Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 229111.85 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.61 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 753820 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Trollking.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:7773.68 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:306:25
Średnia prędkość:25.37 km/h
Maksymalna prędkość:67.50 km/h
Suma podjazdów:80445 m
Liczba aktywności:147
Średnio na aktywność:52.88 km i 2h 05m
Więcej statystyk

Kacze ostatki

Niedziela, 21 maja 2017 · dodano: 21.05.2017 | Komentarze 13

Ostatni – niestety – wolny dzień spędzony w górach rozpoczął się od wczesnego wstawania (bo póki co nie opanowaliśmy jeszcze umiejętności teleportacji, choć próby intensywnie trwają), żeby w rozsądnych godzinach wrócić na płaszczyzny. Przyznane mi łaskawie dwie godzinki na rower postanowiłem wykorzystać na odwiedzenie Gór Kaczawskich. No dobra, nie będę ściemniał – osobiście wolałbym jechać bardziej na południe, ale wiatr mnie zmusił do wyboru takiego właśnie azymutu. I zdecydowanie nie żałuję.

Tak w ogóle to podczas tego weekendowo-z-okładem-wypadu udało mi się wykorzystać do cna położenie Jeleniej Góry. Kotlina ma swoje plusy i minusy, ale największym pozytywem jest fakt, iż wszędzie dokoła są góry, co zapewniało mi zawsze mentalny komfort, że wraca się zjeżdżając, a nie wjeżdżając :) A ja tym razem z powodów nie do końca zależnych ode mnie zaliczyłem: w czwartek samą Jelonkę w wersji wschodnio-zachodnio-południowo-pólnocnej, czyli kompletny miks wszystkiego, w piątek kawałek Karkonoszy i Rudaw, wczoraj Karkonosze i Izery, dziś za to przyszedł czas na chyba jedne z najmniej popularnych, ale równie piękne (pod warunkiem, że człowiek nie zapuści za bardzo na północ, bo tam już robi się syf). A że ich nazwa ostatnimi czasy źle się kojarzy - trudno. Mimo wszystko nie będę za jej zmianą, gdy w końcu nastąpią czasy powszechnej dekaczyzacji :)

No to do konkretów. Trasę sobie wymyśliłem jako prostą z odnogami. Pierwszą z nich była ukazywana już przez mnie tu kilka razy monstrualna zapora w Pilchowicach. Co tu dużo pisać – wystarczy obejrzeć. I niech ktoś mi jeszcze powie, że Niemiaszki są przereklamowane :)




Cofnąłem się do głównej drogi i ruszyłem do Wlenia. Veni, vidi, vici, wystarczyło mi „uroku” tej miejscowości na tyle, żeby zakręcić się na kole i szybko wrócić swoimi śladami. Za to pod koniec podjazdu pod Strzyżowiec przyuważyłem tablicę ukazującą ciekawą polsko-czesko-niemiecką historię tej wsi, a i w sumie całego regionu. Tylko jakoś za cholerę mi te osiemset lat nie pasuje, skoro wykonano ją zaledwie kilka kat temu, w 2014 :)

Ostatni etap był jednocześnie najbardziej wyczerpujący. W Jeżowie skręciłem bowiem na czterokilometrową randkę z Górą Szybowcową. I była to jak zwykle randka z użyciem przemocy, procentowych pejczy i innych narzędzi pieszczot. Gratisowe atrakcje dodawał wiejący mocno w pysk wiatr. Mój ulubiony fragment, który żeby docenić powinno się wziąć pod lupę podbudówkę chałup, prezentuję poniżej :)

Sapiący i prychający dotarłem na szczyt, gdzie jak zwykle czekała nagroda. Nie, nie, nie… Tych szukających już wzrokiem słowa „piwo” przywołuję do porządku :) Chodziło o widoki.




Pokontemplowałem (czytaj: złapałem oddech), pofociłem i rozpocząłem zjazd, który za szeroki nie jest, a ja jeszcze doznałem przyjemności mijanki na serpentynce z jakimś autobusem, który cholera wie co robił w tym miejscu. Było… ciekawie.

Finisz to jeszcze mała objazdówka miasta, złapanie panoramy centrum Jeleniej i… koniec. Czas wracać. Odpocząłem, pogoda dopisała, udało się sporo pokręcić po „moim”. Czemu za to nie płacą i od jutra muszę wracać do roboty? :(



Kategoria Góry


Bezgórnie

Sobota, 20 maja 2017 · dodano: 20.05.2017 | Komentarze 9

Prognozy pogody sprzed dwóch dni: zapowiada się przepiękny, słoneczny i pogodny weekend. Tylko korzystać i uważać na upały!

