Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197863.90 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2016

Dystans całkowity:1600.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:09
Średnia prędkość:28.01 km/h
Maksymalna prędkość:55.30 km/h
Suma podjazdów:3889 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:53.36 km i 1h 54m
Więcej statystyk
  • DST 54.40km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.63km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 113m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zemsta za myślenie

Niedziela, 20 listopada 2016 · dodano: 20.11.2016 | Komentarze 12

Odniosłem kolejny spektakularny życiowy sukces. Wstałem w wolną niedzielę o dziewiątej :) Co prawda zanim się zwlokłem na rower było już wpół do jedenastej, ale liczą się zamiary.

Mimo wybrania trasy "pod podmuch", czyli na wschód, początkowo kręciło mi się całkiem przyzwoicie. Starołęcką pokonałem zadziwiająco sprawnie z powodu małego ruchu. W sumie najwięcej widziałem na niej rowerzystów, którzy nagle wyłonili się z bocznej ulicy przed wiaduktem nad A-2 w kilkunastoosobowej ekipie. Pozdrowienie podczas wyprzedzania takiej grupy łatwe nie było, tym bardziej, iż byli oni podczas wykonywania sadomasochistycznego manewru polegającego na jeździe po tamtejszej DDR-ce (ja klasycznie ją "przeoczyłem", ups), ale chyba nikogo nie pominąłem :)

Praktycznie do końcówki poznańskiej Głuszyny było sympatycznie. Gdy znalazłem się kawałek za ogródkami działkowymi i spojrzałem w lewo przypomniało mi się, że patrzę na ulicę, a bardziej uliczkę, o nazwie Silniki, prowadzącą do 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego. Jakieś trzy stowarzyszenia wpadły ostatnio na pomysł, żeby jej kawałek (ulicy, nie Bazy) nazwać imieniem gen. Andrzeja Błasika, który wedle dotychczasowych stenogramów (póki nie powstaną nowe, pewnie aktualnie będące w fazie intensywnej kreacji) poprzez swoją obecność ("zmieścisz się, śmiało") w kokpicie pewnego tupolewa przyczynił się w jakimś tam stopniu pośrednio do śmierci prezydenta RP, swojej oraz jeszcze 94 osób. O dziwo jakoś mieszkańcy i radni osiedla nie są zbyt chętni. Jak się skończy cała sprawa - zobaczymy.

Chyba ktoś tam chciał mnie ukarać za tak obrazoburcze rozważania, bo po chwili wiatr się wzmógł i zaczął kąsać z podwojoną siłą :) Praktycznie cała droga przez Koninko, Gądki i wspinaczka z Robakowa oraz Dachową do Szczodrzykowa to nie jazda. To pełzanie. Odżyłem na chwilę między Krzyżownikami a Tulcami, gdzie udało mi się znaleźć moment z podmuchem w plecy i rozpędzić do pięciu dych, co już potem nie udało mi się nawet z górki w okolicach Żernik. Końcówka (Jaryszki, Krzesiny i znów Starołęcka) to opieranie się naporom z boku, praktycznie do samego końca. Finalnie doczłapałem się w tempie pośrednim między ślimaczym a żółwim.

Wczoraj umyłem rower po deszczu. Dziś był znów tak samo usyfiony po rundce po tym, co zostało z opadów po nocy. Gdzie jest Bóg w takich momentach, ja się pytam? :)


  • DST 55.15km
  • Czas 01:54
  • VAVG 29.03km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z salcesonem w kieszeni

Sobota, 19 listopada 2016 · dodano: 19.11.2016 | Komentarze 12

Leniuchowania ciąg dalszy. Znów z racji wolnego dnia łóżko opuściłem w okolicach dziesiątej. Ma się ten gest :) Jak się później okazało ten komfort miał swoją cenę.

