niestety nie, ale zniknęło kilka niebieskich oznaczeń z rowerkiem, czyli idzie ku dobremu :)  Z Tarnowa wydostałem się wzdłuż DK92, mijając Sady, Swadzim oraz Przeźmierowo, pojawiając się w Poznaniu na wysokości Woli i dokręcając do domu Bułgarską i przez Górczyn.


Zadowolony jestem, bo wyprzedziłem kilku solidnie wyglądających szoszonów, a tylko jeden usiadł mi na kole przed Starzynami - wcale nie był najmłodszy, a dzielnie kręcił, za co szacun. Nie pogadaliśmy sobie, bo w Rokietnicy nastąpiło rozdzielenie kierunków, ale usłyszałem na rondzie głośne "dzięki!". Poza tym - oczy dokoła głowy na DDR-kach, bo bezmyślnych mamusiotatusiów z bemyślnymi bachorami nie brakowało. Do schabowego, nie na rowery! :)

Generalnie - było bardzo miło, mimo miasta i świateł. A skoro już jestem przy tych ostatnich - pszczółkę XXL dziś widziałem :) Szkoda, że fota robiona na szybko i z rąsi, bo mało wyraźna, ale wrażenie na żywo było porażające - pani miała na sobie strój tak odblaskowy, że na jej miejscu obawiałbym się zalotów nisko latających trzmieli :)




  • DST 51.90km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.31km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 164m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jesienioprzypominacz

Sobota, 19 sierpnia 2017 · dodano: 19.08.2017 | Komentarze 9

Coraz bardziej przeraża mnie to, że coraz częściej mam rację :) Czułem pismo nosem, że jeśli przez dwa dni była całkiem fajna i nawet nie za bardzo wietrzna pogoda, to spieprzy się ona szybciej niż patologia konstruuje w tym kraju kolejne embriony na myśl o 500+... yyy... to znaczy chciałem napisać: ku chwale ojczyzny :) Stało się. Jednak mogło być gorzej, bo poranne chmury zapowiadały deszcz, który na szczęście nie nadszedł, ale i tak przez jego potencjalność wyruszyłem dopiero przed jedenastą.

Na co będę najbardziej narzekał? Coś czuję, że odpowiedź na tę zagadkę rozwiązałoby na oko 101% osób tu zaglądających. Wmordewind, oczywiście, silny i towarzyszący mi przez większość trasy z Dębca przez Luboń, Wiry, Komorniki, Rosnowo, Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo, Palędzie, Gołuski i Plewiska do domu, skutecznie zatarł dobre wspomnienia z ostatnich wyjazdów. Ale pozwolił przypomnieć sobie, co czeka mnie jesienią - może i dobrze, czas wrócić na ziemię :) Jest jednak nadzieja - po południu zrobiło się już znów sympatycznie, więc jakaś szansa istnieje, że utrzyma się taki stan do jutra.

Zabrałem ze sobą kamerkę, ale tak to już bywa, że przy niej nagle kierowcy stają się przerażająco uprzejmi i żadnego hardkora nie upolowałem. W zamian print screen (niewyraźny, bo musiałem sporo wyzoomować) z zachowaniem rowerzysty, który tak się spieszył, że na pełnej parze wjechał na skrzyżowanie przy Dolnej Wildzie, uznając pewnie, że kolor czerwony na sygnalizatorze idealnie pasuje mu do malowania ramy. Tym razem przeżył, ale po raz kolejny się przekonuję, że znaczna część tego narodu zamiast dostępu do środków transportu powinna skupić się na bardziej pasujących tu mentalnie aktywnościach - gapieniu się w TV (najlepiej "P") oraz wchłanianiu schabowego :)




  • DST 52.55km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.32km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 259m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Puszkinologia stosowana

Piątek, 18 sierpnia 2017 · dodano: 18.08.2017 | Komentarze 4

Kolejny dzień ze zdziwkiem w tle. Moje ukryte głęboko w podświadomości pokłady polactwa wyciągają czułki, gdy jest zbyt miło i fajnie, bo to podejrzane :) A dziś było ciepło, ale nie za gorąco, słonecznie, ale nie upalnie, sucho, miło, nawet wiatr był przyzwoity. Coś się kroi... pewnie jutro spadnie śnieg z deszczem, spadać na mnie będą lodowe sople, a na drodze pojawi się gołoledź :)