Prognoza pogody usłyszana dziś w radio: zgodnie z zapowiedziami nad Polskę dotarły chmury z przelotnymi opadami deszczu. Ponadto zrobiło się zimno.

To ten… :)

Na szczęście e okolicach Jeleniej nie padało, ale w zamian zaraz po porannym wyruszeniu zacząłem się zastanawiać czy nie wrócić i nie ubrać kolejnej porcji ciuchów. Jednak stwierdziłem, że twardym trza być, nie miętkim i z zamiaru zrezygnowałem. Za to postanowiłem zapodać sobie dziś w końcu mini hardkora – w mojej głowie zakwitła trasa całkiem konkretna jeśli chodzi o przewyższenia.

Niestety widoczność była praktycznie zerowa. Gdyby nie to, że ciut ciężej mi się kręciło to pod względem otoczenia czułbym się ja na nizinach. Brak więc grubszej fotorelacji, poza tym nie było kiedy jej wykonać, bo albo sapałem jadąc pod górę, albo trzymałem panicznie kierownicę podczas zjazdów serpentynami (dzisiejszy Vmax – 61,5 km/h, biorąc uwagę stan mojego roweru oznaczało to turbulencje jak w tupolewie).

Najpierw skierowałem się do jeleniogórskiego Sobieszowa.

Tam uwieczniłem pięknie górujący nad Jelenią zamek Chojnik. Swego czasu, gdy chodziłem tu do podstawówki wbiegaliśmy nań na WF-ie i jakoś nie zastanawiało mnie, kto wpadł na tak abstrakcyjny pomysł, żeby zbudować ten klocek tam, gdzie stoi do dziś :)

Od tego momentu nastąpiła ośmiokilometrowa orka, czyli podjazd przez Jagniątków do Michałowic. Tematu nie będę rozwijał, bo wstyd :)

Za to na górze czekałaby nagroda w postaci fajnego widoku, ale nie czekała, bo po pierwsze ktoś skasował góry, a po drugie wyciął znaczną ilość drzew.

Za osiem kilometrów w górę otrzymałem tylko cztery w dół (ciekawostka), bo tyle było do Piechowic. Potem, żeby mi nie było nudno, zacząłem kręcić znów pod górę, do Szklarskiej Poręby Górnej.

Tu też nie było sprawiedliwości, bo wspinałem się przez ponad siedem, a zjeżdżałem pięć :)

Końcówka to już walka z wiatrem na osłoniętych przestrzeniach Trasy Czeskiej i odcinka między Cieplicami a centrum. Generalnie wyjazd bez historii, za to nie zmokłem, a i o dziwo nie zmarzłem, szczególnie podczas jazdy pod dzisiejsze dwie solidne góry. A w sumie to nawet było mi momentami ciut za ciepło, zupełnie nie mam pomysłu czemu :)


Kategoria Góry


Proszę słonia

Piątek, 19 maja 2017 · dodano: 19.05.2017 | Komentarze 8

Co do tytułu - czy ktoś pamięta z dzieciństwa (lub już nie) tę właśnie książkę Ludwika Jerzego Kerna? Mi się dziś przypomniała na trasie :)

Wpis będzie tekstowo krótki, bo jest późno, a moje samozaparcie w tematyce dodawania relacji - w ramach możliwości tego samego dnia - powoli staje się sporym wyzwaniem. Trzeba jednak mieć jakieś zasady, żeby kiedyś móc je złamać :)

No to lecimy. Trasa: bez pomysłu, ale z zacięciem na południowy wschód, żeby w końcu choć zahaczyć o Rudawy. Czyli: Jelenia Góra - Łomnica - Karpniki - Krogulec - Bukowiec - Mysłakowice - Karpacz Dolny - Ściegny (mimo że już na całe życie to będą Ścięgny) - Kowary - Przełęcz Pod Średnicą - Gruszków - Strużnica - Karpniki - Łomnica - Jelenia. Wiatr: napisać, że solidny to nic nie napisać. Rządził i dzielił, ale niech ma - dziś, podobnie jak wczoraj, wybaczam. A tak poza tym to upał (24 stopnie, fuuuuj) i zbyt słonecznie, co skończyło się bólem głowy, gdyż grzanie bani plus silne powiewy kończą się u mnie zawsze w ten sposób. Mimo wszystko.... nie narzekam :)

