Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 206038.55 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.82 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2018

Dystans całkowity:1738.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:59:04
Średnia prędkość:29.43 km/h
Maksymalna prędkość:62.20 km/h
Suma podjazdów:7406 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:56.07 km i 1h 54m
Więcej statystyk
  • DST 53.60km
  • Czas 01:47
  • VAVG 30.06km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 231m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łubudubnie

Piątek, 31 sierpnia 2018 · dodano: 31.08.2018 | Komentarze 28

Jesień trwa. Chłodno (czyli fajnie), pochmurno (czyli fajnie), wietrznie (czyli niefajnie). W sumie wychodzi więc dwa do jednego, ale to zwycięstwo jakieś takie mało przekonujące. Jednak jeśli się weźmie pod uwagę, że jeszcze niedawno największym problemem było to, że do zrobienia jajecznicy nie trzeba było używać patelni, a jedynie pozostawić jajka na chwilę na dworze, wartość dodana jakby wzrasta :)

Wiatr był mocny, ale w miarę przewidywalny, czyli pomóc nie chciał, ale też nie przeszkadzał non stop, a nawet przez dwa czy trzy kilometry pomagał. Duł z zachodu i południa, więc na swoją ostatnią sierpniową trasę wybrałem lekko zmodyfikowane "kondominium": Poznań - Luboń - Komorniki - Szreniawa - Stęszew - Łódź - Dymaczewo - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań.

Wpadły dziś dwie nowe dożynki. Jedna w Łęczycy, taka... dziadygowa :) Przyznam, zacna.
Rolnik znalazł żonę, czyli dożynki na czasie
A druga, choć pierwsza dziś w kolejności, ze Szreniawy. Tutaj ewidentnie autorom spodobało się "łubudubu, łubudubu, niech nam żyje..." :)
Dożynkowe łubudubu
Jako że dzięki centralnemu i rozsądnemu planowaniu, czyli wklejaniu zdjęć również z PBS, udało mi się zaoszczędzić trochę transferu w tym miesięcu, więc jeszcze kilka fotek z Wielkopolskiego Parku Narodowego, gdzie przedwczoraj wybraliśmy się tym razem we trójkę (ach, te wolne dni w tygodniu, genialna sprawa), robiąc grubo ponad dziewięć kilometrów. Troszkę obrazków znad Kociołka...



...z kibla Napoleona...

...oraz z drugiej strony kąpieliska na Osowej Górze (bo na plażę nie można wejść z psem). 





Ludzi mało, WPN jak zwykle piękny... Jakkolwiek by dziwnie brzmiało hasło "Mosina turystycznie", coś w tym naprawdę jest :) Dwadzieścia kilometrów od centrum Poznania i mamy inny świat.
Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 53.10km
  • Czas 01:49
  • VAVG 29.23km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 280m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rogożynki

Czwartek, 30 sierpnia 2018 · dodano: 30.08.2018 | Komentarze 27

Gdy łopoczące flagi przy pierwszej napotkanej stacji benzynowej pokazały mi kierunek wiatru - z grubsza wschodni, a tak naprawdę zarówno północny, jak i południowy, wiedziałem, że cisnąć dziś nie ma sensu, bo i tak gdzieś (gdzie "gdzieś" oznacza z grubsza dwie trzecie trasy) zostanę przezeń uwalony. Więc spokojnie, tempem wybitnie emeryckim, zrobiłem dawno nietestowany miks - z Dębca przez Hetmańską, Rondo Starołęka, Starołęcką, Czapury, Wiórek, Rogalinek, Rogalin, nawrotka w Radzewicach, znów Rogalin i Rogalinek, następnie Mosina, Puszczykowo, Łęczyca, Luboń i do domu. Dokładnie tak, jak na Relive.