Po rodzinnej kawie i symbolicznym śniadaniu ruszyłem. Jechało się zadziwiająco fajnie, bo i ruch nie za duży, wiatr w miarę przyzwoity, a i sama pogoda, mimo spadających co jakiś czas pojedynczych kropel z nieba wydawała się niegroźna. Minąłem Starołęcką, minąłem Czapury, Wiórek, by dotrzeć do Rogalinka, w którym odbiłem na Rogalin i Mieczewo, w którym zawróciłem. Chwilę wcześniej zaskoczył mnie wyjeżdżający nagle z lasu samochód, z którego jak kątem oka zauważyłem wyskoczyła pani grzybiarka. Nie pierwsza widziana dziś. Widocznie nie wszystko wymarzło przez ostatnie tygodnie :)

Wrócić postanowiłem przez Mosinę, gdyż chciałem jeszcze wstąpić na chwilę do zaprzyjaźnionego rowerowego, wstępnie zamówić blaty oraz te aluminiowe pierdółki do hamulców, w których wymienia się jedynie klocki i świat staje się piękniejszy (moje stare po dwóch sezonach tak się zapiekły, że nie da się wyjąć gum). W poniedziałek dowiem się na kiedy będą, a szczególnie to drugie jest dość pilne, gdyż ostatnio ścieram sobie podeszwy od butów przy każdym nagłym zatrzymaniu :) Przy okazji dostałem jeszcze w prezencie w celu przetestowania używaną, ale w dobrym stanie, oponkę Michelin Pro 4 Endurance. Pozostał dylemat jak ją zabrać, ale udało się złożyć "w salceson" do foliówki, która w połowie zmieściła się w kieszonkę od bluzy, a w większości wystawała z niej jak po wizycie u znajomego rzeźnika. Wegetariańskiego :) Ogumienie pewnie wymienię przy najbliższej domowej zmianie dętki. Jeśli oczywiście nie została uszkodzona w transporcie.

Tak się zagadałem, że nie zauważyłem, iż wspomniane krople zamieniły się w regularny deszcz. Tak więc ostatnie piętnaście kilometrów to nie jazda, a walka o nieutonięcie, a na DDR-kach o utrzymanie w pionie w konfrontacji z zalegającymi śliskimi liśćmi. A i napęd, gdy tylko został wypłukany ze smaru, żył swoim życiem. Do domu dojechałem w jednym kawałku, ale pluję sobie w brodę, że nie wstałem choć godzinę wcześniej. Wróciłbym suchy, a może i średnia byłaby bardziej przyzwoita.


  • DST 55.60km
  • Czas 01:59
  • VAVG 28.03km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 196m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komisyjnie :)

Piątek, 18 listopada 2016 · dodano: 18.11.2016 | Komentarze 13

Zrobiło się na powrót wiosennie, co ma swój duży - dosłownie - plus, czyli temperaturę (+10!), ale i też spory minus, czyli powrót huraganowego wiatru. No nie może być po prostu sympatycznie, no nie może :)

Dziś zapanowało u mnie błogosławieństwo zwane dniem wolnym, więc z łoża zwlekłem się w okolicach dziesiątej, równie niespiesznie szykując się na rower. W owym lenistwie wybitnie pomagał mi fakt, iż z każdym kolejnym podmuchem szyby wydawały się coraz bardziej wklęsłe. Na szczęście tylko w jednym pomieszczeniu, tym od południa, bo w kuchni położonej na północy było wręcz przeciwnie. Co dawało nadzieję na to, iż zaplanowane 50+ wykonam z prędkością średnią powyżej, a nie poniżej zera :)

Zaryzykowałem i wyjechałem szosą, na której o dziwo utrzymałem się w pionie przez cały wypad. Ale łatwo nie było. O wietrze już pisałem i gnojowi nie zamierzam w tym wpisie poświęcić już ani literki, a do zestawu "pieszczoch, wersja listopad 2016" doszły: korki na Dębcu, korki w Luboniu, jak zwykle koszmarny objazd w Mosinie i Krośnie, carmagedon spowodowany remontem przejazdu w Łęczycy (najwolniej pokonane 500 metrów w życiu), a chwilę wcześniej nawrót na widok sznureczka zasponsorowanego przez ekipę wycinającą spory kawałek WPN-u w Puszczykowie i kolejny objazd z premią górską. Wszystko gratis! :) No i skończyło się jak się skończyło. Za to nawiedziłem jeszcze w międzyczasie mega fascynujące tereny Rogalińskiego Parku Krajobrazowego (Żabienko, Żabno, Baranowo, Sowiniec).

Tam.... hm. Nie byłem pierwszy. Jak wiadomo państwo polskie działa JUŻ (bo ruina się nagle skończyła) prężnie i sprawnie, a pewne komisje z "M" w nazwie to już w ogóle. Czyżby odpuszczono biednym parówkom i zabrano się do odkrywania PRAWDY już w 100%? Brawo, brawo, brawo! :) Tu jest Polska!

