Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198654.20 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2019

Dystans całkowity:1815.85 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:65:36
Średnia prędkość:27.68 km/h
Maksymalna prędkość:61.50 km/h
Suma podjazdów:7215 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:58.58 km i 2h 06m
Więcej statystyk
  • DST 53.80km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.82km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 215m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Stop dyskryminacji oraz rezurekcja

Czwartek, 11 lipca 2019 · dodano: 11.07.2019 | Komentarze 4

Dzisiaj wpis dodawany na szybko, bo wolny dzionek oznacza konieczność załatwienia tysiąca rzeczy. Zaległości BS-owe nadrobię więc później.

Najpierw trasa, pod wciąż silny, pónocno-zachodni wiatr i w większości przez miasto: Dębiec - Górecka - Hetmańska - Grunwald - Jeżyce - Golęcin - Strzeszynek - Psarskie - Kiekrz - Rogierówko - Kobylniki - Sady - Swadzim - Batorowo - Lusowo - Zakrzewo - Dąbrowa - Wysogotowo - Skórzewo - Poznań.

Korki faktycznie jakby zniknęły. Może to przez już trochę lepszą pogodę? Cholera wie. Ale za to światła jak czerwone były, tak są, więc co się nastałem to moje.

Dwie klasyczne foty...

...oraz jedna nieklasyczna.

Gdy ją robiłem, akurat z górki zjeżdżała jakaś młoda kolarska matka z przyczepką dziecięcą. Nie widziałem, żeby odwzajemniła pozdrowienie. Ciekawe czemu? :)

No i informacja najważniejsza: licznik zmartwychwstał, prawdziwie zmartwychwstał :) Albo wysechł sam, albo pomogła rada z ryżem, w każdym razie działa. Co nie zmieniło mojego zdania, że to szajs, bo jaki jest sens w wodoszczelności, która działa tak, że po lekkim deszczu licznik odmawia współpracy?

Relive TUTAJ.


  • DST 52.20km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.22km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 148m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaplica

Środa, 10 lipca 2019 · dodano: 10.07.2019 | Komentarze 17

Dziś miałem dzionek wolny od pracy, więc... Tak, tak, od rana padało. Zaskoczenia nie było :)

Na szczęście gdzieś po dziesiątej się lekko wypogodziło, a że zdążyłem zjeść śniadanie, wypić solidną kawę i się pozytywnie nastawić, to z optymizmem wsiadłem (po chwili namysłu) na szosę.

Początkowo - prócz wiatru, wciąż tak samo paskudnego z zachodu - wszystko ładnie żarło. Z Poznania przez Luboń, Wiry, Łęczycę, znów Wiry, Komorniki, Szreniawę i Chomęcice dotarłem do Konarzewa. Tam nie tylko zakwitłem w... korkach, bo cała wieś jechała na pogrzeb, ale też nagle poczułem krople na czole. A po chwili już kręciłem w mini ulewie.

Nie było gdzie się schować, więc dopłynąłem do Trzcielina, gdzie zobaczyłem... suchutki asfalt.

Moja radość była przedwczesna. Kawałek dalej, w Dopiewie, znów było tak:

Miałem dość chlupania w butach, zacząłem więc szukać jakiejś przyjaznej wiaty. Jak na złość, wszystkie przystanki były odsłonięte, ale główka pracowała. Znalazłem swój, zaskakujący nawet dla mnie, azyl :)



Fajnie było, choć widok miałem raczej średni :)

Do tego w budynku obok włączył się całodobowy monitoring napędzany poduszką, dość nieumiejętnie kryjący się za firanką. Co jednak nie przeszkadzało mi w odkrywaniu zasobów kapliczki (z death metalem w słuchawkach), trzeba przyznać, że trzymającej poziom... taki swojski :)



Mimo wszystko było milusio, aż żal było ruszać. Dziękuję za to miejsce, w końcu na rowerze rozumiem ideę istnienia takowych :)

