Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197863.90 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2019

Dystans całkowity:1815.85 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:65:36
Średnia prędkość:27.68 km/h
Maksymalna prędkość:61.50 km/h
Suma podjazdów:7215 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:58.58 km i 2h 06m
Więcej statystyk
  • DST 54.20km
  • Czas 02:05
  • VAVG 26.02km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 232m
  • Sprzęt Czarnuch :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

O wierz... wieży :)

Niedziela, 21 lipca 2019 · dodano: 21.07.2019 | Komentarze 14

Hm. Niedziela jeszcze nie upalna, powietrze fajnie przerzedzone nocnymi lekkimi opadami, co prawda mocny wiatr, ale to norma... Więc co? Może na moją ukochaną szosę?

A nie, szosa wciąż czeka na serwisowaną część.

Taki czarny, mało zabawny humor się mnie trzyma.

Skoro czarny, to oczywista oczywistość, że Czarnuch znów poszedł w ruch. Przez ten tydzień tak się ze sobą zżyliśmy, że aż żal mi go będzie skazywać zimą na bycie podstawką, czyli rowerem głównym na syfiaste dni. Oby ich nie było za dużo!

Sama dzisiejsza trasa, jeszcze bez detali: Poznań - Luboń - Wiry - WPN - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice - Konarzewo - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Dąbrówka - serwisówki - Plewiska - Poznań.

A teraz kilka szczegółów. Najpierw, korzystając z luzu "średniowego", jaki daje rower mtb, wspiąłem się na Wzgórze Papieskie w Luboniu. Ciekawe to miejsce w tym naszym "laicikim" kraju - powstało przy okazji budowy autostrady A2, na terenie dawnego wysypiska śmieci, oczywiście na cześć jedynego słusznego papieża, a co roku w rocznicę jego śmierci o godzinie 21.37 odprawiana jest msza z udziałem władz Lubonia. Cóż, przeszkadzać mi to nie przeszkadza, bo czemu by miało, ale bawi - owszem :) Dzięki temu miałem okazję do wykonania Krossowi foty pod - nomen omen - krzyżem.
Kross i krzyż - Wzgórze Papieskie, Luboń
Obok jest ciekawy pomnik o nazwie "Świadectwo Miłości". Wizualnie nawet dość intrygujący, lecz przesłanie wiadome (wyryty znacznie okrojony cytat z Biblii: "Wybierajcie życie, abyście żyli...") - a skoro poświęcił je arcybiskup Jędraszewski (ten od porównywania wytykania księżom pedofilii do propagandy nazistowskiej), to wiedz, że wszystko jest na swoim miejscu :)

Hm................ - Wzgórze Papieskie, Luboń
Koniec abstrakcji na dziś, jedziemy za to teraz w las. W Wirach bowiem wkroczyłem na teren Wielkopolskiego Parku Narodowego, którym dostałem się do Szreniawy. Łatwo nie było, ale Czarnuch dzielnie kroił piaskowe zaspy niczym PSL nadzieje opozycji na wygranie kolejnych wyborów, a bieżnik znakomicie sprawdził się w tych warunkach.
Koło piaskownicy - Wielkopolski Park Narodowy
Cywilizowany kawałek - Wielkopolski Park Narodowy
Lekka parówa - Wielkopolski Park Narodowy
Skoro już byłem, gdzie byłem, postanowiłem odnaleźć wieżę widokową. Znalazłem (fajne mikrowspinanko wpadło przy okazji), ale niestety spotkał mnie zawód. Jest ona zamknięta do odwołania z powodu... zagrożenia pożarami. Ciekawe wytłumaczenie, bo jakoś nie gryzie się ono leśnikom z prowadzoną ciągle wycinką, do tego w sezonie lęgowym ptaków - logiko, gdzie jesteś?
Hopka miniaturka - Wielkopolski Park Narodowy
Wieża widokowa w Szreniawie, zakaz wstępu gratis - Wielkopolski Park Narodowy

Polski leśny widok codzienny - Wielkopolski Park Narodowy
Fajnie, że jest podpórka, szkoda, że taka - Wielkopolski Park Narodowy
Od Szreniawy do końca trasy już tylko asfalty (prócz epizodu w Dopiewie), które zmęczyły mnie strasznie, bo walka z wiatrem w czołgu jest jeszcze bardziej upierdliwa niż na wąskich kołach. Aha, znów mijałem kilku szoszonów, dla których odpowiedzenie na pozdrowienie człowieka na mtb to dyshonor - cóż, pozostaje mi zapewnić, że ja do takowej "szlachty" nie należę.

