Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197597.20 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2016

Dystans całkowity:1642.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:56:59
Średnia prędkość:28.83 km/h
Maksymalna prędkość:63.80 km/h
Suma podjazdów:7015 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:54.76 km i 1h 53m
Więcej statystyk
  • DST 54.10km
  • Czas 01:47
  • VAVG 30.34km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 207m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

CityŻen(ua) :)

Sobota, 20 sierpnia 2016 · dodano: 20.08.2016 | Komentarze 4

Moja sobota zaczęła się równo o 7:30. Dźwiękiem odpalonej w tej właśnie minucie za oknem kosiarki. Niestety jej bezmyślny użytkownik wykonywał swą haniebną akcję za daleko, żeby przypadkowo spadła mi na jego głowę doniczka z kwiatami. Nie mogło to się stać również z powodu tego, iż takowej nie posiadam, bo znam bardziej praktyczne gadżety do gromadzenia kurzu. W każdym razie spać się już nie dało (choć przepraszam, Żona moja ma niezwykłe umiejętności w tym względzie i jej się udało), w sumie nawet dobrze, bo w południe musiałem być w pracy.

Skoczyłem najpierw po bułki do piekarni, a po szybkiej kawce byłem już w rowerowych cuglach. Pogodę zapowiadano upalną, ale tak źle nie było, bo 22 stopnie (na plusie - info dla Morsa) zawiera się jeszcze w moim górnym limicie komfortu. Natomiast wiatr się nie zawierał, ale też bez przesady - łba nie urywało, czyli jakby go nie było :) Zgodnie z jego kierunkiem ruszyłem najpierw na północ, potem na południowy zachód, żeby w końcu skręcić tam, gdzie planowałem od początku, czyli wschód. Uwielbiam topografię drogową miasta Poznań :)

Na całej trasie od Dębca przez Starołęcką, Czapury, Rogalinek, Rogalin, Mieczewo, za którym zawróciłem (konkretnie to jak zwykle za grochówką), znów Rogalin i Rogalinek, Mosinę, Puszczykowo i Luboń do Poznania mijałem się z rowerzystami maści wszelakiej, w większości pozdrawiającymi z uśmiechem. Ale oczywiście nie może być za różowo :) Gdy zwolniłem na wciąż rozkopanym przejeździe kolejowym na ulicy Mocka w Mosinie zauważyłem za mną cień, a po chwili przede mną sylwetkę kolarza. Ani cześć, ani pocałuj mnie w rzyć, po prostu wzrok przed siebie i zero pozdrowienia. A na wspomnianej rzyci zauważyłem napis "CityZen" i od razu mi się przypomniało, iż opisywana dwa tygodnie temu (TU) szanowna Bucka na równie wypasionym jak ów dżentelmen sprzęcie też miała dokładnie taki sam napis w tym samym miejscu. Nie żebym się gapił, co to to nie :) I teraz nasuwa mi się pytanie: czy to jakiś znak marketingowy zastrzeżony dla buractwa czy co? Kojarzę pewien przybytek o tej nazwie, do tego związany ze sportem, ale czy tam się tego uczą? Bo na przypadek mi to nie wygląda... Chyba że to ja jestem ślepy i głuchy (lub audiobook zakłócił mi wszelkie zmysły) - w takim przypadku z góry sorry za potwarz :)

A pomyśleć, że kilka kilometrów wcześniej, między Świątnikami a Rogalinkiem, jechałem sobie razem z dościgniętym przeze mnie sympatycznym szosowcem ćwiczącym do triathlonu, z którym ponabijaliśmy się z PRO w wersji PL, sztukantów na rowerach za grubą kasę i z zerową kondycją oraz tym podobnych atrakcji... :)

Aha, jechało się mega fajnie. Bez spinki, bez szaleństw, po prostu po swojemu, Tak lubię.


  • DST 52.20km
  • Czas 01:43
  • VAVG 30.41km/h
  • VMAX 55.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 66m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rodzajnik wietrzny

Piątek, 19 sierpnia 2016 · dodano: 19.08.2016 | Komentarze 24

Dziś będzie o wietrze. Wiem, ja to potrafię zaskoczyć :) Ale będzie krótko, bo mam wolny dzień, więc kompletny brak czasu i zaraz muszę spadać kontynuować załatwianie Niezwykle Ważnych Spraw.

