Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 209489.40 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 701166 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Trollking.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2016

Dystans całkowity:1642.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:56:59
Średnia prędkość:28.83 km/h
Maksymalna prędkość:63.80 km/h
Suma podjazdów:7015 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:54.76 km i 1h 53m
Więcej statystyk
  • DST 52.30km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.33km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 66m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lato marzeń :)

Środa, 10 sierpnia 2016 · dodano: 10.08.2016 | Komentarze 2

Znów wyjazd o godzinie z gatunku irracjonalnych, czyli o siódmej rano. Życie chłoszcze :)

Mając mało czasu odpuściłem sobie wybieranie trasy pod względem wiatru i pokręciłem kółko przez Plewiska, Komorniki, Rosnowo, Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo, Dąbrówkę i znów Plewiska. Okazało się, że czy przejmuję się podmuchami czy nie, wychodzi na to samo, bo jak zwykle wmordewind i bocznowind towarzyszył mi przez większość czasu :)

Bardzo podobała mi się temperatura – 14 stopni. A nie, przepraszam, źle napisałem. Zgodnie z wytycznymi Komisji Mors-kiej powinno być "+14". I tyle było :) Biorąc to oraz zachmurzone niebo pod uwagę stwierdzam, że takie sierpnie mogą być co roku, najlepiej przez 31 dni w miesiącu :)

Średnia wyszła masakryczna. A może bardziej nostalgiczna, bo zamiast na jeździe skupiałem się na analizowaniu wiejsko-industrialnych widoczków wielkopolskiego zadupia :)





  • DST 52.30km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.33km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 52m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

PBC

Wtorek, 9 sierpnia 2016 · dodano: 09.08.2016 | Komentarze 6

...czyli Permanentny Brak Czasu ostatnimi dniami. Na szczęście przede mną na horyzoncie chwila oddechu. Dziś więc wpis na zasadzie: byłem, objechałem, wróciłem, ogarnąłem się, do roboty wyruszyłem. W sumie gdyby nie to kręcenie, które pozwala mi zachować równowagę psychiczną to pewnie już dawno rzuciłbym to wszystko w ... No tam, gdzie się rzuca takie sprawy :)

Jechałem w deszczu. Którego według prognoz nie miało być. Pod wiatr każdy możliwy, tylko nie ten zapowiadany (północno-zachodni). Jak ja kocham tych naszych meteorologów. Trasa to kółeczko przez Górczyn, Bułgarską, Bukowską, Wysogotowo, Więckowice, Dopiewo, Palędzie, Dąbrówkę, Plewiska. Średnia - wybitnie rekreacyjna.

Z atrakcji. Na DDR-ce wzdłuż Bułgarskiej jadący przede mną "miejskorowerzysta" tak się przestraszył wyrażenia "przepraszam", która z założenia miało mi ułatwić wyprzedzanie, że w panice skręcił w lewo przed moimi kołami. Mi udało się go zgrabnie minąć z prawej, a on sam wjechał z impetem w krzaki. Upewniając się, że nic mu się nie stało pokręciłem dalej, choć raz w życiu czując się zwycięski jak Rafał Majka. Lecz bez medalu :)




  • DST 53.60km
  • Czas 01:49
  • VAVG 29.50km/h
  • VMAX 53.70km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 172m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dżejms Błąd

Poniedziałek, 8 sierpnia 2016 · dodano: 08.08.2016 | Komentarze 6

Musiałem dziś z pewnych względów znów wyruszyć o godzinie, która formalnie powinna być zakazana ustawowo, czyli o siódmej rano. Udało się wstać, udało się zebrać, udało się wyruszyć, ale już wygrać z korkami na odcinku Poznań - Mosina - niestety nie. Cierpliwie więc odstałem swoje, by za wspomnianą miejscowością wpaść na genialny pomysł, żeby popedałować na południe, czyli do Żabna. Myśl miała jeden poważny defekt - konieczność pokonania objazdu dokoła remontowanego od jakiegoś miliona lat przejazdu kolejowego, co szosowe koła wypominać mi będę przez najbliższy rok, gdyż prowadzi on przez DDR-kę z dizajnem by Polska Myśl Techniczna. Co jak wiadomo oznacza ból, pot i łzy. No, może prócz tych ostatnich ;)