Z ciekawostek wyjazdowych - na jakimś dwudziestym kilometrze zorientowałem się, iż powodem mojej wolnej jazdy jest nie tylko aura, ale i nie do końca napompowana dętka w nowej oponie (która dała radę). Lekiem na zło okazał się kompresor na stacji, niestety ten automatyczny, którego nie lubię, bo kiedyś tak mi napompował, że z gumy mogłem składać puzzle :)

Czas na fotki. Mamy rzepak:

Mamy rudawskie cycuchy:

Mamy karpnickie landszafty:

Mamy sudecką panoramcię:

Mamy Karpaczio we fragmencie:

Mamy też siódmy grzech - jak na moje dotyczy on zachowania elementarnych zasad interpunkcji :) Poza tym to, co zrobili w Kowarach z dziko i kliamtycznie kiedyś spływającego z gór strumyka, woła o pomstę do gdzieś tam:

Mamy widoczek na prawdziwy świat zza siodełka :):

I w końcu mamy widok na karkonoskiego słonia. Proszę słonia.



Kategoria Góry


Pan(n)a niesmaczna

Czwartek, 18 maja 2017 · dodano: 18.05.2017 | Komentarze 7

W pewnym sensie sobie to wykrakałem. Pisząc wczoraj o moich wątpliwościach w tematyce wytrzymałości sprzętu, którym kręcę w Jeleniej Górze i okolicach, czyli starym, prawie już dwudziestoletnim Authorem Mystic, miałem na myśli całokształt jego pseudo-mtb-owego jestestwa, z zardzewiałymi częściami i tym podobnymi. Nie spodziewałem się jednak, że zostanę ofiarą… ale czego – za chwilę.

Najpierw o planach. Zatęskniło mi się za Rudawami Janowickimi, moimi ukochanymi górkami w Sudetach. Trasa wyznaczona, wyjazd około dziewiątej rano, w temperaturze prawie jak na moje odczuwanie upalnej. Wiatr, którego miało nie być, oczywiście był, i to dość mocny, ale co tam – w końcu wróciłem do macierzy, w niej można więcej :) Spokojnie minąłem jeleniogórskie lotnisko...

...dokręciłem do Łomnicy i Wojanowa...

...w którym zacząłem wspinać się na górkę, by znów znaleźć się w granicach Jeleniej. A w sumie najpierw znalazłem się w rzepaku. Znów robię wyjątek w temacie żółtaczki, bo po prostu było ładnie :)

Ładnie było jeszcze kawałek, szczególnie, że mogłem się rozpędzić. Niestety na końcu rozpędzenia była… Tu chwila pauzy na niesmaczny żart. Osoby zbyt wrażliwe proszone są o nieczytanie :)

Przychodzi informatyk na badania okresowe. Lekarz mówi:
- Wszystko ok, ale na jutro proszę przynieść próbkę moczu, kału i spermy.
- To może przyniosę po prostu majtki?

Tyle. Te majtki są jak na moje idealnym odpowiednikiem polskich DDR-ek. Jest tam wszystko. W Maciejowej przekonałem się o tym naocznie, gdyż gdzieś pomiędzy jedną a drugą kostką znalazł się wielki kawałek szkła. Znalazł się dokładnie w mojej oponie. Na szczęście miałem zapasową dętkę, ale ile wytrzyma opona z dziurą – pewien nie byłem.

Postanowiłem więc zawrócić, Rudawy zostawiając jak niepyszny. Skierowałem się w kierunku domu, z obawą obserwując tylne koło. Do centrum Jeleniej nic się nie wydarzyło, postanowiłem pokręcić więc dalej, do Cieplic. Pany nie było, a na liczniku w kilometrażu 30+. Stwierdziłem, że ryzykuję do końca, kierując się na Perłę Zachodu. I tam dotarłem w całości, ba, nawet więcej – przez Siedlęcin oraz Jeżów udało mi się wrócić do domu. Dokładnie na styk, bo obiecałem, że w południe się pojawię. Byłem nawet ze dwie sekundy przed :) A Jelonkę na mapie ukrzyżowałem.