Powrót był... pod wiatr (a jak!) - przez Dopiewiec, Palędzie, Gołuski i Plewiska. Z taką oto aurą. Zgłupieć można. W lipcu jak w garncu :)

Aha, super hiper Sigma gdzieś w połowie drogi wyświetliła taki oto komunikat, dość zagadkowy:

A potem przestała już wyświetlać cokolwiek. W domu sprawdziłem - nie jest to kwestia baterii, tylko po prostu licznik padł. Nie muszę chyba dodawać, że paragonu w domu nie mam? A przynajmniej nie mogę zlokalizować. I to jest dopiero kaplica.

Średnia masakra, rower był czysty przez niecałe dwa dni - ot, norma.

Relive TUTAJ.


  • DST 62.75km
  • Czas 02:13
  • VAVG 28.31km/h
  • VMAX 52.80km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 207m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Globalnie

Wtorek, 9 lipca 2019 · dodano: 09.07.2019 | Komentarze 7

Szosa odebrana z serwisu śmiga ładnie i gładko, a napęd - mimo że już archiwalny - wygląda tak, że go nie poznaję. Jest dziwnie czysty :) Jednym słowem test wypadł poprawnie, przynajmniej jeśli chodzi o kwestie czysto techniczne.

Inne? Hm. O tym zaraz.

Najpierw o trasie. Wpadła dziś północno-zachodnia pętelka, zawierająca kilkanaście kilometrów miejskiej walki: Dębiec - Hetmańska - Grunwald - Jeżyce - Golęcin - Strzeszyn - Psarskie - Kiekrz - Rogierówko - Kobylniki - Sady - Swadzim - Batorowo - Lusowo - Zakrzewo - Dąbrowa - Wysogotowo - Skórzewo - Plewiska - Poznań.

Główną atrakcją dzisiejszego wypadu były korki. Bo tak jak mamy globalne ocieplenie, powodujące, że nie da się za bardzo odróżnić zimy od lata (dziś jechałem w jesiennej bluzie, to akurat rewelacja), tak mamy powiązane z nim globalne zakorkowanie. Kiedyś w wakacje był luz na ulicach, teraz - można zapomnieć. Oczywiście, remonty mają w tym swój udział, no ale bez przesady.

Na Reymonta i Przybyszewskiego musiałem sobie stworzyć korytarz życia :)

A, i muszę szczerze przyznać, że na Hetmańskiej AŻ dwóch kierowców na jakieś pięćdziesiąt zrobiło mi miejsce, żebym mógł minąć ich z prawej - cześć i chwała bohaterom. Innym... a, dobra :)

Generalnie o średniej mogłem zapomnieć już po powyższym odcinku, więc nawet nie walczyłem. Tym bardziej, że - ha, zaskoczenie! - wiało, i to godnie oraz nieprzyjaźnie.

Nawet z fotkami stricte rowerowymi dziś bida, więc na koniec jedynie klasyczna, z drzewkami na terenach na zachód od Poznania. To normalnie jak oaza na pustyni :)

Relive TUTAJ.

Jak to ostatnio mam w zwyczaju - wpis zawiera dojazd Czarnuchem do pracy.


  • DST 72.60km
  • Czas 02:46
  • VAVG 26.24km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 196m
  • Sprzęt Czarnuch :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Urrrr(y)wał i serwisował

Poniedziałek, 8 lipca 2019 · dodano: 08.07.2019 | Komentarze 9

Całe piętnaście stopni na plusie było najfajniejszą informacją dzisiejszego dzionka :) Resztę wolałbym przemilczeć, ale niestety nie da się zapomnieć o tym, co zimny huragan robił ze mną na polach. Chociaż wolałbym mieć taką moc :)

To, że szosa była niedysponowana, w sumie niewiele (prócz smuteczku) zmieniło w męczarniach - i tak duło z zachodu, gdzie z terenów zadrzewionych mogę wymienić... no nic nie mogę wymienić. Za to pola mieszają się z serwisówkami. A na wypad w teren nie miałem dziś wybitnie czasu, gdyż musiałem być punktualnie w pracy. Pozostało przetestowanie Czarnucha w środku asfaltowego cykloniku.