A po południu w końcu swoje należne dostała Kropa - porządny spacer po Dębinie, którego psu zdecydowanie brakowało.
Przydomowy
Przegląd stomatologiczny - Las Dębiński, Poznań
Kropka jako kropka :) - Las Dębiński, Poznań
Klasyczna klasyka - Las Dębiński, Poznań
Pod koniec trafiliśmy na wciąż jeszcze budowany ale częściowo już oddany, nowy park z funkcjami naukowymi, który powstaje dzięki Poznańskiemu Budżetowi Obywatelskimi na Dębcu. Aż żal człowiekowi d...iplodoka ściska, że nie jest już dzieckiem :)
Aż żal d...inozaura ściska, że już się nie jest dzieckiem :) - Poznań Dębiec
Relive z jazdy - TU, a ze spaceru TUTAJ.


  • DST 62.20km
  • Czas 02:17
  • VAVG 27.24km/h
  • VMAX 61.10km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 242m
  • Sprzęt Czarnuch :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pseudoszoszing

Sobota, 20 lipca 2019 · dodano: 20.07.2019 | Komentarze 12

Jazda w terenie to naprawdę fajna sprawa, ale mam już lekki przesyt, więc dzisiaj nastawiłem się na kręcenie głównie po asfaltach. Co prawda nie zaspokaja to braku szosy, ale chociaż można poudawać sam przed sobą :)

Trasa to niemal klasyczne "kondominium": Poznań - Luboń - Wiry - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Krosinko - Dymaczewo - Łódź - Witobel - Stęszew - Dębienko - Szreniawa - Komorniki - Poznań.

Z motywów terenowych w sumie tylko jeden - podjazd na Osową Górę od strony Puszczykowa, zupełnie inny niż Pożegowską, bo częściowo po szutrze, lecz też całkiem sympatyczny. Na górze rano jeszcze tłumów nie było, za to osowogórskich "wspinaczy" było już trzech :)
Osowa Góra w wersji full: glinianki plus wieża
Na zjeździe osiągnąłem póki co rekord prędkości dla Czarnucha, czyli ponad 61 km/h. A mogło być więcej, tylko akurat wiało w pysk :)

Gdy w Krosinku odpisywałem na smsa, doszedł mnie szoszon, ale jakiś taki dziwny, bo pozdrowił sam z siebie (tak jak my, mtb-owcy, hehe). W związku z tym co prawda usiadłem mu początkowo na kole, ale po pierwsze to zakomunikowałem, a po drugie nawet udało mi się dać sporą zmianę. W Łodzi kolega postanowił zrobić sobie przerwę, na którą ja nie miałem czasu, pogadaliśmy więc tylko chwilę i musiałem śmigać dalej.

Oto widok z rzadko spotykanej przeze mnie perspektywy, czyli znad swoich grubych kół, goniącego kolarza. Dokąd ten świat podąża? :)

Średnia - oczywiście jak na kręcenie czołgiem - wyszła przyzwoita. Mimo wszystko jednak to jedynie pseudoszosing.

Do całości doszedł dojazd do pracy.


  • DST 62.10km
  • Czas 02:23
  • VAVG 26.06km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 244m
  • Sprzęt Czarnuch :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rezerwat Krajkowo

Piątek, 19 lipca 2019 · dodano: 19.07.2019 | Komentarze 9

Powoli robi się ze mnie rasowa terenówka. Czy tam terenowiec :) Jestem już bowiem na takim etapie, że cieszy mnie perspektywa wyjazdu czołgiem, a tęsknota za szosą jest minimalna. Niestety paczka z bębenkiem wciąż krąży między jakimiś działami, więc wrócę na wąskie koła dopiero po weekendzie. Życie. Przynajmniej będzie bardziej smakowało.

Dzisiaj od początku do końca wiedziałem, jaki będzie cel wycieczki, ale nie do końca wiedziałem, jak owa końcówka będzie wyglądać. I chyba dobrze :) 

Postanowiłem dostać się w miejsce jeszcze przeze mnie nieodkryte - to znaczy kilka razy się kręciłem obok, niekoniecznie rowerowo (na przykład podczas tego wypadu), a trafić nie mogłem. Tym samym najkrótszą drogą, z Dębca przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę, Sowiniec...

...oraz Baranowo dotarłem do wsi Krajkowo, w której kończy się nie tylko asfalt, ale i świat. A chciałem dostać się do bardzo mało znanego, lecz bardzo chwalonego przez wielkopolskich ornitologów miejsca, czyli Rezerwatu Krajkowo. 

I tu się zaczęła walka :) Oto z czym musiałem się mierzyć (screeny z kamerki, więc jakoś żadna). Przy wyzwaniu pod tytułem "nie zejść z roweru, bo mnie piaski wciągną" wszelkie Przełęcze Karkonoskie to mały pikuś. Udało się, co jest moim małym zwycięstwem :)


Jakoś doczłapałem na kołach do granic samego rezerwatu.