Zdjęć nie ma za dużo, bo jakoś przez tę nieszczęsną oponę nie miałem nastroju. Po południu zresztą, przed już nierowerowym wypadem do Karpacza, nabyłem nową, zobaczymy jak się sprawdzi. Za to miałem przy sobie kamerkę i coś czuję, że z Perły powstanie kiedyś filmik. Pytanie tylko – za sto lat czy za pięćset? Bo wcześniej nie znajdę na to zapewne czasu.

Cud, że te pięć dych dziś wykręciłem.


Kategoria Góry


Miś(ja) Karpacz

Niedziela, 1 stycznia 2017 · dodano: 01.01.2017 | Komentarze 18

Wstawanie po sylwestrze nigdy nie jest sprawą łatwą. Bo oranżada i sok jabłkowy powodują mocniejszy sen. Tak, trzymajmy się tej wersji :)

Ruszyłem na pierwszy rowerowy kurs w tym roku ekstremalnie późno, bo w okolicach południa. A najchętniej zrobiłbym to jeszcze o kilka godzin później. Nie to, że oranżada była za słodka, ale... było zimno :) Motywacja do ruszenia w górach w minusowej temperaturze jakoś dziwnie spada, ale zmotywowałem się świadomością, iż tam, gdzie miałem zamiar się wybrać będzie mi już ciepło. Celem bowiem było to, co wczoraj z powodów niezależnych ode mnie musiałem odpuścić, czyli Karpacz Górny.

Ruszyłem jedną, jedyną fajną... Nie, nie fajną - genialną - ddr-ką w Jeleniej, zaczynającą się na Sudeckiej, a ciągnącą się do Mysłakowic.

Niestety (! - bo rzadko to piszę w temacie polskich ścieżek) skończyła się i trzeba było kręcić wśród samochodów, choć przyznać trzeba, że nie było dziś ich dużo. Do tego nie wiało mocno, lecz o dziwo im szybciej chciałem jechać tym bardziej wiatr się wzmagał. Gdy zwalniałem - on też. Gnój jeden :)

Od dwunastego kilometra zaczęła się wspinaczka, opisywana już tu co najmniej raz, więc nie będę się powtarzał. Cóż, osiem kilosów minęło jak z bicza trzasnął. Sorry, trzaskał. I trzaskał, trzaskał, trzaskał, trzaskał, trzaskał...


...z jedną przerwą od trzaskania. Bo jak to, być w górach i nie mieć zdjęcia z misiem? :)

W końcu, po ośmiu kilosach dotarłem do szczytu. Tak, zdecydowanie lubię ten moment :)

Minąłem miliony turystów zdążających do i wracających ze świątyni Wang, a następnie rozpocząłem zjazd... Przy okazji - gdyby ktoś mi kilka lat temu, gdy zimy były jeszcze zimami, powiedział, że będę miał okazję wjechać do Karpacza po suchej szosie - wyśmiałbym. Lub zaproponował badanie alkomatem. Teraz wydaje się to normą... Całkiem fajną.

Pierwotnie po zjeździe do granic Sosnówki miałem zamiar kontynuować jazdę klasyczną trasą. Ale na jednym ze skrzyżowań postanowiłem zmienić plan i pokręcić na Borowice, a następnie do Podgórzyna. Wstyd się przyznać, ale jechałem tędy premierowo, przynajmniej na tym odcinku. Ciekawie jest to, że jedzie się kilka razy w górę, mimo że można było tylko w dół, ale w sumie wychodzi o wiele bardziej w dół :)

Kilometrów brakowało, więc skręciłem na Sobieszów, potem Piechowice i Trasą Czeską do Jeleniej. Tak wyliczyłem, że wyszło mi finalnie o ponad pięć kaemów więcej. Jakby ktoś szukał osoby do precyzyjnego planowania trasy to polecam się... żeby popytać naokoło :)

Cieszy mnie rozpoczęcie roku na małym hardkorze. Tym bardziej, że od jutra zapowiadają opady, więc mała szansa na jakiekolwiek kręcenie.

Rowerowego 2017 Wam życzę raz jeszcze, załączając sylwestrowy motyw z jeleniogórskiego rynku. Ach, ta oranżada :P


Kategoria Góry


Niestrawne Karpaczio

Sobota, 31 grudnia 2016 · dodano: 31.12.2016 | Komentarze 8

Generalnie na ostatni wyjazd w tym roku zaplanowałem trochę inną trasę niż finalnie wyszła, ale o powodach owej zmiany będzie później. Fajnie, że w ogóle znalazło się choć trochę czasu na pokręcenie, bo mimo wolnego dziś przy okazji wyszło kilka pilnych spraw do zrobienia.

