Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 206038.55 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.82 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Dożynki!!! :)

Dystans całkowity:3015.62 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:104:51
Średnia prędkość:28.76 km/h
Maksymalna prędkość:63.10 km/h
Suma podjazdów:10574 m
Liczba aktywności:48
Średnio na aktywność:62.83 km i 2h 11m
Więcej statystyk
  • DST 63.75km
  • Czas 02:07
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 133m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Klaksonospolita

Sobota, 24 sierpnia 2019 · dodano: 24.08.2019 | Komentarze 9

Dobra, był jeden dzień bez narzekania na wiatr, dziś już - mimo naprawdę szczerych chęci - się nie obędzie :) Wiało co prawda umiarkowanie, ale zdecydowanie niepomocnie, bo po nawrotce wciąż jakby w pysk albo z boku. Musiałem w związku z tym ostro walczyć, żeby średnia wyszła choć trochę przyzwoita.

Trasa to wschodnie rewiry: Dębiec - Wartostrada - Malta - Warszawska - Swarzędz - Jasin - Paczkowo - Siekierki - Gowarzewo - Tulce - Żerniki - Jaryszki - Krzesiny - Starołęka - Las Dębiński - dom. Relive TUTAJ, ze sporą dawką endomondowych szaleństw.

Samą jazdę dało się przeżyć, ale to, co dziś wyprawiali rodzimi kierowcy zmroziło nawet mnie, człowieka w temacie zdecydowanie doświadczonego. Najpierw jakiś as uskutecznił wyprzedzanie na gazetę, ale nie jakąś z kapitałem niemieckim, lecz taką "Gazetę Polską Codziennie" lub "Nasz Dziennik", a potem, na Warszawskiej, czyli jakby nie patrzeć krajówce, dwukrotnie zostałem oklaksoniony.

Ok, to się zdarza, tyle że do teraz nie mogę dojść powodu - wieśniaka z Gorzowa jeszcze mógłbym jakoś wytłumaczyć, bo zobaczył taki po dwa pasy w każdą stronę i zszokowany może pomyślał, że to autostrada, ale troglodyty na poznańskich blachach rozkminić nie mogę. W Antoninku jest co prawda jakaś śmieszka, ale po drugiej stronie, na którą dostać się za cholerę nie można, do tego urwana w środku - więc raczej nie o to chodziło. Jednak każda z sytuacji spowodowała, że teraz mam chrypkę, bo ile razy obiecuję sobie rano, że nie będę statystycznym Polakiem i powstrzymam się od kalania języka, to rzeczywistość mi to uniemożliwia.

Na Malcie trwały przygotowania do 20-tych "urodzin" (eksploatacji na kursie Maltanki) tak zwanego Borsuka, czyli parowozu Borsig, połączonych z gościnnymi występami parowozu z Białośliwia. Chciałem zrobić zdjęcie, ale były takie tłumy, że odpuściłem.

No i wpadła kolejna dożynka, tym razem z Tulec. Nic specjalnego, ale ujął mnie wyraz twarzy kierowcy, jak i jego postura :)

Do dystansu doszedł dojazd do pracy, tym razem staruszkiem.
Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 65.25km
  • Czas 02:10
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 200m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dowodzikowo

Piątek, 23 sierpnia 2019 · dodano: 23.08.2019 | Komentarze 8


Na początek trochę narzekania na wiatr...

A nie, tu niespodzianka! Jako że staram się być obiektywny i wiarygodny w swych opiniach, przyznam dziś temu gnojkowi plusa, bo był dość sprawiedliwy. Rzadko się to zdarza, ale dodajmy ten jeden dzionek do wyjątków od reguły.

Dzisiejsza trasa to lekko modyfikowany na bieżąco "oKórnik": dom - Las Dębiecki - Starołęcka - Czapury - Wiórek - Sasinowo - Rogalinek - Rogalin - Mieczewo - Moszczenica - Kórnik - Skrzynki (tup tup po płytach - Borówiec - Kamionki - Szczytniki - Jaryszki - Krzesiny - Starołęka - Las Dębiecki - dom.

W Rogalinie przyuważyłem jeden, tym razem satelicki, bo w innej części wsi, element dożynkowy, niestety światło padało tak tragicznie, że nie dało się za cholerę zrobić zdjęcia, więc jest jedynie coś pro forma, za to zdecydowanie oświecone.

Sama jazda całkiem fajna, choć znów robi się gorąco. Oby na krótko.

Dystans zawiera dojazd Czarnuchem do pracy.