Podczas powrotu postanowiłem oszukać system i objazd ominąć, pamiętając że dawało się kiedyś przebić przez remontowane torowisko wolno kręcąc po rozjechanym przez ciężki sprzęt terenie. No to już wiem, że aktualnie się nie da, a ja, jako osoba, dla której cofanie się to akt dezercji, zafundowałem sobie spacerek najpierw wzdłuż linii kolejowej, potem przeskoczenie z rowerem na plecach dzikim (ale oficjalnie oznaczonym przez PKP!) przejściem przez tory, by finalnie wylądować na "uroczej" stacji w Mosinie, skąd uciekłem jak niepyszny. A ze niewstydliwą średnią pożegnałem się już wtedy na dobre, więc jeszcze pozwoliłem sobie na "górski" etap z podjazdem przez Stare Puszczykowo.

No cóż, błądzić jest rzeczą ludzką, więc z racji częstotliwości owego błądzenia jestem człowiekiem w co najmniej 110%. Nawet jeśli nie mam szacunku dla akurat tego gatunku ssaków :)




  • DST 52.18km
  • Czas 01:41
  • VAVG 31.00km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 66m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bucka drogowa :)

Niedziela, 7 sierpnia 2016 · dodano: 07.08.2016 | Komentarze 9

Rzadko kiedy jeździ mi się tak komfortowo jak zdarzyło się to dziś. Idealna temperatura - 18 stopni. słońce nierzeźnicze, wiatr solidny, ale do ogarnięcia, puste drogi... Nawet ja nie miałem na co marudzić - skandal :) Pokręciłem sobie na zachód, przez Plewiska, które trudno jest ominąć, Skórzewo, Wysogotowo, gdzie skręciłem wzdłuż DK307 w kierunku na Sierosław, potem Więckowice, Dopiewo, Palędzie i znów Plewiska. Japa mi się cieszyła, bo średnia w końcu pojawiła się jako tako przyzwoita.

W Plewiskach wyprzedziłem jakąś niewiastę na wypasionym szosowym sprzęcie, z lemondką i pełnym wyposażeniem, zwyczajowo mówiąc przy tym "cześć". Napotkałem ciszę i minę zamyślonego cyborga. No dobra, każdemu może się zdarzyć chwilowa blokada umysłowa. Jednak gdy kawałek dalej zwolniłem przed rondem w Skórzewie i znów zobaczyłem tę personę przed sobą, gdy przejechała beze mnie bez słowa, postanowiłem zrobić jeszcze jeden test i ponownie podczas wyprzedzania za kościołem znów pozdrowiłem. I zgadnijcie - znów nic, nawet grymasu. Ja wiem, że może nie jestem do końca pro, moja koszulka teamu Vacansoleil jest zdeka nieaktualna, spd-ów nie używam, a i rower w jakimś mega wielkim dwukołowym markecie sprzedawany byłby z najniższej półki, a do tego nie miałem czasu go ostatnio wyszorować, ale kurde. Jakaś kultura chyba (?) obowiązuje. Tym samym mogę się pochwalić spotkaniem na trasie wyjątkowego egzemplarza kobiety-buca. Czyli krótko mówiąc bucki :)

Na szczęście w dalszej drodze honor płci przeciwnej został uratowany, bo kolarki sztuk dwie ładnie pozdrowiły i to z uśmiechem. Dobrze, bo seksizm rodzi się z małych rzeczy :) Jeśli chodzi o tę samą sprawę w przypadku facetów to dziś 100% rowerowej poprawności zostało utrzymane.