Wiało - tu pewnie zdziwię - nie za mocno. Ale za to - tu pewnie nie zdziwię - nieprzewidywalnie. Do tego stopnia, że wtedy, kiedy byłem pewny, że będzie mi "pyszczyło" powiew nawet pomagał, a gdy miał to robić to przeszkadzał. A co najlepsze - flagi pokazywały jeden, stateczny kierunek. No i jak tę cholerę zrozumieć? Gorzej niż z kobietą. A może... taka jest jego/jej płeć? :)

Zrobione dziś kółeczko: Poznań - Plewiska - Skórzewo - Wysogotowo - Więckowice - Dopiewo - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań. Jechało się nawet całkiem sympatycznie, znów w krótkim rowerowym zestawie ubrań, w przeciwieństwie do ostatnich dni, gdy kręciłem w spodniach 3/4 i bluzie z dłuższym rękawkiem.


  • DST 53.40km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.23km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 114m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

UMC

Czwartek, 18 sierpnia 2016 · dodano: 18.08.2016 | Komentarze 3

Krótko, bo wpis na koniec jak zwykle uroczego i pełnego wrażeń (grrrrr) dzionka w pracy.

Po wczorajszym ciężko odchorowanym udupieniem się podczas jazdy zakorkowanym miastem (a przy okazji - wieczorem dowiedziałem się, że to również przez częściowe otwarcie po kilku latach Ronda Kaponiera. Nasi zmyślni kierowcy nie ogarnęli tematu zmiany organizacji ruchu, przez co wpakowali się w nieprzejezdne uliczki jadąc na pamięć. Jak zwykle brawo) wybrałem dziś kierunek zupełnie przeciwny. Pokręciłem na południe, "kondomikiem", od strony Lubonia, Puszczykowa, Mosiny, Dymaczewa, Stęszewa, Komornik do Poznania.

Średnia w końcu ujdzie, na dolnej granicy przyzwoitości, ale potrzebne mi to było po miejskiej rzezi. Głównie dzięki temu, że miałem mało styczności z samochodami, choć na skrzyżowaniu w Komornikach nagle zagłuszyło mi audiobooka miarowe "UMC UMC UMC". Specjalnie nie obracałem się za siebie, dając szansę, że jednak się zaskoczę. Nic z tego. Po chwili wyprzedził mnie - a jak - łysy dżentelmen w czarnym BMW :)


  • DST 54.20km
  • Czas 01:52
  • VAVG 29.04km/h
  • VMAX 53.70km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 203m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pogrom 500+

Środa, 17 sierpnia 2016 · dodano: 17.08.2016 | Komentarze 20


Są wakacje. mówili.


Ruch jest mniejszy, bo wszyscy wyjechali w góry i nad morze, przekonywali.


Nie ma korków, twierdzili.


NO TO JA SIĘ PYTAM CO TO, kurna, JEST????
 

Całą trasę z południa Poznania na północ pokonałem krokiem średnio ogarniętej żaby, do tego z problemami natury psychicznej. Każde światło czekało na mnie radośnie wytrzeszczając żarówy na czerwono, skrzyżowanie było zakorkowane, samochody wyjeżdżały tyłem z posesji bez patrzenia na drogę, a już po nawrocie, w Suchym Lesie, stałem sobie dobrych kilka minut próbując na światłach skręcić w lewo. Udało się to dopiero gdy stanął za mną autobus, bo genialny system widocznie nie przewidział istnienia czegoś takiego jak rowerzysta. A ja przewidziałem, żeby nie kombinować, bo kątem oka ujrzałem w sznureczku radiowóz.

Generalnie z całego mojego wyjazdu na siodełku siedziałem około godziny pięćdziesiąt, a wróciłem do domu po... dwóch godzinach i dwudziestu minutach. Pół godziny stałem, hamowałem, czekałem i się wnerwiałem. Nie wiem, może to w końcu jakiś namacalny dowód istnienia programu 500+ i dumni rodziciele wyjechali w świat zakupionymi z zachodnich szrotów gratami, sfinansowanymi dzięki niemu?