Od razu na dzień dobry przywitał mnie polujący myszołów, którego jednak uwiecznić nie zdążyłem, za to zacząłem się zagłębiać dalej w las. Znów relacja "kamerkowa", żeby udowodnić, że nie było lekko :)


Dopchałem się w końcu do miejsca, które na mapie wygląda arcyciekawie...

...a w realu też całkiem przyzwoicie:


Tam chwilę postałem, poodganiałem się od miliarda much i komarów, by zawrócić swoimi śladami te dobre kilka kilometrów ku cywilizacji.

Niestety, miałem pecha i nie widziałem już żadnego większego ptactwa (widocznie byłem ciut za późno lub za wcześnie), lecz słychać było wszędzie w gąszczu, że ono tam jest. Rower jednak robi taki hałas, że lepszym wyjściem jest wybranie się tam innym środkiem transportu i skupić się na spokojnym spacerze, bo miejsce jest genialne - nie spotkałem ani jednego człowieka, jak to na prawdziwym końcu świata. Aż by się chciało tam zostać... :)

Nie odjechałem jednak z kwitkiem, bo tuż przed samym końcem szutru wyskoczyło mi na drogę takie coś:

Nie, to nie zając, tylko pełnokrwista sarna, tyle że w wersji mini i niewyraźna. Zdjęcia oczywiście zrobić nie zdążyłem, więc to jedyny dowód, że takowa tam żyje.

W samej wsi wpadły mi w oko jeszcze dwa bociany...

...i mogłem z czystym sumieniem wracać do domu. Oj, odcywilizowałem się za wszystkie czasy - cudowne uczucie. I to niecałe trzydzieści kilometrów od Poznania.

Jeszcze hit z Lubonia. Znów postanowiłem być hardkorem i zaliczyć śmieszkę na Armii Poznań, bo co mi tam na mtb grozi (kozak ze mnie), po gorszym gównie się jeździło. Ale już pod sam koniec, zaraz przez wiaduktem, gdy zjechałem z jednego z krawężników, usłyszałem i poczułem, że coś ciężkiego mi wypadło. Pierwsza myśl - telefony. Ale nie, są. Koła na miejscu. Siodełko też. Zerknięcie na ramę i... bingo. Odpadł bidon, przy okazji łamiąc koszyczek. 

Nie pozostało mi nic innego, jak spakowanie napoju do tylnej kieszeni, puszczenie wiązanki na temat Lubonia w eter i pojechaniu dalej. A jeśli ktoś jest ciekawy, jak wygląda miejsce, w którym się to wydarzyło, to proszę, poniżej do obejrzenia, myślę, że warto:

Cudo, prawda? Kwintesencja "lubońskości". Wpadło mi na myśl, żeby pozwać zarządcę, ale myślę, że 15 PLN nie jest warte zachodu :)

TUTAJ Relive. A ja nawet o dziwo zdążyłem do pracy :)


  • DST 52.30km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.05km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 222m
  • Sprzęt Czarnuch :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do piachu

Czwartek, 18 lipca 2019 · dodano: 18.07.2019 | Komentarze 4

No i się pogoda zrobiła. Rano było niemal idealnie - nie za zimno i nie za ciepło, tak w sam raz. Słońce przyjemnie podgrzewało, ale nie przegrzewało. Nawet wiatr się uspokoił i wiał słabo, maksymalnie umiarkowanie, ze wschodu.

A szosa wciąż w serwisie. Przynajmniej (wersja optymistyczna) do jutra do popołudnia, bo okazało się, że zamówione elementy nie do końca pasowały (koła Bontragera to zagadka) i trzeba było zamówić nowe. 

Co prawda mogłem T-rek(s)a z naprawy czasowo wziąć, ale perspektywa jazdy z bębenkiem chrobocącym niczym Robocop z rakiem krtani średnio mnie bawiła, więc dałem mu jeszcze leżakować i ponownie wybrałem Czarnucha. Generalnie przychodzi mi to już intuicyjnie, zaprzyjaźniłem się z nim, a wręcz cieszy mnie kręcenie na szerokich oponach, które dają wolność w temacie wyboru dróg oraz większą tolerancję na polskie antyrowerowe atrakcje.

No właśnie, gdy już przepchałem się przez Las Dębiński...

...i dotarłem do Starołęckiej, postanowiłem pokazać, że jestem hardkorem, wybierając tamtejszą śmieszkę. Oj, to jednak wyzwanie, nawet dla grubaśnych kół.

Z radością więc zjechałem z tego szajsu, kierując się do Czapur...

...a następnie skręciłem na Babki, Daszewice i Kamionki, gdzie postanowiłem zagłębić się w las, skracając drogę do Mieczewa. 