Na koniec temat zupełnie z du...żo mniejszego miasta, ale muszę zareagować :)

Bowiem znów pewien wewnątrzkrajowy imigrant do Jeleniej Góry ma jakieś "ale", tym razem przy okazji tej dyskusji u kolegi Lapeca. Zostało mi zarzucone, iż boję się pewnej uliczki w tym mieście, więc jako dowód wklejam zdjęcia, które zrobiłem podczas ostatniej bytności, z trasy na Perłę Zachodu. Oto... Mleczna Droga. Urocza, prawda? :)


Fakt, kiedyś się było lepiej tam nie pojawiać, teraz nie wiem jak jest, prócz tego, ze jak syf był, tak jest :)
Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 67.50km
  • Czas 02:23
  • VAVG 28.32km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 193m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dożynkowa inauguracja

Czwartek, 22 sierpnia 2019 · dodano: 22.08.2019 | Komentarze 9

Dzisiejszy rowerowy dzionek zacząłem... w nocy. Bowiem majstrzy, których pilnowałem podczas magicznych działań w pracy, gdy tylko zaczęli to, co mieli zacząć, zakrzyknęli znane i nieuniknione (tu wersja cenzorska): "panie, kufa, kto wam to tak spitolił?", a ja już wiedziałem, ze z planowanych maksymalnie dwóch nadgodzin nici. Finalnie fachmani wyprowadzili się o północy, ja kilkanaście minut później miałem już ponad pięć kilometrów na liczniku, a że do popykania nocą nie mam odpowiedniego oświetlenia, to skierowałem się do domu i nigdzie dalej.

Jako że spać poszedłem po pierwszej, rano mocy we mnie było niewiele, co widać po średniej. Tym bardziej, że (ha, nie zaskoczę) wiatr znów mnie śledził i wciąż przeszkadzał, prócz jednego momentu, gdy wiał w plecy, ale akurat zakwitłem w Koninku na wysokości pewnej szopy, którą należy objechać kilkoma wąskimi i ostrymi zakrętami (kto tamtędy jeździ, na pewno kojarzy), w korku stworzonym przez tira, ciągnik i kilka osobówek. 

Trasa to klasyczny "mumin": dom - Las Dębiecki - Starołęka - Krzesiny - Jaryszki - Koninko - Szczytniki - Sypniewo - Głuszyna - Babki - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań. TUTAJ Relive.

W końcu nadeszły ciężkie czasy dla moich średnich i hamulców, czyli dożynki :) Dziś wyhaczyłem pierwszą, w miejscu, gdzie zawsze jest ciekawie, czyli Rogalinku. 


No i jak na pierwszy strzał jest godnie... Raz, że głowa rodziny jest taka polska, klasyczna, choć napój nie do końca pasuje...

...dwa - latorośle. Są genialnie mroczne :)

Oj, ciężko będzie przebić ów "starter", ale obiecuję intensywnie szukać :)

Dystans to: nocny kurs, wypad szosą i przejazd do pracy.
Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 53.40km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.81km/h
  • VMAX 52.70km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 184m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Genialnościowo

Niedziela, 16 września 2018 · dodano: 16.09.2018 | Komentarze 11

Genialność pogodowa powróciła. Jakby takie dni były częściej, sumiennie bym obiecał na piśmie, że marudzić nie będę, co przyszłoby mi o tyle łatwiej, że nie miałbym na co. Interes życia :)

Wiało raz mocniej, raz słabiej, ale przede wszystkim przewidywalnie. Plus największy. Nie było gorąco. Plus następny. Był mały ruch. Plus kolejny. Na koniec plus ewenementowy: chyba po raz pierwszy w życiu udało mi się przejechać przez cały Luboń bez ANI JEDNEGO zatrzymania (zdarzały się jedynie zwolnienia przy włączaniu do ruchu), co po części wynikło z kilku powyłączanych świateł, niespotykanej zielonej fali, ale przede wszystkiej mojej autorskiej trasy, która zamiast prowadzić drogą najprostszą, jest szeregiem skrętów, podjazdów, zjazdów i liczenia na cud. Pewnie druga taka okazja trafi mi się po kolejnej epoce lodowcowej, więc jest co celebrować :)

Cała dzisiejsza trasa: Poznań - Luboń - Łęczyca - Wiry - Komorniki - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice - Konarzewo - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Dąbrówka - serwisówki - Plewiska - dom. Tutaj Relive.