Bardzo, ale to bardzo podoba mi się wyremontowany odcinek Hetmańskiej nad Wartą - gładziutki asfalt (szkoda jedynie, że tylko z jednej strony), dogodny zjazd na dwie strony Wartostrady... Raz jeszcze brawa za (w końcu!) to udogodnienie.
Przej(e)dziem Wartę...
Na Starołęckiej zdziwił mnie dość mały ruch i znaki mówiące o objazdach. Jak się okazało, kilka dni temu nastąpiła tam awaria wodociągu, przez co ulica została częściowo zamknięta dla ruchu, co mnie o tyle ucieszyło, że w ogóle nie przejmowałem się tamtejszą DDR-ką. Nie tylko zresztą ja, bo jednym z niewielu samochodów, które mnie wyprzedziły był.. radiowóz. Widocznie strajk wciąż trwa, bo nawet się nie zatrzymali, a stówka została w kieszeni :)

Z innych atrakcji - w Łęczycy dziadygi tym razem nie było, za utrudnienia miały dziś o dwa koła więcej :/ 
Śmieszka? A co to?
W temacie dożynek już się w sumie poddałem, bo mikro jakoś w tym roku z nimi było. Do dziś. Gęba mi się ucieszyła, bo w Rogalinku upolowałem najbardziej dorodny zestaw tego sezonu :)
Chrumo i muu(do)żynki
Dożynka, wersja z rejestracją
Najlepsza dożynka tego roku
Poziom wykonania - mistrzowski. Zadbano nawet o detale - kierownicę, fotel, a także rejestrację. Brawo, Rogalinek :)
:(:)
}:---
Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 56.30km
  • Czas 01:56
  • VAVG 29.12km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 221m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

F16-wind

Środa, 29 sierpnia 2018 · dodano: 29.08.2018 | Komentarze 16

Kolejny ze wpisów z cyklu "ekspres reporterów". Może wieczorem coś dopiszę, a na pewno dodam Relive, bo na razie nie ma na to czasu.

Dziś jak zwykle walka z wmordewindem, który magicznym zrządzeniem losu zmienił się z południowo-wschodniego w pierwszej, na północno-zachiodni w drugiej połowie wypadu. Legendy do tego, w którym akurat ja kierunku jechałem, chyba nie muszę dodawać :) A trasa to "ślepa kiszka", czyli kompletnie abstrakcyjne COŚ, z domu przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, Jaryszki, Koninko, Borówiec. Kamionki, Daszewice, Babki, Czapury, Głuszynę, Szczytniki, znów Koninko, Jaryszki, Krzesiny, Starołękę i Lasek Dębiński. Jako że filmiku nie ma, zastępczo wklejam na końcu mapkę z Endo.

Przez połowę drogi towarzyszyły mi zamiennie: jeden, dwa i trzy F16. Przypadek? :)

Edit: oto Relive :)



  • DST 57.20km
  • Czas 01:57
  • VAVG 29.33km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 149m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Noce i dnie

Wtorek, 28 sierpnia 2018 · dodano: 28.08.2018 | Komentarze 23

Wczoraj w pracy nastąpił wielki dzień (a w sumie wieczór) - kompleksowy przegląd klimatyzacji, która robiła wszystko, tylko nie to, do czego miała służyć. Co prawda rychło w czas, ale lepiej późno, niż wcale. Zimą będzie chłodzić aż miło :) Jednak jakiekolwiek naprawy w moim przybytku codziennych pracowniczych rozkoszy nie mają jak odbywać się w godzinach jego otwarcia, więc trzeba było spędzić trochę czasu podczas (tym razem padło na mnie, ile można się wymigiwać?) pilnowania pana fachmana, który - trzeba przyznać - zrobił swoje na wysokim (dosłownie) poziomie, coś tam regulując, odsysając, pompując i czyniąc jeszcze masę kosmicznych rzeczy. I tak zszedł czas do północy, a że o tej godzinie komunikacja miejska może i jakaś jeździ, ale korzystanie z niej może skończyć się na przykład małym mordobiciem (raz to przerabiałem, pozdrawiam w tym miejscu narąbanych w trzy dupy debili w szalikach Cracovii, spotkanych kilka lat temu), to miałem akurat dwa wyjścia - stracić iks złociszy na nocną taksę, lub z wiatrem w kłakach polecieć do domu rowerem miejskim. Wybrałem oczywiście bramkę numer dwa, tym samym inicjując dzisiejsze rowerowanie na godnym dystansie nieco ponad czterech kilometrów :)