Wczesnym rankiem było mega zimno (okolice minus sześciu), więc wyruszyłem dopiero po jedenastej, gdy termometr wskazywał upalne minus jeden. Ustąpiły mgły, co zachęcało do zatrzymywania się i robienia zdjęć, jednak ja postanowiłem olać system i cyknąć tylko kilka. Inaczej nie miałbym czasu jeździć :)

Najpierw skierowałem się z Jeleniej Góry do Łomnicy i Karpnik, przed którymi na szybko i z rąsi udokumentowałem powód, dla którego Rudawy są najfajniejszymi górkami w Sudetach :)

Kawałek dalej, między Krogulcem a Bukowcem postanowiłem jednak udowodnić, że nie jestem górkowym rasistą i postanowiłem dać szansę Karkonoszom, do których zbliżałem się z każdym stąpnięciem na pedały.

Kowary najpierw objechałem obwodnicą, dopiero przed wjazdem na przełęcz skręciłem do samego centrum. Żal patrzeć na tę miejscowość, jakby zatrzymanej jeszcze w latach osiemdziesiątych, upstrzonej jedynie co jakiś czas Biedronkami i innymi insektami... Szkoda, bo położenie ma ona genialne, ale komuna zrobiła swoje, łącznie z "ukominowaniem" ofiary...

Pokręciłem sobie dalej w kierunku Karpacza, z każdym kilometrem widząc, że zbliżam się znów do cywilizacji. Nagle wyładniały drogi, samochody zrobiły się jakieś takie wypasione, a i wzniesienia rosły w oczach.

Właśnie w Karpaczu miałem zamiar powspinać się w kierunku chmur i nawet zacząłem, ale... się nie dało. Czemu? Ano temu:

Zakopianka to przy tym była czteropasmowa, pusta autostrada. Pewnie gdybym zszedł z roweru dotarłbym jakoś gdziekolwiek dalej, ale w tym przypadku nie było szans. Sobie mogę przyznać medal za to, że w ogóle spróbowałem. Jednak poddałem się i zawróciłem, jadąc w dół wcale nie szybciej niż w górę. Na szczęście tylko do pewnego momentu.

Chcąc nie chcąc musiałem znaleźć alternatywę na dokręcenie do pięciu dych. Minąłem Miłków i dom na głowie (dwie dychy od lepka za wejście. Trzeba chyba upaść na łeb, żeby skorzystać)...

...i wybrałem drogę do Sosnówki, stamtąd do Podgórzyna, Zachełmia, jeleniogórskiego Sobieszowa i przez Cieplice do centrum. Na skrzyżowaniu w Cieplicach zauważyłem ze zdziwieniem śluzę rowerową. Chwilę po tym, jak zapaliło się zielone i ruszył z niej samochód :) Ech, w Jeleniej takie wynalazki... Przeca tu dopiero niedawno zdjęto rower z indeksu sprzętów zakazanych...

O dziwo nie ma "średniowej" tragedii jak na mtb. Potrzeba mi było widocznie tego górskiego motywu... A na trasie sporo kolarzy, w tym zadziwiająca spora reprezentacja płci ładniejszej, na szosach. Brawo!

Tym samym zakończyłem miesiąc grudzień wynikiem lekko ponad 1417 km. Przyzwoicie jak na zimę. Gorzej ze średnią (27,2), ale ją mam w tym okresie gdzieś, tym bardziej, że był to miesiąc głównie crossowo-wietrzny, z akcentem górskim i szosowym. Rok podsumuję przy innej okazji, bo czasu teraz brak. Życzę wszystkim udanego rowerowo 2017 i do poczytania za rok :)


Kategoria Góry


Kroto-chwile

Piątek, 30 grudnia 2016 · dodano: 30.12.2016 | Komentarze 7


Jako że kierunek wiatru (słabego!) był dziś z grubsza tożsamy z wczorajszym to i ja wybrałem zbieżny kurs. Ruszyłem po dziesiątej, przy solidnie świecącym słoneczku, ale wciąż przy temperaturze poniżej zera. Właściwie to miałem wrażenie, że miałem do czynienia z inwersją, bo czym byłem wyżej tym było mi cieplej. A może to efekt kilku "potliwych" podjazdów? Nieeee, na moje inwersja :)


Trasę wybierałem na żywca (mimo że na trzeźwo). Najpierw ruszyłem do jeleniogórskiej Maciejowej, z której skręciłem ostro w górę w okolice Jasiowej Doliny, a następnie w dół do Wojanowa. Potem ponownie kierunek Rudawy i rzeka Bóbr.