W Dopiewie czekała mnie niespodzianka. Byłem pewien, że sezon dożynkowy już się skończył, a tu proszę:

Rok temu były tu Minionki :) A tak w ogóle, to zrobienie tego zdjęcia kosztowało mnie sporo nerwów, bo w kadr właził mi co chwilę jakiś bachor, wrrrrróć, poprawność polityczna, miła mała osóbka, która będzie mnie utrzymywała na emeryturze. Dopiero jak rodzice odkleili ją od tego czegoś po prawej, dało się przejść do rzeczy :)

A po południu jeszcze osiem kilometrów spaceru z Kropą wzdłuż reklamowanego tu już kilka razy genialnego Nadwarciańskiego Szlaku (Rowerowego) między Łęczycą a Puszczykowem. Ludzi masa, rowerzystów masa, psów masa, ale na szczęście bezmózgów nie odnotowano, więc w ten ciężki dla miłośnika ciszy i przyrody dzionek (niehandlowa niedziela) wypad udany. Kilka fotek poniżej, co oznacza, że pod koniec miesiąca będą albo relacje tylko tekstowe, albo znów nastąpią przeprosiny z PBS :)









Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 53.60km
  • Czas 01:47
  • VAVG 30.06km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 231m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łubudubnie

Piątek, 31 sierpnia 2018 · dodano: 31.08.2018 | Komentarze 28

Jesień trwa. Chłodno (czyli fajnie), pochmurno (czyli fajnie), wietrznie (czyli niefajnie). W sumie wychodzi więc dwa do jednego, ale to zwycięstwo jakieś takie mało przekonujące. Jednak jeśli się weźmie pod uwagę, że jeszcze niedawno największym problemem było to, że do zrobienia jajecznicy nie trzeba było używać patelni, a jedynie pozostawić jajka na chwilę na dworze, wartość dodana jakby wzrasta :)

Wiatr był mocny, ale w miarę przewidywalny, czyli pomóc nie chciał, ale też nie przeszkadzał non stop, a nawet przez dwa czy trzy kilometry pomagał. Duł z zachodu i południa, więc na swoją ostatnią sierpniową trasę wybrałem lekko zmodyfikowane "kondominium": Poznań - Luboń - Komorniki - Szreniawa - Stęszew - Łódź - Dymaczewo - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań.

Wpadły dziś dwie nowe dożynki. Jedna w Łęczycy, taka... dziadygowa :) Przyznam, zacna.
Rolnik znalazł żonę, czyli dożynki na czasie
A druga, choć pierwsza dziś w kolejności, ze Szreniawy. Tutaj ewidentnie autorom spodobało się "łubudubu, łubudubu, niech nam żyje..." :)
Dożynkowe łubudubu
Jako że dzięki centralnemu i rozsądnemu planowaniu, czyli wklejaniu zdjęć również z PBS, udało mi się zaoszczędzić trochę transferu w tym miesięcu, więc jeszcze kilka fotek z Wielkopolskiego Parku Narodowego, gdzie przedwczoraj wybraliśmy się tym razem we trójkę (ach, te wolne dni w tygodniu, genialna sprawa), robiąc grubo ponad dziewięć kilometrów. Troszkę obrazków znad Kociołka...



...z kibla Napoleona...

...oraz z drugiej strony kąpieliska na Osowej Górze (bo na plażę nie można wejść z psem). 





Ludzi mało, WPN jak zwykle piękny... Jakkolwiek by dziwnie brzmiało hasło "Mosina turystycznie", coś w tym naprawdę jest :) Dwadzieścia kilometrów od centrum Poznania i mamy inny świat.
Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 53.10km
  • Czas 01:49
  • VAVG 29.23km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 280m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rogożynki

Czwartek, 30 sierpnia 2018 · dodano: 30.08.2018 | Komentarze 27

Gdy łopoczące flagi przy pierwszej napotkanej stacji benzynowej pokazały mi kierunek wiatru - z grubsza wschodni, a tak naprawdę zarówno północny, jak i południowy, wiedziałem, że cisnąć dziś nie ma sensu, bo i tak gdzieś (gdzie "gdzieś" oznacza z grubsza dwie trzecie trasy) zostanę przezeń uwalony. Więc spokojnie, tempem wybitnie emeryckim, zrobiłem dawno nietestowany miks - z Dębca przez Hetmańską, Rondo Starołęka, Starołęcką, Czapury, Wiórek, Rogalinek, Rogalin, nawrotka w Radzewicach, znów Rogalin i Rogalinek, następnie Mosina, Puszczykowo, Łęczyca, Luboń i do domu. Dokładnie tak, jak na Relive.