Las? Hmmm. Kiedyś tam coś takiego było, teraz za to mamy pojedyncze pasy zieleni (a przy okazji - mega gówniane światło do zdjęć)...

...natomiast większość to wykarczowane połacie, a kiedyś leśna droga to aktualnie jedna wielka mordęga, składająca się z tarki, piachu i kolein pozostawionych po ciężkim sprzęcie.... 

Z ulgą przywitałem finisz i powrót na asfalt - niby tylko cztery czy pięć kilometrów, ale zmęczyły jak dwadzieścia.

Z Mieczewa skierowałem się na Kórnik. W pewnym momencie wyprzedził mnie szoszon z wielkim plecakiem, taki z gatunku niepozdrawiaczy, za to z napisem "Polska" w okolicach czterech liter. Znaczy - klasyczny rodak :) A skoro nie pozdrowił, to miał mnie gratis na kole aż do ronda w Mościenicy, gdzie każdy popędził w swoją stronę :)

W Kórniku nastąpiła nawrotka, czyli kurs na rzeź po płytach w Skrzynkach i Borówcu, potem Koninko, aleja kasztanowa w poznańskim Sypniewie (to akurat drzewo chyba już postoi tu niedługo :/)...

...Głuszyna, Starołęcka, Las Dębiński i do domu. Nawet średnia wyszła przyzwoita jak na jazdę czołgiem.

W Borówcu zaintrygował mnie taki oto kościelny szyld:

W sumie przesłanie ok, choć - jak to zwykle bywa w tych kręgach - cytowany fragment jest z czapy, bo w Księdze Rodzaju 1.27 stoi jedynie zdanie: "Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę", nic o ochronie środowiska czy miłości do zwierząt. No ale nie ma się co czepiać (wyjątkowo), choć ja bym pozamieniał dwa ostatnie podpisy ze zdjęciami, a i to warunkowo, bo nie widzę powodu, żeby człowiek za samo to, że został urodzony jako taki akurat gatunek, zasługiwał na szacunek. Wolę wers z tego samego źródła "po czynach ich poznacie" (w oryginale u Mateusza "po owocach").

Lekko filozoficznie się zrobiło, więc do kompletu jeszcze piosnka, którą odkryłem podczas dzisiejszej jazdy i nadrabiania zaległości muzycznych. W sumie również w temacie człeko-zwierzęcym.

Relive TUTAJ.


  • DST 62.10km
  • Czas 02:23
  • VAVG 26.06km/h
  • VMAX 53.30km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 243m
  • Sprzęt Czarnuch :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lakersowo

Środa, 17 lipca 2019 · dodano: 17.07.2019 | Komentarze 10

Kolejny dzionek z Czarnuchem pod tyłkiem :) 

Wiało. Mocno, Ale - tym razem na szczęście - z północnego zachodu, mogłem więc lekko pokombinować, żeby wykorzystać możliwości powyższego sprzętu, oczywiście w terenie. Jednak zanim do niego dotarłem, musiałem przepchać się przez połowę miasta, co jak zwykle było pieszczotą dość specyficzną :)

Jakoś się jednak udało - z Dębca poczłapałem wzdłuż Góreckiej i Hetmańskiej na Grunwald, następnie boczkiem minąłem Jeżyce i w końcu dotarłem do Golęcina, gdzie mogłem zagłębić się w las, sam sobie fundując frajdę w postaci możliwości kręcenia przez plus minus dwanaście kilometrów po szutrach, szyszkach, korzeniach i innych tego typu atrakcjach. Fajno było :)
Wężowo - okolice Rusałki, Poznań
Ino kręcić - okolice Rusałki, Poznań

Na trasie nie mogło zabraknąć jezior: Rusałki oraz Strzeszyńskiego, które zawsze cieszą, gdy nie wylegują się nad nimi stada bydł... to znaczy nie ma za dużo ludzi :)
Jezioro Rusałka - Poznań
Pomostówka - Jezioro Strzeszyńskie
Sielanka, ludzkości zero - Jezioro Strzeszyńskie
Nad Strzeszynkiem spotkałem Poszukiwaczy Zaginionego Żelastwa. Dzielnie wyławiali to, co się wyłowić dało, głównie monety. Dopytałem, ile kosztuje taki sprzęt do szukania, a gdy usłyszałem cenę (około trzech tysięcy), życzyłem tylko powodzenia :)
Poszukiwacze zaginionych śmieci - Jezioro Strzeszyńskie
Mimo że nie palę, to cenię sobie każde ostrzeżenie :) Jakby się dymiło, mogę zawsze wykonać nagły uskok.
Pale, nie palę? - Jezioro Strzeszyńskie
Pod koniec części terenowej, czyli na Psarskim, zostałem "lekko" zaskoczony zamkniętym przejazdem kolejowym, który jednak za zgodą majstrów od torowisk udało się pokonać piechotą.