A że nie wszystkim to się podoba? No trudno. Na pewno każdy głos krytyki, taki jak na wiosce w Wirach (jeszcze niedawno tego tu nie było) to ewidentny dowód na to jak media "proKODowskie", "proPO-wskie" oraz "proGW-owskie", czyli jednym słowem antypolskie swoją wszawą propagandą chcą przejąć ponownie władzę poprzez manipulację oraz jad. Zaraz wysyłam poniższe zdjęcie do redakcji "Wiadomości" w celu jak najszybszego wykrycia sprawców :)

Aha, TU nie ma Polski, jakby co :)


  • DST 53.40km
  • Czas 01:58
  • VAVG 27.15km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 134m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Alebida

Czwartek, 17 listopada 2016 · dodano: 17.11.2016 | Komentarze 8

Pogodowo dziś replay z wczoraj. W nocy i wczesnym porankiem deszcz, od około ósmej rano spokój, choć syfu i błocka na potęgę. Za to wzmógł się wiatr, dając mi dziś na odkrytych przestrzeniach ostro w kość. Ale na termometrze osiem stopni! Na plusie! Pełne szaleństwo!

Wykręciłem na crossie "kondomika" od strony Lubonia, Wirów, Puszczykowa, Mosiny, Łodzi, Stęszewa, Komornik. O dziwo bez przygód, a że nie lubię jak nie mam o czym pisać to kończę :)

Aha, wrrróć, mam jednego niusa. Dziś z szumem poznański chlebak, czyli makabrylna galeria z minimalną funkcją dworców PKP i PKS, zmieniła nazwę z Poznań City Center, która na siłę jeszcze miała jakieś logiczne uzasadnienie, na - uwaga - Avenida Poznań. I tak zamiast słynnego Shity Center poznaniaków będzie "cieszyć" Alebida.... A cały cyrk podobno w celu "optymalizacji kosztów", czyli pewnie uniknięcia jakichś podatków...


  • DST 51.45km
  • Czas 01:55
  • VAVG 26.84km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 78m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rodaki cukrowe

Środa, 16 listopada 2016 · dodano: 16.11.2016 | Komentarze 7

Jednak znowu się udało. Szamani od prognozowania pogody skorygowali swoje zapowiedzi spod znaku "armageddon" i zamiast całodziennych opadów łaskawie zaproponowali, iż skończą się one nad ranem. Lepsze to niż nic, a że około dziewiątej ulicom bliżej było do bajorek niż pustyni to do jazdy wybrałem crossa.

Wykonałem trasę z Dębca przez Plewiska, serwisówkę przy S11, Dąbrówkę, Palędzie, Dopiewo, Trzcielin, Konarzewo, Chomęcice, Rosnowo, Komorniki, Plewiska i do domu. Ufajdałem się jak przedszkolak na imprezie z okazji pierwszej w życiu odwilży. Szczególnie na placu budowy, który od jakiegoś czasu istnieje między Konarzewem a Chomęcicami było radośnie, bo mokra papka z kałuż i błota rozjechanego przez ciężki sprzęt usilnie starała się wypełnić wszelkie moje otwory gębowe. Częściowo skutecznie. Mimo wszystko jechało się fajnie, choć bardzo ostrożnie, co widać po średniej. Ale za to zrobiło się mega ciepło - całe pięć stopni na plusie!

Dwa dni temu we wpisie popełniłem grzech - istne rolnicze faux pas, myląc dorodne wielkopolskie poczciwe pyry z burakiem cukrowym, czyli jak wszyscy wiedzą reprezentanta "grupy kultywarów podgatunku buraka zwyczajnego (Beta vulgaris L. subsp. vulgaris) należącego w systemie APG III do rodziny szarlatowatych (w niektórych innych systematykach zaliczany do rodziny komosowatych)". Wiem, zachowałem się jak gówniarz. Dziś więc w ramach burakowej drogi krzyżowej zatrzymałem się na trasie, upaprałem sobie buty w przypolnym błocku i zrobiłem selfie z dorodnym rodakiem. Sorry, burakiem :) Mam nadzieję, że wygląd moich butów (żeby oszczędzić drastycznych obrazów foty nie umieszczam) dało mi rozgrzeszenie w KRUSIE, u premiera Pawlaka oraz na końcu u jakiegoś tam boga. Bo "Agrobiznesu" nie zamierzam oglądać. Mam na to zbyt słabe nerwy :)