Bardzo, ale to bardzo podoba mi się wyremontowany odcinek Hetmańskiej nad Wartą - gładziutki asfalt (szkoda jedynie, że tylko z jednej strony), dogodny zjazd na dwie strony Wartostrady... Raz jeszcze brawa za (w końcu!) to udogodnienie.
Przej(e)dziem Wartę...
Na Starołęckiej zdziwił mnie dość mały ruch i znaki mówiące o objazdach. Jak się okazało, kilka dni temu nastąpiła tam awaria wodociągu, przez co ulica została częściowo zamknięta dla ruchu, co mnie o tyle ucieszyło, że w ogóle nie przejmowałem się tamtejszą DDR-ką. Nie tylko zresztą ja, bo jednym z niewielu samochodów, które mnie wyprzedziły był.. radiowóz. Widocznie strajk wciąż trwa, bo nawet się nie zatrzymali, a stówka została w kieszeni :)

Z innych atrakcji - w Łęczycy dziadygi tym razem nie było, za utrudnienia miały dziś o dwa koła więcej :/ 
Śmieszka? A co to?
W temacie dożynek już się w sumie poddałem, bo mikro jakoś w tym roku z nimi było. Do dziś. Gęba mi się ucieszyła, bo w Rogalinku upolowałem najbardziej dorodny zestaw tego sezonu :)
Chrumo i muu(do)żynki
Dożynka, wersja z rejestracją
Najlepsza dożynka tego roku
Poziom wykonania - mistrzowski. Zadbano nawet o detale - kierownicę, fotel, a także rejestrację. Brawo, Rogalinek :)
:(:)
}:---
Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 114.00km
  • Czas 03:55
  • VAVG 29.11km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 524m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Środowa stówa

Środa, 22 sierpnia 2018 · dodano: 22.08.2018 | Komentarze 45

Nie planowałem na dzisiaj stówy. To stówa - niczym Chuck Norris lub jeszcze wyżej: premier Morawiecki - zaplanowała mnie :) Wszystko dlatego, że okazało się, iż w domu muszę być dopiero około czternastej, więc gdy tylko ruszyłem przed dziesiątą, zaczęła mi kiełkować we łbie myśl, czemu nie wykonać w końcu tej - dopiero trzeciej w tym roku - stówy? No właśnie, czemu nie?

Wiało jeszcze wtedy - o czym oczywiście później - z południowego wschodu, tam więc skierowałem koła roweru: przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, Jaryszki, Tulce, Dziećmierowo, by dotrzeć do Kórnika, gdzie zakotwiczyłem - niemal dosłownie - na krótką chwilę.



Po wydostaniu się z tego całkiem sympatycznego miasteczka włączyłem się do krajówki o numerze 11, którą poczłapałem sobie na południe, przy okazji z radością zauważając, iż za Koszutami ktoś się zabrał za renowację koźlaków. Fajno!

No i dotarłem do jednego z celów dzisiejszego wypadu - i w końcu trafiłem tam w odpowiednim dniu :)

A że już byłem, gdzie byłem, postanowiłem odnaleźć tamtejszą wąskotorówkę. Niby łatwa sprawa, bo torowisko było przy drodze, więc teoretycznie wystarczyło po nitce do kłębka. Taa.... Nawigacja swoje, ja zagubiony, zacząłem więc pytać tambylców. Jeden starszy pan, czyli wydawałoby się osoba najbardziej kompetentna w temacie wiedzy historycznej, o czymś takim nie słyszał. W ogóle to mało co słyszał :) Potem miłe panie skierowały mnie "gdzieś tam, ale nie wiemy, gdzie to się skręca". Poleciałem więc na czuja, który w pewnym momencie przestał mi pomagać, zapytałem więc trzecią osobę, i dopiero ona skierowała mnie na właściwe, hmmm, tory. Okazało się, że po kilku nawrotkach i walce z tamtejszymi DDR-kami, byłem na miejscu. I jakimś cudem przeoczyłem tak wyraźną tablicę... :)

Średzka Kolej Powiatowa ma 115 lat. Masa czasu, fajnie, że znów ruszyła, choć aktualnie przejezdny jest jedynie czternastokilometrowy odcinek do Zaniemyśla, na który można wybrać się w weekend. Jako że dzisiaj było pusto, pozwiedzałem sobie na dziko, co się dało zobaczyć z rowerem na plecach, w tym o dziwo otwarte WC (tam bez roweru) :)






Trochę czasu mi zeszło, więc w te pędy ruszyłem dalej, przez Zaniemyśl do Śremu. Póki nie było Śremu, jechało się fajnie. We wspomnianym miasteczku nakląłem się za wszystkie czasy, bo tamtejsze gówniane śmieszki nie zmieniają się od lat, a chyba i nigdy się nie zmienią. Tak samo jak co chwilę widziane radiowozy - na kilku kilometrach przyuważyłem ich tam aż pięć, więc karnie jechałem po kostce Bauma niczym jakiś Down (bez obrazy, bo akurat ludzi z tą chorobą bardzo lubię). W zamian dostałem chociaż fragmentami sympatyczne widoczki.


