Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197649.80 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2018

Dystans całkowity:1738.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:59:04
Średnia prędkość:29.43 km/h
Maksymalna prędkość:62.20 km/h
Suma podjazdów:7406 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:56.07 km i 1h 54m
Więcej statystyk
  • DST 54.10km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.51km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 250m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Frontowo

Wtorek, 21 sierpnia 2018 · dodano: 21.08.2018 | Komentarze 21

Generalnie, wbrew mojej naturze, na pogodę nie miałem dziś co narzekać. Fajna, a nawet bardzo fajna jak na sierpień temperatura (23 stopnie, juhu!), zachmurzone niebo, oczywiście niemal ciągły wmordewind, ale jakoś się dało z nim żyć. Czyli co... Coś innego musiało się na mnie uwziąć, a jakże :) Dziś trafiło na miejskie atrakcje, takie jak czerwone, czerwone i czerwone światła, które - mimo jeszcze w miarę wakacyjnej frekwencji na drogach - udupiło mnie przez te kilkanaście kilometrów z Dębca przez Grunwald i Jeżyce do Golęcina. 

Tam z pewną radością zauważyłem powrót odświeżonego czołgu na cokół przy CSWL przy ulicy Wojska Polskiego. Zawsze bowiem lubiłem tego typu sprzęty, gdy są uziemione, a nie na froncie. Poza tym była pewna obawa, że to żelastwo stanie się jakimś elementem aktualnego uzbrajania polskiej armii, obok nieudanego zakupu trzydziestoletnich okrętów z Australii :)

Rajd Koszalińską to jak zwykle bajka - lasy, dobre drogi, nawet autostradowa DDR-ka - aż się smutno robi, że tak nie wygląda reszta moich codziennych szlaków.

Następnie nastąpiło kółeczko: przez Strzeszyn, Psarskie, Kiekrz, Rogierówko, SS-kę (Sady-Swadzim), Lusowo, Zakrzewo i Plewiska do domu. W sumie było fajnie, ale niestety średniej po miejskim poprykiwaniu nie nadrobiłem.

Tutaj Relive.


  • DST 57.15km
  • Czas 01:57
  • VAVG 29.31km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 249m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Remontowo + WPN-owo

Poniedziałek, 20 sierpnia 2018 · dodano: 20.08.2018 | Komentarze 8

Dziś ruszyłem niewyspany i nienajedzony. Czyli zgodnie ze standardem, wczoraj był wyjątek od reguły :) No ale albo rybka, albo akwarium, albo kręcenie, albo jedzenie, inaczej bym nie zdążał do roboty. Istnieje co prawda jeszcze jedna opcja: wstawać wcześniej.

No nie oszukujmy się, ta opcja nie istnieje :)

Gdy ruszałem po ósmej, było już gorąco, ale do wytrzymania, rozpocząłem więc z animuszem, który szybko, bo już w Luboniu, mi przeszedł, na pierwszej czerwonej fali. Potem walczyłem z wiatrem, który się oczywiście zmienił w drugiej połowie, więc… walczyłem z wiatrem. Nieudanie, co widać po średniej. No życie.

Trasę wybrałem dziś wyjątkowo w tę i z powrotem, z Dębca przez Luboń, Łęczycę (był dziadyga, ale jakiś rezerwowy, nie ten oryginalny), Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo Nowe i w Będlewie nawrotka swoimi śladami.


A wybrałem ten kierunek, bo chciałem zobaczyć, jak wygląda styk krajowej piątki z DW431. Nie bez powodu, bo od jakiegoś czasu trwa tam budowa kawałka S5 z Poznania do Wronczyna, a te kilkaset metrów miało być zamknięte dla ruchu na dwa miesiące. Minął... rok. Ostatnio po jakiejś kolejnej awanturze z wykonawcą miało coś ruszyć i faktycznie, ze trzech ludzi na krzyż tam ujrzałem :) Najciekawiej mają mieszkańcy, bo żeby dostać się tam, gdzie widać pędzące tiry, muszą jechać objazdem... szesnaście kilometrów. Najbardziej przerażające jest to, że na tyle długo żyję w tym kraju, iż nawet mnie to nie dziwi :)

Ale znalazłem też plus całej sytuacji: na tej zawsze dość ruchliwej drodze jest cisza, spokój, hula wiatr, a taką sytuację umiłowały sobie skrzydlate drapieżniki, na moje myszołowy, choć z tej odległości ciężko stwierdzić. Żałowałem, że nie miałem porządnego aparatu, bo latało nade mną całe stado (niewyraźna ich fota jest na Relive). Wniosek? Natura odżywa, gdy znika człowiek.