Doprowadziła mnie ona najpierw do Bobrowa (co za zaskoczenie), a potem do odkrycia, że boczna droga po prawej stronie nie tylko jest w o wiele lepszym stanie niż główna, ale też, że została przedłużona aż do samej końcówki Trzcińska, dzięki czemu oszczędziłem koła, jak i poprzez powstrzymanie w ostatniej chwili prawej dolnej kończyny przed naturalną reakcją, pysk kundla, który zaczaił się na mnie pod koniec objazdu :)

Przełęcz Karpnicką pokonałem... no pokonałem. Na dole postanowiłem zaliczyć dziś jeszcze jedną - o nazwie pod Średnicą, która jest skromną wersją autentycznej rzezi (jakby co - letni filmik zawierający jej opis umieściłem kiedyś TU). Dość powiedzieć, że widzieć Sokolik prawie na wysokości swojego pyska, a także uśmiechać się w górach do siebie przy znaku ostrzegającym przed ostrym podjazdem to.. coś co kocham :)



Zjeżdżało się minimalnie szybciej niż wjeżdżało. Dziwne :) Dotarłem do Kowar, w których byłem całkiem niedawno za pomocą... książki. A konkretnie kryminału Wojciecha Chmielarza - "Farma lalek". Miejscowość nosi w niej nazwę Krotowice, ale nikt nie oszuka chłopaka wychowanego w tych rejonach. Czyli - nieskromnie - mnie :)

Czekał mnie już tylko powrót i konieczność nadrobienia masakrycznej średniej, oscylującej poniżej granicy przyzwoitości. Zatrzymałem się więc jeszcze tylko raz przed Ścięgnami, żeby wykonać "rowera na górowisku"...

...i pocisnąć zatłoczoną trasą Karpacz - Jelenia. Dzięki niej zresztą dobiłem z wywieszonym ozorem do najniższego (poza wyjątkami) progu przyzwoitości.

PS. - dla Morsa. Czemu nie ma Ściegien, a od zawsze Ścięgny bez "ś"... nie wie chyba nikt :)



Kategoria Góry


Mountain back! :)

Czwartek, 29 grudnia 2016 · dodano: 29.12.2016 | Komentarze 19

Przez dobre pół roku nie miałem okazji pojawić się w ukochanych Sudetach, możliwość pojawiła się dopiero w teoretycznie najgorszym dla dwóch kółek okresie, czyli kalendarzowej zimie. Dobre i to, a jak się okazuje póki co nie taka ta zima zła, huhu ha, huhu ha :)

Wystartowałem późno, bo przed jedenastą, gdy zelżał już największy mróz i temperatura zbliżała się do okolic zera. Było całkiem słonecznie, ale jak to w grudniu - słońce wzwszło strasznie blade i zamiast wzmacniać walory wizualne tylko je psuło. Na początek musiałem wydostać się z centrum Jeleniej Góry, co od czasu otwarcia tu kolejnej świątyni polskości, czyli brzydkiej do wyrzygania galerii o nazwie Nowy Rynek jest drogowym koszmarem, tak samo jak poruszanie jeleniogórskimi drogami "dla" rowerów na Zabobrzu. Choć nie powiem, na odcinku w Maciejowej dzięki "falom Dunaju" na wzburzonym kostkowym szlaku na pewno poprawiłem sobie ilość zaliczonych wzniesień :)

Po pokonaniu pierwszego solidnego wzniesienia w Radomierzu i przekonaniu się ponownie, że Polak i samochód to połączenie niebezpieczne jak członek ISIS po wykładzie jakiegoś muzułamańskiego imbecyla, zatrzymałem się na chwilę i zacząłem koić nerwy.


Gdy już ukoiłem zjechałem sobie zgrabnymi ruchami kaczki (nie tej!!) starając się przyspieszyć, ale moje zombie zdecydowanie nie nadaje się do takich akcji z powodu braku odpowiednich przełożeń, do Janowic. Gdzie kojenia nastąpił ciąg dalszy, tym razem poprzez wjazd do lasu, a nawet tutejszego strumyczka.

Następnie Trzcińsko i Przełęcz Karpnicka, z przerwą na podziwianie Sokolika znad zamarzniętego stawu. Przy okazji o mało co bym nie utopił roweru, ale jak się okazało refleks mam cały czas na przyzwoitym poziomie.