O średniej nie zamierzam pisać. Bo nie :) Odżyłem tylko w dwóch momentach - gdy już znalazłem się na wolnej przestrzeni na Morasku, pokonując tamtejsze góreczki i na chwilę zatrzymując się w lesie.


Dziękuję. Boję się już września :)

W załączeniu ślad treningu, który zazwyczaj choć w kawałku nie przypomina naćpanej harmonijki. Tym razem - wystarczy spojrzeć.


  • DST 51.62km
  • Czas 01:45
  • VAVG 29.50km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 78m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Znów w realu

Wtorek, 16 sierpnia 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 10

W końcu nadszedł ten długo wyczekiwany dzień, w którym znów ruszam do pracy. Oczywiście oczekuję jego końca, a nie rozpoczęcia :)

Udało się wcześniej przewietrzyć mózg robiąc swoje 50+. Przewietrzono mi go nawet zbyt mocno, bo po okresie powiewów słabych i umiarkowanych dziś znów duło mocno. A może to jednak kwestia tej płaskiej Wielkopolski? W każdym razie łatwo nie było, wiało głównie w pysk, ale grunt, że w ogóle było.

Zrobiłem kółko przez Plewiska, potem Komorniki, Rosnowo, Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo, Dąbrówkę, Gołuski i znów Plewiska. Towarzyszyła mi pogoda jak w górach - zaczynałem w słońcu, w połowie trasy niebo zachmurzyło się tak, że byłem pewien, iż za moment lunie, a pod koniec znów świeciło mi na kask. Większych przygód na szczęście zabrakło, choć raz ciśnienie podniósł mi kierowca TIR-a na litewskich blachach, który najpierw w Gołuskach wyprzedził mnie na gazetę na wąskim i niebezpiecznym zakręcie, by sekundę później postanowić nagle skręcić w prawo, oczywiście włączając migacz już po wykonaniu manewru. Dostał ode mnie w zamian darmową lekcję polskiej łaciny, choć coś mi się wydaje, że przy takiej jeździe ma z nią do czynienia na co dzień :)


  • DST 58.10km
  • Czas 01:56
  • VAVG 30.05km/h
  • VMAX 57.70km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 219m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez tożsamości

Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 · dodano: 15.08.2016 | Komentarze 8

Co by nie gadać o kręceniu na mtb w pięknych okolicznościach przyrody, coby się nim nie zachwycać i uwielbiać, fajnie jest jednak usadzić tyłek na szosie, jakkolwiek niewygodne jest jej siodło. Dziś wróciłem do tej przyjemności i za cholerę nie wiem czemu zdecydowałem się na zakup tego rodzaju dwóch kółek dopiero po trzydziestce, a nie jakieś piętnaście lat wcześniej :)

Ruszyłem wyspany za wsze czasy, bo skoro laickie państwo funduje mi święto z okazji wniebowstąpienia, udając że chodzi o polskie wojsko, to trzeba korzystać z tej abstrakcji. Dzięki temu wyściubiłem nos za drzwi pół godziny przed południem, ciesząc się pustymi poznańskimi ulicami i nie ciesząc jak zwykle upierdliwymi światłami. A że nie chciało mi się specjalnie cisnąć to za Golęcinem na moim liczniku zakwitło jakieś marne 26 km/h, co generalnie miałem głęboko tam, gdzie to powinno być i pokręciłem już dalej Koszalińską w ciut lepszych, bo niezakłócanych czerwonym, warunkach. W tym momencie się rozpadało, o czym w prognozach nie było mowy. Ale że już jestem do tego przyzwyczajony to nawet się nie zdziwiłem. Do Kiekrza dojechałem z mokrym pampersem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że musiałem trafić na dedykowaną mi chmurę, bo tam nie zauważyłem już ani kawałka mokrego asfaltu.