A skoro już jesteśmy przy przyrodzie, lekko odejdę od rowerowania. Wczoraj po południu podjechaliśmy z Kropą do Wielkopolskiego Parku Narodowego, zrobić sobie dziesięciokilometrowy spacer z Mosiny przez Osową Górę i dokoła Jeziora Kociołek. Szczegół, że upał, że koło plaży na Osowej było jak na Krupówkach, na szczęście w samym lesie zastaliśmy w miarę spokój i było co popodziwiać, bo tereny piękne. Dość powiedzieć, że wg Endo wleciało 340 metrów przewyższenia, co jak na wielkopolskie warunki oznacza już coś :) A tu proszę, zdjęcia, na coś ten limit w końcu wykorzystać trzeba :)









Kropka polubiła się nawet z Elegentem z Mosiny :)



  • DST 52.20km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 154m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pod Orkan :)

Niedziela, 19 sierpnia 2018 · dodano: 19.08.2018 | Komentarze 14

Jednak jak się człowiek (dla niewtajemniczonych: owym podmiotem jestem tu ja) wyśpi i naje przed wyjazdem, to jakoś mu się tak lepiej kręci. I to nawet mimo temperatury znów zahaczającej o niebezpieczne granice dla zawartości tego, co mam pod kopułą (dla niektórych zaskoczenie: chodzi o mózg, przynajmniej formalnie rzecz biorąc).

Ruszyłem w okolicach dziesiątej trzydzieści, spokojny, że nie jest za późno, gdyż po pierwsze miałem wolny dzień, a po drugie: większość rodaków również, czyli o korki martwić się nie musiałem. Wiało z zachodu, może nie silnie, ale upierdliwie i zmiennie, jednak pełny brzuch to jest to, więc wziąłem na luz i bez pośpiechu, ale też bez specjalnego oszczędzania energii zrobiłem kółeczko z Poznania przez Luboń, Wiry, Komorniki, Szreniawę, Chomęcice, Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo, Palędzie, Dąbrówkę i Plewiska do domu. O tak, jak na Relive,

Jako że tereny zachodnie to generalnie pustynia, szukałem jakiegoś punktu zaczepienia do zdjęcia i znalazłem na dziś tylko jeden, kojarzący się z nazwy z tym cholerstwem, które uprzykrza mi niemal codziennie życie. Mądrzy ludzie od nazw wiedzieli co robią :)


Info o dla tych, którzy jakimś cudem nie słyszeli o KS Orkan Konarzewo :) Klub powstał w 1949 roku, barwy ma niebiesko-pomarańczowe, aktualnie występuje w poznańskiej okręgówce. Krótkie spojrzenie na kadrę seniorów mówi jedno: zespół idzie z duchem czasów, bo ma w niej nawet jednego Serhieja :)

A na koniec, pod domem, zafundowałem sobie jeszcze nagrodę, czyli loda od pana sprzedającego je w budce na Dębcu przy jednej z piekarni, od kiedy pamiętam. Nie żadnego hipstesrkiego, o smaku ciecierzycy pod kołderką z kalarepy i odchodów pazia królowej, a klasycznego włoskiego. Pycha!



  • DST 53.40km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.13km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 254m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poligon - podejście drugie

Sobota, 18 sierpnia 2018 · dodano: 18.08.2018 | Komentarze 8

Zachciało mi się dziś - za namową północnego wiatru - odwiedzić po raz drugi w życiu poligon w Biedrusku. Pomysł z gatunku kretyńskich, bo żeby na nim się pojawić, musiałem przejechać przez cały Poznań i jego tak samo zaczerwienione świetlne opłotki, typu Suchy Las, łącznie około trzydziestu kilometrów. Chciałem się jednak przekonać, jak to jest pokonać to "kultowe" miejsce odwrotnie niż za pierwszym razem, czyli od strony Złotnik do szlabanu.