Przed wioską Psarskie zatrzymałem się na chwilę przy Freshu, gdzie wciągnąłem Pepsi, bo już suszyło. Obserwowałem jednocześnie jakiegoś  miejscowego, który wpadł na ten sam pomysł, ale nie raczył wyłączyć przez te dziesięć minut poświęconych na stanie w kolejce silnika w starym Mercedesie, smrodząc całą parą. Eh, w tym momencie żałowałem, że nie było akurat policji - tu by się przydała.

Ostatnim istotnym elementem mojego wypadu były kultowe Manieczki, z jeszcze bardziej kultowym Ekwadorem, świątynią dupodajst..., eee, sorry, chciałem napisać: rozrywek kulturalnych mieszkańców miast i wsi z całej Polski. Tej od Karyn i Sebixów :)

Ostatnie trzydzieści kilometrów to już moje "codzienne" szlaki: Brodnica - Żabno - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Poznań.

Obiecałem coś o wietrze, proszę bardzo :) Z grubsza wiał o tak, jak na tych flagach:

Dodam, że ta najbardziej po lewej pokazuje na podmuch z... zachodu. Czyli tam, gdzie teraz już (Śrem) miałem jechać, po tym, jak do tej pory kręciłem pod wiatr ze wschodu. Jupi :) Nic nowego, ale co zrobić?

Tytuł dzisiejszego środowego wpisu jest tandetny, coś jak Petru-Swetru-Hyhyhy, ale ma sens. Ja się cieszę, że udało się wymodzić tę stówę. Aha, i wleciała jedna dożynka.


A na koniec RELIVE. Oraz dawno nie widziana mapka z Enodo.




  • DST 54.25km
  • Czas 01:47
  • VAVG 30.42km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 218m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dożynki drzewne

Piątek, 17 sierpnia 2018 · dodano: 17.08.2018 | Komentarze 26

Dzisiejszy wpis będzie zawierał akcję obywatelską, ale to pod sam koniec. Na razie suche szczegóły z trasy: pętelka wschodnia, z Dębca przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, Jaryszki, Koninko, Borówiec, Kamionki, Daszewice, Babki, Czapury, Rogalinek, Puszczykowo, Łęczycę i Luboń do domu. W tej wersji jest to wyjazd dziewiczy, bo klasyczny "muminek" został tu zdecydowanie zmutowany i bardziej przypomina delfina z przepukliną.

Wiało jak zwykle, w pysk :) Ale dziś wyjątkowo podczas walki z nim miałem przez chwilę (jakieś trzy kilometry) sojusznika, czyli pięknie (30-40 km/h) pędzący ciągnik, który niestety w Rogalinku się ze mną pożegnał, a poza tym pomógł mi pechowo jedynie w terenie zalesionym, jednak nie zagląda się darowanemu rolnikowi w opon(k)ę.

Generalnie kręciło się milusio.

Nastąpiło jedno ostre hamowanie - jedno z takich, które przynajmniej do końca sierpnia będą mi zapewne często towarzyszyły. Powód - dożynka oczywiście :) Tym razem w Dzaszewicach, do tego z przesłaniem...

...oraz jakimś ustrojstwem, którego zastosowania rozkminić nie mogę.

No i dochodzimy do awizowanego oporu społecznego. Każdy, kto ma to (nie)szczęście wjeżdżać do Puszczykowa od strony Łęczycy, wie, iż znajduje się tam pewien koszmarek, czyli tragiczna, koszmarna, ohydna w swoim jestestwie śmieszka rowerowa, oczywiście z pozbruku. Sama okolica jest przepiękna, to tak zwana grobla, między terenami bagiennymi a lasem, poprzecinana wąską drogą prowadzącą do dworca PKP i centrum Puszczykowa. Jakiś inteligent wpadł dawno temu na debilny pomysł, żeby przerobić rozklekotany chodnik na DDR-kę, a teraz kolejni z urzędu miasta i starostwa wymyślili, że można wycycykać jeszcze trochę kasy z Unii i ów chodnik poszerzyć, oczywiście "prorowerowo". Kosztem? A jakże - historycznej drzewnej alei. Tak ona wyglądała choćby jesienią ubiegłego roku. No cudo.
Podsumowanie 2017 - wiosna, ach to ty!
Łącznie w planach jest wykonanie masakry na kilkudziesięciu drzewach, bez patrzenia na wiek, stan i takie tam nieistotne szczegóły. O sprawie zrobiło się głośno, bo jeszcze jest czas, żeby wpłynąć na urzędasów i jakoś storpedować ów projekt. A ja dziś ujrzałem mowę drzew.