  • DST 52.20km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 83m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jajecznica + zaległe podsumowanie lipca

Sobota, 6 sierpnia 2016 · dodano: 06.08.2016 | Komentarze 2

Króciutki wpis, bo w robocie nie mam czasu zająć się pracą, tyle się dzieje :)

Wykonałem, walcząc z - a jak - z mocnym wiatrem, jeden z klasyków, z Poznania przez Plewiska, Gołuski, Dąbrówkę, Dopiewo, Trzcielin, Konarzewo, potem znów Pleiwska, do Poznania. Bez przygód, bez kontrowersji, a i wyjątkowo bez emocji.

Choć nie, te ostatnie były, prawie jak na grzybach. Halucynogennych :) Zaczyna się powoli sezon na takie odblaski, wyprzedzanie tych jajecznic do łatwych nie należy, a mój dzisiejszy egzemplarz był wyjątkowo przepisowy i jechał dokładnie tyle, ile miał na nalepce. I ani kilometra szybciej. A ja za nim przez jakiś czas, bo z naprzeciwka ruch trwał w najlepsze. 

Przez wyjazd nad morze zapomniałem podsumować rowerowego lipca. Było całkiem ok, bo mimo kilku jednodniowych pauz udało się wykręcić ponad 1750 kilometrów. Główna zasługa tutaj wyprawy z gatunku 200+ do Kalisza. Za to średnia słabiutka - 28,9, ale to z kolei zawdzięczam dość dużej ilości wypadów crossem.




  • DST 52.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.43km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 104m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miejsko + Miedzianka movie

Piątek, 5 sierpnia 2016 · dodano: 05.08.2016 | Komentarze 15

Cholera, wystarczy kilka dni urlopu i człowiekowi zrobią taki grafik, że się pos...karży. To nie ludzie, to wilki :) W związku z tym, żeby zdążyć zarówno pokręcić, jak i pojeździć musiałem wstać dziś po szóstej, a wyruszyć po siódmej. Plus z tego był taki, że zdążyłem przed deszczem, bo skropił mnie tylko na ostatnich kilku kilometrach. Poza tym jechało się przyzwoicie, choć przy bocznym powiewie, całkiem mocnym, oraz sporą ilością męczarni po mieście, która zaważyła na średniej.

Trasa - "czysta Polska" w kształcie, od Dębca przez Starołękę, Krzesiny, Jaryszki, Tulce, Siekierki przez Paczkowo, Swarzędz, Maltę do Dębca. W sumie nie byłoby o czym pisać, gdyby nie to, że na DK-92 minęła mnie... Milicja Obywatelska. W polonezie. Z megafonami z "epoki". Co to za cholera była - nie mam pojęcia, ale obyło się bez pałowania :) No i bez zdjęcia. bo wyciągnąć telefonu nie zdążyłem.

Udało mi się w końcu wczoraj zlepić relację z drogi do wymarłego miasteczka w Miedziance. Pierwotnie miał to być instruktaż dla Walerego przed jego karkołomną wyprawą w te rejony, ale nie zdążyłem przed urlopem. Jakby komuś zachciało się obejrzeć to sugeruję od razu w prawym dolnym rogu zmienić rozdzielczość na 1080p, bo YouTube dziwne mi jakość przekonwertował.




  • DST 54.10km
  • Czas 01:47
  • VAVG 30.34km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 127m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Saga O Pedałach - napisy końcowe (mam nadzieję)

Czwartek, 4 sierpnia 2016 · dodano: 04.08.2016 | Komentarze 2

Pierwszy w tym miesiącu wypad szosą, a i pierwszy po Wielkopolsce. Stęskniłem się i za jednym, i za drugim, ale jednak bardziej za pierwszym :) Po kilku dniach człapania noga za nogą crossem po nieznanych mi rowerowo terenach zaostrzył się apetyt na choć troszkę szybszą jazdę, co postanowiłem uskutecznić.