I... no znów mnie nie porwało. Ani nie rozerwało, bo dziś sobota i wjazd legalny :) Jedyny sens, jaki widzę w bawienie się w człapaniu w te rejony, to nawrotka gdzieś w połowie, bo i ładnie, i asfalt jeszcze znośny...

Ale im dalej w - a w sumie to poza - las, tym gorzej. W punkcie kulminacyjnym, nazwijmy go "g", bo słowo "gówniany" to tu pieszczota, czekał mnie slalom i trochę lubuskiego w jednym :)


Z ulgą opuściłem to miejsce - może wrócę tu kiedyś czołgiem, bo szosą raczej mi się spieszyć nie będzie :) Ale jeśli ktoś to lubi - miłej zabawy. Ja na razie pas.

Powrót z Biedruska do Poznania był już o wiele bardziej sympatyczny - wybudowana tam asfaltowa (!) ścieżka wije się całkiem malowniczo, choć wciąż mały minusik za brak oczyszczenia początkowego odcinka, a i przejazd podziemiami z lewa na prawo jest dość oryginalnym pomysłem, choć chyba jedynym rozsądnym, więc warunkowo akceptuję :)


Ostatnie kilkanaście kilosów to walka z miejską rzeczywistością, która finalnie pogrzebała moją średnią. No ale nie o nią dziś chodziło - cel był jeden: wykonałem, zobaczyłem, przegrałem. Dziękuję :)

Na koniec Relive - zawiera m.in. szoszona, z którym raz to się ścigałem, raz współpracowałem na poligonie, Mądry człowiek zrobił w końcu to, co i ja powinienem - zawrócił w odpowiednim momencie.


  • DST 54.25km
  • Czas 01:47
  • VAVG 30.42km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 218m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dożynki drzewne

Piątek, 17 sierpnia 2018 · dodano: 17.08.2018 | Komentarze 26

Dzisiejszy wpis będzie zawierał akcję obywatelską, ale to pod sam koniec. Na razie suche szczegóły z trasy: pętelka wschodnia, z Dębca przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, Jaryszki, Koninko, Borówiec, Kamionki, Daszewice, Babki, Czapury, Rogalinek, Puszczykowo, Łęczycę i Luboń do domu. W tej wersji jest to wyjazd dziewiczy, bo klasyczny "muminek" został tu zdecydowanie zmutowany i bardziej przypomina delfina z przepukliną.

Wiało jak zwykle, w pysk :) Ale dziś wyjątkowo podczas walki z nim miałem przez chwilę (jakieś trzy kilometry) sojusznika, czyli pięknie (30-40 km/h) pędzący ciągnik, który niestety w Rogalinku się ze mną pożegnał, a poza tym pomógł mi pechowo jedynie w terenie zalesionym, jednak nie zagląda się darowanemu rolnikowi w opon(k)ę.

Generalnie kręciło się milusio.

Nastąpiło jedno ostre hamowanie - jedno z takich, które przynajmniej do końca sierpnia będą mi zapewne często towarzyszyły. Powód - dożynka oczywiście :) Tym razem w Dzaszewicach, do tego z przesłaniem...

...oraz jakimś ustrojstwem, którego zastosowania rozkminić nie mogę.

No i dochodzimy do awizowanego oporu społecznego. Każdy, kto ma to (nie)szczęście wjeżdżać do Puszczykowa od strony Łęczycy, wie, iż znajduje się tam pewien koszmarek, czyli tragiczna, koszmarna, ohydna w swoim jestestwie śmieszka rowerowa, oczywiście z pozbruku. Sama okolica jest przepiękna, to tak zwana grobla, między terenami bagiennymi a lasem, poprzecinana wąską drogą prowadzącą do dworca PKP i centrum Puszczykowa. Jakiś inteligent wpadł dawno temu na debilny pomysł, żeby przerobić rozklekotany chodnik na DDR-kę, a teraz kolejni z urzędu miasta i starostwa wymyślili, że można wycycykać jeszcze trochę kasy z Unii i ów chodnik poszerzyć, oczywiście "prorowerowo". Kosztem? A jakże - historycznej drzewnej alei. Tak ona wyglądała choćby jesienią ubiegłego roku. No cudo.
Podsumowanie 2017 - wiosna, ach to ty!
Łącznie w planach jest wykonanie masakry na kilkudziesięciu drzewach, bez patrzenia na wiek, stan i takie tam nieistotne szczegóły. O sprawie zrobiło się głośno, bo jeszcze jest czas, żeby wpłynąć na urzędasów i jakoś storpedować ów projekt. A ja dziś ujrzałem mowę drzew.