Trasa: Dębiec - Szachty - Luboń - Komorniki - Szreniawa - Trzebaw - Dębienko - Kręplewo - Joanka - Trzcielin - Konarzewo - Dopiewiec - Palędzie - Dąbrówka - Plewiska - dom.
Zerknięcie zza winkla - Jezioro Dębno
Zdecydowanym plusem kółek 29 jest to, że nie muszę się szczypać jazdą naokoło, tylko na przykład Szachty przejechałem na szagę, część asfalten, a część jakimiś polnymi ścieżynkami. Przy okazji nie omieszkałem zatrzymać się na pomoście, jak widać po śladach bardzo lubianym przez ptactwo, oraz przy wieży.
Byle nie dotykać barierek :) - Szachty, Poznań
Stawianie się - Szachty, Poznań
Szachtańska wieża - Szachty, Poznań
W Dąbrówce budują Sejm :)

A teraz do kwestii naprawczych: daleko nie musiałem szukać miejsca, gdzie mogę udać się z T-rek(s)iem w celu diagnozy. Ponownie poratował mnie sympatyczny pan z serwisu przy tunelu na Dębcu, który dostał szosę w swe łapki przed południem, a po szesnastej zadzwonił z informacją, że jest ona do odebrania. I to mimo całkiem pokaźnej kolejki innych sprzętów do ogarnięcia. Przy okazji tego, z czym przyjechałem (czyli dokręceniu kasety, czyli banał, ale bez narzędzi ani rusz) jeszcze wyczyścił mi napęd, wyregulował przerzutki, dokręcił bębenek w felernym kole, usunął luzy w kierze i coś tam jeszcze, biorąc za to niewygórowaną cenę. Brawa i dzięki. Szkoda tylko, że poza "sezonem" ów punkt naprawczy jest tylko w soboty.

Dystans dzisiejszy wygląda więc następująco: najpierw pięć dyszek plus na Czarnuchu, potem również nim do pracy, po południu szybkie wyrwanie się w ramach przerwy z roboty po odbiór szosy, kawałek jazdy na jednym rowerze, a z drugim pod pachą, i znów powrót do pracy i z powrotem, tym razem szosą.


  • DST 53.30km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.05km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 143m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

O (z)boże, awaria oraz Pan Mercedes

Niedziela, 7 lipca 2019 · dodano: 07.07.2019 | Komentarze 17

Na początek zacznę od… końca. Bo niestety humor mam lekko skwaszony, jak zwykle, gdy coś szwankuje w rowerze. Otóż zauważyłem dziś jadąc, że jakoś dziwnie, lekko, ale jednak, "faluje” mi koło. Jechać się dało, choć były problemy z niższymi biegami (raz nawet spadł mi łańcuch). Stwierdziłem, że na trasie nie będę niczego rozkręcał, i – jak się okazało – dobrze zrobiłem. Bowiem po powrocie, gdy odkręciłem koło… wypadły mi luźne zębatki z kasety. Z jakichś powodów się wykręciła (oczywiście klucza nie mam), a ja boję się pomyśleć, co jeszcze wyjdzie, gdy uda mi się przetransportować szosę do serwisu (mam raczej złe przeczucia czy jakaś część nie pękła, bo będzie problem). Jakoś poskładałem napęd na słowo honoru i będę musiał jutro gdzieś wyprosić o szybką diagnozę oraz interwencję… :/

Co do samego wypadu – wiało koszmarnie, chyba dziś w całej Polsce tak samo. Co prawda miałem inne zmartwienia (wymienione powyżej), ale jakoś trzeba było te swoje pięć dych zrobić. Z naciskiem na słowo "jakoś”, nie mylić z "jakość”, bo tego zdecydowanie zabrakło.

