Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197915.40 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2014

Dystans całkowity:1449.77 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:47:33
Średnia prędkość:30.49 km/h
Maksymalna prędkość:56.40 km/h
Suma podjazdów:4335 m
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:55.76 km i 1h 49m
Więcej statystyk
  • DST 57.40km
  • Czas 01:50
  • VAVG 31.31km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 208m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jesień do życia

Niedziela, 19 października 2014 · dodano: 19.10.2014 | Komentarze 4

Ależ piękna dziś była ta jesień! Słonecznie, praktycznie bezchmurnie, ciepło i kolorowo - już niestety gasnąca zieleń pięknie komponowała się z barwami spadających liści. Jedynie wiatr mógłby trochę odpuścić, ale nie ma co narzekać - przynajmniej kierunek miał dziś w miarę stabilny - południowy z odchyłami. Nigdy nie uważałem się za jakiegoś homo- czy heteropatę, ale chyba słoneczne endorfiny zrobiły swoje i jechało mi się bardzo przyjemnie. Nienormalne jak na mnie ;)

Postanowiłem poeksperymentować z nową trasą i zamiast za Żabnem jak zwykle wjechać na górkę w Sulejewie skręciłem w prawo, w kierunku na Grzybno. To było to - w końcu mogłem doznać przyjemności jazdy po nieeksplorowanym jeszcze przeze mnie terenie, co prawda było tego może z osiem kilometrów, ale zawsze coś. W samym Grzybnie jest fajny moment, gdy jedzie się drogą między dwoma stawami - na mapie wygląda to jak przeprawa promem. Aż się prosi o wykorzystanie tego marketingowo, nie wiem, poprzez nazwanie tego Zadupiem Dwóch Stawów czy jakoś, zamiast pozostawianiem terenu niechlujnie zarośniętego.

Okazało się, że droga ma swój finisz w Pecnej, więc wróciłem już trasą, którą dobrze znam, choć przedtem jeszcze skręciłem na Iłówiec, gdzie zrobiłem kółko i nawróciłem. W końcu miałem wiaterek w plecy i jechało się fajnie, aż do Mosiny, gdzie jak zwykle czekał mnie koszmar tamtejszego DDR-a, zaprojektowanego przez jakiegoś imbecyla, dla którego połączenie ruchu rowerów, pieszych, parkingów, wyjazdów ze sklepów i posesji oraz niebezpiecznych skrzyżowań z podporządkowanych złożyło się w jedną paradoksalną całość. Dziś nawet kawałek na nim byłem, bo z drugiej strony pięknie kwitną moje ulubione znaki zakazu pedałowania, ale 200 metrów dalej musiałem z okazji zamkniętego kawałka z dużą prędkością wlecieć na szosę, jadąc pod prąd, bo z powodu krawężnika wjechać z powrotem  już się nie dało. Olałem zakazy i kręciłem dalej po normalnej, cywilizowanej drodze.

Dojeżdżając spokojnie do domu mijałem tabuny rowerzystów, ewidentnie rozpoznając kto jeździ z okazji niedzieli, a kto regularnie - tych pierwszych pozdrawiałem podziwiając jak męczą się na kostkowym koszmarku ścieżkowym w Luboniu, tym drugim kiwałem głową z uznaniem za wybranie asfaltu.

A na koniec dwa zdjęcia z Lasku Dębińskiego, bo zrobiliśmy sobie z Żoną solidny, dziewięciokilometrowy spacerek. Niestety takie foty już chyba ostatnie w tym roku...





  • DST 52.20km
  • Czas 01:41
  • VAVG 31.01km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 59m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Póki żyję - piszę :)

Sobota, 18 października 2014 · dodano: 18.10.2014 | Komentarze 5

Rzadko się zdarza, że wszyscy naraz zostają zwycięzcami. No, chyba że na paraolimpiadzie. Dziś jednak mogę przyznać laur pierwszeństwa zgodnie wszelkim możliwym prognozom pogody, z których każda pokazywała odmienny kierunek wiatru. Bo właśnie tak było w praktyce, oczywiście moim kosztem, bo co ja w jedną stronę to podmuch ze mną, oczywiście w pysk, z małymi wyjątkami. Choć trzeba przyznać, że w końcu się ustabilizował - gdy jechałem z zachodu wiało już tylko i wyłącznie z południowego wschodu, na szczęście niezbyt silnie. Ale przyznać trzeba, że dzięki temu wzrosła mi motywacja i jestem zadowolony, że w miarę jakaś średnia została wykręcona.