Oj, tu jak zwykle powinno być dużo cudzysłowów :) Miejski może i pasuje, "rower" mniej, tak samo jak "polecieć". Raczej podpełznąć. Jedyny bowiem dostępny sprzęt piszczał, trzeszczał i skrzeczał tak okrutnie, że pewnie obudziłem połowę Wildy i ze dwie trzecie Dębca. Jednak dumnie - z koszyczkiem, a jak - dotarłem do celu, generalnie chwaląc sobie nocną jazdę po mieście - pusto, cicho, bezpiecznie, a co najważniejsze - bezwietrznie! Czemu nie może być tak za dnia...?

Oto mój nocny bolid na chwilę przed zaparkowaniem. Przyznać trzeba, że stopka działała w nim całkiem sprawnie, jeśli mam szukać pozytywów :)

Za to już dzienna jazda poszła bardziej standardowo, czyli wiało :) Mocno i dziś już nieprzewidywalnie. To znaczy przewidywalnie - niemal ciągle w pysk :) Wykonałem zachodniego cosia, z Poznania przez Plewiska, Skórzewo, Wysogotowo, Dąbrowę, Serosław, Więckowice, Fiałkowo, Dopiewo, Palędzie, Dąbrówkę i Plewiska do domu. Z braku drzew na trasie próbowałem się chować od powiewów w kukurydzy, ale nie pomogło, choć momentami była ona całkiem imponująca :)

Relive tutaj.


  • DST 53.20km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 228m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Fajnie (!) wiało

Poniedziałek, 27 sierpnia 2018 · dodano: 27.08.2018 | Komentarze 13

Uwaga. Pochwalę dziś... wiatr. I to nawet bardzo silny wiatr, który dziś mi towarzyszył. Czemu? Ano bo jak rzadko kiedy był w miarę stabilny co do kierunku i wiał mi w pysk gdzieś przez jedyne 60% jazdy, co jest bardzo, ale to bardzo dobrym wynikiem :)

Momentami urywało łeb, ale i pomagało. Gdyby tak było zawsze, niech mi wieje, niech mnie miażdży, byle w miarę duło w plecki podczas powrotu. Niestety wiem, że miałem okazję załapać się na jeden z wyjątkowych dni wśród roku, a nawet życia spod znaku permanentnego wmordewindu. Dobre i to :)

Trasa to dziś ponownie "kondominium": Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Dymaczewo - Łódź - Stęszew - Szreniawa - Komorniki - Poznań. Jeśli ktoś jak zwykle chciałby się ze mną kłócić i mówić, że było bezwietrznie, niech pogada z kilkoma przydrożnymi drzewami. Póki jeszcze stoją.

Wypad zaskakująco udany, a ja ledwo zipię, tak mnie wymęczono w robocie. Powinni tego zabronić lub dać możliwość wyboru: rower albo praca. I pewnie wielu roba... rodaków o dziwo wolałoby to drugie :)



  • DST 60.20km
  • Czas 02:02
  • VAVG 29.61km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 159m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka pod psem

Niedziela, 26 sierpnia 2018 · dodano: 26.08.2018 | Komentarze 24

Jak wiadomo, klimat umiarkowany to taki, w którym (z małymi jedynie wyjątkami) albo mamy upały, albo marzniemy. Jeszcze trzy dni temu zdychałem z gorąca, dziś... musiałem ubrać pod rowerową koszulkę dodatkową warstwę, a nawet na samym początku żałowałem, że nie zabrałem rękawiczek z długimi palcami. Jednak, ważąc za i przeciw, zdecydowanie wolę te dzisiejsze czternaście stopni niż prawie czterdzieści z ostatniego miesiąca :)