Nie chciało mi się nawet kombinować z wyborem trasy, więc od razu rozpocząłem rysowanie na mapie swojego klasycznego "kondomika", rozpoczynając od strony wyjazdu na Komorniki. Korki pokonałem nawet sprawnie i przed Srzeniawą zadowolony na chwilę zwolniłem, żeby odpisać na smsa. Nagle zauważyłem po lewej stronie mknącego rowerzystę, i to nie na żadnej szosie, ale na mtb (w pozycji wybitnie aerodynamicznej, bo niemal położonego na kierze). Jak wiadomo tak nie można :), więc po chwili go wyprzedziłem, ale doceniając ambitną postawę krzyknąłem, żeby siadał mi na koło, mocno się go trzymał i nie wygłupiał z wyprzedzaniem. I tak ja zająłem się walką z centralnym, silnym południowym wiatrem, a mój pasażer dzielnie dotrzymywał mi kroku, jak potem pokazała Strava na wspólnym odcinku jadąc ze średnią 32,7. Przed Stęszewem ja skręciłem w lewo, kolega pojechał prosto, ale na światłach jeszcze specjalnie podjechał, podał rękę i podziękował, mówiąc że sporo mu pomogłem. Miło, kulturka rzecz święta :)

Już solo dotarłem przez Dymaczewo do Mosiny, gdzie w końcu dostałem porządne pedały, dużo lepsze od tych poprzednich niemal za free. Trochę szkoda mi było żegnać tymczasówki full plastic, bo sprawdziły się godnie, ale cóż zrobić :) Potem przez Puszczykowo i Luboń do siebie. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, jak mawiają starożytne ślimaki.




  • DST 58.00km
  • Czas 02:11
  • VAVG 26.56km/h
  • VMAX 56.60km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 209m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rowerem do Krokowej, czyli wielka cywilizacja na małym zadupiu

Środa, 3 sierpnia 2016 · dodano: 03.08.2016 | Komentarze 2

Ewolucja godzinowa moich nadmorskich startów jest zadziwiająca. Kolejno: 8:30, 7:30, 6:30. Jeszcze tydzień i w ogóle bym się nie kładł :) Nie miałem dziś jednak innego wyjścia, o czym na koniec.

Po wczorajszym ludzko-ścieżkowo-kostkowym koszmarze podczas drogi na Hel miałem ochotę lekko odżyć, więc postanowiłem uciec od morza. Kierunek mógł być tylko jeden - zachodni, bo na południe od Władka też było morze, a na północ bardziej się już nie dało :) Pierwsze rowerowe kroki skierowałem na Swarzewo, gdzie dotarłem jeszcze przez korkami. Następnie skręciłem na Gnieżdżewo i tym samym po minięciu tych metropolii znalazłem się w krainie wiatraków, które doprowadziły mnie do Łebcza.

Tam przypomniałem sobie o kawałku znakomitej drogi rowerowej, którą odkryłem w poniedziałek, odnalazłem więc znów szlak i z radością stwierdziłem po przeanalizowaniu przydrożnej mapy, że dojadę nią aż do wstępnego celu wybranego jeszcze w pensjonacie na mapie, czyli do miejscowości Krokowa. Zdjęcia tablicy nie zrobiłem, więc dokonam samokradzieży praw autorskich i wkleję to z przedwczoraj :)

Minąłem miejsce widoczne powyżej, czyli Starzyński Dwór i ruszyłem dalej w nieznane. Od tego momentu nie wierzyłem własnym oczom. Jechałem bowiem GENIALNĄ ddr-ką wytyczoną w miejscu zlikwidowanej trasy kolejowej, która po pierwsze była w 100% z masy bitumicznej, po drugie położona w odległości od zabudowań, po trzecie niezwykle malownicza, a po czwarte - pusta... Minąłem się tylko z kilkoma rowerzystami, w tym z dwoma szoszonami. Zresztą, co tu dużo gadać - spójrzcie. Prócz może czasem zbyt gorliwie ustawionych słupków na skrzyżowaniach z drogami publicznymi (i to naprawdę małej ich ilości) jeśli ktoś chce się do czegoś przyczepić to... śmiało. Nawet ja nie byłem w stanie :)




Z rozdziawioną papą dotarłem do jej końca. Czas mnie gonił, więc w Krokowej cyknąłem tylko z daleka wieże kościoła p.w. św. Katarzyny Aleksandryjskiej, a po fakcie okazało się, że wart zobaczenia był jeszcze zespół pałacowy. No cóż, być może następnym razem.