Trasa to zachodni coś: Poznań – Plewiska – Dąbrówka – Palędzie – Dopiewiec – Dopiewo – Trzcielin – Konarzewo – Chomęcice – Szreniawa – Komorniki – Wiry – Luboń – Poznań.
Szlakiem samotnych wierzb
Łagodnie i wielkopolsko
Podpoznańskie pola zaczynają wyglądać tak, jak powinny latem, czyli mimo suszy kwitną zboża, na razie nieśmiało, ale dobrze, że w ogóle. Na tym kończę kącik rolniczy na dziś :)

Aha, dowiedziałem się, że jestem pedofilem :) Skąd? Ano mam swojego hejtera, który usilnie domaga się uwagi (w końcu się zlitowałem) pod jednym z moich filmików (dokładnie pod TYM). Z ciekawości zerknąłem, kto zacz, ale wiem jedynie, że ów dżentelmen lubi sobie jeździć Mercedesem po Frankfurcie i kręcić z komórki (lub kamery) w ręce (nie jest to wideorejestrator) to, co za szybką. A w wolnych chwilach życzy mi śmierci – ot, taka pasja. Lepsza niż żadna :) W sumie fajnie jest mieć swojego Pana Mercedesa :)



  • DST 62.10km
  • Czas 02:04
  • VAVG 30.05km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 194m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Goniąc króliczka :)

Sobota, 6 lipca 2019 · dodano: 06.07.2019 | Komentarze 6

"Hurra!"-ki dziś były dwa - znakomita temperatura (osiemnaście stopni) oraz zachmurzone, mrocznie malownicze niebo. 

"NieHurra!"-kiem był za to wiatr, który na trasie zmienił mi się z południowego na północny, oczywiście wtedy, gdy wracałem, ale w sumie nie było z nim tak najgorzej.

Trasa to najbardziej klasyczne z klasycznych "kondominium": Poznań - Luboń - Wiry - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Krosinko - Dymaczewo - Łódź - Witobel - Stęszew - Dębienko - Szreniawa - Komorniki - Poznań. Bez przygód, choć nie powiem, korki w Mosinie oraz Stęszewie mnie zaskoczyły, ale przecież jutro jest niedziela bez handlu, trzeba więc zaopatrzyć się na cały tydzień.

Na granicy Witobla i Stęszewa koszmarek rośnie w siłę. Już nie ma złudzeń - to będzie DDR-ka, najbardziej biało-czerwona z rodzimych, bo z kostki, z falami Dunaju i obowiązkowo z przejazdem z prawej na lewą. Tak, przypominam, mamy XXI wiek, a nie lata 90. wieku XX...


Skoro już jestem przy śmieszkach - gdy jechałem sobie tą w Łęczycy, na horyzoncie ukazał mi się jeden szoszon, który nie tylko zignorował zakaz jazdy rowerem (fakt, abstrakcyjny, ale tylko na takie nie mam patentów na wytłumaczenie się przed policją) oraz wszystkie możliwe czerwone światła.

Postanowiłem sprawdzić, czy go dogonię, kręcąc antyrowerowymi wynalazkami i przestrzegając przepisów. Pojechałem naokoło, bo się inaczej nie dało, postałem chwilę na wjeździe z podporządkowanej, odstałem swoje na światłach i.. dogoniłem. Tylko jak się okazało nie tego. Podobni byli :) Pozdrowiłem i zacząłem dalszy pościg. W Mosinie dogoniłem króliczka :) Właściwego. Tyle że po sekundzie już każdy jechał w swoją stronę, więc nie zdążyłem dopytać o to, jakim cudem wciąż żyje.

Z innych polskich klasyków...