Jednak oczywiście narzekać nie zamierzam. Jechało mi się naprawdę fajnie. Byłoby jeszcze fajniej, gdyby nie piątek, piątunio, piątuś, czyli alternatywna wersja poniedziałku, poniedziałkunia, poniedziałusia. A mianowicie puszka na puszce puszkami poganiała. Wykonałem "kondomik" (Poznań - Luboń - Puszczykowo - Mosina - Łódź - Stęszew - Komorniki - Poznań), który ma to do siebie, że przejeżdża się przez miejscowości w większości doskonale skomunikowane z Poznaniem (przykładowo przez Puszczykowo oraz Mosinę przejeżdża kilka pociągów lub autobusów na godzinę, czas jazdy to od kilkunastu minut do pół godziny), a mimo to ludzkość korkuje drogi osobówkami, w których rzadko kiedy widuję więcej niż jedną osobę. Tak było również dzisiejszego pięknego poranka. Puszkin w wersji czystej. W Komornikach zaś pokonanie samochodowego - z grubsza kilometrowego - wężyka wykonałem prawie przez cmentarz. Jakoś trzeba sobie radzić :)


  • DST 52.50km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 273m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dziwminek

Czwartek, 17 sierpnia 2017 · dodano: 17.08.2017 | Komentarze 10

Cudowna temperatura nam nastała! Siedemnaście stopni, do tego na plusie, oraz w pakiecie znaczne zachmurzenie przez połowę trasy (przez drugą niestety borykałem się już ze słońcem), więc mogę śmiało napisać, że kręciłem w osobistym pogodowym ideale. Nawet wiatr wyjątkowo był spokojny niczym po prozacu, więc jego dość lekkie plaskacze po pysku nawet mnie nie irytowały. Sam jestem w szoku :)

Wykonałem muminka, lub jak kto woli MAPS (Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Koninko - Poznań Głuszyna - Babki - Daszewice - Czapury - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Poznań) bez PiS. Czyli w tę lepszą stronę :) Nikt mnie nie chciał zabić, nikt nie klaksonił, nikt nawet nie zamierzał wymusić pierwszeństwa! Dziwy jakieś :) Jedyne co to musiałem się napocić, żeby te trzy dychy wycisnąć, bo trasa jest wymagająca jeśli chodzi o zakręty i zmiany kierunku. Ale prawie nie ma DDR-ek, co jest jak wiadomo celem samym w sobie.

Cholerna praca i tracenie w niej czasu. Te kilka zdań na krzyż zacząłem dodawać około czternastej, kończę już w domu, przed dziesiątą wieczorem. Powinni tego zakazać (chodzenia do roboty), muszą być jakieś priorytety :)


  • DST 54.20km
  • Czas 01:51
  • VAVG 29.30km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 223m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kolejny test crossoemerytalny

Środa, 16 sierpnia 2017 · dodano: 16.08.2017 | Komentarze 18

Średnia może być myląca. Nie kręciłem dziś szosą, a crossem, który wciąż pozostaje moim życiowym dylematem. Biję się cały czas z myślami, czy nie kupić nowego niedrogiego sprzętu, którym nie bałbym się wjechać gdzieś w las, bez obawy, że na przykład koło stanie się niezależną częścią względem ramy. Jednak póki co wybrałem wersję oszczędną i oddałem staruszka na szybki serwis, tam po raz kolejny wymieniono mi linki, pancerze, wyprostowano tylną przerzutkę i dokręcono na maksa korbę. Jednak wolę wydać dwadzieścia kilka zeta niż półtora tysiaka. Póki co rower działa - jak długo? Nie mam nie tylko zielonego, ale i koperkowego, już nie mówiąc o malachitowym, pojęcia. Trzymam kciuki, dziś dodatkowo na kierze :)

Do testowania crossa zmusiła mnie pogoda - według prognoz po dziesiątej miało lunąć, a i też zagrzmieć. Wymyśliłem sobie, że zrobię taktyczne trzy dyszki, a następnie - jeśli nie będzie padać - dokręcę do pięciu. I pewnie tak bym zrobił, ale w Luboniu wyskoczył mi zza pleców szoszon, pozdrawiając i wewnętrznie zmuszając do przykręcenia tempa (no bo jak to tak mnie wyprzedzać?) a finalnie - gdyż jednak się zaczęło lekko rozpogadzać - do zrobienia pięciodyszka jednym rzutem. Kolega okazał się sympatycznym kompanem, więc razem pokręciliśmy 3/5 z mojej trasy, przez Luboń, Mosinę, Dymaczewo, Łódź, by w Stęszewie się rozdzielić - ja na Poznań, on dalej w kierunku Dopiewa. Tempo nie było jakieś wielkie, ale moim czołgiem musiałem się napocić, żeby jechać równo, co się udało, a przy okazji podzieliłem się swoim doświadczeniem w temacie omijania DDR-ek sprytnymi objazdami. Tu uważam się już za eksperta klasy światowej :)