Reszta trasy to już asfalty. W Kiekrzu usiadł mi na kole jakiś szoszon i nie chciał współpracować, więc z zaskoczenia zmieniłem kierunek i pokręciłem przez Rogierówko i Kobylniki do Sadów, a stamtąd już klasycznymi ścieżkami przez Swadzim, Batorowo, Lusowo, Zakrzewo, serwisówki i Plewiska do domu.

Myślałem, że zdążę do pracy na luzie, ale miałem to wyjątkowo szczęście, że w piekarni trafiłem na dwie babinki o poziomie podejrzliwości wyższej niż u Macierewicza. A te bułeczki to z czego, ciasto kiedy robione, ziarna w chlebku jakie? Nie pomagało nawet moje sapanie i chrząkanie - minęło bite dziesięć minut zanim wypełzły z przybytku. A ja już miałem tylko jedno wyjście, żeby dotrzeć do roboty o czasie - pojechać rowerem. Co niniejszym zrobiłem, a dystans doliczam do całości. 

Jutro znów Czarnuch, bo bębenek do T-rek(s)a jeszcze nie dotarł :/

TUTAJ Relive.


  • DST 51.20km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.03km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 180m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bębenkowo i gazetowo

Wtorek, 16 lipca 2019 · dodano: 16.07.2019 | Komentarze 6

Na początek raport z serwisowego frontu. Niestety jest ciut gorzej niż myślałem. Po rozkręceniu szosy okazało się, że jednak suport jest ok, natomiast elementem, który się posypał, jest bębenek w tylnym kole (po ponad 22 tysiącach kilometrów), część droższa i sprowadzana na zamówienie. Stwierdzić się tego nie dało bez sprawdzenia jednego i drugiego, bo niepokojące dźwięki wydobywały się tylko podczas jazdy, nie podczas luźnego kręcenia napędem. No nic, życie, naprawić trzeba. O tyle dobrze, że pan z serwisu odkupi ode mnie kupioną wczoraj na szybko część za jej pełną wartość i o tyle pomniejszy koszt całości. Szkoda tylko, że najbardziej optymistyczna wersja przewiduje odbiór T-rek(s)a w czwartek, i to przy założeniu, że kurier nie da ciała.

Dzisiejsze kręcenie siłą rzeczy musiało odbyć się Czarnuchem. W sumie smutek niewielki, bo szosą przy znów masakrującym wietrze z zachodu tylko bym się wkurzał, a tak byłem po prostu bardziej stabilny. Jeśli już mam szukać na siłę rzeczy optymistycznych :) A że z tym moim czołgiem jestem coraz bardziej zżyty, to nawet mi się przyjemnie, acz wolno, kręciło.

Trasa to w 100% asfalty: Poznań - Luboń - Łęczyca - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice - Konarzewo - Trzcielin - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań. TU Relive. 

Napisałem, że w 100% asfalty? Sorry, oczywiście nie mogło zabraknąć polskich klasycznych gównianych śmieszek, jak mógłbym zapomnieć? :)

Aha, wziąłem ze sobą kamerkę. Czyli - zgodnie z żelazną zasadą - wszyscy byli mili i sympatyczni :) Ale - zgodnie z żelazną zasadą - musiał się zdarzyć choć jeden debil. Tym razem trafiło na gazeciarza. Już bliżej wyprzedzić się nie dało.

Dla porównania poniżej kulturalny niegazeciarz, na tej samej, wąskiej drodze:

Jutro znów do pracy, znów Czarnuch, znów ma wiać. Nuuuda...


  • DST 53.70km
  • Czas 01:51
  • VAVG 29.03km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 127m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ojczyzna dojna

Poniedziałek, 15 lipca 2019 · dodano: 15.07.2019 | Komentarze 13

Wypad z gatunku "tak se" - ani szybko, ani specjalnie wolno, bez ikry, ale też bez jakiegoś człapania. Po prostu walka z mniejszymi lub większymi korkami i koreczkami oraz znów mocniejszym, średnio pomocnym wiatrem.