Tu co prawda przedstawiciel flory zrobił literówkę, ale na moje i tak poszło mu nieźle :) Akcja wydaje się lekko infantylna? Być może, byle zadziałała. Zapewne Mors i inni miłośnicy drzewnych masakr aż pieją z zachwytu na widok kolejnej potencjalnej pustyni, ale sądzę, że ludzie, dla których świat to coś więcej niż pole do eksploatacji i czynienia sobie ziemi poddaną, z chęcią w tym miejscu widzieli by coś bardziej zielonego. A ja - tu już moje osobiste zdanie - najchętniej bym po prostu zaorał kolejną gównianą DDR-kę (jak widać, tu szykuje się znów kostka), dokonał nasadzeń i poczekał aż zarośnie. Lub po prostu wyremontował chodnik, stawiając fakultatywny znak dopuszczający ruch rowerowy dla chętnych. Kolarzom ten asfalt przy niewielkim ruchu jest tu naprawdę wystarczający, przekonuję się o tym niemal codziennie, bo szkoda mi roweru na jazdę powyższym wynalazkiem.

W każdym razie trzymam kciuki za storpedowanie tej inicjatywy. Zapewne mam za sobą nie tylko mieszkańców Puszczykowa, ale i znaczną część rowerowej braci, tej codziennej. nie weekendowej. No, może za wyjątkiem dziadygi :)
Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 54.10km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.06km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 247m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dożynki - reaktywacja

Czwartek, 16 sierpnia 2018 · dodano: 16.08.2018 | Komentarze 41

Dzięki południowemu (oczywiście w teorii) wiaterkowi, mogłem znów wykonać hobbita, czyli tam i z powrotem, z Poznania przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę, Żabinko i Żabno, nawrotka na hopce i powrót swoimi śladami. O dziwo tak temperatura, jak i warunki na niebie były komfortowe - słońce szczelnie ukryte za chmurami, deszczu nie odnotowano, tak samo jak upału. Znów, aż dziw ;)

Na ścieżce w Łęczycy dziadygi wciąż brak. Zaczynam się poważnie niepokoić. Ale dziś miał godnego następcę - głowę rodziny, samca prowadzącego stadko, któremu nie szło łączenie dwóch elementów: jazdy na rowerze i obserwowania otoczenia. W związku z tym, gdyby nie mój ryk, czołówka byłaby główną atrakcją tego wpisu. Nie wyszła, muszę więc szukać kolejnych :) A DDR-ka zaczyna się już powoli, bardzo powoli, jesienić.

Z innych ciekawostek. Jeśli ktoś myśli, że Straż Miejska w Luboniu ma obowiązek jazdy ze sprawnymi/włączonymi światłami, to... niech sobie myśli. Luboń to osobny ekosystem, polskie prawo tam nie dociera :)

Tu za to klasyczny pezetowy manewr: wyprzedzenie tylko po to, żeby sekundę później stanąć na czerwonym. Ale za to już przed tym cholernym rowerzystą :)

A na koniec miód na me oczy: powoli zaczynają się dożynki :) Ta pierwsza tegoroczna jest póki co mocno średnia, ale im dalej w las, tym mam nadzieję będzie bardziej godnie.

Relive tutaj.
Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 53.00km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.44km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 227m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

O kurka

Środa, 15 sierpnia 2018 · dodano: 15.08.2018 | Komentarze 9

Dzisiaj z okazji dnia ustawowo wolnego mogłem się ustawowo wyspać. Hurra. Skutek tej przyjemności był niestety jeden, mniej przyjemny - gdy ruszałem w okolicach 11.30 na rower wiało konkretnie, do tego po swojemu, czyli niby z zachodu, a w praktyce i z południa, i z północy, byle nie w moje plecy. Tym samym przyznaję się do porażki, bo jakiś tam apetyt na dobry wynik miałem, ale poległem.

Sama pogoda, jeśli wykasować podmuchy (oj, moje marzenie) była całkiem fajna: bez upału, pochmurno, ciemno, nieprzyjemnie - ideał :) Nawet przez chwilę lunęło, ale schowałem się pod drzewem (jakieś się jeszcze uchowały) i przeczekałem. Trasa to "kondominium" od tyłu: Poznań - Komorniki - Szreniawa - Stęszew - Łódź - Dymaczewo - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Poznań.