Wiało z zachodu, może niespecjalnie mocno, ale z wystarczającą ilością chłodku, żeby zdemotywować do ciśnięcia. Poddałem się temu grzecznie i po prostu wykonałem swoje, w wersji trasy na zachód, z Poznania przez Luboń, Wiry, Komorniki, Szreniawę, Rosnowo, Chomęcice, Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo, Palędzie, Dąbrówkę i Plewiska do domu (tu Relive). We wspomnianej Dąbrówce przyuważyłem pewną tablicę, przy której aż musiałem się zatrzymać. Otóż, jak się okazuje, w części Nadleśnictwa Konstantynowo, prócz rzeczy oczywistych, takich jak niehałasowanie, nieśmiecenie i niepodpalanie, zakazem objęte jest... spacerowanie z psami. OK, rozumiem jeszcze, respektując archaiczną ustawę o lasach, gdyby zaznaczono, że chodzi o puszczanie ich wolno, bez smyczy, ale zakaz całkowity? Abstrakcja kompletna, w sumie ciekawe, czy zgodna z prawem, bo na przykład uwielbiane przez wszelkie wspólnoty mieszkaniowe tabliczki podobnej treści zostały już zakazane wyrokiem jednego z sądów.

To jeszcze nie koniec czworonożnych tematów. Na granicy Lubonia i Wirów, gdy jechałem dość ruchliwą ulicą Kretą, nagle zauważyłem, że na drogę pakuje się mały szczeniak. Ominąłem go i zacząłem obserwować, kiedy z pobliskich posesji wybiegnie jakiś spanikowany opiekun. Tymczasem... nic. Zero. Zatrzymałem się więc i cofnąłem (na szczęście nic nie jechało) i skierowałem swe kroki ku najbliższemu, hmmm, podwórku, gdzie w międzyczasie pobiegł kurdupel. 

Tam żywego ducha, zacząłem więc najpierw pukać do drzwi i okien, a gdy wciąż była cisza, zajrzałem za płot i zacząłem wołać. Popodziwiałem sobie w międzyczasie dwa rowery z zamontowanymi fotelikami dziecięcymi, dzięki czemu wydedukowałem, że ktoś tu jednak żyje. I faktycznie, po chwili usłyszałem głosy dzieci, a w końcu wyłonił się jakiś dumny tatuś o aparycji lekko skarłowaciałego Sebixa, z puszką w ręku. A tak wyglądał nasz dialog:

- To wasz pies? Proszę go pilnować, bo niemal wpadł mi pod koła.
- ... .
- Przecież ten szczeniak lata wolno, nikt się nim nie opiekuje, zajmijcie się nim, zanim dojdzie do nieszczęścia!
- (foch) No dobra.

Więcej z niego nie wyciągnąłem. Udało mi się też powstrzymać jakimś cudem grubsze słowa, które cisnęły mi się na usta. Pozostaje mieć nadzieję, że coś dotarło, choć mam czarne myśli. Pies był naprawdę śliczny, ale widocznie zahukany, nie chciał nawet do mnie podejść...

A tak wyglądało to od "środka" - szczeniak luzem, ścieżka prowadząca do ruchliwej ulicy niezabezpieczona, właścicieli brak.

Najgorsze jest to, że "opiekunowie" (cudzysłów zamierzony) ewidentnie mają wszystko w dupie, przecież to tylko pies, więc czym się tu przejmować? Nie chcę tu lecieć stereotypami z 500+, ale te nasuwają się tu od razu - widać, że jakaś kasa na remont obejścia jest, dzieci w ilości co najmniej dwóch czy trzech spłodzone, a że geny nieudane i patologia aż w oczy kole? Szczegół. A ten mały kurdupel, jeśli oczywiście dożyje, i tak będzie kochał tych swoich nieszczęsnych dwunogów, jakimikolwiek gnojami by nie byli...