Trasę zrobiłem dziś jedną z rzadziej używanych, początek klasycznie do Dopiewa, potem skręt na Więckowice i powrót przez Wysogotowo. Wczoraj przegrałem z deszczem, dziś już na szczęście zacząłem jedynie w lekkiej mżawce, która zanikła podczas jazy, temperatura wciąż rewelacyjna, do tego lekka mgiełka tworzyła idealny klimat do słuchania bardziej refleksyjnej muzy niż niemal codzienny death metal - trafiło dziś na nową płytę Suzanne Vega (polecam).

Na koniec mój wczorajszy znaleziony smaczek podczas spaceru do pracy. Komentować za dużo chyba nie muszę, wystarczy spojrzeć na autograf, który zostawiła istota "prowadząca" ten pojazd - w prawym dolnym rogu przedniej szyby. No cóż, jak widać umiejętność czyszczenia garów i gotowania rosołu niekoniecznie musi się przekładać na zdolność do używania mózgu, a także parkowania.

PS. Jakby po tym wpisie nie pojawiły się kolejne to prawdopodobnie dopadły mnie bojówki feminazistowskie :)





  • DST 51.40km
  • Czas 01:40
  • VAVG 30.84km/h
  • VMAX 53.70km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 182m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sezon mgielny rozpoczęty

Czwartek, 16 października 2014 · dodano: 16.10.2014 | Komentarze 10

Gdy wyjeżdżałem rano lekko po ósmej to mgły jeszcze szczelnie otaczały ulice, więc chowając głęboko własną dumę założyłem zaopatrzony w zabawne światełko z tyłu kask z Lidla, który najczęściej widzę obowiązkowo przekręcony na pół czaszki w jedną stronę i z wystającymi paskami u "chodnikowców" maści wszelakiej. Ale z racji wspomnianego światełka i ja takowy posiadam, co przyznaję bez bicia, mimo że zabiera mi jakieś 20% z kategorii "pro" w ocenie mijanych szosowców :) Póki co nie zdecydowałem się jeszcze na zakup pomarańczowej kamizelki odblaskowej, choć trzeba przyznać, że abstrahując od walorów wizualnych rodem z czasów budowniczych PRL-u jest to rzecz przydatna. Wszystko przede mną - ale wtedy chodniki moje :)

Pojechałem dziś "kondomikiem" bez żadnych nowości - korki w Luboniu, wciąż coraz bardziej dziurawa tarka w Krosinku, magicznie niewidoczny dla mnie zakaz jazdy rowerem na kilometrowym kawałku drogi za Stęszewem, sznurek nad sznurkami w Komornikach - to zwykła codzienność tej trasy. Ale cieszę się, że udało mi się znów wykorzystać moment bez deszczu i jeszcze miałem okazję ją przed atakiem jesiennej masakry zaliczyć. Zobaczymy jak będzie z kolejnymi dniami.



  • DST 53.22km
  • Czas 01:43
  • VAVG 31.00km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 148m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Międzydeszczowo

Środa, 15 października 2014 · dodano: 15.10.2014 | Komentarze 0

No to czy chcemy czy nie chcemy (a nie chcemy) przyszła w końcu jesień w swojej brzydszej odmianie. Wczoraj pokonał mnie deszcz, dziś rano było już przyjemniej, ale mokre liście leżące na ziemi plus szosa to nie jest najbardziej pożądane połączenie - choć obyło się dziś bez nieprzyjemności, głównie jednak dzięki temu, że szerokim łukiem omijałem wszelkie możliwe nieszczęścia (czytaj: ścieżki). Za to temperatura na poziomie niecałych piętnastu stopni oraz duże zachmurzenie to to, co mi zdecydowanie odpowiada. No i wiatr, który w końcu nie męczył, więc średnia dziś już była ok, choć gdyby nie kwitnący remont w Mosinie to skończyłoby się lepiej.