No i znów ktoś sam z siebie przyznał, że tu wieje niemal zawsze w twarz. Ha! :) Choć nie powiem, gdy kręciłem już solo to ostatnie pięć czy sześć kilometrów wiatr nie przeszkadzał, a przez kilka momentów pomógł.

Lunęło dopiero, gdy byłem już w domu, więc śmiało mogłem wybrać dziś szosę. Jednak nie żałuję, głównie przez fakt, że przetestowałem stan crossa przy ciut mocniejszym pedałowaniu i odpukać działa. Puk, puk... :)


  • DST 52.00km
  • Czas 01:45
  • VAVG 29.71km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 291m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

PoPo(wrocie)

Wtorek, 15 sierpnia 2017 · dodano: 15.08.2017 | Komentarze 7

No to wróciłem do tego trzeciego świata. Na szczęście nomenklatura ma związek jedynie z wczorajszym wpisem :) Taktycznie powrót nastąpił dzień przed zakończeniem długiego weekendu, bo poruszanie się dziś czymkolwiek po drogach lub torach z gór to misja jedynie dla miłośników węchowo-organoleptycznej lub puszkowo-korkowej integracji z resztą narodu. Ja do nich nie należę, co raczej zaskoczeniem chyba nie jest :)

Dostałem dzięki temu jeszcze jeden dzień na przejście z jednego stanu w drugi - do pracy dopiero jutro, więc dzisiaj czas na mentalne przygotowanie do pojawienie się w niej. Coś jak odwszawianie, tylko odwrotnie :) Solidnie się wyspałem, wystartowałem po małym śniadaniu i sporej kawie, czyli przygotowany do jazdy odpowiednio. Ruszyłem na wschód, trasą w tę i z powrotem - z Dębca przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Rogalinek, Rogalin do Radzewic, tam nawrotka. Jechało się fajnie, z małym "ale". Tu wyjątkowo oddam głos szoszonowi, z którym chwilę kręciłem koło Rogalina. Po zwyczajowym pozdrowieniu usłyszałem:

- Ale wieje, no nie?

Cóż, nie ja zacząłem :)

Gnoiło dziś, wmordewindowo i z boku. Jestem znów w WLKP :)

Przez to zabrakło trochę do średniej, ale i tak było spoko. Rowerzystów sporo, samochodów mniej, ale oczywiście nie zabrakło bezmózgowia w postaci TeDzia (tępa dzida) w jakimś Suzuki cośtam, co niby wygląda jak terenówka, która wpieprzyła mi się w Puszczykowie pod koła z podporządkowanej.


A już z innej beczki - w końcu udało mi się przejechać Pendolino. Odbytu toto nie rwie, ale trzeba przyznać, że sunie po szynach cicho i szybko. Dostaliśmy kawę gratis, a obsługa była niepokojąco miła :) Jedynie co mnie irytowało to Chopin drący klawisze na każdej stacji, na szczęście nie było ich dużo. W sumie - na plus. Ale żeby jazda takim czymś miała być wartością samą w sobie - no nie bardzo.




Trzy Światy

Poniedziałek, 14 sierpnia 2017 · dodano: 14.08.2017 | Komentarze 14



Świat Pierwszy


Z niego wyruszyłem. Rano, we mgle, z widokiem wzmacniającym pamięć, bo żeby uświadomić sobie co przedstawia, trzeba było sięgnąć daleko do zasobów własnego mózgu. Wcale nie był to zły świat – za to idealny do kontemplacji. Gdzieś po drodze uciekł przede mną czarny bocian, a praktycznie przez większość czasu jechałem wzdłuż Bobru, więc dźwięk płynącej rzeki jakoby wymusił na mnie odłączenie wszelkich dousznych muzycznych „dopalaczy”. Ten świat znajdował się wzdłuż linii: Jelenia Góra – Łomnica – Wojanów – Bobrów – Trzcińsko – Przełęcz Karpnicka.


