Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198193.60 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2015

Dystans całkowity:1550.41 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:52:47
Średnia prędkość:29.37 km/h
Maksymalna prędkość:61.40 km/h
Suma podjazdów:4752 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:53.46 km i 1h 49m
Więcej statystyk
  • DST 52.00km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 194m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gdybym był tipsiarą...

Piątek, 9 października 2015 · dodano: 09.10.2015 | Komentarze 6

...to byłoby mi dziś łatwiej. Ale o tym później.

Najpierw o samej trasie. Jako że - zgodnie z tym co wczoraj pisałem - wschodni wiatr będzie mnie męczył gdzieś do kolejnej epoki lodowcowej, zaliczyłem dwukrotnie ulicę Starołęcką (w jedną stronę w miarę ok, w drugą - jak zwykle rzeź), potem Czapury, Daszewice, Borówiec i do "agrafki" w Gądkach/Robakowie. Jechało mi się pod koniec coś szczególnie ciężko, no ale w końcu, myślałem, wiało, więc inaczej być nie mogło. Kręciłem, pociłem się, a dopiero podczas nawrotu spojrzałem na swoje tylne koło. Powietrza było w nim tyle, ile zwojów mózgowych u przeciętnego polskiego obywatela zamawiającego pięć piw na demonstracji ku czci Adolfa. Czyli wartość zbliżała się do zera.

Miałem przeczucie ostatnio, gdy poszła mi dość nowa dętka podczas porannego wyjazdu przed wyruszeniem w góry, że normalne toto nie było. Wtedy nie miałem czasu sprawdzić co i jak, a jak się okazało po dogłębnej dzisiejszej analizie trzeba było. W oponie mieścił się mały, mikroskopijny kolec/igiełka, która/który rozwalił mi kolejną gumę. Potrzeba było na to pięć wyjazdów, ale starło się. Wyjęcie tego cholerstwa zajęło mi coś około dziesięć minut, bo nie dysponowałem atrybutem każdej blondi, czyli tipsów albo choćby pęsetą. W końcu wyskrobałem i ruszyłem z duszą na ramieniu, bo co prawda miałem jeszcze jedną dętkę w zapasie, ale czasu przed pracą - już nie. Na szczęście dowlekłem się do celu, ale łatwe to nie było, bo dociśnięcie pompką podręczną do jakiejś wystarczającej ilości barów pewnie byłoby możliwe. Gdybym jeździł rowerkiem dla przedszkolaków, a nie szosą.

Wrr. W tym roku dętki są moim przekleństwem. Mam tylko nadzieję, że opona nie doznała większych uszkodzeń i nie czeka mnie w kolejnych dniach następny serwis.


  • DST 55.00km
  • Czas 01:50
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 211m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zachodowschód

Czwartek, 8 października 2015 · dodano: 08.10.2015 | Komentarze 4

Tak sobie za rana, w ramach codziennej dawki sadomasochizmu, sprawdziłem prognozę długoterminową. Nie przeraziła mnie temperatura, nie stwierdziłem zaplanowanych opadów deszczu czy śniegu, jednak przyszła mentalna załamka gdy skupiłem się na kierunku wiatru na najbliższe miliard dni - wschodni, wschodni, wschodni, wschodni (i tu dąży do nieskończoności). A co to oznacza dla mnie? Niemal codziennie Starołęcka. O nie, powiedziałem sobie, veto, szanuję swoją wątłą psychikę, dziś zrobię wyjątek. I ruszyłem na wschód najpierw kierując się na południowy zachód. Czyli Puszczykowo. Tam dopiero skręciłem zgodnie z wymaganym azymutem - na Rogalin i Mieczewo, kawałek za którym zawróciłem. Cały mój misterny plan dał jeden plus - nie straciłem całego wykręconego (dość słabego) wyniku na jednej cholernej ulicy wspomnianej powyżej. Kim jestem? Jestem zwycięzcą.