No i w końcu mam chwilę na podsumowanie czerwca. W mega upalnym, więc ciężkim miesiącu, zrobiłem 1735 kilometrów, ze średnią 28,8 km/h, w tym wpadła jedna stówa do Czyśćca i jedna Przełęcz Karkonoska wykonana na trupie. Ujdzie :) De tego doszło prawie 95 kilometrów spacerów z Kropą.

Dystans - jak zwykle - zawiera dystans "pracowy".


  • DST 63.10km
  • Czas 02:31
  • VAVG 25.07km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 293m
  • Sprzęt Czarnuch :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

W(a)P(ie)N(nie)

Piątek, 5 lipca 2019 · dodano: 05.07.2019 | Komentarze 18

Znów zmarzłem - hurra! :)

Wiało jak cholera - nie hurra.

Rano padało - również nie hurra! Ale na szczęście słabo, więc w sumie hurra, bo dzięki temu pojawiła się motywacja do poważniejszego testu Czarnucha w warunkach zbliżonych do bojowych :)

Oczywiście kierunek mógł być jeden - Wielkopolski Park Narodowy. Żeby się do niego dostać, musiałem najpierw przebić się przez Luboń, co jak zwykle oznaczało kryzys w mojej chęci do jazdy, ale jakoś się udało. Do bram WPN-u zawitałem w Wirach...
Do testów gotów - WPN
...by już po chwili niemal wyciągać piasek z butów podczas śmigania po polnych drogach. Niestety, po opadach nie został nawet kawałek kałuży czy nawet błocka.
W piaskownicy - WPN
Polo-wanie - WPN
Następnie, już terenami leśnymi...
Drzwi do lasu - WPN
No to wiuuu - WPN
...dopchałem się nad Jezioro Jarosławieckie. Ciche, spokojne, bez ludzi... Tak jak lubię.
Kołowanie wodne - WPN
Jezioro Jarosławieckie - WPN
Kolejnym etapem były Jeziory oraz rezydencja użytkowana przez niemieckiego zbrodniarza Arthura Greisera, w czasie II Wojny Światowej pełniącego funkcję Namiestnika Kraju Warty (akurat jestem świeżo po lekturze "Biednych ludzi z miasta Łodzi", książki o łódzkim getcie, więc w miarę na bieżąco). Aktualnie znajduje się w nim Muzeum Przyrodnicze, z całkiem pokaźnymi zasobami zwierzęcego truchła.
Siedziba Greisera - WPN
Greiser Palast od tyłu - WPN
A zaraz za nim rozpościera się zacny widoczek na Jezioro Góreckie, nad którym oczywiście się pojawiłem, szukając na próżno możliwości dostania się na Wyspę Zamkową - niestety, czymś innym niż łódką można wykonać to jedynie zimą, po lodzie.
Jezioro Góreckie z góry - WPN
Szaro, brzydko, wyspowo - WPN
Przystanek Wyspa Zamkowa - WPN
Świątynia dumania - WPN
Góreckie wietrzne - WPN
Na i w końcu popełniłem błąd taktyczny - skierowałem się w kierunku Trzebawia. To znaczy - chciałem się skierować. Niestety, rzeczywistość okazała się bardziej brutalna niż to pamiętałem - to, co uznane jest tam za drogę, śmiało mogłoby być narzędziem tortur, i to tych cięższych :) Po jakimś kilometrze walki z tym miksem kolein, piachu i wysuszonej, mega twardej ziemi, poddałem się i zawróciłem. Co łatwe nie było, a pewnie gdzieś w Stęszewie słyszano moje jąkające się "ku...ku...ku...kurr...cz...cz... e..." (no, załóżmy)... :) Istny trenażer Parkinsona...
Trenażer Parkinsona - WPN
Miałem już dość lasu :) Mój misterny plan, żeby nim dotrzeć do połowy drogi i wrócić asfaltem z wiatrem, się rypnął. Trzeba było więc powziąć awaryjny, którym był dojazd Greiserówką do Komornik i Szreniawy, a stamtąd wykonać objazdówkę przez Rosnowo, Gołuski, oraz Plewiska do domu, już niestety na otwartym terenie, co oznaczało męczarnie wietrzne, od których odpocząłem dopiero na ostatnich ośmiu kilometrach.