Świat Drugi


Zaczął się, jakby magicznie, dokładnie na samej górze Przełęczy. Ktoś zdjął z niej zasłonę i nagle rzeczywistość zyskała barwy, a krajobraz pozwolił na urealnienie się gór. W tym momencie dostałem mentalnego kopa i postanowiłem (gdyż wcześniej planu na dalszą drogę nie miałem) po zjeździe do Karpnik zaatakować Przełęcz pod Średnicą, która do AŻ takich łagodnych nie należy. Należy bardziej do OCH takich :) Wspinaczka została nagrodzona nie tylko jak zwykle rewelacyjnym zjazdem do Kowar, ale również widokami z tego Świata.

Był on dłuższy od pierwszego, Nie narzekałem. Może jedynie wiatr w nim był zdecydowanie zbyt wielkopolski, bo na odcinku od Kowar do Karpacza zostałem kilka razy dosadnie potargany, a na innych tylko trochę mniej. Cóż, na cztery dni kręcenia po górach ten jeden z wmordewindem można uznać za błąd statystyczny.

Z Karpacza zawinąłem się szybciej, niż tam się pojawiłem. W sumie to logiczne, bo miałem w dół, ale bardziej było to wynikiem widoku typowego, długoweekendowego korka. Drugi Świat trwał do granic Miłkowa i Sosnówki.







Świat Pierwszy


Wrócił z zaskoczenia na chwilę. Zabrał mi widok zbiornika wodnego w Sosnówce – i mam wrażenie, że nie był to przypadek, gdyż kilka dni temu w tych okolicach dopadła mnie ulewa, przez którą też mało co zobaczyłem. Temat do zbadania. Ja jednak okazałem się sprytniejszy i skręciłem w kierunku Staniszowa.

Świat Drugi

W nim już pozostałem, przynajmniej do końca wyjazdu. Po wdrapaniu się do wspomnianej miejscowości znów zobaczyłem słońce, góry, a nawet pałac na wodzie – jakkolwiek ta nazwa jest zdecydowanym nadużyciem. I zjechałem do Jeleniej.



Świat Trzeci


Obejmuje całą niegórską rzeczywistość. Jest zdecydowanie najbrzydszy i połączony z codziennym poświęcaniem cennego czasu na rzeczy kompletnie nieistotne, takie jak praca. Niestety, to właśnie do niego przyszło zaraz wracać. Mam jednak teorię, iż nie jest on prawdziwy. I tego się trzymajmy :)

PS. Ten, starutki już filmik, zawiera spory kawałek opisywanej dziś trasy.

Kategoria Góry


Szklarska, czyli klasyczny klasyk

Niedziela, 13 sierpnia 2017 · dodano: 13.08.2017 | Komentarze 7

Dziś trasa, którą przejechałem już w życiu bez mala kilkaset razy. Uzbierało się od bachora bowiem tych wjazdów do Szklarskiej Poręby, choć nie ma co ukrywać, że jakoś bardziej wolałem zjazdy. Dziwne, prawda? :)

Trasa owa jednak ewoluowała, niczym od pantofelka po ministra Błaszczaka. Choć to może nie do końca trafiony przykład, z pewnych względów :) Generalnie jednak to, co załączam na mapce jest jak na moje optymalnym sposobem, żeby się zmęczyć, a i cieszyć w miarę sympatycznym zjazdem. Latem inna wersja nie ma sensu, bo watahy turystów w puszkach i bez nich korkują całkowicie miasteczko i żeby ich uniknąć należy się wspiąć do samej góry, czyli na wysokość stacji PKP i kawałek dalej doznać rozkoszy rozpędzenia się do milusich prędkości, mimo terenu ściśle zabudowanego.

Trasa w szczegółach: Jelenia Góra - Cieplice - Trasa Czeska - Piechowice - Szklarska Poręba Górna do samej góry, z zaliczeniem skoku w bok do Kruczych Skał - zjazd od "Oka" (stara nomenklatura, ciekawe czy owa przychodnia jeszcze istnieje?) do Szklarskiej Dolnej - Piechowice - Sobieszów - Podgórzyn - Jelenia Góra. Jedyne co mnie zdziwiło to znikoma ilość kolarzy. Szoszonów widziałem ze dwóch, a podczas podjazdów w Szklarskiej wyprzedziłem kilkuosobową grupę ambitnych sakwiarzy. Poza tym - dwukołowa pustynia. Ale może to ja już jestem spaczony wielkopolskimi weekendowymi tłumami?