Zawróciłem, mając przed sobą już lekko oślepiające słońce i końcówkę "Czasu pogardy" Sapkowskiego. Nie mogłem znaleźć lepszych okoliczności, bo jedno z drugim uzupełniało się doskonale.


Wracałem swoimi śladami, z prawdziwym smutkiem żegnając tę przepiękną wyspę komfortu dla rowerzysty na polskiej pustyni miażdżenia nas i stresu na każdym stąpnięciu pedała. Ścieżka jak wyczytałem powstała w 2011 roku, czyli ma już pięć lat, a jak się przekonałem jest niemal nieznana. Mnie to akurat cieszy, bo znalezienie momentu ciszy w mekce komerchy i tandety, jakim jest polskie morze w sezonie to jak odkrycie nowej, lepszej Ameryki. I to dosłownie, bo obok Sulicic znajduje się miejscowość o tej nazwie :) Ponad trzydzieści kilometrów cywilizacji - to wciąż szokuje w naszym kraju. Brawo, brawo, brawo!

A tymczasem we Władku:

To moje ostatnie zdjęcie znad morza w tym roku, przynajmniej wakacyjne, zrobione o dziesiątej rano. Zgodnie z planem wróciliśmy bowiem dziś do Poznania. Osobiście nie dałbym rady wytrzymać już tam ani połowy dnia dłużej. Czuję się mentalnie zgwałcony i dousznie spenetrowany samochodami puszczającymi w ramach zachęty do jakiegoś spędu disco-polo. Oczy i trzewia mnie bolą od widoku wielkich bebechów bezwstydnie wałęsających się nie tylko po plaży, ale i po mieście. I narąbanych penerów w hicie sezonu, czyli koszulkach z dnia na dzień coraz bardziej wyklętych.

A Pomorskie rowerowo? Pełne paradoksów. Piękne widoki mieszają się tu z paskudztwem tego, co oferuje sobą część nadmorskich miejscowości. Morze jak zwykle kusi, nęci i zachwyca, ale w przypadku perspektywy ponownego odwiedzenia choćby drogi na Hel musiałbym wziąć na starcie relanium. No i ten dzisiejszy luksus ścieżkowy jako kontrast dla wczorajszej rzeźni... Chyba po prostu jeżdżenia tutaj trzeba się nauczyć :)

PS. Dzisiejszy wpis zawiera wyjątkowo jeszcze 5 kilometrów dojazdu z Poznania Shity Centre do domu. Umieszczam, bo zapomniałem wymontować licznika i niech już tak zostanie :)


Kategoria Morze


  • DST 75.10km
  • Czas 02:53
  • VAVG 26.05km/h
  • VMAX 37.40km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 491m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Road to Hel

Wtorek, 2 sierpnia 2016 · dodano: 02.08.2016 | Komentarze 8

Człowiek uczy się na błędach, ja wyjątkiem nie jestem, więc dziś wstałem wcześniej i w okolicach 7:30 byłem gotowy do drogi, z wyjątkowo jasno sprecyzowanym celem. Półwysep Helski, który zamierzałem pokonać w całej jego rozciągłości, jest przepiękny, ale byłem przygotowany na hardkor. I się nie zawiodłem.