Przez Starzyny dojechałem do Rokietnicy, skręciłem na Napachanie, po dotarciu do którego przed skrzyżowaniem coś mnie tknęło i zweryfikowałem stan posiadania plastików oraz banknotów w tylnej kieszonce. Dwa razy sprawdziłem, stan papierowy się zgadzał, ten karciany już mniej. Okazało się, że mam kartę bankomatową, mam PEKĘ (którą zawsze zabieram na poznańskie wycieczki, w razie gdyby trzeba się było teleportować komunikacją miejską), mam dowód... A nie. Nie mam dowodu. W sumie strata najmniejsza z możliwych, lecz dość upierdliwa i czasochłonna w tematyce wyrabiania duplikatu, więc postanowiłem zmienić dalszy plan wycieczki i wrócić swoimi śladami. Dziwnie spokojny, że zguba się znajdzie. Przecież to nie portfel :) I faktycznie, dwa kilometry dalej leżałem na kawałku ddr-ki za rondem w Rokietnicy, świecąc PESEL-em jak mnie formalnie państwo polskie stworzyło :) Nie ukrywam, ucieszyłem się, jednocześnie uświadamiając sobie w jakich okolicznościach straciłem niedawno jedną z kart, gdzie otrzymuję część premii z pracy i czeka mnie jeszcze sporo zachodu, żeby uzyskać jej kopię. Wyjmując telefon, w celu odebrania połączenia. Komunikacja (tele) to zło!

Żeby już nie kombinować zawróciłem do Kiekrza, skąd skierowałem ruchy kierownicy ulicą Słupską na Baranowo, Przeżmierowo, Wysogotowo, poznańskie Junikowo, niepoznańskie Plewiska, by finalnie znaleźć się na Dębcu. Znów zmoknięty, ale szczęśliwy w dwójnasób - za wrócenie na szosę i nieutracenie tożsamości. A przynajmniej jej namacalnego dowodu :)


Szklarska, czyli urlopo finito :(

Niedziela, 14 sierpnia 2016 · dodano: 14.08.2016 | Komentarze 23

Ostatni dzień pobytu w górach wyjątkowo został wcześniej przeze mnie zaplanowany i skupiał się na relaksacyjnej trasie w kierunku Szklarskiej Poręby. Oczywiście słowo „relaks” ma tu swoją granicę tolerancji, ale w porównaniu z innymi przerabianymi przeze mnie ścieżynkami tu mogłem zafundować swoim dolnym kończynom ciut mniejszy wysiłek.

Wyruszyłem o 7:30. Przypominam – wakacje, niedziela. Tak, mam z głową :) Ale inaczej się nie dało, bo powrót wstępnie wymyślony został na dość wczesną godzinę. Mimo wszystko nie żałuję, bo pusta Jelenia Góra, bez korków przy nowo otwartej gówno-galerii w miejscu dawnego dworca PKS (czy ta cholerna moda przerabiania wszystkiego użytecznego na mentalny plastik nigdy się nie skończy?) to widok rzadko spotykany, szczególnie latem.

Minąłem Cieplice i tak jak wczoraj skierowałem się z nich ulicą Lubańską na Trasę Czeską. Góry zaczynały już być delikatnie widoczne zza porannych mgieł, co dawało szansę na dobrą widoczność podczas dalszego pedałowania. Się nie zawiodłem.

Po minięciu Piechowic zaczęła się kilkukilometrowa wspinaczka wzdłuż rzeki. Jest ona o tyle monotonna, jak sympatyczna, więc postanowiłem zostać biznesmenem i oficjalnie ogłaszam, że tanio sprzedam poniższą fotkę jakiemuś zbieraczowi gmin, na przykład z okolic Suwałk lub Ustrzyk Górnych :)

A sama Szklarska? Niech mnie ukamienują wielbiciele Karpacza, ale dla mnie jest ona miejscem o wiele bardziej przyjaznym, mniej komercyjnym, a przede wszystkim dobrze mi się kojarzącym i sentymentalnym. No bo w końcu to Trollandia :)


Jak zwykle urzekł mnie Skwer Jana Pawła II. Jest jeszcze jakieś miasteczko w naszym pięknym kraju, które nie nazwało choć jednej szkoły, drzewa lub szaletu miejskiego imieniem JP2, pod pretekstem, że kiedyś obok przechodził, przejeżdżał lub może po prostu spojrzał z góry akurat w to miejsce lecąc samolotem na trasie Watykan – Miejscowość X? Bo tego nigdy wykluczyć nie można, przecież niezbadane są wyroki… bla bla bla :)

Dokręciłem sobie spokojnie do dworca PKP, gdzie zobaczyłem skład Kolei Dolnośląskich opisanych jako Złoty Pociąg. Cóż, jak się nie ma pomysłu na dobry marketing to się kończy żałośnie i śmiesznie :)

Jeszcze chwila na dwa widoczki na samej górze...