Podczas powrotu, na granicy Łęczycy zastałem oczywiście zamknięty przejazd kolejowy, więc wybrałem drogę alternatywną przez (ekhm ekhm) "centrum" "miasta" Luboń (to ostatnie mogę napisać bez cudzysłowu). Pozwoliło mi to zaobserwować kolejną perłę zachowań, z jakiej słyną mieszkańcy tej miejscowości. Tym razem zadziwił mnie jednak nie kierowca samochodu, ale kobieta, która jadąc kawałek przede mną po chodniku postanowiła włączyć podczas wjazdu na przejście dla pieszych ręczny "kierunkowskaz" (naczytała się pewnie bidula, że tak trzeba, ale że głównie podczas jazdy po drogach, a nie chodnikach - już nie), co w sumie jeszcze bym zrozumiał, ale że w ogóle nie spojrzała czy cokolwiek jedzie za nią - to już było mistrzowskim manewrem. Ja bym wyhamował, ale jadący samochód pewnie nie. Luboń - i love this game :)


  • DST 54.85km
  • Czas 01:55
  • VAVG 28.62km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 83m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

A nie mówiłem?

Środa, 7 października 2015 · dodano: 07.10.2015 | Komentarze 8

Albo bardziej: a nie pisałem? Wczoraj zapowiedziałem zmianę jesiennego klimatu z wersji "soft" na "hard". Byli tacy, którzy wątpili. Grozili. Deprecjonowali. No to proszę, słowo stało się ciałem. Błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli. Czy jak to szło :)

Inna sprawa, że najchętniej sam bym z chęcią został pogodowym ateistą, gdyby miało to wpływ na aurę. Niestety, nie dano mi takich mocy. A było dziś wszystko co być musiało - chłodek (bo 10 stopni pod koniec wyjazdu to był max), głód (bo jak zwykle nie zjadłem śniadania przed wyjazdem) oraz - co najważniejsze - mega silny wiatr. Ćwierć biedy, gdyby jeszcze jego kierunek był w miarę przewidywalny, ale gdzie tam - ogólnie azymut wschód, ale czy południowy czy północny - nie przewidzisz. Tak więc większość trasy (Poznań - Krzesiny - Żerniki - Tulce - Nagradowice - Krzyżowniki - Dachowa - Robakowo - Gądki - Krzesiny - Poznań) podwiewało mi albo boczki, albo pysk. Dość powiedzieć, że w połowie drogi moja średnia wyniosła 25,5 km/h.

Wracając trochę nadrobiłem i realnie patrząc chciałem docisnąć choć do marnych 29 km/h, ale niestety, Jak w 99% przypadków Starołęcka przywitała mnie korkiem na całej długości, od torów do ronda, czyli jakichś dwóch kilometrów. Nawet nie miałem siły się irytować. Na tej samej ulicy (po drugiej stronie niż jechałem) zauważyłem patrol policji i chyba żandarmerii - ciekawe czy na kogoś poważnego polowali czy profilaktycznie wojsko zostało zaprzęgnięte do sprzątania rowerzystów, którzy nie raczą jeździć kostkowym tworem (który wbrew pozorom nie jest DDR-ką)? :)

Podsumowując - osiągnąłem dziś najgorszy wynik na szosie od dawna. Trzeba się powoli niestety do takich przyzwyczajać.


  • DST 57.35km
  • Czas 01:53
  • VAVG 30.45km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 182m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ostatki

Wtorek, 6 października 2015 · dodano: 06.10.2015 | Komentarze 7

Czego ostatki? Ano tej rewelacyjnej jesiennej pogody, która towarzyszyła nam przez ostatnie kilka dni. Od jutra podobno wichury, zimno, głód. No, może bez tego ostatniego. Tak orzekają moi ukochani spece od pogody, którzy znając życie tym razem wyjątkowo się nie pomylą. No nic, co skorzystaliśmy to nasze.

Wiatr skręcił na wschód, więc i ja, szargany jego - jeszcze umiarkowanymi - podmuchami pokręciłem w tym kierunku. Najpierw przez miasto z południa na północ, potem do Swarzędza, między TIR-ami drogą nr 92 do Kostrzyna, gdzie zakręciłem na Siekierki, Tulce, Krzesiny oraz Starołękę i w końcu Dębiec.