Mimo wyjazdu o wspomnianej porze przepchanie się przez centrum Władka było drogą przez mękę. Gdy już udało mi się dopchać do testowanej wczoraj na krótkim odcinku drogi do Helu wziąłem głęboki oddech, zacisnąłem zęby i postanowiłem, że dam radę. Przeciwko sobie miałem dwa moje "ukochane" elementy - silny wiatr, wiejący tym razem z południowego zachodu, od morza, czyli jak się okazało przeszkadzający w jedną i w drugą stronę, oraz polską, standardową gównianą DDR-kę. Łącznie przez ponad siedemdziesiąt kilometrów... Wiem, chce się żyć :)

Kostka falowała mi pod kołami, ja byłem w szoku, że ktoś kiedykolwiek zezwolił na powstanie czegoś takiego, ale widoki rekompensowały wszystko. Najpierw Chałupy-łelkom-tu, potem Kuźnica i ryjek mi się cieszył widząc wciąż morze na wyciągnięcie ręki. A nawet drewna od pomostu.


Gdzieś przed Jastarnią lekko odleciałem :)

Natomiast sama miejscowość podobała mi się o tyle, że na jej wysokości ścieżka zrobiła się całkiem cywilizowana, kostka prostsza, a jeszcze lepiej było w Juracie, gdzie na chwilę zanikła całkowicie ;) Tu było zdecydowanie najfajniej.

Nagle zakwitła przede mną docelowa tablica, choć podejrzanie zbyt wcześnie. Darowanemu koniowi jednak nie zagląda się w zadek, więc zrobiłem standardową fotkę i wypatrywałem czegoś podejrzanego :)

Nie trzeba było długo czekać. Zjechałem na kolejną ścieżkę, która po chwili przestała udawać, że jest przejezdna. I to w jaki sposób!

Po minięciu tego znaku w panice pokonałem widoczny pas zieleni i wróciłem na drogę, olewając takie sympatyczne "ułatwienia". Od teraz kręcenie stało się całkiem znośne, a jak zauważyłem nie byłem jedynym rowerzystą wybierającym to, co praktyczne, a nie abstrakcyjne. Tak minęło mi jakieś sześć z tych ośmiu kilosów, gdy nagle zobaczyłem zwalniający przy mnie samochód i otwartą szybę. Już wiedziałem co usłyszę :)
- Dzień dobry, jedzie pan drogą, a powinien pan ścieżką dla rowerów - odezwał się, a jakże, policjant na fotelu pasażera.
- Zdaję sobie sprawę, że jest tam jakaś DDR-ka, ale nieutwardzona, poza tym nie po mojej stronie - odparłem.
- Ale zgodnie z przepisami musi pan nią jechać.
Już otwierałem usta, żeby zacząć tłumaczyć niuanse, wyjątki, brak zakazu i złe oznaczenie, ale.... machnąłem w głowie ręką, uświadamiając sobie, że mam urlop i po co się denerwować, więc po prostu (sam się sobie dziwiąc) powiedziałem:
- No dobra, to zjadę.
- Ok.

Na moją decyzję wpłynął oczywiście też fakt, że kawałek przed sobą widziałem zamknięty szlaban, a za nim już bardziej cywilizowany trakt. Tym samym okazało się, że dotarłem do celu. Welcome to Hel :)



Odwiedziłem to miejsce nierowerowo, a nawet spędziłem kilka dni, w listopadzie ubiegłego roku i jakoś było ciut bardziej pusto :) Choć i tak jak się okazało dostanie choć gofra około godziny dziewiątej rano było jeszcze nierealne, więc skończyło się na Grześku i energetyku z warzywniaka. Usiadłem sobie chwilę na deptaku, zjadłem, posmarowałem napęd, który zaczął ćwierkać po wczorajszej jeździe i zawróciłem.

Teraz już znałem drogę, więc szło łatwiej, choć wiatr wciąż gnoił. Znów generalnie olałem wspomnianą ścieżkę, choć z ciekawości nawet kawałek się nią przejechałem, zaliczając jakieś tam hopki na szutrze, ale gdy znów pojawił się miks piachu z rozwalonym asfaltem odpuściłem. Im byłem bliżej cywilizacji tym rosła ilość kręcących, a obniżała średnia umiejętności jazdy. Tu parki jadące koło siebie, tu bachory tarasujące drogę, tu ktoś zakręcający bez ostrzeżenia, emeryci, renciści, ZBOWID-owcy... Plus piesi. Tu tematu jak sądzę rozwijać nie muszę, dość napisać, że kupiony specjalnie na tę okazję mikro dzwonek rowerowy był najbardziej niezbędnym elementem mojego wyposażenia. W sumie nie wiem na jaki limit dryndnięć jest on przewidziany, ale boję się, że dziś zbliżyłem się do granicy :)