PS. Do pracy i z pracy dziś rowerem miejskim, bo się chłodniej zrobiło, więc dopisuję do ogólnego wyniku.


  • DST 53.05km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 225m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Drogi jak zawsze

Sobota, 25 sierpnia 2018 · dodano: 25.08.2018 | Komentarze 7


Jedna, najważniejsza informacja - nastąpił koniec upałów! Radość przepełnia me serce wielce, da się znów jeździć bez ryzyka wylądowania w R-ce :) Dziś temperatura była nad wyraz sympatyczna, plus-minus dwadzieścia stopni, niebo umiarkowanie zachmurzone, jednym słowem: warunki niemal idealne.

Z tego szczęścia nie chciało mi się kombinować z trasą, wykonałem więc to samo, co wczoraj, czyli "kondominium", ale w wersji odwrotnej: Poznań - Komorniki - Szreniawa - Stęszew - Łódź - Dymaczewo - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań.

Tu panorama Łodzi:

Dziadygi w Łęczycy nie uświadczylim, za to standardowe korki w Mosinie i Luboniu zakwitły wybitnie, mimo że przecież jutro niedziela handlowa, więc sens i przyjemność czerpana z życia będzie co najmniej taka, jak dziś... Kosztowały mnie one sporo nerwów, ale cóż, siła wyższa. A wiatr? Starał się podskakiwać permanentnym wmordewindem, ale go olałem i jakoś wymodziłem te trzy dychy średniej.

Jeszcze słówko na sobotę o początkach wyjazdu. Ledwo ruszyłem, musiałem hamować. W końcu bowiem udało mi się trafić na jeden ze słynnych bilboardów.

Osobiście, mimo całej mojej "miłości" do PiS, uważam całą tę akcję i jej treść za debilną. Jeśli chce się walczyć z populistami populizmem, stawia się w jednym szeregu z nimi. Choć w sumie, elektorat mamy dojrzały inaczej, więc pewnie o dziwo taka kretyńska kampania PO + N. odniesie jakiś skutek. Ja natomiast skorzystałem z niej w inny sposób - najpierw wytarłem sobie mordę zdradziecką, a potem wykonałem rowerowe selfie na tle PolskęZbawa. Póki jeszcze można legalnie :)


  • DST 52.40km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.23km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 223m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

D(ź)-day

Piątek, 24 sierpnia 2018 · dodano: 24.08.2018 | Komentarze 9

No proszę. Miał dziś być pogodowy Armageddon, coś na kształt burzowego końca świata, nowy potop, a co najmniej D-day, gdzie ja jestem niemiecką armią, a deszcze - atakującymi aliantami. Tymczasem... o dziwo i ku memu zadowoleniu rano przejechałem swoje o suchej stopie. Co prawda wisiało nade mną tyle ciemnych chmur, że w każdej chwili spodziewałem się zmiany kategorii sportu na rower wodny, jednak zostałem oszczędzony. Zmokłem dopiero podczas drogi do pracy.

Trasa to najbardziej standardowe ze standardowych wersji "kondominium", z Dębca przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Łódź, Stęszew, Szreniawę i Komorniki do Poznania. Prócz korków-gigantów (jesień coraz bliżej) w Mosinie i Komornikach, jechało się całkiem spoczko, mimo solidnego wiatru, który jednak nawet podczas jednej trzeciej dystansu raczył zbytnio nie przeszkadzać, no bo przecież by nie pomagał, co to, to nie :) A, no i temperatura całkiem sympatyczna.

Po drodze było zarówno tak:

...jak i tak.