Test wyszedł pozytywnie - Czarnuch jest zwrotny, dobrze radzi sobie z korzeniami i piachem, hamulce się dotarły. Raz tylko spadł mi łańcuch, ale z mojej winy, bo zbyt szybko zmieniłem przełożenie z przodu z najcięższego na najniższe. Poza tym innych problemów nie odnotowano. Czarnuchu, oficjalnie mianuję Cię już na pełnoprawny dwukołowy pojazd w trollowej stajni :)

Relive TUTAJ.

Oczywiście do pracy bym nie zdążył, gdyby nie rower. Dojazd w obydwie strony doliczony do dystansu.


  • DST 64.00km
  • Czas 02:16
  • VAVG 28.24km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 144m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kredki, Kiciuś i ameba

Czwartek, 4 lipca 2019 · dodano: 04.07.2019 | Komentarze 27

Rano zmarzłem :) Fajne to uczucie, szczególnie po koszmarnych doznaniach upalnych czerwcowych dni.

Niestety odczucie chłodku to jedno, ale potęgowanie go przez mocny i zimny wiatr drugie. I tak jak pierwsze to rozkosz, tak drugie jest demotywatorem kompletnym, co widać po wyniku. W sumie zwycięskim, patrząc na przykład z perspektywy poczynań naszych rodzimych rządowych inteligentów ostatnio w Brukseli :)

Trasa to zachodni coś: Poznań - Plewiska - Skórzewo - serwisówki - Sierosław - Węckowice, tam nawrotka - Sierosław - Zakrzewo - serwisówki - Plewiska - Poznań. Tak jak na Relive,

Gdy już udało mi się przeczłapać przez korki w Plewiskach (one się nigdzie nie kończą) i dotrzeć do Skórzewa, najpierw zaliczyłem klasyczny postój przy kredkach...

...a pod koniec styk śmieszki gównianej oraz tej fajnej, też klasycznej...

...ale najciekawiej było pośrodku. Gdzieś za kościołem usłyszałem za sobą upojny dźwięk klaksonu, już wiedząc, że zapewne chodzi o kostkowane coś po drugiej stronie drogi, co staje się obowiązującą mnie DDR-ką dopiero za jakieś pół kilometra, gdy magicznie pojawia się po mojej prawej. Początkowo zignorowałem, ale pierdnięcie się powtórzyło. więc skwitowałem to staropolskim stwierdzeniem, hmmm..., "oj, oj, oj, a kysz, idź sobie, motyla noga". No dobra, może nie do końca  tak to brzmiało :) No i wtedy zobaczyłem tył Pana Kotka. Zapewne z jakimś sporym kompleksem.

Niestety zobaczyłem go zbyt blisko, bo Mruczuś zaczął mi hamować centralnie przed kołem. I tak kilka razy - nagłe hamowanie i moja reakcja werbalna. Cwaniaczek nawet nie odważył się wysiąść, tylko zrobił z siebie debila, stworzył zagrożenie w ruchu (a ja znów nie miałem kamerki, tylko zrobione zdjęcie z dowodem, że powodu do zatrzymywania się nie miał) i poleciał dalej. Dodaję więc Kiciusia do kolekcji istot o IQ ameby. A ja oczywiście na śmieszce - chcąc nie chcąc - się pojawiłem, gdy tylko zaczęła mnie obowiązywać.

Do dystansu dodaję odcinek do pracy w tę i z powrotem.


  • DST 53.30km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.07km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 137m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Płaskości i jeleniogórskie reminiscencje

Środa, 3 lipca 2019 · dodano: 03.07.2019 | Komentarze 12

Nadszedł czas na powrót do wielkopolskich płaskości. Czyli nudy, ale też potrzebne, coby się góry za bardzo nie opatrzyły.