...i frrruuuuu… Prawie dosłownie, bo przy zjeździe ze Szklarskiej Górnej z prędkością maksymalną w okolicach 64 km/h tym moim rozpadającym się trupem miałem wrażenie, że zaraz każda z jego części poleci w innym kierunku, a ja sprawdzę organoleptycznie czy moja facjata ładnie komponuje się z czernią asfaltu, a wnętrzności z ostrą zielenią letniej przyrody. Na szczęście doleciałem na dół w jednym kawałku, a nawet musiałem hamować za zbyt ostrożnie jak na moje jadącym przede mną autobusem.

Końcówka dzisiejszej jazdy to przedarcie się przez Piechowice, jeleniogórski Sobieszów oraz kawałek naokoło – Zachełmie, Podgórzyn i Cieplice.

Tym samym zamykam etap: Sierpniowy Urlop 2016, jak najbardziej z niego zadowolony, szczególnie pod względem zaliczonych miejscówek – Gdynia, Władysławowo, Hel, Karpacz, Szklarska Poręba – tylu mało popularnych miejsc jak w tym sezonie nie zaliczyłem chyba jeszcze nigdy podczas jednego miesiąca :)

Kategoria Góry


Relax - don't do it :)

Sobota, 13 sierpnia 2016 · dodano: 13.08.2016 | Komentarze 10



W założeniu miałem dziś zrobić sobie jakiś górski lajcik, a w praktyce wyszło jak zawsze :) Finalnie zafundowałem mym nogom całkiem rozsądne przewyższenie jak na banalny kilometraż 50+, ale dzięki podeszczowej pogodzie, jaka zalęgła się w Sudetach, kręciło mi się naprawdę sympatycznie, choć jak to tu bywa - z prędkością półtora pluja.


Wyruszając nie miałem konkretnego planu, więc skierowałem się na Cieplice, skąd rzuciło mnie na Trasę Czeską, którą dotarłem do Piechowic.


Ominąłem je obwodnicą, gdzie postanowiłem zawrócić. Zjeżdżając przypomniałem sobie, że istnieje taka miejscowość jak Michałowice i... już wspinałem się do niej pierwszymi tego dnia serpentynkami oraz mijając mój ukochany mikrotunel.

Samej wspinaczki nie chce mi się szczegółowo opisywać. Bo po co zaśmiecać internety kolejnymi słowami uważanymi za...? :) Ważne, że dotarłem, a jak dotarłem to mogłem się zatrzymać na chwilę i podziwiać genialność "Michalków".


A zjazd? Hmmm. Jak zwykle tak malowniczy, że ani mi się nie śniło zatrzymywać. Dlatego w celach propagandowych przypominam kolejny filmik, w którym jest całość gnoju od wjazdu w Piechowicach przez Michałowice aż do zjazdu przez Jagniątków do Jeleniej. W której jeśli chodzi o wypomniany w nim kawałek krateru nic się nie zmieniło, a mało brakowało, że gdyby nie ostre hamowanie to jeszcze bym do teraz leciał w dół po kontakcie z którąś muldą.
Świadomy stop nastąpił tylko raz (niełatwo było się zmusić), żeby wykonać zdjęcie konkursowe, oczywiście bez nagród, na którym należy znaleźć Zamek Chojnik.

Zadanie łatwe czy nie, piszę o nim tylko dlatego, że wczoraj w owym przybytku byłem i zapodaję zbliżenie oraz widok z góry. W szkole podstawowej, położonej u stóp trasy na Chojnik, wlatywaliśmy tam co któryś tam WF :)


Po wyjechaniu z JG obrałem azymut na Zachełmie, gdzie wbrew zdrowemu rozsądkowi zacząłem wspinać się na jego górę. Znów serpentynki, znów ostry kąt...

...który postanowiłem ukazać na fotce. Legenda - aparat ustawiony był w poziomie, cała reszta niespecjalnie :)

Teren jest bardzo zalesiony, więc do wyboru miejsc do selfie mojego trupa nie miałem specjalnego pola manewru.

W końcu się udało! Widok tablicy "Zachełmie" z czerwonym przekreśleniem uradował me serce wielce :) Tym bardziej, ze końcówka to morderczy test dla psychiki.