Mimo że około połowa dystansu to telepanie się przez Poznań udało mi się wywalczyć średnią lekko ponad trzy dychy. Mała rzecz, a cieszy :)


  • DST 51.70km
  • Czas 01:41
  • VAVG 30.71km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 73m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Codzienność

Poniedziałek, 5 października 2015 · dodano: 05.10.2015 | Komentarze 7

No to nastąpił powrót do rzeczywistości. Weekend był tak piękny pod względem pogodowym, do tego spędzony znacznie bliżej chmur, że jest to sprawa jeszcze cięższa niż zazwyczaj. A już kręcenie pomiędzy wielkopolskimi mistrzami kierownicy całkowicie komplikuje sprawę.

Wczoraj - bo chyba góry uczą nie tylko pokory, ale także czasem kultury - dostałem w okolicy Sosnówki podziękowania światłami za zasygnalizowanie, że można mnie bezpiecznie wyprzedzać na zakręcie. To jak zobaczyć Yeti. Dziś już było standardowo - na trasie Wysogotowo - Zakrzewo, gdzie się skierowałem przypomniałem sobie, czego mi "brakowało" dzięki uprzejmości jakiegoś tirowca, który pogłaskał moje uszy dźwiękiem klaksonu - o co mu chodziło nie wiem do tej pory. A już pod koniec trasy (bo dalej pokręciłem do Więckowic, Fiałkowa, Dopiewa, Palędzia i Plewisk), na ścieżce pomiędzy Górczynem a Dębcem, gdy miałem pierwszeństwo na przejeździe z pasem ruchu dla rowerów, skręcając w prawo wpakowała mi się pod koła jakaś osobówka, która MUSIAŁA mnie widzieć, skoro sekundę wcześniej mijała mnie na drodze z lewej. Jak dobrze, że lata doświadczeń nauczyły mnie, że puszkowcom się nie ufa, bo spędziłbym pewnie następną chwilę w pozycji pająka potraktowanego kapciem na masce auta. Pozytyw był jeden - reakcja kierowcy jadącego z tyłu, który dał mi niewerbalnie znać co myśli o takiej jeździe. Jakby co miałbym świadka.

Piękny dzionek. A teraz do pracy. Aż szaleję z radości. Taaaa... :)


Karkonosze (w sercu noszę)

Niedziela, 4 października 2015 · dodano: 04.10.2015 | Komentarze 11

Tytułowy wers pozostał mi jeszcze z czasów, gdy w liceum ganiałem na mecze Karkonoszy Jelenia Góra (wtedy pod nazwą spod znaku profana - Kem-Budu JG), najpierw w trzeciej, a potem ówczesnej drugiej lidze. Nie ma co, jest ponadczasowy. Tym bardziej, że wczoraj wieczorem udało się jeszcze zaliczyć na Placu Ratuszowym darmowy koncert Leniwca, grupy, którą również widziałem ostatni raz w szkole średniej na Jeleniogórskiej Lidze Rocka, mającą w dorobku utwór na cześć KSK. Eh, wspomnienia :)

A jako że nostalgia mi się jak widać włączyła to w tym drugim i ostatnim tym razem dniu w górach postanowiłem odświeżyć sobie trasę pomiędzy Podgórzynem a Zachełmiem. Wyzwanie to wymagało sporej motywacji, bo z "moich" czasów pamiętałem jedynie dziury, które kiedyś rozwaliły mi doszczętnie koła - od piast po szprychy. Po przejechaniu dzisiejszego kawałka mogę napisać tylko jedno - pierwszego eurosceptyka chętnie zatrudnię do osobistej zabawy z ówczesnymi nyplami. Trasa jest gładziutka, przyjemna i w ogóle nie do poznania. Szczególnie dla człowieka (aktualnie) z Poznania :)

Co nie oznacza, że nie mogę się do czegoś doczepić :) Bo po wyjechaniu z Jelonki, minięciu Stawów Podgórzyńskich oraz samego Podgórzyna (tu jako pauza piękny pomnik tramwaju, który kursował kiedyś w te rejony, dopóki jakiś bezmózg w latach 60. nie postanowił zamknąć linii, stawiając na autobusy)...

...oraz niedalekich skałek...