Niestety, była też walka z rowerem. Bowiem z niezrozumiałych dla mnie względów, po ostatniej jeździe szosą w deszczu i chowaniu się po kapliczkach (tu opisywanym, wiedziałem podświadomie, że to nie jest dobry pomysł) coś zaczęło mi trzeszczeć w miejscu nieokreślonym, znajdującym się "gdzieś na dole". Przez kolejne dni wykluczałem już napęd, tylne koło i pedały. Stanęło na suporcie, który wymieniałem... w kwietniu. I do tej pory sprawującym się bez zarzutu. Tymczasem dzisiaj już chrobotanie było tak głośne, że nie pomagała nawet muzyka na full w słuchawkach. Podjechałem więc do "przydomowego" serwisu koło tunelu na Dębcu (ostatnio jestem tam stałym gościem, jak się sypie, to już seryjnie), gdzie potwierdziła się moja diagnoza. A że paragon (taaa....) ze sklepu, w którym kupiłem ową magiczną część marki Shimano jest... gdzieś (albo i nie), na szukanie go czasu nie miałem, nabyłem w centrum jeszcze jeden suport i zostawiłem T-rek(s)a do naprawy. Przy sprzyjających wiatrach odbiorę go jutro po południu. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żebym musiał wymieniać ten element po zaledwie trzech miesiącach, ale jutro będę mądrzejszy i dowiem się, co się stało, żeby myśleć o jakimś sposobie reklamacji. Póki co jestem skazany na grube koła, które mi jutro kompletnie nie pasują, bo muszę być wcześnie w pracy.

Co do trasy: z Dębca najpierw przez Górczyn na Kopaninę (gdzie spędziłem upojne kilkanaście minut na przepuszczeniu trzech pociągów), następnie Junikowo, Skórzewo, Wysogotowo, Batorowo, Sady, Swadzim, Kobylniki, nawrotka do Batorowa, a powrót przez Lusowo, Zakrzewo, Dąbrowę, Skórzewo i Plewiska do domu. Tak jak na Relive.

W Batorowie zwróciłem uwagę na ten znak:

Jak się okazało, miał on swoje podstawy, bo już po chwili mogłem się zatrzymać i podziwiać coraz bardziej rzadki niestety widok, czyli całe stado koleżanek pasących się na zielonej trawce, a nie gdzieś tam stłoczonych ciasno w oborach. Podziwiałem, jak niczym psy sobie dokazują, przytulają i ganiają jak szczeniaki. A po chwili z drugiej strony drogi usłyszałem: "pięć złotych za zdjęcie!", na co odpowiedziałem, że skoro tak drogo, to kasuję, by po chwili gaworzyć sobie z sympatycznym gospodarzem o szczęśliwych krowach. A jakby ktoś potrzebował świeżutkiego mleka prosto od nich, to jest tam do dostania od ósmej rano. Nie wiem, czy się kiedyś nie skuszę :)





  • DST 53.10km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.06km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 222m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jak zostałem chodnikowcem

Niedziela, 14 lipca 2019 · dodano: 14.07.2019 | Komentarze 7


No, w końcu wiatr się uspokoił i dało się kręcić bez efektu cofki. Super!

Niestety kierunek powiewów był północny, co oznaczało jazdę przez calutkie miasto, czyli konieczność pokonania z grubsza miliarda świateł, oczywiście w większości świecących się na czerwono. Jakoś jednak poszło i z Dębca przez Górecką, Hetmańską, Grunwald oraz Jeżyce dotarłem do Obornickiej, której poznańska końcówka zwykle jest granicą, po przekroczeniu której można zacząć się rozkręcać. Od Suchego Lasu było już całkiem przyzwoicie, tak samo na odcinku od Złotnik przez Sobotę do Rokietnicy.

Pogoda generalnie była miodzio.

Jechało się na tyle dobrze, że już nastawiłem się na jakąś fajną średnią, ale zaraz po wjechaniu do poznańskiego Kiekrza musiałem ostro hamować, gdyż… No właśnie, ukazał się mym oczom jeden z ”ulubionych” widoków, czyli weekendowa impreza masowa :/ Tym razem triathlon…

Drogi oczywiście zablokowane, ale postanowiłem zapytać pana policjanta, czy jakoś przejadę. Stwierdził, że rowerem ok, tyle że chodnikiem, co przerodziło się w sympatyczne żarciki na temat tego, że po raz pierwszy policja sugeruje mi, żebym zrobił coś nielegalnego :) Chcąc nie chcąc zacząłem mozolne przebijanie się przez pieszych oraz innych rowerzystów, a po chwili zjechałem na jezdnię, mijając jadących z naprzeciwka zawodników, oczywiście upewniając się, że nie stwarzam zagrożenia.

Ale nagle wyskoczył mi zza jednej z blokad, przy której zacząłem zwalniać widząc zakręt, jakiś jegomość z plakietką, krzyczący z pianą na ustach:

- Natychmiast zjechać na chodnik! Natychmiast!