Zjazd jak zjazd :)

GENIALNY :)

Znów brakuje zdjęć, bo nie chciałem sobie psuć zabawy, a że filmik jeszcze nie powstał (i pewnie nie powstanie, bom ostatnio leń straszny) to trzeba ulecieć ze mną na skrzydłach wyobraźni :)

Przesieka minięta, Podgórzyn też. Na trasie jeszcze mała pauza przy Stawach Podgórzyńskich...

...i znów przez Cieplice do domu. Szczęśliwy, uchachany, zmęczony. Tak, zdecydowanie przekonałem się, że żyję. A i Endo dziś o dziwo nie zawiodło, więc mapka jest w całości.

Kategoria Góry


Karpaczio z trolla :)

Piątek, 12 sierpnia 2016 · dodano: 12.08.2016 | Komentarze 11

Planu na dzisiejszy dzień nie było. Po prostu mając w głowie te wyliczone mi z pewną dozą tolerancji dwie godziny na pedałowanie ruszyłem kilka minut po dziewiątej przed siebie, by po chwili postanowić: Karpacz! I to nie jak to ja mam w zwyczaju, zahaczyć o jakiś jego kawałek, tylko cały full wypas, od dołu do góry. Jak szaleć to szaleć :)

Najpierw zaliczyłem rodzynek wśród większości masakrycznych ścieżek w JG, czyli kawałek asfaltową drogą dla rowerów do granicy Łomnicy i Mysłakowic. Jest to jedno z niewielu wynalazków rodem z PL, a do tego wybudowane już sporo lat temu, które wywołuje na mym pysku uśmiech radości, a nie grymas zniesmaczenia.

W samych Mysłakowicach postanowiłem zrobić zdjęciowe epitafium dla ś.p. trasy kolejowej z Jeleniej Góry do Karpacza, której  odżałować nie mogę nie tylko ja. No bo kto by nie chciał raz na jakiś czas pyknąć się pociągiem pięknie odrestaurowaną drewnianą stacją z takim widoczkiem?

Granicą rzezi było rondo w Miłkowie, za którym wybierając kierunek piekielny należało się liczyć tylko z jednym - masakrą podjazdową, do tego mającą około 7-8 kilometrów. Super :)

Karpacz Dolny zdobyć jest dość łatwo, problem zaczyna się potem. Moim założeniem było nie zatrzymać się ani razu na trasie, ale cóż... na drodze do tego stanęli mi harleyowcy, którzy akurat o tej porze postanowili wyłonić się ze swojego zlotu. Przyznać trzeba, że zrobili to sprawnie, gdyż jeden z nich stanął na wjeździe do ronda, poczekał aż przejedzie kilkudziesięciu jego ziomali, by na końcu ruszyć samemu, ale ładnie dziękując za tolerancję i odczekanie.


Potem... no cóż. Opisywać mi się nie chce, tym bardziej, że jest późno. Było godnie, męcząco, ostro pod górę.... Oto zdjęcia robione na szybko, łącznie z gratisową reklamą hotelu-monstrum, czyli Gołębiewskiego, który niestety już na dobre wkleił się w krajiobraz Karpacza.



Były też widoczki najpiękniejsze z pięknych... pobudzające wyobraźnie... ale dopiero na mecie :) Perła Zachodu :)

Finalnie mogłem obejrzeć się do tyłu i pokazać górom, co o nich myślę...

...uwielbiam :)

Zjazd do Sosnówki to jedno wielkie Miodzio! Jednak wolę w dół niż w górę :) Choć przyznać trzeba, że jakość drogi tam się sypie z roku na rok - pod sam koniec musiałem niebepiecznie zjeżdżać na przeciwny pas, żeby nie utonąć w jakiejś asfaltowej dziurze...

Końcówka to już znany banał - do Podgórzyna, potem Zachełmie, jeleniogórski Sobieszów, Cieplice i do domu.