Najbardziej cieszyło mnie słońce. A konkretnie to, że go nie było :)

No i dochodzimy do najważniejszej i najbardziej istotnej informacji tego dnia: dziadyga wrócił! Mogę więc ów dzionek śmiało nazwać tak, jak w tytule, D(ź)-dayem. Nasz bohater ostatniej ścieżki wystąpił dziś w swym niezastąpionym uniformie z sezonu lato-jesień-zima-wiosna, trochę tylko źle obliczył kąt upierdliwości, bo wyprzedzałem go wyjątkowo na szerokim odcinku, a nie jak zwykle na wąskim singielku. Cóż, nie żebym tęsknił, ale czasem cieszy, gdy wraca codzienność i (nie)normalność :)



  • DST 57.70km
  • Czas 01:55
  • VAVG 30.10km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 327m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Między drzewami na Kielicha :)

Czwartek, 23 sierpnia 2018 · dodano: 23.08.2018 | Komentarze 13

Podobno był dziś ostatni dzień gorączki. Uff. Oby to była prawda. Natomiast jest też związany z tym minus, bo jak wiadomo w naszej umiarkowanej (hje hje) strefie klimatycznej nie może być po prostu umiarkowanie, więc od jutra zaczynają się burze i deszcze, co oznacza, że zapewne czeka mnie przerwa od rowerowania. 

Dzisiaj - jeszcze w prażącym słońcu - zrobiłem dziwne coś, co przypomina ślepą kiszkę. Co prawda nie wiem, jak takowa wygląda, ale tak mi się kojarzy, jak wyszła trasa na Relive :) A konkretnie: ruszyłem z domu przez Hetmańską, Starołęcką, Krzesiny, Jaryszki, Koninko, Borówiec, Kamionki, Daszewice, Babki, Czapury, wjechałem na chwilę do Poznania i po przejechaniu Głuszyny znów powróciłem do Jaryszek, Krzesin i Starołęki, a że coś mi wszyło kilometrów więcej, niż planowałem, to ostatni odcinek skróciłem przez Lasek Dębiński.

W Daszewicach zatrzymałem się na chwilę na, a w sumie to "u" Kielicha. A w sumie u Pawła (nie znam osobiście). A w sumie koło skarpety :) Nooo, wiadomo o co chodzi - reklama dźwignią handlu, a ta jest całkiem ładna, bo jednak co klasyczna Syrena, to klasyczna Syrena. Fotę zrobiłem, symbolicznego łyka izotonika z bidonu wypiłem i pojechałem dalej.
Jeszcze jeden stop zrobiłem między Sypniewem (granica Poznania) a Koninkiem, przy pięknej alei kasztanowców (ponad sto sztuk). Tych chyba na szczęście nikt nie ruszy, bo to pomnik przyrody. A jak fajnie wyglądają tu mijanki dwóch tirów, poezja :) Aha, żeby nie było, że mordercze drzewa blokują rozwój ludzkiej cywilizacji, niedaleko jest objazd, szeroki i z całkiem dobrym asfaltem.

A, jeszcze zadanie dla spostrzegawczych: gdzieś na tym zdjęciu o marnej jakości (bo za duży zoom) znajduje się F16. Do odszukania :)


  • DST 114.00km
  • Czas 03:55
  • VAVG 29.11km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 524m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Środowa stówa

Środa, 22 sierpnia 2018 · dodano: 22.08.2018 | Komentarze 45

Nie planowałem na dzisiaj stówy. To stówa - niczym Chuck Norris lub jeszcze wyżej: premier Morawiecki - zaplanowała mnie :) Wszystko dlatego, że okazało się, iż w domu muszę być dopiero około czternastej, więc gdy tylko ruszyłem przed dziesiątą, zaczęła mi kiełkować we łbie myśl, czemu nie wykonać w końcu tej - dopiero trzeciej w tym roku - stówy? No właśnie, czemu nie?

Wiało jeszcze wtedy - o czym oczywiście później - z południowego wschodu, tam więc skierowałem koła roweru: przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, Jaryszki, Tulce, Dziećmierowo, by dotrzeć do Kórnika, gdzie zakotwiczyłem - niemal dosłownie - na krótką chwilę.



Po wydostaniu się z tego całkiem sympatycznego miasteczka włączyłem się do krajówki o numerze 11, którą poczłapałem sobie na południe, przy okazji z radością zauważając, iż za Koszutami ktoś się zabrał za renowację koźlaków. Fajno!