I proszę, tak dzień, a udało mi się powstrzymać od komentarzy pozarowerowych. Starzeję się :) Albo to błogosławieństwo Kury Hadesu, która gdakała mi dziś w uszach po drodze.



  • DST 33.15km
  • Czas 01:05
  • VAVG 30.60km/h
  • VMAX 62.20km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 103m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut wnerwiony

Wtorek, 14 sierpnia 2018 · dodano: 14.08.2018 | Komentarze 7

Od rana padało, ale szczerze mówiąc dziś mi to generalnie latało, bo czekała mnie misja towarzyszenia Teściowej podczas przyjęcia do szpitala na zaplanowaną dwa tygodnie temu operację. Tyle że, jak się okazało w praktyce, nasza kochana służba zdrowia to... nasza kochana służba zdrowia i wczoraj... operację przełożono na inny termin. Pech chciał, że akurat zepsuł się Teściowej telefon i nie było nas jak o tym poinformować, więc cała akcja skończyła się jedną wielką porażką. Jednak pech to jedno, ale abstrakcja umawiania kogoś na bardzo ważny zabieg i przypomnienie sobie i informowanie dzień przed o tym, że szanowny pan doktor jednak akurat w ustalonym terminie będzie na jakimś arcyważnym sympozjum, zakrawa na kpinę. I nawet nie było się na kim wyżyć, bo co winna jest pani w dyżurce? A że przepadł wyczekiwany od roku wyjazd do sanatorium... Ot, życie :/

Zaliczyłem jeszcze spacer z Kropą w popierdującym deszczu, który w końcu jednak padać przestał, a że do wyjścia do pracy miałem jeszcze troszkę czasu, postanowiłem aktywować szosę i zaliczyć chociaż gluta. Byłem na tyle wściekły (co widać po Vmax), że nie przejmowałem się solidnie dującym po polach wiatrem, tylko popędziłem wykonać zachodnią skróconą pętelkę, z Poznania przez Plewiska, serwisówki, Palędzie, Gołuski, znów Plewiska i do domu. A co się dzieje, gdy się człowiek spieszy? Ano choćby to:

Lub nagle wyskakujące znienacka wahadła. Lub tak samo znienacka włączający się do ruchu z podporządkowanej i blokujący mnie CWL...

Ale finalnie wyszło przyzwoicie. Pewnie gdyby nie połowa jazdy po terenie ostro zabudowanym, byłoby lepiej, jednak nie narzekam. Jeden z lepszych glutów, wyjątkowo szosowych. Motywatora - prócz wnerwienia - miałem w piosence The Dumplings, którą sobie zapętliłem, dzięki czemu uroczy refren o łamaniu kości i wyrywaniu włosów towarzyszył mi przez większą część trasy :) A tutaj Relive.



  • DST 53.10km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.06km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 253m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przedparówa hobbitowa

Poniedziałek, 13 sierpnia 2018 · dodano: 13.08.2018 | Komentarze 11

Dzisiaj wypad inspirowany klasyczną książką J.R.Tolkiena, czyli tam i z powrotem. Smauga nie spotkałem, troll to wiadomo, za to ogrów widziałem kilku, oczywiście zapuszkowanych :)

Wykonałem trasę z Poznania przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę, Żabno, a na hopce za nim zawróciłem i popędziłem z grubsza swoimi śladami. Średnia byłaby nawet całkiem sympatyczna, ale Luboń zdecydowanie nie chciał mnie wypuścić ze swoich swojskich, przaśnych, wiejskich ramion - co postałem sobie na światłach i pohamowałem przy posesjach oraz skrzyżowaniach, to moje :) Pogoda rano jeszcze do wytrzymania, po południu już niestety parówa pełną gębą.

Dawno mnie nie było w kręconych dziś okolicach, a szkoda, bo lasy tam są niezwykle sympatyczne. A i jakoś tak lepiej psychicznie przejeżdża się przez takie urocze z nazwy Żabinko, niż przez dajmy na to Robakowo czy Srocko :)

A tunel pod torowiskiem w Mosinie to jak na moje któryś tam cud świata, bo i Vmaxa można zrobić, i podjazdy poćwiczyć... Tym lepszy, że nie zawiera w sobie ani kawałka DDR-ki :)

Relive za dziś: tutaj.