Miałem za to klasyczne już problemy z niezbędną aplikacją każdego widza TVN i abonenta T-Mobile, czyli Endomondo. Zbuk mi świadkiem, że próbowałem się z nią dogadać: "Ciu, ciu, ciu, śłonećko nie świeci Endziowi?", "zia duzio chmurek?", "ti ti ti" czy "kupka?". Niestety, albo Endo wyczuło nieszczerość moich myśli, albo po raz kolejny potwierdziło się, że nie nadaję się na niańkę krzewiącą infantylizm wśród niedorozwiniętych bachorów i finalnie zżarło mi dziś ponad 6 kilometrów na 50 z okładem. Choć dzięki temu mam dowód, że jednak istnieje mniejsza i większa połowa, bo w jedną stronę tą samą trasą wyszło mi na wykresie 20 km, a w drugą 26 :) Strava za to zrobiła mi wymaz niemal prawidłowo, zjadając tylko kilometr.




  • DST 53.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 235m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Starołęcka. Więcej przekleństw nie będzie

Poniedziałek, 13 października 2014 · dodano: 13.10.2014 | Komentarze 4

Mógłbym w tym miejscu puścić jakąś rozłożystą i kwietną wiązankę, ale ograniczę się znów tylko do jednego, najgorszego ze wszystkich przekleństwa: Starołęcka! Ta cholerna ulica zabija we mnie wszystko: chęć jazdy, motywację, no i oczywiście średnią. Najgorsze jest to, że nie mam jej jak ominąć jeśli jadę w kierunku wschodnim - chyba że kierując się kilkanaście kilometrów na... południowy zachód. Jeszcze niedawno był jeszcze przejazd za Laskiem Dębińskim wiaduktem nad Wartą, ale został on zaspawany, bo - uwaga - po kilkudziesięciu latach istnienia tam kładki dla pieszych PKP stwierdziło, że zagrożeniem tam nie są kilkuset tonowe pociągi, tylko piesi i rowerzyści... W linii prostej byłyby dwa kilometry, tak jest ponad pięć. A czemu kładki już nie będzie? Bo nie.

A sam trening to po prostu pięć dych zrobionych ze słabiutką średnią, ale na tej trasie (Krzesiny, Tulce, Siekierki i z powrotem) to standard, bo zakrętów tam tyle, że podczas niejednego górskiego przejazdu tak się nie napracuję kierownicą jak tu. W Tulcach miła niespodzianka - ruch wahadłowy. Tak, nie pomyliłem się, naprawdę miła, bo okolice zjazdu koło kościoła to dotychczas był krajobraz księżycowy, teraz za to się zabrali i jest nadzieja, że już nie będę po przejeździe tamtędy robił kompleksowego przeglądu roweru :)



  • DST 52.05km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.62km/h
  • VMAX 52.70km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 121m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maratonu ani widu :)

Niedziela, 12 października 2014 · dodano: 12.10.2014 | Komentarze 5

Dziś w Poznaniu maraton, czyli znów paraliż miasta, na szczęście tym razem ktoś, kto planował całe to zamieszanie zrobił to z użyciem mózgu, bo w niedzielę, a nie jak ostatnio w przypadku spędu rowerowego w sobotnie godziny szczytu. Na szczęście też trasa nie haczyła o moje rejony, więc na oczy nie widziałem żadnego maratończyka :) A co do mojego podejścia do imprez tego typu to chyba już jest ono znane, a tu mam jeszcze większy problem niż w przypadku imprez kolarskich - bo w ich przypadku z powodu różnych rodzajów rowerów i ograniczeń terenu nie da się zorganizować stukilometrowego przejazdu lasami i polami, tymczasem biegacze? Osobiście nienawidzę biegać, robię to ewentualnie tylko zimą, ale nawet wtedy staram się omijać asfalt przez te dziesięć kilosów - a samemu skazywać się na czterdzieści po asfalcie? Jak dla mnie samobójstwo. No i element ostatni, który irytuje mnie najbardziej - "zawodowi amatorzy", czyli ludzie, którzy z udawania amatorów zrobili sobie sposób na zarabianie kasy, jeżdżąc po całym świecie i trzepiąc grubą kasiorę. Od początku wiadomo, że wygrają, bo robią to seryjnie, więc gdzie ta zdrowa rywalizacja? Na koniec jeden pozytyw i plus na rzecz maratonu "nożnego" względem "pedałowego" - tu nie mam śmiałości napisać nic na temat lansu, bo zrobić nawet stówę rowerem da radę większość, ale przebiec 42 kaemy - to już naprawdę coś.