Zdjęcia jak zwykle podczas tego wyjazdu czterech liter nie urwą. Widoczność raczej słaba, a słońce wychodziło rzadko.






Tak wygląda kłamstwo s... Nie, nie, nie to skojarzenie :) Szklarskie. podczas wspinaczki. Było co najmniej 17 km/h! :)

A tak 60 km/h "z rąsi" :)

Zamek Chojnik twardo stoi na straży Jeleniej Góry.

No i w końcu zaczynają się dożynki! W tym roku inauguruję kolekcję od wersji górskiej :)

Kategoria Dożynki!!! :), Góry


Trollowanie miedziańsko-rudawskie

Sobota, 12 sierpnia 2017 · dodano: 12.08.2017 | Komentarze 12

Dziś już było sympatyczniej niż wczoraj, co oznacza, że przejechałem całość o suchej stopie, co prawda kosztem silniejszego wiatru, ale rachunek wyszedł w sumie na plus. Generalnie zachciało mi się jednego kierunku, który dość szeroko opisałem TU ponad rok temu, jak wiem - i co jest bardzo miłe - inspirując kilka osób do odwiedzenia prawie umarłego miasteczka o nazwie Miedzianka. Wtedy zabrakło mi tylko jednego - czasu na dokończenie pożyczonej książki Filipa Springera "Miedzianka. Historia znikania". Teraz mam już ją na własność i jestem w trakcie pochłaniania, co zachęciło mnie do powrotu w te okolice i przyuważenie miejsc, które nieświadomie ominąłem.

Ruszyłem po dziewiątej, trasą, którą również uwieczniłem, na TYM filmiku. Szczegółów odcinka Jelenia Góra - Bobrów - Trzcińsko - Janowice Wielkie - Miedzianka opisywał więc nie będę, a już na pewno nie zamierzam opisywać sapania, które wydawałem z siebie na samym jego końcu :) W zamian kilka fotek z moich (bo uwielbiam je od dziecka) Rudaw:




O właśnie, browar. Jak pewnie wiadomo powstał całkiem nowy budynek, jak na moje średnio pasujący do otoczenia, jednak smak piwa to rekompensuje :) Mnie interesował ten pierwotny, który jeszcze cudem stoi, a może bardziej - broni przed całkowitym rozsypaniem.

Oczywiście nie omieszkałem podjechać pod nową wersję i cyknąć widok, choć niestety dziś z warunkami wciąż nie było najlepiej. Jednak rudawskie cycuchy stoją tam, gdzie stać mają :)

Na szczycie Miedzianki znajduje się niezbyt ładny budynek, który kiedyś był knajpą o nazwie Schwarzer Adler, stanowiący kulturalne centrum miasteczka, oczywiście za czasów niemieckich. Jako że Miedzianka (wtedy Kupferberg) była przykładem niemieckiego porządku, a jednocześnie kurortem, II Wojna Światowa łagodnie się z nią obeszła. Mieszkańcy nie interesowali się polityką, polityka nimi. Do czasu - gdy wojska niemieckie uciekały w panice z tych terenów, przynieśli informacje o tym, co wyczyniają radzieccy żołnierze z kobietami. I właśnie w tej knajpie powiesiła się pierwsza z kobiet, która wolała to od nadchodzącej rzeczywistości. Po niej przyszedł czas na następne.

Pozwiedzałem jeszcze kilka miejsc i kontent zawróciłem. Ze smutną refleksją na temat tego miejsca. Te mury, które pozostały, widziały zdecydowanie zbyt wiele smutku, zafundowanego sobie wzajemnie przez trzy narody.

Zjazd był zacny, sześć dych weszło bez pedałowania, a można było więcej, jednak moje zmasakrowane klocki hamulcowe wołały o rozsądek. Wróciłem do Janowic i skierowałem się ku Przełęczy Karpnickiej, a następnie wykonałem kółko: Karpniki - Krogulec - Mysłakowice - Jelenia Góra, zahaczając lekko o Karkonosze, niestety bardziej mgliste niż widokowe.


A na koniec smaczek wyjazdu. Troll!!!!! Odnaleziony w Janowicach. Już myślę o zmianie awatara :)

Wpis znów na szybko, bo na wolnym mam mniej czasu niż pracując. Ot, paradoks :) Obiecuję niedługo nadrobić bikestatsowe zaległości.

Kategoria Góry