  • DST 52.60km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.43km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 212m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Misja: rękawiczka

Wtorek, 15 listopada 2016 · dodano: 15.11.2016 | Komentarze 3

Dziś, chcąc nie chcąc, miałem misję specjalną. W wyniku ciągu losowego, przy którym Smoleńsk to mały pikuś, jedna (!) z moich rowerowych zimowych rękawiczek znalazła się w Radzewicach, czyli prawie pod Kórnikiem, przechowywana skrzętnie w pewnym gospodarstwie agroturystycznym. Ot, po prostu :) Od kilku dni jeździłem z zapasowymi, zupełnie nierowerowymi, z wybitnie pro motywem śnieżynki, rewelacyjnie pasującymi do moich nowych pedałów a'la kaczka, których się dorobiłem podczas pechowego wypadu na Jurkozlot.

Trzeba jednak było się w końcu zwlec i odebrać zgubę. Wiatr był południowy, wiał prawie ze słusznego kierunku, więc zdecydowałem, że kurs wykonam dziś. Rano niespiesznie zaprzęgłem szosę i ruszyłem przez Luboń, Łęczycę (gdzie zakwitłem na budowie wiaduktu kolejowego), Puszczykowo (gdzie z kolei zakwitłem na wahadle, bo drogowco-leśnicy postanowili trochę ponaprawiać las), Mosinę, Rogalinek, Rogalin, Świątniki i w końcu Radzewice. Tam odebrałem zgubę, przy okazji odbywając pasjonującą dyskusję na temat występowania w kolejnych porach roku ptaków takich marek jak dudek, kania oraz sikorka czubatka. Nie pytajcie :)

Ze zgubą w kieszonce wróciłem do domu, ale tym razem ominąłem upierdliwości z pierwszej połowy, jadąc przez Sasinowo, Wiórek oraz Czapury. Znajdując się w końcu na Starołęce, gdzie jak zwykle poćwiczyłem interwały zafundowane mi przez korki, czerwone światła i pieszych. A w ogóle to myślę nad zbieraniem podpisów pod petycja za tym, żeby za zasługi przyłączono ulicę Starołęcką do Indii. Honorowo :)

Tym samym kolejne powolne i zimne pięć dyszek wpadło. Aktualnie za oknami leje, to wszystko zamarznie i jutro prawdopodobnie już nie pokręcę.


  • DST 52.20km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.22km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 103m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Apokaliptrasa

Poniedziałek, 14 listopada 2016 · dodano: 14.11.2016 | Komentarze 14



Dziś jadąc miałem wrażenie, że przyroda wraz z pogodą robi sobie ze mnie jaja. I to takie dorodne, żadne kurze, a co najmniej strusie.

Wyruszając około dziewiątej rano byłem przygotowany na lekką (powtarzam: lekką) mgłę, która zalegała za oknem. I początkowo właśnie ona mnie otaczała, a po dojechaniu do Lubonia zniknęła prawie całkowicie. Przez Wiry dokręciłem więc radośnie do Komornik i Szreniawy, gdzie za zakrętem pojawiała się centralna, regularna zima. O taka:

No spoko. Mgła się z kilometra na kilometr robiła gęstsza, więc do lampek przy rowerze dołożyłem jeszcze tę z tyłu kasku. Tak dotarłem do Rosnowa, Chomęcic, Konarzewa i Trzcielina, za którym...

Była już wiosna. Radosna, jasna, a do tego ukwiecona... ziemniakami. Bo te dziwne górki po prawej to właśnie wykopane świeżo z ziemi pyry.

Będąc pewny, że słaba widoczność już za mną, wyłączyłem oświetlenie i dziarsko minąłem Dopiewo i Palędzie, by znaleźć się na serwisówce przy S11. Tam... mina mi lekko zrzedła. A może nawet bardziej niż lekko, ale sam nie wiem, bo nie byłem w stanie jej zauważyć. Podobnie jak drogi przed sobą... Oj, miałem duszę na ramieniu. Na szczęście nic we mnie nie wjechało, ale kawałek dalej okazało się, że mniej szczęścia mieli kierowcy trzech samochodów, którzy zwarli się w wypadkowym uścisku za Gołuskami. Nikt co prawda nie zginął, ale nie wyglądało to ciekawie - minąłem co najmniej dwa radiowozy z policją ustalającą przyczyny kolizji.