Karpniki, Krogulec, Bukowiec i Mysłakowice przejechałem znanym i utartym szlakiem. Z którego ciężko się było wydostać, bo droga na Karpacz była niczym Zakopianka, a kultura kierowców porównywalna. Po kilku minutach oczekiwania na możliwość wyjechania z podporządkowanej po prostu zacząłem się wpychać, dzięki czemu utorowałem drogę sznurowi aut za sobą.

Końcówka to lekka modyfikacja standardu - dokręciłem do Miłkowa, stamtąd skręt na Sosnówkę i podjazd do Staniszowa, gdzie landszafty robiłem z już tylko z rąsi.



W Jeleniej pojawiłem się uchachany powrotem w góry jak łysy na widok sera. W sumie nie wiem czemu akurat sera, ale podzielam akurat ten kulinarny kierunek :)


Kategoria Góry


Szklarska, czyli urlopo finito :(

Niedziela, 14 sierpnia 2016 · dodano: 14.08.2016 | Komentarze 23

Ostatni dzień pobytu w górach wyjątkowo został wcześniej przeze mnie zaplanowany i skupiał się na relaksacyjnej trasie w kierunku Szklarskiej Poręby. Oczywiście słowo „relaks” ma tu swoją granicę tolerancji, ale w porównaniu z innymi przerabianymi przeze mnie ścieżynkami tu mogłem zafundować swoim dolnym kończynom ciut mniejszy wysiłek.

Wyruszyłem o 7:30. Przypominam – wakacje, niedziela. Tak, mam z głową :) Ale inaczej się nie dało, bo powrót wstępnie wymyślony został na dość wczesną godzinę. Mimo wszystko nie żałuję, bo pusta Jelenia Góra, bez korków przy nowo otwartej gówno-galerii w miejscu dawnego dworca PKS (czy ta cholerna moda przerabiania wszystkiego użytecznego na mentalny plastik nigdy się nie skończy?) to widok rzadko spotykany, szczególnie latem.

Minąłem Cieplice i tak jak wczoraj skierowałem się z nich ulicą Lubańską na Trasę Czeską. Góry zaczynały już być delikatnie widoczne zza porannych mgieł, co dawało szansę na dobrą widoczność podczas dalszego pedałowania. Się nie zawiodłem.

Po minięciu Piechowic zaczęła się kilkukilometrowa wspinaczka wzdłuż rzeki. Jest ona o tyle monotonna, jak sympatyczna, więc postanowiłem zostać biznesmenem i oficjalnie ogłaszam, że tanio sprzedam poniższą fotkę jakiemuś zbieraczowi gmin, na przykład z okolic Suwałk lub Ustrzyk Górnych :)

A sama Szklarska? Niech mnie ukamienują wielbiciele Karpacza, ale dla mnie jest ona miejscem o wiele bardziej przyjaznym, mniej komercyjnym, a przede wszystkim dobrze mi się kojarzącym i sentymentalnym. No bo w końcu to Trollandia :)


Jak zwykle urzekł mnie Skwer Jana Pawła II. Jest jeszcze jakieś miasteczko w naszym pięknym kraju, które nie nazwało choć jednej szkoły, drzewa lub szaletu miejskiego imieniem JP2, pod pretekstem, że kiedyś obok przechodził, przejeżdżał lub może po prostu spojrzał z góry akurat w to miejsce lecąc samolotem na trasie Watykan – Miejscowość X? Bo tego nigdy wykluczyć nie można, przecież niezbadane są wyroki… bla bla bla :)

Dokręciłem sobie spokojnie do dworca PKP, gdzie zobaczyłem skład Kolei Dolnośląskich opisanych jako Złoty Pociąg. Cóż, jak się nie ma pomysłu na dobry marketing to się kończy żałośnie i śmiesznie :)

Jeszcze chwila na dwa widoczki na samej górze...


...i frrruuuuu… Prawie dosłownie, bo przy zjeździe ze Szklarskiej Górnej z prędkością maksymalną w okolicach 64 km/h tym moim rozpadającym się trupem miałem wrażenie, że zaraz każda z jego części poleci w innym kierunku, a ja sprawdzę organoleptycznie czy moja facjata ładnie komponuje się z czernią asfaltu, a wnętrzności z ostrą zielenią letniej przyrody. Na szczęście doleciałem na dół w jednym kawałku, a nawet musiałem hamować za zbyt ostrożnie jak na moje jadącym przede mną autobusem.