Tu co prawda przedstawiciel flory zrobił literówkę, ale na moje i tak poszło mu nieźle :) Akcja wydaje się lekko infantylna? Być może, byle zadziałała. Zapewne Mors i inni miłośnicy drzewnych masakr aż pieją z zachwytu na widok kolejnej potencjalnej pustyni, ale sądzę, że ludzie, dla których świat to coś więcej niż pole do eksploatacji i czynienia sobie ziemi poddaną, z chęcią w tym miejscu widzieli by coś bardziej zielonego. A ja - tu już moje osobiste zdanie - najchętniej bym po prostu zaorał kolejną gównianą DDR-kę (jak widać, tu szykuje się znów kostka), dokonał nasadzeń i poczekał aż zarośnie. Lub po prostu wyremontował chodnik, stawiając fakultatywny znak dopuszczający ruch rowerowy dla chętnych. Kolarzom ten asfalt przy niewielkim ruchu jest tu naprawdę wystarczający, przekonuję się o tym niemal codziennie, bo szkoda mi roweru na jazdę powyższym wynalazkiem.

W każdym razie trzymam kciuki za storpedowanie tej inicjatywy. Zapewne mam za sobą nie tylko mieszkańców Puszczykowa, ale i znaczną część rowerowej braci, tej codziennej. nie weekendowej. No, może za wyjątkiem dziadygi :)
Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 54.10km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.06km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 247m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dożynki - reaktywacja

Czwartek, 16 sierpnia 2018 · dodano: 16.08.2018 | Komentarze 41

Dzięki południowemu (oczywiście w teorii) wiaterkowi, mogłem znów wykonać hobbita, czyli tam i z powrotem, z Poznania przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę, Żabinko i Żabno, nawrotka na hopce i powrót swoimi śladami. O dziwo tak temperatura, jak i warunki na niebie były komfortowe - słońce szczelnie ukryte za chmurami, deszczu nie odnotowano, tak samo jak upału. Znów, aż dziw ;)

Na ścieżce w Łęczycy dziadygi wciąż brak. Zaczynam się poważnie niepokoić. Ale dziś miał godnego następcę - głowę rodziny, samca prowadzącego stadko, któremu nie szło łączenie dwóch elementów: jazdy na rowerze i obserwowania otoczenia. W związku z tym, gdyby nie mój ryk, czołówka byłaby główną atrakcją tego wpisu. Nie wyszła, muszę więc szukać kolejnych :) A DDR-ka zaczyna się już powoli, bardzo powoli, jesienić.

Z innych ciekawostek. Jeśli ktoś myśli, że Straż Miejska w Luboniu ma obowiązek jazdy ze sprawnymi/włączonymi światłami, to... niech sobie myśli. Luboń to osobny ekosystem, polskie prawo tam nie dociera :)

Tu za to klasyczny pezetowy manewr: wyprzedzenie tylko po to, żeby sekundę później stanąć na czerwonym. Ale za to już przed tym cholernym rowerzystą :)

A na koniec miód na me oczy: powoli zaczynają się dożynki :) Ta pierwsza tegoroczna jest póki co mocno średnia, ale im dalej w las, tym mam nadzieję będzie bardziej godnie.

Relive tutaj.
Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 133.10km
  • Czas 04:33
  • VAVG 29.25km/h
  • VMAX 63.10km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 557m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

NieZaPiłę :)

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 09.09.2017 | Komentarze 27

Pomysł wspólnego (pierwszego „pełnego”, a nie tylko dokoła komina) wypadu z Jurkiem narodził się niedługo po tym, jak niestety terminy (m.in. przez jutrzejszy Bike Challenge) i inne kwestie nie pozwoliły na zgranie ludzkości w Prusimiu. Mi akurat termin wyjątkowo pasował, bo do wszelkich maratonów mam wciąż niesłabnącą niechęć, więc zgadaliśmy się na wykonanie stówki, coby okazja nie przepadła. Były również plany na dłuższy dystans, jednak w okolicach wczesnego wieczoru musiałem być w Poznaniu, na chwilę i tylko papierkowo, ale... Stanęło więc na kierunku pilskim.

Czemu akurat ten? Po pierwsze – bo wiało z południa. Po drugie – tam mnie jeszcze nie było. Po trzecie – bo wiało z południa :) W sumie punkt drugi można śmiało wykasować, bo nie spodziewałem się po tej miejscówce niczego wartościowego, a czy zmieniłem zdanie – o tym pod koniec relacji.

Jurek musiał najpierw pojawić się w Poznaniu. Wykonał to zgrabnie w kilkanaście minut za pomocą pociągu, a konkretnie szynobusu. Co ważne – nie zapomniał roweru, o czym przekonałem się, gdy „odebrałem” go na stacji Poznań Górczyn. Chwila na omówienie szczegółów i lekko przed dziewiątą ruszamy.