Już do samego końca mało co się zmieniło. Nie ryzykowałem więc nawet najmniejszego niepewnego ruchu, na zakrętach zwalniałem prawie do zera, tym bardziej, że było ślisko. Oj, ciekawa to była wycieczka, nie powiem. Dodam jedynie, że pomiędzy miejscami z drugiego i trzeciego zdjęcia nie było więcej jak dziesięć kilometrów różnicy.

Największą radością z wyjazdu było wyjątkowo jego ukończenie. Takie małe zwycięstwo. A apokaliptyczny wydźwięk dnia najlepiej chyba oddaje ten zdziś. Ino się pociąć :)



  • DST 54.20km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.53km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 177m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ślimak mrozu

Niedziela, 13 listopada 2016 · dodano: 13.11.2016 | Komentarze 8

Zaczynam lubić to kręcenie w mrozie. Człowiek ma świadomość, że choćby się zes...tresował to nie wyciągnie przyzwoitego wyniku. Więc się nie s...tresuje :) Jazda po mieście (a dziś było tego około 40%) jest w takiej sytuacji mniejszą gehenną, stanie na czerwonym świetle pozwala na rozmasowanie marznących członków, a nawet ścieżki irytują trochę mniej. Czyli jedynie masakrycznie.

Tak było i dziś. Kurs na północny zachód rozpoczął się ślamazarnym pokonywaniem drogowych uroków Poznania. Mimo dnia nieroboczego pogniłem sobie trochę na światłach, poświęciłem resztki hamulców na nieplanowane hamowania i takie tam. W ten sposób dotarłem w okolice Golęcina, skąd ruchem jednostajnie nieprzyspieszonym zacząłem poruszać się kierunku Strzeszynka, Kiekrza i w końcu Rokietnicy. Tam skręciłem na Napachanie, dotarłem do Przeźmierowa, który w celu uniknięcia zmory każdego rowerzysty, czyli dróg rowerowych, objechałem przez Baranowo, stamtąd do Wysogotowa, na chwilę Poznania, potem Plewisk i znów Poznania.

Pod sam koniec, na DDR-ce w Świerczewie trafiłem na ewidentny dowód na to, że osoby ślepe świetnie radzą sobie w warunkach miejskich, a nawet potrafią być niezwykle aktywne sportowo. Bo czym innym niż ślepotą można wytłumaczyć fakt, iż część dla dwóch kółek jest wyraźnie oddzielona od tej dla pieszych, że widnieją stosowne znaki, zarówno pionowe, jak i poziome, a i tak... jak poniżej:

No nic. Wyjechałem, pomarudziłem, poślimaczyłem się i wróciłem. Kolejne 50+ wpadło, co mnie osobiście cieszy.


  • DST 54.00km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.42km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 103m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beztreściowo

Sobota, 12 listopada 2016 · dodano: 12.11.2016 | Komentarze 8

No tak... pamiętam, że miałem nawet jakiś pomysł na treść dzisiejszego wpisu, ale kilka upojnych godzin spędzonych w robocie skutecznie wypruło mi mózg i ów pomysł wyparował jak alkohol otrzymany gratis w łapach dworcowego żula. Praca chłoszcze, nie ma co.

Skupię się więc jedynie na konkretach - zimno (minus jeden na starcie, zero na trasie, pod jej koniec znów minus jeden), ślisko (choć bez przesady, tylko czasem "momenty były") i ogólnie mało motywująco do jazdy. Trzy pary skarpetek sprawdzają się dobrze na dystansie do trzydziestu kilometrów, powyżej już nogi mi zaczynają marznąć. Wiało nawet niezbyt silnie, ale ze wschodu, więc znów zaliczyłem trasę przez całe miasto, z Dębca na północ, w okolice naszej "chluby postgrobelnej", czyli Posranii, gdzie zakwitłem na kilka minut na kompletnie spieprzonych światłach, które w pewnym momencie po prostu zignorowałem. To samo jakieś pięćset metrów dalej, czyli przy... kolejnej galerii (Malta). Doślimaczyłem się do Zalasewa, gdzie zaczęło mi się w końcu przyjemniej kręcić, następnie w Swarzędzu włączyłem się do ruchu na krajowej piątce. W Paczkowie skręciłem na Siekierki, Gołuski i Tulce, a do domu wróciłem przez Żarniki, Jaryszki, Krzesiny i Starołęcką. Co pewnie osobom spoza Poznania mówi tyle, co dogłębna analiza chemiczna anionów ortofosforanowych :)