Na dziesięć kilosów przed końcem pojawił się deszcz, który towarzyszył mi już do końca. Mogę więc powiedzieć, że wszystko co "najlepsze" dla rowerzysty miałem w pigułce. Jednak nie żałuję, bawiłem się mimo wszystko przednio, mając dzięki jeździe crossem dystans do średniej, przeszkód i polskiej rzeczywistości. Raz jeszcze gratuluję sam sobie, że nie zabrałem nad morze szosy, bo bym chyba tu zawisł na jakiejś suchej gałęzi z frustracji. A tak - jedno z najbardziej fascynujących miejsc w Polsce zostało zaliczone na dwóch kółkach, tempem zgwałconego ślimaka, ale jednak. Co moje to moje :)


Kategoria Morze


  • DST 52.30km
  • Czas 02:02
  • VAVG 25.72km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 427m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zbrukany

Poniedziałek, 1 sierpnia 2016 · dodano: 01.08.2016 | Komentarze 4

Nocą nad Władysławowem przeszła ulewa, która mnie co chwilę wybudzała ze snu. I tak sam w sobie za długi to on nie był, bo moja lepsza połowa postanowiła rozkręcić skrzydła w tematyce karoke - męczarni dla uszu, której ja nie trawię, za wyjątkiem wykonań stałego repertuaru Wspomnianej, bo akurat tu jest naprawdę godnie, oraz pojedynczych jednostek również potrafiących śpiewać. Ja się do nich nie zaliczam, podobnie jak 99% tych, którzy sądzą, że się zaliczają, więc cierpiałem niezmiernie, ale lato to czas poświęceń. Piwo rekompensuje wszystko :) Przeżyłem.

Miałem ruszyć wcześniej, ale zawarte w powyższym akapicie dwa elementy zdecydowały, że jednak stało się to później :) Tyłek wystawiłem więc z naszego lokum (przy okazji dziękuję właścicielce pensjonatu za przychylność, tolerancję i sympatię dla rowerzysty) dopiero po 8:30, świadom, że podczas powrotu czeka mnie rzeź. Nie pogodowa, a ludzka. I tak było, o czym później.

Pełen optymizmu, bo na dworze rześko, a i mapa pokazywała, że zamierzony na dziś kierunek zachodni jest przejezdny znalazłem się na głównej drodze do Jastrzębiej Góry. Zaraz, czy ja napisałem "głównej"? Zaraz, czy ja napisałem "drodze"? O nie, dwie pomyłki w jednym zdaniu... Jeszcze bowiem przed granicą oznaczającą koniec Władka asfalt zamienił się w takie coś:

Ok, pewnie na chwilę, przecież mamy XXI wiek, a trasa jest uczęszczana, więc nikt by sobie nie pozwolił na pozostawienie jej w takim stanie, prawda?

Nieprawda.

Jak się okazało czekało mnie jakieś sześć kilometrów śliskiego bruku. Oczywiście, było też "pobocze", widoczne na zdjęciu. Po nocnych opadach przypominające podłużne bajoro. Zacisnąłem zęby, obiecując sobie, że jadę tędy pierwszy i ostatni raz (chyba żadna obietnica nie przyjdzie mi w realizacji ta łatwo jak ta), mając nadzieję na poprawę. Co najciekawsze - były ze dwa czy trzy momenty w Chłapowie lub Rozewiu, gdy bruk zanikał, zastępowany jakimiś resztkami asfaltu, ale w tym momencie pobocze też się polepszało. Gdy znów pojawiał się bruk - pobocze nikło. A kwintesencją abstrakcji jest ten obrazek - z daleka cieszyłem się bowiem na estetyczną cywilizowaną ścieżkę, ale jak się okazało był to jedynie ładnie opakowany szuterek. Który zresztą i tak po chwili zniknął...