Tylko że tak się zapluł, że zabrzmiało to z grubsza jak ”natyśśmiast miii sfsjechaććć na chofnik!”. Na potrzeby cytatów będę jednak tłumaczył z zaplutego na nasze :)

- Ale widzi pan, że na chodniku nie ma miejsca.
- Nic mi to nie obchodzi! Na chodnik, natychmiast!
- Przecież stoję przy samej krawędzi jezdni, praktycznie na trawniku, w miejscu bezpiecznym.
- Proszę nie dyskutować! Jest pan zawodnikiem? Ma pan numerek?
- Nie, nie mam numerka. Jestem gorszego sortu.
- To natychmiast na chodnik!
- Człowieku, uspokój się, to przecież tylko sport? Po co te nerwy?
- Nie mam czasu na dyskusje z mądralińskimi!
- Ja w sumie też…

Bałem się, że Kierownik Zakrętu, jak go roboczo nazwałem, zejdzie zaraz na zawał, więc żeby mieć czyste sumienie ustąpiłem i jakoś wepchałem się między przechodniów. Rozumiem wszystko – odpowiedzialność za bezpieczeństwo, konieczność nadzoru i takie tam. Ale nie lubię chamstwa. Jakże inaczej by wyglądało, gdyby przekazane wszystko zostało w spokojny sposób. A triathloniści bulą po trzy stówy za możliwość bycia nadzorowania przez takich szeryfów...

Cyknąłem jeszcze z nudów fotkę kręcących…

...i w końcu inny pan (ten w niebieskim) mnie przepuścił. Bez numerka :) Kierownika Zakrętu nie wskażę, po po co?

Potem jeszcze jedna blokada, gdzie pani ze Straży Miejskiej wskazała mi drogę bez focha, a nawet z uśmiechem, i mogłem zacząć nadrabiać to, co straciłem. Jakoś tam się udało, na trasie przez Słupską, DK92, Wolę, Ogrody, Bułgarską i Górczyn do domu.

Łatwo nie było, ale w sumie wyszło przyzwoicie :)

Aha, wczoraj doszedł do mnie zamówiony - trochę za szybko, bo ten stary zmartwychwstał - licznik Sigma, ale model wyżej niż ostatnio. Póki co nie narzekam, poczekam na pierwszy deszcz :)

Relive TUTAJ.


  • DST 60.50km
  • Czas 02:19
  • VAVG 26.12km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 240m
  • Sprzęt Czarnuch :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nieglut maltańsko-ślimaczy

Sobota, 13 lipca 2019 · dodano: 13.07.2019 | Komentarze 11

Gdy rano po obudzeniu zerknąłem za okno i zobaczyłem, że leje, zwątpiłem.

Ale gdy już ogarnąłem psa i nawiedziłem piekarnię, stwierdziłem organoleptycznie, że w sumie już "tylko" pada i od biedy jechać się da. Od dużej biedy, takiej jak przez "osiem ostatnich lat" przed zapanowaniem nam na ziemi (tej ziemi) rządów jedynie słusznej partii jednego wodza :)

No to ruszyłem, od razu z zamiarem wykonania zaledwie gluta, bo było już po dziewiątej, a ja wczesnym popołudniem musiałem się stawić w pracy. Jako sprzęt wybrałem oczywiście Czarnucha, bo... Wystarczy spojrzeć, jak się nazywa :)

Początkowo było nawet lepiej niż się spodziewałem - na chwilę nawet pojawił się element bezopadowy, jednak szybko wszystko wróciło na z góry ustalone pozycje. Czyli mokre.

Na południowo-zachodnim odcinku Wartostrady, jak zwykle przy takiej aurze, musiałem poruszać się wężykiem, żeby nie zrobić ślimaczej rzezi. Chyba obyło się bez ofiar, a ja nawet na chwilę zniżyłem się do odpowiedniego poziomu :)
Trzymając poziom :)
Pomysłu na kierunek nie miałem, skierowałem się więc klasycznie na Maltę, bo mimo soboty coś mi się wydawało, że tłumów tam nie zastanę :) I faktycznie, było praktycznie pusto, więc wykonałem dwa okrążenia tego jeziora - jedno wolniejsze, nastawione na zrobienie kilku zdjęć, drugie już z większym przytupem.
Klasyczny widoczek - Malta, Poznań
Wakacje na Malcie :) - Poznań
Licznik dawał radę, bo to jakaś tanizna z Martes Sport, w której wodoszczelność polega na tym, że telefon nie pada od kilku kropel, jak w przypadku Sigmy :)
Deszcze, oby nie dreszcze - Malta, Poznań
Udało mi się w końcu "upolować" Maltankę, genialną kolejkę wąskotorową jeżdżącą na trasie do ZOO i z powrotem, z przystankami typu "Balbinka" czy "Ptyś" :) Dodam, że porusza się ona z prędkością jakichś kilkunastu kilometrów na godzinę, co bodajże dwa lata temu nie przeszkodziło we wjechaniu pewnemu kierowcy BMW (a jak!) pod jej koła :)
Maltanka w pełnej krasie, - Malta, Poznań
Z obrazków znanych i codziennych...