...wjechałem do Przesieki. Było fajnie, serpentynki, ciągle pod górę, czyli tak, jak miało być. Tak:

Ale jakiś kilometr za którymś skrzyżowaniem, zupełnie nieoznakowanym i jakby zapomnianym (swoi w końcu wiedzą) naszyły mnie nieokreślone wątpliwości. Widząc schodzącego w dół Pana Miejscowego z sympatycznym pieskiem u nogi odbyłem taki oto dialog:

- Dzień dobry (sapiąc)! Na Zachełmie to dobrze jadę (głęboki oddech)?
- Dzień dobry. Oj, niedobrze (merdanie ogonem. Psa, nie miejscowego).

Okazało się, że zakręt zaniepokoił mnie nie bez powodu. Kręcąc dalej dotarłbym do Czech, a na to czasu dziś nie miałem. Zgodnie z poradą zawróciłem (kto by się spodziewał, że żeby jechać znów pod górę trzeba było skierować się na skrzyżowaniu w dół? No kto?), co jak się okazało było jedyną możliwością dotarcia tam, gdzie chciałem. Dla pewności zagadałem jeszcze turystów (ale wstyd!), którzy oczywiście nie wiedzieli co i jak, ale nazwa ulicy (Droga Zachełmska) pozwoliła mi patrzeć z jakimś tam optymizmem w przyszłość :) Bingo!

Przez lasy, przez góry, dotarłem do celu. Oj, była satysfakcja. Na pewno widokowa.

O zjeździe nie będę wspominał, bo banał. Było mega. Tylko hamujące samochody spowalniały :)

Jak już byłem na dole to zabrakło kilometrów. No to co - Karpacz! Sosnóweczka - myk.

Miłków - myk. Karpacz - hmmm. Podjazd. Nie myk :) Wjechałem od strony Ścięgien, dotarłem do dolnej części, spojrzałem na zegarek i stwierdziłem. że na podjazd wyżej czasu brak. Ojojoj :) Po zjeździe, już na płaskim, starałem się jakoś wycisnąć przyzwoitą średnią, ale się nie dało. Starałem się nawet oszukać wiatr i zamiast jechać prostą drogą skręciłem do Łomnicy, mając nadzieję, że się zmieni i zacznie mi pomagać. Jakie zaskoczenie - nie zaczął.

Do rodzinnego domu dotarłem zadowolony i dumny. To ostatnie wzruszenie kieruję szczególnie do roweru, któremu pyknęło jakieś xxx-ście lat. I się chłopak trzyma. Lepsze dobre rowerowe zombie niż współczesny szmelc!


Kategoria Góry


Pięć dych na sześć dych

Sobota, 3 października 2015 · dodano: 03.10.2015 | Komentarze 7

Motywacją, a w sumie przyjemnym wewnętrznym obowiązkiem, do odwiedzenia na krótko rodzinnych Sudetów były okrągłe, bo sześćdziesiąte urodziny mojego Ojca. Najważniejsze było właśnie piątkowe świętowanie, a to czy uda mi się przy okazji pokręcić nie było zbyt istotne. Choć oczywiście nie broniłem się rękami i nogami przed dzisiejszym porannym wyjazdem, który udało mi się zorganizować :)

Najpierw jednak musiałem odkopać z piwnicy stare, dobre zombie, czyli mojego pseudo-górskiego towarzysza tutejszych podróży. Przyznać trzeba, że od ostatniego wyjazdu nic od niego samoistnie nie odpadło, co jest cudem techniki :) Po mini serwisie, lekko po 9 ruszyłem. Pogoda genialna - na granicy nocnego zimna i późniejszej wysokiej jak na październik temperatury. Skierowałem się najpierw przez Zabobrze drogą na Wrocław do Radomierza, gdzie niemal skasowali mnie na prostej drodze kretyn w BMW, a chwilę potem imbecyl na łódzkich blachach. Poczułem się niemal jak na co dzień w Poznaniu... Potem jednak, zaraz po skręcie na Janowice, zrobiło się spokojnie i sielsko. Dalej już Trzcińsko, przełęczą do Karpnik, stamtąd do Bukowca, z którego skierowałem się do Kowar. Myślałem jeszcze o zaliczeniu Karpacza, ale czas miałem ograniczony, więc w Miłkowie zafundowałem sobie zjazd. Chciałbym napisać, że szybki, ale niestety - miałem pecha trafić na fajtłapę z Poznania, który człapał swoim Peugeotem jak ostatnia fleja. I nie poszalałem. Za to trochę przykręciłem w samej Jelonce.