Ok, dawka żółci zaaplikowana, czas na pozytywy :) Uwielbiam jeździć rowerem w niedziele. Mały ruch, na wsiach spokój, chyba że trafi się akurat na czas wyjazdówki z kościołów, wtedy bywa różnie. Ale dziś naprawdę fajnie mi się pedałowało, bez spinki, bez walki o średnią, po prostu niedzielnie. Zrobiłem "samochodzik" przez Skórzewo, Dopiewo, Trzcielin i (w końcu przejezdne!!!) Komorniki. Pół drogi z muzyką, drugie pół z nowym audiobookiem, spokój, cisza - rewelacja. Szkoda tylko, że liści już więcej na ziemi niż na drzewach...



  • DST 54.00km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 52.70km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 280m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z ciężką głową

Sobota, 11 października 2014 · dodano: 11.10.2014 | Komentarze 4

Po wczorajszym mega fajnym spotkaniu urodzinowym ze znajomymi dziś rano musiałem lekko podochodzić do siebie zanim ruszyłem, więc start był trochę później niż zazwyczaj, czyli przed dwunastą. Nie ma co, nie byłem w najlepszej formie na bicie rekordów i to widać po dzisiejszej średniej. Ale chyba jestem wytłumaczony :) Do tego znów dałem ciała jeśli chodzi o dopompowanie dętek - jakoś nie potrafię ogarnąć tematu właściwego podejścia do obsługi wentyli Presta - czasem uda się tak, że powietrze trzyma tydzień, czasem schodzi tego samego dnia - i tak stało się dziś. Zastanawiałem się czemu tak ciężko mi się jedzie, bo wiatr nie był wystarczającym powodem, ale zanim znalazłem przyczynę już byłem niemal na mecie.

Zrobiłem klasyczne już kółeczko z pętelką przez Krzesiny, Robakowo, Śródkę i Tulce. O dziwo kolarzy jak na tak ładny dzień mało, w sumie minęła mnie tylko po drugiej stronie jakaś kilkunastoosobowa grupa kolarska z samochodowym pilotem. Kulturalni, bo wszyscy ładnie łapki w górę na moje pozdrowienie :) Z "atrakcji" - wczoraj skończył się terminowo remont torowiska, o którym pisałem ostatnio. Z ciekawością nastawiałem się na równiutki przejazd, a nie krajobraz wulkaniczny jak do tej pory. No i niestety - zawód. Jest jak było, są tylko nowe szyny... Jestem na nie.



  • DST 123.00km
  • Czas 03:56
  • VAVG 31.27km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 521m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Co ma stary piernik do wiatraków, czyli urodzinowa seta :)

Piątek, 10 października 2014 · dodano: 10.10.2014 | Komentarze 2

Jakby nie patrzeć urodziny ma się tylko kilkadziesiąt razy w życiu, więc staram się je wykorzystywać zawsze na maksa. No bo w końcu to zawsze jakaś motywacja do zrobienia czegoś ponad. Dziś więc, jako że miałem zaklepane wolne, a na wieczór plany, postanowiłem zrobić coś z sobą i z przedziałem godzinowym 10-14. Oczywiście rowerowo! Wiatr według każdej z prognoz wszędzie inny, ale jednak udało mi się wymyślić jedyny słuszny kierunek: Śmigiel. To małe, ale dość urocze zadupie pamiętam z czasów, gdy udzielałem się w pewnym stowarzyszeniu miłośników kolei i walczyliśmy o niezamykanie wąskotorówki na trasie Stare Bojanowo - Śmigiel - Czacz. Niestety, kilka lat potem, gdy już ze stowarzyszeniem nie miałem kontaktu, kolejka skończyła swój żywot. Wielka szkoda.