Poranny kursik odbywał się w w genialnej - jak na ostatnie dni - temperaturze oraz przy typowo poznańskim wietrze :) No dobra, wiało dzisiaj pewnie wszędzie podobnie, czyli mocno i średnio przewidywalnie, a będzie gorzej. To na początek, jako niezbędna dawka optymizmu :)

Trasa - zachodnia, głównie serwisowo-polna pętelka: Poznań - Plewiska - Zakrzewo - Sierosław - Więckowice - Fiałkowo - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Dąbrówka - Plewiska - Poznań. Brakowało przewyższeń, na szczęście bywały wiadukty. Chociaż to :)

W Dopiewie zakwitłem sobie (nie tylko ja) za kombajnem. I mimo że był nowoczesny, piękny, zielony i w ogóle Johny Deere, to te czołganie się 20 km/h po jakimś kilometrze lekko mnie zmęczyło. Trzeba więc było sobie radzić. A że się nie za bardzo dało inaczej, to wyjątkowo pojawiłem się na przedłużeniu śmieszki, który w sumie nie wiadomo czym jest. I po problemie :)

Tyle z równin. Żeby jednak jakoś płynnie i mniej okrutnie (na potrzeby bloga) pożegnać się z Sudetami, jeszcze kilka fotek ze spacerku, który wykonałem z Żoną i Kropą w niedzielę, jakieś dwie godziny po wypadzie na Karkonoską. I dopiero to, czyli ponad 11 kilometrów w temperaturze około 35 stopni, mnie zmęczyło :) Miejscem wypadu była Perła Zachodu, a trasa do połowy wykonana szlakiem cywilizowanym, a powrót praktycznie dzikimi terenami po drugiej stronie Bobru.
To nie ja :) - dokoła Perły Zachodu
Wieża widokowa - dokoła Perły Zachodu
Widoczek na schronisko - dokoła Perły Zachodu
Naprawdę muszę? :) - dokoła Perły Zachodu
Górnolotnie - dokoła Perły Zachodu
Dołolotnie - dokoła Perły Zachodu
I znów jakieś wyzwanie... - dokoła Perły Zachodu
Południowa część Jeziora Modrego - dokoła Perły Zachodu
Spojrzenie na południe - dokoła Perły Zachodu
Zza winkla - dokoła Perły Zachodu
Prosto? Prosto! - dokoła Perły Zachodu
Spojrzenie zdeka odmienne - dokoła Perły Zachodu
O takie widoczki walczylim :) - dokoła Perły Zachodu
Nogi zamoczone - dokoła Perły Zachodu
Dzika dzikość :) - dokoła Perły Zachodu
Polecam Perłę Zachodu z każdej strony, choć wersja "dzika" usiana jest powalonymi drzewami i trzeba skakać po skałkach. Rowerem odradzam, ale piechotką - jak najbardziej. TUTAJ Relive z tej wycieczki.


Bobrzym szlakiem

Wtorek, 2 lipca 2019 · dodano: 02.07.2019 | Komentarze 18

Od razu uspokajam tych zaniepokojonych tytułem - nie, nie będzie o polityce i pomyśle pewnego ministra o włączeniu bobra do narodowego menu w barach mlecznych :)

Dzisiaj w końcu temperatura wyluzowała, niestety jak zwykle nie odbyło się bez ofiar, bo zaczęło konkretnie wiać, niemal jak w Poznaniu :) Jednak mimo wszystko uważam tę zmianę na plus, mimo że chodziło o to, żeby było ileś tam stopni in minus.

Kierunek powiewu był z grubsza północno-zachodni, a właśnie tam, patrząc z perspektywy Jeleniej Góry, położone są malownicze Góry Kaczawskie, kolejne z tych mniej popularnych wśród ludożerki. Znaczy się – cieszyłem się, iż nie czeka mnie jakiś tam banalny Karpacz czy Szklarska.