Przepchanie się przez miasto o dziwo poszło dość sprawnie – jednak sobota rano ma swoją magię. Meldujemy się w okolicach cmentarza na Junikowie, gdzie powstaje symboliczna fota. Kompletny przypadek sprawił, że samowyzwalacz ją zrobił w momencie, gdy akurat patrzyłem na zacnego kolegę :)

Następnie nieznanymi mi wcześniej traktami (dzięki za pokazanie) dokręcamy do Ławicy i wzdłuż Bukowskiej docieramy do Wysogotowa, a następnie jakąś o dziwo posiadającą wyjazd serwisówką wobec DK92 znajdujemy się gdzieś na wysokości Sadów. Tam znów zaskoczenie – ktoś zgrabnie schował sobie w ogródku MIG-a, chyba z numerkiem 29, ale tu strzelam, bo się nie znam na maszynkach do mordowania :) W każdym razie Jurek sobie mig-a :)

Przez chwilę rozmawiamy i jedziemy wspólnie z kolarzem, który szykuje się – a jak – do jutrzejszego maratonu. Jednak skręca na Rokietnicę, my natomiast dalej na północ, jeszcze znaną mi trasą przez Napachanie, Cerekwicę i Pamiątkowo. Oczywiście nie widzimy „ułatwienia” z kostki, co klaksonem komentuje zaledwie jedna frustratka. Niezły wynik i tak ;)

W Szamotułach już byłem i pamiętałem, że nie chciałem znów być, głównie ze względu na bruk w centrum oraz korki. Ponownie wiem, że nie chcę znów być, z tych samych względów :)

Od tego momentu zaczynają się dla mnie światy nieodwiedzone. Drogami, lepszymi czy gorszymi, ale i DDR-kami z asfaltu (!) docieramy do miejscowości Obrzycko, gdzie odwiedzamy Chatę Lewiatana, czy jak to było tym sklepom, gdzie sprzedawali colę i drożdżówki :) Przy okazji okazało się, że to, co jak sądziłem jest kościołem, okazało się ratuszem, do tego barokowym (!). Nic mi w tej opowieści nie pasuje, no ale trzeba wierzyć tutejszym ludziom od wstawiania tablic z opisami. Generalnie jednak miejscowość o dziwo miło mi się zapamiętała we łbie, bo kilka ciekawostek dało się zauważyć na murach.






Przekraczamy Wartę, a tu... Zielonagóra :) A ja się miło witam z radiowozem, który dziwnym trafem podświadomie kieruje mnie mentalnie ku tamtejszej ścieżce. Te pojazdy mają w sobie niewypowiedzianą magię :)

Wjeżdżamy na tereny Puszczy Noteckiej. Oj tak, to moje miejsce. Dobre drogi, pięknie położone pomiędzy drzewami, jakieś tam hopki, na razie niewielkie. Rewela.


W Lubaszu chwila na podziwianie całkiem ładnej atrakcji weekendowej, z której akurat leciały znane przeboje. Jurek i tak stwierdził, że będę się smażył w piekle, więc nie będę dosypywał sobie jeszcze doń węgielków. I na tym zakończę temat :)

Pojawił się Czarnków. Nigdy nie byłem, a zawsze mi się dobrze kojarzył - z pysznymi wyrobami mlecznymi oraz z pysznymi wyrobami... chmielnymi :) 50% sukcesu zostało uzyskane, gdyż po drodze mijaliśmy mleczarnię, tego drugiego zakładu niestety nie :/ A miasteczko polubiłem za jeszcze jedno - jest położone w dolinie, co oznacza najpierw godny zjazd (ponad 63 km/h), a potem grubo ponad kilometrowy wjazd (trochę wolniejszy, za to - jak powiada Strava - z nachyleniem w porywach dochodzącym po 10%). Miodzio :) Tutaj małe info - plany Jurka były trochę inne co do tej części trasy i nawet ku mojemu zaskoczeniu zaczęły się delikatnie realizować (te nawrotki pod prąd, hehe), jednak po spojrzeniu na zegarek trzeba było wrócić do rzeczywistości.

Tutaj Jurek dzielnie zjeżdża...

...a następnie jeszcze bardziej dzielnie wjeżdża :) Brawo - górki były naprawdę godne!!!

Potem zresztą też było całkiem fajnie, do tego gdzieś w tle widniała jakaś ciekawa, bo asfaltowa i całkiem pagórkowa ścieżka, ale dostanie się do niej wymagałoby z naszej strony zatrudnienia wojsk obrony terytorialnej. Pewnie czekalibyśmy jeszcze do teraz, bo zanim grillowce w koszulkach z żołnierzami przeklętymi wsadziłyby się w mundury... :)

Rewelacyjny zjazd czekał na nas jeszcze w Ujściu, które bardzo, ale to bardzo mi się podobało. Czułem się niemal jak u drugiego/pierwszego siebie, czyli w górach. Do tego godne zabytki, dwie rzeki na raz... Po prostu pięknie. Niestety w tym samym momencie zgłupiał mi aparat w jednym z dwóch telefonów, więc końcówka relacji będzie symboliczna pod względem zdjęć.