Tam to jest norma, nie pomagają znaki pionowe i poziome, nie pomaga co jakiś czas kręcąca się Straż Miejska... Pismo obrazkowe - nie do ogarnięcia dla rodaków.

Aha, na Malcie trwały treningi wioślarskie, więc kajaki na pełnej wodzie, trenerzy na rowerach na lądzie, a gdzieś obok "bawił" się jakiś jegomość na motorówce, oczywiście tworząc małe tsunami, więc nad jeziorem co chwilę można było usłyszeć gromkie "kurrrrrr..." :)

Kilometrów brakowało, więc przez rozkopaną Śródkę i Hlonda doczłapałem do Wartostrady, tam zrobiłem nawrotkę i przez Ostrów Tumski wróciłem na Dębiec.
Most koszykarzy :) - Most Jordana, Poznań
Już pod domem zauważyłem, że pada coraz mniej (a nawet przestaje!), wpadłem więc na szatański (czyli najlepszy) pomysł, że brakujące dwadzieścia kilometrów wykonam kręcąc lekko naokoło do pracy. Szybko się ogarnąłem, wykąpałem, zmieniłem ciuchy na te jeszcze suche i - jak to mawiają rodzimi Ukraińcy - dawaaajj!

Tym razem przez Śródkę i Rataję (znów błąd - miliard świateł, do tego co krok to policja, widocznie mieli dziś jakąś akcję łapania delikwentów niedaleko PosnaniI) dotarłem do okolic... Malty, ale objechałem ją ulicami Dymka oraz Browarną, a następnie Warszawską, znów Środką i Grabarami (jak zwykle koszmar) doczłapałem do centrum. I nawet zdążyłem do pracy.

Relive TUTAJ, jedno z bardziej oryginalnych, jakie stworzyłem :)

Aha, dobiłem - chyba wczoraj - do dziesięciu tysięcy kilosów w tym roku. Cel minimum wykonany.


  • DST 63.10km
  • Czas 02:10
  • VAVG 29.12km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 198m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bezdowodowo

Piątek, 12 lipca 2019 · dodano: 12.07.2019 | Komentarze 24


Dziś rano nastawienie do jazdy miałem całkiem pozytywne, póki nie zorientowałem się, że w moim rowerowym pakiecie niezbędników, który pakuję zawsze do podsiodłówki, brakuje jednego elementu. W sumie najważniejszego z nich, czyli dowodu osobistego.

Jeszcze nie panikowałem, dając sobie jakąś nadzieję, że jeszcze go odnajdę, więc po prostu ruszyłem, wykonując "muminka" w najbardziej klasycznej wersji: Dębiec - Las Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Jaryszki - Koninko - Szczytniki - Sypniewo - Głuszyna - Babki - Czapury - Wiórek - Sasinowo - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań.

Jazda bez większych przygód, bez ciśnięcia, bo wciąż wieje, za to na światłach w Mosinie pogadałem z sympatycznym Holendrem na szosie. Fajnie w końcu w tym kraju zobaczyć kogoś autentycznie uśmiechniętego na rowerze :)

A dowód? Oczywiście nie znalazłem. Popytałem koło domu, w sklepach, w których bywam zazwyczaj. Nic. Pozostała jeszcze jedna szansa - podjechanie na Jeżyce, po których wczoraj się kręciłem, i zorientowanie się tam. Do pracy podjechałem Czarnuchem (wliczone do dystansu), ale średnio uśmiechało mi się człapanie tam również na nim, więc znalazłem alternatywę w postaci... hulajnogi. Ale nie tej syfiastej, na minuty, tylko wypasionej, którą kumpel przetransportował się do roboty. W sumie to całkiem fajna zabawa, tak legalnie (lub może inaczej - nie da się nielegalnie, bo przepisów brak) jechać po chodniku na dwóch kółkach. Oczywiście do 25 km/h rozpędzałem się tylko wyjątkowo, gdy wiedziałem, że nie stwarzam zagrożenia.

Dowodu oczywiście nigdzie nie było. Szybko zastrzegłem więc go sobie przez profil zaufany, ale że nie wiem, kiedy go straciłem, to być może już jestem posiadaczem jakiejś chwilówki :/ Oby nie.

A właśnie odwiedził mnie w pracy kolega Kamil - miło było pogadać, pozdro :)

PS. Powrót z roboty do domu w deszczu. Wymyśliłem patent w postaci owinięcia butów foliopakami do przesyłek kurierskich - polecam, do tego są znakomite :)