W samej Jelonce zawitałem do rowerowego na Poznańskiej (piękna nazwa ulicy, hje hje), gdzie nabyłem nową parę - no zgadnijcie czego? - oczywiście pedałów. Moja seria uszkodzonych elementów tego typu w roku 2016 trwa nadal, ale i tym razem udało się zagadać i praktycznie za free zamontowano mi je na miejscu, za co serdeczne dzięki :)

Sorry za miałki wpis, ale obowiązki wobec znajomych zobowiązują i trzeba było je spełnić podczas wyjazdu. W związku z tym na rozwijanie się i jakiekolwiek rozsądne zdania nie mam siły. Więc dla przypomnienia cała trasa nakręcona przeze mnie dobrych kilka lat temu, gdy raczkowałem z kamerką na łbie :)
Natomiast mapka poniżej pomija objazd zbiornika w Sosnówce, gdyż Endomondo wyłączyło mi się jak zwykle wtedy, gdy mu się zachciało :)

Kategoria Góry


Górrrrrki - wróciłem! :)

Czwartek, 11 sierpnia 2016 · dodano: 11.08.2016 | Komentarze 2

Znów brak czasu na wpis o rozsądnej porze, ale tym razem z powodu drugiej, zaległej części urlopu. Na taki brak czasu chętnie się zgadzam :)

Magicznym sposobem jestem już w Sudetach, wczoraj jeszcze kręcąc po Wielkopolsce, a tydzień temu po nadmorskich ścieżynkach. Mimo więc pewnej przerwy w wolności od roboty, uznaję tegoroczny sierpień już wstępnie za wyjazdowo-rowerowo udany. Mimo że rower, którym dziś kręciłem powinien znajdować się w muzeum techniki, a nie pod moim tyłkiem. Łatwiej wymienić bowiem w nim elementy, które nie trzeszczą, skrzypią lub potencjalnie mogą odpaść niż te, które nie mają takich zapędów :)

Do tego rozwaliła mi się pompka, więc pierwszym z kierunków po wyruszeniu była jedna z jeleniogórskich stacji benzynowych, na której zapoznałem się bliżej z możliwościami pana kompresora. Całkiem sporymi, do tego ze zdziwieniem znalazłem na nim informację, że w dziale zakupowym można nabyć, specjalnie dla cyklistów, przejściówki do innych rodzajów wentyli niż te samochodowe. No proszę, świat jednak idzie do przodu.

Gdy już byłem tam gdzie byłem wjechałem sobie na pobliski wiadukt i zrobiłem focię centrum mojego rodzinnego miasta. Które chyba jest ładne, no nie? A przynajmniej ładnie położone? :)

Potem już zacząłem się mordować wytyczonym przy ostatnim pobycie szlakiem, z którego jestem naprawdę dumny, bo pięć dyszek prowadzi nie po jakichś komercyjnych rejonach, a po mało znanych wiochach i zadupiach. Co nie znaczy, że mniej uroczych.

Na początku wspinaczki pod pierwszą solidną górę, czyli szczyt Siedlęcina, stwierdziłem, że nikt tak ja nie potrafi napełnić bidonu napojem aż do najwyższej krawędzi, starannie zakręcić, by finalnie... zostawić go w domu. Brawo ja. Na szczęście było na tyle rześko o tej 8:30 rano, że obeszło się bez. W Pasieczniku, zaraz za kościołem, mało znaną drogą skręciłem w kierunku na Janice, gdzie zacząłem kolejną wspinaczkę, mijając miedzy innymi oddaloną od cywilizacji osadę Franciszkanów. Tym samym kontemplując, a i kątem plując od czasu do czasu, zacnym afsaltem dotarłem do Rębiszowa, zaliczając pauzę na punkcie widokowym, jak zwykle usyfionym przez Szanownych Rodaków.




Stamtąd, wciąż katując Sapkowskiego, tym razem "Chrzest ognia", wspinałem się i zjeżdżałem dróżkami przez Proszową i Kwieciszowice, aż dotarłem do dwóch pań na "k". Czyli Małej, a potem Starej Kamienicy. Skąd myk i znów główną trasą połknąłem Siedlęcin i zjazd do Jeleniej, gdzie prawie bym się rozpędził do sześciu dych, ale nie chciałem mieć swojego pomnika i w przeciwieństwie do pewnego anonimowego Tupolewa nie szarżowałem swoim :)

Oj, brakowało mi tych górek, zjazdów, podjazdów, a także świadomie wybranego tempa, przy którym tutejsze ślimaki patrzyły na mnie z wyższością. Lubię to :)