No i dotarłem do jednego z celów dzisiejszego wypadu - i w końcu trafiłem tam w odpowiednim dniu :)

A że już byłem, gdzie byłem, postanowiłem odnaleźć tamtejszą wąskotorówkę. Niby łatwa sprawa, bo torowisko było przy drodze, więc teoretycznie wystarczyło po nitce do kłębka. Taa.... Nawigacja swoje, ja zagubiony, zacząłem więc pytać tambylców. Jeden starszy pan, czyli wydawałoby się osoba najbardziej kompetentna w temacie wiedzy historycznej, o czymś takim nie słyszał. W ogóle to mało co słyszał :) Potem miłe panie skierowały mnie "gdzieś tam, ale nie wiemy, gdzie to się skręca". Poleciałem więc na czuja, który w pewnym momencie przestał mi pomagać, zapytałem więc trzecią osobę, i dopiero ona skierowała mnie na właściwe, hmmm, tory. Okazało się, że po kilku nawrotkach i walce z tamtejszymi DDR-kami, byłem na miejscu. I jakimś cudem przeoczyłem tak wyraźną tablicę... :)

Średzka Kolej Powiatowa ma 115 lat. Masa czasu, fajnie, że znów ruszyła, choć aktualnie przejezdny jest jedynie czternastokilometrowy odcinek do Zaniemyśla, na który można wybrać się w weekend. Jako że dzisiaj było pusto, pozwiedzałem sobie na dziko, co się dało zobaczyć z rowerem na plecach, w tym o dziwo otwarte WC (tam bez roweru) :)






Trochę czasu mi zeszło, więc w te pędy ruszyłem dalej, przez Zaniemyśl do Śremu. Póki nie było Śremu, jechało się fajnie. We wspomnianym miasteczku nakląłem się za wszystkie czasy, bo tamtejsze gówniane śmieszki nie zmieniają się od lat, a chyba i nigdy się nie zmienią. Tak samo jak co chwilę widziane radiowozy - na kilku kilometrach przyuważyłem ich tam aż pięć, więc karnie jechałem po kostce Bauma niczym jakiś Down (bez obrazy, bo akurat ludzi z tą chorobą bardzo lubię). W zamian dostałem chociaż fragmentami sympatyczne widoczki.


Przed wioską Psarskie zatrzymałem się na chwilę przy Freshu, gdzie wciągnąłem Pepsi, bo już suszyło. Obserwowałem jednocześnie jakiegoś  miejscowego, który wpadł na ten sam pomysł, ale nie raczył wyłączyć przez te dziesięć minut poświęconych na stanie w kolejce silnika w starym Mercedesie, smrodząc całą parą. Eh, w tym momencie żałowałem, że nie było akurat policji - tu by się przydała.

Ostatnim istotnym elementem mojego wypadu były kultowe Manieczki, z jeszcze bardziej kultowym Ekwadorem, świątynią dupodajst..., eee, sorry, chciałem napisać: rozrywek kulturalnych mieszkańców miast i wsi z całej Polski. Tej od Karyn i Sebixów :)

Ostatnie trzydzieści kilometrów to już moje "codzienne" szlaki: Brodnica - Żabno - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Poznań.

Obiecałem coś o wietrze, proszę bardzo :) Z grubsza wiał o tak, jak na tych flagach:

Dodam, że ta najbardziej po lewej pokazuje na podmuch z... zachodu. Czyli tam, gdzie teraz już (Śrem) miałem jechać, po tym, jak do tej pory kręciłem pod wiatr ze wschodu. Jupi :) Nic nowego, ale co zrobić?

Tytuł dzisiejszego środowego wpisu jest tandetny, coś jak Petru-Swetru-Hyhyhy, ale ma sens. Ja się cieszę, że udało się wymodzić tę stówę. Aha, i wleciała jedna dożynka.


A na koniec RELIVE. Oraz dawno nie widziana mapka z Enodo.