Tak więc podróż sentymentalna, choć rowerem w tych rejonach jeszcze nie byłem - zawsze skręcałem wcześniej lub zmieniałem plany. Dziś postanowiłem konsekwentnie dotrzeć do celu, choćby nie wiem co. Trasę chciałem mieć w miarę możliwości zróżnicowaną, więc ruszyłem najpierw na Mosinę i Dymaczewo, w którym skręciłem do Będlewa i korzystając z czasu postanowiłem w końcu skręcić w kierunku tamtejszego pałacu. Widać, że powoli zaczyna coś tam się dziać, bo teren parkowy jest ładnie zagospodarowany, choć sam budynek jeszcze wymaga sporej roboty, żeby można było do niego zapraszać turystów. No i w sumie ja żadnego dziś tam nie widziałem :) Okrążyłem, zrobiłem fotkę i ruszyłem dalej.

Dojechałem do krajowej piątki i zacząłem na otwartym terenie odczuwać upierdliwość wiatru, który nie był co prawda specjalnie mocny, ale wymęczył mnie atakując non stop - głównie w twarz, ale były też chwile gdy był "tylko" boczny, co jak wiemy wcale nie jest przyjemniejsze. Gdzieś za Głuchowem natrafiłem na znajomy, bo już kiedyś go fotografowałem, samotny wiatrak. No nie mogłem się nie zatrzymać :)

Ominąłem zjazd na Kościan i na jakimś rondzie zacząłem się zastanawiać którędy na Śmigiel, bo drogowskazów uświadczyć nie można było. To znaczy były, ale jak już się losowo skręciło tam, gdzie się wydawało. Dla pewności zatrzymałem jakiegoś miejscowego i zapytałem. I co? Trafiłem na niemowę - ma się to szczęście :P Ale pan wykazał się umiejętnościami gestykulacji, naprowadził dobrze, więc w tym miejscu bardzo mu dziękuję.

W końcu się udało - Śmigiel. Miasto wiatraków, bo taki jest oficjalny slogan reklamujący miasteczko I faktycznie były, choć niełatwo je wypatrzyć, a już dojechać szosą to niezła zabawa. Prowadzi bowiem do nich "ulica", czyli kawałek szutru pod górkę, która jednak warto pokonać, bo dwa grubasy na górze prezentują się imponująco. Zresztą - oto zdjęcie 1:1 w porównaniu z rowerem.

Dotarłem do centrum, kupiłem wodę i bułeczki, usiadłem, odebrałem kilka życzeń i delektowałem się wolnym. Pogoda piękna, gdyby nie spadające liście to istne lato, do tego leniwe miasteczka zawsze na mnie dobrze działają, więc relaks miałem pełny. Pokręciłem się jeszcze troszkę, cyknąłem fotkę imponującego kościoła i postanowiłem wracać.


Nie chciałem wracać tą samą drogą, więc w Czaczu poleciałem intuicyjnie na prawo. Zatrzymał mnie jeszcze na chwilę bardzo specyficzny kształt tamtego kościoła - takiego jeszcze nie widziałem, więc postanowiłem "sfocić".

Jazda inną trasą żarła fajnie aż do Kościana. Jechałem przez pola, małe wioseczki, osady i nawet pod wiaduktem kolejowym. Miła odmiana od "piątki". Miałem zamiar tak właśnie kontynuować jazdę, kierując się na Czempiń, ale... Kościan mnie pokonał. Zero drogowskazów, jazda jak w Indiach, każdy stara się wepchać - koszmar. Dwa razy źle skręciłem, więc musiałem zawracać, do tego usłyszałem mój ukochany dźwięk klaksonu od jakiegoś dziadka pierdzącego na skuterku, który chciał mnie zmusić do jazdy "ścieżką", czyli podzielonym na pół chodnikiem z kostki. Dałem mu wykład podczas jazdy co myślę o takim naszym narodowym zachowaniu, czy dotarło nie wiem, bo reakcja była zerowa. Podsumowując: uznaję Kościan za wiochę nad wiochami, i w mojej osobistej klasyfikacji dziś wyprzedził on nawet Luboń.