Kolejny ślimaczy trip zaliczony. Tego mi było potrzeba :) Aha, i mega cieszy stopniowa poprawa nawierzchni w regionie - są jeszcze niestety duże kawałki "powulkaniczne", ale coraz częściej bywa wybornie.




Kategoria Góry


  • DST 50.50km
  • Czas 01:41
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 120m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

W rytmie wschodzącej pany

Piątek, 2 października 2015 · dodano: 02.10.2015 | Komentarze 4

Zagadka - co się dzieje gdy anonimowy rowerzysta przed zaplanowanym na poranną godzinę wyjazdem pociągiem zdecyduje się na zerwanie z łóżka skoro świt, niczym wytrawny emeryt zrobi jeszcze kurs do piekarni lekko po szóstej po świeże bułeczki na drogę, oraz ruszy o czasie wyliczonym jak w Teamie Sky na czasówkach na swoje pięć dyszek? No co się dzieje?

Tak. Łapie gumę...

To "szczęście" trafiło na mnie w Plewiskach, na czterdziestym kilometrze. Zawrócić więc się nie dało, pozostawało jedynie zakasać rękawy i zabrać się za wymianę dętki. Poszło mi to o dziwo w miarę sprawnie i zajęlo zaledwie kilka minut, ale może to dzięki czasowej motywacji. Nie zdążyłem co prawda stwierdzić jaka jest przyczyną defektu, zrobię to dopiero w poniedziałek, ale mam nadzieję, że to jedynie standardowe zmęczenie materiału. Do domu dojechałem na styk styķow. Ważne, że zdążyłem. A czy to był przypadek? NIE SĄDZĘ :)

Trasa: Poznań - Wiry - Komorniki - Trzcielin - Dopiewo - Paledzie oraz te wsponiane (grrr) Plewiska. Zimno, na długi rękaw, spodnie i rękawiczki zimowe. Za to w towarzystwie genialnie wschodzącego słońca.


  • DST 54.20km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 61.40km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 175m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rześko :)

Czwartek, 1 października 2015 · dodano: 01.10.2015 | Komentarze 5

Październik zdecydowanie nie zapowiada się upalnie :) Dziś rano gdy startowałem temperatura oscylowała w okolicach 4-5 stopni, a moje palce znajdowały się w tym momencie gdzieś w okolicach Jakucka lub innego syberyjskiego miasta. Jednak wraz z pokonywaniem kilometrów było coraz lepiej, na podjeździe w Starym Puszczykowie zrobiło się sympatycznie, a na Osowej Górze, pod którą sobie w ramach rozgrzewki podjechałem, jakoś już mi zimno nie było. Dziwne :) A podczas zjazdu, gdy rozkręciłem się do lekko ponad sześciu dych, mijała mnie Straż Miejska. Teren zabudowany, więc mandacik się należał, ale nie było mi dane, uff.

Dokręciłem sobie potem już po płaskim przez Dymaczewo do Będlewa, gdzie postanowiłem sprawdzić czy w tamtejszym pałacu nie spotkam błąkającej się gdzieś Czarnej Damy. Nie spotkałem, za to prawie wywinąłem kozła na tamtejszym szutrze. Niepocieszony zawróciłem i swoimi śladami i dojechałem do domu. Wiatr nie chciał pomagać, oj, zdecydowanie nie chciał...
Jeszcze podsumowanie września: 1670 kilometrów, na dwóch rowerach średnia w okolicach 30,2. Źle nie było, ale to głównie kwestia genialnej pogody przez większość miesiąca. W tym już wiem, że o takiej ilości mogę pomarzyć, bo zapowiada się kilka wyjazdów, w tym od jutra rana. Jeśli uda mi się wstać wcześniej to może jakiegoś gluta wykręcę, w kolejnych dniach - zależy.