W końcu Piła... Przy wjeździe była nawet całkiem konkretna sesja, ale niestety zachowało się jedynie zdjęcie z kalkulatora.

Potem było też całkiem ładnie, bo Piła jeszcze nie za bardzo była, za to były drzewa :)

Jak się Piła pojawiła to... Hm. Cieszyłem się, że to finisz :) Zresztą, co tu dużo gadać, kalkulator prawdę powie :)


Ok, nie powinno się oceniać po okładce, bla bla bla... Ale ocenię - trzeci świat. Oczywiście była za to galeria, do której Jurek poleciał po zapas alko i bezalko browarów (wiem, wstyd :P, ale co zrobić?), natomiast prawdziwym hitem okazał się cerber płci żeńskiej, pełniący zaszczytną funkcję ciecia dworca, z napisem "SOK". W skrócie: my już przy kasach, płacimy za bilety, gdy gdzieś zza winkla rozlega się:

- Panowie, proszę uprzejmie opuścić dworzec z tymi rowerami.
- Już, jak pani widzi właśnie kupujemy bilety, zaraz mamy pociąg.
- Tam na zewnątrz są stojaki, proszę je tam zostawić.
- Ale my przecież za minutę wychodzimy, bilety się drukują.
- Proszę opuścić dworzec.
- Czy pani nie widzi, że już byśmy dawno te bilety kupili, gdybyśmy nie rozmawiali z panią?
- Zapoznali się panowie z regulaminem dworca? Chcą panowie mandat?

I tak przez kilka minut :) Jurek dyskutował, ja po przekazaniu w okienku, iż zapłacę kartą zostałem najpierw wysyczany przez kasjerkę, która wycedziła, iż "płatnośśść kartą zgłasza ssssię przed zakupem" (faktycznie była kartka, ale nie widziałem, bo gadałem z panią cieć), a potem z fochem dostałem blankiecik, jednak bez przejazdu na rowery. Czemu? Bo "nie ma gwarancji, że będzie na nie miejsca". Za to wypisano nam karteczkę, dzięki której mieliśmy możliwość zakupu takowych już w pociągu. Oto jak wygląda skład trakcyjny EN57, do którego nie da się sprzedać biletu rowerowego (na pierwszym tle blankiecik) z powodu braku gwarancji miejsca:

Choć może mieli rację? Na fotce nie widać drugiego roweru, a przy aktualnych możliwościach w temacie klonowania... :) A tak w ogóle to może w pociągu uzbierałoby się ze dwadzieścia osób...

W samym Poznaniu Jurek złapał jakieś wirtualne połączenie do Buku, którego nie było w rozkładach internetowych, a to i tak tylko dzięki temu, że podczas spalania fajki usłyszał komunikat. Dobra zmiana sięga już PKP :)

Fajna seta+ się dziś trafiła, Planowałem ciut krótszy wypad, ale wersja alternatywna trasy na Piłę baaardzo mi się podobała. Jurek dzielnie trzymał koło, a różnica w naszych średnich wynika z tego, że gdy czuję (tak rzadko...) powiew w plecy to nie mogę (no nie mogę) nie jeździć (prawie) swojego. Jako że szanowny kolega nie kręci tak regularnie jak ja (za to potrafi zrobić 400+, czego ja bym nawet nie ruszył) to wymyśliłem swój patent - gdzieś od połowy trasy jechałem z przodu, korzystając z okazji do podkręcenia, potem robiłem jakieś zdjęcia i pauzę, a gdy a horyzoncie (bardzo szybko) pojawiał się Jurek to podjudzałem go pozytywnie do przyspieszania, tworząc presję - i tym samym chyba obaj jesteśmy zadowoleni :)

Jurek - dzięki wielkie za wyjazd. Pokazałeś mi tereny, za które zabrałbym się pewnie za tysiąc lat, a już wiem, że byłby to błąd niewybaczalny, gdyż powinno się je serwować w pierwszej kolejności. Dzielnie jechałeś, a podjazdy zostaną w nogach, wierz mi. Piła zaliczona, a w sumie odfajkowana - o wiele lepsze są okoliczności, które do niej prowadzą. Polecam.

TU trasa w wersji ładnej, a poniżej z Endomondo. Do dystansu doszedł jeszcze przejazd z poznańskiego dworca.

PS. O dziwo pojawiły się dwie dogorywające już dożynki, a także jeden drewniany wiatrak do kolekcji.

A ja idę spać, nadrobię zaległości w BS jutro, obiecuję :)