Okazało się, że dojechałem - sam nie wiem jak - znów do "piątki". Cóż było robić - ruszyłem tą samą drogą, tym razem mając wiatr czasem w plecy, ale głównie z boku. Trochę już robiło się nudno, więc skończyłem słuchać audiobooka i zapodałem sobie nowego Slipknota - i to był strzał w dziesiątkę. Motywacja wzrosła o 666% :)

Zmieniłem końcówkę, czyli nie skręciłem na Będlewo, tylko dojechałem do Stęszewa i do końca już w dużym ruchu. Ze średnią nie jest źle, a nawet jak na stówę to całkiem ok. Generalnie - fajny wyjazd. Choć 100 kilosów pewnie pyknęło ostatnie w tym roku...





  • DST 53.40km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.23km/h
  • VMAX 53.90km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 154m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Władcą Mostka nie ma żartów

Czwartek, 9 października 2014 · dodano: 09.10.2014 | Komentarze 0

Z duszą na ramieniu postanowiłem dziś sprawdzić jak przedstawia się sytuacja na remontowanym mostku w Czapurach, gdzie od kilku miesięcy jest jakiś kosmiczny objazd, którego jeszcze nie miałem okazji przerabiać. Zanim to się jednak stało to ruszyłem w obowiązkowych korkach przez Luboń i Puszczykowo do Mosiny, gdzie wbrew podmuchom wiatru skręciłem na Rogalin i Radzewice. Wróciłem swoimi śladami i zdziwiony ilością kolarzy o tej porze w dzień roboczy pędziłem na wspomniane Czapury. Tak jak gdzieś wyczytałem jest tam wydzielony pas dla pieszych i (chyba) rowerzystów otoczony w miarę przejezdnym piaskiem, więc objazd można sobie darować, ale za to na samym jego środku powolnym krokiem toczył się PAN INŻYNIER. Capslock w tym miejscu jest zupełnie zamierzony i adekwatny, bo mimo, że PAN INŻYNIER-WŁADCA MOSTKU widział, że oprócz niego nie ma nikogo, a ja chciałbym jednak bez zsiadania z roweru pokonać wolnym tempem ten kawałek, to szedł sobie spokojnym krokiem, zupełnie świadomie blokując mi drogę - ach, kocham tę typowo polską cechę zwaną uprzejmością...

Całe kółko udało się poza tym przejechać bez większych przeszkód, z jednym tylko tradycyjnym "ale". W związku z tym, że chyba jeszcze nie wszystkie nagrody Nobla zostały w tym roku wręczone, więc korzystam z okazji i zgłaszam do niej konstruktora ulicy Starołęckiej jako istoty, która jednym projektem niszczy mi psychikę i średnią praktycznie przy każdym przejeździe. Niby to był projektant, a jednak również zgrabny psychiatra :) Dziś na odcinku kilometra (i w Czapurach) straciłem to, o co walczyłem przez pięćdziesiąt, czyli w miarę przyzwoitą średnią.



  • DST 54.25km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.71km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 99m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sulejewo - jeszcze (?) po prostym

Środa, 8 października 2014 · dodano: 08.10.2014 | Komentarze 0

Oprócz tego, że wiatr mnie dziś haniebnie oszukał, udając, że jest południowy, a podczas powrotu robiąc się zachodni, nic mnie dziś nie zaskoczyło. Choć w sumie analizując swoje dotychczasowe doświadczenia powyższe też nie powinno wywołać znaku zapytania z mózgu :)

Kurs w tę i nazad to Sulejewa. W tym ostatnim na górce dopadłem jakiegoś kolarza w koszulce ś.p. grupy kolarskiej Mróz, wyprzedziłem, pozdrowiłem i... musiałem zawracać, bo do pracy trzeba było się szykować. Trochę szkoda, bo chętnie bym trochę zwolnił i pojeździł z kimś na zmiany. No ale cóż, Arbeit macht nicht frei...

A, jedna rzecz zaczęła mnie niepokoić - w Mosinie w okolicach przejazdu kolejowego zakwitły znaki "uwaga objazd" i "budowa wiaduktu". Jeszcze wszystko jest przejezdne, ale czyżby niedługo będę na jakiś rok odcięty od kolejnej trasy? To już naprawdę przestaje być śmieszne, nawet mimo tego, że nigdy nie było... :/