W Rozewiu skręciłem jeszcze w las, ciesząc się w końcu obecnością piasku po same felgi, a nie bruku :), by zobaczyć latarnię morską...

...i w końcu znalazłem się w Jastrzębiej, która podobała mi się tylko z jednego powodu - pojawił się asfalt. Choć pewnie tamtejsze pingwiny mają inne zdanie :)

Teraz mogło być już tylko lepiej. Zamiast telepać się poboczem pięć na godzinę można było w końcu ciut dokręcić, choć ilość dziur na metr kwadratowy miażdżyła. Ale i tak było już bosko. Pozwoliłem sobie nawet na skok w bok, bo zapach morza zza położonego przy drodze lasu kusił, oj kusił...

Dotarłem do Karwi. To, co tam zastałem skomentowałem smsem do Żony o treści "O, Karwia...". Takiego bowiem syfu nie widziałem już dawno... To chyba tu ostatnio dzik zaatakował ludzi na plaży. Ja tam mu się nie dziwę :)

Po przekroczeniu granicy miejscowości przestało być gówniano, a zaczęło być fajnie. Naprawdę fajnie. Drogi zrobiły się przejezdne, pojawiły się hopki, i to zacne, a ja odżyłem.

Minąłem masę miejscowości, których nie zamierzam pamiętać (jakby co odsyłam do mapki), aż znalazłem się w Starzyńskim Dworze. Przywitał mnie on widokiem imponującego pomnika, ale też fajnym zjazdem, którego nie chciało mi się przerywać :) Jednak zadziałały siły wyższe, bo zobaczyłem po lewej genialną, asfaltową (!!!!) drogę rowerową, która zaciekawiła mnie sporą tablicą informacyjną. Zahamowałem, zjechałem i nie żałuję, bo jak się okazuje prowadzi ona wzdłuż nieczynnej linii kolejowej Krokowa - Swarzewo. Po tym, co było za mną czułem się jak w niebie. Brawo za pomysł i wykonanie.


Nie dawał mi jednak spokoju ten pomnik... Tym bardziej, że wyczytałem na powyższej tablicy z grubsza to, co w Wikipedii, iż przedstawia on "siedzącego żołnierza bez broni, ze spuszczoną głową i zaciśniętą pięścią za plecami. Został postawiony na pamiątkę zmarłych tu jeńców – żołnierzy Armii Czerwonej". No cóż, musiałem się cofnąć. Ciekawość zwyciężyła.

Wymowa mnie urzekła. Ok, teraz niech mnie kamieniują dumni przedstawiciele "wyklętych" z orłem na grubym bebechu, kupujący swe koszulki do chodzenia po galeriach lub po Władku, nastawieni na patriotyzm tak samo tandetny, jak komercyjny. Czemu mieliby mnie kamieniować - chyba sami nie wiedzą, bo do t-shirtów nie instaluje się od razu porcji historii i samodzielnego myślenia. A szkoda.

Wróćmy do roweru. Sorry :) Już skracam relację. Przez Łebcz dotarłem do Gnieżdżewa, gdzie czekała mnie przesiadka na główną trasę do Władysławowa... I tu zaczął się dopiero gnój. Myślę, że użytkownicy Zakopianki mogli czuć się jak wygrani. Dość powiedzieć, że ja - jadąc to poboczem, to chodnikiem (bo inaczej się nie dało) - dotarłem do celu szybciej niż puszkarze. I to też stojąc w korkach. Już we Władku, jako że zabrakło mi kilku kilosów do pięciu dych pokręciłem kawałek Półwyspem Helskim i wróciłem. Oj, to też była rzeź, ale pewnie na kolejną historię, do opisywania której nie mam już siły.

Na razie znów dziś byliśmy na karaoke. Piwo tam powinni dawać jako odszkodowanie za straty moralne wobec organów słuchu :)


Kategoria Morze