Oj, ciężko się jeździ w tych warunkach. A motywacja do przyspieszenia? Można zapomnieć. Stąd dzisiejszy wynik. Godny wpisu bez treści :)


  • DST 52.50km
  • Czas 02:01
  • VAVG 26.03km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 170m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wpis ze sporą ilością fotek jak na listopad :)

Piątek, 11 listopada 2016 · dodano: 11.11.2016 | Komentarze 8

Mimo moich wczorajszych obaw co do dzisiejszego wyjazdu - udało się! Co prawda nie miałem możliwości najpierw "dwunożnie" sprawdzenia śliskości nawierzchni pod pretekstem kupna świeżych bułek, ale plus jeden za oknem dawał nadzieję, iż mokre drogi po nocnych opadach nie mają morderczych instynktów. Jak się okazało - nie miały, ale dla bezpieczeństwa swojego i psychicznego Żony wybrałem dziś crossa.

A skoro cross i świąteczny dzionek (czytaj: przejezdne drogi) to jak zwykle czas poeksperymentować. Północno-wschodni wiatr zadecydował za mnie, iż ich obszarem będzie remontowana od niepamiętnych czasów ulica Gdyńska i to, co za nią. Zanim jednak tam dotarłem najpierw przedarłem się przez miasto. Szło ono dzięki wszędzie czerwonym światłom niczym przedzieranie blachy falistej pilnikiem do paznokci. Tylko że wolniej :) Gdy już byłem prawie u celu doznałem szoku poznawczego, bo na pobliskiej Bałtyckiej zakwitła po obu stronach asfaltowa ścieżka dla rowerów. Bez początków i końców, ale z asfaltu. Wow. Za to o co chodzi z ruchem dla cyklistów na wspomnianej Gdyńskiej - nie ogarniam kompletnie. Na szczęście jeszcze nikt nie raczył tam zamontować prawidłowych oznaczeń, więc śmiało mogłem pokonać nowo powstały wiadukt zwykła drogą. W przyszłości chyba będę przelatywał.

Za Koziegłowami zaczęło się robić przyjaźniej. Co prawda zaczął prószyć śnieg, ale było już całkowicie pusto, więc mogłem jak panisko jechać prawie środkiem drogi, tak docierając do Mielna, Wierzonki i Karłowic, gdzie zawróciłem. Nie powiem, zmęczyłem się w tym czołgu, a i wiatr nie pomagał. Za to wszystko rekompensowało otoczenie, jak zwykle piękne w tych okolicach.
Dzięki łysym już koronom drzew udało mi się dostrzec na horyzoncie w Kicinie coś, co z niezrozumiałych powodów przeoczyłem mimo wrzeszczących niemal o nim tablic - drewniany kościół. Oczywiście to, że z reguły omijam takie przybytki z daleka jest oczywiste, ale drewnianym nie przepuszczam, zdobyłem więc kolejny do kolekcji.

W Poznaniu zaliczyłem jeszcze Wartostradę, prezentującą się naprawdę godnie, przynajmniej na tym odcinku...


...oraz, ślizgając się po śródeckim bruku niczym współczesny student podczas trudnego egzaminu, widoczek na poznańską Katedrę. Chyba tak "krzyżowego" wpisu jeszcze tu nie dodałem :)

Powolutku dotarłem do domu, zadowolony z tego, że znów się udało. Tempo ostrożne, emeryckie, ale cel wykonany. W sumie - lubię to :) A druga część dnia to dokańczanie dokańczania remontu. Uff.

Dla zdziwionych - nie, nie będzie dziś nic o polityce. Nie lubię świąt, a te w tym roku dodatkowo są wyjątkowo nudne. Choć nie do końca - z ciekawości zapodałem sobie "Wiadomości" TVP i już wiem wszystko. WSZYSTKO! :)