Końcówka dzisiejszej jazdy to przedarcie się przez Piechowice, jeleniogórski Sobieszów oraz kawałek naokoło – Zachełmie, Podgórzyn i Cieplice.

Tym samym zamykam etap: Sierpniowy Urlop 2016, jak najbardziej z niego zadowolony, szczególnie pod względem zaliczonych miejscówek – Gdynia, Władysławowo, Hel, Karpacz, Szklarska Poręba – tylu mało popularnych miejsc jak w tym sezonie nie zaliczyłem chyba jeszcze nigdy podczas jednego miesiąca :)


Kategoria Góry


Relax - don't do it :)

Sobota, 13 sierpnia 2016 · dodano: 13.08.2016 | Komentarze 10



W założeniu miałem dziś zrobić sobie jakiś górski lajcik, a w praktyce wyszło jak zawsze :) Finalnie zafundowałem mym nogom całkiem rozsądne przewyższenie jak na banalny kilometraż 50+, ale dzięki podeszczowej pogodzie, jaka zalęgła się w Sudetach, kręciło mi się naprawdę sympatycznie, choć jak to tu bywa - z prędkością półtora pluja.


Wyruszając nie miałem konkretnego planu, więc skierowałem się na Cieplice, skąd rzuciło mnie na Trasę Czeską, którą dotarłem do Piechowic.


Ominąłem je obwodnicą, gdzie postanowiłem zawrócić. Zjeżdżając przypomniałem sobie, że istnieje taka miejscowość jak Michałowice i... już wspinałem się do niej pierwszymi tego dnia serpentynkami oraz mijając mój ukochany mikrotunel.

Samej wspinaczki nie chce mi się szczegółowo opisywać. Bo po co zaśmiecać internety kolejnymi słowami uważanymi za...? :) Ważne, że dotarłem, a jak dotarłem to mogłem się zatrzymać na chwilę i podziwiać genialność "Michalków".


A zjazd? Hmmm. Jak zwykle tak malowniczy, że ani mi się nie śniło zatrzymywać. Dlatego w celach propagandowych przypominam kolejny filmik, w którym jest całość gnoju od wjazdu w Piechowicach przez Michałowice aż do zjazdu przez Jagniątków do Jeleniej. W której jeśli chodzi o wypomniany w nim kawałek krateru nic się nie zmieniło, a mało brakowało, że gdyby nie ostre hamowanie to jeszcze bym do teraz leciał w dół po kontakcie z którąś muldą.
Świadomy stop nastąpił tylko raz (niełatwo było się zmusić), żeby wykonać zdjęcie konkursowe, oczywiście bez nagród, na którym należy znaleźć Zamek Chojnik.

Zadanie łatwe czy nie, piszę o nim tylko dlatego, że wczoraj w owym przybytku byłem i zapodaję zbliżenie oraz widok z góry. W szkole podstawowej, położonej u stóp trasy na Chojnik, wlatywaliśmy tam co któryś tam WF :)


Po wyjechaniu z JG obrałem azymut na Zachełmie, gdzie wbrew zdrowemu rozsądkowi zacząłem wspinać się na jego górę. Znów serpentynki, znów ostry kąt...

...który postanowiłem ukazać na fotce. Legenda - aparat ustawiony był w poziomie, cała reszta niespecjalnie :)

Teren jest bardzo zalesiony, więc do wyboru miejsc do selfie mojego trupa nie miałem specjalnego pola manewru.

W końcu się udało! Widok tablicy "Zachełmie" z czerwonym przekreśleniem uradował me serce wielce :) Tym bardziej, ze końcówka to morderczy test dla psychiki.


Zjazd jak zjazd :)

GENIALNY :)

Znów brakuje zdjęć, bo nie chciałem sobie psuć zabawy, a że filmik jeszcze nie powstał (i pewnie nie powstanie, bom ostatnio leń straszny) to trzeba ulecieć ze mną na skrzydłach wyobraźni :)

Przesieka minięta, Podgórzyn też. Na trasie jeszcze mała pauza przy Stawach Podgórzyńskich...

...i znów przez Cieplice do domu. Szczęśliwy, uchachany, zmęczony. Tak, zdecydowanie przekonałem się, że żyję. A i Endo dziś o dziwo nie zawiodło, więc mapka jest w całości.


Kategoria Góry