Ruszyłem wpół do dziewiątej, z radością przyjmując na klatę poranny chłodek (cudowna rzecz!). Jako pierwszy etap wypadu zaplanowałem Perłę Zachodu, do której prowadzi leśny, cywilizowany (aż za bardzo, kiedyś było dziko i miało to swój urok) szlak pośrodku malowniczego wąwozu nad Bobrem. Rzeka ta będzie mi dziś towarzyszyć od początku do końca wyjazdu.
W dół... - Perła Zachodu
...i w góre - Perłą Zachodu
Na miejscu klasyczne fotki z widokiem na kładkę nad Jeziorem Modrym oraz te z tarasu…
Downhillu nie proponuję :) - Perła Zachodu
Mosteczkowy potwór - Perła Zachodu
...jak i z dołu, z wysokości zapory. Nie ostatniej dziś.
Przy tamie - Perła Zachodu
Warto spojrzeć za siebie - Perła Zachodu
W Siedlęcinie szybkie cyknięcie historycznej wieży rycerskiej oraz zdziwienie, jak to ta zła Unia nas zniewala, głównie przez remonty jeszcze jakiś czas temu kompletnie dziurawych dróg… :)
Zabytkowa wieża rycerska - Siedlęcin
Kolejny etap to najpierw wspinaczka do Strzyżowca, a następnie długaśny zjazd do Pilchowic, które wstępnie ominąłem i skierowałem się dalej na północ, wciąż wzdłuż rzeki.
Szkieletor nad Bobrem
Miejscem nawrotki było wciąż zapyziałe miasteczko Wleń, choć – wbrew nazwie, nawiązującej do mojego ulubionej aktywności, czyli ”nicnierobienia” - wyjątkowo robotnicy nie oddawali się (w)len-istwu, tylko gorliwie dokonywali remontowego Armageddonu na rynku.
Niby (W)lenie, a robią :) - Wleń
W jednej z bocznych dróg uwieczniłem jeszcze wakacje z duchami…
Wakacje z duchami - Wleń
...i ruszyłem swoimi śladami z powrotem do Pilichowic, w których wykonałem recz jedynie słuszną, czyli wdrapałem się najpierw pod…
...a jakby tak puściła... -  Zapora Pilchowice
Porządna niemiecka robota - Zapora Pilchowice
...a następnie na tamtejszą elektrownie oraz zaporę, drugą pod względem wysokości w Polsce, zbudowaną, jak to tu bywa, przez Niemców na początku XX wieku. I nawet mnie, stałego bywalca, wciąż przytłacza ogrom tego przedsięwzięcia.
Piękno krzywizn - Zapora Pilchowice
Basen dla odważnych - Zapora Pilchowice
O, taka tam zaporka :) - Zapora Pilchowice
Człowiek czuje się mały - Zapora Pilchowice
Ku chwale bobrów :) -  Zapora Pilchowice
W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wróciłem na swój szlak…
Kotlina Jeleniogórska z mniej znanej perspektywy
...i doczłapałem do Jeleniej, już z wiatrem w plecy, dzięki któremu nadrobiłem to, co straciłem na… zjazdach, gdy masakrował mnie z boku i w pysk :)

Brakowało mi jeszcze troszkę do wiadomego dystansu, więc pokręciłem się jeszcze chwilę po Zabobrzu, paskudnym jak zawsze, ale za to z fajną perspektywą na stare miasto.
Jelenia Góra, czyli podkładka pod Śnieżkę :)
No i… koniec tego krótkiego wypadu w góry. Milo było, ale się skończyło. Akumulatory częściowo naładowane, a jak się wyładują i znajdzie się chwila wolnego, to zawsze mam dostępną ładowarkę z energią sudecką na wyciągnięcie ręki. Dość długiej, ale jednak :)

Relive TUTAJ.