Istnieje ryzyko, że jutro czeka mnie przerwa od kręcenia, z powodów nierowerowych. Ale to się okaże.


  • DST 52.25km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.03km/h
  • VMAX 54.40km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 153m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zgryźliwie

Niedziela, 12 sierpnia 2018 · dodano: 12.08.2018 | Komentarze 15

W końcu mogłem sobie pozwolić na dzień lenia. Spałem do dziewiątej (prawdziwe święto lasu), przed wyjazdem na rower zjadłem śniadanie, w teorii wystarczyło więc dziś jedynie nabijać kilometry z pieśnią na ustach. Tymczasem po ruszeniu na ustach miałem co innego, średnio do cytowania w tym miejscu. Powód? Oczywiście wiaterek, pieszczoszek jeden, niechciany towarzysz i upierdliwiec niereformowalny.

Już na starcie podjąłem decyzję, że nie cisnę, a jadę emerycko i bez spiny. Bowiem kierunek silnych podmuchów: w teorii zachodnich, a praktycznie niemalże każdych, skierował me koła na łyse dukty, gdzie do głównych atrakcji należą pola, autostrady, pola, drogi szybkiego ruchu, pola, serwisówki i pola. Bym zapomniał o polach :) Na całe pięćdziesiąt kilometrów osłonięty jakimikolwiek drzewami byłem może przez jakieś dwa.

No ale zaraz, przecież mamy na to remedium: nowe nasadzenia i krzaki. A tu jeszcze - w celu wzmocnienia antywietrznej ściany - dodano słupki od płotu i siatkę, niby jedynie odgradzającą od S11, ale ja wiem, że to z troski o kolarskie doznania. Dziękuję :) Normalnie nie odczułem różnicy między drogą wśród lasu, a tym odcinkiem :)

Ironia? Gdzieeeeee tam :) Dodam tylko, że praktycznie cała trasa (Poznań - Plewiska - Dąbrówka - Palędzie - Dopiewo - Trzcielin - Konarzewo - Chomęcice - Głuchowo - Komorniki - Plewiska - Poznań) wygląda niemal tak samo jak powyżej, co widać na Relive. Aha, i mam nadzieję, że na obrazku żadne skrzyżowanie dwóch linii nie obraża czyichś uczuć religijnych, a widoczny z tyłu słup energetyczny swoim kształtem przypominającym głowę kozła, nie jest wg kogoś propagowaniem satanizmu :) Wolę zaznaczyć, bo ostatnio boję się napisać literki "t" lub umieścić tu plusa, żeby nie musieć się tłumaczyć :P

Jeszcze co do tytułu - gdzieś na trzydziestym kilometrze poczułem nagle ostry ból na udzie lewej nogi, pod spodenkami. Jak się okazało - coś mnie użarło, i to wcale nie lekko. Na szczęście nie jestem uczulony na jad pszczół, os i innych dronów (co roku się o tym przekonuję choć raz), więc jedynie obserwowałem spokojnie po drodze poziom rosnącego bąbla i rumienia. No ładny :) Ciekawy jestem, gdzie złapałem pasażera na gapę i ile wytrzymał te moje machanie nogą, zanim zdecydował się dać mi znać, że nie kuma rowerowej pasji. W każdym razie pretensji nie mam - zwierzę to zwierzę, nie człowiek, nie zadaje bólu dla przyjemności.

A skoro już jesteśmy przy tych lepszych istotach tego świata - Kropka wczoraj rozkręciła na wsi imprezę, nawet dziesięcioletnia jamniczka moich Rodziców oraz dwunastoletni pies gospodarzy nie mieli wyjścia: sekunda bez zabawy to przecież czas stracony :)



Wczoraj "musiałem" się w tym miejscu "tłumaczyć", po co przyjeżdżać do Wielkopolski w celach agroturystycznych. Cóż, wystarczy kochać przyrodę i cenić sobie spokój, żeby to zrozumieć. No ale pewnie nie do wszystkich to trafi. I dobrze. Poza tym taka ilość niewyrżniętych drzew może na niektórych działać odstraszająco :)




Oj, spory wpis mi dziś wyszedł. No ale przecież napisałem, że mam dzień lenia :)